-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2001
1999
"W komnacie królowej na Wawelu okna błyszczały długo w noc. Jadwiga, król Polski, siedziała na brzegu szerokiego łoża i w zamyśleniu splatała czarny warkocz".
"Jadwiga i Jagienka" to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Opowiada ona historię wiejskiej dziewczyny, którą przypadkowo spotkana przyszła królowa zabiera ze sobą na Wawel. Nie zabraknie jej tam ani przygód, ani obowiązków. Jadwiga Jagnieszka Królówna nie boi się jednak pracy, bo w domu była najstarsza, a chłopaka w obejściu brakowało, więc musiała pomagać w gospodarstwie od najmłodszych lat. Jadwiga Andegaweńska również musiała opuścić dom rodzinny i udać się w nieznane strony. Miała zostać królową, chociaż była jeszcze dzieckiem. Szybko musiała dorosnąć, bo jej poukładane życie zostanie wywrócone do góry nogami.
Piękna opowieść przeznaczona raczej dla dziewcząt, pełno w niej uroczych opisów życia na zamku, prac przy hafcie, czy przygotowań do Bożego Narodzenia. Nawet wątek miłosny się znajdzie :)
"W komnacie królowej na Wawelu okna błyszczały długo w noc. Jadwiga, król Polski, siedziała na brzegu szerokiego łoża i w zamyśleniu splatała czarny warkocz".
"Jadwiga i Jagienka" to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Opowiada ona historię wiejskiej dziewczyny, którą przypadkowo spotkana przyszła królowa zabiera ze sobą na Wawel. Nie zabraknie jej tam ani...
2006
Wampir.
Co pierwsze przychodzi Wam na myśl, gdy pada to słowo? Jeżeli połyskujący w świetle dnia przystojniak, to mam dla Was złą wiadomość...
Krwiożercze monstrum wykreowane przez Brama Stokera zapewne znane jest większości czytelników. "Dracula" to klasyka powieści grozy, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że główny bohater tej książki to najsłynniejszy wampir w literaturze. Osobiście uważam, że hrabia w pełni zasłużył na to zaszczytne miano, a Edzio to mu może buty z zastygłej krwi ofiar czyścić.
W tej powieści podoba mi się wszystko. Począwszy od formy listów i pamiętników, przez klimat całej historii, aż po wspaniałych bohaterów. I mam tu na myśli nie tylko Draculę, jego główny wróg, doktor Van Helsing, również zasługuje na wzmiankę.
W tych czasach już raczej nie straszy, nie oszukujmy się, ale przynajmniej hrabia Dracula to porządny, szanujący się, groźny wampir (co oznacza mniej więcej, że nie uczęszcza do liceum, nie je zwierząt, nie mieni się w słońcu i nie biega za nim żadna rozhisteryzowana, zakochana nastolatka). Bram Stoker stworzył prawdziwego, mrocznego i niebezpiecznego potwora, który owładnięty jest pragnieniem ludzkiej kwi i nie waha się przed zaspokajaniem swoich żądz. I tak nieprzerwanie fascynuje od XIX-wieku, przynajmniej takich pasjonatów jak ja.
Wampir.
Co pierwsze przychodzi Wam na myśl, gdy pada to słowo? Jeżeli połyskujący w świetle dnia przystojniak, to mam dla Was złą wiadomość...
Krwiożercze monstrum wykreowane przez Brama Stokera zapewne znane jest większości czytelników. "Dracula" to klasyka powieści grozy, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że główny bohater tej książki to najsłynniejszy wampir w...
2006
Tytułowy Dewajtis dębem był, dla totalnych mieszczuchów - drzewo to takie, ogromne, liściaste, jesienią żołędzie na ludziki z niego spadają (nie mylić z kasztanem, kasztany to te od matur). Tlen produkuje, a kiedyś to i zababonów trochę. Rósł on sobie na Żmudzi, gdzie wychowywał się również główny, niedendrologiczny bohater tej książki, Marek Czertwan. Chłopisko to było rosłe, ale zamknięte w sobie i małomówne. Nie przysporzy mu to przyjaciół, oj nie. Będzie się pan Marek z różnymi problemami borykał, a z jakimi, tego dowiecie się już z książki.
Maria Rodziewiczówna jest autorką jednych z pierwszych przeczytanych przeze mnie romansów. Wyszperane cichaczem z półki mamy pozwalały mi przenieść się w bajkowe i malownicze wiejskie zagrody i obejścia oraz piękne pańskie dwory. Miłość też tam oczywiście była, ale jak to już czasem w romansidle bywa, nie od razu szczęśliwa i nie tak zaraz od pierwszego wejrzenia.
"Dewajtis" to pierwsza książka autorki, którą przeczytałam i mam do niej wielki sentyment. Przeczytana ponownie po latach niewiele straciła na swym uroku, polecam każdej kobiecie szukającej odmiany od współczesnych historii miłosnych. Jeżeli dość archaiczny język Wam nie straszny, czytajcie niewiasty, bo warto poznać historię Marka, Ireny i starego dębu!
Tytułowy Dewajtis dębem był, dla totalnych mieszczuchów - drzewo to takie, ogromne, liściaste, jesienią żołędzie na ludziki z niego spadają (nie mylić z kasztanem, kasztany to te od matur). Tlen produkuje, a kiedyś to i zababonów trochę. Rósł on sobie na Żmudzi, gdzie wychowywał się również główny, niedendrologiczny bohater tej książki, Marek Czertwan. Chłopisko to było...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-27
"Po chwili szperania wyłowił z kieszonki kamizelki nieduży, lśniący przedmiot i położył go na stole. Pod lampą promieniał on cudną aurą starego, rzadko spotykanego złota, a obraz i litery wybite na nim widniały ostro, jakby z mennicy wyszedł raptem miesiąc wcześniej. Obaj panowie pochylili się nad monetą, a Philipps ujął ją w palce i obejrzał z bliska.
- Imp. Tiberius Caesar Augustus - przeczytał napis, po czym spojrzał na rewers monety".
Legendarna moneta wybita na rozkaz Tyberiusza, ostatni ocalały egzemplarz. Idealnie nadaje się na bohaterkę niesamowitych opowieści. Ale to nie wszystko. Będziemy mieli przyjemność poznać więcej osobliwych historii: o Czarnej Pieczęci, o Żelaznej Dziewicy, a nawet białym, niepozornym proszku zmieniającym ludzi w... coś. Jeżeli jesteście ciekawi w co - zapraszam do lektury.
Wszystkie zalety opowieści niesamowitych w tej książce odnotowano - jest klimat, jest nawet momentami groza. I jakieś macki też się znajdą. Komplet.
"Po chwili szperania wyłowił z kieszonki kamizelki nieduży, lśniący przedmiot i położył go na stole. Pod lampą promieniał on cudną aurą starego, rzadko spotykanego złota, a obraz i litery wybite na nim widniały ostro, jakby z mennicy wyszedł raptem miesiąc wcześniej. Obaj panowie pochylili się nad monetą, a Philipps ujął ją w palce i obejrzał z bliska.
- Imp. Tiberius...
2009
Najlepsza książka o wilkołakach z jaką miałam dotąd styczność. Moje ulubione futrzaste bestyjki zostały świetnie wkomponowane we współczesne realia, nikt nie wyje do księżyca w pełni i nie biega po ciemnym lesie, ale i tak jest super.
Jak czytałam ją po raz pierwszy to momentami przechodziły mnie ciarki (a to nie często się zdarza, naprawdę), była tam taka jedna scena, moja ulubiona z resztą, z balkonem w roli głównej, strach się bać! Nadal chętnie do niej wracam, chociaż już straciła walory straszące, bo znam ją na wylot. Polecam wszystkim zainteresowanym tematem wilkołaków, bo książek o tych stworach za dużo nie ma.
Film na podstawie tej książki (Wolfen z 1981 roku) również polecam, bardzo ładne i niekomputerowe futrzaki im tam wyszły.
Najlepsza książka o wilkołakach z jaką miałam dotąd styczność. Moje ulubione futrzaste bestyjki zostały świetnie wkomponowane we współczesne realia, nikt nie wyje do księżyca w pełni i nie biega po ciemnym lesie, ale i tak jest super.
Jak czytałam ją po raz pierwszy to momentami przechodziły mnie ciarki (a to nie często się zdarza, naprawdę), była tam taka jedna scena,...
2019-10-12
"Nie ma to jak racjonalny naukowiec, który wpadnie w sidła miłości! Nikt go nie pokona w konkurencji szaleństwa".
"Żony i córki" to ostatnia, niedokończona powieść Elizabeth Gaskell, śmierć autorki przerwała prace nad tą książką przed samym zakończeniem, którego na szczęście możemy się z dużym prawdopodobieństwem domyślić. Historię w niej opowiedzianą odbieram jako najbardziej rozbudowaną, oraz najbardziej romantyczną w dorobku pani Gaskell. Sercem całej tej opowieści jest życie Molly Gibson, bardzo delikatnej i skromnej dziewczyny, wychowującej się bez matki. Przełomem w tej historii będzie moment, w którym jej ojciec postanowi ponownie ożenić się, a wtedy w spokojne życie doktora i jego córki wtargnie pani Clare i jej córka z pierwszego małżeństwa, Cynthia.
Nowa pani Gibson prawdopodobnie nie była w zamyśle autorki osobą, którą mamy polubić. Jeżeli tak było, to udało się pani Gaskell wykreować tę postać idealnie. Szczęście pani Gibson, że pasierbica była osobą o gołębim sercu, gdyby to mnie trafiłaby się taka macocha, przypaliłabym jej ulubione koronki w kominku. Przez ponad osiemset stron zdążyłam się zżyć z Molly. Współczułam jej zbyt ufnego charakteru i tej bezwarunkowej chęci niesienia pomocy innym, nawet kosztem swoich interesów. Tacy ludzie są często wykorzystywani przez bardziej przebiegłe jednostki. Jak jednak potoczyły się losy doktorskiej córki? Tego mi zdradzić nie wolno, bo zepsuję Wam przyjemność z czytania.
Powieść "Żony i córki" idealnie nadaje się do umieszczenia w serii Angielski ogród, wspaniale oddaje realia XIX-wiecznej angielskiej społeczności.
"Nie ma to jak racjonalny naukowiec, który wpadnie w sidła miłości! Nikt go nie pokona w konkurencji szaleństwa".
"Żony i córki" to ostatnia, niedokończona powieść Elizabeth Gaskell, śmierć autorki przerwała prace nad tą książką przed samym zakończeniem, którego na szczęście możemy się z dużym prawdopodobieństwem domyślić. Historię w niej opowiedzianą odbieram jako...
2019-09-16
Główna bohaterka, Margaret Hale, to dziewczyna wychowana na damę, wraz z całą paletą wad i zalet tego stanu. Splot życiowych okoliczności wyrwie ją z zacisznego rodzinnego miasteczka i rzuci do zadymionego, robotniczego Milton. Jak można się domyślić, zmiana ta będzie dla niej trudna do zniesienia, a poznanie młodego przemysłowca Johna Thorntona na pewno jej tego nie ułatwi, bo nie jest to człowiek o finezyjnym usposobieniu. Północ i Południe, ogień i woda, czy uda się pogodzić dwie skrajności?
"Północ i Południe" to angielska powieść społeczno-obyczajowa osadzona w realiach połowy XIX w, która dotyka wielu problemów społecznych z tamtych lat. Od nędzy robotniczych rodzin, przez strajki, po przenikanie się klas - tak w wielkim skrócie. Oczywiście, znajdzie się tu i wątek miłosny, ale nie jest to żadne ckliwe romansidło, proszę nie zrażajcie się, zanim nie spróbujecie. Jestem pod wrażeniem twórczości Elizabeth Gaskell, musiała być naprawdę bystrym obserwatorem swojego otoczenia, a przy okazji potrafiła przelać swoje myśli na papier w sposób, który nie przyprawiał czytelnika o ból zębów (jak twórczość pana Dickensa na przykład, do dziś mnie ćmi przy górnej lewej szóstce na samo wspomnienie).
Główna bohaterka, Margaret Hale, to dziewczyna wychowana na damę, wraz z całą paletą wad i zalet tego stanu. Splot życiowych okoliczności wyrwie ją z zacisznego rodzinnego miasteczka i rzuci do zadymionego, robotniczego Milton. Jak można się domyślić, zmiana ta będzie dla niej trudna do zniesienia, a poznanie młodego przemysłowca Johna Thorntona na pewno jej tego nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-12
"Elizabeth Gaskell - autorka tak znanych powieści, jak Północ i południe czy Żony i córki - kreśli pełen współczucia portret "kobiety upadłej", śmiało przeciwstawiający się ówczesnym poglądom na temat tego, co grzeszne i nieprawe".
W 1853 roku obyczajowość prawdopodobnie była znacznie bardziej surowa niż obecnie, o czym może świadczyć już samo bezwzględne pojęcie "kobiety upadłej" (za to "mężczyzny upadłego" ze świecą szukać, chociaż czyn doprowadzający do owego upadku wymagał również udziału panów). Ruth Hilton była młoda, nierozważna i strasznie naiwna, żeby nie powiedzieć - głupia. Nie wierzę, że w tamtych czasach szesnastoletnie panny, szczególnie te wychowane bez klosza wyższych sfer, nie wiedziały czym może się skończyć taka przygoda. Kwestią dyskusyjną oczywiście może być tak agresywna i niemiłosierna reakcja otoczenia na tego typu sytuacje, ale kwestię moralności społeczeństwa i łączącą się z nią hipokryzję pozostawię bez komentarza.
"Ruth" posiada wszystko to, czego oczekuję od tego typu staroci. Historia życia dziewczyny jest zajmująca, chociaż oczywiście nie pozbawiona aspektu moralizatorskiego, ale taki jest już urok książek z tamtych lat. Nie muszę się przecież ze wszystkim zgadzać, żeby docenić wartość danego dzieła literackiego, a "Ruth" w mojej opinii jest naprawdę warta przeczytania. To mogła być prawdziwa historia, takich zagubionych dziewczyn jak główna bohaterka nie brakuje i dziś.
"Elizabeth Gaskell - autorka tak znanych powieści, jak Północ i południe czy Żony i córki - kreśli pełen współczucia portret "kobiety upadłej", śmiało przeciwstawiający się ówczesnym poglądom na temat tego, co grzeszne i nieprawe".
W 1853 roku obyczajowość prawdopodobnie była znacznie bardziej surowa niż obecnie, o czym może świadczyć już samo bezwzględne pojęcie...
2010
Michel Sapanet jest lekarzem ostatniego kontaktu oraz biegłym sądowym, od dwudziestu lat praktykującym i wykładającym medycynę sądową. Dodam, że z wykształcenia jest stomatologiem - jeszcze wszystko może być przede mną. W książce przedstawił swoją codzienność, bez żadnego ubarwiania i wygładzania oraz pasty mentolowej pod noskiem.
"Jestem lekarzem sądowym. Prawdziwym. Nie takim koronerem z amerykańskich seriali, które z resztą namiętnie oglądam. Uwielbiam ich wszystkich, eleganckich specjalistów w muszkach, w salach sterylnych jak stacje kosmiczne, pochylonych nad wczorajszymi nieboszczykami, świeżymi jeszcze i pięknymi. (...) Chciałbym być na ich miejscu. Dlatego że moje trupy nie są takie ładne. Od dwudziestu lat, odkąd pracuję w podziemiach Szpitala Miejskiego w Poitiers, kroiłem ich całe setki i poznałem całą gamę trupów. Zgniłe, zeszkieletowane, zwęglone, zmiażdżone, czasami dostarczane w kawałkach. Kiepsko wyglądają ci moi klienci. Nie mieliby dobrej oglądalności. Ponadto zazwyczaj cuchną. Tak że paść można od samego odoru".
Książka składa się z ponad trzydziestu historii z pracy doktora Sapaneta, a każdą opowieść się pochłania, bo autor posługuję się lekkim językiem i przyprawił wszystko sporą dozą czarnego humoru i ironii (z moich wspomnień z czasów studenckich wynika, że większość patomorfologów i lekarzy sądowych radzi sobie w ten sposób ze swoją pracą). To wszystko sprawia, że książkę czyta świetnie, ja nie mogłam się od niej oderwać. Jest trochę opisów rozkładających się zwłok, więc wrażliwym nie polecam konsumpcji przy czytaniu, ale chyba każdy sięgając po książkę o takiej tematyce właśnie czegoś takiego się spodziewa. Przynajmniej ja się spodziewałam.
Nie jest to żadne naukowe opracowanie, więc od razu ostrzegam szukających dokładnych medycznych opisów autopsji - nie tędy droga. To jest książka przeznaczona raczej do celów rozrywkowych, ja się nieźle przy niej ubawiłam.
"Gałki oczne wyszły z orbit w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zielone. Nie oczy, gałki. Obie".
Michel Sapanet jest lekarzem ostatniego kontaktu oraz biegłym sądowym, od dwudziestu lat praktykującym i wykładającym medycynę sądową. Dodam, że z wykształcenia jest stomatologiem - jeszcze wszystko może być przede mną. W książce przedstawił swoją codzienność, bez żadnego ubarwiania i wygładzania oraz pasty mentolowej pod noskiem.
"Jestem lekarzem sądowym. Prawdziwym. Nie...
2015-04-08
Wydawało mi się, że nic nie przebije "Stulecia chirurgów", które podobało mi się bardzo. Okazuje się jednak, że "Stulecie detektywów" przypadło mi do gustu jeszcze bardziej.
Książka ma 700 stron, a ja ani razu się nie nudziłam, a nawet pod koniec czytałam na raty żeby się za szybko nie skończyła! Naprawdę fascynujące było wędrowanie przez początki kryminalistyki od problemów z identyfikacją przestępców po eksperymenty balistyczne. Kto dziś myśli o tym, że kiedyś odciski palców przestępców były traktowane jako wymyślne głupoty, a odróżnienie krwi ludzkiej od zwierzęcej było praktycznie niemożliwe i każdy morderca mógł bronić się przed karą twierdząc, że mordował właśnie swój niedzielny rosół, a nie sąsiadkę.
Książka nie jest przepełniona nudnymi faktami, często autor opisuje przestępstwa i śledztwa, w których wykorzystana została jakaś nowa metoda kryminalistyczna. Najciekawsze w tym wszystkim było dla mnie to, że naukowcy byli tak sceptycznie nastawieni do nowych technik i potrafili prowadzić prawdziwe batalie w sądach broniąc własnym honorem przestarzałych, błędnych metod. Chociaż z drugiej strony to co teraz dla mnie jest oczywiste wtedy było traktowane jak magia.
Najciekawsze moim zdaniem rozdziały dotyczyły początków medycyny sądowej i toksykologii. Identyfikacja i balistyka trochę odbiegają od moich zainteresowań, ale autor opisał to tak, że nie nudziła mnie ich historia.
Polecam tę książkę zainteresowanym historią kryminalistyki i medycyny sądowej - naprawdę warto po nią sięgnąć, nie jest suchym opracowaniem naukowym, a opowieścią pełną przygód i trudności, jakie przeżywali pierwsi medycy sądowi.
"Godzina detektywów" już na mnie czeka, a ja nadal zwlekam z jej czytaniem żeby się za szybko nie skończyła.
Wydawało mi się, że nic nie przebije "Stulecia chirurgów", które podobało mi się bardzo. Okazuje się jednak, że "Stulecie detektywów" przypadło mi do gustu jeszcze bardziej.
Książka ma 700 stron, a ja ani razu się nie nudziłam, a nawet pod koniec czytałam na raty żeby się za szybko nie skończyła! Naprawdę fascynujące było wędrowanie przez początki kryminalistyki od...
2002
"Szłam akurat do fryzjera po cielęcinę [...]"
Tak rozpoczyna się moja najukochańsza książka z czasów młodości. Tak najulubieńsza, że obiecałam sobie wtedy, że jeżeli kiedyś będę mieć potomka płci męskiej, to otrzyma imię Wiktor. Na szczęście raczej nie przyjdzie mi spełniać swoich szczenięcych gróźb :)
"Kocha, lubi, szanuje..." to książka z inne epoki, w której do fryzjera chodziło się zaopatrzyć w mostek cielęcy, ale pierwsza miłość dwojga młodych ludzi pewnie zbytnio się od współczesnych licealnych uczuć nie różni. Zresztą, to nie opis tego skomplikowanego, poniekąd, związku Oleńki i Wiktora budzi mój sentyment. Ta książka niezmiennie od lat bawi mnie swoim humorem. Do tego jeszcze opis wyjazdu do Węgier, który sprawił, że marzyłam o zobaczeniu Budapesztu.
Uwielbiam tę historię, to książka z kategorii "magiczne wspomnienia".
"Szłam akurat do fryzjera po cielęcinę [...]"
Tak rozpoczyna się moja najukochańsza książka z czasów młodości. Tak najulubieńsza, że obiecałam sobie wtedy, że jeżeli kiedyś będę mieć potomka płci męskiej, to otrzyma imię Wiktor. Na szczęście raczej nie przyjdzie mi spełniać swoich szczenięcych gróźb :)
"Kocha, lubi, szanuje..." to książka z inne epoki, w której do...
2007
To nie jest cud literatury, w stylu tych przepełnionych kwiecistymi opisami, od których zęby mogą rozboleć. To książka przesiąknięta duchem wolności, który objawił się na oddziale psychiatrycznym jako McMurphy, dobrowolnie zresztą skazujący się na pobyt w tym przybytku. Arogancki drań postanowił zmienić wyrok na wakacje z czubkami, nie przewidział jednak, że swego terytorium strzeże smoczyca zwana Siostrą Oddziałową.
Autor wprowadził nas w uporządkowany świat siostry Ratched kierującej swoim oddziałem twardą ręką. Pod pozorami anielskiej cierpliwości kryje się bezduszny robot, który nie cofnie się przed niczym, żeby utrzymać ład i porządek. Najważniejsze jest przecież ścisłe przestrzeganie planu dnia, nic ani nikt nie ma prawa go zakłócać.
Mnie aż zatrzęsło kiedy Siostra Oddziałowa rozpoczęła popis swoich umiejętności manipulacji. Wredne babsko owinęło sobie pacjentów wokół palca z wylakierowanym paznokciem. Każdego dnia zabierała im resztki indywidualności i człowieczeństwa. Czy udało im się odzyskać władzę nad swoim życiem? Przekonajcie się! McMurphy rozpoczął wojnę, której potyczki śledziłam z ogromnym zainteresowaniem, zastanawiając się kto tym razem będzie górą, on czy siostra Ratched.
Gadać o metaforach współczesnego świata nie będę, to nie lekcje języka polskiego. Całość podobała mi się, podobnie jak jej ekranizacja, z moim ulubionym Nicholsonem w roli głównej. Film ma trochę za mało mocy, jaką dysponuje książka, ale i tak jest jednym z moich ulubionych.
To nie jest cud literatury, w stylu tych przepełnionych kwiecistymi opisami, od których zęby mogą rozboleć. To książka przesiąknięta duchem wolności, który objawił się na oddziale psychiatrycznym jako McMurphy, dobrowolnie zresztą skazujący się na pobyt w tym przybytku. Arogancki drań postanowił zmienić wyrok na wakacje z czubkami, nie przewidział jednak, że swego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-07
"Nawet jeśli dla kobiety każda kolejna ciąża wiąże się z dużym zagrożeniem, a mąż nie chce się zgodzić na wyżej wspomnianą czasową abstynencję, to kobiecie i tak nie wolno sięgać po złą metodę (pesarium) zapobiegania ciąży. Oczywiście w wysokim stopniu można jej współczuć, nie pozostaje jej jednak nic innego, jak mężnie stawić czoło smutnym następstwom przyjętych wraz z małżeństwem obowiązków".
Dobrze, że nie przyszło mi żyć w takich czasach, byłabym naprawdę bardzo, bardzo złą żoną. Krew się we mnie gotuje, jak czytam o takich rzeczach. Obowiązki małżeńskie i mąż, któremu nie chce się okresowo powstrzymać od seksu, nawet za cenę śmierci żony przy kolejnym porodzie? Otrułabym dziada jak nic. Może stąd jest tak wiele trucicielek w historii kryminalistyki, o której zresztą również przeczytałam u Thorwalda. A przy okazji lektury "Ginekologów" bardzo doceniłam zalety nowoczesnej antykoncepcji hormonalnej.
Książka sama w sobie nie jest kontrowersyjna, bardziej kontrowersyjne są autentyczne teorie, które przez wieki były głoszone przez księży, a później ginekologów w początkach istnienia tej specjalności. Przykładów jest wiele, wystarczy przytoczyć kilka cytatów:
"[...] Orygenes, jeden z Ojców Kościoła, wysnuł w III wieku n.e. teorię o duszy płodów i - żywiąc pogardę do z natury grzesznej kobiety - pouczał, iż w każdym przypadku trudnego porodu można poświęcić matkę - ale dziecko musi przyjść na świat i zostać ochrzczone [...]"
"Przez wieki absolutnego panowania Kościoła żaden lekarz nie dotknął nagiej kobiety i jej grzesznego podbrzusza, nie wszedł do izby porodowej. Hamburczyk Veit Völsch, nazywany doktorem Veitem, który spróbował tego w damskim przebraniu, został spalony na stosie".
Początki ginekologii są przepełnione brutalnością, pogardą dla kobiety, dla której jedynym celem życiowym miała być prokreacja i wychowywanie niezliczonej ilości dzieci i przede wszystkim głupotą większości próbujących swoich sił w tym temacie lekarzy. To jest kontrowersyjne, szczególnie dla nas, kobiet żyjących w okresie świadomego planowania macierzyństwa i antykoncepcji, wczesnego wykrywania chorób i rozwiniętych metod leczenia. Aż mną trzęsło jak czytałam o niektórych teoriach i praktykach. Nikogo też chyba nie dziwi, że największymi obrońcami biblijnego "w bólu będziesz rodziła" byli właśnie mężczyźni, których problem nie dotyczy. Dobrze, że nie przyszło mi żyć w tamtych czasach, spaliliby mnie, za moje poglądy, na stosie razem z Veitem.
W najbliższym czasie nie wrócę do tej książki, nie mam siły czytać ponownie o krzywdzie, jaką wyrządzano kobietom. Samo opracowanie polecam, tak jak i wszystkie przeczytane przeze mnie książki Thorwalda.
"Nawet jeśli dla kobiety każda kolejna ciąża wiąże się z dużym zagrożeniem, a mąż nie chce się zgodzić na wyżej wspomnianą czasową abstynencję, to kobiecie i tak nie wolno sięgać po złą metodę (pesarium) zapobiegania ciąży. Oczywiście w wysokim stopniu można jej współczuć, nie pozostaje jej jednak nic innego, jak mężnie stawić czoło smutnym następstwom przyjętych wraz z...
więcej mniej Pokaż mimo to2003
"Jezioro osobliwości" to jedna z tych książek, które są dla mnie magiczne. Uwielbiam ją od pierwszego przeczytania, co nie zmieniło się po dziś dzień, chociaż czytałam ją już tak wiele razy. Nawet teraz miałam momentami wypieki na twarzy, chociaż jestem już stara baba, a historię znam na wylot.
Nie potrafię wyjaśnić dlaczego ta z pozoru zwykła opowieść o problemach rodzinnych i sercowych, aż tak do mnie przemawia. Marta to przecież najzwyczajniejsza nastolatka, a Michał to typowy maturzysta. Ich relacja również nie jest niczym szalenie niezwykłym, chociaż faktycznie jest to dość poplątana sprawa.
Ciężko mi powiedzieć, czy współczesna młodzież mogłaby się zachwycić tą książką, chyba nie. A ja dałabym się pokroić za możliwość spędzenia jednego wieczoru na nauce historii z Martą, czy spędzeniu wakacji na obozie z nią i Michałem.
"Jezioro osobliwości" to jedna z tych książek, które są dla mnie magiczne. Uwielbiam ją od pierwszego przeczytania, co nie zmieniło się po dziś dzień, chociaż czytałam ją już tak wiele razy. Nawet teraz miałam momentami wypieki na twarzy, chociaż jestem już stara baba, a historię znam na wylot.
Nie potrafię wyjaśnić dlaczego ta z pozoru zwykła opowieść o problemach...
2010
"Od kobiet wymagano uległości i podporządkowania, skromności i pokory. Ten apodyktyczny młody mężczyzna traktował jako osobistą zniewagę, że Ayla nie kuliła się ze strachu, gdy przechodził w pobliżu. To zagrażało jego poczuciu męskości".
Nic dziwnego, że neandertalczycy wyginęli. Chociaż czasami obserwując otoczenie, mam wrażenie, że jednak nie do końca jest to gatunek wymarły. Niektórzy panowie zachowali pewne cechy z dawnych lat świetności, w których kobiety nie miały prawa do niczego.
Teraz już bez żartów :)
Nigdy się nie spodziewałam, że opowieść o jaskiniowcach wciągnie mnie do tego stopnia. Ta historia o Klanie neandertalczyków, do którego przypadkiem trafi dziewczynka z gatunku Homo sapiens, nie dawała mi czasem szansy na oddech. Kto by pomyślał, że z takiej opowieści można wycisnąć tyle emocji, że nie mogłam spać, nie poznawszy dalszych losów Ayli. Bo musicie wiedzieć, że Ayla miała duże problemy w dostosowywaniu się do reguł panujących w Klanie, a ja jej przez całą książkę kibicowałam, bo również nie mogłam się pogodzić z zasadami, do których próbowano ją nagiąć.
"Kobiety potrzebowały rządów silnej ręki - były bezwolnymi, upartymi istotami, niezdolnymi do tego, by zdobyć się na samokontrolę, jaką charakteryzowali się mężczyźni. Kobiety pragnęły, żeby mężczyźni rozkazywali im, trzymali je w ryzach po to, by mogły być produktywnymi członkami klanu i przyczynić się do jego przetrwania".
Aha, tak bardzo pragnęły, że jednak nie przetrwał. W tym szaleństwie nie ma metody, na szczęście. Nigdy nie uważałam się za feministkę, ale gdybym trafiła przypadkiem w okolice Klanu Niedźwiedzia Jaskiniowego - wystrzelałabym z procy wszystkich maczo-samców, którzy próbowaliby mnie namówić do podporządkowania się ich regułom.
"Od kobiet wymagano uległości i podporządkowania, skromności i pokory. Ten apodyktyczny młody mężczyzna traktował jako osobistą zniewagę, że Ayla nie kuliła się ze strachu, gdy przechodził w pobliżu. To zagrażało jego poczuciu męskości".
Nic dziwnego, że neandertalczycy wyginęli. Chociaż czasami obserwując otoczenie, mam wrażenie, że jednak nie do końca jest to gatunek...
2002
"Opium w rosole" to jedna z moich ulubionych części Jeżycjady. Losy sióstr Borejko tym razem są tylko tłem, będziemy mieli za to przyjemność poznać Maćka Ogorzałkę, jego koleżankę Kreskę, która jest wnuczką profesora Dmuchawca oraz psotną Genowefę Lompke alias Pompke vel Bompke (i jej inne pseudonimy artystyczne, kto by je tam wszystkie spamiętał :))
Chociaż nie ma już mięsa na kartki, to jednak część problemów przedstawionych w książce jest nadal aktualna. Szczenięce zauroczenia dalej przyprawiają młodzież o ból głowy i początki szaleństwa, zapracowani rodzice, którzy nie mają czasu dla swoich dzieci również nie są rzadkością. Tylko chyba już tej sympatycznej atmosfery nie uświadczy człowiek, bo teraz ludzie patrzą na siebie bardziej wilkiem, z sąsiadami to głównie formalnie burknięte "dzień dobry". Chociaż może ja w złym miejscu mieszkam, a gdzieś jeszcze są ludzie podobni do sąsiadów Borejków.
Książkę polecam, mnie ona niezmiennie od lat wprowadza w dobry humor.
"Opium w rosole" to jedna z moich ulubionych części Jeżycjady. Losy sióstr Borejko tym razem są tylko tłem, będziemy mieli za to przyjemność poznać Maćka Ogorzałkę, jego koleżankę Kreskę, która jest wnuczką profesora Dmuchawca oraz psotną Genowefę Lompke alias Pompke vel Bompke (i jej inne pseudonimy artystyczne, kto by je tam wszystkie spamiętał :))
Chociaż nie ma już...
2007
W związku z długo oczekiwanym urlopem i nadmiarem wolnego czasu na czytanie (żartuję, nic takiego u mnie nie występuje) postanowiłam ponownie spotkać się z moim ulubionym psychopatą, Hannibalem Lecterem.
"Czerwony smok" to druga książka autora, którą miałam przyjemność przeczytać. Pierwszą było oczywiście fenomenalne "Milczenie owiec". Nie ukrywam, że głównym powodem, dla którego sięgnęłam po tę książkę była mroczna postać doktora Hannibala Lectera. To jedna z moich ulubionych postaci w literaturze, a przyczyniło się do tej oceny również ogromne wrażenie, jakie wywarła na mnie gra Hopkinsa w ekranizacji "Milczenia owiec", jak dla mnie majstersztyk.
Można przypuszczać, że skoro liczyłam tylko na Lectera, to rozczaruje mnie jego dość ograniczony udział w sprawie. Na szczęście wcale nie było tak źle. Autor miał bardzo dobry pomysł na postać psychopatycznego mordercy Francisa Dolarhyde'a. Od początku wiemy kim jest, czym się zajmuje, ale z każdą stroną dowiadujemy się coraz więcej o nim samym i jego psychice. Obserwujemy jego walkę z samym sobą, z przeszłością i jak się okazuje - również z teraźniejszością.
Mniej mi się za to podobała postać Willa Grahama. Człowiek, który schwytał Hannibala Lectera, okazuje się być aż za przeciętnym facetem. Żeby być w stanie pomóc w obecnej sprawie musi pokonać swoje demony przeszłości i stanąć twarzą w twarz z ich przyczyną. Jednak w tej konfrontacji tylko jeden z nich może być górą, który - moim zdaniem nie ma żadnych wątpliwości.
"Czerwony smok" jest niewątpliwie klasyką gatunku. Jest to książka, do której wracam i pewnie jeszcze nie raz ją przeczytam z przyjemnością, bo mimo mijających lat nie trąci myszką.
Polecam! Jeżeli jesteś miłośnikiem thrillerów, a nie czytałeś jeszcze "Czerwonego smoka" - natychmiast musisz naprawić ten straszny błąd!
W związku z długo oczekiwanym urlopem i nadmiarem wolnego czasu na czytanie (żartuję, nic takiego u mnie nie występuje) postanowiłam ponownie spotkać się z moim ulubionym psychopatą, Hannibalem Lecterem.
"Czerwony smok" to druga książka autora, którą miałam przyjemność przeczytać. Pierwszą było oczywiście fenomenalne "Milczenie owiec". Nie ukrywam, że głównym powodem, dla...
2012
"Chemia śmierci" była moim wielkim odkryciem i do dziś jest jednym z moich ulubionych thrillerów, do których co jakiś czas z chęcią wracam. Niedługo ma się ukazać kolejna część z doktorem Hunterem, więc postanowiłam sobie przypomnieć poprzednie części, żeby być na bieżąco.
Nie ukrywam, że na moją wysoką ocenę tej książki na pewno wpływa zainteresowanie medycyną i trochę antropologią, a przed "Chemią śmierci" nie czytałam zbyt wielu thrillerów, w których morderstwo i późniejsze śledztwo przedstawione było w taki chemiczny sposób. Bardzo mi się też spodobał pomysł przedstawienia historii z perspektywy doktora Davida Huntera, bo jest to postać tak sympatyczna, że nie mogłam go nie polubić. Początkowo jest to człowiek zamknięty w sobie, ale z czasem poznajemy jego historię i możemy zrozumieć motywy jego postępowania. Dodatkowo nie ma on tych irytujących wad, którymi autorzy thrillerów lubią hojnie obdarowywać swoich głównych bohaterów "groźnych, brutalnych i działających na granicy prawa" detektywów.
Poza świetnym głównym bohaterem kolejnym plusem książki jest osadzenie akcji w sennej mieścinie, która powinna być oazą spokoju, a jak się z czasem okazuje posiada sporo mrocznych tajemnic. Mieszkańcy są nieufni, ich grono hermetyczne, a plotka ma w Manham dużą siłę rażenia. Wzajemne oskarżenia i rosnąca wrogość tylko pogarszają i tak napiętą sytuację w miasteczku.
Nie każdemu może się podobać prowadzenie akcji, początkowo wszystko idzie trochę wolno, ale moim zdaniem zakończenie rekompensuje wszystkie niedociągnięcia. Do końca autor wodzi nas za nos i końcówka nie jest oklepana i banalna, przynajmniej wtedy dla mnie nie była, bo im więcej thrillerów mam na koncie, tym trudniej mnie zaskoczyć. Może odrobinkę naciągana, ale i tak uwielbiam tę książkę za klimat i oczywiście za doktora Huntera.
"Chemia śmierci" była moim wielkim odkryciem i do dziś jest jednym z moich ulubionych thrillerów, do których co jakiś czas z chęcią wracam. Niedługo ma się ukazać kolejna część z doktorem Hunterem, więc postanowiłam sobie przypomnieć poprzednie części, żeby być na bieżąco.
Nie ukrywam, że na moją wysoką ocenę tej książki na pewno wpływa zainteresowanie medycyną i trochę...
2012
Już po przeczytaniu "Chemii śmierci" wiedziałam, że Beckett zostanie jednym z moich ulubionych autorów. Szczególnie do gustu przypadł mi wykreowany przez niego bohater - doktor David Hunter - inteligentny, sympatyczny, odważny facet z tragiczną przeszłością oraz oczywiście urocze anatomiczne opisy ze szczegółami, nie zapominajmy o makabrze. Jak na głównego bohatera thrillera przystało, poza wszystkimi zaletami i tragiczną przeszłością, doktor Hunter ma jedną zasadniczą wadę - bardzo często pakuje się w poważne tarapaty i ciągle ktoś czyha na jego życie.
Tym razem akcja toczy się w jeszcze bardziej hermetycznym i odizolowanym miejscu niż w pierwszej części serii - znajdziemy się na odciętej od świata i targanej sztormami wyspie, gdzie zostają znalezione zwłoki w stanie dość... niespotykanym. Niedługo po przybyciu doktor Hunter stwierdza, że nie było to naturalne zejście i konieczne jest wezwanie całej ekipy śledczych. Niestety wyspa zostaje odcięta od świata zewnętrznego i jedynymi osobami mogącymi rozwiązać zagadkę są uwięzieni na niej doktor Hunter, sierżant Fraser, glina żółtodziób Duncan i ekspolicjant Brody.
Podobnie jak w "Chemii śmierci" mamy tutaj klimat osaczenia i odizolowania od świata zewnętrznego, spotęgowany dodatkowo szalejącą na wyspie pogodą. Oczywiście nie brakuje makabrycznych opisów zwłok i kolejnych morderstw. Bardzo lubię styl Becketta, a jego opisy zawsze działają na moją wyobraźnię, dzięki czemu potrafię dokładnie wczuć się w klimat jaki jest w książce. Autor cały czas trzyma nas w napięciu, nie daje odetchnąć nawet w epilogu. Tym razem jednak byłam już na to przygotowana i nie dałam się aż tak zaskoczyć.
Oczywiście polecam wszystkim złaknionym antropologicznych i anatomopatologicznych wrażeń!
Już po przeczytaniu "Chemii śmierci" wiedziałam, że Beckett zostanie jednym z moich ulubionych autorów. Szczególnie do gustu przypadł mi wykreowany przez niego bohater - doktor David Hunter - inteligentny, sympatyczny, odważny facet z tragiczną przeszłością oraz oczywiście urocze anatomiczne opisy ze szczegółami, nie zapominajmy o makabrze. Jak na głównego bohatera...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Krzyżaków" z działu powieści historycznych powinno przenieść się na dział horrorów, najlepiej ze skutkiem natychmiastowym. Prośbę moją motywuję tym, że na dźwięk tego tytułu większość młodzieży zaczyna wykazywać objawy wstrząsu psychicznego, traumy pourazowej i paniki.
Co tam "Lśnienie", w tych czasach to bajeczka dla grzecznych dzieci, ponure żniwo zniszczonej młodej psychiki jaką zebrali "Krzyżacy" jest nie do przebicia. Rodzice straszą nimi swoje dzieci, starsze rodzeństwo szepcze młodszemu pełnym napięcia, grobowym głosem: będziesz musiał przeczytać "Krzyżaków", wtedy zobaczysz czym jest cierpienie. Rzesze psychologów powinny składać hołd Sienkiewiczowi, który (nieświadomie, jak podejrzewam) tworząc tak mrożące krew w żyłach dzieło, stworzył podwaliny ich dzisiejszej pracy :)
Kiedyś bardziej lubiłam "Krzyżaków" (ba, uwielbiałam), jednak chyba czas przyznać, że Sienkiewicz wraz z dorastaniem traci na uroku. Nie jestem ponowną lekturą tak rozczarowana jak w przypadku "W pustyni i w puszczy", ale było kilka irytujących dorosłą mnie elementów, których jako dziecko absolutnie nie zauważałam. Zbyszek rozśmieszał mnie tym swoim średniowiecznym dresiarskim podejściem "masz jakiś problem?! - będziem się pojedynkować!", mimoza-blondyna oczywiście jest sienkiewiczowską bezradną "damą w opałach", tylko Jagienkę jak lubiłam, tak do dzisiaj lubię, bo to krzepka dziołcha była. Podobnie darzę sympatią Maćka, szczwany lis z niego.
Do "Krzyżaków" pewnie jeszcze kiedyś wrócę, mam jakiś sentyment do tej historii, a powieści historyczne zawsze dobrze mi się czytało.
"Krzyżaków" z działu powieści historycznych powinno przenieść się na dział horrorów, najlepiej ze skutkiem natychmiastowym. Prośbę moją motywuję tym, że na dźwięk tego tytułu większość młodzieży zaczyna wykazywać objawy wstrząsu psychicznego, traumy pourazowej i paniki.
więcej Pokaż mimo toCo tam "Lśnienie", w tych czasach to bajeczka dla grzecznych dzieci, ponure żniwo zniszczonej młodej...