-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2017-12-30
2017-09-03
Ale mam ostatnio słabą serię, co wezmę książkę, to się męczę... nie wiem, może to ze mną coś nie tak, pewnym za to jest, że "Tysiąca" Dagmary Andryki nie ratuje nawet to, że jest debiutem. To książka tak BARDZO męcząca i momentami wręcz irytująca, że można tylko rozpaczać nad tak potężnie zmarnowanym potencjałem.
A przecież pomysł arcyciekawy - oto jest sobie niespełniona dziennikarka, która zrządzeniem losu trafia do nikomu nieznanego miasteczka, w którym mieszka równy tysiąc osób. Ponurego, przedziwnego, tajemniczego miasteczka. Żaden z mieszkańców nie chce udzielić jej dłuższego noclegu i wszyscy delikatnie, acz dobitnie starają się jej pozbyć, nie do końca tłumacząc dlaczego. A dla niespełnionej dziennikarki opłaca się dowiedzieć, dlaczego. (tu skończę opis książki i tak samo zrobić powinno wydawnictwo Prószyński - było nie było bardzo przeze mnie szanowane - bo tylna okładka zdradza o wieeeeeele za dużo).
Gdzieś kiedyś na LC pisałem, że to bohater powinien ciągnąć historię, że to on jest najważniejszy. Dalej tak sądzę, ale uważam też, że nie musi być ten bohater jakiś super świetnie wykreowany, byleby dało się go lubić. No cóż, w "Tysiącu" mamy Martę Witecką i jakby to krótko opisać... nie potrafię sobie przypomnieć bardziej wkurzającego literackiego bohatera w tej chwili. Marta to bohaterka, którą można opisać mniej więcej tak:
"och ach jestem super silną i - oczywiście - niezależną kobietą - oczywiście - z mroczną przeszłością, no bo jak inaczej i w ogóle - oczywiście - nie potrzebuję faceta, nic a nic, ale też rzucę się na pierwszego, który okaże jakiekolwiek zainteresowanie i w sekundę się zakocham, ale ja nie chcę się zakochać, to jak nastolatka, ale on jest taki och i ach że miłość od razu". Uch, rzyg!
Z fabułą nie jest wcale lepiej. Pomysł jak najbardziej na plus, ale na tym się ta lista plusów kończy. No bo niby te Mille jest takie tajemnicze, a ludzie tacy zimni i niechętni, ale jakimś cudem, Marta znajduje sobie przyjaciółkę (bardzo do siebie zresztą podobną)już pierwszego dnia (!!!! przyjaźń w jeden dzień!), która ze wszystkiego jej się zwierza, a facet marzeń zdradza jej największy sekret miasteczka tak po prostu, podczas spaceru. Słaba ta wasza tajemnica jest! A i od połowy robi się strasznie nudno i męcząco, im bliżej rozwiązania, tym mniej zainteresowania.
No i ten styl, kurde. Tu jeszcze można to usprawiedliwić na debiut, ale to się po prostu ciężko czyta. Mocno ubogi język, zdania następujące po sobie bez logicznych podstaw, częste przyspieszanie akcji, tam gdzie nie powinno to nastąpić, no i o co chodzi z tym strachem przed dialogami? Pełno tu sytuacji, gdzie zamiast zwykłej rozmowy, autorka streszcza jej przebieg w jednym, dwóch zdaniach. Coś w tym stylu - " Marta dowiedziała się od niego o historii miasteczka; o tym, jakie dosięgły je plagi, co się w nim zmieniało, a co zostało nienaruszone. Była to jedna z najprzyjemniejszych rozmów, jakie ostatnio odbyła". No to skoro taka przyjemna i do tego jeszcze poruszająca historię miasteczka (czyli to, co jest przecież głównym tematem książki), to czemu nie możemy jej przeczytać?! Takich zabiegów jest pełno i jest to piekielnie irytujące, gdy postaci spotykają się i po akapicie streszczającym to spotkanie się rozstają. JAKI JEST SENS?!
Ech, myślałem, że jak polskie, że jak kryminał to będzie super, ale same żale wylewam. Zasłużone, ale jednak żale, no. Muszę się za coś sprawdzonego teraz wziąć, za coś dobrego, bo, ech, zły jestem, no.
Ale mam ostatnio słabą serię, co wezmę książkę, to się męczę... nie wiem, może to ze mną coś nie tak, pewnym za to jest, że "Tysiąca" Dagmary Andryki nie ratuje nawet to, że jest debiutem. To książka tak BARDZO męcząca i momentami wręcz irytująca, że można tylko rozpaczać nad tak potężnie zmarnowanym potencjałem.
A przecież pomysł arcyciekawy - oto jest sobie niespełniona...
2017-08-23
Ech, ta francuska literatura to jednak nie dla mnie jest... ostatnim autorem, który tak bardzo by mnie wymęczył, jednocześnie ciekawiąc był Maxime Chattam. I moja ocena obu panów jest niemal identyczna, te same cechy, czasem momenty jakby pisane przez tego drugiego. No ale co do Miniera - wydaje się fajnym gościem, serio, intrygę stworzył sobie też bardzo oryginalną i (na początku) wciągającą, przedstawił bardzo w porządku bohatera, szybko zdobywającego sympatię (w ogóle bohaterowie są spoko, odrobinę gorzej sprawa ma się z bohaterkami, ale świat kryminału zdążył mnie już do tego przyzwyczaić), klimat na piątkę z plusem, a jednak... nie wiem, ale to jakieś takie jest... napuszone trochę, przesadzone mocno. Mam wrażenie, jakby to jakiś poeta-filozof pisał, jakby Minier chciał, żeby każdy fragment, każde zdanie można było zacytować, chcąc zabrzmieć jak inteligencja. To jest tak cholernie męczące, że aż nie chciało mi się wracać do książki. A z fabułą to też tak pięknie nie jest - fajny jest pomysł, fajne są przesłuchania i fajne są opisy, ale Chryste Panie jak to się wlecze wszystko! Na poziomie 150 strony śledztwo nie idzie do przodu ani o centymetr, tak jak i życie Servaza i wątek Diane... nudaaaaa. Tyle że to nie jest taka nuda, jak w pierwszym Nesbo na przykład. Tu boli to o wiele bardziej, bo widać i talent i pomysł i chęci, a jakoś nie gra. Szkoda mocno, bo napaliłem się bardzo i jestem pewien, że jakbym to wymęczył, to rozwiązania fabularne zapewne by mi się spodobały i to mocno, ale niestety, 200 stron to mój limit. Przegrałem. Bez oceny, bo to przecież nawet pół książki nie jest.
Może. Kiedyś. Chciałbym.
Aha, Minier wygrał nagrodę najbardziej niepotrzebnego i najnudniejszego rozdziału w historii literatury, za rozdział pierwszy, w którym przez osiem stron bohaterka jedzie samochodem. Gratuluję.
Ech, ta francuska literatura to jednak nie dla mnie jest... ostatnim autorem, który tak bardzo by mnie wymęczył, jednocześnie ciekawiąc był Maxime Chattam. I moja ocena obu panów jest niemal identyczna, te same cechy, czasem momenty jakby pisane przez tego drugiego. No ale co do Miniera - wydaje się fajnym gościem, serio, intrygę stworzył sobie też bardzo oryginalną i (na...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-15
Oj, oj, oj cóż za zawód! A przecież do pewnego momentu to taka dobra książka była! Jarałem się mocno zarówno samym „Motylkiem”, jak i Puzyńską, bo tu ochy, tam achy i w ogóle same zachwyty, do których przecież w pewnym momencie sam dołączyłem, bo czytało się świetnie i sięgałem po książkę, gdzie i kiedy się tylko dało, aż w końcu... do rzeczy.
W Lipowie, małej, polskiej wsi, w której wszyscy się znają i wiedzą o sobie wszystko, znalezione zostaje ciało zakonnicy. To, co pierwotnie uznaje się za wypadek samochodowy, ostatecznie okazuje się morderstwem. No ale jak to? Tutaj, w Lipowie? Gdzie nic się nie dzieje? I że niby to ktoś z nas? Wydaje się, że będzie trudna sprawa do lipowskiej, niedoświadczonej policji.
Pierwsza połowa tej książki to mistrzostwo świata. Serio, najwyższa półka kryminalna, literacki ideał, wszystko to, co sobie cenię. Jest małomiasteczkowa społeczność pełna sekretów, plotek i spisków. Jest cała masa bohaterów (a więc też cała masa podejrzanych). Jest sporo niepokoju związanego z obserwowaniem prywatnych żyć tychże bohaterów. Jest delikatnie podrzucana intrygująca i czasem szokująca historia z przeszłości Jest nawet przesympatyczny pies (a ja przepadam za psami w literaturze). No same plusy, aż się zachwycić można.
Tyle że nagle orientuję się, że jestem ponad połową książki, a tu się nic nie zmienia. Z tej całej masy bohaterów nikt nie przeszedł zmiany, dalej wszyscy są dla wszystkich śmieciami i ogólnie kłamią i oszukują, a śledztwo ani trochę nie ruszyło do przodu. I zaczynam się trochę nudzić. No bo ile można czytać to samo? Do tego Puzyńska niby stara się skupić na którychś bohaterach, ale nikogo też specjalnie nie rozwija, to nadal są tylko nazwiska. A gdy już pojawia się cień nadziei, że dojdzie tu do jakiejś rozbudowy charakteru, nagle skaczemy do wątku numer 17. I tak cały czas.
Do tego też samo śledztwo. Jego wynik odrobinę mnie zawiódł. Jak na tak sporą społeczność przedstawioną w tej historii, sprawcy wszystkich tajemnic są... ja wiem? Obojętni trochę. Okazuje się ostatecznie, że historia bohaterów i historia zabójcy szły tak naprawdę obok siebie, zamiast wciąż się przeplatać. No nie wiem, ciężko to napisać bez spoilerów, ale to nie było specjalne zaskoczenie. Nie dlatego, że było przewidywalne, ale dlatego, że ani razu nie było nawet szansy, żeby o nim pomyśleć. Tak samo było też z osobą odpowiedzialną za pisanie bloga „nasze-lipowo”, wątku, który interesował mnie równie mocno, jak zabójstwo. Czy to ktoś z policji, z plebanii, a może któryś Kojarski? A tu proszę, kompletny zawód.
No i Klementyna Kopp, o rany. Nie lubię postaci, które pojawiają się nagle, w połowie historii i zamiast nadrabiać charakterem czy czynami, podrzuca im się jakiś specyficzny wygląd i jedno hasełko do powtarzania, żeby uczynić ich „cool”. Za każdym razem, gdy czytałem „Stop. Czekaj. Spoko. Ale!” chciałem odłożyć książkę i przewracałem oczami. A zdarzało się to bardzo często, bo Kopp kompletnie z czapy przejmuje książkę dla siebie i od jej pojawienia się, „Motylek” już nie jest intrygującą opowieścią obyczajowo – kryminalną, a prostą, schematyczną policyjną opowieścią, jakich wiele. Szkoda.
Nie obrażam się oczywiście, żeby nikt sobie tak nie pomyślał. Na pewno sięgnę po kolejną część „Lipowa”, przecież to tylko debiut i jak na debiut i tak sporo dobrych tu rzeczy. Do pewnego momentu bardzo przyjemnie i łatwo się to czytało, no i doceniam, że Puzyńska w przeciwieństwie do niektórych autorów kryminałów w tym kraju potrafi stworzyć postacie mocno pozytywne i unikające patologii, to się ceni.
Tylko czemu większość postaci przedstawiana jest pełnymi tytułami? Czemu Daniel nawet pod koniec jest „młodszym aspirantem Danielem Podgórskim”? Książka miała być na siłę dłuższa?
Aha, dodatkowy plus za gust muzyczny Daniela :)
Oj, oj, oj cóż za zawód! A przecież do pewnego momentu to taka dobra książka była! Jarałem się mocno zarówno samym „Motylkiem”, jak i Puzyńską, bo tu ochy, tam achy i w ogóle same zachwyty, do których przecież w pewnym momencie sam dołączyłem, bo czytało się świetnie i sięgałem po książkę, gdzie i kiedy się tylko dało, aż w końcu... do rzeczy.
W Lipowie, małej, polskiej...
2017-04-18
Miało być spotkanie z kryminalną legendą, zachwyty i odkładanie książki tylko po groźbą, a wyszła senność, płacz, zgrzytanie zębów i jedna z najgorszych lektur, jakie mnie w życiu dopadły.
Nuda. Nuda. Potem trochę nudy. Około 200 strony robi się trochę lepiej, bo pojawia się nuda. Niestety zakończenie to już sama nuda. Jezu, jakie to słabe jest. Aż nie wierzę, że można się w literaturze aż tak potężnie zawieść. Po kolei, mamy tu - naiwnie napisany przewodnik po Australii, księgę legend aborygeńskich pojawiających się bez powodu, super odkrywczą postać biednego pana policjanta, któremu bardzo ciężka praca odebrała radość z życia, do tego jeszcze dobiły go kontakty towarzyskie, a został tylko alkohol (pierwszy raz się z czymś takim spotykam!), kobiece bohaterki sprowadzone do poziomu pojedynczych ról kochanki czy też ofiary. Okraszone to wszystko całą masą opisów i pobocznych wątków nie wnoszących kompletnie nic do historii. Tym bardziej boli, że udało się tu stworzyć poprawną (nie zaraz niesamowitą, ale taką na 5/10) intrygę, bo nie da się nią cieszyć przy wszechogarniającej - a jakże - nudzie.
Rzuciłbym tą książką o ścianę kilka razy, gdyby nie te zachwyty nad Nesbo, bo perspektywa dalszych, lepszych części zmuszała mnie do czytania "Człowieka Nietoperza". No ale to męka była, czysta tortura. Pewnie najgorszy kryminał, z jakim się zmierzyłem. Gniot trochę. Mam nadzieję, że w przypadku tego pisarza nigdy już nie użyję tego słowa.
Ta druga gwiazdka to tylko dlatego, że legendy aborygeńskie są całkiem ciekawe.
Miało być spotkanie z kryminalną legendą, zachwyty i odkładanie książki tylko po groźbą, a wyszła senność, płacz, zgrzytanie zębów i jedna z najgorszych lektur, jakie mnie w życiu dopadły.
Nuda. Nuda. Potem trochę nudy. Około 200 strony robi się trochę lepiej, bo pojawia się nuda. Niestety zakończenie to już sama nuda. Jezu, jakie to słabe jest. Aż nie wierzę, że można się...
2016-11-27
"HARRY POTTER" I KOPNIĘTE DZIECKO
No przyznam się - mocno czekałem na "Przeklęte Dziecko". Choć nie było to czekanie w stylu "ooo rany, ale mam ciary, chyba stanę przed jeszcze zamkniętą księgarnią tak bardzo czekam", a raczej coś jak "noo, ciekawe, czy uda im się to skopać, czy może jednak pozytywnie mnie zaskoczą".
Spoiler alert - skopali.
Nic się w tym dziele nie udało, no nic. Przecież to jakiś fanfik jest i to taki z niższej półki, durna historia napisana tylko po to, żeby spróbować wrócić do znanego świata - do którego wracać się moim zdaniem nie powinno - i skupienie w lekko ponad trzystu stronach wszystkiego, czego fani by chcieli. Głupota za głupotą, zero sensu, utarte schematy - podróże w czasie, ile można? - i powiększająca się irytacja. Bohaterowie kompletnie nie są sobą - no bo mamy tu przecież Dupka Pottera, Ginny "robię za tło" Wesley, Rona "nie wiem, po co tu jestem" Wesleya, Hermionę Debilkę i Albusa "jestem z Sali Samobójców" Pottera, a gdzieś tam w tle kręci się cała plejada świata Rowling, która, gdyby nie nazwiska, mogłaby swobodnie zapełnić obsadę Mody na Sukces. Autorzy chwytają się najbardziej absurdalnych sposobów na przyciągnięcie uwagi i przekabacenie czytelników, przywracają lubiane postaci z grobów, choć nie ma ku temu żadnych powodów (nawiązując do tego, moment, w którym Snape żartuje sobie z Hermioną prawie mnie zabił). Słowo "przyjaźń" jest tu nadużywane tak bardzo, że w pewnym momencie przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie (przypominam, że w świecie, w którym przez siedem lat nie było od niej nic ważniejszego), a relacja Scorpius - Albus jest tak... przesadzona, że czekałem tylko, aż w końcu zaczną się całować... i wcale by mnie to nie zdziwiło. Córka Voldemorta, no co to w ogóle jest, proszę Was (śmiech przez łzy). Czy ktoś to w ogóle przeczytał przed wydaniem?
Owszem, są plusy, a może nawet plusiki - podoba mi się potraktowanie Malfoyów, Scorpius to chyba jedyny bohater z charakterem, a Draco ostatecznie wyrywa się z aury krzyczącej "jestem złyyy, Potter, wyśmiej mnie", przyjemnie też czytało mi się fragmenty dotyczące przeszłości, ale to tylko dlatego, że zostały dokładnie przeniesione z poprzednich części.Cała reszta to jedno wielkie Avada Kedavra w serca fanów.
Nie ukrywam - jestem zły, bo to nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. Brak tu sensu, charakteru, radości i - jak by to dziwnie nie zabrzmiało - MAGII. Pani Rowling, albo niech to Pani sama wyda jako książkę, albo oficjalnie zabroni, błagam ja Panią.
"HARRY POTTER" I KOPNIĘTE DZIECKO
No przyznam się - mocno czekałem na "Przeklęte Dziecko". Choć nie było to czekanie w stylu "ooo rany, ale mam ciary, chyba stanę przed jeszcze zamkniętą księgarnią tak bardzo czekam", a raczej coś jak "noo, ciekawe, czy uda im się to skopać, czy może jednak pozytywnie mnie zaskoczą".
Spoiler alert - skopali.
Nic się w tym dziele nie...
2016-11-21
Wow, chyba najgłośniejsze nazwisko polskiego świata kryminału i AŻ TAKI zawód... tego to się nie spodziewałem.
Całkiem ciekawy jest ten Teodor Szacki - bohater na sto procent prawdziwy i ludzki, z typowymi dla "zwykłego" gościa problemami, do tego nawet dość sprytny i inteligentny, potrafiący raz na kilkadziesiąt stron rzucić zabawnym tekstem - no i sprawa dotycząca tej całej terapii ustawień to wyjątkowo specyficzne śledztwo, intrygujące bardziej swoją oryginalnością niż ilością tropów i zwrotów akcji (nie że w ogóle ich nie ma, o nie! Nawet jak niewiele, to jak już Miłoszewski jakimś dowalił, to mnie na łopaty rzucił). To plusy.
Ale oprócz tego? O rany, no nie mogę, jakie tu wodolejstwo w tym "Uwikłaniu" panuje... Opisy Warszawy (i to w sumie samego Śródmieścia praktycznie) to jakieś piętnaście procent książki i to nie tak, że jakieś odkrywcze spostrzeżenia na architekturę czy wspomnienia głównego bohatera, a raczej stwierdzenia, że to miejsce jest tu i tyle. Ile można? Sorry, panie Miłoszewski, ale ja już po pierwszym rozdziale zrozumiałem, że w tej kwestii jest pan ekspertem, nie potrzebowałem 74 dowodów więcej. Do tego ten tragicznie infantylny wątek romantyczny, kurde... Boli nie tylko dlatego, że Szacki zostawia za sobą bardzo przyjemną w odbiorze rodzinę, ale też dlatego, że jego nowa wybranka jest chyba najgorszym aspektem książki, totalnie pozbawionym charakteru. I nie do końca satysfakcjonujące zakończenie, no. Pod koniec w książce naprawdę mocno zaczyna narastać tempo, autor nieźle sobie z tym radzi, a tu niespodzianka! Nie damy ci się nacieszyć klarownym wytłumaczeniem, ha ha!
Uch, ależ jestem zły!! Miałem tak wielkie oczekiwania w związku z Miłoszewskim, a tu taki cios. W sumie tak do końca to te oczekiwania nie umarły, bo do Teo na pewno jeszcze wrócę, ciekawi mnie, jak tam dalej będzie mu się powodziło, ale na linii autor - ja pojawiła się właśnie dość spora rysa.
Wow, chyba najgłośniejsze nazwisko polskiego świata kryminału i AŻ TAKI zawód... tego to się nie spodziewałem.
Całkiem ciekawy jest ten Teodor Szacki - bohater na sto procent prawdziwy i ludzki, z typowymi dla "zwykłego" gościa problemami, do tego nawet dość sprytny i inteligentny, potrafiący raz na kilkadziesiąt stron rzucić zabawnym tekstem - no i sprawa dotycząca tej...
2016-09-20
Tak dawno nie widziałem się już z Cobenem, że byłem przekonany, iż nasze kolejne spotkanie przebiegnie idealnie. Że będą ochy i achy, że będą twisty i szczęki na podłodze i cała reszta rzeczy istotnych dla dobrego, kryminalnego czytania. Aż żal, że musiało paść akurat na "Mistyfikację"...
Laura i David to niemalże para idealna. Super przepiękna modelka i właścicielka domu mody i najlepszy i najpopularniejszy koszykarz świata brzmi całkiem nieźle. Aż szkoda, żeby stało się coś złego... iiii David nie żyje. Oficjalna wersja wydarzeń? Wypadek przy kąpieli w oceanie. Ale Laura nie chce tego zaakceptować i zaczyna doszukiwać się w tej sprawie błędów i luk. Może to samobójstwo, a może morderstwo? A może upozorowana śmierć? Spirala śmierci i intryg klasycznie się powiększa.
PRZEWIDYWALNOŚĆ. Oto słowo, którego w życiu nie powiązałbym z Cobenem i którego nigdy nie miałem zamiaru użyć, opisując jego książkę. A jednak. Autor słynący z tego, że kręci tak długo, aż trzeba mu na słowo wierzyć, że intryga ma sens, w "Mistyfikacji" w tej kwestii mocno zawodzi. Warto wspomnieć, że książka napisana została dawno, dawno temu i Harlan na wszelki wypadek o tym wspomina, może nawet lekko się usprawiedliwiając. No i ten fakt widać niemalże w każdej sprawie. Jak już pisałem, główna intryga jest po prostu słaba. Bardzo wolno się rozkręca, nie podrzuca prawie w ogóle fałszywych tropów i dla wieloletnich czytelników stanowi bardzo łatwą łamigłówkę. Jedną z najlepszych rzeczy, kojarzącą mi się z tym pisarzem jest sposób czytania przeze mnie końcówek książek. Kiedy siedzę, kartkuję, przewalam się i myślę, że chciałbym już skończyć, żeby wiedzieć co i jak, ale jednak za fajnie się czyta, więc niech się nie kończy. A tu? Kompletne zero emocji, brak napięcia, przerzucanie kartek tylko po to, żeby nie porzucać lektury. Styl też dopiero się wyrabia, strasznie dużo leje się tu wody - serio, intryga na dobre zaczyna się koło 250 strony, wcześniej to ciągłe przypominanie nam, że Laura i David to para idealna (wiemy! nie potrzeba nam dowodu numer 476!), a także niepotrzebne opisy i zagłębianie się w życia bohaterów trzeciego planu. Książkę swobodnie można byłoby skrócić o kilkaset stron i tylko by na tym zyskała. Ale to wszystko to i tak nic, jeśli spojrzy się na...
Postaci! Oczywiście, chyba każda moja cobenowa opinia zawiera mój wywód na temat bohaterów, gdzie rozpisuję się, jacy to są spoko i dlaczego trzeba ich lubić. Bo jednym z większych talentów Harlana jest to, jak obdarza papierowe postaci dwoma lub maksymalnie trzema cechami, nakreśla ich bardzo sympatycznie, a potem tworzy więź z czytelnikiem. O prawie wszystkich bohaterach "Mistyfikacji" mogę powiedzieć tyle - po prostu są. Jestem przekonany, że za tydzień nie będę pamiętał nikogo poza główną bohaterką. Choć o niej i o jej bliskich też za wiele do powiedzenia mieć nie będę - są zbyt wyidealizowani. Wszyscy piękni, bogaci, wykształceni, zabawni, mili.. ech, do porzygu. W jakim Ty świecie żyjesz, Harlan?! Na tym perfekcyjnym tle wyróżnia się jedynie mój faworyt, Stan Baskin - bohater z charakterem, wadami i przechodzący autentyczną przemianę - ale jak na złość Coben wybitnie go nienawidzi i bardzo mnie tym krzywdzi.
Boli mnie to, bo Coben to mój ulubiony autor i nie lubię go krytykować. No ale kiedy wydaje kryminał, którego nie broni ani intryga, ani styl, ani nawet bohaterowie, no to nie ma litości. Niech Harlan już lepiej nie zagląda do szuflady (no chyba że jakiś zaginiony Myron tam leży), a jeśli już to zrobi, to niech złamie zasadę, którą gardzi w przedmowie i poprawi. Pięć gwiazdek, bo pana, panie Coben, uwielbiam, ale "Mistyfikacja" na pewno nie była lekturą przyjemną :(
Tak dawno nie widziałem się już z Cobenem, że byłem przekonany, iż nasze kolejne spotkanie przebiegnie idealnie. Że będą ochy i achy, że będą twisty i szczęki na podłodze i cała reszta rzeczy istotnych dla dobrego, kryminalnego czytania. Aż żal, że musiało paść akurat na "Mistyfikację"...
Laura i David to niemalże para idealna. Super przepiękna modelka i właścicielka domu...
2016-09-07
Aaa, "Roland", jak ja cię nienawidzę!
To już moje drugie spotkanie ze światem Mrocznej Wieży. Te pierwsze skończyło się bodajże na III tomie i to z braku czasu, ale że dość dawno, to trzeba było sobie początek odświeżyć. Ale jakie to ciężkie odświeżanie, rany...
Zabijcie mnie, ale dla mnie ten tom to po prostu bełkot, zbiór niewiadomych, które dzieją się "bo tak" bez żadnych logicznych podstaw. Bardzo słabo nakreślony świat, główny bohater bez charakteru, brak konkretnego celu (o co tu w ogóle chodzi?!). Nuda, niepotrzebne opisy, nuda.
Ta czwórka to głównie przez klimat, przeszłość Rolanda (jedyne fragmenty napisane z sensem, cała książka mogłaby taka być), no i jakoś ta końcówka nakręca trochę na resztę sagi, ale to tyle. Człowiek w Czerni bywa spoko, ale tyle go, co kot napłakał, także...
To na pewno "Cujo" było pisane po pijaku?
Aaa, "Roland", jak ja cię nienawidzę!
To już moje drugie spotkanie ze światem Mrocznej Wieży. Te pierwsze skończyło się bodajże na III tomie i to z braku czasu, ale że dość dawno, to trzeba było sobie początek odświeżyć. Ale jakie to ciężkie odświeżanie, rany...
Zabijcie mnie, ale dla mnie ten tom to po prostu bełkot, zbiór niewiadomych, które dzieją się "bo tak" bez...
2016-04-12
Ocena dla całej serii.
Pomysł był super. Tajemniczy Król za pomocą smsów wyznacza klasie licealnej proste i łagodne zadania pod groźbą śmierci. Wszyscy traktują to tylko jako niewinną zabawę i pomimo wykonywania zadań, nie przejmują się tym wszystkim zbyt mocno. Do czasu. W końcu bowiem okazuje się, że Król wcale nie żartował i zaczyna wprowadzać kary w życie.
Brzmi ekstra, co nie? Kocham historie, w których grupa ludzi zostaje zmuszona do zachowań drastycznych, często przy wyborach niemożliwych przez kogoś, kto czuwa nad całą sytuacją i bawi się ludzkim życiem. "Gra w Króla" z początku na taką wyglądała, autor jednak chyba postanowił zawieść każdego czytelnika, nie dbając o żaden szczegół i psując wszystko, co wypracował sobie na początku. Brak tu jakiejkolwiek logiki; ginie kilkoro uczniów jednej klasy, a media i policja się tym nie interesuje? Czemu nie! Co tam, że przecież w każdym telefonie znajdują się te same wiadomości na temat zadań i kar, to przecież żaden dowód! Może dałoby się na to przymknąć oko, gdyby główny bohater i jego śledztwo dawały radę, ale gdzie tam! Nobuaki jest marny, jego bohaterstwo kończy się tylko na tym, że ktoś ginie, a reszta jego klasy to pachołki, głupie i słabe, niepotrafiące podejmować logicznych decyzji cieniasy; tak bardzo bezbarwni, że nie sposób przejmować się ich losem nawet w najbardziej poważnych sytuacjach. Do tego autor nie zagłębia się też w żadną z ofiar czy ich rodzin ("Umarł? Ok, lecimy dalej!"). A gdyby jakimś cudem to jeszcze nie wystarczyło (!!!), pozostaje też kwestia samego zakończenia... W historiach, których głównym wątkiem jest tajemnica, oczekuję odpowiedzi na trzy zasadnicze pytania: KTO, JAK i DLACZEGO. "Gra w Króla" odpowiada tylko na to pierwsze, a to i tak połowicznie. Jestem zły, bo nie po to przebrnąłem przez setki kiepskich dialogów i wylanych przez bohaterów łez (ja rozumiem, że to ciężki czas dla nich, ale rany, oni płaczą cały czas, nawet gdy sytuacja tego nie wymaga), żeby nie dostać na koniec praktycznie nic. Tak się nie robi.
Ta druga gwiazdka to chyba tylko dlatego, że autorowi udaje się porządnie dawkować napięcie i budować suspens. Są tu momenty naprawdę dobre, ekscytujące. Cóż z tego, skoro zaraz po nich dostajemy kolejną porcję gwałtu na logice i tajemnic, których wyjaśnienia nie otrzymamy. Słabo, bardzo słabo, szczególnie, kiedy początkiem budzi się w czytelniku tak mocne nadzieje.
Ocena dla całej serii.
Pomysł był super. Tajemniczy Król za pomocą smsów wyznacza klasie licealnej proste i łagodne zadania pod groźbą śmierci. Wszyscy traktują to tylko jako niewinną zabawę i pomimo wykonywania zadań, nie przejmują się tym wszystkim zbyt mocno. Do czasu. W końcu bowiem okazuje się, że Król wcale nie żartował i zaczyna wprowadzać kary w życie.
Brzmi...
2016-01-30
Bądź mną. Spaceruj po Empiku. Stań przed kryminałami. Zauważ nową książkę z ulubionej serii wydawniczej. Spostrzeż polecankę Tess Gerritsen. Obczaj informację o szybko sprzedającym się debiucie. Zdecyduj się na kupno. Gdzieś tam przeczytaj, że książka pachnie twórczością Gillian Flynn. Otwórz. I popełnij największy błąd literacki od bardzo długiego czasu.
Główna bohaterka, Jenny, prowadzi fantastyczne wręcz życie. Całe dnie spędza w pracy lub na usługiwaniu rodzinie, jej mąż stawia karierę nad bliskich, a dzieci mają ją konkretnie w dupie. Któregoś zwykłego dnia jej najmłodsza córka nie wraca ze szkolnego przedstawienia. Żadnych świadków, zniknięcie się przedłuża, a Jenny odkrywa - uwaga, teraz szok! - że tak naprawdę nic nie wie o swojej super rodzinie!
Chciałbym, naprawdę chciałbym pisać o tej książce w normalny sposób, ale targają mną tak negatywne emocje, że sarkastyczny ton nasuwa się sam. Więc czemu jest aż tak źle? Przede wszystkim jest to książka przeraźliwie nudna! Rozwleczona do granic możliwości nowela, wypełniona nużącymi opisami, żałosnymi przemyśleniami, dokładnie tymi samymi sytuacjami opisywanymi na różne sposoby. Jenny wypiła kawę i była smutna, Jenny zrobiła zupę i popłakała sobie, Jenny wyprowadziła psa i serce ją zabolało, Jenny kochała się z mężem i nie czuła tego, co kiedyś... JEZU! Jest ich mnóstwo - malowanie głównej bohaterki, jej praca, sąsiedzi, opisy pogody... tego jest od groma i żądna z tych sytuacji NIE WNOSI ABSOLUTNIE NIC. Jeśli ktoś z Was zechce sięgnąć po tego potworka, swobodnie może ominąć pół książki, skupiając się głównie na dialogach, tak bardzo potrzebne są to opisy.
Po drugie, postaci. O rany, postaci. O "głębi" Jenny już mówiłem, ale kto poza nią występuje w tej powieści? Jej ukochany mąż, którego rola skupia się na byciu zapracowanym, wracaniu późno i otwieraniu wina za każdym razem kiedy się pojawia. Często też chodzi spać, tak jakby autorka nie wiedziała, co z nim zrobić. Dalej mamy dwóch synów, traktujących matkę jak śmiecia, olewających ją na okrągło, ciągle mających pretensje o wszystko do wszystkich i, to chyba ulubiona rzecz pisarki, też często chodzą spać po przyjściu do domu. Wisienką na tym przysłowiowym torcie jest zaginiona córeczka. Głupia, rozpieszczona, nie szanująca matki, ignorująca każde jej słowo, zbuntowana krejzi nastolatka. I ja mam niby się przejmować jej losem? Dwie sekundy po jej zniknięciu byłem przeszczęśliwy! Jest tylko jedna porządna postać w tej książce, rodzinny pies. Czy to dobrze świadczy o pisarce?
Fabuła też jest kiepska jak nie wiem co. Intryga jest słaba (nie wiem, czy można ją nawet nazwać intrygą), tropów niewiele, zaskoczeń żadnych. Jakim cudem to się tak dobrze sprzedaje i zbiera takie dobre opinie? Zero tu pomysłu, zero napięcia, przez pierwsze 200 stron przypomina to odcinek "Barw Szczęścia" z delikatnym wątkiem zniknięcia w tle. Że niby psychologiczny thriller? Z której strony? Ten twór nawet obok porządnego thrillera nie stał, a co już mówić o psychologicznym. Zaskakujące i paradoksalne jednak jest dla mnie to, że bardzo ciężko ją odłożyć. Na swój beznadziejny sposób wciąga i każe odwracać stronę za stroną, choć z każdą chwilą zażenowanie rośnie. Może to właśnie dlatego, że jak najszybciej chce się mieć torturę za sobą.
Chyba jeszcze nie byłem tak zły po przeczytaniu czegokolwiek. Nie polecam i to nie polecam naprawdę, nawet największym wrogom. Nie wiem w sumie skąd ta druga gwiazdka, chyba za tego psa, bo serio był spoko i to jedyne, co dobrego mogę o tej książce powiedzieć.
Bądź mną. Spaceruj po Empiku. Stań przed kryminałami. Zauważ nową książkę z ulubionej serii wydawniczej. Spostrzeż polecankę Tess Gerritsen. Obczaj informację o szybko sprzedającym się debiucie. Zdecyduj się na kupno. Gdzieś tam przeczytaj, że książka pachnie twórczością Gillian Flynn. Otwórz. I popełnij największy błąd literacki od bardzo długiego czasu.
Główna bohaterka,...
2015-12-31
Sebastian Fitzek to prawdopodobnie moje ulubione nazwisko w świecie czysto pojętego thrillera. Mnóstwo ślepych zaułków, z pozoru niemożliwa do wytłumaczenia fabuła, poczucie obłędu i szaleństwa - te właśnie elementy tak bardzo kazały zakochać mi się w jego literaturze. Najpierw świetny "Odłamek", potem bardzo dobre "Śmierć..." i "Kolekcjoner Oczu" a na końcu idealna "Klinika", która podniosła poprzeczkę w świecie thrillerów tak wysoko, że chyba żadna inna książka nie mogła nawet marzyć o tym poziomie. Tym chętniej przez ponad dwa lata przeszukiwałem antykwariaty w poszukiwaniu jego debiutu. I, o Jezu, jak się zawiodłem!
Fabuła koncentruje się tu na postaci Victora Larenza, znanego psychiatry, któremu ponad cztery lata temu zaginęła córka. Żadnych tropów, żadnych świadków. Larenz zaszywa się więc na małej wysepce, gdzie odwiedza go tajemnicza kobieta i prosi o pomoc. Jest bowiem chora i wciąż nawiedzana przez wizję małej dziewczynki. Jej opowieści zadziwiająco mocno łączą się ze sprawą zaginięcie, terapia zamienia powoli zamienia się więc w śledztwo.
Punkt wyjściowy jest tu naprawdę świetny! Opuszczone miejsce z tylko kilkoma bohaterami, złe samopoczucie bohatera, sztorm, który odciął wyspę od świata, tajemnice z przeszłości i "zły" bohater, o którym absolutnie nic nie wiadomo. I przez większą część książki jest naprawdę super. Czytelnik sam nie wie, w co wierzyć, co jest prawdą, a co nie; uczucie wszechogarniającego obłędu narasta z każdą stroną, a zwroty akcji podrzucane przez autora podsycają ciekawość, w tym samym momencie zmuszając do coraz szybszego przerzucania kartek. Aż tu nagle nadchodzi końcówka...
Patrząc teraz na całość książki, stwierdzam, że takiego zakończenia w zasadzie można było się spodziewać, ale od samego początku przekonywałem się, że przecież Fitzek jest zbyt unikatowy, Fitzek jest zbyt dobry, jest przekozacki że ho ho i że na pewno nie sieknie tu najgorszego schematu, jakim można zgwałcić porządny thriller. A jednak. Pewnie, ten schemat nie został tu użyty tak po prostu, jest logicznie wytłumaczony i nawet dość satysfakcjonujący, no ale jednak jest. I bardzo mi to nie odpowiada.
Wielka szkoda. "Terapia" prawie do końca walczyła z "Kliniką" o miano numeru 1, ostatecznie jednak nie będzie zbyt przyjemnym wspomnieniem. Czy polecam? Owszem, na pewno znajdą się ludzie, których zakończenie historii zaskoczy i którym się spodoba, a nawet jeśli nie, to już sam fakt literackich zdolności Fitzeka powinien wystarczyć. Jeśli lubicie niesamowite tempo, zagadkę za zagadką i intensywną fabułę, "Terapia" powinna dołączyć do Waszych faworytów.
Sebastian Fitzek to prawdopodobnie moje ulubione nazwisko w świecie czysto pojętego thrillera. Mnóstwo ślepych zaułków, z pozoru niemożliwa do wytłumaczenia fabuła, poczucie obłędu i szaleństwa - te właśnie elementy tak bardzo kazały zakochać mi się w jego literaturze. Najpierw świetny "Odłamek", potem bardzo dobre "Śmierć..." i "Kolekcjoner Oczu" a na końcu idealna...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-17
Eee, trochę mnie ten komiks zawiódł. Najlepsza w tym wszystkim jest okładka, świetna, epicka, zapowiadająca wybitną historię o pierwszym spotkaniu tytułowej "Trójcy". A tymczasem to najzwyczajniejsza w świecie, prosta opowiastka superbohaterska, niczym nie wyróżniająca się na tyle innych komiksów Super-Batmano-Wonderowych. Relacje między tą trójką rozpisane są pobieżnie, bez wnikania w głębię bohaterów, co więcej! Superman i Batman już przed początkiem historii zostali ziomeczkami, choć tak naprawdę nie jest jasne dlaczego, kiedy zero między nimi szacunku i chemii. A co poza tym? Kilka pojedynków, ogranych schematów, kiepskie dialogi i momentami przyspieszone tempo. Czytanie "Trójcy" nie było torturą, rysunki są całkiem przyjemne, ale oczekiwania miałem o wieeele większe.
Eee, trochę mnie ten komiks zawiódł. Najlepsza w tym wszystkim jest okładka, świetna, epicka, zapowiadająca wybitną historię o pierwszym spotkaniu tytułowej "Trójcy". A tymczasem to najzwyczajniejsza w świecie, prosta opowiastka superbohaterska, niczym nie wyróżniająca się na tyle innych komiksów Super-Batmano-Wonderowych. Relacje między tą trójką rozpisane są pobieżnie,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-08
Millar to scenarzysta z górnej półki, chyba żadnemu komiksowemu fanatykowi nie trzeba tego tłumaczyć. Inteligentne dialogi, błyskotliwy humor i dojrzałe podejście do świata superherosów zapewniły mu miejsce w mojej świętej trójcy nieomylnych twórców, zaraz obok Snydera i Moore'a. I już kiedy się jarasz, bo "O! Nowy Miller w Kolekcji!", okazuje się, że nawet najlepszym zdarza się potknąć...
"Śmiertelna Trwoga" to historia, jakby nie patrzeć, niezbyt nowatorska. Ot, ktoś wie, kim jest Spooder i postanawia to wykorzystać, uderzając w najbardziej czułe punkty (czyli w rodzinę), a Pajęczak nie potrafi sobie sam z tym poradzić, panikuje, chwyta się wszystkich możliwych sposobów, a przy okazji ostro dostaje po mordzie.
Millar trafił ze swoją opowieścią w bardzo intensywny dla Petera Parkera czas - ciotka bohatera w końcu (bo to już wstyd był, powoli wyrastała na najgłupszą postać w historii!!) ogarnęła, że mieszkała ze Spooderem od lat, żona zrezygnowała z separacji, a sam Parker znalazł sobie fajną robotę - dlatego też sam początek jest tu najlepszy. Kiedy w idealne życie wkrada się nagle zbrodnia, tajemnica, bezsilność - bardzo zręcznie opisane to wszystko. Tylko że im dalej, tym gorzej. "Śledztwo" Spidera jest w 100% chaotyczne, polega głównie na bieganiu od bohatera do bohatera (mamy tu bardzo irytujące cameo Avengersów - ale ja po prostu nie znoszę tej bandy zamożnych cwaniaków) i błaga o pomoc, potem daje się stłuc na te przysłowiowe kwaśne jabłko dawnym wrogom, którzy normalnie powinni paść od dwóch ciosów, a jakby cierpień mu było mało, to jeszcze na końcu... A, nie będę spoilować. Powiem tylko, że końcowy cliffhanger daje nadzieję na zdecydowanie lepszy drugi tom opowieści (to i obecność Black Cat).
Millar, który zasłynął świetnym Kick-Assem, Wojną Domową czy Ultimates (to trzecie gorąco polecam nawet tym, którzy komiksów nie lubią) do innego poziomu mnie przyzwyczaił. Tego Spider-mana nie ratuje nawet humor, na który liczyłem chyba najbardziej. Cały tom pełen jest sucharów i tragicznych one-linerów wyjętych z sitcomu. Może drugi tom to uratuje, kto wie?
Jak na razie, krótko mówiąc - ZAWÓD!
Millar to scenarzysta z górnej półki, chyba żadnemu komiksowemu fanatykowi nie trzeba tego tłumaczyć. Inteligentne dialogi, błyskotliwy humor i dojrzałe podejście do świata superherosów zapewniły mu miejsce w mojej świętej trójcy nieomylnych twórców, zaraz obok Snydera i Moore'a. I już kiedy się jarasz, bo "O! Nowy Miller w Kolekcji!", okazuje się, że nawet najlepszym...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-06-18
Pierwsza część tej pajęczakowej serii była delikatnie mówiąc tragiczna. Chaotyczna, bezsensowna, nielogiczna, zupełnie tak, jakby ktoś się podszył pod Marka Millara. Drugi tom, choć odrobinę lepszy wciąż nie zasługuje na ani jedną pochwałę :(
Spider-man wciąż szuka porywaczy swojej ciotki i zmaga się z namolnymi dziennikarzami żądnymi jego tożsamości. Wciąż nic mu z tych starań nie przychodzi, bo TEN KOMIKS ABSOLUTNIE NIC NIE WYJAŚNIA! Tylko podrzuca poboczne wątki, zdecydowanie niepotrzebne, główny totalnie olewa. Nawet tak świetne osobistości jak Venom czy Dr. Octopus nic nie pomagają. Jedynym plusem, a i tak znalezionym na siłę jest sam Peter, który jakby nieco ożył po poprzednim tomie i wreszcie potrafi być interesujący i zabawny. Ale to wciąż za mało, żeby się tym komiksem cieszyć...
Niedobrze z tym Markiem, niedobrze. Po serii kapitalnych opowieści, ostatnie trzy (czyli te dwa Spidermany i drugi Kick-Ass) to naprawdę spore zawody. Co jest, panie Millar, aż tak usilnie chce pan stracić miejsce na moim komiksowym podium? :/
Pierwsza część tej pajęczakowej serii była delikatnie mówiąc tragiczna. Chaotyczna, bezsensowna, nielogiczna, zupełnie tak, jakby ktoś się podszył pod Marka Millara. Drugi tom, choć odrobinę lepszy wciąż nie zasługuje na ani jedną pochwałę :(
Spider-man wciąż szuka porywaczy swojej ciotki i zmaga się z namolnymi dziennikarzami żądnymi jego tożsamości. Wciąż nic mu z tych...
Książka trochę bez zakończenia. Rowling tworzy mnóstwo wątków tylko po to, żeby połowy nie potrafić później zamknąć i ostatecznie zignorować. Relacje między bohaterami, które nic nie znaczą, zarys sytuacji, które potem nie mają miejsca i najgorsze z tego wszystkiego - wylewająca się z każdego zdania postać ciemnej strony ludzkiej natury. Oczywiście, ludzie są z reguły podli, ale w "Trafnym Wyborze" wypada to wręcz karykaturalnie. Rodzice nienawidzą dzieci, dzieci knują przeciw rodzicom, małżonkowie mają się dość, zdradzają się, uczniowie gardzą nauczycielami i wzajemnie; z każdą stroną każdy mieszkaniec miasta (naprawdę, KAŻDY) potępia pozostałych coraz bardziej. I może nawet dałoby sie to znieść, gdyby wśród tej całej wrogości była chociaż jedna pozytywna, dająca się lubić postać. Ale niestety, nie ma takiej, a dowodem niech będzie fakt, że najbardziej w całej powieści kibicowałem nerwowemu, durnemu i patologicznemu mężczyźnie, który prowadził nielegalne interesy i tłukł żonę i dzieci.
Miałem nadzieję, że przynajmniej na koniec Rowling przygotuje dla najbardziej irytujących bohaterów jakiś rodzaj okrutnej kary tak, żeby zaspokoić gniew czytelnika, ale można powiedzieć, że uszło im to przysłowiowym płazem. Zero satysfakcji, zero nauczki na przyszłość. I zero radości z czytania.
Książka trochę bez zakończenia. Rowling tworzy mnóstwo wątków tylko po to, żeby połowy nie potrafić później zamknąć i ostatecznie zignorować. Relacje między bohaterami, które nic nie znaczą, zarys sytuacji, które potem nie mają miejsca i najgorsze z tego wszystkiego - wylewająca się z każdego zdania postać ciemnej strony ludzkiej natury. Oczywiście, ludzie są z reguły...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-10
Reklamowane jako "najmroczniejszy rozdział w życiach bohaterów Marvela" ale na dobrą sprawę łapie się może do czwartej czy piątej dziesiątki. Mega niewykorzystany potencjał, Bendis stworzył klimat i tajemnicę, której moim zdaniem nie potrafił udźwignąć i wyszło, to co wyszło. Z dobrych stron, jak zawsze, znakomicie zachowane relacje między bohaterami i dialogi. Spodziewałem się większej rewelacji.
Reklamowane jako "najmroczniejszy rozdział w życiach bohaterów Marvela" ale na dobrą sprawę łapie się może do czwartej czy piątej dziesiątki. Mega niewykorzystany potencjał, Bendis stworzył klimat i tajemnicę, której moim zdaniem nie potrafił udźwignąć i wyszło, to co wyszło. Z dobrych stron, jak zawsze, znakomicie zachowane relacje między bohaterami i dialogi. Spodziewałem...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-03
COBEN WRACA DO FORMY!
HARLAN ZNOWU W SWOIM ŻYWIOLE!
Takie i inne teksty można było przeczytać zaraz po premierze Missing You. Czy prawdziwe? Cóż...
Na dobrą sprawę Missing You ma wszystko to, do czego Harlan nas przyzwyczaił:
Ciekawa intryga? Jest!
Twisty co parę stron? Są, a jakże!
Niewiedza do ostatniej strony? Całe szczęście jest!
Lekki, ale wciąż wciągający styl i wyważony humor? No, czy książka Cobena mogłaby bez nich powstać?
Ale zaraz, czegoś tu brakuje... Właśnie, Coben na przestrzeni lat przyzwyczaił nas do tego, że tworzy spoko postaci, które lubimy właśnie dlatego, że są spoko. Ale tutaj? Ranyyy, Missing You to niekończąca się zbieranina najgłupszych i najdziwniejszych bohaterów w cobenowej historii. Nie wiem Harlan, pod wpływem byłeś? Zaczynając od kompletnie nieporadnej głównej bohaterki, która, przypominam jest dorosłą, dojrzałą policjantką (!!), a potrafi tylko biadolić i rozpaczać (chociaż zdarza jej się zachować jak przystało na zawód, więc tutaj to tylko moje czepialstwo), przez jakiegoś psycho-mięśniaka-debila-ex męską prostytutkę, który w przerwach między mordowaniem i torturowaniem bawi się z psem jak gdyby nigdy nic; mamy też wyraźnie zaznaczone, że KAŻDY facet w Nowym Jorku to dupek, który nie potrafi szanować kobiet i próbuje je podrywać na żałosne teksty żywcem wzięte z dowcipów; kończąc (oczywiście) na - uwaga! - pół czarnym Żydzie, geju, transie, schizofreniku, trenerze jogi o jakże zwykłym imieniu Aqua... WHAT THE HELL?! Założę się o stówę, że na pewno był też rudy! Sympatyczne postaci jestem w stanie policzyć na palcach i to jednej ręki!
Mógłbym też przyczepić się do samej końcówki, ale bezspoilerowo ciężko będzie się za to zabrać, więc powiem tylko, że ostatnim rozdziałem Coben konkretnie zgwałcił dobrą powieść. Titusowa intryga sama w sobie była w porządku (malutkie mankamenty o których nie warto tu wspominać), ale wątek ojca Kat już od początku wydawał się podejrzany i byłem pełen obaw, czy przypadkiem nie zespuje mi czytania. Cóż... zepsuł.
A to wielka szkoda, bo byłem gotów zostać jednym z głoszących hasła z początku opinii, jednak ostatecznie Missing You trafia do środka cobenowej tabeli. Gdzie jej tam do takiej Głębi Lasu czy Jedynej Szansy? Mimo wszystko, styl, humor i tempo książki zasługują na spore uznanie; oby następnym razem Harlan postarał się bardziej, a najlepiej to niech wraca do Myrona! :)
COBEN WRACA DO FORMY!
HARLAN ZNOWU W SWOIM ŻYWIOLE!
Takie i inne teksty można było przeczytać zaraz po premierze Missing You. Czy prawdziwe? Cóż...
Na dobrą sprawę Missing You ma wszystko to, do czego Harlan nas przyzwyczaił:
Ciekawa intryga? Jest!
Twisty co parę stron? Są, a jakże!
Niewiedza do ostatniej strony? Całe szczęście jest!
Lekki, ale wciąż wciągający styl i...
Ech, mój literacki ból po przeczytaniu "Przeczucia" to ten najgorszy rodzaj, bo jest z serii "zapowiadało się naprawdę fajnie". Przecież to japoński kryminał, więc jakby całkiem nowy świat, gdzie policjanci jeżdżą metrem i nie noszą ze sobą broni, a relacje międzyludzkie stoją na zupełnie innym poziomie, wszyscy się wszystkim kłaniają, a kobieta w policji jest poddawana ciągłemu mobbingowi i swego rodzaju molestowaniu i ma to kompletnie gdzieś. Dołącza do tego serio masakryczna zbrodnia, i to nie jedna, no niby przepis na kryminał całkiem niezły, ale, jezu, im dalej w książkę tym gorzej. Nie dość, że piekielnie przynudza (dwunastostronicowe przesłuchania, z których nic nie wynika, jak ja to kocham), to jeszcze robi się strasznie głupia. Tożsamość głównego "złego" to jakiś żart, finałowa potyczka kończy się w wyjęty z czapy sposób, koniec końców okazuje się również, że cała policyjna praca poszła na marne, bo wyjaśnienia i rozwiązania kompletnie nie wynikają ze śledztwa. No i oczywiście jeszcze główna bohaterka z niesamowicie mroczną przeszłością, no bo jak inaczej. Dobrze, że na drugim planie błyszczy Katsumata, dzięki niemu da się przez to jakoś przebrnąć. Ale nawet styl tu nie pomaga, dialogi są jakieś dziwne, mocno niezręczne, a przemyślenia bohaterów pisane kursywą są po prostu żenujące i całkowicie niepotrzebne. No słabe to było, no. Może się rozkręci w kolejnych częściach, oby, bo szansę jedną jeszcze mogę dać.
Ech, mój literacki ból po przeczytaniu "Przeczucia" to ten najgorszy rodzaj, bo jest z serii "zapowiadało się naprawdę fajnie". Przecież to japoński kryminał, więc jakby całkiem nowy świat, gdzie policjanci jeżdżą metrem i nie noszą ze sobą broni, a relacje międzyludzkie stoją na zupełnie innym poziomie, wszyscy się wszystkim kłaniają, a kobieta w policji jest poddawana...
więcej Pokaż mimo to