-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać362
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2017-06-15
2017-06-01
Ta książka jest genialna, autor też. Koniec opinii, dziękuję, do widzenia.
Mówię całkiem serio. Każdy ma chyba tego jednego pisarza, u którego wszystko pasuje, no nie? Styl, budowa zdań i napięcia, charakterystyka postaci, odpowiednie wyczucie chwili, maksymalnie satysfakcjonujące zakończenia czy tam nawet wyobraźnia. No to dla mnie kimś takim bez wątpienia jest Chmielarz. I ja sobie zdaję sprawę, że pisałem coś tego typu przy wielu już książkach, ale w tym przypadku no to jest stuprocentowa szczerość, bo właśnie skończyłem szósty już dowód tego stwierdzenia. Szósty zajebisty dowód.
„Zombie” - książka, w której młody prokurator z bardzo dobrą karierą zostaje wezwany na miejsce zbrodni. Zbrodni, którą sam popełnił dwadzieścia lat temu, zabijając w tym miejscu szkolnego chuligana. Idealna sytuacja, bo przecież można śledztwo poprowadzić i zatuszować. Tyle że wcale nie ma tam chuligana, a mała dziewczynka. Więc robi się nieciekawie. Co robi spanikowany prokurator? Oczywiście wynajmuje Wolskiego – detektywa, którego nienawidzą całe Gliwice.
Trochę się nawet obawiałem, czy po przeczytaniu całego cyklu o Mortce w przeciągu kilku miesięcy w ogóle będzie mi się chciało wrócić do jakiejkolwiek innej miejscówy, ale gdzie tam! Serce mówi Warszawa (czyli że Mortka), ale literacka ciekawość głośno krzyczy Gliwice i Wolski! O wieeele lepiej tu jest – jakoś tak brudniej i ostrzej i brutalniej i mimo tej całej – nie ukrywajmy – patologii, to bardzo przyjemnie się to czyta. Taki świat, gdzie nie masz pojęcia, z której strony (ani od kogo) nadejdzie cios to dla kryminału super sprawa, zaskoczenia i zwroty akcji mogą pojawić się absolutnie wszędzie, więc momenty, w których ich nie dostajesz są równie mocno nieoczekiwane.
No i wiadomo, tu się przecież o bohatera rozchodzi tak naprawdę. Dawid Wolski – naczelny dupek RP. Jak ja go uwielbiam! Może dlatego, że tym razem to jednak taki trochę sympatyczny dupek jest. W pierwszej części to się chciało go po mordzie strzelić, ale tu? Nie wiem, czy to zabieg Chmielarza, czy zwykłe przywiązanie do postaci, a może to po prostu przez większą liczbę osób wokół Dawida, ale jakby się trochę zmienił. Pojawiło się poczucie moralności i więcej humoru i takiego czystego człowieczeństwa. Co oczywiście w połączeniu z nieodłącznym byciem śmieciem daje bohatera, któremu chce i nie chce się kibicować. Bardzo przyjemna odmiana po wiecznie sprawiedliwym Mortce. O ile tamten jest wporzo, to jednak Wolskiemu o wiele gorzej w życiu idzie, a więc łatwiej się utożsamić, no i zagadek z przeszłości i przyszłości o wiele więcej, więc i zaangażować się szybko można.
„Jakiego koloru była ta kurtka?”
Chmielarz ostatnio tutaj na LC pisał o zwrotach akcji i tam narzekał, że tylko w „Przejęciu” mu się to udało. Najwidoczniej kłamał, bo tu, w „Zombim” do czynienia mamy z jednym z tych zwrotów, przy których pozostaje tylko wciągnąć powietrze i odłożyć na chwilę książkę, żeby się powpatrywać w ścianę, a potem przyklasnąć i szybko wrócić do lektury. Ja tam składam pokłon i szanuję. Również za to, jak Dawid ostatecznie odkrywa tożsamość tego złego, oryginalne, a nawet trochę zabawne <oklaski>
W ogóle wydaje mi się, że Chmielarz chyba powoli ewoluuje jako pisarz, no nie? W sensie, jego książki z prostych historii, gdzie policjant szuka „kto zabił?” (nie żeby coś złego w takich było), zmieniają się w wielowątkowe thrillery, w których narracje różnych bohaterów wpływają na siebie nawzajem i tworzą historię, którą poskładać da się dopiero w ostatnim rozdziale. Chwała za to.
Mam nieodparte wrażenie, że „Zombie” to będzie przepustka Chmielarza do czołówki elity polskiego kryminału (oczywiście mówię o tej takiej „celebryckiej” elicie, bo poziomem to już dawno podium).
Plus jeszcze taka mała dygresja – bardzo mi się podoba, że Chmielarz traktuje swoje cykle jako jedną, wielką całość, w której wszystko trzeba czytać po kolei i wciąż nawiązuje do poprzednich wydarzeń. Nie przepadam za seriami, w których można ot tak wyciągnąć sobie szósty tom jak gdyby nigdy nic.
Czytajcie Chmielarza!
Ta książka jest genialna, autor też. Koniec opinii, dziękuję, do widzenia.
Mówię całkiem serio. Każdy ma chyba tego jednego pisarza, u którego wszystko pasuje, no nie? Styl, budowa zdań i napięcia, charakterystyka postaci, odpowiednie wyczucie chwili, maksymalnie satysfakcjonujące zakończenia czy tam nawet wyobraźnia. No to dla mnie kimś takim bez wątpienia jest Chmielarz....
2017-04-13
No dobra, skończyłem z Mortką... na razie. Niby chciałem oszczędzać, ale to za dobre jest, a i tak przedłużałem czytanie "Osiedla" jak tylko mogłem. A ciężko oszczędzać coś, co wciąga, intryguje, cieszy... no ale żeby nie było, że po raz 5 (!!) same zachwyty, uda mi się tu nawet trochę ponarzekać.
Jedno z bogatych, elitarnych osiedli warszawskich. A na nim martwa dziewczyna. Niby wszyscy się tu znają, ale wychodzi na jaw cała masa tajemnic, a nikt nie chce o niczym mówić. Jest ciężko. W grę wplątuje się polityka i wysoko postawienie ludzie, no ale wiadomo, Mortka da radę.
No właśnie... Mortka.
W zasadzie cała książka stoi na dokładnie tym samym poziomie, do którego Chmielarz przyzwyczaił. Jest szeroka, wielowątkowa intryga z zaskakującymi rozwiązaniami, są pełnokrwiści bohaterowie, życiowi, pełni wad i problemów, jest też dobre odwzorowanie polskich realiów, gdzie nic nie dostaje się za darmo i rządzą znajomości, pieniądze i brutalna siła. Policyjny wątek z Suchą na czele (jednak ostatecznie udało mi się ją polubić, ale też mam wrażenie, że jakoś dało się to zrobić o wiele łatwiej niż w "Przejęciu"), która szuka i planuje z pomocą chłodnej logiki jest bardzo przyjemny, Chmielarz nie robi nic na siłę, nie kończy każdego rozdziału wielkim zwrotem akcji, pozwalając, by śledztwo toczyło się we własnym, rozsądnym tempie. Mnóstwo ciężkiej policyjnej pracy. Na drugim planie jest i wynędzniały polityk z sekretami, są młodzi, chętni studenci pragnący pieniędzy, są świadkowie, którzy nie chcą nic mówić, no i gangsterka oczywiście. Wszystko klasycznie powoli i konsekwentnie układa się w przemyślaną historię kryminalną. No i jako ta przysłowiowa wisienka na torcie jest wątek Kochana <3 Był najlepszy w "Podpalaczu", był najlepszy w "Przejęciu", tu jest nie inaczej. Świetnie rozpisana postać, świetnie rozpisany wątek. Wciąga, intryguje, czasem odrobinę przeraża (ale nie że "jakie straszne" tylko "kurde, jakie mocne..."), przysłania główną historię całkowicie. Niesamowicie sobie tego bohatera Chmielarz przemyślał. I tak sobie myślę, że mimo tego, co Kochan zrobił to - z całym szacunkiem panie Mortka - jest moim ulubionym bohaterem cyklu.
No ale właśnie, ten Mortka... Główny bohater, bardzo przeze mnie lubiany, ktoś, kto powinien być największym plusem powieści... tutaj jak nie on. Na początku mocno wkur**ony i w zasadzie nie wiadomo czemu, potem jakiś taki niewyrazisty, a jeszcze potem strasznie bezbarwny. Dopiero pod koniec wraca stary, dobry Kuba, ale to jednak za mało. Nic dziwnego, że cała reszta mu kradła show. Może to też dlatego, że - nadal ubolewam - bardzo mało miejsca podarowano tu jego wątkom obyczajowym. Szkoda. Koniec końców nie wiem, czy można nawet nazwać to czwartą częścią cyklu, czy może pierwszym tomem "warszawskiej serii".
No ale oczywiście i tak książka jest prześwietna. Wciąga, nie pozwala się odłożyć, jest mocna i prawdziwa, napisana bez niepotrzebnego rozmachu, zamiast tego skupiając się na tym, co dla kryminału najważniejsze - postaciach i spójności.
(Ja wiem, panie Chmielarz, że już pan o tym ostatnio mówił i znam odpowiedź na to pytanie, ale zakończyć mogę to tylko w ten sposób) Gdzie jest mój Mortka numer pięć?! Chcę już!
No dobra, skończyłem z Mortką... na razie. Niby chciałem oszczędzać, ale to za dobre jest, a i tak przedłużałem czytanie "Osiedla" jak tylko mogłem. A ciężko oszczędzać coś, co wciąga, intryguje, cieszy... no ale żeby nie było, że po raz 5 (!!) same zachwyty, uda mi się tu nawet trochę ponarzekać.
Jedno z bogatych, elitarnych osiedli warszawskich. A na nim martwa...
2017-04-02
Jako że darzę literaturę pana Chmielarza potężnym wręcz uczuciem, "Przejęcie" zakupiłem jeszcze w trakcie czytania poprzedniej części cyklu - "Farmy Lalek". I od tamtej pory to właśnie "Przejęcie" wciąż spoglądało na mnie z półki, wzywało, zachęcało, kusiło. Ale mówię "nie, mam inne książkowe zobowiązania". Ostatecznie uległem. Rzuciłem wszystko. Pochłonąłem "Przejęcie". Znów się zachwyciłem. I niczego nie żałuję.
Punkt wyjściowy jest tu nawet całkiem prosty. Ot, z Mostu Gdańskiego zwisa ciało mężczyzny z rozprutym brzuchem. Zbrodnia jak wiele innych. Ale kiedy w ręku zabitego policja znajduje orzeszek ziemny, komisarz Mortka dochodzi do wniosku, że będzie to ciężka i niebezpieczna gra z mordercą. Szczególnie, że tropów jest niewiele, tak samo jak i czasu, a na jednej śmierci może się nie skończyć.
Klasycznie już, wszystko tu zagrało. Chmielarz ma naprawdę talent, bo intryga jest dopięta na ostatni guzik. Nie przyczepię się, choćbym chciał, bo wszystko ma tu sens, wydarzenia następują po sobie z wyraźnych przyczyn i mają logiczne następstwa. To nie jest kryminał z serii "już się pogubiłem, ale będę wierzył, że jest ok". Policyjne śledztwo prowadzone jest spokojnie, ale z napięciem, układanka zyskuje tylko jeden element za drugim, niczego nie zostawiając domysłom czy przypadkowi. Co robi szczególne wrażenie, bo intryga w "Przejęciu" ma naprawdę szeroki zasięg. Cud, że się tu Chmielarz nie pogubił, wątków jest mnóstwo i to z różnych dziedzin, a narratorów to chyba z piętnastu (co tam, że niektórzy dostają tylko po 2-3 strony, to dalej piętnastu narratorów). I oczywiście zwrot akcji za zwrotem, jak już myślisz, że wszystko wiesz, to się okazuje, że nic nie wiesz. I to nie tylko w głównym wątku.
Choć i tak, jakby się autor nie starał dbać o te kryminalne sprawy, obyczajowe wątki i tak mu wyjdą lepiej. Świetny sobie świat stworzył Chmielarz w tym cyklu, całkiem sporo postaci, a i tak każda potrafi wnieść coś konkretnego do historii. Nie ma, że ktoś jest tłem, czy też elementem podnoszącym samoocenę głównego bohatera. Nie, to wszystko pięknie się tu uzupełnia. Taki Gruda chociażby, który w "Podpalaczu" występował bardziej jako nemesis Mortki, tu traktowany jest z pewnym szacunkiem, dostaje coś do roboty, wzbudza sympatię. Wątek Kochana jest kapitalny (cieszę się, że go Chmielarz nie porzucił - ta sprawa była moim zdaniem najbardziej intrygującą z "Podpalacza"), jest też i miejsce dla prokuratora "chcę już to zamknąć" Szydłonia, nawet Jankowski dostał trochę czasu (i dobrze!). Problem mam tylko z Suchą, nie wiem, coś jest w niej niesamowicie odpychającego jak na razie, ale może to taki właśnie zabieg... zobaczymy, jak to się rozwinie. Oczywiście wymiata i tak Mortka, wiadomo. Trzy książki, a ja się przywiązałem jak cholera. Zaskakująco mocno przeżywałem te jego wątki chorobowe i rozwodowe (z naciskiem na te drugie). Te małe zwycięstwa Mortki naprawdę mocno cieszą, dobrze, że go tu trochę Chmielarz odciążył.
No serio, nawet jakbym chciał to się nie przyczepię do niczego. Cytat na okładce głosi "Dorobiliśmy się kolejnego znakomitego autora kryminałów". Eee... chyba raczej "Dorobiliśmy się NAJLEPSZEGO autora kryminałów". Serio, powinniśmy wysłać książki Chmielarza w kosmos.
Jako że darzę literaturę pana Chmielarza potężnym wręcz uczuciem, "Przejęcie" zakupiłem jeszcze w trakcie czytania poprzedniej części cyklu - "Farmy Lalek". I od tamtej pory to właśnie "Przejęcie" wciąż spoglądało na mnie z półki, wzywało, zachęcało, kusiło. Ale mówię "nie, mam inne książkowe zobowiązania". Ostatecznie uległem. Rzuciłem wszystko. Pochłonąłem...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-20
Moja podróż po świecie nowej fali polskiego kryminału przebiegała coraz gorzej. Dwa razy potężnie się zawiodłem (Krajewski, Miłoszewski), odrzuciłem to, co popularne (Mróz, Bonda) i na horyzoncie nadziei widniało już tylko jedno nazwisko - właśnie Czubaj. Nie wiem w zasadzie dlaczego, aż tak bardzo liczyłem na tego pisarza. Może to przez sympatycznie wyglądające okładki, albo specyficzne tytuły... nie wiem, w każdym razie mam już "21:37" za sobą i jak to jest z tym Czubajem? Sam nie wiem.
Historia zabójstwa dwóch młodych kleryków z warszawskiego seminarium i zmęczonego życiem profilera, który rzuca wszystko, by to wyjaśnić, na pierwszy rzut oka ma wszystko, co powinien posiadać dobry kryminał. Przede wszystkim jest bohater - nie jego alkoholizm czy depresja tylko prawdziwy człowiek, z problemami, ale i z siłą, by je pokonać. Taki, co to umie się normalnie odezwać i używa głównie siły umysłu. Do tego jeszcze z całkiem niezłym gustem muzycznym. Zaraz obok niego interesująca zbrodnia i to nie tylko z powodu makabry i okoliczności, ale też i samego środowiska. Bardzo byłem ciekaw, jak też pan Czubaj przedstawi "okołokościołową" społeczność bez popadania w schematy i pomimo tego, że może i jest momentami zbyt negatywnie, to bardzo podobała mi się atmosfera tajemnic, podstępów i dwulicowości seminarium. Stosunek autora do tego miejsca bardzo szybko udziela się czytelnikowi, dzięki czemu sprawa angażuje może nawet odrobinę mocniej niż powinna.
Szkoda tylko, że z wyjaśnieniem śledztwa nie jest już tak kolorowo. Owszem, jest przemyślane, sprytne i zręcznie podane, ale... ja wiem? Pojawia się trochę z czapy, szczególnie motyw zbrodni. Wychodzi na to, że nie trzeba było czytać pierwszych 250 stron, skoro wystarczył jeden rozdział, by to wszystko od nowa ułożyć. Trochę szkoda, bo psuje to - ulubioną przecież przez fanów kryminału - zabawę w detektywa. Wydaje mi się też, że momentami pan Czubaj trochę przynudza, książkę dałoby się zamienić w nowelę i historia nic by na tym nie straciła (choć zauważam, że jest to częsta sytuacja, jeśli o polskie kryminały chodzi). Niby pomaga to zżyć się z bohaterem, ale bardzo łatwo jest w takiej sytuacji przesadzić.
Ale i tak nie uważam czasu spędzonego przy tej książce za stracony. Pan Czubaj ma swój własny styl i tempo pisania i chwała mu za to, wyobraźnię też na wysokim poziomie i bardzo dobrze przelewa życie na papier, nie szczędząc okrutnego realizmu i nie siląc się na samo szczęście. Z przyjemnością spotkam się jeszcze raz z Rudolfem Heinzem.
Moja podróż po świecie nowej fali polskiego kryminału przebiegała coraz gorzej. Dwa razy potężnie się zawiodłem (Krajewski, Miłoszewski), odrzuciłem to, co popularne (Mróz, Bonda) i na horyzoncie nadziei widniało już tylko jedno nazwisko - właśnie Czubaj. Nie wiem w zasadzie dlaczego, aż tak bardzo liczyłem na tego pisarza. Może to przez sympatycznie wyglądające okładki,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-20
Będzie krótko i na temat. Ta książka to kozak i to w pełnym tego słowa znaczeniu.
Zawsze szanowałem pana Darskiego, ale głównie jako muzyka, a tu się okazuje, że to również bardzo porządny gość z wieloma nieszablonowymi rzeczami do powiedzenia. Sporo mocnych, może i kontrowersyjnych, ale przy tym szczerych i prawdziwych poglądów na temat wiary, tego kraju, kontaktów międzyludzkich czy zdrowia, ale też zdecydowanie prostszych, jak jedzenie czy muzyka. I zaskakująco często się z nim zgadzam, szczególnie w sprawach życiowo ważnych. Do tego istna kopalnia cytatów, których nie będę tu przepisywać; nie chcę zniszczyć serwerów LC. Prawdopodobnie każę się z egzemplarzem tej książki pochować. No i to wydanie! Przecież to graficzna perełka, zaszczyt coś takiego na półce trzymać (za to dziesiąta gwiazdka).
Ideał. Polecam czytać przy słuchaniu Behemotha, muzyka i literatura piekielnie dobrze tu współgrają i się uzupełniają... choć to chyba dość oczywiste.
Będzie krótko i na temat. Ta książka to kozak i to w pełnym tego słowa znaczeniu.
Zawsze szanowałem pana Darskiego, ale głównie jako muzyka, a tu się okazuje, że to również bardzo porządny gość z wieloma nieszablonowymi rzeczami do powiedzenia. Sporo mocnych, może i kontrowersyjnych, ale przy tym szczerych i prawdziwych poglądów na temat wiary, tego kraju, kontaktów...
Kazik ma wszystko i wszystkich gdzieś, pisze i robi to, co chce i jak chce, a przy tym wypada piekielnie inteligentnie. Kiedy myślałem, że nie da się gościa bardziej lubić, w ręce wpadły mi "Niepiosenki". Lektura obowiązakowa dla ludzi nieprzeciętnie myślących <skromność>
Kazik ma wszystko i wszystkich gdzieś, pisze i robi to, co chce i jak chce, a przy tym wypada piekielnie inteligentnie. Kiedy myślałem, że nie da się gościa bardziej lubić, w ręce wpadły mi "Niepiosenki". Lektura obowiązakowa dla ludzi nieprzeciętnie myślących <skromność>
Pokaż mimo to2016-10-06
Świat polskiego kryminału w ostatnich latach to ogromna dla mnie tajemnica. Wszystkie wielkie nazwiska, głośne tytuły, a nawet ich ekranizacje całkowicie przeszły obok mnie. Z jakiegoś głupiego i nieznanego powodu czułem, że nie warto. Aż tu nagle przypadkiem w ręce wpada mi taki "Wampir" i zaczyna mi być wstyd, że tak tych polskich pisarzy olewałem.
O rany, jaka to dobra książka jest! Choć dość powoli się rozkręca, bo w sumie sprawa niezbyt skomplikowana (oczywiście na początku), to kiedy już nabiera odpowiedniego tempa, to nie daje odetchnąć nawet na moment. Tylko złośliwie myli tropy, rzuca zwrotami akcji, bezlitosną bezwzględnością fabuły i ciętymi dialogami. Chmielarz nie sili się na piękny język, skomplikowane i przesadzone opisy, nawet na głębię bohaterów. I chwała mu za to, bo to kryminał w końcu! Ma się dziać. Ma się dziać dobrze, szybko i zaskakująco. W tych trzech kwestiach książka po prostu wygrywa.
No i ten Dawid Wolski, kurde! Takich właśnie postaci mi w literaturze często brakuje. Kompletnie oderwanych od schematu dobrego głównego bohatera. Zero idealizacji. Wredny, leniwy, złośliwy, pazerny, chamski . Tak bardzo nie do polubienia, że aż chce mu się kibicować. Zresztą w "Wampirze" z każdym jest coś nie tak, także w konfrontacji z innymi Dawid jest prawie w porządku...
Panie Chmielarz, bardzo mi się pana styl i wyobraźnia spodobały, to na pewno nie nasze ostatnie spotkanie!
Świat polskiego kryminału w ostatnich latach to ogromna dla mnie tajemnica. Wszystkie wielkie nazwiska, głośne tytuły, a nawet ich ekranizacje całkowicie przeszły obok mnie. Z jakiegoś głupiego i nieznanego powodu czułem, że nie warto. Aż tu nagle przypadkiem w ręce wpada mi taki "Wampir" i zaczyna mi być wstyd, że tak tych polskich pisarzy olewałem.
O rany, jaka to dobra...
2016-11-21
Wow, chyba najgłośniejsze nazwisko polskiego świata kryminału i AŻ TAKI zawód... tego to się nie spodziewałem.
Całkiem ciekawy jest ten Teodor Szacki - bohater na sto procent prawdziwy i ludzki, z typowymi dla "zwykłego" gościa problemami, do tego nawet dość sprytny i inteligentny, potrafiący raz na kilkadziesiąt stron rzucić zabawnym tekstem - no i sprawa dotycząca tej całej terapii ustawień to wyjątkowo specyficzne śledztwo, intrygujące bardziej swoją oryginalnością niż ilością tropów i zwrotów akcji (nie że w ogóle ich nie ma, o nie! Nawet jak niewiele, to jak już Miłoszewski jakimś dowalił, to mnie na łopaty rzucił). To plusy.
Ale oprócz tego? O rany, no nie mogę, jakie tu wodolejstwo w tym "Uwikłaniu" panuje... Opisy Warszawy (i to w sumie samego Śródmieścia praktycznie) to jakieś piętnaście procent książki i to nie tak, że jakieś odkrywcze spostrzeżenia na architekturę czy wspomnienia głównego bohatera, a raczej stwierdzenia, że to miejsce jest tu i tyle. Ile można? Sorry, panie Miłoszewski, ale ja już po pierwszym rozdziale zrozumiałem, że w tej kwestii jest pan ekspertem, nie potrzebowałem 74 dowodów więcej. Do tego ten tragicznie infantylny wątek romantyczny, kurde... Boli nie tylko dlatego, że Szacki zostawia za sobą bardzo przyjemną w odbiorze rodzinę, ale też dlatego, że jego nowa wybranka jest chyba najgorszym aspektem książki, totalnie pozbawionym charakteru. I nie do końca satysfakcjonujące zakończenie, no. Pod koniec w książce naprawdę mocno zaczyna narastać tempo, autor nieźle sobie z tym radzi, a tu niespodzianka! Nie damy ci się nacieszyć klarownym wytłumaczeniem, ha ha!
Uch, ależ jestem zły!! Miałem tak wielkie oczekiwania w związku z Miłoszewskim, a tu taki cios. W sumie tak do końca to te oczekiwania nie umarły, bo do Teo na pewno jeszcze wrócę, ciekawi mnie, jak tam dalej będzie mu się powodziło, ale na linii autor - ja pojawiła się właśnie dość spora rysa.
Wow, chyba najgłośniejsze nazwisko polskiego świata kryminału i AŻ TAKI zawód... tego to się nie spodziewałem.
Całkiem ciekawy jest ten Teodor Szacki - bohater na sto procent prawdziwy i ludzki, z typowymi dla "zwykłego" gościa problemami, do tego nawet dość sprytny i inteligentny, potrafiący raz na kilkadziesiąt stron rzucić zabawnym tekstem - no i sprawa dotycząca tej...
2016-12-27
Kolejny punkt dla pana Chmielarza i kolejny minus dla mnie za tak późne tego autora odkrycie.
Historia policyjnego śledztwa dotyczącego seryjnego, warszawskiego podpalacza to perfekcyjnie skonstruowany kryminał, doskonały przykład, jak się intrygę powinno budować. Jest tu wszystko, czego od takiej opowieści można wymagać - jest cała masa tropów, czasem mylnych, a często powracających po kilku rozdziałach, stanowiąc kolejny element układanki; są również zaskoczenia i to z rodzaju tych naprawdę mocnych, oczywiście nie mogło zabraknąć również kapitalnych postaci - stwierdzam w tym momencie, że to właśnie ich kreacja jest największym atutem pana Chmielarza, Jakub Mortka ze swoim uporem i ambicją i całą masą wad daje się bardzo szybko polubić, a drugi plan uderza w czytelnika swoim "nie byciem" idealnym, dzięki czemu - i wciąż nie wiem, czy jest to minus czy nie, wszak to kryminał - obyczajowe wątki czyta się często z większą ciekawością niż te policyjne. A zakończenie to już w ogóle inna kwestia, jest niesamowicie satysfakcjonujące, a ostatnie zdania epilogu autentycznie cieszą.
No nie ma się w zasadzie do czego przyczepić. Pan Chmielarz po raz kolejny mi udowodnił, że polski świat kryminału nie ustępuje w niczym innym światom (na swoją obronę powiem znów, że nie wiem, dlaczego kiedyś myślałem, że jesteśmy gorsi) i coraz pewniej pnie się w górę rankingu ulubieńców, z wielkimi szansami na podium.
Kolejny punkt dla pana Chmielarza i kolejny minus dla mnie za tak późne tego autora odkrycie.
Historia policyjnego śledztwa dotyczącego seryjnego, warszawskiego podpalacza to perfekcyjnie skonstruowany kryminał, doskonały przykład, jak się intrygę powinno budować. Jest tu wszystko, czego od takiej opowieści można wymagać - jest cała masa tropów, czasem mylnych, a często...
2017-01-12
Opinia z serii "Yave zachwyca się tym samym autorem tak samo i po raz kolejny"
Mortka i Chmielarz. Zestaw idealny. Sądziłem tak już po pierwszym tomie, drugi mnie tylko w tym utwierdził. To już nawet nie jest poprawny kryminał, ale ostry thriller pełną gębą. Intryga i jej zasięg, liczba tropów i trupów, zwroty akcji - jak typowy sequel, więcej, mocniej i lepiej!
Jakub Mortka w ramach policyjnej akcji zostaje wysłany do małego miasteczka w Karkonoszach. Czas, który miał przeznaczyć na odpoczynek i przemyślenie życia zamienia się w mroczne dni, kiedy podczas poszukiwań małej dziewczynki odkryte zostają zmasakrowane zwłoki kilku kobiet. A to dopiero początek, bo okazuje się, że mieście, w którym każdy zna każdego, tajemnic jest zaskakująco wiele.
Wszystko tu zagrało. Jest naprawdę spora intryga (śledztw jest tak naprawdę kilka i często się ze sobą spotykają), jest bardzo przyjemne miejsce akcji - bo wszyscy kochamy małe miasteczka, gdzie rządzą plotki i znajomości - szeroki drugi plan to wielki plus, sporo postaci z mocnymi charakterami dobrze wpływającymi na fabułę (podoba mi się to, jak Chmielarz tak naprawdę nie pozwala nikogo polubić ani do końca znienawidzić, każdy ma tu wzloty i upadki, a nawet najgorszego z najgorszych może być w pewnym momencie żal, niesamowite). Ale i tak, wiadomo, najważniejszy i najlepszy jest tu Kuba Mortka. No ja nie mogę, co za postać. Praktycznie zero poczucia humoru, zero życzliwości i łaskawości dla świata, niemal żadnych chęci do życia, a jednak tak niesamowicie sympatyczny, a jego losy autentycznie wciągają. Śledztwo to priorytet numer jeden, liczy się tylko upór, działanie i chłodna kalkulacja. Mój nowy literacki ulubieniec.
Poza tym, właśnie chyba udało mi się odkryć dwa największe atuty pana Chmielarza. Po pierwsze, w jakiś sposób unika typowych wad. Wydaje mi się, że to po prostu taki nasz LC - człowiek. Siedzi całymi dniami czytając kryminały, potem wylewa swoje hejty tu na stronie i stwierdza, że jak On coś napisze, to takich kasztanów, jakie właśnie przeczytał to tam nie będzie. Poza tym - obyczajowe dialogi. Świetnie sobie w tej kwestii radzi. Są naprawdę naturalne i mocne, trafne i dopasowane do postaci. Czasem nie zostawiają żadnych złudzeń, czasem wzbudzają podziw. Tak czy tak, jest naprawdę super. Finałowa rozmowa dwójki bohaterów jest kapitalna. 10/10. (zresztą podobnie jak i w innych czytanych przeze mnie książkach pana Chmielarza, wątki niekryminalne są fantastyczne, chętnie przeczytałbym od Autora książkę obyczajową)
Mimo wszystko siódemka, bo jednak uważam, że jest to książka odrobinę od "Podpalacza" gorsza. Chyba natłok wątków ostatecznie delikatnie pana Chmielarza pokonał, bo choć końcowe rozwiązania zaskakują, to brakuje w nich "rzucenia" czytelnikiem o ziemię. To po prostu trzy małe "wow!" zamiast jednego dużego "WOW!". Ale to przecież żaden mankament. Przynajmniej nie mogę się przyczepić o powtarzalność.
Niech o moim uwielbieniu do pana Chmielarza i Mortki świadczy fakt, że będąc w połowie "Farmy Lalek", spacerowałem po Empiku i natrafiłem na kolejny tom cyklu. Otworzyłem, chcąc zobaczyć co i jak, tak sobie przejrzeć... i przeczytałem cztery pierwsze rozdziały. Bo takie to dobre i tak mnie uzależniło.
Oby udało mi się jednak tym cyklem choć odrobinę delektować.
Opinia z serii "Yave zachwyca się tym samym autorem tak samo i po raz kolejny"
Mortka i Chmielarz. Zestaw idealny. Sądziłem tak już po pierwszym tomie, drugi mnie tylko w tym utwierdził. To już nawet nie jest poprawny kryminał, ale ostry thriller pełną gębą. Intryga i jej zasięg, liczba tropów i trupów, zwroty akcji - jak typowy sequel, więcej, mocniej i lepiej!
Jakub...
Oj, oj, oj cóż za zawód! A przecież do pewnego momentu to taka dobra książka była! Jarałem się mocno zarówno samym „Motylkiem”, jak i Puzyńską, bo tu ochy, tam achy i w ogóle same zachwyty, do których przecież w pewnym momencie sam dołączyłem, bo czytało się świetnie i sięgałem po książkę, gdzie i kiedy się tylko dało, aż w końcu... do rzeczy.
W Lipowie, małej, polskiej wsi, w której wszyscy się znają i wiedzą o sobie wszystko, znalezione zostaje ciało zakonnicy. To, co pierwotnie uznaje się za wypadek samochodowy, ostatecznie okazuje się morderstwem. No ale jak to? Tutaj, w Lipowie? Gdzie nic się nie dzieje? I że niby to ktoś z nas? Wydaje się, że będzie trudna sprawa do lipowskiej, niedoświadczonej policji.
Pierwsza połowa tej książki to mistrzostwo świata. Serio, najwyższa półka kryminalna, literacki ideał, wszystko to, co sobie cenię. Jest małomiasteczkowa społeczność pełna sekretów, plotek i spisków. Jest cała masa bohaterów (a więc też cała masa podejrzanych). Jest sporo niepokoju związanego z obserwowaniem prywatnych żyć tychże bohaterów. Jest delikatnie podrzucana intrygująca i czasem szokująca historia z przeszłości Jest nawet przesympatyczny pies (a ja przepadam za psami w literaturze). No same plusy, aż się zachwycić można.
Tyle że nagle orientuję się, że jestem ponad połową książki, a tu się nic nie zmienia. Z tej całej masy bohaterów nikt nie przeszedł zmiany, dalej wszyscy są dla wszystkich śmieciami i ogólnie kłamią i oszukują, a śledztwo ani trochę nie ruszyło do przodu. I zaczynam się trochę nudzić. No bo ile można czytać to samo? Do tego Puzyńska niby stara się skupić na którychś bohaterach, ale nikogo też specjalnie nie rozwija, to nadal są tylko nazwiska. A gdy już pojawia się cień nadziei, że dojdzie tu do jakiejś rozbudowy charakteru, nagle skaczemy do wątku numer 17. I tak cały czas.
Do tego też samo śledztwo. Jego wynik odrobinę mnie zawiódł. Jak na tak sporą społeczność przedstawioną w tej historii, sprawcy wszystkich tajemnic są... ja wiem? Obojętni trochę. Okazuje się ostatecznie, że historia bohaterów i historia zabójcy szły tak naprawdę obok siebie, zamiast wciąż się przeplatać. No nie wiem, ciężko to napisać bez spoilerów, ale to nie było specjalne zaskoczenie. Nie dlatego, że było przewidywalne, ale dlatego, że ani razu nie było nawet szansy, żeby o nim pomyśleć. Tak samo było też z osobą odpowiedzialną za pisanie bloga „nasze-lipowo”, wątku, który interesował mnie równie mocno, jak zabójstwo. Czy to ktoś z policji, z plebanii, a może któryś Kojarski? A tu proszę, kompletny zawód.
No i Klementyna Kopp, o rany. Nie lubię postaci, które pojawiają się nagle, w połowie historii i zamiast nadrabiać charakterem czy czynami, podrzuca im się jakiś specyficzny wygląd i jedno hasełko do powtarzania, żeby uczynić ich „cool”. Za każdym razem, gdy czytałem „Stop. Czekaj. Spoko. Ale!” chciałem odłożyć książkę i przewracałem oczami. A zdarzało się to bardzo często, bo Kopp kompletnie z czapy przejmuje książkę dla siebie i od jej pojawienia się, „Motylek” już nie jest intrygującą opowieścią obyczajowo – kryminalną, a prostą, schematyczną policyjną opowieścią, jakich wiele. Szkoda.
Nie obrażam się oczywiście, żeby nikt sobie tak nie pomyślał. Na pewno sięgnę po kolejną część „Lipowa”, przecież to tylko debiut i jak na debiut i tak sporo dobrych tu rzeczy. Do pewnego momentu bardzo przyjemnie i łatwo się to czytało, no i doceniam, że Puzyńska w przeciwieństwie do niektórych autorów kryminałów w tym kraju potrafi stworzyć postacie mocno pozytywne i unikające patologii, to się ceni.
Tylko czemu większość postaci przedstawiana jest pełnymi tytułami? Czemu Daniel nawet pod koniec jest „młodszym aspirantem Danielem Podgórskim”? Książka miała być na siłę dłuższa?
Aha, dodatkowy plus za gust muzyczny Daniela :)
Oj, oj, oj cóż za zawód! A przecież do pewnego momentu to taka dobra książka była! Jarałem się mocno zarówno samym „Motylkiem”, jak i Puzyńską, bo tu ochy, tam achy i w ogóle same zachwyty, do których przecież w pewnym momencie sam dołączyłem, bo czytało się świetnie i sięgałem po książkę, gdzie i kiedy się tylko dało, aż w końcu... do rzeczy.
więcej Pokaż mimo toW Lipowie, małej, polskiej...