-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel22
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel3
Biblioteczka
2017-07-12
2017-07-09
Nie oszukujmy się, Marvel Now! to kiepścizna, co tytuł to gorszy, całe szczęście i tu zdarzają się bardzo przyjemne wyjątki (wiadomo, Spider-man no i Hawkeye), a to jeden z nich. O tej serii to się sporo dobrego naczytałem i choć wszystkie te opinie są przesadzone, to nie da się ukryć, że mamy tu do czynienia z naprawdę dobrym komiksem superbohaterskim, któremu udaje się to, w czym poległa cała masa. Bohaterka jest ciekawa w obu tożsamościach. Szanuję. Takie rzeczy to ja chyba tylko w Spider-manie widuję często. Zresztą porównania z młodym Pająkiem nasuwają się same, bo w obu przypadkach mamy do czynienia z bohaterem, który te moce dostaje przypadkiem, który nie do końca je rozumie i któremu bardzo się bycie bohaterem podoba (doceniam ten luz i dobrą zabawę zamiast nudnej patetyczności), ale też ciężko te dwa życia ze sobą pogodzić. Może też przez te podobieństwa tak mi się to spodobało... Spory plus, że tak na dobrą sprawę, to mało superhero w tym superhero. To taki urokliwy komiks obyczajowy jest, do którego ktoś postanowił wrzucić odrobinę Marvela i czasem może to nawet trochę przeszkadzać, ale... nie jest aż tak źle. W każdym razie, to komiks, który jakimś cudem bez odkrywania czegokolwiek nowego w świecie superhero jest unikatowy i naprawdę przyjemny, a bohaterka jest przesympatyczna i kompletnie nie papierowa. Będę kontynuował.
Nie oszukujmy się, Marvel Now! to kiepścizna, co tytuł to gorszy, całe szczęście i tu zdarzają się bardzo przyjemne wyjątki (wiadomo, Spider-man no i Hawkeye), a to jeden z nich. O tej serii to się sporo dobrego naczytałem i choć wszystkie te opinie są przesadzone, to nie da się ukryć, że mamy tu do czynienia z naprawdę dobrym komiksem superbohaterskim, któremu udaje się...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-16
Lubię Jessicę, lubię Bendisa, lubię Marvel Max. Także bardzo się cieszę, że "Alias" spełnił wszystkie pokładane w nim oczekiwania.
Jak ja uwielbiam takie komiksy. Takie, które traktują świat superhero bardziej serio, które porzucają infantylność i tępą akcję, zamieniając je na dobre dialogi i rozwój bohaterów. Skupiają się na głębi i szczegółach. Są dojrzałe i życiowe. Bardzo lubię. I tak oto Jessica Jones - była superbohaterka, teraz pani detektyw. Z kostiumem w szafie, zeszła na poziom ludzki, zajmując się najzwyklejszymi problemami i najprostszymi sprawami. Jest jedną z nas, kobietą, którą męczy życie i porażki codzienności. Czasem samotną, czasem znudzoną, przepracowaną i umilającą sobie życie sarkastycznym humorem. Tylko tyle. A może aż tyle.
Widać, że Bendis długo i ciężko pracował nad swoją postacią. Jessica jest do ostatniego szczegółu przemyślana i doszlifowana. Bardzo łatwo ją polubić, a jej losy autentycznie wciągają. Ale tak jest w zasadzie z całym komiksem. Przypomina mi odrobinę "Gotham Central" od DC. Realizm, odrobiną mroku, częsta atmosfera beznadziei, bohaterka z krwi i kości, a w tle wspominki o superbohaterach, którzy akurat w tym wypadku są bardzo mocno nielubiani. Poza tym największy plus, czyli to, do czego Bendis przyzwyczaił - długie, cięte i przezabawne dialogi. "Alias" ma naprawdę masę tekstu, a większość stanowią właśnie zręcznie przeprowadzone rozmowy między bohaterami. Warto choćby dla nich.
Szkoda tylko, że rysunki są tak paskudne. Ja wiem, rozumiem, miało być tak ostro i prawdziwe, ale... rany, na twarz Jessiki to się czasem patrzeć nie da... Całe szczęście reszta nadrabia.
Lubię Jessicę, lubię Bendisa, lubię Marvel Max. Także bardzo się cieszę, że "Alias" spełnił wszystkie pokładane w nim oczekiwania.
Jak ja uwielbiam takie komiksy. Takie, które traktują świat superhero bardziej serio, które porzucają infantylność i tępą akcję, zamieniając je na dobre dialogi i rozwój bohaterów. Skupiają się na głębi i szczegółach. Są dojrzałe i życiowe....
2016-05-25
Dawno już nie miałem styczności z czymś tak porządnym od Marvela.
Ultron, szerszej publice znany dzięki występowi w Avengersowym filmie, to super kozacka sztuczna inteligencja, której wreszcie udaje się anihilacja niemalże całej superbohaterskiej społeczności. Garstka tych, którym udało się przeżyć (jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności są to wyłącznie ci ważni, znani i potężni) ukrywa się przed zabójczą maszyną. Do czego będą w stanie się posunąć w walce o swój dawny świat?
Jasne, to potężny marvelowy crossover, więc naznaczony jest typowymi dla takich wydarzeń cechami. Całe szczęście Bendisowi (co za człowiek, ze świecą szukać tak porządnego scenarzysty w Marvelu!) udaje się wprowadzić sporo świeżości i zaskakujących zagrań. Na największe uznanie zasługuje tu zdecydowanie fakt, że Ultron (który było nie było jest głównym zagrożeniem i ponad połową tytułu) praktycznie się w tej historii nie pojawia. Jasne, wiemy, że on gdzieś tam jest, stanowi spory problem i katuje bohaterów na przeróżne sposoby, ale robi to za pomocą innych wrogów lub poza wydarzeniami. Czuć tylko czysty strach i niepokój. Mocna sprawa. Poza tym, Bendis, w sumie klasycznie dla siebie, pozbywa się z pierwszego planu tych najważniejszych (brak Iron Mana, Thora, Ameryki czy Spidera), a główne role oddaje Wolverine'owi (no dobra, on jest w miarę popularny) i Susan Strom, która zaskakująco okazuje się być ciekawą postacią. I choć czasami historia popada w typowy Marvel, robi się chaotycznie, kolorowo, a całe masy bohaterów rzucają się na siebie nawzajem, to i tak bardzo sprawnie się to czyta. Bendis zręcznie bawi się podróżami w czasie, skupiając się na "efekcie motyla" nadaje historii superhero sporo ciekawych zaskoczeń.
Ostatnio dość rzadko sięgam po superhero, ale dobrze wrócić sobie do tego świata, szczególnie kiedy będzie się miało do czynienia z czymś tak porządnym jak komiks Bendisa. Ultron filmowy < Ultron komiksowy.
Dawno już nie miałem styczności z czymś tak porządnym od Marvela.
Ultron, szerszej publice znany dzięki występowi w Avengersowym filmie, to super kozacka sztuczna inteligencja, której wreszcie udaje się anihilacja niemalże całej superbohaterskiej społeczności. Garstka tych, którym udało się przeżyć (jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności są to wyłącznie ci ważni, znani i...
2016-03-10
Ech... sam nie wiem, po co ja sięgałem po komiks z Deadpoolem, skoro tej postaci kompletnie nie trawię... może chciałem dać ostatnią szansę, spróbować zrozumieć o co ten cały szum. No cóż, dalej nie rozumiem. Marne to i cienkie jak nie wiem co. Humor z gimnazjum, tragicznie żałosne próby nawiązania do popkultury, kiepska fabuła... no nic tu praktycznie dobrego nie ma poza rysunkami. Ten tom ratuje tylko finałowa historyjka, momentami zaskakująco poważna, raz czy dwa nawet wywołująca cień uśmiechu. No ale i tak tragedia że hej, kompletnie niezrozumiały dla mnie fenomen ten Deadpool. Co z tego, że krew się leje, kiedy to po prostu słabe jest. To ja już wolę Lobo poczytać czy nawet nową Harley Quinn jak będę chciał się przy komiksie pośmiać. Jak na razie najgorszy tom WKKM.
Ech... sam nie wiem, po co ja sięgałem po komiks z Deadpoolem, skoro tej postaci kompletnie nie trawię... może chciałem dać ostatnią szansę, spróbować zrozumieć o co ten cały szum. No cóż, dalej nie rozumiem. Marne to i cienkie jak nie wiem co. Humor z gimnazjum, tragicznie żałosne próby nawiązania do popkultury, kiepska fabuła... no nic tu praktycznie dobrego nie ma poza...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-15
2016-02-14
W całej masie komiksów przeze mnie czytanych, zaginęło gdzieś nazwisko Granta Morrisona. A to bardzo niedobrze, bo to ścisła czołówka, łeb pełen niesamowitych pomysłów, przekazywanych w specyficzny i intrygujący sposób. Jego run w New X-men to piękna zbieranina wszystkiego, co w tym scenarzyście jest najlepsze.
Okrojona grupa mutantów mierzy się tu z wieloma problemami - jest radzenie sobie z brakiem Profesora Xaviera, jest tajemnicze złe samopoczucie, jest (oczywiście) ludzka nietolerancja, ale największym zagrożeniem i tak jest przepotężny przeciwnik mający pod sobą prawie tak samo potężne kosmiczne imperium. Wszystko zwala im się na głowę w tej samej chwili i zaczyna się dziać.
Nie jestem zbyt wielkim fanem mutantów. Jasne, są w porządku, ale komiksy z ich udziałem bardzo często cierpiały z dwóch powodów. Albo kiepska fabuła, albo przesyt postaci. Morrison redukując jednak główną drużynę do pięciu członków (a może i nawet czterech, bo - zaskok - Wolverine służy tu jednak często jak tło) pozwolił im się bardzo dobrze rozwinąć. A kiedy do tego jeszcze uwalnia swoją fantastyczną wyobraźnię, dodaje odrobinę mroku i niepokoju, uświetnia wyjątkowym poczuciem humoru (nigdy w życiu bym nie pomyślał, że Beast może być najzabawniejszą postacią w tym świecie!) powstaje komiks idealny. Skonstruowany tak, jak skonstruowany powinien być porządny film o X-menach. Intrygujący początek, zarysowanie tła, ewolucja postaci, drobne sceny akcji, wielka tajemnica, a na koniec kozacki, emocjonujący finał pełen pojedynków. Geniusz.
Że niby są ludzie, którzy narzekają na mutantów Morrisona?! Jak tak można!!!
W całej masie komiksów przeze mnie czytanych, zaginęło gdzieś nazwisko Granta Morrisona. A to bardzo niedobrze, bo to ścisła czołówka, łeb pełen niesamowitych pomysłów, przekazywanych w specyficzny i intrygujący sposób. Jego run w New X-men to piękna zbieranina wszystkiego, co w tym scenarzyście jest najlepsze.
Okrojona grupa mutantów mierzy się tu z wieloma problemami -...
2016-01-26
Nie ukrywajmy tego - jestem maniakiem Gwiezdnych Wojen. Nie aż takim jak niektórzy, ale jednak - plakaty na ścianach, wszelkiego rodzaju gadżety na półce, cytaty wyryte w pamięci etc. Bardzo się więc ucieszyłem, kiedy okazało się, że Marvel bierze tę markę pod swoje skrzydła. Jeszcze bardziej, gdy okazało się, że Egmont zaraz zabrał się za wydanie tego w Polsce. I najbardziej, gdy nadzieje na kozacki komiks zostały w stu procentach spełnione.
Fabuła ma miejsce zaraz po "Nowej Nadziei" i skupia się na rebelianckiej misji osłabienia Imperium. W głównej roli sama elita. Ale nawet takie postaci jak Han czy Luke nie mogą nic poradzić, kiedy klasycznie nic nie idzie zgodnie z planem, a do akcji wkracza Vader we własnej osobie. Tak więc rebeliancka tajna misja diametralnie zmienia się w walkę o życie.
Moje wcześniejsze przygody z komiksami starwarsowymi nie należały do najprzyjemniejszych. Z reguły były to tytuły co najwyżej przeciętne, a często po prostu żerujące na marce i gwałcące świat SW na prawo i lewo. Z Jasonem Aaronem też nie mam najlepszych wspomnień (choć tutaj to wina chyba złego doboru lektur, bo to gość nagradzany dość często, czasem też prestiżowo). Lecz kiedy dodano jedno do drugiego powstało coś wybitnie wspaniałego. Aaron jak nikt inny czuje ten świat, zna te postaci, żyje klimatem. Idealnie przeniósł filmowy świat na kartki komiksu. Humor, relacje między bohaterami, emocje, dawkowanie napięcia - momentami czułem się, jakbym czytał filmowy scenariusz, którzy ktoś postanowił zmienić w komiks.
Ten komiks nawet największych malkontentów powinien zadowolić. Wciągający, lekki, z dającymi się lubić postaciami, w stu procentach star warsowy. Nic tylko się zachwycać i czytać jeszcze raz!
Nie ukrywajmy tego - jestem maniakiem Gwiezdnych Wojen. Nie aż takim jak niektórzy, ale jednak - plakaty na ścianach, wszelkiego rodzaju gadżety na półce, cytaty wyryte w pamięci etc. Bardzo się więc ucieszyłem, kiedy okazało się, że Marvel bierze tę markę pod swoje skrzydła. Jeszcze bardziej, gdy okazało się, że Egmont zaraz zabrał się za wydanie tego w Polsce. I...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-21
Peter powoli układa sobie życie, zarówno jako bohater, zyskując coraz więcej nowojorskiego szacunku, a także jako zwykły człowiek, naprawiając swoje relacje rodzinne i towarzyskie. Wszystko wydaje się w porządku, aż nagle pojawia się młody mutant, nie do końca panujący nad mocami.
Brzmi oklepanie i tak prawdopodobnie powinni być, bo mutancka historia, pomimo tego, że pojawiają się w nich same komiksowe tuzy (Xavier, Storm) zostaje zepchnięta na dalszy plan przez fantastyczną obyczajówkę. To dopiero, ile? Czterdzieści kilka numerów, a Bendis sprawia, że w otoczeniu Parkerów czuję się jak w rodzinie. Problemy, które ich dotykają (związek Petera i MJ, Ciotka May na terapii - przekozacka scena! - peterowe problemy w łączeniu życia bohatera i zwykłego człowieka) męczą również mnie. Brawo, Bendis, że z czysto rozrywkowego komiksu potrafiłeś zrobić tak wciągającą i przejmującą historię.
Prawdopodobnie powinienem teraz lekko zwolnić, zachować USM na potem, przeczytać coś innego... nawet na to nie liczcie. Ten komiks jest zbyt zajebisty, żeby tak po prostu przestać, właśnie otwieram tom numer 8.
Peter powoli układa sobie życie, zarówno jako bohater, zyskując coraz więcej nowojorskiego szacunku, a także jako zwykły człowiek, naprawiając swoje relacje rodzinne i towarzyskie. Wszystko wydaje się w porządku, aż nagle pojawia się młody mutant, nie do końca panujący nad mocami.
Brzmi oklepanie i tak prawdopodobnie powinni być, bo mutancka historia, pomimo tego, że...
2016-01-20
No, to jest to!
Venom to chyba taki przeciwnik Pająka, którego nie trzeba przedstawiać, co? Ha, właśnie że akurat w tym przypadku trzeba! Bo Bendis czyni swój Spiderowy świat jeszcze bardziej odmienionym właśnie w wypadku tego wroga. Także po kolei - Peter zrozpaczony życiowymi doświadczeniami znajduje w czeluściach piwnicy pamiątki po ojcu, a z nich przypomina sobie o dawnym przyjacielu, Eddiem Brocku, synu współpracownika swojego ojca. Odnawia z nim kontakt, a jego ziomek z dzieciństwa przedstawia mu swoje najważniejsze badanie, kontynuowane po rodzicach (oczywiście jest to substancja niezbędna do powstania tytułowego Venoma).
Świetny zabieg z odebraniem Venomowi kosmicznego pochodzenia. Od razu robi się lepiej, naturalniej. A i sam Eddie będący w posiadaniu kostiumu od lat to dobre wyjście, bo czuć jego przywiązanie, jego chciwość i chęć posiadania. Tak samo jak i pomysł na to, żeby Peter i Eddie znali się od dłuższego czasu, co więcej! Byli nawet znajomymi. To nadaje tej potyczce o wiele poważniejsze podłoże niż czysta zemsta. A Peter po walce wcale nie czuje się zwycięsko, bo to w końcu kumpel... I mógłbym tak dalej ciągnąć listę świetnych pomysłów Bendisa, bo odświeżył Venoma i zrobił to kapitalnie. Postać ta już od dłuższego czasu służyła jako wielka maszyna do rozpierduchy, ograbiona z jakichkolwiek emocji. A tu proszę, da się? Da się! No i oczywiście doskonała obyczajówka, ale czy to kogoś dziwi?
Nie jest dziwne, że komiks ten zawsze łapie się na listy najlepszych Spiderowych historii, bo wszystko w nim jest doskonałe. Najlepiej przekonajcie się o tym sami. Uwierzcie, podziękujecie mi!
No, to jest to!
Venom to chyba taki przeciwnik Pająka, którego nie trzeba przedstawiać, co? Ha, właśnie że akurat w tym przypadku trzeba! Bo Bendis czyni swój Spiderowy świat jeszcze bardziej odmienionym właśnie w wypadku tego wroga. Także po kolei - Peter zrozpaczony życiowymi doświadczeniami znajduje w czeluściach piwnicy pamiątki po ojcu, a z nich przypomina sobie o...
2016-01-20
Bendis i Spider znów w formie!
Na nowojorskie banki napada gość przebrany za Spider-mana i korzystający z tego, że nikt nie zna tożsamości bohatera. Ten normalny, fajny Pająk musi więc zająć się kimś, kto wyrabia mu złą opinię, jednocześnie próbując poradzić sobie z komplikacjami w jego życiu rodzinno-towarzyskim.
Tak, dokładnie, walić akcję, strzelaniny, wystrzeliwane sieci i bijatyki.To sfera obyczajowa podnosi ocenę tak wysoko. Bendis świetnie rozpisuje i rani wszystkie ważne postaci - rzuca na ciotkę May ogromną odpowiedzialność, zabiera Gwen całą rodzinę naraz, krzywdzi Petera fizycznie, tylko po to, żeby na koniec potężnie dowalić mu emocjonalnie, a Mary Jane... Wow! Kto by pomyślał, że tak prostą postać można aż tak udoskonalić i uszczególnić! I kto oprócz Bendisa wpadłby na to, że pająkowa opowieść obyczajowa może być bardziej wciągająca niż jego starcia na pięści?
Tom zdecydowanie dla wszystkich, szczególnie tych, którym się wydaje, że Spooder to postać dla dzieci. Ale to i tak nic w porównaniu z tomem kolejnym... Już się nie mogę doczekać :)
Bendis i Spider znów w formie!
Na nowojorskie banki napada gość przebrany za Spider-mana i korzystający z tego, że nikt nie zna tożsamości bohatera. Ten normalny, fajny Pająk musi więc zająć się kimś, kto wyrabia mu złą opinię, jednocześnie próbując poradzić sobie z komplikacjami w jego życiu rodzinno-towarzyskim.
Tak, dokładnie, walić akcję, strzelaniny, wystrzeliwane...
2016-01-18
Lekki, tymczasowy spadek formy.
Do Nowego Jorku wraca dobry ziomeczek Petera, Harry Osbourne. Jednak na nieszczęście naszego bohatera, razem z nim pojawia się również jego ojciec Norman, psychopata znany jako Green Goblin. Na domiar złego znający tożsamość Pająka i zamierzający użyć tej wiedzy jak najprędzej. Szantażuje więc Petera, grożąc jego bliskim, a atmosfera bezsilności wzrasta z każdą stroną.
Cóż, tom w pełni napakowany czystą akcją, co jest bardzo dużym plusem. Moment, w którym rozgniewany Peter dosłownie kładzie na łopaty Goblina to jeden z moich faworytów. Niestety (o czym wspominałem przy opisywaniu komiksów Marvela już kilkakrotnie) do akcji wkracza również żałosne SHIELD z cwaniakiem Nickiem Furym na czele i są to zdecydowanie najgorsze fragmenty opowieści. Do bólu irytujące i niezrozumiałe decyzje tej instytucji z lekka uprzykrzyły mi czytanie. Dajcie Pająkowi być Pająkiem!
Ale i tak jest super. Głównie przez luz i poczucie humoru Bendisa, który w świecie Spidera czuje się już jak w domu.
Lekki, tymczasowy spadek formy.
Do Nowego Jorku wraca dobry ziomeczek Petera, Harry Osbourne. Jednak na nieszczęście naszego bohatera, razem z nim pojawia się również jego ojciec Norman, psychopata znany jako Green Goblin. Na domiar złego znający tożsamość Pająka i zamierzający użyć tej wiedzy jak najprędzej. Szantażuje więc Petera, grożąc jego bliskim, a atmosfera...
2016-01-17
Jedziemy dalej.
Spider-man, teraz już pełną gębą. Ratuje ludzi, walczy zarówno z wrogami - tym razem takie klasyki jak Octopus i Kraven (ultimate'owa kreacja tego drugiego jest wspaniała) - jak i opinią publiczną, skacze, lata, bije, wszystko to, do czego nas przyzwyczaił. Tyle że robi się coraz bardziej niebezpiecznie, a drugi plan wydaje się coraz bardziej kombinować po złej stronie barykady.
Kocham tę serię, po prostu kocham. Opus magnum Bendisa, jak nic. Kopalnia sympatycznych postaci i kapitalnego humoru (Spider to chyba ogólnie jedyna marvelowa postać potrafiąca mnie rozbawić), której tempo nie ustaje nawet na sekundę. Gdy już wydaje się, że kryzys zażegnany, Benids rzuca nam kolejną superbohaterską akcją prosto w twarz. Chwała mu za to, że przygody samego, niezamaskowanego Petera są równie wciągające, momentami nawet bardziej. To się szanuje w takich komiksach, czyste przywiązanie do postaci.
Ja chyba ani razu nie poleciłem Ultimate, tym razem również tego nie zrobię. To się rozumie samo przez się, ten komiks to klasa sama w sobie.
Jedziemy dalej.
Spider-man, teraz już pełną gębą. Ratuje ludzi, walczy zarówno z wrogami - tym razem takie klasyki jak Octopus i Kraven (ultimate'owa kreacja tego drugiego jest wspaniała) - jak i opinią publiczną, skacze, lata, bije, wszystko to, do czego nas przyzwyczaił. Tyle że robi się coraz bardziej niebezpiecznie, a drugi plan wydaje się coraz bardziej kombinować po...
2016-01-15
Minęły chyba ze cztery lata od mojej ostatniej przygody z tą wersją Pająka, najwyższy więc czas na ponowne spotkanie. Świat Ultimate to odświeżona, opowiedziana na nowo historia każdego z bohaterów Marvela. Inicjatywa jak najbardziej potrzebna i logiczna, szczególnie w przypadku Spider-mana, którego główna seria w tamtych czasach robiła się coraz bardziej głupia i chwytała się najmniej sensownych pomysłów. Tymczasem świeżutki Ultimate Pająk był tym, czego potrzebowaliśmy wszyscy.
Peter Parker ma piętnaście lat, chodzi do szkoły, jest pośmiewiskiem i samotnikiem, aż pewnego dnia dochodzi do znanego wszystkim incydentu z pająkiem i wszystko się zmienia. Nabiera siły, pewności siebie, ziomeczków. Po śmierci wujka, której mógł zapobiec, postanawia pomagać ludziom jako kozacki Spider-man.
Brzmi jak nic odkrywczego, co nie? Całe szczęście Bendis jest mistrzem w tym, co robi. Wcale się nie spieszy, daje nam zapoznać się z Peterem i jego otoczeniem zanim przejdzie do ważnych spraw. Genezę jego śmiertelnego wroga też zmienia (może i na lepsze). Dodaje sporo od siebie, omija to, co nudne lub niepotrzebne, dzięki czemu początek pajęczakowej przygody jest wciągający zarówno dla nawiedzonych fanatyków jak i początkujących czytelników.
A Bendis jest po prostu świetnym scenarzystą. Do tej pory miałem do czynienia z tym gościem głównie przy okazji grupowych komiksów (Avengers czy historie skupiające w sobie pół uniwersum), ale tu dokładnie widać jak dobry ma warsztat. Skupiając się w zasadzie tylko na jednej postaci, daje poznać ją w stu procentach, zaznajomić się i przywiązać. Drugi plan jest wybitnie różnorodny, każdy bohater wprowadza coś nowego. Jest bardzo sympatycznie, jest zabawnie. Komiks idealny.
Nic dziwnego, że USM Bendisa zbiera praktycznie same dobre opinie, bo na takie komiksy właśnie warto czekać. Świeże, proste w odbiorze, wciągające i wydobywające z postaci wszystko, co najlepsze. Maraton z Pająkiem uważam za rozpoczęty.
Minęły chyba ze cztery lata od mojej ostatniej przygody z tą wersją Pająka, najwyższy więc czas na ponowne spotkanie. Świat Ultimate to odświeżona, opowiedziana na nowo historia każdego z bohaterów Marvela. Inicjatywa jak najbardziej potrzebna i logiczna, szczególnie w przypadku Spider-mana, którego główna seria w tamtych czasach robiła się coraz bardziej głupia i chwytała...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-15
Spiderman jest ekstra, każdy to wie. Czy masz pięć, czternaście, czy dwadzieścia lat - po prostu go lubisz. Głównie dlatego, że bardzo łatwo się z nim utożsamić. Jest typowym gościem z sąsiedztwa. Nie ma miliarda dolarów, drogiego sprzętu, pomocników czy drużyny. Tylko swoje kozackie moce i spryt. Dziwne więc, że wprowadzając w rolę Pajęczaka dr. Octopusa, scenarzyści osiągnęli aż TAK kapitalny efekt.
Wspomniany już Octi, wdraża w życie swój plan odmienienia kariery Spider-mana. Nękany od czasu do czasu jego wspomnieniami i myślami, staje się lepszym, silniejszym, sprawniejszym i brutalniejszym bohaterem. Wprowadza techniczne nowinki do obrony, jest bardziej medialny... a ludziom się to podoba. Jako sam Peter też jest zupełnie inny, ale większość osób stara się to ignorować, usprawiedliwiając to najzwyklejszą zmianą osobowści. Tymczasem dusza prawdziwego Petera błąka się wokół Octopusa, bezbronnie zmuszona do obserwowania, co dzieje się z jej ciałem.
Jaka to świeżość! Choć co prawda wciąż jestem sceptycznie nastawiony do Spidera nie Petera, to muszę przyznać, że Slott świetnie daje sobie radę z rozpisywaniem przygód nowego Pająka. Wszystko dzieje się z sensem, fabuła delikatnie posuwa się do przodu, jest mnóstwo humoru - właśnie, humor! Peter obserwujący Octopusa to to, co wynosi ten komiks na wyżyny. Kopalnia świetnych tekstów, szczególnie dotyczących życia prywatnego Parkera. Tego mi właśnie brakowało w ostatnio czytanych przeze mnie Spiderach, ogromnego luzu. Nawet wtedy, gdy sprawy nie wyglądają delikatnie mówiąc najlepiej.
Co prawda chciałbym, żeby to znów Peter był głównym bohaterem noszącym maskę, ale jeśli Slott ma w zanadrzu kilka świetnych zagrań i takich perełek jak akcja z Vulturem, to poproszę tom numer 3. Najlepiej teraz. Natychmiast.
Spiderman jest ekstra, każdy to wie. Czy masz pięć, czternaście, czy dwadzieścia lat - po prostu go lubisz. Głównie dlatego, że bardzo łatwo się z nim utożsamić. Jest typowym gościem z sąsiedztwa. Nie ma miliarda dolarów, drogiego sprzętu, pomocników czy drużyny. Tylko swoje kozackie moce i spryt. Dziwne więc, że wprowadzając w rolę Pajęczaka dr. Octopusa, scenarzyści...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-21
Jeśli ktoś kiedykolwiek z własnej woli przeczytał moją komiksową opinię, ten być może zauważył, że wyraźnie faworyzuję wydawnictwo DC Comics. Stwierdziwszy więc, że wystawiam ostatnio zdecydowanie zbyt wiele dziewiątek i dziesiątek, postanowiłem sięgnąć po coś marvelowego, bo tu moim zdaniem o wiele łatwiej o wpadkę. "Niestety" wybór padł na "Poległego Syna", który to okazał się lekturą zaskakująco dobrą.
Kapitan Ameryka nie żyje. W trakcie prowadzenia go na proces związany z rejestracją bohaterów, zostaje śmiertelnie postrzelony. Wydarzenie to, co nie dziwne, wstrząsa całym światem, głównie tym superherosowym. Wielki symbol odwagi i heroizmu nagle znika i nikt nie wie, jak sobie z tym poradzić. Niektórzy rozpaczają, inni się obwiniają, a jeszcze kolejni szukają zastępstwa, ale jedno jest pewne. Nikt nigdy nie zranił tego uniwersum tak potężnie.
No szkoda tego Kapitana. Jest tyle innych postaci, których śmierć by mnie nie obchodziła, ta niestety potrafi nawet wzruszyć. Zdarzało się, że postaci wypowiadały dokładnie te słowa, które odczuwa czytelnik. To dziwi, biorąc pod uwagę, że za scenariusz odpowiada ktoś tak słaby jak Jeph Loeb. Cóż, pomysłodawcą był Straczynski, więc może dlatego tak dobrze się to czyta. Zresztą na samą uwagę zasługuje fakt, że da się rozpaczać po fikcyjnej postaci, szczególnie tu, w komiksach, gdzie pewnym jest powrót zza grobu w maksymalnie trzech latach.
Porządny komiks i tyle. Sadzi kilka mądrych słów, rzuca ponurą prawdą co parę stron i cieszy oczy rysunkami (w pewnym sensie elita, Finch, Cassaday no i przede wszystkim Romita Jr.) Ważny i rewolucyjny też był, więc na dobrą sprawę ma wszystkie cechy, które powinien posiadać superbohaterski komiks. Polecam.
Jeśli ktoś kiedykolwiek z własnej woli przeczytał moją komiksową opinię, ten być może zauważył, że wyraźnie faworyzuję wydawnictwo DC Comics. Stwierdziwszy więc, że wystawiam ostatnio zdecydowanie zbyt wiele dziewiątek i dziesiątek, postanowiłem sięgnąć po coś marvelowego, bo tu moim zdaniem o wiele łatwiej o wpadkę. "Niestety" wybór padł na "Poległego Syna", który to...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-29
2015-09-13
Moje podejście do starych komiksów Marvela się nie zmieniło - wciąż uważam, że są to komiksy niezmiernie ważne, jak na swoje czasy innowacyjne, ale również te, które nie zestarzały się z klasą. Sam więc nie wiem, co podkusiło mnie do zakupu "Nadejścia Galaktusa". Z każdą jednak stroną historia Stana Lee coraz bardziej mnie zaskakiwała. Pozytywnie całe szczęście.
Choć na pierwszy rzut oka składająca się z niepowiązanych ze sobą historii, razem tworzy opowieść kompletną, która powinna zadowolić nawet największych fantastycznoczwórkowych narzekaczy (takich jak Yave). Dużo się dzieje, fabuła pędzi jak szalona, bohaterowie dają się lubić, wydarzenia z kart komiksu są tymi z rodzaju "nic już nie będzie takie samo", a Ben Grimm rzuca one-linerami jak Spider-man. Ponad sto stron czystej komiksowej rozrywki spod rąk marvelowych mistrzów!
Moje podejście do starych komiksów Marvela się nie zmieniło - wciąż uważam, że są to komiksy niezmiernie ważne, jak na swoje czasy innowacyjne, ale również te, które nie zestarzały się z klasą. Sam więc nie wiem, co podkusiło mnie do zakupu "Nadejścia Galaktusa". Z każdą jednak stroną historia Stana Lee coraz bardziej mnie zaskakiwała. Pozytywnie całe szczęście.
Choć na...
2015-08-04
EPIC.
Tak chyba najlepiej opisać finał tej historii. Cała zgraja mutantów z poprzednich numerów zbiera się w jednym miejscu, żeby zakończyć wszystkie konflikty. Zyskują nieoczekiwaną pomoc, tłuką się do nieprzytomności, tną, strzelają i wybuchają wszystko, co się da.
To na pewno był numer, przy którym Mark Millar czuł się najlepiej. Dał upust swojej momentami chorej wyobraźni i pozarzynał kilka osób w klasyczny sposób. Przez całe 40 kilka stron wciąż coś się dzieje, wciąż ktoś się bije. Choć czyta się to w siedem, może osiem minut, to adrenalina wzrasta jak przy najlepszym filmie akcji. Zakończenie satysfakcjonuje i zaciekawia zarazem, postacie pomimo niemalże zerowych dialogów są bardziej rozwinięte niż zwykle, a rysunki to majstersztyk, idealnie oddają poziom tej całej rozwałki.
Idealne zakończenie. Pomimo tego, że proste, schematyczne i przewidywalne, to wywołuje uśmiech na twarzy i pokazuje, za co tak naprawdę wszyscy kochamy X-menów. Bo w tym wszystkim wcale nie chodzi o życiowe prawdy na temat tolerancji. Najważniejsze jest przepotężne kopanie się po ryjach :)
EPIC.
Tak chyba najlepiej opisać finał tej historii. Cała zgraja mutantów z poprzednich numerów zbiera się w jednym miejscu, żeby zakończyć wszystkie konflikty. Zyskują nieoczekiwaną pomoc, tłuką się do nieprzytomności, tną, strzelają i wybuchają wszystko, co się da.
To na pewno był numer, przy którym Mark Millar czuł się najlepiej. Dał upust swojej momentami chorej...
2015-08-04
Cóż... czułem, że w końcu musiał nadejść ten moment. Piąty numer Ultimate X-men przynosi niestety spadek formy. Lekki, ale jednak. Dlaczego? Po kolei...
Grupa mutantów pod dowództwem Xaviera zostaje pojmana przez wojsko i za pomocą szantażu i wymyślnych (znanych też jako okrutne) tortur zmuszana jest do wykonywania niebezpiecznych zadań. Cała nadzieja, oczywiście, w Wolverinie, który na własne szczęście wcześniej oddzielił się od zmutowanych znajomych.
Brzmi nawet fajnie, co nie? Choć zalatuje trochę schematami, to Millar wyciąga z tego wątku co tylko może. Niestety dla mnie jednak najważniejszą misją X-menów jest tu ratunek zaginionego żołnierza. Żołnierzem tym okazuje się nie kto inny jak Nick Fury, dowódca organizacji S.H.I.E.L.D., czyli ten, który w moim osobistym rankingu najbardziej znienawidzonych Marveli przegrywa tylko z Iron Manem i Mr. Fantasticiem. I jak ja niby mam się ekscytować historią, kiedy misja prawie w ogóle mnie nie obchodzi? Przez większość stron po prostu przyglądałem się beznamiętnie, nie odczuwając nic a nic napięcia. Na szczęście sami mutanci wciąż trzymają poziom, a wątki poboczne i dialogi to cały czas klasyczny Millar.
Mimo to wciąż pozostaje niedosyt, bo mam nieodparte wrażenie, że gdyby tylko zmienić jedną postać, zakochałbym się w tym numerze, bo potencjał był. Zapewne wszystkim normalnym czytelnikom bardzo się podobał, ja niestety do nich nie należę :/
Cóż... czułem, że w końcu musiał nadejść ten moment. Piąty numer Ultimate X-men przynosi niestety spadek formy. Lekki, ale jednak. Dlaczego? Po kolei...
Grupa mutantów pod dowództwem Xaviera zostaje pojmana przez wojsko i za pomocą szantażu i wymyślnych (znanych też jako okrutne) tortur zmuszana jest do wykonywania niebezpiecznych zadań. Cała nadzieja, oczywiście, w...
No, nie będę ukrywał, że to najlepsza seria Marvela, jaką można znaleźć na naszym rynku. I mówię to, choć drugi tom nie zachwyca już tak bardzo jak poprzedni. Najbardziej żałuję, że wrzucono tu bohaterkę w sam środek tego superbohaterskiego świata. W sumie nie powinno mnie to dziwić, no bo to przecież Marvel, nie? Ale największą zaletą pierwszego tomu było to, jak inny i naturalny był to komiks, gdzie poza pseudonimem nic bohaterki z uniwersum nie łączyło. A tu? Dzieje się za dużo, za często i zbyt z czapy. Tu Wolverine, tam Inhumans, jeszcze kosmici, ranyy, spokojnie, po co ten pośpiech. Trochę psuje to odbiór historii, która tak koniec końców „superhero” była tylko z nazwy i tą innością zdobyła moją przychylność. Całe szczęście jednak Marvel ma talent do jednej sprawy – nawet jeśli historia zasysa, to bohater uratuje. Kamala jest świetna. Przesympatyczna dziewczyna, typowo „nasza” bohaterka, która zachowuje się bardziej jak fan tego uniwersum niż jego uczestnik. Dla niej samej warto sięgnąć po „Ms Marvel”. Poza tym sporo tu bardzo łagodnie podanego humoru i luzu, jest nawet całkiem sprytnie uknuta intryga, przezabawny przeciwnik plus jeszcze mądre przesłanie. Polecam i zacieram łapy na tom trzeci.
No, nie będę ukrywał, że to najlepsza seria Marvela, jaką można znaleźć na naszym rynku. I mówię to, choć drugi tom nie zachwyca już tak bardzo jak poprzedni. Najbardziej żałuję, że wrzucono tu bohaterkę w sam środek tego superbohaterskiego świata. W sumie nie powinno mnie to dziwić, no bo to przecież Marvel, nie? Ale największą zaletą pierwszego tomu było to, jak inny i...
więcej Pokaż mimo to