-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2017-06-22
2017-06-24
Tak, katuję ten komiks. I tak, dalej jest bardzo dobry.
Serio, nawet wydaje mi się, że mógłbym się trochę przyczepić, bo robi się z tej serii taki trochę zbiór opowiadań, które łączy tylko trójka głównych bohaterów i świat zewnętrzny, a drugi plan, pomysł na historię, rysownik, a często nawet klimat zmienia się co chwilę, ale kurde, to jest po prostu... uch, sympatyczne, no. Bardzo przyjemne, ja naprawdę się świetnie czuję, kiedy czytam ten komiks, co dziwne, bo sporo nieprzyjemnych rzeczy się w nim dzieje, ale... to chyba jeden z tych momentów, kiedy coś idealnie, w stu procentach trafia w twoje gusta, a ty bardzo chciałbyś powiedzieć o tym uwielbieniu coś więcej, ale nie wiesz, jak, bo taki jesteś zachwycony. Także tak, lubię to.
A z dodatkowych plusów historia w końcu podrzuca jakieś konkretniejsze wyjaśnienia co do tego, jakim to cudem akurat Yorickowi udało się przeżyć, relacje między bohater(k)ami robią się mocno skomplikowane, są powroty sprzed kilku numerów i sporo oczekiwań, no i jest też miejsce na rozwinięcie innych postaci niż Yorick. No i wciąż jest cholernie zabawnie.
Czytajcie Igreka!
Tak, katuję ten komiks. I tak, dalej jest bardzo dobry.
Serio, nawet wydaje mi się, że mógłbym się trochę przyczepić, bo robi się z tej serii taki trochę zbiór opowiadań, które łączy tylko trójka głównych bohaterów i świat zewnętrzny, a drugi plan, pomysł na historię, rysownik, a często nawet klimat zmienia się co chwilę, ale kurde, to jest po prostu... uch, sympatyczne,...
2017-06-26
(Tak, wiem, że w Polsce jeszcze tego piątego tomu nie wydali, ale ja przeczytałem i chcę, żeby ładnie wyglądało na profilu, więc oceniam tu.)
Skończyłem. Szkoda, choć było fajnie, szczególnie, że rzadko kiedy czyta się tak dobre finały i tak dobre przez cały czas trwania serie. Ale ciągnięcie tego w nieskończoność też by na dobre nie wyszło, więc może to i lepiej, że to tylko pięć tomów. Bałem się, że Vaughan polegnie, że nie udźwignie, że nie da rady wytłumaczyć wszystkiego, zachowując logikę i nie niszcząc postaci. Ilu już poległo w takich sytuacjach... Sweet Tooth, Baśnie (czasem), 95% podrzędnego superhero. Szanuję, że tu obyło się bez wad.
Choć oczywiście mogę się tu czy tam przyczepić. Nie podoba mi się, jak ostatecznie został rozstrzygnięty wątek Yoricka i Beth, szczególnie biorąc pod uwagę, że to na nim opierała się cała przygoda głównego bohatera Niby zachowano tu sens i logikę, ale jakieś to szybkie było i nie po mojej myśli. Całe szczęście nadrabia się tu akcją. Autor nie bierze jeńców, nie ma litości, jak przystało na dobre postapo. Strzelaniny, akcje, śmierci... kocham. No i wyjaśnienia męskiej apokalipsy mają sens, tu się bardzo obawiałem, bo ile to już razy główna tajemnica okazywała się żenująca (tak, Sweet Tooth, patrzę na Ciebie). Tu jest super, bo do odpowiedzi prowadzi cała seria, a nie, że się ta odpowiedź pojawia kompletnie z czapy. Szanuję. A finałowy zeszyt tej serii to mistrzostwo świata. Dawno nie czytałem tak idealnie zrównoważonego i satysfakcjonującego zakończenia. Rozprawia się ze wszystkim i z każdym, rani, ale pozostawia ostatecznie nadzieję. Chyba sobie ten zeszyt nad łóżkiem powieszę.
Panie Vaughan, do rychłego zobaczenia!
(Tak, wiem, że w Polsce jeszcze tego piątego tomu nie wydali, ale ja przeczytałem i chcę, żeby ładnie wyglądało na profilu, więc oceniam tu.)
Skończyłem. Szkoda, choć było fajnie, szczególnie, że rzadko kiedy czyta się tak dobre finały i tak dobre przez cały czas trwania serie. Ale ciągnięcie tego w nieskończoność też by na dobre nie wyszło, więc może to i lepiej, że to...
2017-07-12
No, nie będę ukrywał, że to najlepsza seria Marvela, jaką można znaleźć na naszym rynku. I mówię to, choć drugi tom nie zachwyca już tak bardzo jak poprzedni. Najbardziej żałuję, że wrzucono tu bohaterkę w sam środek tego superbohaterskiego świata. W sumie nie powinno mnie to dziwić, no bo to przecież Marvel, nie? Ale największą zaletą pierwszego tomu było to, jak inny i naturalny był to komiks, gdzie poza pseudonimem nic bohaterki z uniwersum nie łączyło. A tu? Dzieje się za dużo, za często i zbyt z czapy. Tu Wolverine, tam Inhumans, jeszcze kosmici, ranyy, spokojnie, po co ten pośpiech. Trochę psuje to odbiór historii, która tak koniec końców „superhero” była tylko z nazwy i tą innością zdobyła moją przychylność. Całe szczęście jednak Marvel ma talent do jednej sprawy – nawet jeśli historia zasysa, to bohater uratuje. Kamala jest świetna. Przesympatyczna dziewczyna, typowo „nasza” bohaterka, która zachowuje się bardziej jak fan tego uniwersum niż jego uczestnik. Dla niej samej warto sięgnąć po „Ms Marvel”. Poza tym sporo tu bardzo łagodnie podanego humoru i luzu, jest nawet całkiem sprytnie uknuta intryga, przezabawny przeciwnik plus jeszcze mądre przesłanie. Polecam i zacieram łapy na tom trzeci.
No, nie będę ukrywał, że to najlepsza seria Marvela, jaką można znaleźć na naszym rynku. I mówię to, choć drugi tom nie zachwyca już tak bardzo jak poprzedni. Najbardziej żałuję, że wrzucono tu bohaterkę w sam środek tego superbohaterskiego świata. W sumie nie powinno mnie to dziwić, no bo to przecież Marvel, nie? Ale największą zaletą pierwszego tomu było to, jak inny i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-09
Nie oszukujmy się, Marvel Now! to kiepścizna, co tytuł to gorszy, całe szczęście i tu zdarzają się bardzo przyjemne wyjątki (wiadomo, Spider-man no i Hawkeye), a to jeden z nich. O tej serii to się sporo dobrego naczytałem i choć wszystkie te opinie są przesadzone, to nie da się ukryć, że mamy tu do czynienia z naprawdę dobrym komiksem superbohaterskim, któremu udaje się to, w czym poległa cała masa. Bohaterka jest ciekawa w obu tożsamościach. Szanuję. Takie rzeczy to ja chyba tylko w Spider-manie widuję często. Zresztą porównania z młodym Pająkiem nasuwają się same, bo w obu przypadkach mamy do czynienia z bohaterem, który te moce dostaje przypadkiem, który nie do końca je rozumie i któremu bardzo się bycie bohaterem podoba (doceniam ten luz i dobrą zabawę zamiast nudnej patetyczności), ale też ciężko te dwa życia ze sobą pogodzić. Może też przez te podobieństwa tak mi się to spodobało... Spory plus, że tak na dobrą sprawę, to mało superhero w tym superhero. To taki urokliwy komiks obyczajowy jest, do którego ktoś postanowił wrzucić odrobinę Marvela i czasem może to nawet trochę przeszkadzać, ale... nie jest aż tak źle. W każdym razie, to komiks, który jakimś cudem bez odkrywania czegokolwiek nowego w świecie superhero jest unikatowy i naprawdę przyjemny, a bohaterka jest przesympatyczna i kompletnie nie papierowa. Będę kontynuował.
Nie oszukujmy się, Marvel Now! to kiepścizna, co tytuł to gorszy, całe szczęście i tu zdarzają się bardzo przyjemne wyjątki (wiadomo, Spider-man no i Hawkeye), a to jeden z nich. O tej serii to się sporo dobrego naczytałem i choć wszystkie te opinie są przesadzone, to nie da się ukryć, że mamy tu do czynienia z naprawdę dobrym komiksem superbohaterskim, któremu udaje się...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-24
Jedziemy dalej i proszę bardzo, wszystko się jakoś tak ładnie zazębia i zmierza do końca, zgrabnie, ale też jakoś niezbyt prędko i zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem zakończenie nie będzie przez to przyspieszone, ale to nieważne. Ten przedostatni tom to taki naprawdę niekoniecznie "przedostatni tom" jest. Zaskakująco dużo miejsca się tu poświęca postaciom pobocznym i im historiom, dużo retrospekcji i zarysowanych charakterów, ale może to i dobrze, bo dzięki temu dobrze się przywiązać, więc koniec będzie niósł większy ładunek emocjonalny. I choć przez to główna fabuła nie posuwa się w przód o wiele, to jednak trochę się tu wyjaśnia, akcji też całkiem sporo, no i Ampersand dostaje dużo czasu, cieszę się, bo nie dość, że to mój ulubieniec jest, to jeszcze numer pisany z perspektywy małpy to nowość, świeżość, bardzo przyjemna zresztą.
Naprawdę bym chciał, żeby ta seria miała ze czterdzieści tomów.
Jedziemy dalej i proszę bardzo, wszystko się jakoś tak ładnie zazębia i zmierza do końca, zgrabnie, ale też jakoś niezbyt prędko i zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem zakończenie nie będzie przez to przyspieszone, ale to nieważne. Ten przedostatni tom to taki naprawdę niekoniecznie "przedostatni tom" jest. Zaskakująco dużo miejsca się tu poświęca postaciom pobocznym i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-13
Kurde, fajne to! Nie miałem jakichś specjalnie wysokich oczekiwań wobec tej serii, choć opinie jednogłośnie krzyczały "geniusz!", a i nazwisko na okładce mocne, ale nie wiem sam, nie za bardzo chciało mi się wierzyć, że tu jakiś spory potencjał jest, do tego to postapo, za którym nie przepadam. A tu proszę, świetna zabawa. Historia Yoricka, który jako jedyny (wraz ze swoją kapucynką) przeżył kataklizm uśmiercający wszystkie ssaki płci męskiej nie jest wcale tak katastroficzna, jak by się mogło zdawać. To wyjątkowo inteligentna i napisana z luzem i humorem (bardzo dobrym zresztą, to był spory zaskok) opowieść drogi, pełna sekretów i zagadek, wzbudzająca sporo niepokoju i tajemniczości i mocniej niż na samej fabule, skupia się na tym, co najciekawsze. Jak to ludzie zmieniają się w obliczu kryzysu i jak to ciężko ufać komukolwiek.
Po raz... ja wiem, czternasty już chyba, kłaniam się przed Vertigo i przepraszam, że ja Wasze najlepsze serie odkrywam tak późno.
Kurde, fajne to! Nie miałem jakichś specjalnie wysokich oczekiwań wobec tej serii, choć opinie jednogłośnie krzyczały "geniusz!", a i nazwisko na okładce mocne, ale nie wiem sam, nie za bardzo chciało mi się wierzyć, że tu jakiś spory potencjał jest, do tego to postapo, za którym nie przepadam. A tu proszę, świetna zabawa. Historia Yoricka, który jako jedyny (wraz ze swoją...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-26
Ech, nie chce mi się powtarzać po raz trzeci. A przecież ta seria poniżej pewnego poziomu nie schodzi i aż się prosi, żeby po prostu skopiować opinię użytą przy tomie pierwszym lub drugim. Także same pochwały, kapitalnie rozpisane postaci, mnóstwo realizmu, niemal pedantyczna szczegółowość, logika, bardzo zręcznie napisane dialogi, delikatny, niewymuszony humor jako broń przeciwko wiecznie wyniszczającemu cię miastu etc...
Fakt, że to już ponad połowa serii jest zaletą i wadą w tym samym momencie. Cieszy mnie, że postacie są znane już na tyle dobrze, że ich obyczajowe wątki nie są tylko tłem albo dodatkiem, a częścią większej opowieści. Cieszy mnie, że po kilkunastu sprawach zacząłem traktować cały posterunek jako jedność, a nie kilka osobnych duetów. Cieszy mnie też, że pojedyncze opowieści zazębiają się, tworząc jedną, głębszą fabułę. Ale wiadomo, smuci fakt, że tak blisko do końca. Za bardzo się z Gotham Central zżyłem.
Rozstanie z tymi policjantami zaboli mnie zapewne aż za bardzo.
Ech, nie chce mi się powtarzać po raz trzeci. A przecież ta seria poniżej pewnego poziomu nie schodzi i aż się prosi, żeby po prostu skopiować opinię użytą przy tomie pierwszym lub drugim. Także same pochwały, kapitalnie rozpisane postaci, mnóstwo realizmu, niemal pedantyczna szczegółowość, logika, bardzo zręcznie napisane dialogi, delikatny, niewymuszony humor jako broń...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-16
Lubię Jessicę, lubię Bendisa, lubię Marvel Max. Także bardzo się cieszę, że "Alias" spełnił wszystkie pokładane w nim oczekiwania.
Jak ja uwielbiam takie komiksy. Takie, które traktują świat superhero bardziej serio, które porzucają infantylność i tępą akcję, zamieniając je na dobre dialogi i rozwój bohaterów. Skupiają się na głębi i szczegółach. Są dojrzałe i życiowe. Bardzo lubię. I tak oto Jessica Jones - była superbohaterka, teraz pani detektyw. Z kostiumem w szafie, zeszła na poziom ludzki, zajmując się najzwyklejszymi problemami i najprostszymi sprawami. Jest jedną z nas, kobietą, którą męczy życie i porażki codzienności. Czasem samotną, czasem znudzoną, przepracowaną i umilającą sobie życie sarkastycznym humorem. Tylko tyle. A może aż tyle.
Widać, że Bendis długo i ciężko pracował nad swoją postacią. Jessica jest do ostatniego szczegółu przemyślana i doszlifowana. Bardzo łatwo ją polubić, a jej losy autentycznie wciągają. Ale tak jest w zasadzie z całym komiksem. Przypomina mi odrobinę "Gotham Central" od DC. Realizm, odrobiną mroku, częsta atmosfera beznadziei, bohaterka z krwi i kości, a w tle wspominki o superbohaterach, którzy akurat w tym wypadku są bardzo mocno nielubiani. Poza tym największy plus, czyli to, do czego Bendis przyzwyczaił - długie, cięte i przezabawne dialogi. "Alias" ma naprawdę masę tekstu, a większość stanowią właśnie zręcznie przeprowadzone rozmowy między bohaterami. Warto choćby dla nich.
Szkoda tylko, że rysunki są tak paskudne. Ja wiem, rozumiem, miało być tak ostro i prawdziwe, ale... rany, na twarz Jessiki to się czasem patrzeć nie da... Całe szczęście reszta nadrabia.
Lubię Jessicę, lubię Bendisa, lubię Marvel Max. Także bardzo się cieszę, że "Alias" spełnił wszystkie pokładane w nim oczekiwania.
Jak ja uwielbiam takie komiksy. Takie, które traktują świat superhero bardziej serio, które porzucają infantylność i tępą akcję, zamieniając je na dobre dialogi i rozwój bohaterów. Skupiają się na głębi i szczegółach. Są dojrzałe i życiowe....
2016-12-06
Niesamowite... Scenarzysta, który nie zachwyca, rysownik, który mi nie pasuje, tematyka, która kompletnie nie interesuje... a komiks tak fantastyczny! Ale mi się tu wszystko podoba; historia byłego mieszkańca indiańskiego rezerwatu powracającego do domu po latach jako tajniak nie zachwyca oryginalnością, ale historia jest wyjątkowo mrocznia, brutalna i ostra, bardzo dojrzała; na przestrzeni jedenastu numerów prezentująca niesamowicie rozwinięte i prawdziwe postaci i zakręcająca intrygę, której nie powstydziłby się dobry kryminał. Ale pozytywne zaskoczenie!
Vertigo nie ma sobie w świecie komiksu równych, teraz jestem pewien.
Niesamowite... Scenarzysta, który nie zachwyca, rysownik, który mi nie pasuje, tematyka, która kompletnie nie interesuje... a komiks tak fantastyczny! Ale mi się tu wszystko podoba; historia byłego mieszkańca indiańskiego rezerwatu powracającego do domu po latach jako tajniak nie zachwyca oryginalnością, ale historia jest wyjątkowo mrocznia, brutalna i ostra, bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-17
Co nowego można napisać o komiksie, którym zachwycają się wszyscy i wokół którego krążą same pozytywne opinie, w tym moje? Jak nie popaść w schematy? Cóż, pewnie się nie da, bo przymiotniki takie jak "świetne" i "kapitalne" nasuwają się po przeczytaniu "Gotham Central" same. Więc raczej nie będę się wysilał i napiszę po prostu - to prawdopodobnie jedna z najlepszych (o ile nie najlepsza) historia ze świata DC.
Policjanci z Wydziału do Przestępstw Poważnych łatwego życia to nie mają. Nie tylko wiecznie są w cieniu Batmana, który robi to, co ważne i to, co dobre, nie tylko są po prostu ludźmi w świecie przepełnionym wariatami, psycholami i nadprzyrodzonymi mocami, ale też wciąż kopie ich po prostu życie, w Gotham najtrudniejsze.
Najważniejszy w każdej historii jest bohater. To on powinien ciągnąć fabułę, a nie na odwrót. Brubaker i Rucka doskonale to rozumieją i jak najmocniej starają się urealnić swoich policjantów. To banda ludzi, którzy starają się robić dobrze i zgodnie z zasadami w świecie, który tych zasad nie zna. W świecie, który robi wszystko, żeby uprzykrzyć im życie. Przy tym wszystkim starają się też zachowywać jak definicja normalnego człowieka, takiego z krwi i kości - mają swoje wady, nie ukrywają ich, ale przy okazji też szanują się nawzajem i dbają o działanie zgodnie z prawem. Nawiązują mocną więź z czytelnikiem, co bardzo boli, bo scenarzyści w ogóle ich nie oszczędzają. Gotham City jest przecież wybitnie okrutne i przygnębiające, zbrodnia to codzienność. Jakie szanse mają policjanci w starciu z Jokerem czy Mad Hatterem?
Brubaker i Rucka fantastycznie dawkują napięcie. Ich seria dojrzewa z każdym numerem, zmieniając się z prostych śledztw w mocno pokomplikowane sprawy czy też (jak w historii z Jokerem) wciągające kino akcji z wyścigiem z czasem w tle. Kiedy dodać do tego wciąż ewoluujących bohaterów i zacieśniające się relacje między nimi w czasach największego kryzysu, powstaje komiks doskonały. Wyjątkowo dojrzały, dołujący, prawdziwy. Świetny przykład dla tych, którym powieści graficzne kojarzą się z infantylnością i kiczem.
Zakończyć ten wywód można tylko i wyłącznie cytując Duane'a Swierczynskiego i jego przemowę w drugim tomie GC - "Kto chciałby spędzać czas z facetem przebranym za ogromnego nietoperza, skoro można pracować z nimi?" Nic dodać, nic ująć.
Co nowego można napisać o komiksie, którym zachwycają się wszyscy i wokół którego krążą same pozytywne opinie, w tym moje? Jak nie popaść w schematy? Cóż, pewnie się nie da, bo przymiotniki takie jak "świetne" i "kapitalne" nasuwają się po przeczytaniu "Gotham Central" same. Więc raczej nie będę się wysilał i napiszę po prostu - to prawdopodobnie jedna z najlepszych (o ile...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-09
Hej! Hej, Marvel! Weźcie powiedzcie ludziom od Deadpoola, że tak się właśnie robi luźny, zabawny komiks superbohaterski!
Jak wygrać moją "9"? Wystarczy wziąć komiksową ulubienicę, usprawnić ją, wziąć parę doskonale rozumiejących ją scenarzystów i porzucić logikę i wszelkie limity. O rany, jaki ten komiks jest dobry.
Być może się komuś narażę, być może stanę się celem komiksowych maniaków, ale kocham to, co wydawnictwo DC Comics zrobiło z postacią Harley Quinn. Nieuzależniona już od Jokera, przejawiająca delikatne objawy człowieczeństwa antybohaterka, wprowadzająca chaos i rozrywkę do zdecydowanie zbyt poważnego świata.
W tej historii - skupiającej się na "nowym początku" Harley, która układa sobie życie w odziedziczonym budynku, walcząc z żądnymi jej głowy mordercami - widać pierwsze próby zmian jej charakteru. Choć wciąż miewająca ciągoty w stronę Jokera i cały czas zabijająca w okrutne sposoby, staje się ciepłą osobą, znajduje przyjaciół (równie nienormalnych jak ona sama) i "dojrzewa", znajdując sobie prace. No i w końcu pozbywa się tego durnego stroju (nie bijcie!). A że jest sobą, robi to w sposób totalnie oderwany od rzeczywistości i nie dbając o nikogo ani o nic, powstaje opowieść idealnie rozrywkowa. Krwawa (kiedy trzeba), luźna, przezabawna i bardzo przyjemna w odbiorze, dobrze bawiąca się światem zarówno popkultury, jak i komiksowego uniwersum, do tego zaskakująca absurdalnymi, a jednak dość sprytnymi rozwiązaniami (finał wątku morderców to kwintesencja Harley Quinn).
Kilkaset stron czystej radochy i niedorzeczności. Komiksowa zabawa zarówno dla początkujących jak i zaawansowanych. Cóż więcej dodać niż POLECAM! Najlepsza seria z nowego DC!
Hej! Hej, Marvel! Weźcie powiedzcie ludziom od Deadpoola, że tak się właśnie robi luźny, zabawny komiks superbohaterski!
Jak wygrać moją "9"? Wystarczy wziąć komiksową ulubienicę, usprawnić ją, wziąć parę doskonale rozumiejących ją scenarzystów i porzucić logikę i wszelkie limity. O rany, jaki ten komiks jest dobry.
Być może się komuś narażę, być może stanę się celem...
2016-07-10
Spoko, ta dyszka to ocena za całą serię, bo ten tom to tylko na takie 9,5 zasługuje.
Stało się. Koniec. Za chwilę zasiądę w kącie ciemnego pokoju i zadam sobie pytanie "Co robić z życiem?". Ależ to była dobra seria! I jakie cudowne zakończenie! Na wyżyny się wspiął Willingham w tym 150 numerze!
Nadszedł czas wielkiej bitwy. Armie gotowe do walki, siostry przepełnione zarówno strachem, jak i wojenną ekscytacją. A tu jeszcze tyle rzeczy do zrobienia - Brandisha trzeba pokonać i pozbyć się Totenkinder i ogarnąć Bigby'ego i pospiskować przed starciem... no i pożegnać z czytelnikiem też. I to wszystko naraz! Dobry to będzie dzień dla Baśniogrodu!
Po kolei - Willingham to geniusz! Miał tylko kilkadziesiąt stron, żeby praktycznie cały świat ogarnąć, żeby poradzić sobie z losem ponad dwudziestu postaci. I to aż szok, jak świetnie sobie z tym radzi. Nawet jeśli momentami wydaje się, że niepotrzebnie przyspiesza, okazuje się, że idealnie rozplanował wszystkie wydarzenia, rzucając zwrotami akcji w odpowiednich momentach, kończąc wątki wtedy, kiedy trzeba. Każdy bohater (każdy, który przeżył) dostaje coś ważnego do roboty, autor nikogo nie oszczędza, co tylko pogłębia satysfakcję, bo ten świat był tak wspaniały, że aż żal byłoby skupiać się na głównych postaciach. Co oczywiście nie zmienia faktu, że konflikt Śnieżki i Róży jest nieistotny. Wręcz przeciwnie, choć zakończony dość nieprzewidywalnie, jest najlepszym fragmentem pożegnalnego tomu. Koniec końców Baśniowcy to jedna wielka rodzina i Willingham tylko delikatnie nam o tym przypomina.
A potem jeszcze tylko podwaja rozpacz i prygnębienie, żegnając się z każdą postacią z osobna w kilkustronicowych historiach, kończąc wszystkie zaczęte wcześniej sprawy i dopracowując każdy poruszony szczegół. Przy okazji pokazuje też wszystkie zalety Baśni - jest i absurdalny humor i trochę ciepłej obyczajówki, jest czerpanie z oryginału, są też nawiązania do wcześniejszych numerów... te kilkanaście historyjek to zdecydowanie jego baśniowe opus magnum. Kocham absolutnie każdy detal tego numeru... Boże, jaka to dobra seria jest!
Dzięki, panie Willignahm, za najlepszą literacką przygodę życia!
A tym, którzy teraz sobie myślą "O ranyy, nareszcie te durne Baśnie znikną z aktywności moich znajomych..." pragnę przypomnieć, że przede mną jeszcze cała masa spin-offów :)
Spoko, ta dyszka to ocena za całą serię, bo ten tom to tylko na takie 9,5 zasługuje.
Stało się. Koniec. Za chwilę zasiądę w kącie ciemnego pokoju i zadam sobie pytanie "Co robić z życiem?". Ależ to była dobra seria! I jakie cudowne zakończenie! Na wyżyny się wspiął Willingham w tym 150 numerze!
Nadszedł czas wielkiej bitwy. Armie gotowe do walki, siostry przepełnione...
2016-07-10
Róża, jako reinkarnacja Artura, po stworzeniu swojego własnego Okrągłego Stołu, musi już tylko stoczyć śmiertelny pojedynek ze swoim największym wrogiem, którym okazuje się być nie kto inny, jak Śnieżka. Obie siostry godząc się z przeznaczeniem, przygotowują się do walki i gromadzą siły. Do tego jeszcze Bigby wrócił, tyle że trochę bardziej bestią niż człowiekiem i zabija, co i kogo się da (co prawda jest kontrolowany, no ale jednak).
Co tu się w ogóle dzieje, to ja na nawet nie wiem, od czego zacząć. Czuć, że to końcówka. Nie tylko przez fakt, że dużo się dzieje, że cały czas mają miejsce pojedynki i rządzi napięcie, ale też przez to, jak Willingham dobitnie pokazuje, że nie ma już szans na więcej. Bezlitośnie pozbywa się bohaterów (to jest serio mocne i zaskakujące) i wyjaśnia wszystko, co do wyjaśnienia pozostało. Atmosfera ostatecznego starcia wylewa się z kartek nie tylko przez krew i wybuchy, ale też przez to, że autor sporo miejsca poświęca głównym postaciom finału. Historia z przeszłości sióstr może i nie zachwyca oryginalnością czy też zaskakującymi zwrotami, może też wydaje się lekko wymuszona, ale przynajmniej pozwala dobrze wczuć się w konflikt, zrozumieć motywacje Róży i stworzyć podwaliny pod finałowy, zapowiadający się na kozacki, numer. No i sam fakt, że Bigby'ego w finale tak jakby nie ma to chyba najlepszy twist w całej serii.
Poza tym, z dobrych, a zarazem mocno przygnębiających rzeczy (tak jakby sam fakt, że to przedostatni tom, nie niszczył mnie wystarczająco), każdy numer kończy się tu krótką historią o "ostatniej opowieści" różnych postaci, jak to w klasycznych baśniach prezentując, że jednak da się żyć długo i szczęśliwie, a przy okazji dobitnie wskazując, że to już koniec. Fajna i momentami kreatywna sprawa, choć smutna.
Róża, jako reinkarnacja Artura, po stworzeniu swojego własnego Okrągłego Stołu, musi już tylko stoczyć śmiertelny pojedynek ze swoim największym wrogiem, którym okazuje się być nie kto inny, jak Śnieżka. Obie siostry godząc się z przeznaczeniem, przygotowują się do walki i gromadzą siły. Do tego jeszcze Bigby wrócił, tyle że trochę bardziej bestią niż człowiekiem i zabija,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-09
Już tylko dwa tomy... Ech... <ociera łzy rozpaczy>
Róża nareszcie zaakceptowała fakt bycia jedną z podwładnych Nadziei. Aby udowodnić, że jest tego miana godna, wpada na pomysł uformowania nowego Okrągłego Stołu, skupiającego rycerzy dbających o drugie życiowe szanse (no bo trochę ich sama Róża dostała). Rozpoczyna się długi proces wyboru tych, którzy dostąpią tego zaszczytu, zapadają też kontrowersyjne decyzje, dość negatywnie wpływające na kontakty między niektórymi Baśniowcami.
Wyjątkowo spokojny tom. Działający raczej bardziej jako fundament pod ostateczny konflikt w tym świecie. Wszystko bowiem zmierza ku kozackiej konkluzji. Obie siostry bowiem (w sensie że Róża i Śnieżka) poróżnione przez jedną decyzję, stają po różnych stronach barykady, zaczynają przekonywać ludzi do swoich racji... pachnie wojną. W tej kwestii jest porządnie. Zresztą ogólnie bardzo dużo się w tym tomie dzieje. Nic w tym dziwnego, skoro postaci trochę się namnożyło, a numerów do końca niewiele. Willingham jednak z pisarską wprawą kończy jeden wątek za drugim, łączy je lub też rzuca zwrotami akcji, jak zwykle łącząc cały świat Baśniowców w jedną, logiczną i spójną całość. Także jak mówiłem, jest porządnie. Ciekawe spojrzenie na historię Camelotu i Okrągłego Stołu, dobry wstęp do wielkiego finału.
Ktoś mógłby sobie teraz zadać pytanie "No ale zaraz, skoro jest tylko dobrze, no to czemu aż 8?!". Ano dlatego, że jedna z pobocznych historii (bo ogólnie jest ich aż 4, chyba rekord) jest prawdopodobnie najlepszym numerem Baśni. Tak, mówię oczywiście o historii spotkania Bigby'ego i Niebieskiego w Zaświatach. Kawał naprawdę szczerego i mocnego komiksu. Ciepła i inteligentna opowieść, zagłębiająca się w dwie najlepsze postacie serii. Totalny popis talentu autora, brawo.
Także ten... nie wierzę, że to mówię, ale chyba wolałbym jakąś wpadkę w tej serii, może łatwiej byłoby się rozstać, a tak to... No cóż, jest doskonała. Nic więcej dodać nie potrafię.
Już tylko dwa tomy... Ech... <ociera łzy rozpaczy>
Róża nareszcie zaakceptowała fakt bycia jedną z podwładnych Nadziei. Aby udowodnić, że jest tego miana godna, wpada na pomysł uformowania nowego Okrągłego Stołu, skupiającego rycerzy dbających o drugie życiowe szanse (no bo trochę ich sama Róża dostała). Rozpoczyna się długi proces wyboru tych, którzy dostąpią tego...
2016-07-09
Ponieważ Baśnie nie schodzą poniżej pewnego poziomu, a ja nie potrafię przestać, spodziewajcie się jeszcze ze dwóch opinii dziś (a może i więcej!).
Podczas gdy Bigby wyrusza na poszukiwania zaginionych dzieciaków, w Mrocznym Zamku (zwanym również Nowym Baśniogrodem) dochodzi do ujawnienia tajemnicy z przeszłości. Otóż okazuje się, że jeden z rezydentów Zamku to nie kto inny jak pierwsza miłość Śnieżki, uważająca się legalnie za jej pierwszego męża. I ponieważ tak uważa, zamyka ją w wieży i siłą zmusza do przyznania mu racji. Także kłopotów początek.
Będzie krótko i na temat - klasycznie dobry tom. Śnieżce to w ogóle się trochę oberwało od Willinghama przez ostatnie kilkadziesiąt numerów. Z głównej postaci do roli matki i żony, występującej tylko po to, żeby krzyczeć na dzieci i zgadzać się z innymi. Tak się nie robi! Dobrze, że sam autor to zaważył i postanowił z powrotem dać tej kobiecie "jaja". Śnieżka, choć z początku wyglądająca na przytłoczoną i przerażoną damę w opałach, jest zwycięzcą tej historii. Wszystkie najlepsze one-linery, przemowy, finałowy pojedynek - należą do niej. I chwała, bo to naprawdę porządna postać i bolało patrzenie, jak się marnuje na czwartym planie. Ale żeby nie było, że za samą Śnieżkę dałem 7, zakończenie jest mocne. Te z serii "ŻE CO?!", bo bądźmy szczerzy, to jak na razie najbardziej nieprzewidywalne wydarzenie w historii Baśni.
Jest moc! Nadal bawi mnie gadanie, że Baśnie z każdym numerem robią się gorsze, bo od czasów "Wiedźm" to to jest komiks idealny i fakt, że zostało już tylko 21 (!!!) numerów fizycznie mnie boli.
Ponieważ Baśnie nie schodzą poniżej pewnego poziomu, a ja nie potrafię przestać, spodziewajcie się jeszcze ze dwóch opinii dziś (a może i więcej!).
Podczas gdy Bigby wyrusza na poszukiwania zaginionych dzieciaków, w Mrocznym Zamku (zwanym również Nowym Baśniogrodem) dochodzi do ujawnienia tajemnicy z przeszłości. Otóż okazuje się, że jeden z rezydentów Zamku to nie kto...
2016-07-09
Wow, po prostu wow. Znaczy się, są Baśnie i w ogóle, są super, jedne historie są kapitalne, inne po prostu dobre, ale to... nie mam słów, nowy kandydat do najlepszej historii w tej serii.
Therese, jedna z córek Bigby'ego, za pomocą swojej plastikowej łódeczki (to prawda) zostaje zabrana do ponurego, tajemniczego i odludnego miejsca, zamieszkanego przez wyniszczone i porzucone zabawki. Tam nazwana zostaje królową, która przybyła, by ratować i naprawiać. Nieważne, czy jej się to podoba czy nie. A że oczywiście jej się nie podoba, na ratunek rusza cała masa ludzi, w tym jeden z jej braci.
Dlaczego jest to najlepszy tom? Bo jest totalnie inny od pozostałych. Zero tu żartów, zero dobrej zabawy czy koloru. Historia (jak zresztą widać po okładce) jest wyjątkowo przygnębiająca, mroczna i smutna. Dominująca wszędzie szarość wprowadza sporo niepokoju, a fakt, że wszystko dotyczy dzieci i zepsutych zabawek jest po prostu... dziwnie przerażający. Bo tego, że zamiary mieszkańców Krainy Zabawek dobre nie są, domyślić się łatwo. I przez to właśnie, a także przez typowe dla serii okrucieństwo, sporo scen ociera się tu o horror (no weźcie, ta akcja z procesem...). A że Willingham to autor bezlitosny dla bohaterów i nie zważa na wiek ani wygląd, finał to eksplozja emocji i napięcia. Rozwiązania, których totalnie bym się nie spodziewał. Doskonale rozpisane, zmieniające moje nastawienie do niektórych postaci i wprowadzające mnie w uczucia, do których przy Baśniach przyzwyczajony nie jestem. I chyba tutaj właśnie znajduje się geniusz tego tomu, a w sumie to i całej serii.
Choć temat porzuconych zabawek dość oklepany, to autorowi udaje się urozmaicić go na tyle, że zapomina się o wtórności i cieszy genialną historią. Jest niepokojący, jest smutny, wprowadza lęk, a przy tym wszystkim niezwykle fascynuje.
Wow, po prostu wow. Znaczy się, są Baśnie i w ogóle, są super, jedne historie są kapitalne, inne po prostu dobre, ale to... nie mam słów, nowy kandydat do najlepszej historii w tej serii.
Therese, jedna z córek Bigby'ego, za pomocą swojej plastikowej łódeczki (to prawda) zostaje zabrana do ponurego, tajemniczego i odludnego miejsca, zamieszkanego przez wyniszczone i...
2016-07-08
Tak, to znów ja i Baśnie! Choć bez aż tak mocnych zachwytów jak zwykle.
Po pokonaniu Pana Mrocznego wszystko zdaje się wracać do normy. Farma funkcjonuje, Baśniowcy się cieszą, a Bufkin walczy o wolność krainy Oz. Jasne, gdzieś tam są wrogowie, ale na razie trzeba się cieszyć. Jest tylko jeden problem - jako że Wiatrowi Północnemu trochę się zmarło, a jego syn Bigby zrzekł się tronu, nowego władcę wybierać więc trzeba spośród wnuków. Szóstka dzieciaków pełnych energii staje przed całą masą trudnych zadań, które pomogą w wyborze.
Zamiast po raz kolejny zachwalać to samo, przyczepię się do jednej rzeczy, przez którą "Dziedzictwo Wiatru" straciło gwiazdkę. Gdzie się Willinghamowi spieszyło? Przecież to był temat, który spokojnie można było rozciągnąć, kurde, SZÓSTKA dzieci uczy się tu bycia królem, a ten to upchnął na kilkunastu stronach. Nawet sama decyzja, kto zostanie władcą, zostaje podjęta w kilka sekund. No i przez ten pośpiech, zero tu jakichkolwiek podstaw fabularnych. Coś się dzieje, bo tak, bo akurat tutaj pasowało, zero wytłumaczeń. Ot tak "jesteśmy w świecie Baśni, tu wszystko możliwe" i już. Nieładnie!
Ale poza tym, porządnie. Pomijając wątek główny, jest tu jeszcze baśniowe podejście do "Opowieści Wigilijnej" z Różą w roli głównej i jest to kawał naprawdę dobrej roboty. Rzuca nowe światło na świat Baśni i przy tej całej wesołej atmosferze, mocno nastraja niepokojem i zadaje pytania dające nadzieję na jeszcze lepsze wątki w przyszłości. No a Bufkin jako przywódca powstania w Oz... niesamowite. Świetnie Willingham rozwinął prostą małpę z tła.
I, jako że jest to na razie ostatni tom wydany przez Egmont, czas złożyć pokłon i wyrazy szacunku tłumaczom pracującym przy Baśniach. Zdarzyło mi się przeczytać kilka numerów w oryginale i... nie to samo. Połowa dobrego humoru to zasługa tłumaczy. Trafne żarty, spolszczanie imion (tak, mnie to bawi; pisane po polsku Dżepetto totalnie odziera tę postać z godności i zamiast groźnym Adwersarzem prezentuje go jak niewinnego dziadka), ostry język - same kozackie sprawy. Będzie brakowało!
Tak, to znów ja i Baśnie! Choć bez aż tak mocnych zachwytów jak zwykle.
Po pokonaniu Pana Mrocznego wszystko zdaje się wracać do normy. Farma funkcjonuje, Baśniowcy się cieszą, a Bufkin walczy o wolność krainy Oz. Jasne, gdzieś tam są wrogowie, ale na razie trzeba się cieszyć. Jest tylko jeden problem - jako że Wiatrowi Północnemu trochę się zmarło, a jego syn Bigby zrzekł...
2016-07-01
Usłyszałem ostatnio dobry dowcip <śmiech> Brzmiał mniej więcej tak... "Im dalej w 'Baśnie' tym gorzej". Haha! Nie wiem, kim jesteś autorze, ale dzięki za ten świetny żart, bo naprawdę mocno się uśmiałem!
Nadszedł czas ostatecznej konfrontacji z Panem Mrocznym. Baśniowcy ukrywający się w królestwie Muchołapa przygotowują się jak mogą, łapiąc się tak słabej nadziei, jak bohaterowie komiksowi. Na czele z ekspertem Pinokiem i nową wiedźmą #1 Ozmą, tworzą swoją własną SUPERDRUŻYNĘ.
Jest wiele powodów, dla których uważam ten tom "Baśni" za jeden z najlepszych. Największym z plusów jest jednak humor. "Superdrużyna" jest bowiem fantastyczną parodią klasycznego superhero. Już sama ich nazwa "B-men" o tym mówi. A oprócz tego jest jeszcze śmigający na wózku przywódca Pinokio, obowiązkowy zmniejszający się członek drużyny, oczywiście mamy też swoistą inspirację Wolverinem w postaci Wilka. Wszyscy dostają swoje kostiumy i pseudonimy, przewidują też, że z początku będą przegrywać, by ostatecznie pokonawszy swoje słabości i odkrywszy znaczenie pracy zespołowej zwyciężyć. Willingham bezlitośnie obnaża wszystkie najsłabsze schematy świata superbohaterów, bawiąc się nawiązaniami i ostatecznie kończąc przygody SUPERDRUŻYNY w najmniej spodziewany sposób. Nie wiem do końca, czy głównym założeniem tej historii była dobra zabawa czy może złośliwa parodia, ale dla czytelnika oznacza to masę czystego śmiechu.
Oczywiście plusów jest o wiele więcej. Jak na ostateczny pojedynek przystało, nie może obejść się bez ofiar i wątek poświęcony tej właśnie ofierze jest przez autora rozegrany po mistrzowsku. Jak zwykle zresztą, kiedy do poważnych pożegnań dochodzi. Choć sama finałowa rozgrywka może zawieść szybkością, to pozostawia mnóstwo satysfakcji i radości. Postacie mocno ewoluują, ich relacje się rozwijają, a poboczne wątki ciekawią prawie tak samo, jak ten główny. Krótko mówiąc, Willingham rozkręca się coraz bardziej, z każdym tomem udowadniając mi, że świat "Baśni" to kraina nieskończonych możliwości, w której nawet najgorzej zapowiadająca się historia może okazać się arcydziełem.
Jestem uzależniony.
I nie chcę pomocy.
Usłyszałem ostatnio dobry dowcip <śmiech> Brzmiał mniej więcej tak... "Im dalej w 'Baśnie' tym gorzej". Haha! Nie wiem, kim jesteś autorze, ale dzięki za ten świetny żart, bo naprawdę mocno się uśmiałem!
Nadszedł czas ostatecznej konfrontacji z Panem Mrocznym. Baśniowcy ukrywający się w królestwie Muchołapa przygotowują się jak mogą, łapiąc się tak słabej nadziei, jak...
2016-06-28
Ech... nudzi mi się już te ciągłe zachwycanie, no bo ile można? Ile można pisać tak świetne historie, panie Willingham? Co ja niby mam teraz zrobić, przecież nic odkrywczego nie napiszę, powtarzając się już po raz piętnasty, prawda?
Róża, tytułowa bohaterka, siostra Śnieżki a także zarządczyni Farmy, nie jest ostatnio w najlepszej formie. Po śmierci Niebieskiego Chłopca popadła w delikatnie powiedziawszy depresję i od wielu dni nie podnosi się z łóżka, nie je i nie rozmawia z innymi. Ale Farmie, powoli niszczonej przez strach przed nadchodzącym zagrożeniem i wewnętrzne konflikty jak nigdy przyda się przywódca. Czego będzie trzeba, żeby Róża się ogarnęła? I czy zdąży na czas?
<tu wstaw wszystkie zalety Baśni wypisane przeze mnie w poprzednich opiniach>. A co poza tym? Bardzo zręcznie przedstawiona historia Róży i Śnieżki, ogółem szanująca oryginalną genezę, ale od czasu do czasu podrzucająca coś nowego, co nie tylko "unormalnia" i "wydorośla" historię, ale również bardzo dobrze pozwala poznać motywy obu sióstr i umacnia ich więź i relację. Konkretnie dobry jest też drugi wątek dotyczący starcia Totenkinder z panem Mrocznym. Jest naprawdę efektownie, pomysłowo i emocjonalnie, ale czy aby na pewno skutecznie? Rezultaty finałowego starcia są nie tylko zaskakujące, ale też ekscytujące i, jak zwykle zresztą, dające mnóstwo pola do popisu scenarzyście w następnych numerach. Całość tomu mocno wciąga, fabuła nabiera rozpędu, wszystko wciąż się rozwija, podrzucając wątki w różnych miejscach i nadając im ważność, następnie łącząc je w potężnej kulminacji. Komiksowa klasa.
Skończę typowo dla siebie - Baśnie najlepszą rzeczą stworzoną ludzkimi rękami.
Ech... nudzi mi się już te ciągłe zachwycanie, no bo ile można? Ile można pisać tak świetne historie, panie Willingham? Co ja niby mam teraz zrobić, przecież nic odkrywczego nie napiszę, powtarzając się już po raz piętnasty, prawda?
Róża, tytułowa bohaterka, siostra Śnieżki a także zarządczyni Farmy, nie jest ostatnio w najlepszej formie. Po śmierci Niebieskiego Chłopca...
Poziom utrzymany, to naprawdę cholernie dobry komiks!
Nie dość, że świetny pomysł, to i rozpisany porządnie, bo okazuje się, że Vaughan nieźle bawi się słowem. Komiks przepełniony jest nawiązaniami do historii, literatury i popkultury (ale nie w żenujący sposób, jak to często bywa, nie chwyta się czegokolwiek w imię dowcipu, raczej bardzo delikatnie i sprytnie) i dzięki temu, ale nie tylko, jest niesamowicie zabawny. Serio, jestem pod wrażeniem, bo ten przymiotnik był ostatnim, który przychodził mi do głowy jeszcze przed przeczytaniem tej serii. A tu proszę, niby jest apokalipsa, niby dużo śmierci, strzelanin i przykrych spraw, a humor nie opuszcza od pierwszej do ostatniej strony, naprawdę to doceniam, bo nie jest łatwo o dobrą zabawę, kiedy pół Ziemi nie żyje.
A oprócz humoru też same dobre sprawy, interakcje między bohaterami wchodzą na wyższy poziom, skoro już się tu dobrze znają, a intryga jakoś powoli się tam w tle poszerza. Choć i tak tajemnica była atutem pierwszego tomu, tu jest nim raczej akcja i humor. Wciągnąłem się.
Chyba znalazłem następcę "Baśni". Szkoda tylko, że ta seria taka krótka jest. W sumie jakość, nie ilość.
Poziom utrzymany, to naprawdę cholernie dobry komiks!
więcej Pokaż mimo toNie dość, że świetny pomysł, to i rozpisany porządnie, bo okazuje się, że Vaughan nieźle bawi się słowem. Komiks przepełniony jest nawiązaniami do historii, literatury i popkultury (ale nie w żenujący sposób, jak to często bywa, nie chwyta się czegokolwiek w imię dowcipu, raczej bardzo delikatnie i sprytnie) i dzięki...