-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2020-06-30
2020-04-06
2020-03-05
2020-03-03
2020-03-02
2020-01-12
2018-10-05
2018-03-13
2017-06-10
2013-10-18
2017-01-22
2015-04-20
„Marshalsea było jak wyspa osadzona we własnym czasie i przestrzeni”[str. 298] Nieszczęsny ten, kto tam trafił, a trafił dżentelmen – dwudziestopięcioletni Tom Hawkins. Nieszczęśliwe zbiegi okoliczności i upodobanie do hulaczego trybu życia doprowadziły do tego, że został zamknięty w piekle na ziemi. W więzieniu dla dłużników rządziły proste zasady, przeżył ten, komu udało się, najczęściej w niecny sposób, zarobić parę pensów. Za odpowiednią opłatą trafiał na stronę dla dżentelmenów, gdzie mógł korzystać z kawiarni, baru, a także cielesnych rozkoszy. Tom, chwała niebu, ulokowany został po stronie dającej nadzieję, ale myli się ten, kto sądzi, że dżentelmeni zachowywali się przykładnie. Nasz bohater dość szybko się o tym przekonał. Nie dość, że Marshalsea żyła głośną sprawą zabójstwa kapitana Robertsona, którego duch błąka się nocą po więzieniu, to na dodatek Tom zostaje współlokatorem osobnika uznawanego za winnego morderstwa. Bez dwóch zdań Marshalsea nie jest miejscem dla Hawkinsa, uratować go może tylko jedno, przyjęcie zlecenia na odkrycie prawdy o zabójstwie.
Debiutancka powieść Antonii Hodgson „Diabeł z więzienia dłużników” otrzymała nagrodę dla najlepszego kryminału historycznego 2014 – CWA Historical Dagger. Znalazła się też w Top 5 najlepszych kryminałów 2014 roku według „Publishers Weekly”. Muszę przyznać, że nagroda i wyróżnienie zrobiły na mnie wrażenie. Dlatego też skusiłam się na ten tytuł, chociaż kryminał historyczny to niekoniecznie mój ulubiony gatunek. Jednak stwierdzam, że coś, co jest dobrze napisane zawsze usatysfakcjonuje, bez względu na indywidualne upodobania.
Osiemnastowieczny Londyn jest wdzięcznym tłem wydarzeń, szczególnie gdy autorowi udaje się ukazać mroczne oblicze tego miasta. W tej historii Marshalsea jest epicentrum zła. To w niej dzieją się zatrważające rzeczy, to tutaj przywiązuje się więźniów do ciał zmarłych, zamyka w karcerze, głodzi, bije, czerpie zyski z nierządu, kradnie i morduje. Oczywiście najczęściej po stronie dla plebsu, ale nasi dżentelmeni wcale nie są lepsi. To hipokryci, dewoci i hochsztaplerzy, którzy dla zysku sprzedaliby własną matkę. W takiej hordzie manipulatorów nie trudno znienawidzić okrutnego zarządcę więzienia, który jest w stanie pobić na śmierć dziecko, ani też polubić Toma, stającego w obronie słabszych. Jego prostolinijność i ironiczne spostrzeżenia czynią z niego pozytywnego bohatera, mimo że z pewnymi moralnymi zasadami jest na bakier. Mówiąc szczerze te dwie postacie są dość klarowne. Pozostali bohaterowie to hałastra o wielu maskach. Trudność w rozszyfrowaniu ich prawdziwych intencji sprawia, że prawdę o śmierci kapitana Robertsa poznaje się z niekłamanym entuzjazmem. Na odczucia nie bez znaczenia ma wpływ szarada kryminalna, która jest dość ekscytująca, chociaż autorka momentami zapomina o dynamice. Łatwo to jednak przebaczyć, ponieważ pasjonująca charakterystyka postaci i wiarygodne opisy miejsc porażają autentycznością, przypominam, że książka oparta jest na faktach. Tak naprawdę, oprócz momentami nierównego tempa, nie można nic zarzucić tej powieści. Piękny język i poprawne zdania dodają klimat ówczesnych czasów. Powiedziałabym, że „Diabeł z więzienia dłużników” to elegancki kryminał historyczny przedstawiający nieelegancki (delikatnie mówiąc) byt w Marshalsea, więc jeśli lubicie klimatyczne powieści historyczne, to śmiało możecie się brać za ten obiecujący debiut.
„Marshalsea było jak wyspa osadzona we własnym czasie i przestrzeni”[str. 298] Nieszczęsny ten, kto tam trafił, a trafił dżentelmen – dwudziestopięcioletni Tom Hawkins. Nieszczęśliwe zbiegi okoliczności i upodobanie do hulaczego trybu życia doprowadziły do tego, że został zamknięty w piekle na ziemi. W więzieniu dla dłużników rządziły proste zasady, przeżył ten, komu udało...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-08
Alison Atlee dla swojej debiutanckiej powieści wybrała intrygującą i działającą na zmysły epokę wiktoriańską. Ówczesna rewolucja technologiczno-przemysłowa i ogrom przedziwnych zwyczajów jest dla nas, współczesnych istot, tematem pasjonującym. Jednak największe poruszenie wywołuje rola kobiety w XIX wieku. Przypominam, że panie w tejże epoce uznawano za istoty mało rozumne, podporządkowane mężczyznom. Wolność, równość i prawo dotyczyło panów, tym samym wszelkie walki kobiet o swoje prawa traktowano jako fanaberię. Kobieta miała być strażniczką domowego ciepła i moralności, ale też być uległą i słabą.
Pech chciał, że bohaterka „Miłości pisanej na maszynie” taka nie jest. Betsey Dobson jest niepokorna, inteligentna, dowcipna, odważna, a do tego piekielnie ambitna. Niestety jej bezpruderyjny styl bycia często jest przyczyną problemów. Pierwszym z wielu jest romans z nauczycielem z kursu maszynopisania, przez co musiała opuścić Instytut bez dyplomu, a drugim próba sfałszowania listu polecającego, mającego jej pomóc w uzyskaniu posady w Idensea – nadmorskiej, uroczej miejscowości. Mimo że jej plany palą się na panewce, Betsey się nie poddaje. Zabiera kanarka, jedną walizkę i wyjeżdża z Londynu. Wierzy, że uda się jej uzyskać wymarzoną pracę. Bez referencji nie jest jej łatwo, ale pan John Jones wierzy w nią, i powierza jej posadę organizatorki wycieczek. Wspólna praca sprawia, że między tym dwojgiem ludzi nawiązuje się nic porozumienia, ale mimo że dobrze im w swoim towarzystwie, to o czymś więcej nie ma mowy. Ponieważ John związany jest z uroczą panną, a Betsey obiecała trzymać się z daleka od problemów, ale jak wiadomo... obiecanki cacanki.
Betsey to twarda sztuka. Momentami irytująca, ale jej wiara we własne siły, próby usamodzielnienia się i sarkastyczne, inteligentne uwagi, czynią z niej wyjątkową bohaterkę, trochę nie pasującą do ówczesnych czasów. Zwłaszcza gdy posługuje się wulgarnym językiem, jasno mówi o swoich potrzebach i domaga się właściwego traktowania. Jak można się domyśleć, taka kobieta nie jest dobrze postrzegana w społeczeństwie, szczególnie przez mężczyzn, z którymi przychodzi jej pracować. Miałam wrażenie, że Betsey otoczona mizoginistami dusi się, ale jej niezłomna postawa nie pozwala jej się poddać. Każdy jej dzień, to okazja do pokazania się z jak najlepszej strony. Jej dyscyplina, ciężka praca i talent, ukazują kobietę wyprzedzającą swój czas, nie godzącą się z rolą zmysłowej uwodzicielki, której celem życia jest organizacja wystawnych kolacji. Tym właśnie kupiła mnie Dobs: profesjonalizmem, wytrwałością i pewną surowością, nawet w stosunku do mężczyzn, którzy w jej sercu zajmują szczególne miejsce. Betsey – jak wspomniałam powyżej – nie miała zamiaru ulegać pokusom, ale przecież w każdej dobrej historii wątek miłosny musi być. W tej powieści trafimy na podchody miłosne dalekie od infantylnych i słodkich zalotów. Jest agresywnie, konkretnie i bez sentymentów. Niekiedy szokuje takie dosadne podejście do XIX wiecznych stosunków damsko-męskich, ale jest to w pewien sposób nieszablonowe, co bardzo mi się podobało. W ogóle cała ta opowieść wymyka się schematom. Owszem mamy elementy charakterystyczne dla epoki, ale wiele motywów zaskakuje ciekawym podejściem i atrakcyjną analizą.
Jestem mile zaskoczona tą powieścią, jednak ponarzekać muszę na nierówne tempo. Raz było zbyt wolno, strony zalewały nużące opisy i dysputy, a raz zbyt szybko, akcja pędziła i wymykała się spod kontroli. Brakował mi też większej energii i namiętności. Wszystko było stonowane i chłodne. Oczywiście ma to swój pewien urok, ale że jestem niezwykle emocjonalnym zwierzem, to wymagam wzburzenia, wzruszenia i gorączkowości. Zirytowały mnie też literówki, uważam, że historia, w której mowa o profesjonalizmie i dokładności powinna być pod tym względem dopracowana. Mimo to doceniam pracę Alison Atlee (zaznaczam, że jest to jej debiutancka powieść), gdyż jest poprawnie i ciekawie napisana, każdy rozdział poprzedza wpis z podręcznika „Jak zostać mistrzem maszynopisania”, i w sposób interesujący ukazuje życie kobiet w społeczeństwie, które od najmłodszych lat wyznacza im reguły zachowania, w żaden sposób nie pozwalając na zaprezentowanie własnej osobowości. Bardzo polecam „Miłość pisaną na maszynie”, nie tylko czytelnikom zafascynowanym powieścią historyczną, ale także tym, których interesują mezaliansy i walka o równouprawnienie.
Alison Atlee dla swojej debiutanckiej powieści wybrała intrygującą i działającą na zmysły epokę wiktoriańską. Ówczesna rewolucja technologiczno-przemysłowa i ogrom przedziwnych zwyczajów jest dla nas, współczesnych istot, tematem pasjonującym. Jednak największe poruszenie wywołuje rola kobiety w XIX wieku. Przypominam, że panie w tejże epoce uznawano za istoty mało rozumne,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-04
Podejrzewam, że Marcin Ciszewski większości kojarzy się, jako autor powieści sensacyjnych mocno osadzonych w polskich realiach. Uwielbiamy go za serię klimatyczną (Mróz, Upał, Wiatr), cykl www, oraz „Gliniarza”. Należy jednak pamiętać, że Marcin Ciszewski jest pasjonatem historii. Ukończył Instytut Historii, ze specjalizacją historia najnowsza. Dlatego też w jego książkach tło historyczne ma wielkie znaczenie, ale mimo że sporo wydarzeń i postaci jest autentycznych, to jego powieści nie są stricte historyczne. Historia jedynie stanowi podłoże do ukazania ciekawej intrygi i skomplikowanych relacji międzyludzkich. Tak właśnie jest w jego najnowszej powieści z cyklu „Krüger”.
Wydarzenia w pierwszym tomie zatytułowanym „Szakal” rozgrywają się głównie we Lwowie, pod koniec 1918 roku. Jest to czas, kiedy Polska powstaje jako kraj liczący się na arenie międzynarodowej, ale też czas niespokojny i wyjątkowo trudny, zwłaszcza dla mieszkańców Lwowa, ponieważ na terenie miasta toczą się zacięte i krwawe walki między Polakami a Ukraińcami. Na tle tej przykrej rzeczywistości poznajemy nieprzeciętnie uzdolnionego strzelca Willhelma Krügera, który wraz ze wspólnikami podejmuje się bardzo niebezpiecznych zadań. Podczas jednej z akcji zauważa go pewien mężczyzna, który obiera go za cel. Na początku nie jesteśmy w stanie pojąć, dlaczego osobnik ten żywi do Krügera tak wielką nienawiść, że jego jedynym marzeniem jest odnalezienie go i zniszczenie. Jednak z czasem, kiedy to nieznajomy podąża śladem naszego bohatera, poznajemy zagadki przeszłości, jednocześnie śledząc interesujący okres historyczny.
Marcin Ciszewski po raz kolejny pokazał, że potrafi stworzyć powieść, która zainteresuje nawet takiego laika w dziedzinie historii, jak ja. Na początku sądziłam, że wyraziste i dość wyczerpujące dane historyczne zdezorientują mnie, a tym samym zniechęcą. Nic z tych rzeczy. Przedstawienie początków kształtowania się II Rzeczpospolitej, a także wojny polsko-ukraińskiej, jest niebywałe. Wiernie oddane tło porusza emocje, nie mniej niż losy Krügera i jego druhów, z którymi łączy go osobliwa relacja. Ścisłe powiązania są nad wyraz skomplikowane, trudne do zdefiniowania, ale zarazem niezwykle intrygujące. W głowie rodzą się liczne pytania m.in. kim tak naprawdę jest Krüger? Co wiąże go z szorstkim i niedostępnym Cyganem? A także, jak poradzi sobie w tych niebezpiecznych czasach piękna i niewidoma Ewelina? I co wie na temat Krügera jego prześladowca? Liczne zagadki budzą ekscytację. Tym bardziej że intryga jest zapętlona, a każda z postaci, o złożonej osobowości, ma istotny wkład w rozwój wypadków. Pikanterii historii dodają również tajemnicze zabójstwa młodych kobiet. Wątek ten jest poboczny, ale z całą pewnością nabierze rozpędu w kolejnych tomach, jak zresztą kilka innych motywów. Powieść kończy się suspensem. Wydarzenia przybierają nieoczekiwany obrót, szok jest gwarantowany. Pytanie, jak wytrzymać do kolejnego tomu?
Dla mnie „Szakal” był wyjątkową powieścią, dzięki której bliżej przyjrzałam się polskiej historii, ale też doznałam wielu emocji i wzruszeń, bo i jest to opowieść o wielkich namiętnościach; miłości i nienawiści. I chociaż Ciszewski pisze konkretnie, nie bawi się w sentymenty, to potrafi w czytelniku obudzić wszystkie możliwe stany emocjonalne. Książkę bardzo polecam, chociaż obawiam się, że niektórzy mogą nie być do niej przekonani, raz, że jest w niej sporo historii, a dwa, ten przedział czasowy nie każdemu może odpowiadać. Mimo to gorąco ją polecam, głównie osobom zainteresowanym historią, ale też miłośnikom kryminałów i sensacji.
Podejrzewam, że Marcin Ciszewski większości kojarzy się, jako autor powieści sensacyjnych mocno osadzonych w polskich realiach. Uwielbiamy go za serię klimatyczną (Mróz, Upał, Wiatr), cykl www, oraz „Gliniarza”. Należy jednak pamiętać, że Marcin Ciszewski jest pasjonatem historii. Ukończył Instytut Historii, ze specjalizacją historia najnowsza. Dlatego też w jego książkach...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-17
Nie wiem, jak Wam, ale mnie często się zdarza, że gdy spojrzę na okładkę książki i jej krótki opis, to zostaję w momencie zafascynowana, tak bardzo, że muszę dany tytuł mieć. Tak właśnie było z „Trupiarzem” Iana Weira – amerykańskiego scenarzysty i pisarza, autora powieści „Daniel O'Thundre” uznanej przez „Library Journal” za jedną z najlepszych książek historycznych roku 2011. Mnie nazwisko autora nic nie mówiło, zresztą ze świecą szukać o nim informacji, przynajmniej na polskich stronach. Tak więc mój wybór był strzałem w ciemno, ale na szczęście był to udany strzał, bo „Trupiarz” jest powieścią niezwykłą, w pewien sposób magiczną, niepokojącą i humorystyczną.
Jest Londyn, rok 1816. Naszym Wielce Uniżonym Narratorem jest Will Starling. Wychowanek dziecięcego przytułku, młodzieniec „nie wyższy niż pięć stóp, o ciekawej ciemnej twarzy, złożonej z samych trójkątów i zwycięskim uśmiechu świecącym niczym wschodzące słońce”. Will pomaga prowadzić praktykę znakomitemu i poczciwemu chirurgowi Alecowi Comriemu. Jednak mimo że panowie należą do uczciwych i szanowanych osób, to aby móc szkolić swoje umiejętności nie raz muszą wchodzić w układy z trupiarzami. Obrzydliwymi osobnikami rabującymi groby, a dokładniej dostarczycielami zwłok. Proceder jest haniebny i karany śmiercią, ale chętnych do zarobienia kilku funtów nie brakuje, zwłaszcza że popyt na truposzy jest niemały. Największe zamówienia składa Dionysus Atherton, wschodząca gwiazda chirurgii. Chodzą słuchy, że ów lekarz praktykuje na trupach nie całkiem martwych, podobno zamierza odkryć tajemnicę życia i śmierci. Will planuje rozszyfrować zamiary Athertona. Pomaga mu w tym słodka aktoreczka, w której nasz Wielce Uniżony Narrator się podkochuje. Poznanie tajemnic pionierskiego chirurga nie będzie łatwe, jednak upór Willa jest wielki, nie daje za wygraną i konsekwentnie podąża śladami wielkiego Athertona, które wiodą do najgorszych dzielnic Londynu.
Kiedy człowiek jest martwy? Według Willa „człowiek jest martwy, kiedy zaczyna śmierdzieć, a wdowa po nim okrywa się kirem. Jest martwy, kiedy przyjaciele wyolbrzymiają zasługi, a robaki biorą się do roboty”[str.101] Niby prosta sprawa, a jednak moment, w którym człowiek przechodzi na drugą stronę, jest subtelny i trudny do zdefiniowania. W powieści Weira jest ktoś, kto za cel obrał sobie uchwycenie tej chwili. Szkoda tylko, że kosztem wielu istnień.
Wierowi doskonale udało się ująć istotę dziewiętnastowiecznych kontrowersyjnych badań naukowych. Ukazał butę chirurgów, ich ciemną stronę, ale też innowacyjne metody zabiegów medycznych, powiedziałabym dość niejednoznaczne i szokujące. Poza tym do intrygującego wątku, co nieco podobnego do „Frankensteina” Mary Shelley, dodał oryginalnych bohaterów, być może na pierwszy rzut oka przerysowanych, jednak ich cudaczne cechy dodają im charakteru, zwłaszcza że najczęściej to mieszkańcy najuboższych dzielnic. Menele korzystający z burdeli i spelunek, posługujący się rynsztokowym językiem, prostym i wulgarnym, ale niepozbawionym maniery ówczesnych czasów, i humoru. Mnie wiele dialogów doprowadzało do śmiechu. Wiele postaci rozbrajało mnie swoja prostolinijnością. Nie powiem, czytając tę powieść można się świetnie bawić, ale też... zniesmaczyć. Ponieważ ilość grubiańskich i makabrycznych opisów jest ogromna. Co prawda bezceremonialna strona książki nadaje historii osobliwy smaczek, w końcu londyński smrodliwy cmentarz, ze smrodliwymi zwłokami, nocą najlepiej się prezentuje, podobnie jak dokładne opisy z ceremonii wieszania skazańców, z zabiegów chirurgicznych, do których nie podawano choremu znieczulenia, czy z okrutnych sesji ze zwłokami. Mnie w to graj, ale obawiam się, że wrażliwi czytelnicy mogą mieć momentami mdłości. Jednak ta powieść to nie tylko ordynarność, ale też piękna historia odkryć naukowych i tajemnic, w której nie bez znaczenia są romantyczne motyw zgrabnie łączące się z kryminalnym wątkiem, i intrygującym tłem Londynu, który kisi się we własnym smrodzie. Bez wątpienia „Trupiarz” jest specyficzną powieścią, być może ze względu na tematykę oraz scenerię, nie każdemu przypadnie do gustu, ale z całą pewnością Weir genialnie oddał klimat kontrowersyjnych odkryć chirurgicznych, dzięki czemu powieść jest sugestywna i pasjonująca, w sam raz dla fanów mocniejszych wrażeń oraz mrocznych i plugawych zaułków i zakamarków Londynu.
Nie wiem, jak Wam, ale mnie często się zdarza, że gdy spojrzę na okładkę książki i jej krótki opis, to zostaję w momencie zafascynowana, tak bardzo, że muszę dany tytuł mieć. Tak właśnie było z „Trupiarzem” Iana Weira – amerykańskiego scenarzysty i pisarza, autora powieści „Daniel O'Thundre” uznanej przez „Library Journal” za jedną z najlepszych książek historycznych roku...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-17
„Ocalone z Titanica” to nic innego, jak historia osób, którym udało się przeżyć katastrofę brytyjskiego transatlantyka, mającą miejsce w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku. Zatonięcie tego wielkiego statku, to jedno z najdramatyczniejszych wydarzeń w historii. Alcott wykorzystując je w swojej powieści dużo ryzykowała, nie powiem żeby do końca udał się jej ten zamiar, jednak mnie ta książka w pewien sposób oczarowała, bo przypadła mi do gustu historia ubogiej dziewczyny Tess Collins, która marząc o wielkim krawiectwie porzuca pracę pokojówki i sposobem dostaje zatrudnienie u słynnej projektantki lady Lucile Duff-Gordon, która postanawia dać jej szansę na czas rejsu Titanica. Dziewczyna daje z siebie wszystko, jest ambitna, uparta i czarująca. Udaje się jej przyciągnąć uwagę bogatego gentlemana i sympatycznego marynarza. Niestety dramatyczne wydarzenia na statku znacząco wpływają na los ocalonych. Ci którzy przeżyli zostają wciągnięci w śledztwo w sprawie katastrofy; media i śledczy domagają się prawdy, ale co jest prawdą... Tess dowiaduje się, że jej pracodawczyni najprawdopodobniej uratowała się kosztem innych. Dziewczynie trudno przyjąć to do wiadomości, a jeszcze trudniej zacząć normalne życie w wymarzonym Nowym Jorku.
Na pierwszy rzut oka historia zapowiada się niezwykle udanie. Zwłaszcza że atmosfera początku XX wieku potrafi tak zachwycić, że klimat zbliżającej się katastrofy w połączeniu z startem nowego wieku, kiedy to zachodzą liczne zmiany w sferze społecznej i kulturalnej, może powalić na kolana, niestety nie powala, chociaż opisy życia codziennego ówczesnych czasów są bardzo udane, ale co z tego skoro historia jest skąpa w emocje. Taki temat jak zatonięcie Titanica, od razu skłania do poruszenia, wielkiego wzburzenia i wzruszenia, a tutaj wszystko toczy się umiarkowanym rytmem. Mamy tylko kilka słów dotyczących katastrofy, za to sporo dywagacji o tym, jak strach o własne życie wpływa na podejmowane decyzje. I to właśnie ujecie kupiło mnie, ponieważ lubię analizować zasadność pewnych czynów, zwłaszcza tych nie do końca etycznych. Tylko czy w sytuacjach ekstremalnych, kiedy całkiem naturalnie walczymy o własne życie, przewinieniem jest troszczenie się tylko o swój los... Nie wiem i nie chcę wiedzieć jak to jest, za to podjęte przez autorkę próby wyjaśnienia tych kwestii bardzo mi się podobały, jak również autentyczne tło wydarzeń i nawet pospolity wątek romansowy, którego tok jest tak oczywisty, że bardziej być nie może.
W kilku słowach. „Ocalone z Titanica” nie są powieścią odkrywczą, od zawsze bogaci oczekiwali przywilejów, a ich ego równe Bogu Wszechmogącemu domagało się zaszczytów i życia ponad stan, nic w tym zaskakującego, ale jeśli ciekawi Was, jak wpływają na ludzi ekstremalne wydarzenia, i jak zmieniała się moda lat 20. ubiegłego wieku, to bardzo zachęcam do przeczytania powieści Kate Alcott. Szczególnie że wiele faktów opisanych w tej książce zostało zaczerpniętych ze stenogramów przesłuchań komisji senackiej zwołanej po katastrofie „Titanica”, a i postać lady Duff-Gordon jest autentyczna, jak również wiele innych wymienionych w tej historii.
„Ocalone z Titanica” to nic innego, jak historia osób, którym udało się przeżyć katastrofę brytyjskiego transatlantyka, mającą miejsce w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku. Zatonięcie tego wielkiego statku, to jedno z najdramatyczniejszych wydarzeń w historii. Alcott wykorzystując je w swojej powieści dużo ryzykowała, nie powiem żeby do końca udał się jej ten zamiar, jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-25
Celebryci z tamtych lat, to śmietanka towarzyska z czasów PRL-u. Z ówczesnymi celebrytami mają niewiele wspólnego, chociaż – być może się tym narażę – jak się bliżej przyjrzeć ich życiorysom, to nie stronili oni od skandali, prowadzili kontrowersyjny tryb życia, przelewali hektolitry alkoholu, a ich niektóre wyczyny biją na łeb niejeden wyskok współczesnej gwiazdeczki. Jednak to, co ich rożni od teraźniejszych celebrytów, którzy słyną np. z pokazywania pupy, czy uprawiania seksu na żywo w telewizji, to talent, i to niemały talent. Wyznaczali pewne trendy, byli idolami, którzy mieli znaczący wpływ na swoich widzów, i na otaczającą ich rzeczywistość. Moja pamięć nie sięga aż tak daleko, ale z rozrzewnieniem wspominam serial „Czterej pancerni i pies”. Co tu dużo mówić, każda dziewczyna marzyła o tym aby wyglądać, jak Marusia i każda pragnęła mieć takiego chłopaka, jak Janek Kos. Wielkie emocje wywoływały również festiwale w Opolu i Sopocie, a telewizja przyciągała produkcjami, w których występował Olbrychski, Cybulski czy Nowicki. Kiedyś aktor, piosenkarz, czy pisarz, to był ktoś, oczywiście nie neguję zasług współczesnych artystów i literatów, ale kiedyś na miano gwiazdy trzeba było zasłużyć ciężką pracą.
W książce Aleksandry Szarłat poznajmy artystów na przestrzeni trzydziestu lat, od lat 50. ubiegłego wieku aż po ogłoszenie stanu wojennego. W publikacji zetkniemy się z wieloma znaczącymi faktami dotyczącymi środowiska artystycznego, często bardzo zabawnymi, ale również takimi, które wywołują spore zaskoczenie. Jakby nie patrzeć nie były to czasy łatwe; często naznaczone propagandą, wieloma zakazami, a także donosami do Urzędu Bezpieczeństwa. Polityczne tło miało ogromy wpływ na karierę artystyczną wielu osób. Wielcy tamtych lat nie mieli lekko, na szczęście były miejsca np. lokal Kameralna, czy SPATiF, gdzie PRL-owi celebryci mogli czuć się swobodnie. Anegdoty z barowych doświadczeń artystów, to prawdziwy smaczek tej książki. Autorka korzysta z wielu źródeł, wykorzystuje liczne wspomnienia gwiazd, dzięki czemu wydanie ma świetny, specyficzny klimat, i chociaż nie raz włos się jeży na to, co potrafiły gwiazdy wykombinować, to jednak całość ma bardzo sympatyczny wydźwięk. Zapewne dlatego że, jak podkreślają artyści, kiedyś ludzie mieli do siebie większy szacunek, lubili się, łączyły ich prywatne relacje i wspólne bywanie. Gdybym była złośliwa, to powiedziałabym jeszcze, że łączyło ich wspólne spożywanie alkoholu, ponieważ wielokrotnie nawiązują do tego, że w czasach PRL-u każdy pił i żadna prywatka nie obeszła się na sucho. Co więcej we wspomnianych lokalach wielu artystów ustalało umowy, załatwiało sobie role, tworzyło, czy dysputowało do rana nad dziełami wielkich tego świata, a wszystko to w towarzystwie czegoś mocniejszego. No, takie to były czasy.
Mimo że rozrywkowa strona życia gwiazd jest niezwykle zajmująca, to jednak najważniejszym aspektem jest ich wkład w kulturę. Portrety znamienitych m.in. Leopolda Tyrmanda, Zbyszka Cybulskiego, Agnieszki Osieckiej, czy Maryli Rodowicz pokazują ludzi, którzy oprócz tego, że cenili sobie radość życia, to również ukazują ich zaangażowanie, trud, i pasję tworzenia. Czasami miałam wrażenie, że niektóre fakty z ich życia to jakaś fantastyka, którą trudno przyjąć zwykłemu śmiertelnikowi. Zresztą informacje o tym, że Edith Piaf śpiewała dla Cybulskiego, albo że wielką sympatią darzyła go Marlena Dietrich, ciężko jest wpasować w szare czasy PRL-u. Takich ciekawostek z życia gwiazd jest bardzo wiele, z książki dowiecie się jakie imprezy urządzał Marek Hłasko, jak żyła Kalina Jędrusik, poznacie losy Mikulskiego po jego roli Klossa, oraz dowiecie się, który z aktorów obezwładnił agresywnego szaleńca na pokładzie samolotu. „Celebryci z tamtych lat...” to wyjątkowa książka, która przenosi w przeszłość, odkrywa tajemnice gwiazd i sprawia, że dzięki wnikliwej informacji mamy okazje poznać ich jako zwykłych ludzi i jako ikony popkultury.
Celebryci z tamtych lat, to śmietanka towarzyska z czasów PRL-u. Z ówczesnymi celebrytami mają niewiele wspólnego, chociaż – być może się tym narażę – jak się bliżej przyjrzeć ich życiorysom, to nie stronili oni od skandali, prowadzili kontrowersyjny tryb życia, przelewali hektolitry alkoholu, a ich niektóre wyczyny biją na łeb niejeden wyskok współczesnej gwiazdeczki....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-17
2014-03-06
Kto nie czytał lub nie oglądał adaptacji powieści „Wehikuł czasu” Herberta George'a Wellsa ręka do góry. Podejrzewam, że niewielu znajdzie się takich, którzy nie słyszeli o świecie z przyszłości, w którym rasa ludzka ewoluowała do dwóch gatunków – pięknych Elojów i mieszkających w podziemiach Morloków. Na bazie tej książki powstało wiele powieści, jedną z nich, jest praca Felixa J. Palmy. Autor również wykorzystał motyw podroży w czasie, co prawda wydarzenia z „Mapy czasu” nie mają nic wspólnego z fabułą „Wehikułu czasu”, no dobrze, nic to niezbyt trafny zaimek na określenie powiązania słynnego hitu z historią Palmy, bo już sam fakt, że jednym z bohaterów jest słynny H.G. Wells wskazuje, że powieść angielskiego pisarza stała się motorem wszelkich działań w „Mapie czasu” - porywającej powieści przygodowej, otwierającej tzw. trylogię wiktoriańską, która w prawie 30 krajach odniosła olbrzymi sukces.
„Mapa czasu” podzielona jest na trzy części. Każda z nich to wstęp do czegoś znacznie większego. Narrator – wielki gawędziarz o osobliwym poczuciu humoru i bystrym umyśle, który sporadycznie ustępuje miejsca głosom bohaterów, przedstawia XIX-wieczny Londyn, w którym zachodzą gwałtowne przemiany. Dlatego kiedy na rynku pojawia się przedsiębiorstwo Podróże w Czasie Murraya, nikt nie pyta, jak to możliwe? I mimo że koszt podróży nie jest mały, to jednak marzenie o przeniesieniu się w czasie jest tak silne, że wielu ulega tej zachciance. Jedną z takich osób jest Claire, kobieta, która podczas podróży do przyszłości zakochuje się w mężczyźnie z 2000 roku. Jest też Andrew bogaty młodzieniec, który swoją miłość - Marie Kelly spotykał w jednej z najgorszych i najobrzydliwszych dzielnic Londynu i, po latach, ogarnięty rozpaczą, marzy tylko o tym aby odbyć podróż do przeszłości i uratować ukochaną z rąk Kuby Rozpruwacza. Gwałtownego spotkania z przyszłością doświadczy również sam H. G. Wells i to nie tylko za sprawą swojej książki, ale podróżnika w czasie, który ma poważne plany względem pisarza.
Powyższy opis wskazuje, że powieść nie ma prostej, jednotorowej fabuły, jest to wielowątkowa historia, w której liczne motywy przeplatają się ze sobą, tworząc pasjonującą opowieść o marzeniach: poznaniu niemożliwego i pragnieniu naprawienia błędów przeszłości. Historia jest bogata w emocje i wydarzenia, mimo to nie należy do wybitnie dynamicznych, dlatego że jest pełna szczegółów i dygresji, na które pozwala sobie czarujący narrator, poza tym obfituje w liczne i drobiazgowe opisy, dialogi to unikatowe zjawisko w tej powieści, jednak gra jest warta świeczki. Ponieważ „Mapa czasu” jest powieścią fenomenalną, charakteryzującą się ciekawym połączeniem kliku gatunków. Znajdziemy w niej sporo romansu, ciekawie rozbudowany element przygodowy i odrobinę intrygi z powieści łotrzykowskiej. Taki miks sprawia, że książka nabiera atrakcyjnego charakteru, a dzięki realistycznemu oddaniu lokalnego kolorytu ma specyficzny klimat. Nie bez znaczenia jest zachwycający styl pisania Palmy - z manierą swoistą dla dawnych dziejów - który sprawia, że historia jest niezwykle nastrojowa, ale piękna proza to nie wszystko, ukłon dla autora za to, że wykorzystując elementy z „Wehikułu czas” i posiłkując się charakterystyką znanego pisarza, mowa o Wellsie, stworzył bardzo pomysłową powieść, która mimo typowych cech, ukazała intrygującą możliwość podróży w czasie, nadając historii odmienny/współczesny ton, jednocześnie zachowując klasyczne elementy.
Nie dziwię się, że trylogia wiktoriańska odniosła sukces, gdyż jest to proza wyjątkowa, szczególny styl plus perfekcyjna narracja i doskonale stworzone postacie sprawiły, że „Mapę czasu” czyta się z przyjemnością i zainteresowaniem. Mnie powieść Feliksa J. Palmy urzekła. Już dawno nie czytałam tak błyskotliwej lektury, która nie tylko czaruje przygodowym tłem i zachwycającą historią wielkich namiętności, ale też odwiecznym pytaniem o wszechświat, wolną wolę, nasze wybory i ich konsekwencje. Złożoność tej powieści czyni z niej wyjątkową i inteligentną pozycję, która największej radości czytania dostarczy miłośnikom epoki wiktoriańskiej i fascynatom podróży w czasie.
Kto nie czytał lub nie oglądał adaptacji powieści „Wehikuł czasu” Herberta George'a Wellsa ręka do góry. Podejrzewam, że niewielu znajdzie się takich, którzy nie słyszeli o świecie z przyszłości, w którym rasa ludzka ewoluowała do dwóch gatunków – pięknych Elojów i mieszkających w podziemiach Morloków. Na bazie tej książki powstało wiele powieści, jedną z nich, jest praca...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-21
„Kochanka Freuda” jest powieścią fikcyjną, aczkolwiek opartą na pewnych faktach. Jej osnową jest „domniemany” romans Freuda ze szwagierką Minną Bernays, która przez ponad czterdzieści lat mieszkała z siostrą i szwagrem pod jednym dachem. Jak podają autorki, książka wzięła swój początek z zamieszczonych w czołowych gazetach i czasopismach artykułów opisujących osobliwą relację tej dwójki. Oczywiście ile w tym prawdy, nikt nie wie, tym bardziej że informacje na temat Minny są niezwykle skąpe. Faktem jest, że Minna, będąc kobietą wybitnie inteligentną o niezależnych poglądach, które znacznie wyprzedzały swój czas, była powierniczką Freuda. Przez wiele lat, zanim Minna zamieszkała w domu siostry w Wiedniu, prowadzili szalenie intelektualną korespondencję, a w późniejszych czasach, to właśnie z nią omawiał swoje teorie i polegał na jej opiniach.
W powieści kontrowersyjne relacje Sigmunda i Minny opisano w fascynujący sposób. W tej historii wszystko nasycone jest emocjami, nie tylko biorąc pod uwagę sam romans, ale również relacje Minny z siostrą – Marthą, kobietą swoich czasów, wiecznie neurotyczną, skupioną na życiu towarzyskim elit, bez oczytania, ale za to przyzwoitą i wierną mężowi. Martha nie jest postacią oczywistą, ponieważ z jednej strony wydaje się być istotą ślepą na zachowania swojego męża, ale z drugiej strony, jej postawa może świadczyć o tym, że dobrze wiedziała co łączy Sigmunda z Minną. Zastanawiające są uczucia Marthy, momentami miałam wrażenia, że bez względu na wszystko, to właśnie Minna zajmowała w jej sercu znaczące miejsce. Może dlatego że Freud – samolubny egocentryk, tak naprawdę nie interesował się swoją żoną i, mimo że miał sześcioro dzieci, nie uczestniczył w życiu rodzinnym, gdyż skupiał się tylko i wyłącznie na swojej pracy, od czasu do czasu, fascynując się osobami, które „pobudzały go intelektualnie”, a za całą pewnością Martha nie należała do tego grona.
Mnie wszelkie niedopowiedzenia w tej historii szalenie intrygowały, ciągle zastanawiałam się czy Freuda i Minnę łączyła miłość, czy tylko fascynacja? Czy Martha znała prawdę?, czy może była tak naiwną osobą, że w ogóle nie dopuszczała do siebie tej myśli?, a może wolała przymknąć oczy na relacje siostry ze swoim mężem, bo tak było jej wygodnie? W końcu miała darmową opiekunkę do dzieci i dziewczynę na posyłki, a może dlatego że kochała Minnę i wiedziała, że każdy zachwyt jej męża wcześniej czy później mija. Takich pytań w tej powieści jest wiele, ale wszelkie domysły czynią z tej książki pasjonującą opowieść.
Wielkim atutem tej powieści jest również wiernie oddane tło historyczne. XIX wieczny Wiedeń czaruje modnymi sukniami, elegancko ubranymi mężczyznami, zgrabnymi czarnymi powozami zajeżdżającymi pod rozbrzmiewające muzyką i migoczące światłami restauracje. Autorki zniewalają opisami, nie tylko Wiednia, ponieważ częściowo akcja toczy się we Frankfurcie i Szwajcarii, ale też doskonałym przedstawieniem powoli zachodzących zmiany społeczno-gospodarczych. Jednak mimo postępu, ewidentnie widoczny jest podział społeczny, obłudna, kuriozalne zasady i konwenanse.
„Kochanka Freuda” w mojej ocenie jest piękną i interesującą opowieścią. Mnogość emocji, rozterek moralnych (głosem powieści jest Minna) i licznych dysput psychologicznych dotyczących twierdzeń Freuda, sprawiły, że z wielkim zainteresowaniem czytałam tę historię. Zakładam, że nie każdemu w smak będą freudowskie analizy, często przeprowadzane oparach dżinu, opium i dymu z cygar, ale jeśli choć trochę ciekawią Was badania Sigmunda Freuda i jego intrygujące znajomości, to bardzo zachęcam do przeczytania tej pozycji, tym bardziej że tło historyczne jest urzekające.
„Kochanka Freuda” jest powieścią fikcyjną, aczkolwiek opartą na pewnych faktach. Jej osnową jest „domniemany” romans Freuda ze szwagierką Minną Bernays, która przez ponad czterdzieści lat mieszkała z siostrą i szwagrem pod jednym dachem. Jak podają autorki, książka wzięła swój początek z zamieszczonych w czołowych gazetach i czasopismach artykułów opisujących osobliwą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy można zakochać się w książce? a właściwie w niesamowitej historii, fenomenalnie napisanej, z rozmachem i mistrzowską wyrazistością, w której bohaterką jest kontrowersyjna postać hrabiny Elżbiety Batory?
Obawiam się, że dopadł mnie stan szalonej ekscytacji i zauroczenia. Od dawien dawna moje myśli tak mocno nie skupiały się na postaci, która od prawie czterech wieków nie żyje, co więcej na postaci seryjnej, krwawej zabójczyni, a wszystko za sprawą niezwykłego stylu pisania Rebeccy Johns, której piękna proza przeniosła mnie na XVII- wieczne niedostępne, ale jakże piękne, tereny Węgier.
Podejrzewam, że większość osób, kojarzy postać Elżbiety Batory, jak nie z lekcji historii, to na pewno ze świata literatury i kina, ponieważ Księżna węgierska, zwana również Krwawą Hrabiną z Csejthe, a także Wampirem z Siedmiogrodu jest „wdzięcznym” tematem dla świata sztuki. Nie można się dziwić takiemu zainteresowaniu, bo historia hrabiny, niekoniecznie prawdziwa, mrozi krew w żyłach. Podobno Elżbieta Batory upajała się torturami, była okrutną i zimną istotą, która psychopatycznym zachowaniem oczarowała swojego męża. Jak głosi legenda, hrabina mordowała młode kobiety i kąpała się w ich krwi, a wszystko po to, aby jej uroda nigdy nie przeminęła. Przez wiele lat Pani z Csejthe nieźle sobie poczynała, ale jej los był policzony, kiedy na swoje ofiary zaczęła wybierać szlachcianki, tego już nie dało się przemilczeć. Elżbieta Batory została oskarżona o czary, tortury i morderstwa młodych kobiet. Ta przecudnej urody kobieta zmarła zamurowana w niewielkiej celi. Ile jest prawdy w tej historii, nikt nie wie. Fama głosi, że hrabina była ofiarą spisku Habsburgów dążących do zagarnięcia Węgier, notabene oskarżał ją mocno zadłużony u niej król. Samotną wdowę, bez opieki, nie trudno było obciążyć tak makabrycznymi czynami. Z biegiem lat opowieść o Elżbiecie Batory nabrała pędu, stając się legendą o krwawej hrabinie.
Muszę przyznać, że wybierając powieść Johns, liczyłam na soczyście, krwistą opowieść. Moje zdziwienie było wielkie, kiedy okazało się, że mam w rękach realistyczną, swobodną interpretację, opowieści o hrabinie Batory, w której przedstawiona została jako kobieta silna, niezależna, niezwykle inteligenta, ale niestety ze skłonnością do socjopatycznych zachowań. Powieść nie ocieka krwią, a przedstawia interesujący obraz głównej bohaterki, która jako jedenastoletnia dziewczynka, opuszcza swój rodzinny dom i udaje się do siedziby swojego przyszłego męża. Otoczona obcymi, musi zabiegać o względy rodziny Nadasdych, jednocześnie ucząc się prowadzić rezydencje. Surowa dyscyplina i mnogość wymyślnych kar uczyniła z Elżbiety perfekcyjną gospodynię, która na nieszczęście służby, nie posiadała empatii, a jedynie chorobliwą ambicję i brak wyrzutów sumienia.
Jak już wspomniałam, książka jest przepięknie napisana, dodatkowo pierwszoosobowa narracja nadaje wyjątkowości tej powieści. Pewny ton Elżbiety Batory, jej wyznania, które kreśli dla swojego syna Pala, niesamowicie wzruszają i mimo że mamy świadomość, że jej pyszne przekonanie do własnych racji stało się przyczyną tak wielkich nieszczęść, to jednak czujemy do tej kobiety pewien podziw, ale też i współczucie. Opowieść o hrabinie charakteryzuje doskonały, gotycki nastrój, ekspresyjne zniewalające opisy oraz tło zgodne z prawdą historyczną. „Hrabina. Tragiczna historia Elżbiety Batory” jest doskonałą i niezwykle interesującą pozycją, którą z czystym sumieniem polecam zainteresowanym postacią Krwawej Hrabiny, warto poznać tę opowieść, choćby po to aby odkryć ludzką twarz potwora.
Jako podkład melodyczny do książki polecam XIII Stoleti "Elizabeth" http://www.youtube.com/watch?v=dVRROSOeA98
Czy można zakochać się w książce? a właściwie w niesamowitej historii, fenomenalnie napisanej, z rozmachem i mistrzowską wyrazistością, w której bohaterką jest kontrowersyjna postać hrabiny Elżbiety Batory?
więcej Pokaż mimo toObawiam się, że dopadł mnie stan szalonej ekscytacji i zauroczenia. Od dawien dawna moje myśli tak mocno nie skupiały się na postaci, która od prawie czterech wieków...