-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2015-12-18
2015-12-28
2015-12-23
2015-11-05
2015-11-27
Jeszcze klika miesięcy temu nie znałam książek Karin Slaughter, ale na szczęście zachęcona pozytywnymi opiniami skusiłam się na cykl Hrabstwo Grant. Przeczytałam na razie tylko dwa tomy, ale wystarczyły aby rozsmakować się w stylu Slaughter. Kobieta pisze ostro, nie boi się trudnych tematów, nie stroni od krwistych scen i mocnych dialogów. Mnie w to graj, bardzo lubię emocjonujące historie. Dlatego nie zastanawiałam się długo nad kupnem powieści "Moje śliczne". Dobrze zrobiłam, bo książka jest bardzo dobra, nawet jest ciut lepsza niż tomy z cyklu Hrabstwo Grant, bo więcej w nich psychologicznej głębi niż celowej makabry, czyli opisów, które w mojej ocenie, mają służyć do spotęgowania lęku i obrzydzenia.
W tej historii już sam wątek zniknięcia bez śladu pełnej pasji dziewiętnastoletniej Julii Carroll jest przerażający, zwłaszcza że wiele osób widziało gdzie była ostatniej nocy i z kim wyszła. Czas upływa, a śledztwo stoi w miejscu. Brak jakichkolwiek postępów w rozwiązaniu zagadki jej zaginięcia sprawia, że dziewczynie zaczyna przypisywać się dziwne zachowania i pewne niezrównoważenie, dorabiając do zniknięcia wygodną historyjkę. Czas po zaginięciu Julii jest ogromnie trudny dla jej najbliższych, którzy nie radzą sobie z traumą, i ich drogi rozchodzą się. Dwadzieścia lat później mąż Claire, jednej z sióstr Carroll, zostaje zamordowany. Porządkując rzeczy męża, trafia na przerażające filmy, na których zamaskowany mężczyzna torturuje, gwałci, a następnie zabija młode kobiety. Claire jest w szoku, nie wie jak zinterpretować znalezisko, wie jednak, że filmy nie przypadkowo znalazły się na dysku jej męża. Ku jej przerażeniu na jednym z nagrań jest kobieta łudząco podobna do niedawno zaginionej młodej dziewczyny. Claire z pomocą starszej siostry postanawia rozpocząć prywatne śledztwo, jednak ktoś skutecznie depcze im po piętach i próbuje utrudnić poznanie prawdy. Mimo to siostry nie poddają się, poza tym nawet gdyby chciały zrezygnować ze swojego dochodzenia to nie mogą, bo zdobyte dowody prowadzą do ich dramatycznej przeszłości.
Muszę przyznać, że Karin Slaughter świetnie zbudowała fabułę. Pełno w niej niepokoju, zawiłych spraw i zaskakujących rozwiązań. W tej historii bardzo trudno o jednoznaczne odpowiedzi, a wszystko za sprawą błyskotliwej intrygi oraz skomplikowanych relacji kobiet z rodziny Carroll. Dopiero makabryczne znalezisko sprawia, że dotąd skłócone siostry odnajdują wspólny język i na nowo się poznają. Oczywiście ich uczucia nie są oczywiste, ale potrzeba poznania tożsamości dręczonych kobiet i rozwiązania zagadki pochodzenia bestialskich filmów, jednoczy je i odsuwa na bok osobiste niesnaski. Autorka korzystając ze zmiennej narracji ułatwia poznanie stanu psychicznego bohaterek. Wnika w umysł osób borykających się z dramatem, który znacząco wpłyną na ich życie. Wgląd w psychikę bohaterów spętanych okowami smutku, lęku, i nadziei jest bardzo wzruszający. Tym większy, gdy czyta się listy ojca do zaginionej córki, ojca, który nigdy nie pogodził się ze stratą ukochanego dziecka. Dodatkowym motywem wzbudzającym silne emocje jest wizja snuff filmów znanych inaczej filmami ostatniego tchnienia, ukazującymi sceny tortur i zabójstwa młodych dziewcząt. Za ten wątek należy się wielki plus Slaughter, gdyż wyczuła temat i nie przekroczyła granicy dobrego smaku, nie rozpisała się w okropieństwach, a z rozwagą, bez zbytniej obrazowości, ukazała koszmar dręczonych kobiet. Nie zmienia to faktu, że nawet rzeczowe przedstawienie scen filmów mrozi krew w żyłach i często wyciska łzy. Swoje robi też dobre tempo, które w raz z rozwojem wydarzeń znacząco przyśpiesza oraz ciekawa, odważna intryga. W mojej ocenie "Moje śliczne" to wstrząsający thriller, którego tematyka wzbudza silne emocje, nie daje też szybko o sobie zapomnieć, dlatego kierowany jest dla czytelników o mocnych nerwach.
Jeszcze klika miesięcy temu nie znałam książek Karin Slaughter, ale na szczęście zachęcona pozytywnymi opiniami skusiłam się na cykl Hrabstwo Grant. Przeczytałam na razie tylko dwa tomy, ale wystarczyły aby rozsmakować się w stylu Slaughter. Kobieta pisze ostro, nie boi się trudnych tematów, nie stroni od krwistych scen i mocnych dialogów. Mnie w to graj, bardzo lubię...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-15
O tej książce najczęściej pisze się w samych superlatywach. Zakładam, że magiczny czas robi swoje, ponieważ powieść nie jest pozbawiona wad, ale historia Hani - bardzo niezależnej i nowoczesnej młodej kobiety, która dla kariery jest w stanie zrobić bardzo wiele, chwyta za serce. Tym bardziej, że główna bohaterka jest wyjątkowo sympatyczną dziewczyną o niemałym poczuciu humoru, z zadziornym charakterem, ale też tendencją do pakowania się w kłopoty i... brakiem wiary w miłość. Jednak jak przystało na powieść, w której tłem są Święta Bożego Narodzenia, Hania spotka na swojej drodze czarującego Wiktora, który trochę namiesza w jej poukładanym życiu. Teoretycznie można się domyśleć jak taka historia się zakończy, nie jest to jednak mankamentem tej książki, gdyż ujmujące tło, liczne zaskakujące wydarzenia, piękne przesłanie, paleta przeróżnych emocji i cudowna atmosfera, sprawiają, że "Garść pierników, szczyptę miłości" czyta się bardzo przyjemnie. Dlatego jeśli będziecie mieć okazję, to proponuję zatopić się w miękkim fotelu wraz z kubkiem kawy pachnącej cynamonem i pomarańczą oraz z debiutancką książką Natalii Sońskiej i sprawić sobie klika godzin relaksu w towarzystwie sympatycznych bohaterów.
O tej książce najczęściej pisze się w samych superlatywach. Zakładam, że magiczny czas robi swoje, ponieważ powieść nie jest pozbawiona wad, ale historia Hani - bardzo niezależnej i nowoczesnej młodej kobiety, która dla kariery jest w stanie zrobić bardzo wiele, chwyta za serce. Tym bardziej, że główna bohaterka jest wyjątkowo sympatyczną dziewczyną o niemałym poczuciu...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-29
Moją przygodę z "Portretem Doriana Graya" zapoczątkował film z 1973 roku w reżyserii Glenna Jordana. Nie pamiętam dokładnie kiedy produkcja ta pojawiła się w naszej telewizji, ale z całą pewnością było to pod koniec lat 80.. Byłam wtedy smarkaczem, który ogromnie wystraszył się oszpeconego portretu głównego bohatera. Oczywiście na temat książki Oscara Wilde'a niewiele wiedziałam, dopiero po latach poznałam smak twórczości tego kontrowersyjnego irlandzkiego pisarza. Życie Wilde'a, jak i powieści "Portret Doriana Graya" mogą służyć jako ciekawe zagadnienie do napisania pracy naukowej, ale spokojnie... nie będę tego tutaj robić. Chcę tylko pokrótce przedstawić powieść, zaliczającą się do klasyki literatury, która porusza wiele istotnych motywów, a także która swego czasu, to jest w roku 1890, wywołała spore zamieszanie.
Pierwsza wersja książki ukazała się w miesięczniku „Lippincott's Monthly Magazine”. Od razu powstał wielki szum. Powieść uznano za wulgarną, pełną homoerotycznych aluzji, wyuzdaną, a nawet skażoną moralnym zepsuciem. Warto wziąć pod uwagą to, że do druku trafiła już ocenzurowana wersja, wiec co było w oryginale?... Po fali krytyki Wilde poprawił swoją pracę. Zmodyfikowana historia ukazała się w formie książki w 1891 roku.
Historia rozpoczyna się w momencie, gdy Bazili Hallward kończy malować obraz wyjątkowej urody chłopca z wyższych warstw społecznych niejakiego Doriana Graya. Urodziwy młodzieniec nie tylko zachwyca pięknymi rysami, ale też szlachetnym usposobieniem nieskażonym przez zło świata. Hallward jest zachwycony swoim modelem do tego stopnia, że Dorian staje się jego natchnieniem. W chwili artystycznego uniesienia malarz dzieli się swoją fascynacją z przyjacielem, cynicznym lordem Henrykiem Wottonem. Ten poznając Doriana również ulega urokowi młodości i niewinności. Niezwykła uroda chłopca, sprawia, że wdaje się z nim w polemikę dotyczącą siły młodości i piękna, a także odwagi w spełnianiu swoich marzeń i fantazji. Zaintrygowany teoriami Wottona Dorian wypowiada życzenie, oby to twarz na obrazie starzała się, była odzwierciedleniem jego grzechów, a nie on sam. Konsekwencje tych słów będą niezwykle poważne. Dorian jak opętany rozsmakuje się w niemoralnym życiu, będzie przekraczał granice, stanie się okrutny i egoistyczny, ale jego uroda nie ucierpi na nieetycznym trybie życia, za to na obrazie coraz bardziej widoczne będzie piętno jego bezwzględnych występków.
Oscar Wilde w swojej powieści zawarł sporo ciekawych kwestii, począwszy od potrzeby wyrażania swobody artystycznej, poszukiwania sensu życia, częstego mylenia urody zewnętrznej z pięknem duszy, kultu piękna, aż po motyw winy i kary. W książce sporo jest błyskotliwych dialogów, intrygujących koncepcji, które mimo upływu lat nie tracą ważności. Wiele z pozoru niewinnych monologów, przybranych w ironię i lekki humor, zawiera w sobie spostrzeżenia dotyczące mieszczańskiej moralności wiktoriańskiej Anglii. Wilde jest mistrzem w stosowaniu aluzji, w tym podtekstów homoseksualnych, co prawda wyrażonych jako uwielbienie estetyzmu, czy umiłowaniu ducha romantyzmu. O ile we współczesnych czasach historia Doriana Graya nie szokuje, o tyle w ówczesnym społeczeństwie, gdzie homoseksualizm traktowany był jako jeden z największych grzechów, jako zbrodnia przeciwko naturze, tego typu nawiązania były szokujące i gorszące. Według mnie "Portret Doriana Graya" to powieść doskonała, bogata w ciekawie nakreślone postacie, niejednoznaczna, przez co można ją interpretować na wiele sposobów, i ciągle aktualna. Na dodatek publikacja wydawnictwa Vespera jest w przekładzie Marii Feldmanowej, zasłużonej tłumaczki prozy Oscara Wilde'a, której tłumaczenie oddaje niepowtarzalny klimat epoki oraz piękno stylu. Oprócz tego powieść wzbogacona została o ilustracje Henry'ego Westona Kenna. Muszę przyznać, że wydanie robi wrażenie, mało tego, że tekst zachwyca, to i grafiki cieszą oczy. Zdecydowanie "Portret Doriana Graya" to lektura obowiązkowa, której tak na prawdę nie trzeba polecać, bo to klasyka literatury.
Moją przygodę z "Portretem Doriana Graya" zapoczątkował film z 1973 roku w reżyserii Glenna Jordana. Nie pamiętam dokładnie kiedy produkcja ta pojawiła się w naszej telewizji, ale z całą pewnością było to pod koniec lat 80.. Byłam wtedy smarkaczem, który ogromnie wystraszył się oszpeconego portretu głównego bohatera. Oczywiście na temat książki Oscara Wilde'a niewiele...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-22
2015-12-02
2015-06-01
2015-11-11
2015-09-02
2015-08-13
Lekko ponad pół roku temu, przeczytałam debiutancką powieść Olgi Haber "Oni". Historia sprawiła, że miałam mieszane uczucia, gdyż jej początek zrobił na mnie spore wrażenie, ale cała reszta już nie bardzo. Mimo to coś zaiskrzyło, dlatego biorąc się za "Wyklętych" liczyłam na dużo mocniejsze wrażenia. Muszę przyznać, że trochę się przeliczyłam, bo opowieść choć nieco lepsza od poprzedniczki, to jednak mimo dużej ilości zbrodni, zalicza się raczej do soft powieści grozy (o ile takie określenie istnieje), nad czym ubolewam, ponieważ pomysł na demoniczną historię jest przedni.
Zanim przejdę do konkretów mała dygresja, brawa dla Pracowni WV za doskonały projekt okładki, również do powieści "Oni". Jestem pod wrażeniem. Przejdźmy do konkretów. Jak wspomniałam autorka miała świetny pomysł. Co więcej wprowadziła do historii wiele oryginalnych rozwiązań, interesująco łącząc wierzenia ludowe i czarną magię z czasami współczesnymi. Nietypowe wiązania pewnych motywów są powiewem świeżości i sprawiają, że z zaciekawieniem śledzi się paranormalny wątek. Jednak mam wrażenie, że niektóre elementy tej historii wymknęły się spod kontroli. Jak choćby ilość trupów (kto by pomyślał, że kiedyś będę na to narzekać). Powiedzieć, że w tej książce trup ściele się gęsto to zdecydowanie niewystarczająco.
Z licznymi mordami nie radzi sobie również policja, która jest w kropce, gdyż za żadne skarby świata nie jest w stanie namierzyć zabójcy młodej skrzypaczki, której ktoś bestialsko poderżną gardło. Po miesiącach pracy nadal nic. Jest to o tyle niepokojące, że dochodzą nowe sprawy. Ofiar przybywa. Krew leje się strumieniami. Prowadzący śledztwo młodzi policjanci Justyna Sowa i Jurek Misiak próbują powiązać zabójstwa, jednak brak wspólnego mianownika, uniemożliwia ustalenie zależności pomiędzy zbrodniami. Nie ma się co dziwić, morderstwo samotnej matki, samobójstwo ekspedientki, czy zasztyletowanie biznesmena, bardzo trudno zaliczyć do jednej kategorii, a to nie jedyne tajemnicze zgony. Można tylko stwierdzić, że świat oszalał. A może jednak stara kloszardka ma rację twierdząc, że "W mieście jest wiedźma(...) Krew spłynie ulicami, zachlapie ściany i podłogi, będzie się sączyć z ran, będzie buchać. Morze krwi, całe morze... [str.70]"
Nieprawdopodobne, ale być może to jest jedyne wytłumaczenie, może tylko tak da się wyjaśnić koszmarne sny, porwania dzieci, okrutne mordy, bezczeszczenie zwłok, a nawet kanibalizm. Tylko jak przyjąć to do wiadomości, gdy jest się realistą, świetnie wyszkolonym gliną, który paranormalne zjawiska uważa za głupie bajania.
Para narwanych policjantów wplącze się w niemałą kabałę. Ich śledztwo będzie maksymalnie zamotane, ale to nie dziwi, ponieważ ich metody śledcze wołają o pomstę do nieba. Nie chcę się czepiać, wszak to powieść grozy, a nie kryminał, ale wątek dotyczący wykrycia sprawcy praktycznie nie istnieje. Owszem, śledczy przesłuchują podejrzanych, ale na zasadzie "zadamy dwa pytania i jakby co to się odezwiemy". Do oględzin miejsca zbrodni też nie bardzo się przykładają; popatrzą, porzygają, rzucą kilka żartów i na tym koniec. Mam wrażenie, że bardziej zajmują ich sprawy prywatne typu kto z kim się przespał, niż wytropienie zabójcy, bo gdyby nie pewien przypadek to dreptaliby w miejscu. Kolejnym minusem jest ilość morderstw. Nie tylko mamy do czynienia z aktami demonicznej mocy, ale też sporo jest wtrąceń o innych zabójstwach. Fakt, bohaterami są policjanci, więc nieuniknione jest uczestniczenie w ich pracy, jednak natłok umarlaków w pewnym momencie sprawił, że pogubiłam się kto? kogo? i dlaczego? Zwłaszcza że co zbrodnia, to większa wymyślność. Również nie przypadł mi do gustu wątek poboczny, dotyczący kanibalizmu, ponieważ niewiele wnosił do głównej sprawy, tak naprawdę nic nie wnosił, może chodziło o wodzenie policji za nos, a może o pokazanie demoralizacji społeczeństwa, łatwości z jaką łamie się tabu... nie wiem....
Czytając moje utyskiwania na pewne elementy, możecie się zastanawiać, dlaczego dałam powieści dobrą ocenę. Ano dlatego że mimo niedociągnięć świetnie mi się ją czytało. Podobał mi się klimat, może niezbyt upiorny, ale tajemniczy i mroczny. Czarowały mnie ciemne zaułki i stare klimatyczne budowle, które uatrakcyjniały powieść. Sporo jest też obrzydlistw i dosadnego języka, za co lubię autorkę, bo wykłada kawę na ławę. Moją sympatię zdobyła też Justyna, która w pewnym momencie musiała liczyć tylko na siebie i przekonywać bliskich, że białe nie jest czarne. Jej trudna sytuacja sprawiła, że młoda policjantka stała się realną postacią, a nie literackim wytworem, dzięki czemu dużo łatwiej przychodziło mi trzymanie za nią kciuków. Jednak najbardziej polubiłam czarny charakter, który jest czarniejszy niż smoła w piekle, z której prawdopodobnie się wynurzył. Pradawna demoniczna moc jest sprytna, inteligentna, a nawet - chyba - seksowna, ale w głównej mierze jest bezwzględna, okrutna, i aby zabić nie potrzebuje konkretnego powodu. Prawdziwe zło wcielone. Poza tym akcje w jej wykonaniu to prawdziwe krwiste widowiska, które czyta się z niemałą przyjemnością, oczywiście docenią to tylko fani makabry. Podsumowując "Wyklęci" to powieść daleka od ideału, ale jest świetną rozrywką, która dostarcza dreszczu niepokoju i sieje zamęt w głowie. Zdecydowanie warto poświęcić jej czas, o ile powieść grozy znajduje się w waszym kręgu zainteresowań. Mnie się podobało, i na pewno przeczytam następną książkę Olgi Haber. Może wreszcie przerazi mnie na śmierć.
Lekko ponad pół roku temu, przeczytałam debiutancką powieść Olgi Haber "Oni". Historia sprawiła, że miałam mieszane uczucia, gdyż jej początek zrobił na mnie spore wrażenie, ale cała reszta już nie bardzo. Mimo to coś zaiskrzyło, dlatego biorąc się za "Wyklętych" liczyłam na dużo mocniejsze wrażenia. Muszę przyznać, że trochę się przeliczyłam, bo opowieść choć nieco lepsza...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-24
2015-08-07
2015-07-25
2015-07-31
2015-07-20
2015-06-12
2015-06-04
Rodzina - oaza spokoju, poczucia bezpieczeństwa, ciepła, miłości, szacunku, i odpowiedzialności. To pierwsze przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o tej podstawowej komórce społecznej. Nie sądzę, żeby moje kojarzenie bardzo różniło się od rozumowania większości ludzi. Niestety bywa też tak, że więź miedzy członkami rodziny zostaje zachwiana np. kiedy rodzic zimnym chowem, brakiem czułości i ciągłymi naganami zaniża poczucie wartości u dziecka. Konsekwencje takiego wychowania są bardzo poważne. Sprawiają, że dorastający młody człowiek gubi się pomiędzy tym, czego pragnie, a tym, czego chce dla niego najbliższa osoba. Taki dysonans panuje w duszy Anity. Kobiety, która marzy by zostać pisarką i żyć pełną piersią, jednak jej despotyczna matka, miażdżąca ją każdym słowem i gestem, podcina jej skrzydła i sprawia, że Anita pieczołowicie hoduje w sobie strach, nie tylko przed życiem, ale też przed samą sobą. Paweł - mąż Anity, robi wszystko aby wyrwać żonę spod rządów nieograniczonej władzy rodzicielki, ale czy nie jest to przypadkiem walka z wiatrakami...
Historia Anity to jej monolog, bardzo intymny i wzruszający. Bohaterka pokazuje nam różne oblicza swojego lęku, zaszczepionego przez zimną matkę, która - ze znanych tylko sobie powodów - hamuje w córce wszelkie próby niezależności, czyniąc z niej życiową kalekę. Na szczęście Anita ma męża, który nie ustaje w próbach przegonienia jej obaw i kompleksów, i uczynienia jej szczęśliwą. Problem w tym, że Anita musi zdobyć siłę, żeby przeciwstawić się matce. Wykrzesanie z siebie mocy, która uleczyłaby toksyczną zależność jest prawie niemożliwe. Jednak przypadek, a może dobry duch, poprowadzi ją w miejsce, w którym będzie musiała się zmierzyć z przeszłością i to nie tylko swoją, ale też bliskich jej kobiet, które za fasadą normalności skrywały rodzinne sekrety.
Temat relacji rodzinnych jest niezwykle trudny i delikatny. Sztuką jest odnaleźć w nim równowagę. Joannie Sykat autorce m.in. "Tylko przy mnie bądź", "Jesteś tylko mój" idealnie się to udało. Jej wrażliwość jest niesłychana. Mało tego, że nazywa rzeczy po imieniu, to daje im też nastrojowe i tajemnicze tło. Wszystko to sprawia, że opisana historia jest nie tylko mądrą opowieścią, z której niejeden rodzic mógłby czerpać wiedzę o tym, jak świat postrzega mały człowiek, ale też intrygującą podróżą przez niejednoznaczne losy bohaterów. Poza tym historia Anity i jej matki pokazuje silną więź, którą - nawet zadając rany - trudno zerwać. Zapewne niektórzy pomyślą sobie, że Anita to niepozbierana bidulka, której trzeba porządnego lania, żeby wreszcie przejrzała na oczy, cóż, to tak nie działa. Relacja matki z córką określa życie, a także zaszczepia obsesje. Spod takiej siły niełatwo się wyrwać, szczególnie że każdy nasz czyn jest konsekwencją wychowania i doświadczeń, determinujących to, kim jesteśmy.
Muszę przyznać, że powieść "Jutro zaświeci słońce" zrobiła na mnie duże wrażenie. To doskonale przygotowana powieść psychologiczno-obyczjowa, charakteryzująca się przenikliwą analizą charakterów i szczerością, która zadziwia i wzrusza. Wiele w niej subtelności, delikatnych nut, liryczności, ale też mocnych treści, które swoją ekspresją poruszają naszą wrażliwość. Mnie momentami poznawanie losów Anity fizycznie bolało, ale... historia ta spowodowała, że z rozrzewnieniem wspomniałam swoje szczęśliwe dzieciństwo, doceniając możliwość dorastania w wśród ludzi o dobrym sercu i życiowej mądrości. Gorąco polecam najnowszą powieść Joanny Sykat. Nie jest to lektura łatwa, gdyż wymaga skupienia i otwartego umysłu, ale gra jest warta świeczki, ponieważ tak wartościowa lektura nieczęsto się zdarza.
Rodzina - oaza spokoju, poczucia bezpieczeństwa, ciepła, miłości, szacunku, i odpowiedzialności. To pierwsze przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o tej podstawowej komórce społecznej. Nie sądzę, żeby moje kojarzenie bardzo różniło się od rozumowania większości ludzi. Niestety bywa też tak, że więź miedzy członkami rodziny zostaje zachwiana np. kiedy rodzic zimnym chowem,...
więcej Pokaż mimo to