-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2013-02-07
2013-10-18
Czy można zakochać się w książce? a właściwie w niesamowitej historii, fenomenalnie napisanej, z rozmachem i mistrzowską wyrazistością, w której bohaterką jest kontrowersyjna postać hrabiny Elżbiety Batory?
Obawiam się, że dopadł mnie stan szalonej ekscytacji i zauroczenia. Od dawien dawna moje myśli tak mocno nie skupiały się na postaci, która od prawie czterech wieków nie żyje, co więcej na postaci seryjnej, krwawej zabójczyni, a wszystko za sprawą niezwykłego stylu pisania Rebeccy Johns, której piękna proza przeniosła mnie na XVII- wieczne niedostępne, ale jakże piękne, tereny Węgier.
Podejrzewam, że większość osób, kojarzy postać Elżbiety Batory, jak nie z lekcji historii, to na pewno ze świata literatury i kina, ponieważ Księżna węgierska, zwana również Krwawą Hrabiną z Csejthe, a także Wampirem z Siedmiogrodu jest „wdzięcznym” tematem dla świata sztuki. Nie można się dziwić takiemu zainteresowaniu, bo historia hrabiny, niekoniecznie prawdziwa, mrozi krew w żyłach. Podobno Elżbieta Batory upajała się torturami, była okrutną i zimną istotą, która psychopatycznym zachowaniem oczarowała swojego męża. Jak głosi legenda, hrabina mordowała młode kobiety i kąpała się w ich krwi, a wszystko po to, aby jej uroda nigdy nie przeminęła. Przez wiele lat Pani z Csejthe nieźle sobie poczynała, ale jej los był policzony, kiedy na swoje ofiary zaczęła wybierać szlachcianki, tego już nie dało się przemilczeć. Elżbieta Batory została oskarżona o czary, tortury i morderstwa młodych kobiet. Ta przecudnej urody kobieta zmarła zamurowana w niewielkiej celi. Ile jest prawdy w tej historii, nikt nie wie. Fama głosi, że hrabina była ofiarą spisku Habsburgów dążących do zagarnięcia Węgier, notabene oskarżał ją mocno zadłużony u niej król. Samotną wdowę, bez opieki, nie trudno było obciążyć tak makabrycznymi czynami. Z biegiem lat opowieść o Elżbiecie Batory nabrała pędu, stając się legendą o krwawej hrabinie.
Muszę przyznać, że wybierając powieść Johns, liczyłam na soczyście, krwistą opowieść. Moje zdziwienie było wielkie, kiedy okazało się, że mam w rękach realistyczną, swobodną interpretację, opowieści o hrabinie Batory, w której przedstawiona została jako kobieta silna, niezależna, niezwykle inteligenta, ale niestety ze skłonnością do socjopatycznych zachowań. Powieść nie ocieka krwią, a przedstawia interesujący obraz głównej bohaterki, która jako jedenastoletnia dziewczynka, opuszcza swój rodzinny dom i udaje się do siedziby swojego przyszłego męża. Otoczona obcymi, musi zabiegać o względy rodziny Nadasdych, jednocześnie ucząc się prowadzić rezydencje. Surowa dyscyplina i mnogość wymyślnych kar uczyniła z Elżbiety perfekcyjną gospodynię, która na nieszczęście służby, nie posiadała empatii, a jedynie chorobliwą ambicję i brak wyrzutów sumienia.
Jak już wspomniałam, książka jest przepięknie napisana, dodatkowo pierwszoosobowa narracja nadaje wyjątkowości tej powieści. Pewny ton Elżbiety Batory, jej wyznania, które kreśli dla swojego syna Pala, niesamowicie wzruszają i mimo że mamy świadomość, że jej pyszne przekonanie do własnych racji stało się przyczyną tak wielkich nieszczęść, to jednak czujemy do tej kobiety pewien podziw, ale też i współczucie. Opowieść o hrabinie charakteryzuje doskonały, gotycki nastrój, ekspresyjne zniewalające opisy oraz tło zgodne z prawdą historyczną. „Hrabina. Tragiczna historia Elżbiety Batory” jest doskonałą i niezwykle interesującą pozycją, którą z czystym sumieniem polecam zainteresowanym postacią Krwawej Hrabiny, warto poznać tę opowieść, choćby po to aby odkryć ludzką twarz potwora.
Jako podkład melodyczny do książki polecam XIII Stoleti "Elizabeth" http://www.youtube.com/watch?v=dVRROSOeA98
Czy można zakochać się w książce? a właściwie w niesamowitej historii, fenomenalnie napisanej, z rozmachem i mistrzowską wyrazistością, w której bohaterką jest kontrowersyjna postać hrabiny Elżbiety Batory?
Obawiam się, że dopadł mnie stan szalonej ekscytacji i zauroczenia. Od dawien dawna moje myśli tak mocno nie skupiały się na postaci, która od prawie czterech wieków...
2013-03-14
Coraz rzadziej trafiam na książki, które mnie przerażają, nie tylko łechcą dreszczykiem niepokoju, ale wywołują psychiczny ból, ścisk żołądka i paniczną obawę przed bezwzględnym psychopatą, który może skrywać się za sympatycznym uśmiechem listonosza. Brakuje mi niepokojącej fascynacji trwogą, (wiem, że brzmię jak w/w psychopata, ale uwierzcie mi, mam jeszcze sumienie) i w sumie odkąd przeczytałam „Dewianta” Cody McFadyen'a i „Impuls” Michaela Weaver'a, nie zdarzyło się, abym przez kryminalną intrygę zarwała noc, aż do wczoraj, do chwili kiedy zaczęłam czytać „Egzekutora” Chrisa Cartera. Powieść o sadystycznym mordercy tak mnie pochłonęła, że do drugiej w nocy, trzęsąc się ze strachu, pokonywałam kolejne rozdziały, aby poznać zakończenie tego niesamowitego thrillera, który obudził we mnie wszystkie możliwe emocje, do tego stopnia, że ciemność próbująca dostać się do salonu, zaczęła wpływać na moją podświadomość, kreując dziwne cienie na ścianie i niepokojące odgłosy.
Na okładce, zaraz pod tytułem, znajduje się rekomendujące zdanie „Przywołaj swoje najgłębsze lęki, a koszmar stanie się rzeczywistością”, zdanie jak zdanie, pech chciał, że jest prawdziwe. „Egzekutor” jest kwintesencją najgorszych koszmarów, chciałoby się powiedzieć, uważaj czego się boisz, bo twoja fobia może stać się przyczyną twojej śmierci.
„O mój Boże! - Drżąc z lęku, zdała sobie w końcu sprawę z tego, co się stało. Ktoś zakleił jej usta mocnym klejem. Wpadła w panikę i zaczęła się gwałtownie rzucać z boku na bok, kopać, próbowała się uwolnić, a z miejsca, gdzie drut wrzynał się w jej nadgarstki i kostki, zaczęła kapać krew.(...) I wtedy to zobaczyła.
- To niemożliwe.
- Witaj w świecie swoich największych lęków, Mandy – szepnął. - Wiem, co cię śmiertelnie przeraża. [str. 87-89]”
W jednym z kościołów w Los Angeles, na podłodze, tuż przy konfesjonale, w kałuży krwi znaleziono ciało księdza, którego pozbawiono głowy, na jej miejsce położono łeb psa, a na klatce piersiowej wypisano krwią cyfrę 3. Do sprawy zabójstwa zastaje przydzielony detektyw Robert Hunter, który jest również psychologiem specjalizującym się w kryminalistyce. Wraz ze swoim partnerem Carlosem Garcią, próbuje rozwikłać tajemnicze morderstwo, ale sprawę poważnie komplikują kolejne zgłoszenia o potwornie okaleczonych ciałach. Najprawdopodobniej po ulicach Los Angeles krąży wyjątkowo okrutny zabójca, który torturuje i dręczy psychicznie swoje ofiary w sposób, który najbardziej je przeraża.
Carter, intrygą w której wykorzystuje największe lęki, sprytnie omotuje czytelnika i boleśnie drażni psychikę naszą własną wyobraźnią. Każdy z nas czegoś się panicznie boi: ognia, wody, myszy, czy pająków, dlatego łącząc swój lęk z towarzystwem psychopatycznego osobnika, któremu rozkosz przynosi długotrwałe dręczenie, wychodzi makabryczny scenariusz, od którego Boże uchroń. Dlatego ta powieść tak przeraża, ponieważ nie straszy potworami spod łóżka, ale realnymi scenami. Co więcej treść książki, to nie tylko fenomenalna intryga z zawiłym wątkiem, w którym aż kipi od nagłych zwrotów akcji, szalonego tempa i suspensu, ale też świetne studium psychologiczne socjopatycznej osobowości. W sumie nie powinno to dziwić, w końcu Chris Carter studiował psychologię i zaburzenia kryminalne, a jako psycholog kryminalny Biura Prokuratora Stanu Michigan badał i przesłuchiwał zbrodniarzy, w tym seryjnych zabójców.
A'propos zdolności psychologicznych autora. Zagłębiając się w historię seryjnego zabójcy, trafiałam na momenty, które nasuwały mi pewne skojarzenia dotyczące mordercy, aż chciałam krzyknąć Eureka!, ale nagle wpadałam w zasadzę i zaczynałam błądzić przez liczne korytarze tajemniczej intrygi, dlatego jestem pewna, że autor pisząc „Egzekutora” nieźle się bawił, tworząc łamigłówkę nie tylko dla policji LA, ale też dla czytelnika, i to jest piękne, ponieważ w żadnej sekundzie czytania nie można się nudzić. Mocy tej powieści dodają również genialnie wykreowane postacie. Detektyw Hunter jest szalenie inteligenty, stanowczy, uwodzicielski, a przed wszystkim... ludzki, co czyni go wyjątkową personą. Oprócz detektywa Huntera jest cała plejada wyrazistych postaci, o których można by było napisać prace doktorancką, ale już nie będę zamęczać Was swoim zachwytem nad tą powieścią, dodam jeszcze tylko, że Carter debiutował książką „Krucyfiks”, tam też po raz pierwszy pojawiły się postacie detektywów Huntera i Garcii , dlatego w „Egzekutorze” trafiają się minimalne odwołania do jego pierwszej pracy, ale są tak subtelne, że kolejność czytania nie jest konieczna. Śmiało można brać się za „Egzekutora” i przeżywać emocje związane z zagłębianiem się w umysł bestii.
Coraz rzadziej trafiam na książki, które mnie przerażają, nie tylko łechcą dreszczykiem niepokoju, ale wywołują psychiczny ból, ścisk żołądka i paniczną obawę przed bezwzględnym psychopatą, który może skrywać się za sympatycznym uśmiechem listonosza. Brakuje mi niepokojącej fascynacji trwogą, (wiem, że brzmię jak w/w psychopata, ale uwierzcie mi, mam jeszcze sumienie) i w...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-19
John Calvino jest detektywem w wydziale zabójstw. Wiedzie w miarę spokojny żywot, jednak wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to jego rodzina została zaatakowana przez seryjnego zabójcę, nie dają mu spokoju, tym bardziej że w jego mieście dochodzi do dziwnego zabójstwa. Spokojny nastolatek Billy Lucas w bestialski sposób morduje swoją rodzinę. Schemat tego okrutnego mordu, jak i ilość zabitych osób jest identyczna, jak w morderstwach sprzed dwudziestu lat. John odnajduje wiele wspólnych elementów między starą, a nową zbrodnią, ale nie wie jak powiązać te sprawy, morderca z przeszłości został zastrzelony - i to z jego własnej reki, a czternastoletni Billy przyznaje się do winy. Calvino powoli zaczyna odkrywać tajemnice morderstwa, rozszyfrowuje rytuał z nim związany, jest pewny, że to nie koniec przerażających zabójstw całych rodzin, co więcej musi znaleźć sposób na uratowanie swojej rodziny, bo zabójca i jego obrał sobie za cel.
Dean Koontz jest jednym za najbardziej poczytnych amerykańskich autorów. Ilość jego prac przyprawia o zawrót głowy, jednak wszystko to za mało. Czytelnicy z całego świata łakną książek Koontza, który sprawnie łączy elementy grozy, science-fiction z psychologiczną głębią. Jego powieści tłumaczono na ponad 38 języków, a także wielokrotnie ekranizowano, m.in. „Odwieczny wróg”, „Intensywność”czy „Szepty”. Pisarz masowo wydaje powieści, a jak jest taśmowy przerób, to z jakością bywa różnie. Dlatego niektóre prace Koontza rozczarowały mnie, inne zaś wprawiały w zachwyt. Na szczęście „Co wie noc” jest książką, w której poczułam klasycznego ducha horroru.
Autor straszy prawie realnie. Seryjni zabójcy przeprawiają o paniczny lęk, a co jak co, ale psychopatów na świecie nie brakuje. Motyw ten dał mi zdrowo popalić, tym bardziej że zwyrodnialcy nie oszczędzali dzieci, a Koontz... nie szczędził „soczystych”opisów zbrodni. Poza tym dogłębnie rozwinięty psychologiczny wątek, wzmagał uczucie strachu, szczególnie we fragmentach, w których zła moc dotykała najmłodszych. Muszę przyznać, że postaci dzieci w tej powieście są idealne, bardzo realne, zresztą autor postarał się o wielowymiarowych bohaterów, dzięki czemu powieść zyskała charakteru. Oprócz serii makabrycznych zbrodni, dostaniemy też motyw z nawiedzonym domem, oj bardzo lubię takie treści. Tam skrzypienie, tu pukanie, do tego mroczne cienie sunące po ścianach i samoistnie otwierające się drzwi, to klasyka w najlepszym wydaniu. Paranormalny wątek tej powieści jest intrygującym elementem, ale mimo że jest dopracowany - wyjątkowo podobała mi się mrożąca krew w żyłach historia z przeszłości oraz intrygujący pamiętnik socjopaty - to jednak momentami czuje się przesyt detalami i informacjami, aż chce się powiedzieć, że co za dużo, to nie zdrowo. Zabrakło też wyjaśnienia pewnych kwestii, a niektóre fragmenty były najzwyklej w świecie przegadane. Na szczęście mankamenty te nie wpływają znacząco na jakość powieści, i śmiało można zaliczyć „Co wie noc” do dobrych lektur, które sprawiają, że wyobraźnia zaczyna pracować na najwyższych obrotach.
John Calvino jest detektywem w wydziale zabójstw. Wiedzie w miarę spokojny żywot, jednak wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to jego rodzina została zaatakowana przez seryjnego zabójcę, nie dają mu spokoju, tym bardziej że w jego mieście dochodzi do dziwnego zabójstwa. Spokojny nastolatek Billy Lucas w bestialski sposób morduje swoją rodzinę. Schemat tego okrutnego mordu, jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-30
Książki Jo Nesbø śmiało można zaliczyć do literatury szalenie intrygującej, więc to, że każda kolejna jego praca automatycznie staje się bestselerem absolutnie mnie nie dziwi. Żeby dużo nie mówić, Nesbø pisać potrafi - to fakt, co więcej ma wybitny dar do bałamucenia swoich czytelników, oczywiście w sensie jak najbardziej pozytywnym, idealnym na to dowodem jest jego najnowsza powieść „Policja”. Książka przypomina labirynt ułożony z kostek domina, który po przewróceniu, ukazuje wstrząsający, zwalający z nóg obraz, jakby tego było mało autor prowokuje, buduje zaskakujące mistyfikacje, które wielokrotnie doprowadzały mnie do szału, ponieważ historia stworzona przez Nesbø, w mojej głowie tworzyła scenę, która nijak się miała do wizji autora. Było to niezmiernie ekscytujące doświadczenie, z którym chcę mieć do czynienia jak najczęściej.
"Policja” jest dziesiątym tomem z cyklu kryminalnego z komisarzem Harrym Hole na czele. Oczywiście ja, osobnik niesubordynowany, zrobiłam sobie niesamowity przeskok w tej serii, ponieważ z „Karaluchów” przeniosłam się od razu na „Policję. Mało to rozsądne, ale że spojlery mało kiedy mi przeszkadzają, to rzuciłam się na głęboką wodę. I nie żałuję, bo powieść jest niesamowita, ale jak może być inaczej, skoro fabuła dopracowana jest pod każdym względem i przedstawia absorbującą intrygę. W Oslo dzieją się rzeczy niesłychane. W makabryczny sposób mordowani są policjanci. Jak się okazuje sposób zabójstw, wyjątkowo okrutny, jak i miejsce zdarzenia nie są przypadkowe. Ktoś ma koszmarny plan, co gorsze brak jakichkolwiek śladów sprawia, że funkcjonariusze drepczą w miejscu. Wydział zabójstw stracił najlepszego z najlepszych, dlatego policjanci będę musieli dać z siebie wszystko, aby ochronić swoje szeregi.
Najnowsza powieść Nesbø jest rewelacyjna, czyta się ją z zapartym tchem, a po zakończeniu prosi o więcej. Historia jest inteligentnie przedstawiona, kreacje bohaterów to prawdziwe literackie perełki, ich rys psychologiczny powoduje, że błyskawicznie nawiązuje się z nimi bliskie relacje, przez co z bólem serca przyjmujemy ich tragedie i porażki. To niesłychane z jaką klasą autor wykreował tę historię. W kryminalną intrygę zgrabnie wplótł liczne psychologiczne motywy, obnażając ludzkie słabości, kompleksy, aż po skłonność do socjopatycznych zachowań. Wszystko to przedstawił w zaskakująco swobodny, ale wyrazisty i zdecydowany sposób. Nie zabrakło też silnych emocji. Były momenty, że czytając przekleństwa cisnęły mi się na usta, były też łzy wzruszenia i bezsilność, a wszystko dlatego że Jo Nesbø realistycznie przedstawił... życie, nie tylko jego ciemną stronę, ale też miłość, namiętność, i przyjaźń. W tej historii dobro ściera się ze złem, a makabra z pięknem, co zaskakujące wygrana nie jest oczywista, ponieważ Nesbø nie pisze bajek, on tworzy mroczne scenariusze, które nijak się mają z wyidealizowanym światem. "Policja" jest fenomenalną powieścią, dlatego proszę, nie przegapcie tej lektury.
Książki Jo Nesbø śmiało można zaliczyć do literatury szalenie intrygującej, więc to, że każda kolejna jego praca automatycznie staje się bestselerem absolutnie mnie nie dziwi. Żeby dużo nie mówić, Nesbø pisać potrafi - to fakt, co więcej ma wybitny dar do bałamucenia swoich czytelników, oczywiście w sensie jak najbardziej pozytywnym, idealnym na to dowodem jest jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-09
11 czerwca 2010 roku nie był dniem szczęśliwym dla komendanta Martina Servaza, raz, że rozpoczynały się pierwsze mecze Mistrzostw Świata w piłce nożnej, a należy dodać, że sport ten był dla komisarza całkowicie beznadziejny i niezrozumiały, a dwa, nad Tuluzę nadciągała burza, zapowiadając nie tyko gwałtowną zamianę pogody, ale też dramatyczne zjawiska, którym Servaz będzie musiał stawić czoła. Z pierwszym przyjdzie mu się zmierzyć już niebawem. W Marsack, w akademickim miasteczku, w makabryczny sposób zostaje zamordowana wykładowczyni, zaś na miejscu zbrodni policja trafia na potencjalnego zabójcę, studenta, syna dawnej, wielkiej miłości Martina. Teoretycznie sprawa jest prosta, jednak pewne elementy nie dają policjantowi spokoju, największy niepokój budzi w nim muzyka z miejsca zbrodni, niezapomniany Mahler i jego „Kindertotenlieder”. Ten jeden utwór wystarcza, aby Servaz wspomnieniami powrócił do dramatycznych wydarzeń sprzed osiemnastu miesięcy, czyżby demony przeszłości znów się pojawiły?
Bernard Minier znany z jest z debiutanckiej powieści „Bielszy odcień śmierci”. Książki, która wywołała niemałe poruszenie, czarując czytelników doskonałą prozą, wyrazistym klimatem i fenomenalną intrygą kryminalną. Nie inaczej jest w przypadku „Kręgu”. Powieść ta dowodzi, że ten francuski pisarz ma niesamowity talent. Mnie tego typu książki przyprawiają o dreszcz ekscytacji, nie tylko dlatego że zadziwiają stworzoną przez autora historią, która od początku do końca zaskakuje swoim rytmem, atmosferą i psychologiczną głębią, ale też tym, jak pisarz za pomocą nieprzekombinowanych treści, jest w stanie stworzyć tak logiczną i interesującą całość. Ta niepokojąca historia nie tylko budzi lęki, nie tylko przeraża tym, co zwykle w ludziach budzi strach czyli ból, tortury, i napaści, ale też w wyrazisty sposób pokazuje jak życie potrafi być nieprzewidywalne, i jak w niepamięć odchodzą marzenia, kiedy rzeczywistość zaczyna dominować nad młodzieńczymi fantazjami. Co więcej w tej mrocznym thrillerze, w którym stałym elementem jest deszcz, pojawiają się interesujące odniesienia do polityki i relacji międzyludzkich. Autor w subtelny sposób przemyca je do do swojej powieści, jednocześnie powiększa tę grupę o istotne kwestie, które obnażają ludzkie słabości.
W „Kręgu” mamy do czynienia z bohaterami z pierwszej powieści Miniera, czyli poznajemy całą oryginalną ekipę z posterunku w Tuluzie, nie brakuje też nawiązań do seryjnego zabójcy z „Bielszego odcienia śmierci” Jednak nie ma się czego obawiać, ponieważ autor świetnie poradził sobie z przybliżeniem historii sprzed dwóch lat, kiedy to szaleniec z Instytutu Wrgniera nieźle sobie poczynał. Bez wątpienia powieści Miniera będą tworzyć cykl opowiadający o pracy Servaza i jego ekipy, cieszy mnie to bardo, ponieważ liczę na to, że każda kolejna książka tego autora będzie tak samo dobra, o ile nie lepsza, jak jej poprzedniczki. Póki co, szczerze polecam "Krąg", powieść ta jest magnetyczna i zadziwiająca. Autor świetnie poprowadził tę historię, raz po raz zaskakując, wprowadzeniem faktów o zróżnicowanym natężeniu emocjonalnym, fundując czytelnikom niespotykaną, choć deszczową, podróż po zachwycających francuskich krajobrazach.
11 czerwca 2010 roku nie był dniem szczęśliwym dla komendanta Martina Servaza, raz, że rozpoczynały się pierwsze mecze Mistrzostw Świata w piłce nożnej, a należy dodać, że sport ten był dla komisarza całkowicie beznadziejny i niezrozumiały, a dwa, nad Tuluzę nadciągała burza, zapowiadając nie tyko gwałtowną zamianę pogody, ale też dramatyczne zjawiska, którym Servaz będzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-22
Joanna Sykat najprawdopodobniej trafi do grona moich ulubionych autorek, ponieważ w niezwykły sposób potrafi pisać o prostych sprawach, smakowicie czaruje słowem, a liryczny ton jej powieści sprawia, że można i się zadumać, i popłakać. „Jesteś tylko mój” to moje drugie spotkanie z twórczością tej pisarki. Wcześniej czytałam „Wszystko dla ciebie” - książkę interesującą i w formie, i treści. Dlatego śmiało zabrałam się za kolejną powieść Joanny Sykat i mimo że temat – zdrada małżeńska – mocno wyeksploatowany, to jednak liczyłam na udaną lekturę. Nie pomyliłam się. Książka jest intrygująca i w pewien sposób niezwykła, głównie za sprawą nastrojowego, poetyckiego tonu pisania.
Natasza jest zachwycającą i barwną istotą, która Krzysztofa, przeciętnego, aczkolwiek czarującego osobnika, poznaje na kursie tańca. Z czasem zaczynają czuć do siebie miętę. Ale ni stąd, ni zowąd Krzysztof żeni się z wrażliwą wiolonczelistką Renatą. Natasza różnymi metodami radzi sobie ze stratą i kiedy wydaje się, że wyszła na prostą niespodziewanie spotyka Krzysztofa. Jak się okazuje dawna fascynacja nie minęła. Zostają kochankami, którym życie szykuje sporo niespodzianek. Jedna z nich jest taka, że kiedy Natasza wydaje książkę opisującą swoją miłość do Krzysztofa, na spotkaniu autorskim spotyka Renatę, która wręcza jej żółty zeszyt. Zawiera on zapiski, które całkowicie odmienią życie bohaterów miłosnego dramatu.
Po przeczytaniu opisu książki, można by pomyśleć banał, ot kolejna opowieść, która spłynie po człowieku jak woda po kaczce. Nic bardziej mylnego. Powieść jest mocną historią, powiedziałabym nawet, że jest bezwstydnie szczera, pozbawiona kadzenia i osądów, z doskonałym, wręcz dobitnym zobrazowaniem stanów emocjonalnych bohaterek. Postacie książkowe to niejednolite charaktery, wplątane w mocno skomplikowaną sytuację, w której trafiamy na olbrzymią ilość odcieni miłości. Niekiedy z bólem serca czyta się o problemach i dylematach Nataszy i Renaty. Co ciekawe, wydaje się, że dwóch skrajnie różnych kobiet, nie jest w stanie cokolwiek łączyć, oczywiście poza mężczyzną, a jednak, czasami sytuacje, doświadczenia sprawiają, że rodzi się pewnego rodzaju nić porozumienia. Na dodatek z tej historii można wyciągnąć pewną naukę, że każde zdarzenie w naszym życiu ma sens i nawet jeśli nas los daje nam mocnego, prawego sierpowego, to jest szansa, że będzie on początkiem czegoś innego, być może znacznie lepszego.
Dodatkowym walorem powieści jest jej ciekawa forma. W książce znajdują się, podobnie jak we „Wszystko dla ciebie”, fragmenty wspomnień, notatki z dziennika, mejle, a nawet opowiadania Nataszy i fragmenty jej prac. Taka konstrukcja dodaje dynamizmu historii, z niecierpliwością czeka się na rozwój wypadków, a tych, proszę mi wierzyć, nie brakuje. Według mnie „Jesteś tylko mój” jest melancholijną i liryczną historią, niech nie zwiodą nikogo pozory sielankowej lektury, w której nie ma prostych i dobrych rozwiązań, w tej powieści nic nie jest czarno-białe, bo to opowieść o życiu; nagłych zmianach losu, niespodziewanych darach i miłości, niekoniecznie tej z happy endem.
Joanna Sykat najprawdopodobniej trafi do grona moich ulubionych autorek, ponieważ w niezwykły sposób potrafi pisać o prostych sprawach, smakowicie czaruje słowem, a liryczny ton jej powieści sprawia, że można i się zadumać, i popłakać. „Jesteś tylko mój” to moje drugie spotkanie z twórczością tej pisarki. Wcześniej czytałam „Wszystko dla ciebie” - książkę interesującą i w...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-19
Alex prawie we wszystkim wygląda dobrze, jest śliczna. Nie zawsze tak było, wyładniała, dopiero stając się nastolatką. Wcześniej była małym, niezbyt urodziwym i przeraźliwie chudym stworzeniem. Ale kiedy zaczęła dorastać, to było jak fala tsunami (…) w kilka miesięcy stała się piękną dziewczyną. [str.9]
Alex lubi sprawiać sobie drobne przyjemności, jedną z wielu, jest nastrojowa kolacja w Mont-Tonnerre. Wieczór spędzony w przytulnej kafejce był całkiem udany, szkoda tylko, że Alex nie zdążyła na ostatni autobus, ale dziewczyna nie martwi się tym i decyduje się wrócić do domu na piechotę. Niestety spokojny wieczór zostaje zakłócony przez makabryczną napaść. Alex zostaje porwana. Oprawca, skatowaną i obdartą z resztek godności kobietę, zamyka w niewielkiej drewnianej skrzyni powieszonej tuż na ziemią. Alex szybko zdaje sobie sprawę, że czeka ją śmierć, ale nie zamierza się poddawać, będzie walczyć. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego to właśnie ją wybrał porywacz? I kim tak naprawdę jest Alex?
Powieść francuskiego pisarza Pierre Lemaitre wydawała mi się typowym thrillerem. Momentami zastanawiałam się, co też do licha jest w tej książce, że zbiera tak wysokie oceny, tym bardziej że fabuła, w miarę prosta i banalna, zapowiadała całkiem zwyczajną historię. Jednak z każdą stroną coraz szerzej otwierałam oczy ze zdziwienia, co więcej, już po lekturze, zachodzę w łeb w co mnie w kręcono?! To moje zbałwanienie spowodowane jest niezliczoną ilością twistów, szokujących informacji i tak wielkim dramatem, że chcąc czy nie, człowiek zaczyna się zastanawiać na jakim świecie żyje.
Gdybym miała określić książkę jednym słowem, to nazwałabym ją nieprzewidywalną, bo nie ma lepszego słowa, na to, co autor wyrabia z tą historią. Lemaitre stworzył wstrząsającą i niesamowitą opowieść opartą na prostym motywie, co więcej, sprawił, że czytelnik jest przekonany, że ma do czynienia z niezłożoną intrygą, co jest oczywiście absolutnie błędne, bo w trakcie czytania trafiamy na szereg tak zaskakujących informacji, że nie sposób wyrobić sobie - o całej tej wstrząsającej historii, jak i jej bohaterach - jednoznacznego zdania. Zaskakująca konstrukcja książki jest jednym z jej wielu walorów „Alex”. Innymi są fenomenalny klimat grozy, plejada unikatowych postaci, jak również psychologiczny wymiar tej opowieści, który tak naprawdę jest jej dominującym elementem.
Może zdziwi Was to co teraz napiszę, tym bardziej że powieść oceniam bardzo wysoko, ale jedno w tej książce drażniło mnie ogromnie, a mianowicie styl w jakim została napisana. Nie wiem, być może to wina tłumaczenia, ale liczne krótkie, „sztywne” zdania i pewna maniera wyrażania się sprawiły, że ciężko mi było przyzwyczaić się do jej charakteru. Poza tym w „Alex” występuje trzecioosobowa narracja, według mnie personalna, która ma dość dziwny rytm (wybaczcie, ale inaczej nie potrafię tego określić) przez co trudno było mi się skupić na historii, bo non stop analizowałam wypowiedzi narratora, ale nie będę się nad tym dłużej rozwodzić, za jakiś czas trafi na mój warsztat czytelniczy „Suknia ślubna” i wtedy się okaże kto stoi za tym osobliwym stylem. Pomijając to, uważam, że „Alex jest genialną powieścią, która nie kończy się wraz z ostatnią stroną, ponieważ długo po lekturze zastanawiamy się, co to do cholery było?! Zaskoczenie wywołane finałem jest szokujące i w pewien sposób dezorientujące, ale jest to niesamowite uczucie, które może sprawić, że łatwo uzależnić się od tak niezwykłych powieści.
Alex prawie we wszystkim wygląda dobrze, jest śliczna. Nie zawsze tak było, wyładniała, dopiero stając się nastolatką. Wcześniej była małym, niezbyt urodziwym i przeraźliwie chudym stworzeniem. Ale kiedy zaczęła dorastać, to było jak fala tsunami (…) w kilka miesięcy stała się piękną dziewczyną. [str.9]
Alex lubi sprawiać sobie drobne przyjemności, jedną z wielu, jest...
2013-12-12
2013-12-10
Pamiętacie rosyjską baśń o Snieguliczce? Śnieżnej dziewczynce, która podczas zimy mieszkała z samotnymi staruszkami, radując ich serca swoją obecnością, ale kiedy przychodziła wiosna, dziewuszka zamieniała się w chmurkę i pojawiała się dopiero z nadejściem kolejnej zimy? Ja bardzo dobrze pamiętam tę bajkę, zresztą jak większość baśni rosyjskich, zapewne dlatego, że kiedy byłam dzieciakiem, to książki z legendami i baśniami rosyjskimi były u mnie na topie. Adnotacja na książce, że „Dziecko śniegu” Eowyn Ivey jest opowieścią inspirowaną właśnie tą starą rosyjską baśnią wzbudziła moje olbrzymie zainteresowanie. Bez wahania poddałam się tej lekturze i przepadłam, bo historia jest tak czarująca, a jednocześnie tak chłodna jak zimowe poranki, że poczułam magię, tym bardziej że autorka posługuje się pięknym poetyckim stylem, a surowy klimat, pobielonej śniegiem Alaski tworzy nieziemską atmosferę.
Mabel i Jack są małżeństwem ze sporym stażem, mimo że bardzo się kochają w ich sercach zamieszkał smutek, ponieważ ich największe marzenie, o tym aby mieć dziecko, nie spełniło się. Szukając ukojenia zamieszkali na Alasce. W odosobnieniu próbują zacząć życie na nowo, ale nie jest to łatwe, raz, że wiek mają już słuszny, a dwa, ciężkie warunki życia i trudna codzienność nie sprzyjają ich relacjom. Ich przyszłość jawi się w czarnych kolorach. Jednak kiedy pod wpływem chwili beztroski lepią ze śniegu postać dziewczynki, zapominają o swoim losie, radują się jak dzieci i z wielką frajdą tworzą postać małej dziewuszki. Nie wiadomo czy to magia tej wyjątkowej nocy, czy brutalna rzeczywistość, sprawiły, że na drugi dzień zauważyli na śniegu malutkie stópki, a wśród drzew postać dziecka. Kiedy doczekali się chwili, w której panienka okryta warstwą śniegu i lodu pojawiła się w ich domu, nie wiedzieli co ich czeka, nie spodziewali się, że od tej pory ich samotne serca rozgrzeje wielka miłość, nadzieja, ale też wielki smutek.
„Dziecko śniegu” jest debiutancką powieścią Eowyn Ivey, co więcej książka została nominowana do wielu nagród, w tym do nagrody Pulitzera. Nie dziwi mnie to, ponieważ opowieść jest niezwykła, to cudowna baśń, i mimo że wywołuje melancholie oraz bywa okrutna, to jednak doskonale opisuje życie i związane z nim pragnienia. Na dodatek liryczna proza, rewelacyjne opisy niedostępnej przyrody i głębokich emocji wywołują pewnego rodzaju przejęcie i zachwyt. Zaś wyjątkowo mocny akcent na moc natury, jak również balansowanie na pograniczu rzeczywistości i magii, czyni tę powieść niezwykłą lekturą. Historia Mabel, Jacka i ich małej, wymarzonej dziewczynki szalenie wzrusza, choćby dlatego, że bardzo wymownie ukazuje potrzebę bliskości i silną rodzinną więź, na dodatek mistyczne i nadprzyrodzone elementy sprawiają, że ta opowieść nabiera głębokiego znaczenia, natomiast jej specyficzny klimat włamuje się do serca, żeby zostać tam na długo.
Niedawno rzucił mi się w oczy piękny cytat „Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro?” Mam wrażenie, że ten tekst idealnie oddaje sens tej książki. Nasz los nie zawsze jest taki, jakbyśmy sobie życzyli, ale warto walczyć o piękne dni, poza tym zawsze może zdarzyć się cud, który odmieni nasze życie. Gorąco zachęcam do przeczytania debiutanckiej powieści Eowyn Ivey, gwarantuję, że lektura będzie bardzo udana.
Pamiętacie rosyjską baśń o Snieguliczce? Śnieżnej dziewczynce, która podczas zimy mieszkała z samotnymi staruszkami, radując ich serca swoją obecnością, ale kiedy przychodziła wiosna, dziewuszka zamieniała się w chmurkę i pojawiała się dopiero z nadejściem kolejnej zimy? Ja bardzo dobrze pamiętam tę bajkę, zresztą jak większość baśni rosyjskich, zapewne dlatego, że kiedy...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-05
Pod pseudonimem Lars Kepler kryje się para znanych szwedzkich pisarzy, Alexander i Alexandra Ahndoril. Ten znakomity pisarski duet stworzył doskonałą kryminalną serię z komisarzem Jooną Linną na czele. Jakiś czas temu przeczytałam „Hipnotyzera” - pierwszy tom z cyklu. Byłam nim zachwycona, obiecałam sobie, że koniecznie muszę poznać dalsze części. Mój plan powoli się realizuje, co prawda nie udało mi się zdobyć drugiego tomu czyli „Kontraktu Paganiniego”, ale przeczytałam fenomenalnego „Świadka” i już chcę mieć przed sobą kolejną książkę z serii, ale niestety na naszym rodzimym rynku o niej ani słychu, ani widu, w sumie nie powinno mnie to dziwić, bo dopiero na początku tego roku "Sandman" został wydany w Szwecji i w przeciągu kilku dni trafił na pierwsze miejsce szwedzkiej listy bestsellerów.
„Świadek” jest dla mnie książką idealną. Być może ma jakieś wady, ale ja ich nie zauważyłam, ponieważ zostałam tak wkręcona w fabułę, że nawet jeśli pojawiły się jakieś wpadki, to tak mocno skupiłam się na tajemnicy makabrycznych zabójstw, że byłam ślepa na ewentualne potknięcia. Podobnie jak w przypadku „Hipnotyzera” powieść rozpoczyna się mocnym akcentem. W domu wychowawczym dla trudnej młodzieży, dochodzi do przerażającego mordu. W bestialski sposób zamordowana zostaje jedna z wychowanek. W jej pokoju jest pełno krwi, zaś jej ciało zostało ułożone na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach. W trakcie przeszukiwania budynku, policja odnajduje jeszcze jedne zwłoki - pielęgniarki pełniącej owej feralnej nocy dyżur. Co więcej w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła jedna z dziewcząt. W jej pokoju odnaleziono ślady krwi i potencjalne narzędzie zbrodni. Śledczy zakładają, że Vicky w przypływie szału zabiła obie kobiety, a kiedy zdała sobie sprawę ze swojego czynu uciekła. Komisarz Linna zaczyna powątpiewać w tę wersję wydarzeń i mimo sprzeciwów zwierzchników rozpoczyna własne śledztwo.
„Hipnotyzera” i „Świadka” łączy, oczywiście poza postacią Joony Linny, podobna konstrukcja. Według mnie państwo Ahndoril piszą swoje powieści metodą na cebulkę. Dlatego że opowieść zbudowana jest z wielu warstw i kiedy zaczynamy ją poznawać, to co chwilę odkrywany coś nowego. Niekiedy ma się wrażenie, że jest to bez ładu i składu, ale krok po kroku, warstwa po warstwie docieramy do nagiej prawdy, najczęściej szokującej prawdy. Tak też jest i tym razem. Na fabułę „Świadka” składają się liczne ciągi zdarzeń o więzi przycznowo-skutkowej. Przewija się też masa postaci o wyjątkowej charakterystyce, a także ślady, sugestie, jak również zaskakujące sytuacje, podkręcające dynamikę tej historii. Było to niebywale interesujące zjawisko, które spowodowało, że w czasie czytania, realny świat przestał dla mnie istnieć. Liczyła się tylko tajemnicza intryga kryminalna i, co było dla mnie nowością, zagadkowa przeszłość komisarza Linny, która najprawdopodobniej będzie miała swoją kontynuacje w kolejnej części.
Książka Larsa Keplera bardzo mi się podobała, proszę wziąć pod uwagę, że pisze to ktoś, kto niespecjalnie przepada za skandynawskimi klimatami. Zazwyczaj drażni mnie lakoniczność w tego typu powieściach, ale w tej, wszystko jest idealnie wyważone; w pozornie spokojnych tekstach jest maksimum emocji, a za urokliwymi pejzażami kryją się niepokojące cienie przeszłości. Bogiem a prawdą cała ta historia przypomina zabawę w kotka i myszkę, na dodatek bardzo osobliwą i zadziwiającą. Ciekawe to doświadczenie, dlatego dajcie się zaprosić do mrocznego świata Joony Linny.
Pod pseudonimem Lars Kepler kryje się para znanych szwedzkich pisarzy, Alexander i Alexandra Ahndoril. Ten znakomity pisarski duet stworzył doskonałą kryminalną serię z komisarzem Jooną Linną na czele. Jakiś czas temu przeczytałam „Hipnotyzera” - pierwszy tom z cyklu. Byłam nim zachwycona, obiecałam sobie, że koniecznie muszę poznać dalsze części. Mój plan powoli się...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-03
Jestem łasuchem, uwielbiam słodycze, one mnie chyba też kochają, bo systematycznie odkładają się to tu, to tam, dlatego regularnie toczę walkę z nadmiernym spożywaniem kalorii. Walka to nieustanna; co zjem to spalam, a jak spalę to znowu coś zjeść muszę, cóż... błędne koło. Teoretycznie uleganie zachciankom jedzeniowym w ogóle mi nie przeszkadza, wiem, że mam swego rodzaju rytuały związane z delektowaniem się słodkościami, np. nie wyobrażam sobie babskiego spotkania przy kawie bez... ciacha, no kto to widział! Jednak uważam, że warto umieć panować nad pewnymi kulinarnymi zachciankami, a szczególnie, kiedy przeradzają się one w ciągi obżarstwa, czy objadanie się pod wpływem zmian nastroju.
Idealnym źródłem wiedzy na temat podłoża zachcianek żywieniowych jest książka Doreen Virtue „Zachcianki pod kontrolą”. Autorka przez wiele lat pracowała z osobami nałogowo objadającymi się, była też psychoterapeutką od uzależnień od alkoholu i narkotyków. Poza tym zainteresowała się badaniami nad nadmiernym apetytem z powodów osobistych. Doreen Virtue zmagała się z nadprogramowym objadaniem lodami i pieczywem, miała sporą nadwagę i wiele problemów osobistych. Kiedy udało jej się poznać genezę swojego apetytu, a w konsekwencji zapanować nad nim, stała się całkiem inną kobietą.
Jestem sceptykiem i najczęściej bardzo nieufnie podchodzę do nowych odkryć i teorii. Dlatego kiedy zaczęłam czytać książkę Virtue, to od razu pomyślałam sobie, że nic tu odkrywczego nie znajdę. Tym bardziej że autorka głównie skupia się na głodzie emocjonalnym, a na ten temat powiedziano już wiele. Jednak z każdą jedną stroną, coraz szerzej otwierałam oczy ze zdziwienia, bo opracowane przez autorkę quizy idealnie mnie rozpracowały. Dzięki nim dowiedziałam się dlaczego, oprócz słodyczy, pałam sympatią do produktów mlecznych i dlaczego chleb – którego nota bene niespecjalnie lubię - wywołuje u mnie niepohamowany apetyt. Rady autorki na temat tego, jak uwolnić się od emocjonalnego głodu już wiszą na mojej lodówce, oprócz tego dzięki jej wskazówkom wiem, jak przetrwać święta bez nadmiernego delektowania się jedzonkiem.
Interesujące jest też to, że Doreen Virtue nie skupia się tylko na osobach, które mają słabość do słodyczy, ale też na ludziach z uzależnieniem od podgryzania produktów słonych, pikantnych, a także napoi, kawy, orzechów i pokarmów wysokotłuszczowych. Jej interpretacja zachcianek jest niezwykle interesująca, a jej rady bardzo pomocne. Podoba mi się też, że autora oprócz tego, że zachęca do uzdrowienia swojego apetytu, to również podkreśla rolę gimnastyki, bo co jak co, ale to właśnie ćwiczenia skutecznie podnoszą poziom serotoniny odpowiedzialnej za energię i dobry nastrój. Myślę, że warto przeczytać „Zachcianki pod kontrolą” ponieważ dzięki prostym radom, przy odrobinie cierpliwości i systematyczności, można nauczyć się rozpoznawać potrzeby własnego ciała, a tym samym nauczyć się kontrolować swój apetyt i emocje. Dodatkową pomocą - na końcu książki - jest zestawienie zachcianek żywieniowych, ich najbardziej prawdopodobnych interpretacji, jak również afirmacji wpływających na wzmacnianie samooceny. Bardzo polecam tę pozycję, bo to wybitnie interesująca i pomocna lektura.
Jestem łasuchem, uwielbiam słodycze, one mnie chyba też kochają, bo systematycznie odkładają się to tu, to tam, dlatego regularnie toczę walkę z nadmiernym spożywaniem kalorii. Walka to nieustanna; co zjem to spalam, a jak spalę to znowu coś zjeść muszę, cóż... błędne koło. Teoretycznie uleganie zachciankom jedzeniowym w ogóle mi nie przeszkadza, wiem, że mam swego rodzaju...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-30
„Przegląd końca świata. Deadline” Miry Grant jest bardzo udaną kontynuacją FEED, thrillera politycznego przedstawiającego postakaliptyczną wizję świata, w której zmutowany wirus sprawia, że zmarli zamieniają się w zombie. Pierwsza część skończyła się dość niepokojąco, w powietrzu zawisło pytanie, co dalej? Jak się okazuje, dalej jest równie ciekawie, o ile nie lepiej.
Dramatyczne wydarzenia bardzo mocno odcisnęły się na psychice Shauna, który z brawurowego, szalonego Irwina zamienił się w osobnika zamkniętego w sobie, wykazującego objawy charakterystyczne dla ludzi psychicznie niezrównoważonych, na dodatek takich, dla których życie straciło sens. Ale kiedy w jego bezpiecznej bazie pojawia się Kelly Connolly - naukowiec z Centrum do Zwalczania i Kontroli Chorób, i wygłasza szokującą teorię na temat wirusa Kellis-Amberlle, wszystko zmienia się o 180 stopni. Wiedza przekazana przez „Doktorka” jest tak niebezpieczna, że ekipa „Przeglądu Końca Świata” zostaje postawiona przed życiowym dylematem; zadbać o własne bezpieczeństwo czy podjąć wyzwanie i ogłosić światu prawdę o Kellis-Amberlle. Nie problem domyślić się który wariant wybrali blogerzy.
Deadline jest terminem najczęściej oznaczającym granice czasową lub niezwykle istotne zdarzenie podsumowujące daną fazę projektu. W drugiej części Przeglądu Końca świata połączyły się właśnie te dwa kluczowe elementy. Czas – który jest niezwykle ważny, to z nim muszą non stop walczyć bohaterowie DEADLINE. To on motywuje, wywołuje skoki adrenaliny i, od czasu do czasu, zmusza do przekleństw związanych ze stresem związanym z tykaniem zegara, a także przełomowe wyniki badań – które stają się motorem działań naszych bohaterów. Kluczowe informacje na temat wirusa są w stanie zmienić bieg historii, są szokującym odkryciem, które być może będzie wiązać się z nowym etapem, rewolucją, która jak burza przejdzie nad zainfekowanym światem.
Książka jest perfekcyjna. Niejednokrotnie zastanawiałam się, jak Mira Grant temu podołała, tym bardziej że w treści jest multum informacji z zakresu wirusologi i technologi. Co prawda autorka korzystała z pomocy specjalistów w tych tematach, jednak całość sprawia wrażenie idealnie dopracowanego, realnego świata, takiego, jakby rzeczywistość z DEADLINE była pisarce bardzo dobrze znana. To niesłychane! pod tym względem Mira Grant jest dla mnie mistrzynią. Bardzo podobał mi się też psychologiczny wątek, który obok tej chłodnej cybertechniki jest niezwykle ludzkim, ciepłym aspektem. Zresztą wszelkie relacje między współpracownikami „Przeglądu Końca Świata” zostały nakreślone tak wyraźnie, że nie ma problemu z wyobrażeniem sobie realnych kształtów postaci. Co więcej pełne napięcia związki, jak również zdarzenia doprawiono nietypowym humorem i sporą dawką niepokoju, tworząc ciekawe połączenie.
Spotkałam się z opiniami, że DEADLINE jest dynamiczniejszą częścią, przyznam szczerze, że nie zauważyłam. Według mnie to FEED miał więcej pary, to w nim zetknęliśmy się z szaleńczymi, zuchwałymi akcjami, a także z groźnymi atakami zombie. Kontynuacja jest bardziej analityczna, to wiele teorii, wnikliwych dysput i emocji, które po latach walki z nieumarłymi, stają się wewnętrznym niepokojem, stłumioną rozpaczą, wołającą za światem bez wirusa, za życiem z tymi których się kocha. Warto mieć na uwadze, że w drugiej części, zombie jest tylko tłem, tutaj nie ma tykania nieumarlaka kijem, za to jest rozpaczliwa i niebezpieczna walka o poznanie prawdy, w której udział biorą nieprzeciętni ludzie, ryzykujący własnym życiem w imię wyższej wartości. Bardzo polecam DEADLINE, bo to wyjątkowa powieść, która kończy się takim samym pytaniem jak FEED, co dalej?
„Przegląd końca świata. Deadline” Miry Grant jest bardzo udaną kontynuacją FEED, thrillera politycznego przedstawiającego postakaliptyczną wizję świata, w której zmutowany wirus sprawia, że zmarli zamieniają się w zombie. Pierwsza część skończyła się dość niepokojąco, w powietrzu zawisło pytanie, co dalej? Jak się okazuje, dalej jest równie ciekawie, o ile nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-02-03
Kaari Utrio jest historyczką i fińską pisarką, autorką wielu dzieł popularnonaukowych, jak również powieści historycznych. Prace Utrio chwalone są za doskonałą narrację, wyśmienity klimat charakterystyczny dla skandynawskich sag, mistrzowskie łączenie fikcji z historycznymi faktami oraz znakomite opisy codziennego życia widzianego oczyma kobiet. Zachęcona tego typu rekomendacjami, postanowiłam na własnej skórze przekonać się, jak smakuje twórczość Utrio, i mimo że obawiałam się historycznego tła, to jednak niesłabnąca miłość do skandynawskich sag, pokonała mój niepokój, dlatego bez zbytniego ociągania, zatopiłam się lekturze „Spiżowego łabędzia”, pierwszego tomu historycznego cyklu, który przenosi nas do fascynującego świata średniowiecza.
Akcja powieści rozpoczyna się w Finlandii XI wieku, kiedy na świat przychodzi panna mgieł i oparów - Terhen, gdyż jak się okazuje, dziewczę przecudnej urody, posiada zdolność zaklinania mgieł, tamowania krwi oraz umiejętność odwiedzania świata zmarłych. Bezlitosne czasy nie sprzyjają dziecku, Terhen aby przeżyć zostaje oddana na wychowanie do swojej babki, tam, towarzysząc szamanowi w zaklęciach, przemierza czeluść świata zmarłych i podróżuje po mrocznym borze oddając cześć prabogom. Jednak rodzinne zależności i niespokojne czasy sprawiają, że dziewczyna trafia pod opiekę Gudmunda Kupca, gdzie poznaje Eryka Mocnego, chłopca ogromnego i paskudnego jak leśny gnom. Między Terhen a Erykiem rodzi się silna więź, tak wielka, że w wyniku przeróżnych perturbacji, Eryk chroniąc życie swojej przyjaciółki, przedstawia ją jako córkę szwedzkiego króla, Torgerdę, która zginęła podczas próby porwania. Od tej pory w Terhen zachodzą zmiany; staje się silną, ale bezlitosną królową, która tracąc swoją tożsamość oraz miotając się pomiędzy pogaństwem a chrześcijaństwem, coraz bardziej zaczyna wierzyć w wymyślone kłamstwo, zaś przemierzając szlak między Kijowem, Konstantynopolem, aż po Węgry, Francję i Anglię poznaje dworskie życie, pełne okrucieństwa, układów polityczno-religijnych, a także struktur społecznych i zwyczajów władzy, w tym tajemnic alkowy.
Już od pierwszej strony zostałam oczarowana tą niesamowitą powieścią. Książka została napisana z rozmachem i ogromną dbałością o szczegóły, jest fascynującą, magiczną, ale też surową podróżą przez średniowieczną Europę, w której toczy się nieustanna walka Kościoła z pogaństwem, przemocą i rozpustą. „Spiżowy łabędź” jest zapierającą dech w piersiach sagą, która charakteryzuje się wielką dbałością o realia i niezwykłą atmosferą. Autorka doskonale oddała mroczny, posępny nastrój ówczesnych czasów, wiernie opisując codzienne życia dworu, prawdziwie oddając myśli i spostrzeżeń ówczesnych ludzi oraz tworząc zaskakujący wątek romansowy, pozbawiony infantylizmu i słodkich słówek. Przepiękną opowieść o losach Terhen, dopełniła wyrazistymi kobiecymi postaciami oraz dzielnymi, często narowistymi wojami dla których niestraszny ból, krew, i brutalne walki. W książce pojawiają się również autentyczni bohaterowie, jednak fakty historyczne są swobodnie interpretowane, aby nadać odpowiedniej formy opowiadanej historii
Bez wątpienia Kaari Utrio jest wyśmienitą pisarką, której historyczna wiedza pozwoliła stworzyć pasjonującą, pełną przygód opowieść, która obfituje w dopracowane opisy, świetne dialogi oraz pełną emocji fabułę, gdzie rządzi namiętność, zemsta rodowa i koligacje rodzinne. Książka mimo swojej wyjątkowości ma niewielkie mankamenty, jak np. przegadane fragmenty i zagmatwane relacje, na szczęście tablice genealogiczne rodów królewskich występujących w powieści, znacznie ułatwiają czytania, poza tym intrygująca treść pełna uniesień i tajemnic sprawia, że "Spiżowy łabędź" jest niezapomniana pozycją, którą polecam wszystkim miłośnikom powieści historycznych.
Kaari Utrio jest historyczką i fińską pisarką, autorką wielu dzieł popularnonaukowych, jak również powieści historycznych. Prace Utrio chwalone są za doskonałą narrację, wyśmienity klimat charakterystyczny dla skandynawskich sag, mistrzowskie łączenie fikcji z historycznymi faktami oraz znakomite opisy codziennego życia widzianego oczyma kobiet. Zachęcona tego typu...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-24
2013-11-20
Powieść ma liczne wady, które mogłabym wymieniać bez końca, ale po co to komu... Jestem rozżalona bezkrytycyzmem w stosunku do tej powieści, bo mimo że wierzę, że książka może się podobać, szczególnie romantycznym duszom, marzycielkom, które pragną oderwać się od ziemi i poszybować w świat fantazji, a także osobom dla których ckliwości i odrealniony świat nie jest w stanie zepsuć lektury, to jednak pozycja ta posiada całą masę wad, w tym ogrom nielogiczności i melodramatyczności. Szkoda, wielka szkoda, bo opowieść o pokonywaniu słabości, wybaczaniu i spełnianiu marzeń mogłaby stać się rewelacyjną lekturą, a tak przypomina scenariusz brazylijskiej telenoweli. Naprawdę nie wiem, czy powinnam zachęcać do poznania tej książki, myślę, że osoby ceniące sobie wiarygodność, jak również sensowne umotywowanie wydarzeń, powinny dać sobie spokój z tą powieścią, reszta istot śmiało może próbować wbić się w świat Kamili.
http://szelestksiazek.blogspot.com/2013/11/ogrod-kamili-wymarzone-miejsce.html
Powieść ma liczne wady, które mogłabym wymieniać bez końca, ale po co to komu... Jestem rozżalona bezkrytycyzmem w stosunku do tej powieści, bo mimo że wierzę, że książka może się podobać, szczególnie romantycznym duszom, marzycielkom, które pragną oderwać się od ziemi i poszybować w świat fantazji, a także osobom dla których ckliwości i odrealniony świat nie jest w stanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-11
Bardzo lubię opowiadania, trochę zabrzmi to przekornie, ale po prostu nie muszę zbyt długo czekać na rozwiązanie zagadki - oczywiście to tylko mały żarcik. Opowiadania horroru mają coś w sobie, ta krótka forma zazwyczaj zawiera maksimum treści i... w to mi graj. Skondensowany wygląd wszelkich oblicz strachu daje mi dużo radości, o ile temat, jak i wykonanie jest, powiedzmy, prawie mistrzowskie. Jeśli chodzi o „17 szram” to jak większość antologii arcydziełem nie jest. Główną bolączką tego typu zbiorów jest nie zawsze idealne ułożenie opowiadań, ale, ale, taki zarzut to żaden zarzut, ponieważ ile ludzi, tyle upodobań w zakresie konstrukcji antologii. Dlatego ustalmy, że wcale o tym nie wspomniałam.
Zazwyczaj antologie czytałam jak leci, czyli na jednym posiedzeniu przerabiałam je od A do Z. Błąd, błąd. Taka ilość mocnej treści może zmęczyć, zniechęcić i totalnie obrzydzić opowiadania, dlatego po raz pierwszy teksty dawkowałam sobie bardzo rozsądnie, dosłownie dwa dziennie. Było to dla mnie idealne rozwiązanie, bo po raz pierwszy mogę śmiało powiedzieć, że antologia opowiadań grozy bardzo mi się podobała. Nie będę streszczać tych siedemnastu opowiadań, niech to będzie niespodzianką. Napiszę tylko, że do żadnego nie mogłam się tak naprawdę doczepić. Owszem były takie które bardziej lub mniej mi się podobały, jednak każde z opowiadań miało swój oryginalny, intrygujący temat i upiorny urok. Jedynie, to już standardowo, psioczę na teksty Mastertona, dziwne to z lekka, bo jestem fanką jego twórczości, jednak w jego opowiadaniach w ogóle się nie odnajduję. Tak też było w przypadku opowiadania „W obronie Rogera Herringsa”. Autor napisał go w wieku 17 lat, więc tekst ten jest swego rodzaju perełką dla miłośników gatunku i, tak traktować go trzeba. Opowiadanie znacznie różni się od tego, do czego mistrz nas przyzwyczaił, jest lekko satyryczne z delikatnym motywem opętania, jednak mnie czegoś w nim zabrakło, może po prostu liczyłam na sporą dawkę demonicznych i krwistych ekscesów, a dostałam średniej jakości tekst ze sfiksowaniem w stronę seksu. Tak czy siak „W obronie...” jest swego rodzaju ciekawostką i daje możliwość poznania Mastertona trochę z innej strony. Innym smaczkiem jest opowiadanie Washingtona Irvinga „Legenda o Sleepy Hallow”. Na jego podstawie Tim Burton nakręcił film zatytułowany „Jeździec bez głowy” z Johnnym Deepem w roli głównej. Legenda ma specyficzny urok, magiczny wydźwięk i klasyczną atmosferę grozy.
Warto zauważyć, że w „17 szramach” dziesięć opowiadań to twórczość naszych rodzimych pisarzy grozy. Chylę przed nimi czoła, bo ich teksty robią wrażenie. Polska scena horroru nabiera coraz więcej mocy, co jest bardo pocieszające. Szczerze podoba mi się to, co wyczyniają nasi twórcy, ich pomysły na straszenie są jak najbardziej trafne i mimo że niekiedy wykorzystywane są klasyczne motywy horroru, to w wykonaniu naszych mistrzów nabierają nowego wymiaru, poza tym ich prace są wciągające, dające do myślenia, a ich puenta zawsze zaskakuje.
Ta antologia dużo bardziej podobała mi się niż „15 blizn”, nie wiem czy jest to zasługa mojego nowego systemu czytania, czy po prostu jakość opowiadań jest dużo lepsza, a może po prostu sprawdza się porzekadło, że praktyka czyni mistrza i czwarty zbiór opowiadań Repliki jest na to dowodem. W każdym razie „17 szram” to pozycja godna uwagi, która prezentuje pełny wachlarz strachów, charakteryzujący się mroczną atmosferą i zaskakującą formą. Zachęcam do lektury!
Bardzo lubię opowiadania, trochę zabrzmi to przekornie, ale po prostu nie muszę zbyt długo czekać na rozwiązanie zagadki - oczywiście to tylko mały żarcik. Opowiadania horroru mają coś w sobie, ta krótka forma zazwyczaj zawiera maksimum treści i... w to mi graj. Skondensowany wygląd wszelkich oblicz strachu daje mi dużo radości, o ile temat, jak i wykonanie jest, powiedzmy,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-05
Lars Kepler to pseudonim znanych szwedzkich pisarzy, małżeństwa Alexsandra Ahndoril i Alexandry Coelho Ahndoril (czyżby przypadek: Alexsander i Alexandra? Nie wspominając już o Coelho). „Hipnotyzer” jest początkiem serii kryminalnej, w której prym wiedzie komisarz Joona Linna (kolejny ulubieniec zaraz po Harrym Hole). Pierwsza książka państwa Ahndoril, odniosła w Szwecji tak wielki sukces, że jej prawa sprzedano do 32 krajów, powstał też film na jej podstawie. Triumf powieści był tak ogromny, że zrodziły się kolejne części: „Kontrakt Paganiniego” i „Świadek”. Oba tytuły trafią na ekran. Zaczęłam już polowanie na te książki, ale póki co zamierzam zachwalać „Hipnotyzera”, powieść rewelacyjną, ale niełatwą.
Książka ma wielowątkową i skomplikowaną fabułę. Zaczyna się mocnym akcentem – brutalnym zabójstwem. Ginie małżeństwo i ich kilkunastoletnia córka. Cudem udaje się przeżyć piętnastoletniemu Josefowi, chłopak jest w stanie krytycznym. Komisarz zajmujący się śledztwem, dzwoni do Erika Marii Barka – hipnotyzera, którego dramatyczne doświadczenia z przeszłości, zmusiły do porzucenia praktyki - z prośbą o podjęcie próby komunikacji z chłopcem, ponieważ istnieje obawa, że zabójca może dybać na życie starszej siostry Josefa. Bark wzbrania się jak może, traumatyczne wspomnienia nie pozwalają mu podjąć wyzwania, jednak przekonują go argumenty Komisarza Linny. Niestety wskutek podjętych działań, uruchamia się ciąg dramatycznych zdarzeń, życie wielu ludzi będzie poważnie zagrożone.
Na początku miałam problem z tą powieścią. Za żadne skarby nie mogłam się w nią wciągnąć, mimo że wstęp jest szalenie intrygujący, to liczne dygresje, niezrozumiałe wspomnienia, i nużący klimat, ekstremalnie mnie spowalniały. Na szczęście po kilku rozdziałach złapałam bakcyla, tak wielkiego, że zarwałam noc, żeby tylko poznać zakończenie tej historii. I cóż mogę napisać, podobało mi się ogromnie. W mojej ocenie jest to bardzo dobra lektura, co prawda momentami jest nierówna, a ilość zamieszczonych w niej motywów może osłabić naszą zdolność absorbowania informacji, jednak zagadkowa intryga i f e n o m e n a l n i e przygotowane psychologiczne tło, zagłusza pewne niedociągnięcia. Poza tym książka zawiera wiele ciekawych elementów, jak choćby nawiązanie do gry w Pokemony, no tego to chyba jeszcze nie było. Znajdziemy też interesujące relacje z seansów hipnotycznych, wkroczymy w koszmary z przeszłości, posmakujemy ciętego, dosadnego języka, a także doświadczymy wielkiego smutku i wściekłości. Podczas czytania towarzyszy klimat przygnębienia; jest zimno, ciemno i przerażająco, no ale w końcu mamy środek grudnia, bohaterami targają silne emocje, a okrutny zabójca z pasją szatkuje swoje ofiary. Żeby doświadczyć jeszcze większego dramatu sytuacji, autorzy tworzą soczyste opisy z miejsca zabójstw, a i detektywistyczne podchody nasączają niemałą atmosferę strachu. „Hipnotyzer” to psychologiczny thriller pełną gębą, z wybitnie dobrą fabułą i mistrzowskim nastrojem, jeśli przymkniecie oko na pewne wpadki, to dostaniecie znakomitą powieść, po której niełatwo jest się podnieść.
Lars Kepler to pseudonim znanych szwedzkich pisarzy, małżeństwa Alexsandra Ahndoril i Alexandry Coelho Ahndoril (czyżby przypadek: Alexsander i Alexandra? Nie wspominając już o Coelho). „Hipnotyzer” jest początkiem serii kryminalnej, w której prym wiedzie komisarz Joona Linna (kolejny ulubieniec zaraz po Harrym Hole). Pierwsza książka państwa Ahndoril, odniosła w Szwecji...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-01-01
2013-10-16
„Podpis mordercy” jest drugą powieścią z cyklu o prokurator Miriam Singer, ale niech nie martwi się ten, kto przegapił „Zimowego mordercę”, ponieważ kontynuacja jest spójna i co najważniejsze ciekawie poprowadzona. Tym razem pani prokurator i komisarz Henri Liebler będą musieli wytropić wyjątkowo okrutnego zabójcę, który w bardzo drastyczny sposób dręczy swoje ofiary, po czym doprowadza je do bolesnej śmierci. Wypaczony umysł zabójcy, w oparciu o manuskrypty Franza Kafki, tworzy koszmarne obrazy, i tak pierwszą ofiarą staje się zachłostana na śmierć młoda tancerka, kolejną, student zagłodzony we własnym mieszkaniu. Droga do rozwiązania zagadki nie będzie łatwa, tym bardziej że prokurator Miriam dręczą również koszmary z przeszłości i problemy natury osobistej.
Krystyna Kuhn (Gra, Katastrofa, Zimowy morderca) jest zdolną pisarką, choćby dlatego że zgrabnie połączyła popularne elementy, tworząc ciekawy i przyzwoicie napisany thriller. W powieści mamy wszystko to, co powinna mieć w sobie historia, w której grasuje szalenie inteligenty zabójca, upajający się cierpieniem swoich ofiar, czyli dostajemy soczyste opisy z miejsc zbrodni, są też subtelne teksty, mające służyć pobudzeniu emocji, są również interesujące tropy, i pasjonujące analizy ludzkiej natury. Nie bez znaczenie jest też wnikliwie przygotowany psychologiczny wątek, nie tylko dotyczący relacji Singer z Lieblerem, ale też szeregu postaci występujących w powieści. Dodatkowego smaczku dodają nawiązania do twórczości Kafki. Przedstawienie tegoż autora w zagadkowy sposób jest wybitnie interesujące i skłania do szerszego poznania twórczości czeskiego pisarza. Oprócz tego niesamowicie podobało mi się tło wydarzeń, którym w głównej mierze jest Frankfurt, ale też i Praga. Oba miasta wyjątkowo dobrze pobudzają wyobraźnię, co w połączeniu z modelem sytuacji kafkowskiej i okrucieństwem zbrodni, daje niezwykle dobry efekt.
Bezsprzecznie „Podpis mordercy” jest dobrym i perfekcyjnie przygotowanym thrillerem, któremu warto poświecić czas, jednak mam małe „ale”. Mimo że bardzo dobrze czytało mi się tę książkę, i w sumie do końca nie domyślałam się kto stoi za przerażającymi zabójstwami, to być może z racji - wybaczcie stereotyp - niemieckiego dystansu (autorka jest Niemką), zbrakło mi w tej historii silnych emocji, namacalnego poczucia, że ta opowieść dotyka prawdziwych ludzi. Nie zmienia to jednak faktu, że powieść Krystyny Kuhn dostarczyła mi ciekawych wrażeń i z całą pewnością będę czekać na kolejne tomy opowiadające o pracy prokurator Miriam Singer.
„Podpis mordercy” jest drugą powieścią z cyklu o prokurator Miriam Singer, ale niech nie martwi się ten, kto przegapił „Zimowego mordercę”, ponieważ kontynuacja jest spójna i co najważniejsze ciekawie poprowadzona. Tym razem pani prokurator i komisarz Henri Liebler będą musieli wytropić wyjątkowo okrutnego zabójcę, który w bardzo drastyczny sposób dręczy swoje ofiary, po...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dom państwa Darget, sobota, 8:16. Pani Darget, przykładna żona i matka, jak zwykle o tej porze, jest już ubrana i umalowana, w końcu perfekcyjnej pani domu nie uchodzi niedbałość, więc kiedy rozlega się dzwonek do drzwi, zapowiadający – o zgrozo! – wizytę przedstawicieli prawa, Pani Darget przyjmuje gości zgodnie z dobrym zwyczajem i nieważne, że wizyta dotyczy zatrzymania jej męża – Simona, który niebawem zostanie oskarżony o brutalny gwałt i zabójstwo miejscowej nastolatki, ważne, że zachowanie konwenansów to podstawa.
„Żona potwora” to nic innego jak przerażający obraz psychopaty i nie mam na myśli tylko Simona Dargeta, okrutnego, pozbawionego uczuć degenerata, ale też jego żonę, która opowiadając historię swojego związku daje się poznać jako osoba o wielu twarzach. Potrafi być idealną, dystyngowaną kobietą o doskonałym wyczuciu stylu, z perfekcyjną znajomością zasad współżycia społecznego. Innym razem jest naiwną, uległą, upokarzaną przez swojego męża kobietą, która cierpliwie znosi kąśliwe uwagi i upodlenie w imię dobra i stabilności rodziny, ale... jest też bezwzględną, pozbawioną sumienia manipulatorką, bardzo inteligentną i przebiegłą, która w istotnych momentach swojego życia potrafi po mistrzowsku odegrać rolę poszkodowanej.
Dla czytelników zachowanie oraz charakter pani Darget jest bardzo widoczny, co jest zasługą ciekawej konstrukcji książki, podzielonej na pewne ramy czasowe. Mamy relację z procesu oraz opowieść żony, a właściwie już ex-żony, o wspólnym życiu: licznych przeprowadzkach, wyskokach Simona, narodzinach dzieci, a nawet o konfliktach z sąsiadami i znajomymi. Opowieść jest bulwersująca, tym bardziej że autor posługuje się stylem niesamowicie prostym, w którym rządzą liczne powtórzenia, wtrącenia i wulgaryzmy, ale też fragmenty o błyskotliwym zabarwieniu. Zapewne taka forma jest zamierzonym działaniem i ma być odzwierciedleniem osobowości pani Darget. Samo przez się, czytanie jej wywodów doprowadzało mnie do szewskiej pasji, oczywiście jest to odczucie subiektywne, ale o ile postać Simona była klarowna, o tyle zachowanie jego żony balansowało gdzieś pomiędzy zaburzeniami osobowości, zagubieniem, a naiwnością – a tego nie można łatwo przyjąć.
Podczas czytania książki Jacquesa Experta – dziennikarza, zainteresowanego losem kobiet dzielących życie z mordercami i gwałcicielami, pojawia się szereg pytań: czy partnerki zwyrodnialców są świadome ciemnej strony swoich mężów?, czy faktycznie są ofiarami?, a może są biernymi istotami, godzącymi się z zaistniałą sytuacją? Hmm, trudno znaleźć odpowiedź na te pytania, każda z sytuacji jest inna i nie należy generalizować, chociaż czytanie tego typu pozycji zasiewa ziarenko niepewności, wywołując tendencje do ostrej oceny. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, „Żona potwora” jest pozycją niezwykle emocjonującą i dynamiczną, która nie tylko kreśli mechanizm funkcjonowania osobowości socjopatycznej, ale też tworzy pewien obraz społeczeństwa. Zdecydowanie warto przeczytać tę książkę, bo oprócz tego że dostaniemy sugestywny przekaz, to na dodatek przekonamy się z jaką łatwością psychopata potrafi wtopić się w tłum.
Dom państwa Darget, sobota, 8:16. Pani Darget, przykładna żona i matka, jak zwykle o tej porze, jest już ubrana i umalowana, w końcu perfekcyjnej pani domu nie uchodzi niedbałość, więc kiedy rozlega się dzwonek do drzwi, zapowiadający – o zgrozo! – wizytę przedstawicieli prawa, Pani Darget przyjmuje gości zgodnie z dobrym zwyczajem i nieważne, że wizyta dotyczy zatrzymania...
więcej Pokaż mimo to