-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel11
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-09-02
2021-11-27
W tej książce są wszystkie elementy, które „uwielbiam” w powieściach: naiwna, niezrównoważona bohaterka, brak logiki, nieżyciowość. Zacznijmy od oklepanych motywów takich jak ucieczka z dużego miasta na wieś, przeróbka domu na pensjonat, czy wątek miłosny „ona kontra ich dwóch”. Grozy tu nie ma za grosz, ani w domu, ani w miasteczku - nie wystarczy powtarzać co chwilę, że coś jest „jak z horroru”, żeby ten horror stworzyć. Tu w ogóle nie czułam klimatu, gdyż autorka nie sili sie na opisy budujące atmosferę. Za to nie brak rozbudowanych scen miłosnych, gdyż bohaterka od razu po przyjeździe do miasteczka wpada w ramiona przystojniaka, no jakżeby inaczej. Nieważna zmarła ukochana (ponoć) ciotka (dziwiło mnie bardzo traktowanie 50-letniej kobiety jak staruszki). W istocie Pełnik to głównie romansidło z irytującą bohaterką, która jest klonem wielu jej podobnych występujących w różnych kiepskich powieściach. Dorosła kobieta zachowująca się jak nastolatka, a czasem wręcz jak mała dziewczynka. Szlochów, krzyków czy chichotów jest tu co niemiara. Motyw z lokalnego folkloru ok, ciekawy, szkoda, że tak marnie wykorzystany. Bardzo mi ta książka pod koniec przypominała „Mexican Gothic”, a nie sądzę, by autorka się inspirowała tą powieścią, bo jest zbyt nowa. Świadczy to raczej o małej oryginalności fabuły. No i to posłowie, które w ogóle nie pasuje do tej książki - zresztą książka sie powinna bronić sama, a nie że autor sobie coś wykoncypuje, a potem tłumaczy „co miał na myśli”.
Wspomnę jeszcze błędy językowe: „chłopacy”, „chłopaki czekały”, „chłopaki pozwoliły”.
W tej książce są wszystkie elementy, które „uwielbiam” w powieściach: naiwna, niezrównoważona bohaterka, brak logiki, nieżyciowość. Zacznijmy od oklepanych motywów takich jak ucieczka z dużego miasta na wieś, przeróbka domu na pensjonat, czy wątek miłosny „ona kontra ich dwóch”. Grozy tu nie ma za grosz, ani w domu, ani w miasteczku - nie wystarczy powtarzać co chwilę, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-08
Świat kreowany w Agli przez Radka Raka nie jest znowu aż tak oryginalny, jak nam to sugerują. Autor bowiem sięga to tu, to tam, po różne popularne w literaturze fantastycznej motywy, takie jak świat uniwersytecki, nauka magii, porządek świata znany nam z XIX wieku, łącznie autorytarną władzą i przeciwstawiającymi się jej ruchami rewolucyjnymi. Są więc to elementy z prawdziwego świata wzięte, a miasto, w którym żyje Sofja przypomina trochę Kraków pod zaborami.
Powieść ma sporo zalet: piękny język i sugestywne opisy. Empatia, z jaką autor, mężczyzna przecież, pisze o kobietach i kobiecości, a już stosowanie feminatywów (doktoressa, subiektka) to już sam miód na moje uszy. Polubiłam postać przyjaciela Sofji, Haruna, wygłaszającego mądrości, jakby był stuletnim starcem. Całość lektury jest przyjazna dla czytelnika/czki, pozwala oderwać się od codzienności, jak na dobrą fantastykę przystało. Tekst zdobią piękne ilustracje (Igora Myszkiewicza). Mojego pozytywnego wrażenia dopełnia bardzo porządne wydanie książki: twarda okładka, dobry papier, szycie, a nie klejenie, tasiemkowa zakładka. Mimo wszystko mam poczucie, że jest to lektura kierowana do młodszych osób.
Świat kreowany w Agli przez Radka Raka nie jest znowu aż tak oryginalny, jak nam to sugerują. Autor bowiem sięga to tu, to tam, po różne popularne w literaturze fantastycznej motywy, takie jak świat uniwersytecki, nauka magii, porządek świata znany nam z XIX wieku, łącznie autorytarną władzą i przeciwstawiającymi się jej ruchami rewolucyjnymi. Są więc to elementy z...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-19
W poprzednich powieściach Artura Urbanowicza straszyły raczej "okoliczności przyrody", co mi się podobało, bo te powieści miały swój klimat. W Paradoksie nic z tych rzeczy, mamy studenta matematyki w Gdańsku; z początku powieść ma charakter kryminału/thrillera, ale z czasem robi się coraz dziwniej i wkraczamy na pole fantastyki. Niepotrzebnie się obawiałam, że wielkomiejski klimat mi się nie spodoba, bo pisanie Urbanowicza po prostu lubię - komfortowo czyta mi się te powieści, narracja jest płynna, ładny język, a też wszystko ma ręce i nogi. W Paradoksie wygląda to tak, że mimo fantastycznego wątku, przesłanie jest całkiem prawdziwe i realistyczne - perfekcjonizm wcale nie jest zdrowy, w życiu nie da się uniknąć błędów, ani być we wszystkim najlepszym, więc dobrze odpuścić - i sobie, i innym.
W poprzednich powieściach Artura Urbanowicza straszyły raczej "okoliczności przyrody", co mi się podobało, bo te powieści miały swój klimat. W Paradoksie nic z tych rzeczy, mamy studenta matematyki w Gdańsku; z początku powieść ma charakter kryminału/thrillera, ale z czasem robi się coraz dziwniej i wkraczamy na pole fantastyki. Niepotrzebnie się obawiałam, że wielkomiejski...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-01
Lubię Szymona Hołownię i jego styl, dlatego też czytuję jego książki. Teraz jednak jestem bardziej krytyczna wobec tych fikołków logicznych, jakie autor uprawia w publikacjach dot. religii. W istocie rzeczy niczego one nie wyjaśniają - bo też jak można "wyjaśnić" religie, wiarę? W pewnym momencie zawsze dojdzie się do ściany i stwierdzenia, że tego się wytłumaczyć nie da. Że logiki w tym nie ma. Bo na tym polega WIARA. Gdyby wiara polegała na faktach, to nie byłaby wiarą. I w tej książce to mocno widać. Jak sam autor pisze:
"trzeba opędzić się od pokusy zamiany wiary w wiedzę. Współczesne chrześcijaństwo znajduje sie między młotem, a kowadłem - postęp nauki sprawia, że mamy odpowiedzi na coraz więcej pytań, kurczy się sfera tajemnicy. My chrześcijanie wiemy jednak, że istnieje obszar, którego nauka nigdy nie zbada (...)"
Temu absurdalne są oczekiwania, że nagle Hołownia wyjaśni, czym jest życie pozagrobowe i nawróci ateistów. Ok, ale po co w takim razie brać za wyjaśnianie, skoro się nie umie? Więc można sobie poczytać, troszku się zdenerwować niektórymi opiniami i niewiele poza tym. Np. zwróciłam uwagę na kuriozalny cytowany tekst, że "w ówczesnej rodzinie żona była zobowiązana do posłuszeństwa wobec męża. Gdyby więc mężczyzna pierwszy zerwał zakazany owoc i dał żonie do zjedzenia, to miałaby obowiązek posłuchać" - czyli nawet w raju nie było równości płci i istniało małżeństwo z podziałem na pana i służącą? Przecież wtedy nie było w ogóle grzechu, powinności, małżeństwa, ani seksu!
Poza tym książka w niektòrych kwestiach jednak się zdezaktualizowała. No i nie podoba mi się prześmiewczy stosunek autora do innych opinii, z którymi się nie zgadza, a wynikający po prostu z ograniczonych horyzontów. Np.w anioły można wierzyć, ale prawa zwierząt to bzdura? Tak trudno zrozumieć, że zwierzęta też czują i cierpią i że człowiek nie ma żadnego prawa traktować je tak, jak je traktuje? Jakże to typowe dla chrześcijaństwa...
Lubię Szymona Hołownię i jego styl, dlatego też czytuję jego książki. Teraz jednak jestem bardziej krytyczna wobec tych fikołków logicznych, jakie autor uprawia w publikacjach dot. religii. W istocie rzeczy niczego one nie wyjaśniają - bo też jak można "wyjaśnić" religie, wiarę? W pewnym momencie zawsze dojdzie się do ściany i stwierdzenia, że tego się wytłumaczyć nie da....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-13
Genialnie przedstawiony kawałek historii Polski, do tej pory skrzętnie przemilczany w romantyzowaniu wsi i udawaniu, że wszyscy Polacy to szlachcice. Zdecydowanie książka zasługuje na poczytność, jaką zyskała i powinna być wprowadzona jako lektura w szkole.
Genialnie przedstawiony kawałek historii Polski, do tej pory skrzętnie przemilczany w romantyzowaniu wsi i udawaniu, że wszyscy Polacy to szlachcice. Zdecydowanie książka zasługuje na poczytność, jaką zyskała i powinna być wprowadzona jako lektura w szkole.
Pokaż mimo to2024-04-10
Kolejna już książka tego autora - tym razem Lamża stara się przybliżyć kilka najważniejszych trendów we współczesnej nauce (jak sam przyznaje pomysłów jest tyle, że to istny zawrót głowy): robotykę, inteligentny świat skrojony pod nasze potrzeby, świat danych, medycynę jutra oraz umysł „podkręcony” technologicznie. Lamża pisze nie tylko o tym, co tu i teraz (czyli w 2021r.), ale przede wszystkim wyjaśnia podstawy działania wielu metod i technologii. A to dlatego, że jest świadomy szybkiego postępu i tego, że treści dot. pomysłów i wynalazków szybko się starzeją. Nie dotyczy to jednak założeń, stojących u podstaw tych wynalazków. Tak więc książka ma służyć jako „podręcznik przyszłych technologii”. Jest więc o uczeniu maszynowym, edycji genomu, druku 3D, inżynierii tkankowej i wielu innych. Dla mnie i tak najciekawszy był rozdział o danych, w którym Lamża w naprawdę łopatologiczny sposób wyjaśnia jak wiele z naszych danych jest obecnie zbierane, kiedy my beztrosko korzystamy z internetu i telefonu.
Kolejna już książka tego autora - tym razem Lamża stara się przybliżyć kilka najważniejszych trendów we współczesnej nauce (jak sam przyznaje pomysłów jest tyle, że to istny zawrót głowy): robotykę, inteligentny świat skrojony pod nasze potrzeby, świat danych, medycynę jutra oraz umysł „podkręcony” technologicznie. Lamża pisze nie tylko o tym, co tu i teraz (czyli w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-31
Album - bo chyba można tę książkę nazwać albumem - z którego można dowiedzieć się nie tylko o tym, jak wyglądało projektowanie okładek i książek w PRL-u, ale i jak w ogóle wyglądała branża wydawnicza. Jak dla mnie trochę jednak to zbyt formalne, dużo takich informacji encyklopedycznych, a mało ciekawostek.
Album - bo chyba można tę książkę nazwać albumem - z którego można dowiedzieć się nie tylko o tym, jak wyglądało projektowanie okładek i książek w PRL-u, ale i jak w ogóle wyglądała branża wydawnicza. Jak dla mnie trochę jednak to zbyt formalne, dużo takich informacji encyklopedycznych, a mało ciekawostek.
Pokaż mimo to2024-03-15
Ja chyba czytałam inną książkę, niż pozostali recenzenci piszący o tym, że książka ta jest napisana "przystępnym językiem". Pani Podgórska na pewno wiedzę ma, ale to nie jest książka popularnonaukowa, tylko podręcznik do biologii. Książka jest tak naszpikowana terminami biologicznymi/biochemicznymi i medycznymi, że po prostu nie nadaje się do czytania dla przyjemności. Dla poparcia losowy fragment z losowo wybranej strony:
"Synteza acetylocholiny polega na reakcji pomiędzy acetylokoenzymem A (CoA), który tworzy się w mitochondriach z pirogronianu (a ten w procesie glikolizy, czyli przemian glukozy), oraz choliną (...), a cały proces może się odbywać dzięki działaniu enzymu – transferazy acetylocholinowej. Wspominam o tym, ponieważ, podobnie jak w przypadku serotoniny i dopaminy, źródła pokarmowe mają tutaj kluczowe znaczenie. A ściślej – wspomniana cholina, która daje początek acetylocholinie."
"Proces powstawania GABA właśnie z glutaminianu odbywa się w astrocytach (...). A wspomniana przemiana zachodzi dzięki działaniu specjalnego enzymu, tzw. dekarboksylazy kwasu glutaminowego (w skrócie GAD). Do jego prawidłowego działania absolutnie niezbędna jest witamina B6. Jeśli organizm boryka się z jej niedoborem, powstawanie GABA (a zatem hamowanie układu nerwowego) nie może mieć miejsca. Kofaktorami tej reakcji są też tauryna i arginina aminokwasy, których dostępność również decyduje o tym, czy zajdzie ten proces."
Przeczytałam, ale co z tego spamiętam, nie będąc medykiem? A i tak nie jestem kompletnym laikiem w temacie. Wnioski wyciągnęłam dwa: że umysł ludzki (a tak naprawdę to cały organizm) jest tak skomplikowanym tworem, z taką ilością współzależności i rzeczy, które mogą się popsuć, że w przypadku wielu dolegliwości niemożliwością jest ich zdiagnozowanie (mimo tego, że wydaje się nam, iż mamy zaawansowaną medycynę). Jeden objaw może być spowodowany przez wiele różnych chorób.
Po drugie, do Alzheimera może przyczyniać się w zasadzie wszystko: od stresu, złej diety, przez różne choroby towarzyszące, jak insulinoodporność, a skończywszy na złym stanie uzębienia, a nawet braku zębów! To samo z depresją. W takich okolicznościach cud, że w ogóle ktokolwiek jest zdrowy. A tak w ogóle mamy przesrane. Fajnie pisać takie książki, ale mam poczucie, że naukowcy żyją w jakiejś bańce i promują utopię, jeśli wydaje im się, że ludzie mogą jeść "tłuste ryby morskie" każdego dnia. W ogóle, nie ma w tej książce niczego na temat toksyczności naszego środowiska, wynikającej z tego, że ludzie zanieczyszczają planetę - powietrze, wodę, glebę - a potem to wszystko wchłaniają. Przecież to ma kolosalny wpływ na nasze zdrowie, w dodatku taki, na który człowiek jako indywidualna jednostka, ma znikomy wpływ. Co tylko potęguje poczucie bezsilności. Tymczasem ten temat u pani Podgórskiej nie istnieje - jakby jedzenie ryb i ruch mogły załatwić sprawę. Coś takiego mnie wkurza, tak jak wmawianie ludziom, że mają wybór w tej kwestii.
Ja chyba czytałam inną książkę, niż pozostali recenzenci piszący o tym, że książka ta jest napisana "przystępnym językiem". Pani Podgórska na pewno wiedzę ma, ale to nie jest książka popularnonaukowa, tylko podręcznik do biologii. Książka jest tak naszpikowana terminami biologicznymi/biochemicznymi i medycznymi, że po prostu nie nadaje się do czytania dla przyjemności. Dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-19
Daję bardzo dobrą ocenę, bo literacko ta powieść to majstersztyk, aczkolwiek można mieć zastrzeżenia do treści. Po kolei. Czytałam już kilka powieści Bator i ten styl tu mnie zaskoczył - to coś jak skrzyżowanie Bułhakowa z Murakamim i Orbitowskim (Kult). Powieść jest mroczna, eksploatująca wątki Wałbrzycha, prowincjonalnej mentalności, beznadziei życia prostych ludzi, smutnego dzieciństwa bohaterki. Im dalej w las, tym bardziej staje się nierealistyczna, gdzieś z pogranicza jawy i snu. Widać, że autorka mocno idzie w turpizm - w opisie i ludzi, i miejsc, aczkolwiek z wyjątkiem zamku Książ i jego historii. Wątpliwości może wzbudzać ogrom okrutnych motywów, ludzkiej i zwierzęcej krzywdy, patologii i degrengolady, występujący w powieści. Nie do końca zrozumiałam na przykład po co aż tyle miejsca poświęcono bluzgom internetowych trolli - wynika z nich, że Polacy są rasistami i ksenofobami oraz religijnymi maniakami, ok - ale po co rozpisywać to na kilkadziesiąt stron? Nadmiarowy był dla mnie również wątek "wałbrzyskiego kultu". No i koty, dużo kotów, kociar, pełniących tu rolę takich postaci deus ex machina, zakrawające na jakąś obsesję...
Trochę za dużo grzybów w barszczu, przez co ma się poczucie, że powieść jest “jakaś”, “inna”, “ciekawa”, ale właściwie nie wiadomo jakie niesie ona przesłanie…
Daję bardzo dobrą ocenę, bo literacko ta powieść to majstersztyk, aczkolwiek można mieć zastrzeżenia do treści. Po kolei. Czytałam już kilka powieści Bator i ten styl tu mnie zaskoczył - to coś jak skrzyżowanie Bułhakowa z Murakamim i Orbitowskim (Kult). Powieść jest mroczna, eksploatująca wątki Wałbrzycha, prowincjonalnej mentalności, beznadziei życia prostych ludzi,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-08
Statek translatlantyk to najlepsze miejsce na intrygę kryminalną w stylu Agathy Christie - stąd naprawdę nie ma gdzie uciec. Do tego wątek szachowy. Niestety potencjał zupełnie niewykorzystany, a powieść jest przeciętna:
- za dużo bohaterów wprowadzonych na raz - trudno się zorientować kto jest kim,
- do połowy książki w zasadzie nic się nie dzieje, bohater - narrator (który jest nie wiadomo kim) snuje się tylko po statku i gada z pasażerami,
- kompletny brak napięcia - a jeśli już to wiąże się ono tylko z wiszącą nad światem wojną,
- szachy i szachiści nic nie wnoszą.
No i kompletnie niewciągająca intryga kryminalna - ktoś tam kogoś szuka, goni, szpieguje, ale o co chodzi do końca nie wiadomo, i ani to ziębi, ani grzeje. Efekt jest taki, że po godzinie od skończenia książki już zapomniałam o czym ona była.
Statek translatlantyk to najlepsze miejsce na intrygę kryminalną w stylu Agathy Christie - stąd naprawdę nie ma gdzie uciec. Do tego wątek szachowy. Niestety potencjał zupełnie niewykorzystany, a powieść jest przeciętna:
- za dużo bohaterów wprowadzonych na raz - trudno się zorientować kto jest kim,
- do połowy książki w zasadzie nic się nie dzieje, bohater - narrator...
2024-03-02
Tacy Chłopi, prawda? Tylko współcześnie napisani. Język co prawda lekko stylizowany na dawny, ale widać to współczesne podejście do tematu. Opowiadanie o chłopstwie z perspektywy głównie kobiecej, akcenty na rolę i dolę kobiet, także na wyzysk pańszczyźniany, który niewiele w sumie był lepszy od niewolnictwa.
Fryczkowska opisała dzieje rodziny Jozwiaków w prosty, ale jakże wymowny sposób, dodała też odrobinę realizmu magicznego, który podkreśla, że jednak w tamtych czasach cały czas granica między realnością, a tym, co niezrozumiałe, tajemnicze i magiczne - nadal była dość cienka. Pamiętajmy, że nie możemy tego romantyzować, że “słowiańska dusza, codzienny znój, prostota, itp.”. W tym codziennym znoju mieścił się wyzysk, przemoc seksualna, analfabetyzm, brud, ubóstwo, hipokryzja, koślawe normy religijne, i długo by jeszcze wymieniać. Do pełni “krajobrazu” brakuje u Fryczkowskiej tylko pijaństwa. Dlatego słowo “piękna” nie bardzo pasuje mi do tej powieści. Z pewnością nikt z nas nie chciałby tak żyć.
Rzecz dzieje się na Kujawach, ale nie ma w tej powieści jakiegoś szczególnego kolorytu lokalnego - moim zdaniem mogłoby się to dziać gdziekolwiek na terenie dawnej Polski. Natomiast kiedy okazuje się, że to wszystko oparte jest na prawdziwej historii antenatów autorki, to patrzy się już na to trochę inaczej.
Tacy Chłopi, prawda? Tylko współcześnie napisani. Język co prawda lekko stylizowany na dawny, ale widać to współczesne podejście do tematu. Opowiadanie o chłopstwie z perspektywy głównie kobiecej, akcenty na rolę i dolę kobiet, także na wyzysk pańszczyźniany, który niewiele w sumie był lepszy od niewolnictwa.
Fryczkowska opisała dzieje rodziny Jozwiaków w prosty, ale...
2019-01-23
Jako osoba mająca pewną wiedzę na temat ratownictwa górskiego, nie spodziewałam się po tej książce rewelacji. Jednak jestem zaskoczona jak dobrze jest ona napisana. Rzeczowo, konkretnie, na temat, a przy tym nie nudno (!), bez lania wody, może tylko odrobinę zbyt czołobitnie wobec głównych bohaterów (oj lecą kobitki na te czerwone polary ;) Przede wszystkim jest bardzo merytoryczna, przekazuje sporo wiedzy i na temat samego ratownictwa, i zachowania w górach. Może to być przydatne wszystkim, lecz głównie bardziej doświadczonym górołazom (bo szczerze mówiąc nie sądzę, by niedzielni turyści sięgnęli po tę pozycję). Czytanie takiej książki było dla mnie prawdziwą przyjemnością. A najbardziej frustrujące są w niej wcale nie opowieści o niefrasobliwych turystach, wzywających śmigłowiec do bolących nóg, ale ostatni rozdział, pokazujący jaki, tak naprawdę, jest w naszym państwie stosunek do osób ratujących życie i zdrowie, często wybitnych specjalistów. Szacun Pani Beato za opisanie tego wszystkiego!
Jako osoba mająca pewną wiedzę na temat ratownictwa górskiego, nie spodziewałam się po tej książce rewelacji. Jednak jestem zaskoczona jak dobrze jest ona napisana. Rzeczowo, konkretnie, na temat, a przy tym nie nudno (!), bez lania wody, może tylko odrobinę zbyt czołobitnie wobec głównych bohaterów (oj lecą kobitki na te czerwone polary ;) Przede wszystkim jest bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-17
Tomek Michniewicz z hipsterskiego podróżnika, dla którego najważniejsza była przygoda i dobra zabawa, przeistacza się w reportera pełną gębą. Widać było to już we fragmentach poprzednich książek, np. opowieści o rezerwacie w Zimbabwe, gdzie chronione są zagrożone wyginięciem nosorożce. Do którego to miejsca zresztą Michniewicz wraca w "Chrobocie".
Można tę książkę w istocie podsumować jako "opisanie świata": siedem różnych miejsc na świecie, siedem ludzkich istnień, tak różnych, a zarazem tak podobnych w swoich dążeniach do siebie. Kultura, obyczaje w tych krajach. Poza tym "Chrobot" to również spojrzenie "z lotu ptaka" na problemy współczesnego świata: zanieczyszczenie środowiska, globalizację, wyzysk biednych przez bogatych, rosnące dysproporcje pomiędzy tymiż. Manifest minimalizmu. I, kolokwialnie rzecz ujmując, trzeba to stwierdzić, że ta książka "ryje beret". Jako całokształt jest bardzo przygnębiająca, jak prawie każdy reportaż zresztą, każąc zadać sobie ostateczne pytanie o sens: "po co to wszystko?".
"O marzeniach trzeba umieć zapomnieć. Bez marzeń da się żyć. Na marzenia był czas w przedszkolu".
"W klimatyzowanych aulach na uniwersytetach uczą, że słowa kształtują rzeczywistość, że trzeba je precyzyjnie dobierać.
Nie 'Trzeci Świat' tylko 'kraje rozwijające się'. Nie 'nędza' i 'zacofanie', tylko 'problemy strukturalne'. Nie 'biedny' tylko 'ekonomicznie nieprzystosowany'.
- Ludzie w Mubende są biedni, a nie 'ekonomicznie nieprzystosowani'. Biedni. Jeśli cię nie stać na leki, nie możesz wysłać dzieci do szkoły, jesteś biedny. (...) Po co to nazywać inaczej?
- Bo to wyraz szacunku.
- My chcemy móc kupić leki, a nie być nazywani z szacunkiem i to przez kogoś na końcu świata. Używasz innych słów, ale opisujesz to samo. Przecież tu się niewiele zmienia. Te wasza słowa ukrywają, jak jest naprawdę. Komu to służy?"
"W wielu krajach podatek korporacyjny wynosi dwadzieścia pięć- trzydzieści pięć procent. Coca-cola, Apple, IBM różnymi trickami sprowadziły swój podatek do poziomu siedemnastu procent.
Boening - do ośmiu.
Facebook - do czterech."
Czytajcie!
Tomek Michniewicz z hipsterskiego podróżnika, dla którego najważniejsza była przygoda i dobra zabawa, przeistacza się w reportera pełną gębą. Widać było to już we fragmentach poprzednich książek, np. opowieści o rezerwacie w Zimbabwe, gdzie chronione są zagrożone wyginięciem nosorożce. Do którego to miejsca zresztą Michniewicz wraca w "Chrobocie".
Można tę książkę w istocie...
2020-01-14
Warto, jeśli chcecie poszerzyć horyzonty, ale wrażliwym nie polecam - historie opisane w tym reportażu są takie że o Jesooooo! Jednak moim zdaniem nie ma sensu od razu demonizować Kanady, bo historie takie jak te zdarzały się i zdarzają nadal wszędzie, na całym świecie, są uniwersalne. Po prostu taki jest gatunek ludzki, a to kolejny przykład na jego okrucieństwo i podłość. Rdzenni mieszkańcy natomiast byli tępieni w całym "Nowym Świecie", nie tylko w Kanadzie. Żal ściska jednak, że te kultury inne od naszej zostały właściwie bezpowrotnie zniszczone w imię "jedynej słusznej ideologii" przyniesionej przez białego człowieka.
Warto, jeśli chcecie poszerzyć horyzonty, ale wrażliwym nie polecam - historie opisane w tym reportażu są takie że o Jesooooo! Jednak moim zdaniem nie ma sensu od razu demonizować Kanady, bo historie takie jak te zdarzały się i zdarzają nadal wszędzie, na całym świecie, są uniwersalne. Po prostu taki jest gatunek ludzki, a to kolejny przykład na jego okrucieństwo i podłość....
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-20
Reportaż Olgi Gitkiewicz jest wstrząsający, bo pokazuje, jak w Polsce zamordowano de facto transport zbiorowy. W PRL-u był, we wspaniałej „wolnej Polsce” go nie ma. To efekt myślenia, że wszystko powinien uregulować rynek i że wszystko powinno na siebie zarabiać. Nawet szkoła i park, nie mówiąc już o kolei. Transport nie jest traktowany w Polsce jako coś, co trzeba ludziom zapewnić – nie, to problem, który został zrzucony na obywateli – radźcie sobie sami. Zatem popyt na transport zbiorowy został "wygaszony", a wykreowany został kult samochodu. Co przy braku kultury jazdy kierowców ma tragiczne skutki. Kierowcy z radością rozjechaliby pieszego, czy rowerzystę, który by stanął na ich drodze, no bo przecież ci piesi i cykliści są tylko utrapieniem i problemem. W razie wypadku panuje narracja zrzucania winy na ofiarę, czyli pieszego - a statystyki są nieubłagane.
"Nie zdążę" to dla mnie lektura bolesna i emocjonalna, bo problem wykluczenia komunikacyjnego znam z autopsji. Mogłabym opowiedzieć wiele historii takich, jak te w książce. Bulwersująca jest zwłaszcza pierwsza połowa książki, dotycząca ruchu kołowego, w tym relacji kierowca - pieszy. W drugiej połowie, gdzie mowa o kolei, reportaż robi się mniej konkretny, trochę abstrakcyjny, trochę chaotyczny. Jak Polska kolej nie przymierzając... Zabrakło trochę wniosków, konkluzji. Ale jaka ona mogłaby być? Jako, że kierowcy i zwolennicy ruchu drogowego stali się w Polsce większością (wskutek takiej, a nie innej polityki dot. transportu), to światełka w tunelu nie widać. Strach pomyśleć, jak transport zbiorowy zniesie pandemię...
Reportaż Olgi Gitkiewicz jest wstrząsający, bo pokazuje, jak w Polsce zamordowano de facto transport zbiorowy. W PRL-u był, we wspaniałej „wolnej Polsce” go nie ma. To efekt myślenia, że wszystko powinien uregulować rynek i że wszystko powinno na siebie zarabiać. Nawet szkoła i park, nie mówiąc już o kolei. Transport nie jest traktowany w Polsce jako coś, co trzeba ludziom...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-15
Bardzo wyważona, mądra pozycja, w pigułce opisująca to, co dzieje się współcześnie na świecie, choć przede wszystkim w Polsce. Powinien ją przeczytać każdy, a zwłaszcza Ci, którzy mają jakiś pomysł na zmiany i wyrwanie się z tego błędnego koła, w którym teraz tkwimy. Problem w tym, że nie wiem, czy tacy ludzie istnieją.
Bardzo wyważona, mądra pozycja, w pigułce opisująca to, co dzieje się współcześnie na świecie, choć przede wszystkim w Polsce. Powinien ją przeczytać każdy, a zwłaszcza Ci, którzy mają jakiś pomysł na zmiany i wyrwanie się z tego błędnego koła, w którym teraz tkwimy. Problem w tym, że nie wiem, czy tacy ludzie istnieją.
Pokaż mimo to2022-03-02
Lektura "Betonozy" przyprawia o ból głowy. Dlaczego Polacy tak nienawidzą drzew, można zadać sobie pytanie, czytając tę książkę. Drzewa wycinane są u nas na potęgę, zarówno przez urzędników, jak i osoby prywatne. Każdy pretekst jest dobry. Od wielu lat nurtuje mnie to pytanie, dlaczego??? Dlaczego władze miast (a także politycy na szczeblu krajowym) sankcjonują wycinanie drzew i niszczenie przyrody? I to często POMIMO protestów mieszkańców? Dlaczego nam to robią, głusi i ślepi na oczywiste oczywistości, i to nawet teraz, kiedy zagrożeni jesteśmy katastrofą ekologiczną? A oni zamiast na naturę chuchać i dmuchać, nadal ją demolują. Idealnie to oddaje to dosadna wypowiedź cytowana w książce:
"Nie wiem, co to kurna za pomyślunek... Wyciąć w mieście drzewa, jebnąć kostkę gdzie się da, a potem kurtyny wodne stawiać, bo upał w dupę parzy".
A Jan Mencwel doskonale to wszystko opisuje. Fakt, że taką centralną osią, wokół której toczy się narracja jest wycinanie drzew, ale przeczytamy tu także o historii betonu, o samochodozie, parkach narodowych czy roli hydrologii w mieście. W książce zawarto również sporo ciekawostek z historii współczesnej, czy to koncepcji rozwoju miast, czy powstania polskiej rewolucji antyekologicznej, z którą mieliśmy do czynienia w ostatnich latach (bardzo kiepsko wybrany moment według mnie). Wszystko to oczywiście na konkretnych przykładach z polskich miast (dużo Warszawy – trochę za dużo). Myślę, że każdy Polak, który mieszka w mieście może podać wiele takich z własnego podwórka. Ja od teraz będę miała alergię na słowo „rewitalizacja”, które w nomenklaturze naszych decydentów najczęściej oznacza zalanie betonem.
Szczególnie ciekawy jest rozdział dotyczący inwestycji: drzewa, zieleń, przyroda nigdy nie są traktowane jako inwestycje (a tylko jako coś, co inwestycjom przeszkadza) – a powinny być, zwłaszcza – co znowu należy podkreślić – w erze kryzysu klimatycznego. Skoro nie przemawia nic innego, to niech tu przemówią pieniądze (choć ja jestem przeciwna przeliczaniu przyrody na dolary). Skończy się tak, że za klika-kilkanaście lat będziemy rozbierać te wszystkie betony, na które wydane zostały grube miliony – robią to już miasta w Europie, my póki co powielamy ich błędy, zamiast korzystać z dobrych praktyk.
Bardzo wartościowa pozycja edukacyjna dla wszystkich, ale przede wszystkim powinna być ona lekturą obowiązkową dla włodarzy miast, którzy z takim zapamiętaniem fundują nam betonozę i miasta nienadające się do życia.
Lektura "Betonozy" przyprawia o ból głowy. Dlaczego Polacy tak nienawidzą drzew, można zadać sobie pytanie, czytając tę książkę. Drzewa wycinane są u nas na potęgę, zarówno przez urzędników, jak i osoby prywatne. Każdy pretekst jest dobry. Od wielu lat nurtuje mnie to pytanie, dlaczego??? Dlaczego władze miast (a także politycy na szczeblu krajowym) sankcjonują wycinanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-19
Dziękuję Katarzynie Wężyk, że napisała tę książkę, książkę o tym – głównie – jak wygląda piekło kobiet w Polsce a.d.2021. Dziś już nawet najbardziej konserwatywne, katolickie kraje, jak Irlandia czy Hiszpania mają liberalne prawo aborcyjne, podczas gdy Polki są praktycznie w tej samej sytuacji, co nasze przodkinie 100 lat temu. Ta odwieczna wojna przeciwko kobietom ciągle się u nas toczy.
Znajdziemy w tej książce mnóstwo faktów i merytorycznych argumentów. Autorka obnaża całą hipokryzję tego systemu, funkcjonującego przecież od zarania dziejów. Pokazuje jak te sprawy kształtowały się w poszczególnych epokach, jakie były obowiązujące prawa i jak je uzasadniano. Tak naprawdę narracja jest ciągle ta sama, oparta na podrzędnej roli kobiety, uprzedmiotawianiu i wtłaczaniu jej w tradycyjne (usankcjonowane religią) role. Tylko język się zmienia, co też jest ciekawe – i też język jest orężem w tej batalii.
Wężyk przytacza też historie Polek (i nie tylko), które poddały się aborcji – kobiet w różnym wieku. Szczęście miały chyba te, które żyły w PRL – co jest paradoksem – gdyż wtedy mieliśmy najbardziej liberalne prawo dot. tej kwestii, a państwo generalnie nie zaglądało ludziom pod kołdry. Kobiety, które z niechcianą ciążą musiały zmagać się już w III RP opowiadają często o strachu, zagubieniu wynikającym bynajmniej nie z poczucia winy, ale z poczucia, że w trudnej sytuacji życiowej nie mają gdzie się zwrócić ze swoim problemem, że muszą to ukrywać, robić coś nielegalnego. Że Państwo zamiast się opiekować, traktuje je jak przestępczynie. I do tego wmawia im, że powinny czuć się winne…
Podziwiam autorkę, że potrafiła trzymać emocje na wodzy, co w przypadku tak gorącego tematu jest nie lada wyzwaniem. Gdyby zresztą było inaczej zaraz odezwałyby się głosy, że autorka jest „niestabilna emocjonalnie”, tak jakby odczuwanie emocji było czymś nienormalnym. Ale Wężyk relacjonuje, cytuje, ale raczej nie komentuje (choć oczywiście o bezstronności nie ma tu mowy). Dla mnie wstrząsające są nie wojenki polityków, tylko realne tragedie kobiet, którym odmówiono legalnej aborcji, mimo, że miały do niej prawo, wskutek czego utraciły zdrowie, życie albo zostały obarczone ciężko chorym dzieckiem.
W tym wszystkim brakowało mi jednego: sprawców tych ciąż. Mężczyzny w tym dyskursie w ogóle nie ma. Ani po stronie pro-life, ani pro-choice. Nie ma mowy o JEGO odpowiedzialności za to, że sobie pociupciał („rozkładałaś nogi, to teraz ródź”), nie ma mowy o JEGO wygodnictwie, kiedy miga się od obowiązków tatusia. Za to mężczyźni, zwłaszcza ci w sutannach, najlepiej wiedzą, co czuje kobieta po aborcji…
Wszystko to sprowadza się do jednego: aborcja była, jest i będzie, niezależnie od tego jak restrykcyjne prawo wprowadzimy. Tak było zawsze i naiwnością byłoby sądzić, że ci, co ustanawiają to prawo – tego nie wiedzą. Oczywiście, że wiedzą, ale mają to gdzieś, bo przecież nie chodzi o zdrowie i życie kobiet.
Dziękuję Katarzynie Wężyk, że napisała tę książkę, książkę o tym – głównie – jak wygląda piekło kobiet w Polsce a.d.2021. Dziś już nawet najbardziej konserwatywne, katolickie kraje, jak Irlandia czy Hiszpania mają liberalne prawo aborcyjne, podczas gdy Polki są praktycznie w tej samej sytuacji, co nasze przodkinie 100 lat temu. Ta odwieczna wojna przeciwko kobietom ciągle...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czytając tę książkę miałam wrażenie bycia w jednym z tych snów, kiedy gonimy jakiś cel, a tu ciągle pojawiają się jakieś przeszkody i cel zamiast się przybliżać to się ciągle oddala. Bardzo tego nie lubię, dlatego oniryczna atmosfera tej powieści mnie nie porwała, miałam poczucie, że autorce jakoś zabrakło weny, żeby zrobić z tego coś ciekawszego. Szukałam tego zaćmienia i tej apokalipsy i nie znalazłam. Ponownie chciałam również zauważyć, że sceneria zarówno Roku Zaćmienia, jak i Czarnego Miasta jest wyimaginowana i nie ma wiele wspólnego z prawdziwym Śląskiem!
Czytając tę książkę miałam wrażenie bycia w jednym z tych snów, kiedy gonimy jakiś cel, a tu ciągle pojawiają się jakieś przeszkody i cel zamiast się przybliżać to się ciągle oddala. Bardzo tego nie lubię, dlatego oniryczna atmosfera tej powieści mnie nie porwała, miałam poczucie, że autorce jakoś zabrakło weny, żeby zrobić z tego coś ciekawszego. Szukałam tego zaćmienia i...
więcej Pokaż mimo to