Pełnik Anna Lewicka 6,4
ocenił(a) na 234 tyg. temu Mam trochę problem z oceną tej książki. Obiektywnie patrząc, nie jest to zupełnie nic jakkolwiek gorszego od wielu innych pozycji ze współczesnej literatury rozrywkowej, włączając te najpopularniejsze. To takie silne Może Być, 4/10, nieszkodliwa przeciętna, wielu może ubawi. Ale subiektywnie, no, kwęk, 2/10 w porywach. To nie było dobre.
Powieść grozy? Coś jak E.A. Poe? Nie wiem, kto ten opis pisał, chyba sztuczna inteligencja. A okładka taka ładna... A treść taka... Nieadekwatna do wszystkiego, i do grafiki, i do opisu... Mam nawet problem, żeby nazwać tę książkę "powieścią", które to słowo implikuje bądź co bądź jakąkolwiek twórczą i oryginalną wartość artystyczną... A to jest, jeżu kolczasty, tak generyczy romans... Taki... Jak wszędzie... Aż mi się chce stawiać tylko wielokropki.
A jeśli chodzi o mniej wielokropkowe konkrety: mamy tu 1) główną bohaterkę która odmienia swoje życie 2) tajemniczego bruneta uosobiającego moce tajemnicze i demoniczną żądzę 3) wesołego blondyna reprezentującego ziemskie pocieszenie i wsparcie zapewniane przez cynamonową bułkę 4) romansową dynamikę 1x(2±3). Plus elementy fantastyczne odwołujące się do legend z Kotliny Kłodzkiej (to akurat oryginalny plus, pierwszy i jedyny) i oklepane motywy z horrorów, które autorka stosuje jakby ani ich nie czuła, ani specjalnie nie lubiła, w sposób, no cóż, chciałam nie użyć określenia "bezmyślny" ze względu na jego negatywny wydźwięk, ale naprawdę ciśnie mi się to na klawiaturę. Ciotka chodząca w "wiktoriańskich sukniach" w dwudziestym pierwszym wieku? Stary dom na wzgórzu opisany o tyle że wcale, przysięgam że ciekawsze opisy starej architektury znalazłabym w "Panu Samochodziku"? Napisać, że nawiedzony dom jest tłem w tej powieści, to napisać za dużo - on tu nie istnieje. Wiem o nim, że jest stary i że wymaga remontu. Ostatecznie efekt końcowy sprawia wrażenie jakby autorka chętniej napisała raczej kolejny sztampowy kryminał, niż szumnie tu zapowiadaną "powieść grozy".
Treść jest niefinezyjna i cukierkowa. Do cukierkowych tekstów nic nie mam, mają swoją doniosłą życiową funkcję, ale, erm, to miał być horror, tak? W cukierkowym horrorze styki się po prostu nie łączą. To nie zadziała. Prąd nie przepłynie przez ten obwód. Tak więc, jeśli liczyć na jakość w kontekście horroru, to jej tu nie ma. Nie stwierdzono nawet ilości śladowych.
A jeśli chodzi o romans? Żywe, dobrze napisane postaci i ciekawe, emocjonujące relacje między nimi obroniłyby ten tekst. "By", ale mamy tu kolejny upadek z wysokiego konia, na którym autorka nie umie jeździć, albo, powiem inaczej: jeździ jak większość współczesnych autorów książek rozrywkowych, ale mnie ta hippika nie bawi. Główna bohaterka zaczęła jako prawniczka, która musi mieć nad wszystkim kontrolę i skrywa żale z przeszłości pod maską silnej babki, ale autorka potrafi przekreślić tę stworzoną przez samą siebie charakterystykę w dosłownie jednym zdaniu. A jeśli coś takiego ma miejsce, jeśli postać zachowuje się out of character u ORYGINALNEGO autora, to znaczy że o żadnej kreacji postaci nie może być po prostu mowy, to jest przypadkowy zlepek oklepanych pomysłów bez, no właśnie, pomysłu. A jeśli chodzi o relacje między bohaterami, to nie ma tu miejsca na żadną niepewność, żadne niedopowiedzenia, są tylko nieudolne, słabe pozory - że niby bohaterka "czuje coś, czego sama nie umie jeszcze nazwać", a poza tym "czuje znajomą wilgoć między nogami", cytat/koniec cytatu. No cóż, jeśli sprawa jest postawiona w ten sposób, to chyba nie ma o czym dalej dyskutować? You've got a pussy, I have a dick, so what's the problem, let's do it quick, śpiewał Rammstein? To jest ten poziom wyrafinowania. A jeśli ktoś się już cieszy na tę wiadomość, bo chciałby szybko przejść do twardych (czy też wilgotnych) konkretów, to mam kolejne rozczarowanie: erotyka jest tu, niestety, bardzo mechaniczna i wyzuta z pasji, jakiejkolwiek chemii między bohaterami zupełnie się nie czuje, więc dobry i mięsny tekst porno to też bynajmniej nie jest.
Zgniła wisienka na tym pod każdym względem niesmacznym torcie: lektorka mojego audiobooka miała tendencję do ustnego wymawiania głosek nosowych, i przez to dowiedziałam się, że historia starego domu na wzgórzu jest owiana mrocznoł tajemnicoł.
To wszystko było naprawdę straszne, ale bynajmniej nie w takim sensie, jakiego się naiwnie spodziewałam.
Strata czasu. Można se ewentualnie okładkę pooglądać.