-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel11
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-11-02
2023-08-17
Bardzo dobra pozycja, thriller z elementem nadnaturalnym - książka jest dokładnie tym, co opisuje opis. Jak zwykle u McCammona jest dbałość o szczegóły i ciekawa intryga, choć moim zdaniem akcja za wolno się rozkręca. Jak już ktoś wspomniał jest to pozycja dobra do rozpoczęcia poznawania tego autora, bo nie jest tak opasła, jak inne jego powieści, a żeby uniknąć też pretensji, że "nie do tego nas autor przyzwyczaił".
Bardzo dobra pozycja, thriller z elementem nadnaturalnym - książka jest dokładnie tym, co opisuje opis. Jak zwykle u McCammona jest dbałość o szczegóły i ciekawa intryga, choć moim zdaniem akcja za wolno się rozkręca. Jak już ktoś wspomniał jest to pozycja dobra do rozpoczęcia poznawania tego autora, bo nie jest tak opasła, jak inne jego powieści, a żeby uniknąć też...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-05
Ta książka jest w dużej mierze historią kolonializmu, imperializmu i kapitalizmu. A ta uczy, że oparte były one głównie na przemocy, chciwości, grabieży i wyzysku. Na podboje do dalekich krain wysyłano często najgorszy element (poza misjonarzami naturalnie), nie oglądający się na moralność. Ta ostatnia z kolei była - w wypaczonej wersji - stosowana przez fanatycznych duchownych, nawracających kijem, a nie marchewką. Nie ma złudzeń co do tego, że podbite kraje podbito nie dlatego, że ich mieszkańcy byli mniej lotni (choć zapewne byli mniej zaawansowani technicznie), czy dlatego, że byli “barbarzyńcami”.
Landes prezentuje tu dość klasyczny punkt widzenia, na tytułowe pytanie odpowiadając zasadniczo: bez pracy nie ma kołaczy. A bogactwo idzie w parze z postępem, nauką i technologią. Uczony mocno podkreśla rolę czynników kulturowych i systemu wartości w rozwoju gospodarczym danych państw, którym - jak sam pisze - ekonomiści nie poświęcają uwagi, gdyż nie da się ich zmierzyć. Landes w tym wszystkim stara się zachować zdrowy rozsądek i obiektywizm. Nie ma co szafować europocentryzmem - może nam się nie podobać, że to Europa podbiła świat - ale tak było i nie ma co temu zaprzeczać. A to, że temu nie zaprzeczamy - nie znaczy, że pochwalamy. Też Landes nie zaprzecza, ale punktuje wszystkie zbrodnie kolonizatorów Zarazem gani indolencję państw postkolonialnych. Odpiera też te zarzuty antyeuropocentrystów, wyśmiewa de facto polityczną poprawność i wszelkiego rodzaju fikołki intelektualne, jak zaprzeczanie faktom i tworzenie niczym nie popartych alternatywnych teorii czy kulturowe przywłaszczenie. Do klasycznego ujęcia należy również pochwała kapitalizmu - jako jedynego w zasadzie systemu, który może generować zyski i bogactwo (aczkolwiek lepiej, by ując go w jakieś karby, co jest rolą państwa), a ciągłe dążenie do czegoś więcej nie podlega w zasadzie żadnym negocjacjom.
Trzeba przyznać, że Landes kupił mnie stylem - autor stawia na wartką narrację, nie przypominającą w niczym suchego, akademickiego wywodu. Wyjątkowo mało tu dat i suchych faktów, autor oferuje syntezę, a nie analizę, dokładając do danych perspektywę psychologiczną i socjologiczną. Byłam tym stylem zachwycona - przynajmniej na początku książki. Potem to wszystko siadło - pojawiła się rewolucja przemysłowa, maszyny, przędzalnie, banki, finanse, ekonomia i zaleciało nudą. Landes zdecydowanie lepiej wypada tam, gdzie pisze o historii, niż o ekonomii. W książce znaleźć można wiele naprawdę interesujących faktów i analiz dotyczących kultury oraz obyczajowości różnych narodów z całego świata (nie tylko państwa europejskie, ale i Chiny, Indie, Japonia, państwa arabskie). Możnaby się co prawda zastanawiać, czy te analizy kulturowe nie są za bardzo stereotypowe, ale skoro stereotyp dobrze wpasowuje się w teorię, to może jest w nim ziarno prawdy?
Pozycja nie zawiera żadnych prognoz na przyszłość, ale można się nad nimi zastanowić, skoro jesteśmy już wzbogaceni o konkretną wiedzę o tym, jak to było w przeszłości (i jak zmienił się świat przez te 20 lat, jakie minęły od wydania książki). Np. czy państwa arabskie podzielą los Hiszpanii, która przejadła swoje bogactwa?
Ta książka jest w dużej mierze historią kolonializmu, imperializmu i kapitalizmu. A ta uczy, że oparte były one głównie na przemocy, chciwości, grabieży i wyzysku. Na podboje do dalekich krain wysyłano często najgorszy element (poza misjonarzami naturalnie), nie oglądający się na moralność. Ta ostatnia z kolei była - w wypaczonej wersji - stosowana przez fanatycznych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-29
Genialna powieść graficzna o powstaniu bomby atomowej. Kreska realistyczna, precyzyjna, ale też pełna rozmachu - obrazy zawarte w tej książce są takie, że nie mogłam oderwać od nich oczu.
Całość jest bardzo poruszająca i pouczająca zarazem. Autorzy poruszają w tej opowieści nie tylko kwestię celowości zrzucenia bomby na Japonię, ale także kwestię etyki, moralności i odpowiedzialności naukowców, opracowujących zabójcze technologie. Niech każdy oceni to sam, we własnym sumieniu.
Genialna powieść graficzna o powstaniu bomby atomowej. Kreska realistyczna, precyzyjna, ale też pełna rozmachu - obrazy zawarte w tej książce są takie, że nie mogłam oderwać od nich oczu.
Całość jest bardzo poruszająca i pouczająca zarazem. Autorzy poruszają w tej opowieści nie tylko kwestię celowości zrzucenia bomby na Japonię, ale także kwestię etyki, moralności i...
2024-04-13
Genialnie przedstawiony kawałek historii Polski, do tej pory skrzętnie przemilczany w romantyzowaniu wsi i udawaniu, że wszyscy Polacy to szlachcice. Zdecydowanie książka zasługuje na poczytność, jaką zyskała i powinna być wprowadzona jako lektura w szkole.
Genialnie przedstawiony kawałek historii Polski, do tej pory skrzętnie przemilczany w romantyzowaniu wsi i udawaniu, że wszyscy Polacy to szlachcice. Zdecydowanie książka zasługuje na poczytność, jaką zyskała i powinna być wprowadzona jako lektura w szkole.
Pokaż mimo to2024-04-05
Książka obejmuje lata miedzy zakończeniem I i II wojny światowej. Można się z niej dowiedzieć ciekawych rzeczy nt. tego, jak wyglądało życie w Niemczech w tych latach, jakie były nastroje społeczne, a jakie metody stosowali naziści, by uzyskać poparcie społeczne. Publikacja podzielona jest tematycznie, od polityki, gospodarki, administrację, przez socjologiczny przekrój społeczeństwa, po kwestie związane z kulturą. Jest nawet rozdział poświęcony humorowi. Dobrze oddaje schizofrenię, jaką cechował się nazizm, popierający często wzajemnie wykluczające się rzeczy. Książka zawiera sporo danych i liczb. Językowo jednak nie jest to najłatwiejsza przeprawa, więc pozycję polecam głównie "miłośnikom" tego kawałka naszej historii.
Książka obejmuje lata miedzy zakończeniem I i II wojny światowej. Można się z niej dowiedzieć ciekawych rzeczy nt. tego, jak wyglądało życie w Niemczech w tych latach, jakie były nastroje społeczne, a jakie metody stosowali naziści, by uzyskać poparcie społeczne. Publikacja podzielona jest tematycznie, od polityki, gospodarki, administrację, przez socjologiczny przekrój...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-29
W tej biografii autorka stara się przedstawić swojego bohatera w kontrapunkcie do niezbyt przychylnego wizerunku "sztywniaka", jaki się o nim rozpowszechnił. Podkreśla, że był osobą sympatyczną, aczkolwiek stonowaną, że też targały nim różnego rodzaju namiętności: "Walter Gropius był osobą pełną uroku, szczodrą, o wielkiej wyobraźni."
MacCarthy podkreśla też, że Gropius był nie tyle architektem, co twórcą pewnej filozofii projektowania (aczkolwiek wielu twierdziło, że był raczej inżynierem, niż architektem). Szkoda tylko, że ta filozofia nie została przez autorkę jakoś lepiej wyjaśniona, MacCarthy wymienia tylko jej cechy, ale skutek jest taki, że czytelnik ma nader mętne wyobrażenie na ten temat (autorka chyba założyła, że każdy wie, czym był Bauhaus, ale co, jeśli nie?). Ja sama nie posiadam jakiejś dogłębnej wiedzy o architekturze i jej trendach, i z tej biografii niczego w zasadzie więcej się o Bauhausie (jako stylu projektowania) nie dowiedziałam, ponad to, co już wiedziałam. I nie czarujmy się, nie są to dobre skojarzenia, bo Gropius kojarzy się głównie z nieszczęsnymi blokami, w których nie ma nic pięknego (niezależnie od filozofii, która przyświecała Gropiusowi). Nie pomaga też to, że mamy tu bardzo mało zdjęć przedstawiających realizacje Gropiusa - i są to tylko budynki, a nie ma żadnych przedmiotów użytkowych (mebli np.), o których też mowa jest w książce.
Innym problemem, jaki miałam z tą biografią jest to, że autorka bombarduje nas licznymi nazwiskami osób, które jakoś tam były związane z Gropiusem, ale które, w większości nic mi nie mówiły. Nawet jeśli wyjaśniono kim ta osoba była, to jest tych osób tyle i przemykają one przez tekst tak szybko, że trudno się w tym połapać.
Podsumowując to, jest to biografia na pewno rzetelna, szczegółowa, ale niestety nudnawa. Stety, albo niestety - ciekawiej jest tylko w tych fragmentach, dotyczących życia prywatnego Gropiusa, w tym jego związku z Almą Mahler. Nie czułam tego ducha głównego bohatera, takiego, jakiego go widziała autorka.
W tej biografii autorka stara się przedstawić swojego bohatera w kontrapunkcie do niezbyt przychylnego wizerunku "sztywniaka", jaki się o nim rozpowszechnił. Podkreśla, że był osobą sympatyczną, aczkolwiek stonowaną, że też targały nim różnego rodzaju namiętności: "Walter Gropius był osobą pełną uroku, szczodrą, o wielkiej wyobraźni."
MacCarthy podkreśla też, że Gropius...
2024-03-24
Ta książka to prawdziwa perełka, z rodzaju takich, których mi brakuje na polskim rynku, przystępnie opowiadających o historii sztuki. A zupełnie zaginęła w zalewie różnych promowanych pozycji (natknęłam się nawet na określenie “niszowa”). Bardzo szkoda. Książka jest naprawdę przyjemnie napisana (jeśli tak można określić tragiczne wojenne przeżycia), w tonie gawędy, a autorka wykazuje dużą wrażliwość estetyczną, co uwidacznia się w barwnych opisach nie tylko samych obrazów, lecz także innych dzieł sztuki, czy wystroju wnętrz. Daje także do myślenia, dlaczego w Polsce tak mało osób interesuje się sztuką.
Ta książka to prawdziwa perełka, z rodzaju takich, których mi brakuje na polskim rynku, przystępnie opowiadających o historii sztuki. A zupełnie zaginęła w zalewie różnych promowanych pozycji (natknęłam się nawet na określenie “niszowa”). Bardzo szkoda. Książka jest naprawdę przyjemnie napisana (jeśli tak można określić tragiczne wojenne przeżycia), w tonie gawędy, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-01
Niewątpliwie Morton czerpała inspirację z powieści gotyckich i za taką też chce uchodzić "Milczący zamek". Jest on taką mieszanką "Jane Eyre", "Wichrowych wzgórz" i "Zdobywamy zamek" – i jako taki jest mocno niedzisiejszy; choć teoretycznie część jego akcji dzieje się współcześnie, to czytając odnosi się wrażenie przeniesienia się w XIX wiek. Jego treść określiłabym słowem „gęsta”. Gęsta atmosfera, którą można kroić nożem, gęsta jest również treść powieści, spisanej drobnym maczkiem, nabrzmiała od malarskich wręcz opisów zamku i uczuć doświadczanych przez bohaterki. Nie można tego czytać na chybcika. I o ile to sprawia, że lektura jest bardzo przyjemna, to sama fabuła i zagadka rozwiązywana przez Edith, była dla mnie trochę niedorzeczna. Zbyt wiele nieszczęść, jakich doświadczyła rodzina Blythe’ów, zbyt wiele ukrytych przez całe lata sekretów i motywacji. Możnaby wręcz zaryzykować stwierdzenie, że zamek jest przeklęty, aczkolwiek nasze siostry wcale tego tak nie widzą, ich przywiązane do niego wręcz z jakąś absurdalną siłą, która też mnie zastanawiała. Wprawdzie autorka wszystko to pod koniec ładnie puentuje, ale na wszystkie moje pytania nie odpowiedziała, niektóre motywy zostały przez nią porzucone. Mimo to była to dla mnie przyjemna lektura.
Niewątpliwie Morton czerpała inspirację z powieści gotyckich i za taką też chce uchodzić "Milczący zamek". Jest on taką mieszanką "Jane Eyre", "Wichrowych wzgórz" i "Zdobywamy zamek" – i jako taki jest mocno niedzisiejszy; choć teoretycznie część jego akcji dzieje się współcześnie, to czytając odnosi się wrażenie przeniesienia się w XIX wiek. Jego treść określiłabym słowem...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-12
Wbrew moim obawom, ten reportaż dotyczący nie tyle samej wyprawy Franklina, co wypraw ratunkowych i prób ustalenia, co się stało- okazał się całkiem interesujący. Przyznaję, że i ja miałam o wiktoriańskich żeglarzach, ruszających na podbój Arktyki zdanie podobne do poglądu panującego w XX wieku, co Margaret Atwood opisała tak: "Sir John Franklin był jeszcze jednym przykładem gamonia, który przyjeżdża do jakiegoś miejsca, a potem żałuje, że nie trzymał się zasad tubylców i ich rad, z których pierwsza w wielu sytuacjach brzmi 'Nie łaź tam''. Okazuje się, że XX-wieczni naukowcy jednak zrehabilitowali ciut sir Franklina (choć już nie jego załogę, której dowiedziono kanibalizmu). To wszystko przez puszki!
Wbrew moim obawom, ten reportaż dotyczący nie tyle samej wyprawy Franklina, co wypraw ratunkowych i prób ustalenia, co się stało- okazał się całkiem interesujący. Przyznaję, że i ja miałam o wiktoriańskich żeglarzach, ruszających na podbój Arktyki zdanie podobne do poglądu panującego w XX wieku, co Margaret Atwood opisała tak: "Sir John Franklin był jeszcze jednym...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-10
O ile w pierwszej części Sagi mamy poczucie, że jest ciężko, ale idzie ku dobremu, to w drugiej części robi się bardziej ponuro. Na scenę wkracza przemoc wobec kobiet, śmierć i nieszczęścia spadające na rodzinę Jozwiaków. Narrację w większym stopniu przejmują mężczyźni, jako że Zofia i Szczepan dochowali się dwóch synów - i między nimi toczy się spór. Poza tym nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że akcja i opisywane przez Fryczkowską przywary chłopstwa odzwierciedlają naszą obecną rzeczywistość. Mamy tu przecież ludzką głupotę, która sprawia, że codzienną krzątaninę uznajemy za ważniejszą od zatroszczenia się o przyszłość, nawet jeśli jest to kwestia życia i śmierci. Mamy pokazanych narcyzów, co to tylko gadają, a nic nie robią, ale są przekonani o własnej mądrości - a inni to łykają i cenią ich bardziej, niż tych, którzy faktycznie pracują. Mamy nawet obawy przed tym, że jak chłopi dostaną trochę więcej wolności (zniesienie pańszczyzny), to sobie nie poradzą, tylko się jeszcze bardziej rozleniwią. I że kontrola musi być. Nie wiem, czy Fryczkowska miała na celu pokazanie w krzywym zwierciadle naszych czasów, czy po prostu historia ciągle się powtarza, a my bardzo wolno się z niej uczymy.
O ile w pierwszej części Sagi mamy poczucie, że jest ciężko, ale idzie ku dobremu, to w drugiej części robi się bardziej ponuro. Na scenę wkracza przemoc wobec kobiet, śmierć i nieszczęścia spadające na rodzinę Jozwiaków. Narrację w większym stopniu przejmują mężczyźni, jako że Zofia i Szczepan dochowali się dwóch synów - i między nimi toczy się spór. Poza tym nie mogłam...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-08
Statek translatlantyk to najlepsze miejsce na intrygę kryminalną w stylu Agathy Christie - stąd naprawdę nie ma gdzie uciec. Do tego wątek szachowy. Niestety potencjał zupełnie niewykorzystany, a powieść jest przeciętna:
- za dużo bohaterów wprowadzonych na raz - trudno się zorientować kto jest kim,
- do połowy książki w zasadzie nic się nie dzieje, bohater - narrator (który jest nie wiadomo kim) snuje się tylko po statku i gada z pasażerami,
- kompletny brak napięcia - a jeśli już to wiąże się ono tylko z wiszącą nad światem wojną,
- szachy i szachiści nic nie wnoszą.
No i kompletnie niewciągająca intryga kryminalna - ktoś tam kogoś szuka, goni, szpieguje, ale o co chodzi do końca nie wiadomo, i ani to ziębi, ani grzeje. Efekt jest taki, że po godzinie od skończenia książki już zapomniałam o czym ona była.
Statek translatlantyk to najlepsze miejsce na intrygę kryminalną w stylu Agathy Christie - stąd naprawdę nie ma gdzie uciec. Do tego wątek szachowy. Niestety potencjał zupełnie niewykorzystany, a powieść jest przeciętna:
- za dużo bohaterów wprowadzonych na raz - trudno się zorientować kto jest kim,
- do połowy książki w zasadzie nic się nie dzieje, bohater - narrator...
2024-03-06
Brytyjski historyk na tapet bierze II wojnę światową, opisując ją z punktu widzenia Niemców, zarówno “frontu wewnętrznego”, jak i tego, co działo się w trakcie walk w napadniętych krajach - z przewagą frontu wschodniego. Dowiemy się, jak w III Rzeszy toczyło się życie podczas wojny. Jak Niemcy, karmieni propagandą postrzegali w ogóle tę wojnę, o co - ich zdaniem - toczyła się ta walka (i dlaczego), czy była to wojna potrzebna? do wygrania? Co myśleli o eksterminacji Żydów, jak reagowali na działania aliantów, co czuli kiedy było już jasne, że sprawa jest przegrana.
Nie jest to książka łatwa, mówi przecież o niesłychanych ludzkich dramatach (nawet jeśli nie z perspektywy jednostkowej, choć historie jednostkowe też tu są); trzeba czytać ją uważnie, a ilość szczegółów dot. działań wojskowych może przytłaczać. Znacznie bardziej strawniejsze były dla mnie oczywiście te fragmenty, które dotyczyły aspektów społecznych, niż ściśle militarnych. Pomimo tego dla mnie to była pozycja przeciekawa, z której dowiedziałam się wielu nowych rzeczy.
Jeśli ktoś po przeczytaniu tej pozycji nadal twierdzi, że Niemcy to byli niewinni ludzie cierpiący przez "garstkę ludzi, którzy rozpętali to piekło", albo iż była to “wojna elit” - jeśli Hitlera i jego szajkę można nazwać “elitami”, to nic z tej lektury nie zrozumiał. “Wojna elit” szybko by się skończyła. Tymczasem w momencie zakończenia wojny "nagle nikt nie był nazistą". Pojawiła się narracja o ofiarach i o wykonywaniu rozkazów. Co ciekawe, to Rosjanie to wymyślili, przyjmując taktykę “odróżniania nazistów od zwykłych ludzi” - co dla Niemców było bardzo wygodne. Dlatego, faktycznie, jak nie lubię stosowania odpowiedzialności zbiorowej, to jak się czyta na koniec o tym zbiorowym wypieraniu się odpowiedzialności i pomroczności jasnej, to krew człowieka zalewa.
Brytyjski historyk na tapet bierze II wojnę światową, opisując ją z punktu widzenia Niemców, zarówno “frontu wewnętrznego”, jak i tego, co działo się w trakcie walk w napadniętych krajach - z przewagą frontu wschodniego. Dowiemy się, jak w III Rzeszy toczyło się życie podczas wojny. Jak Niemcy, karmieni propagandą postrzegali w ogóle tę wojnę, o co - ich zdaniem - toczyła...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-02
Tacy Chłopi, prawda? Tylko współcześnie napisani. Język co prawda lekko stylizowany na dawny, ale widać to współczesne podejście do tematu. Opowiadanie o chłopstwie z perspektywy głównie kobiecej, akcenty na rolę i dolę kobiet, także na wyzysk pańszczyźniany, który niewiele w sumie był lepszy od niewolnictwa.
Fryczkowska opisała dzieje rodziny Jozwiaków w prosty, ale jakże wymowny sposób, dodała też odrobinę realizmu magicznego, który podkreśla, że jednak w tamtych czasach cały czas granica między realnością, a tym, co niezrozumiałe, tajemnicze i magiczne - nadal była dość cienka. Pamiętajmy, że nie możemy tego romantyzować, że “słowiańska dusza, codzienny znój, prostota, itp.”. W tym codziennym znoju mieścił się wyzysk, przemoc seksualna, analfabetyzm, brud, ubóstwo, hipokryzja, koślawe normy religijne, i długo by jeszcze wymieniać. Do pełni “krajobrazu” brakuje u Fryczkowskiej tylko pijaństwa. Dlatego słowo “piękna” nie bardzo pasuje mi do tej powieści. Z pewnością nikt z nas nie chciałby tak żyć.
Rzecz dzieje się na Kujawach, ale nie ma w tej powieści jakiegoś szczególnego kolorytu lokalnego - moim zdaniem mogłoby się to dziać gdziekolwiek na terenie dawnej Polski. Natomiast kiedy okazuje się, że to wszystko oparte jest na prawdziwej historii antenatów autorki, to patrzy się już na to trochę inaczej.
Tacy Chłopi, prawda? Tylko współcześnie napisani. Język co prawda lekko stylizowany na dawny, ale widać to współczesne podejście do tematu. Opowiadanie o chłopstwie z perspektywy głównie kobiecej, akcenty na rolę i dolę kobiet, także na wyzysk pańszczyźniany, który niewiele w sumie był lepszy od niewolnictwa.
Fryczkowska opisała dzieje rodziny Jozwiaków w prosty, ale...
2024-02-28
Napisane to jest dobrze, z wieloma detalami dotyczącymi życia w starożytnym Rzymie (choć w niektórych miejscach autor chyba się zapędził z uwspółcześnianiem). Świetnie opisany moment katastrofy (uwieczniony w zapiskach Pliniusza). Nachodzi refleksja, jak wiele osiągnęli już ludzie w tamtych czasach w kwestiach np. inżynierii, wprowadzania udogodnień w życiu, wiedzy - a co zostało zaprzepaszczone w czasach średniowiecza. Tu w szczególności możemy zachwycać się wspaniałościami rzymskich akweduktów. No, tylko czemu połowa książki jest właśnie o akweduktach i o wodzie...
Napisane to jest dobrze, z wieloma detalami dotyczącymi życia w starożytnym Rzymie (choć w niektórych miejscach autor chyba się zapędził z uwspółcześnianiem). Świetnie opisany moment katastrofy (uwieczniony w zapiskach Pliniusza). Nachodzi refleksja, jak wiele osiągnęli już ludzie w tamtych czasach w kwestiach np. inżynierii, wprowadzania udogodnień w życiu, wiedzy - a co...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-31
My, Naród jest historią Stanów Zjednoczonych bardziej z punktu widzenia idei, a nie faktów, bardziej polityki, niż historii, co jest szczególnie wyraźne w ostatniej, współczesnej części książki. Dwie pierwsze części zdominowane są prawie całkowicie przez kwestie niewolnictwa, a i w pozostałych cały czas przewija się problematyka segregacji rasowej, równych praw i rasizmu. Jak to się ma do intencji ojców założycieli i słów zawartych w konstytucji o wolności i równości? Jeśli mowa natomiast o polityce, to zajmujemy się nią w kolejnych dwóch częściach i prawie wyłącznie jest to polityka wewnętrzna, na zagraniczną u Lepore nie ma miejsca. Może to stanowić zarówno o zalecie, jak i wadzie tej książki. Zalecie, bo mowa w niej o problemach, o których przeciętny czytelnik, zwłaszcza nie-Amerykanin, wie mało, a wadzie, bo czytelnika, który chce sobie usystematyzować swoją wiedzę dotyczącą klasycznego biegu dziejów, może spotkać tu zawód. Tym niemniej doceniam to dzieło. Jest to książka na pewno ważna i pouczająca, dająca pojęcie o rozwoju Stanów Zjednoczonych, natomiast nie jestem pewna, czy dość dobra jako kompleksowa historia tego kraju. Na pewno nie wyczerpuje ona tematu i osoby zainteresowane tą tematyką nie powinny poprzestać na Lepore. Inna sprawa, że tekst tej pozycji nie jest najłatwiejszy. Tzn. nie jest to może książka, przez którą nie da się przebrnąć – np. niewiele tu, jak na książkę historyczną – dat – w istocie czasem nawet ich brakuje – i na pewno nie jest nudna, ale momentami trzeba się mocno skupić, by zrozumieć, o czym mowa. Nie jest to pozycja, którą można przeczytać szybko, za to lektura ta daje dużą satysfakcję.
My, Naród jest historią Stanów Zjednoczonych bardziej z punktu widzenia idei, a nie faktów, bardziej polityki, niż historii, co jest szczególnie wyraźne w ostatniej, współczesnej części książki. Dwie pierwsze części zdominowane są prawie całkowicie przez kwestie niewolnictwa, a i w pozostałych cały czas przewija się problematyka segregacji rasowej, równych praw i rasizmu....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-15
Wyśmienity reportaż historyczny. W zasadzie wszystko na jego temat zawarli już w swoich opiniach moi poprzednicy.
Wyśmienity reportaż historyczny. W zasadzie wszystko na jego temat zawarli już w swoich opiniach moi poprzednicy.
Pokaż mimo to
Druga część „Księgi czarownic” niestety nie wnosi zbyt wiele do tej historii. Powieść jest totalnie pozbawiona dynamiki, jest bardzo mało akcji, zważywszy na ilość stron, a bardzo dużo gadania. Diana i Matthew przenieśli się do przeszłości po to, żeby 1. Diana nauczyła się używać swojej magii 2. znaleźć księgę Ashmole 782. Więc dlaczego przez pierwsze pół książki nic się w tym kierunku nie dzieje, a to, co zdarza się potem, wydarza się jakby „przy okazji”? Autorka skupiła się głównie na nakreśleniu historycznego tła epoki. Miałam wrażenie, że powieść składa się głównie z opisów otoczenia, strojów oraz dialogów pomiędzy postaciami – których nota bene jest tu stanowczo za dużo, trudno się połapać kto jest kim i po co tam jest. Znajomi Matthew, dworzanie, znane postacie z tamtej epoki, ale także służba i wiele postaci pobocznych. Po co na przykład wątek z dziećmi, które przygarniają Diana i Matthew? W dodatku zabierają je wszędzie ze sobą – jadą na drugi koniec Europy w misję de facto dyplomatyczną i ciągają ze sobą cały fraucymer, łącznie z psem?? W pierwszej części przynajmniej kwitł romans bohaterów – w tej wszystko się sprowadza do tego, że Matthew powarkuje i przypomina Dianie o swojej zaborczości, a ona stara się ułagodzić jego wybuchy złego humoru i wątpliwości, zapewniając jak bardzo go kocha. Co niestety przypominało mi specyfikę typowego toksycznego, przemocowego wątku…
Na domiar złego książka jest napisana w taki sposób, że miałam problemy ze zrozumieniem o co tam chodzi – co może być też kwestią tłumaczenia. Tekst w wielu fragmentach był dla mnie niejasny, są jakieś dziwne sceny, niespójności. Np. pewnego dnia Diana przynosi do domu wymyślną pułapkę na myszy wykonaną ze srebra i złota, i wobec tego bardzo kosztowną. Bohaterowie przez chwilę o tym rozmawiają, ale nigdzie nie ma wyjaśnienia co w związku z tym. Po co ta pułapka i dlaczego Diana nie mogła kupić normalnej, tylko potrzebna jej była srebrna? Jaki był sens tej sceny? Albo: bohaterowie nie mogą wrócić do swoich czasów, bo Diana nie nauczyła się czarować i nie wie jak wrócić. Ale przecież w pierwszej części Diana ćwiczyła przenoszenie się w czasie – i wtedy jakoś wiedziała jak to zrobić. Zresztą te fragmenty, kiedy mowa jest o magii, też są rozczarowujące – dla mnie mało zrozumiałe, za bardzo wydumane. Wreszcie „interesujące” było to, że Matthew i Diana wcale nie kryją się z tym, że są podróżnikami w czasie, mówią o tym komu popadnie – i ta wiadomość nie wywiera na nikim wrażenia! Natomiast ewentualne skutki takiej podróży, jak np. zmiana osobowości Matthew i konsekwencje z tego płynące, są potraktowane bardzo marginalnie.
Często nie rozumiałam również o czym rozmawiają ze sobą te liczne postaci i po co tyle tych dialogów, bo nic z nich nie wynika. Bohaterowie zamiast działać to gadają, gadają i gadają… Dużo w tych rozmowach polityki i to nie tylko w aspekcie historycznym, ale okazuje się, że w świecie bytów też rządzi polityka – te wszystkie rady, zgromadzenia, kongregacje, zakony… Dziwię się, że z tej całej gadaniny wykrojono 10-odcinkowy serial (drugi sezon) – zresztą serial też jest nudny i powiela mankamenty powieści. Efekt był taki, że bardziej ciekawiły mnie w nim przebitki z teraźniejszości, niż wątek główny.
Mój werdykt: książka umiarkowanie nudna, zdecydowanie przegadana, niewiele w niej magii, bardziej dla fanów powieści historycznych niż fantastyki.
Druga część „Księgi czarownic” niestety nie wnosi zbyt wiele do tej historii. Powieść jest totalnie pozbawiona dynamiki, jest bardzo mało akcji, zważywszy na ilość stron, a bardzo dużo gadania. Diana i Matthew przenieśli się do przeszłości po to, żeby 1. Diana nauczyła się używać swojej magii 2. znaleźć księgę Ashmole 782. Więc dlaczego przez pierwsze pół książki nic się w...
więcej Pokaż mimo to