-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać3
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2017-04-11
2017-02-07
Po pierwsze za krótka.
Po drugie zabrakło mi takiego porażającego autentyzmu, takiej prawdy o sobie jak w Dzienniczku Faustyny. Jestem przekonana, że gdyby Józefina nie była analfabetką i sama napisała swoje wspomnienia, to mielibyśmy arcydzieło. Tak się jednak stało, że pisać nie umiała, a w swojej skromności nie lubiła o sobie mówić za dużo. W konsekwencji opis jej życia to czytanka na godzinę, a reszta to jej myśli, starannie przefiltrowane przez zakonną cenzurę i przetworzone na zakonne zasady.
Szkoda. Gdyby ona sama napisała o sobie albo jakiś porządny biograf dostał za życia w swoje szpony Józefinę, to mogłaby powstać obłędna książka, albowiem historia życia świętej jest z pewnością pasjonująca. Czego tam nie ma w tym życiorysie? I realia w Sudanie, i porwanie przez handlarzy niewolników, i bycie niewolnikiem w wielu domach, i przyjazd do Włoch, i wstąpienie do włoskiego klasztoru, i odnajdywanie się w realiach Europy Zachodniej. Każdy etap życia Józefiny jest niezwykle ciekawy i te skrawki wiedzy z książki to pokazują. Szkoda jednak, że są to zaledwie skrawki...
*) W porównaniu z filmem wydaje mi się, że książka jest gorsza.
Po pierwsze za krótka.
Po drugie zabrakło mi takiego porażającego autentyzmu, takiej prawdy o sobie jak w Dzienniczku Faustyny. Jestem przekonana, że gdyby Józefina nie była analfabetką i sama napisała swoje wspomnienia, to mielibyśmy arcydzieło. Tak się jednak stało, że pisać nie umiała, a w swojej skromności nie lubiła o sobie mówić za dużo. W konsekwencji opis jej życia...
2017-01-28
Ta książka dała mi więcej wiedzy o Korei Północnej niż kilkanaście obejrzanych filmów dokumentalnych o tym kraju. Dlatego polecam ją wszystkim zainteresowanym tematem, mimo że nie traktuję każdego opisanego przeżycia jako w 100% prawdziwego. Autorka utrzymuje się z tego, ze jest uciekinierką więc jak wielu uciekinierów może kolorować rzeczywistość, co jest jej czasem zarzucane. Ale nie każdy pojedynczy fakt jest tu ważny lecz ich suma, ogólny obraz rzeczywistości.
Książka podzielona jest na 3 porównywalne objętościowo części (Korea Północna, Chiny, Korea Południowa).
Życie w Korei Północnej opisane jest z punktu widzenia dziecka (autorka uciekła z kraju w wieku 12 czy 13 lat). Relacja dziecka zawsze jest mniej dokładna niż osoby dorosłej, jednak niewątpliwie ma moc silnego oddziaływania na odbiorcę. Ciekawym jest również to, że autorka przedstawia nam po części życie wśród południowokoreańskich "bogaczy" (w małych miastach bogaczem jest ten, co raz na rok zje cząstkę pomarańczy, czy jajko ale ma dużo ryżu).
Również, a może nawet i ciekawszy, jest los uciekinierów w Chinach. Kiedy część koreańska skończyła się już po około 100 stronach byłam zła, ale potem okazało się, że życie w Chinach było nie mniej interesujące niż w Korei. Dostałam w tej części świetną relację o handlu ludźmi, świecie przestępców, zarabiających na sprzedaży kobiet itp.
Część ostatnia, czyli życie w Korei Południowej również czytało mi się niezwykle przyjemne, ponieważ po raz pierwszy zapoznałam się z tematem programu południowokoreańskiej pomocy dla uciekinierów z północy. Znalezienie się północnych Koreańczyków w Korei Południowej to jak podróż wehikułem czasu kilkadziesiąt lat wstecz i "Goście goście bis" (trzeba im założyć konto w banku, nauczyć jego obsługi itp.).
Generalnie uważam, że książka warta jest przeczytania. Część I i II chyba lepsze od III.
Trochę przeszkadzała mi też oziębłość emocjonalna autorki. Książka jest bardzo formalna, jakby napisana przez robota. Mamy suche obrazy, nie pomalowane emocjami. Ale to efekt reżimu północnokoreańskiego, okrucieństwa, doświadczeń w przeszłości; a być może też koloryzowania... Ciężko ujmować jednak powyższe jako zarzut. Cierpienie czasem zamyka emocjonalnie, a proza życia zmusza do pisania ciekawie. Prawdziwości każdego faktu i tak nie jestem w stanie rozstrzygnąć. Nawet jednak, gdyby dużo rzeczy stanowiło przeżycia innych osób, to i tak uważam książkę za dobrą i wartą przeczytania.
I na koniec: podziwiam protestantów, zaangażowanych w pomoc Koreańczykom w ucieczce z Chin. Nie wiedziałam, że kościoły protestanckie robią w tym zakresie tak wiele i tak dużo ryzykują dla dobra nieznanych osób.
Ta książka dała mi więcej wiedzy o Korei Północnej niż kilkanaście obejrzanych filmów dokumentalnych o tym kraju. Dlatego polecam ją wszystkim zainteresowanym tematem, mimo że nie traktuję każdego opisanego przeżycia jako w 100% prawdziwego. Autorka utrzymuje się z tego, ze jest uciekinierką więc jak wielu uciekinierów może kolorować rzeczywistość, co jest jej czasem...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-01
Jeśli ta książka chciała mi się spodobać, to miała pecha, że została przeczytana bezpośrednio po "Na południe". Każda jedna lektura traci, gdy czytelnik ma głowę nabitą świeżo zakończonym arcydziełem.
Nie będę się sprzeczać jednak z fanami "Lasów" i przyznam, że coś fajnego i w tej pozycji znajdziemy. Jakaś magia północnej, zalesionej Norwegii, jakaś tajemnica wisząca w powietrzu, jakaś nostalgia za czasami dawno minionymi, jakiś opis życia dawnych pokoleń. To wszystko ma swój urok. Powieść napisana została sprawnie pod względem językowym, co sprawia że czyta się ją szybko i przyjemnie. Książeczka jest krótka, nie przegadana, nie nuży.
Skoro wszystko takie dobre, to czemu ocena taka niska?
Otóż okropnie mnie drażniło, że w książce o bajecznie ciekawym temacie, jakim jest północna Norwegia sprzed lat 98% treści to losy ludzi i love story. Okropnie odcierpiałam nijakie opisy przyrody, których prawie że nie było. Brak mi było ukazania duszy i istoty lasów północy, zabrakło mi przekazania sposobów radzenia sobie Norwegów z dziką przyrodą i mrozami itd.
Najbardziej rozdrażniło mnie jednak, że książka ma w tytule "lasy", tymczasem lasy zostały w niej nikczemnie zmarginalizowane. Ten tytuł wprowadza w błąd, łudzi bajecznym pięknem przyrody. Zamiast mamić ludzi przyrodą północy, która tu jest zmarginalizowana do roli scenografii (jak stara szafa czy drewniana chałupa) powinno się uczciwie machnąć tytuł "Życie matrymonialne ludów północnej Norwegii oraz smutny los starych panien". Bo o tym tak na prawdę jest ta książka, co sprawia, że temat jest znacznie bardziej przyziemny i mniej porywający niż by się wydawać mogło po okładce.
Jeśli ta książka chciała mi się spodobać, to miała pecha, że została przeczytana bezpośrednio po "Na południe". Każda jedna lektura traci, gdy czytelnik ma głowę nabitą świeżo zakończonym arcydziełem.
Nie będę się sprzeczać jednak z fanami "Lasów" i przyznam, że coś fajnego i w tej pozycji znajdziemy. Jakaś magia północnej, zalesionej Norwegii, jakaś tajemnica wisząca w...
2003
Książkę kupiłam po przeczytaniu wszystkich pozycji ks. J. Kozłowskiego. Przyznam, że kupiłam ją dlatego, iż miałam ciągły niedosyt słów J.K., a ta pozycja jest wydana przez to samo wydawnictwo i posiada szatę graficzną taką samą jak książki J.K.
Po jej przeczytaniu byłam dumna, że nasz rodzimy kapłan napisał lepiej niż ten niewątpliwie wartościowy i ceniony na całym świecie Kanadyjczyk. Nie ujmując nic książce, bo nie o to chodzi, bardzo gorąco polecam wszystkim, których ta pozycja poruszyła książki J. Kozłowskiego.
Książkę kupiłam po przeczytaniu wszystkich pozycji ks. J. Kozłowskiego. Przyznam, że kupiłam ją dlatego, iż miałam ciągły niedosyt słów J.K., a ta pozycja jest wydana przez to samo wydawnictwo i posiada szatę graficzną taką samą jak książki J.K.
Po jej przeczytaniu byłam dumna, że nasz rodzimy kapłan napisał lepiej niż ten niewątpliwie wartościowy i ceniony na całym świecie...
2016-08-01
Nie jest to książka - raczej broszurka do przeczytania w góra dwie godziny i dowód na to, że żeby było wartościowo, to nie musi być przegadane.
Całość jest niezwykle dla mnie ciekawa, ujmująca i bardzo chwytająca za serce.
Autorka jest jedyną współczesną mistyczką, którą czasem sobie czytuję; reszcie jakoś nie za bardzo wierzę... W tym jednym przypadku przekaz do mnie trafia i bardzo na mnie działa.
Całość - poza poruszającymi wizjami - zawiera celnie wybrane fragmenty KKK oraz pism / słów JP II na temat spowiedzi. Nie ma słów zbędnych, wszystko jest dla mnie niezwykle celnie i trafnie zebrane. Całość niezwykle porusza. Katolików czynnych gorąco zachęcam; co do reszty, to jak zalecono w PŚ w Pieśni nad pieśniami - "zaklinam was, żeby innych nie zmuszać, póki nie zechcą sami".
PS Nie polecam mistyczki tej słuchać na YT, ponieważ jej przekaz znacznie zyskuje wtedy, kiedy jest publikowany na piśmie, zwłaszcza że broszurka zawiera dużo cennych dodatkowych treści, które warto sobie przyswoić.
Nie jest to książka - raczej broszurka do przeczytania w góra dwie godziny i dowód na to, że żeby było wartościowo, to nie musi być przegadane.
Całość jest niezwykle dla mnie ciekawa, ujmująca i bardzo chwytająca za serce.
Autorka jest jedyną współczesną mistyczką, którą czasem sobie czytuję; reszcie jakoś nie za bardzo wierzę... W tym jednym przypadku przekaz do mnie...
2016-05-08
"Nie lubię prac poświęconych wyłącznie filozofii. Według mnie filozofia powinna być skąpo wydzielaną przyprawą do sztuki i życia. Zajmowanie się tylko nią jest równie dziwne jak jedzenie samego chrzanu." [cyt. Borys Pasternak, z książki Doktor Żywago]. Kilkanaście lat po przeczytaniu Doktora Żywago pamiętam z niego tylko ten cytat, który zawsze wyznawałam całym moim sercem i rozumem.
Obiektywnie patrząc "Świat Zofii" jest świetną książką o filozofii. Przystępnie napisana, ujmująca aspekty filozoficzne bardzo klarownie i ciekawie, wydobywająca z nich najbardziej pasjonujące kąski intelektualne, stanowiąca kopalnię wiedzy filozoficznej. Jeżeli w kimś jest potencjał filozoficzny, to ta książka może go wprowadzić głębiej w świat dzieł mniej przystępnych autorów.
Problem tylko w tym, że we mnie potencjału filozoficznego brak. Dla mnie treści filozoficzne powinny być przyprawą do innych potraw, nie zjadam ich solo. Dlatego lektura mnie niemiłosiernie wymęczyła. Dawno nie pamiętam takiej udręki czytania i takiego tęsknego zerkania w stronę innych, kuszących książek, jak w trakcie czytania "Świata Zofii". Brnięcie przez tę książkę było dla mnie trochę porównywalne z nauką do egzaminu z filozofii, jaki kiedyś tam, dawno temu zdawałam. Nawet, z tego co pamiętam, nauka do egzaminu była przyjemniejsza niż czytanie "Świata", ponieważ wykładowca był bardzo logiczny i zabawny, a przedmiot bajecznie prosty na tle innych, jakie zdawałam. Ponadto ucząc się do egzaminu z filozofii czułam, że zgłębianie tych treści ma sens; chciałam zdobyć dobrą ocenę, a przy tym wykładowca zarażał pasją; z tego co pamiętam coś krótkiego sobie jeszcze przed egzaminem poczytałam poza programem. Czytając natomiast "Świat Zofii" sama siebie się pytałam, dlaczego zadaję sobie ten ból? Sensownej odpowiedzi na to pytanie udzielić nie umiem.
Dziwi mnie, że to bestseller.
A może ja po prostu do tej książki nie dorosłam? Może do niej wrócę kiedyś? Może wtedy wystawię jej wyższą notę?
Reasumując: uważam, że jeżeli ktoś chce poczytać coś przystępnego o filozofii, to niech śmiało sięgnie po tę książkę, ponieważ może go obłędnie uszczęśliwić, ale jeżeli ktoś filozofii solo nie czytuje i nie chce czytać, to niech sobie daruje.
*) dopisane kilka godzin po opinii - Cały czas mam wyrzuty sumienia co do tej książki i opinii. Cały czas mi się wydaje, że książka jest świetna, tylko ja do niej nie dorosłam dziś, teraz, z obecnym usposobieniem. Po książkę na pewno kiedyś wrócę.
"Nie lubię prac poświęconych wyłącznie filozofii. Według mnie filozofia powinna być skąpo wydzielaną przyprawą do sztuki i życia. Zajmowanie się tylko nią jest równie dziwne jak jedzenie samego chrzanu." [cyt. Borys Pasternak, z książki Doktor Żywago]. Kilkanaście lat po przeczytaniu Doktora Żywago pamiętam z niego tylko ten cytat, który zawsze wyznawałam całym moim sercem...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-12
Obiektywnie wartościowa książka, tyle że nie dla mnie. Ja szukam w literaturze podróżniczej pasji, opisów przyrody, dogłębnych diagnoz bolączek trawiących dany rejon, poznania od jądra. Tutaj tego nie ma. Tu jest zgrabna, bardzo sprawnie literacko opisana impresja na tematy około podróżnicze.
Weźmy np. rozdział pt. "Łodzianka". Jedyny rozdział o Jordanie i Morzu Martwym. Temat rewelacyjny. Tymczasem rozdział składa się z: a) Dwóch zdań opisu Morza Czarnego, b) Dialogu ze spotkanymi inżynierami na stronę; c) Opisu ze spotkania z dziewczyną z Łodzi, która tęskni za swoim miastem. Spędziłam w Łodzi całe niemal życie i w rozdziale o Morzu Czarnym wolałabym jednak czytać o Morzu Czarnym, a nie o tęsknocie dziewczyny w żółtych butach za spacerami po Piotrkowskiej i Europejczykami.
W innym rozdziale "Kuchnia francuska" trudno szukać danych o ówczesnej kuchni francuskiej; mamy za to opis jak autor przez przypadek zjadł niesmacznie i się zdziwił.
Fakt, że to wszystko jest niezwykle zgrabnie opisane, ale mi szkoda czasu na czytanie o niczym. Dlatego doczytałam do setnej strony i odłożyłam. Brakuje mi syntezy, głębi poznania, całościowych opisów minionego czasu. Jest tylko jakaś impresja na tematy poboczne.
Uprzejmie jednak proszę natury wrażliwe, impresjonistyczne, szukające w książkach wytrawnego języka i czaru o to, żeby spróbować przeczytać tę książkę. Moje oceny są ściśle subiektywne i to, że nie byłam w stanie czegoś doczytać w żaden sposób nie świadczy o tym, że mamy do czynienia ze słabą literaturą.
Obiektywnie wartościowa książka, tyle że nie dla mnie. Ja szukam w literaturze podróżniczej pasji, opisów przyrody, dogłębnych diagnoz bolączek trawiących dany rejon, poznania od jądra. Tutaj tego nie ma. Tu jest zgrabna, bardzo sprawnie literacko opisana impresja na tematy około podróżnicze.
Weźmy np. rozdział pt. "Łodzianka". Jedyny rozdział o Jordanie i Morzu Martwym....
2016-05-31
Wiem, to klasyka. Wiem - to klasyka, którą zachwycało się mnóstwo bardzo mądrych ludzi, którzy snuli niesamowite klucze interpretacyjne patrząc na "Proces" jako opowieść totalitaryzmie, samotności, odpowiedzialności za własne życie, winie i karze. Max Brod uważał, że z powieści wysnuwa się obraz starotestamentowego Boga, który według Kabały objawia się pod postacią sądu.
Jestem świadoma ogromnej fascynacji i popularności "Procesu", który stanowił natchnienie dla reżyserów (A.Holland, Orsona Wellesa), dla Republiki, Armii, a nawet Świata według Kiepskich.
Wszyscy przeżywają atmosferę powieści, rozkoszują się zawartym tam absurdem (surrealizmem), atmosferą grozy, oniryzmem.
Ja niczym się w tej powieści nie rozkoszowałam, a te 100 stron czytałam 2 miesiące, udręczając siebie samą przednio.
Nie rozumiem skąd ta fascynacja. Dla mnie to zwyczajny obraz procesu z perspektywy wyalienowanego oskarżonego o lekkich zaburzeniach psychicznych, a że większość oskarżonych ma owe lekkie zaburzenia, to po poznaniu 100, kilkuset takich wcale to nie bawi ani tym bardziej nie fascynuje, tylko śmiertelnie męczy. W książce, dla mnie, nie ma nic odkrywczego; przewijające się pewne myśli znam do znudzenia - chore myśli udręczonych ludzi, które muszę prostować, prostować, a tu się je zamiast prostować celebruje.
W liceum może bym odebrała powieść jako magiczną, ale odkąd mam do czynienia ludzi z zaburzeniami odbioru świata, to fascynują mnie tylko ci, którzy widzą PRAWDĘ, a nie tacy, którzy mają omamy. Generalnie mam czasem wrażenie, że ludzie lubią żyć w jakiejś ułudzie, nie widzieć ważnego, pogrążać się w wiecznym półśnie depresyjnym. Jeśli ktoś to lubi, to OK, ale mnie to całkowicie nie pociąga.
Jedyne emocje, jakie mi towarzysza po przeczytaniu "Procesu", poza nieopisanym utrudzeniem lekturą, to żal osoby autora, który musiał być bardzo skołowany psychicznie, a poza tym świeżo po zerwaniu z narzeczoną, pokłócony z rodziną i w dodatku śmiertelnie chory. Żal mi tego udręczenia, mimo że boleśnie mnie ono z kart książki pokąsało.
Wiem, to klasyka. Wiem - to klasyka, którą zachwycało się mnóstwo bardzo mądrych ludzi, którzy snuli niesamowite klucze interpretacyjne patrząc na "Proces" jako opowieść totalitaryzmie, samotności, odpowiedzialności za własne życie, winie i karze. Max Brod uważał, że z powieści wysnuwa się obraz starotestamentowego Boga, który według Kabały objawia się pod postacią sądu....
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-08
Wciągająca, do przeczytania w jedno popołudnie, wszystkim dobrze znana, poruszająca historia życia dziewczynki z Somalii, która zrobiła karierę w Europie i USA. Autorka zdradza o sobie dużo, ale dużo też ubarwia. W rzeczywistości jest to bardzo nieszczęśliwa, cierpiąca duchowo kobieta, którą - mam wrażenie - boli nie tylko obrzezanie...
W książce autorka ubarwia swojego ojca, o którym w wywiadach mówi jak o głupcu, narkomanie, który zmarnował życie jej matce i dzieciom, którego nienawidzi. Przemilcza też swój trudny charakter. W wielu wywiadach jest opryskliwa, niemiła. To trochę widać nawet w książce, wszystkie mosty zawsze zerwane, wszyscy ludzie zawsze źli. Nie związała się z żadnym z ojców swoich dzieci. Jest samotną matką, ale tylko jednego dziecka. Starszy syn wychowywał się z samym ojcem, to ona odeszła. Młodsze dziecko było chyba pomyślane jako dziecko bez ojca. Tłumaczy, że mężczyzn przytłacza jej kariera, ale może to jej trudny charakter i używki powodują, że cierpi samotnie? Ciemną stroną Waris – a mówi o tym wyjątkowo otwarcie – jest „zła woda”, alkohol. W jej życiu zwłaszcza podczas kariery modelki,ale także potem, było sporo incydentów, które kończyły się w szpitalu. Waris przyznaje: alkohol to jej sposób na leczenie samotności i tęsknoty. Prawdą jest miłość do matki, która jakiś czas mieszkała z nią w Europie i która wydaje mi się wyjątkową kobietą, ale nie umiały mieszkać razem, tak że matka wróciła szybko do Afryki. Taka miłość, która wyklucza bycie razem. Autorka wprost mówi o sobie, że nie jest szczęśliwa, że nigdy nie zaznała szczęścia w Europie ani Stanach, że szczęśliwa do końca była tylko w Afryce. Dodam, że w Afryce bez przerwy ktoś tę małą, głodującą dziewczynkę gwałcił, więc to pojęcie szczęścia też jest względne. Każdy jednak spogląda na dzieciństwo jak na czasy, kiedy było mu dobrze, tam są jej korzenie i do tego tylko świata w pełni należała. Psychologicznie ma to swoje uzasadnienie.
Smutna i rozdzierająca serce jest ta historia życia, ale tego z książki nie do końca się dowiemy.
STRONA FORMALNA:
Od strony formalnej książka bardzo słaba. Język przesadnie prostacki, momentami ciut wulgarny. Dziewczyna chyba z natury wojownicza i nie lubi owijać w bawełnę.
Do tego te koszmarne retrospekcje! Nie wiem skąd ta moda na retrospekcje we wspomnieniach, pisanych nie przez wytrawnych literatów, ale moim zdaniem powinno się tego zabronić pod karą tortur, które sama bym mogła przeprowadzać z braku innych chętnych. Po pewne wyrafinowane środki powinni sięgać tylko wybitni pisarze, którzy genialnie władają formą.
Ogromnym atutem książki jest natomiast sporo cennych treści, poświęconych życiu w Afryce. Niesamowicie cenna to lektura pod tym kątem, ponieważ poza tym, co zamierzone autorka pięknie pokazuje afrykańską duszę.
Dobrze czytać 'Kwiat pustyni" po "Hebanie", wtedy pojmie się dużo więcej. Ten kto Kapuścińskiego nie czytał, nawet nie zdaje sobie sprawy, ile fascynujących kwestii społecznych mu umknęło w czasie wertowania "Kwiatu pustyni".
**) kwestie osobiste autorki zaciągnięte z artykułów angielskojęzycznych, których już nie pamiętam oraz wywiadu dla Newsweeka udzielonego K. Romanowskiej.
Wciągająca, do przeczytania w jedno popołudnie, wszystkim dobrze znana, poruszająca historia życia dziewczynki z Somalii, która zrobiła karierę w Europie i USA. Autorka zdradza o sobie dużo, ale dużo też ubarwia. W rzeczywistości jest to bardzo nieszczęśliwa, cierpiąca duchowo kobieta, którą - mam wrażenie - boli nie tylko obrzezanie...
W książce autorka ubarwia swojego...
2016-04-12
Bardzo wysokie oceny osób, które mają podobny gust do mojego sprawiły, że biorąc książkę do ręki byłam przekonana, że powieść jest rewelacyjna. Zawiodłam się.
W sumie ciężko mi wytłumaczyć moje znużenie książką, ponieważ jest to niewątpliwie kawał wartościowej literatury: mamy tu i rzetelną opowieść historyczną, i ciekawe podróże, i wiele przygód, i nastój, i styl, i formę ciekawą i dobry język. Niby wszystko mamy, ale całość nie pociągała mnie, przeciwnie udręczała. Przez cały czas czytania książki towarzyszyła mi chęć, żeby ta książka już się skończyła.
Ciężko powiedzieć, czy to kwestia konstrukcji książki, języka, dobrego aczkolwiek ciężko mi się czytającego, czy po prostu moja dusza, która nie zna rozpaczy i roztkliwiania się w smutku egzystencjalnym cierpiała niewysłowione męki w kontakcie z przygnębieniem, wyzierającym z każdej niemal karty książki.
Wszystko jest jasne od początku: los Egipcjanina został zapisany w gwiazdach jako samotny i smutny i taki być musiał. Bohater nie miał szans na szczęście. Jako człowiek szczęśliwy z natury męczył mnie ten fatalizm, to obracanie się wszystkiego w nicość.
Nie podobała mi się konstrukcja postaci kobiecych. Wszystkie są albo przewrotne i potwornie okrutne, albo są ukazane jako strasznie zaślepione naiwnością (bo jak inaczej nazwać to, że znając środowisko od urodzenia idzie się na pewną śmierć i dąży do tego licząc na cud). Wszystkie mają też niedojrzałą emocjonalność, przejawiającą się w gniewie o nic, nastrojach chorobliwych, podejrzliwości, braku równowagi, co dla mnie jest męczące w odbiorze.
Autorowi, który stwarza w powieści wiele postaci kobiecych, przy czym jedną bardziej męcząca od drugiej, chciałoby się powiedzieć: spełniona i szczęśliwa kobieta nie ma chorobliwych nastrojów, nie jest żałosna i potrafi realnie ocenić sytuację. Kobiety zaś o naturze jak w książce psychologicznie otaczają typ mężczyzny Piotrusia Pana, którego przyciągają babska okrutne albo niestabilne emocjonalnie. Tytułowy Egipcjanin jest zatem dla mnie owym Piotrusiem Panem ze spaczonym obrazem kobiet i szczęścia. Trochę mi go nawet szkoda.
Jedyne piękno i dobro jakie się pojawia w książce, jest w istocie naiwnością i chorobą - szalony faraon, czy ta kapłanka, która jest po prostu głupia, fanatycznie zapatrzona w rzeczy nieistniejące, a ponadto niestabilna emocjonalnie jak dziecko, pociągającą chyba tylko poprzez niedostępność i wiedzę, że nigdy się jej nie osiągnie.
Reasumując powiem, że książkę warto przeczytać, żeby wyrobić sobie o niej zdanie. Jeżeli ktoś ma naturę refleksyjną, lubi zadręczać się i wlewać w siebie smutek w czasie czytania, to serdecznie książkę polecam. Mnie natomiast książka udręczyła i bardzo mnie cieszy, że już ją skończyłam.
Plusem książki jest natomiast kilka określeń, które mi bardzo przypadły do gustu i wprowadzę je do mojego słownika jak: "Twoja mowa jest dla mnie jak brzęczenie much', czy "czy Cie skorpion pokąsał, ze mówisz co mówisz?".
Bardzo wysokie oceny osób, które mają podobny gust do mojego sprawiły, że biorąc książkę do ręki byłam przekonana, że powieść jest rewelacyjna. Zawiodłam się.
W sumie ciężko mi wytłumaczyć moje znużenie książką, ponieważ jest to niewątpliwie kawał wartościowej literatury: mamy tu i rzetelną opowieść historyczną, i ciekawe podróże, i wiele przygód, i nastój, i styl, i formę...
2016-03-20
Bolało jak czytałam.
Może dlatego, że jestem cały czas pod porażająco silnym wrażeniem Italo Calvino, pisarza arcy-inteligentnego, który prowadzi z czytelnikiem grę, licząc na inteligencję odbiorcy.
Tu autorka jakby liczyła na odbiorcę tępego, któremu trzeba wszystko powiedzieć dosadnie jak krowie na rowie, bo inaczej może nie zrozumieć, a gdyby mimo tego nie zrozumiał powtarza jeszcze to samo po kilka razy.
Forma fatalna: bez polotu, bez oznak braku przeciętności.
Jak ktoś jeszcze nie lubi opowieści o miłości (jak ja), to generalnie niech sobie daruje.
Jedyny plus, dla którego nie porzuciłam książki po 50 stronach męczarni to ten, że można się trochę ciekawych rzeczy dowiedzieć z zakresu arcyciekawej historii Japonii i zwyczajów Japończyków z minionych lat. W dodatku można się zapoznać z legendami, wierzeniami Japońskimi. Jeżeli kogoś interesują powyższe zagadnienia, to niech sięgnie po tę książkę, ponieważ widać w książce wysiłek autorki co do przedstawienia jakiejś prawny historycznej. Widać do 2/3, ponieważ ostatnie po 2/3 do końca autorka leci tanim romansem z banalnym, amerykańskim zakończeniem i żenująco naiwnymi scenami (wojna, zawierucha, japońscy wojownicy, jedyni spośród narodów świata, którzy podnieśli skuteczny bunt w łagrach - latają myśląc tylko o dziewczynie, którą nieco znają sie tak zakochali, że zostawiają pole walki i w decydującym momencie oboje zamiast walczyć są przy niej, żeby jej bronić. Nonsens! To całkowicie sprzeczne z japońską godnością wojownika i pozycją kobiety. Ostatnie 2/3 książki uwłaczają czytelnikowi, który chciałby być poważnie traktowany.
Bolało jak czytałam.
Może dlatego, że jestem cały czas pod porażająco silnym wrażeniem Italo Calvino, pisarza arcy-inteligentnego, który prowadzi z czytelnikiem grę, licząc na inteligencję odbiorcy.
Tu autorka jakby liczyła na odbiorcę tępego, któremu trzeba wszystko powiedzieć dosadnie jak krowie na rowie, bo inaczej może nie zrozumieć, a gdyby mimo tego nie zrozumiał...
Z perspektywy gościa, który od zawsze odczuwał nutkę ekscytacji tematami więziennymi powiem, że książka jest dobra. Największą jej zaletą jest to, że rzetelnie i dogłębnie oddaje klimat zakładu karnego i zasad w nim rządzących. Wydaje mi się, że nic co przeczytałam i obejrzałam nie było tak kompleksowe i nie dawało tak całościowego poznania.
Autor - brazylijski lekarz więzienny przez lata pracujący na zaufanie osadzonych i funkcjonariuszy - niewątpliwie zdobył ogromną wiedzę i pisał o czymś na czym się znał. Ten wielki zasób wiedzy i zrozumienia wzbogacił książkę o jakąś prawdę, o istotę. Nie jest to gniot w stylu - ledwie liznąłem temat i już rwę się do pisania. Tu autor istotnie miał podstawy do napisania ciekawego dokumentu i przekazał czytelnikowi ogromną wiedzę.
Zabrakło mi jednak jakiegoś dreszczyku emocji, przyciągania do książki. Czytałam ją prawie miesiąc, nie dawała się pochłonąć na raz. Osobiście bez porównania ciężej było mi odstawić w trakcie lektury "12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu", czy "Mury Hebronu". "Ostatni krąg" jest lekturą bardziej rzetelną, szczegółową i prawdziwą niż te obie ww. książki więzienne razem wzięte, jednak zabrakło mi w pisarstwie brazylijskiego lekarza jakiegoś haczyka, który złowiłby czytelnika. "12 x śmierć" trzyma w napięciu, ponieważ jest zatrzymanie, proces, potem starania o uwolnienie, człowiek jest ciekawy jak się to wszystko skończy, ponadto autor tam żali się ze swoich problemów w więzieniu, czytelnik utożsamia się z pisarzem. "Mury" z kolei rażą obrzydliwością jak prądem w stężeniu jak w piorunie przez co przynajmniej nie są nudne (bo jak człowieka porazi piorun, to może skarżyć się na różne dolegliwości, ale nie na nudę). Tu natomiast - w "Ostatni kręgu" - mamy kilkadziesiąt całkowicie niezwiązanych ze sobą rozdziałów z różnymi historiami. Zabrakło jakiejś iskry, porażenia czytelnika owym prądem lub chociaż większej identyfikacji. Może gdyby książka była pisana w formie pamiętnika, opisane by były próby dotarcia do środowiska, zdobycia zaufania, utworzone by było jakieś napięcie albo chociaż moglibyśmy się utożsamiać z problemami lekarza. Ale nie, niczego tutaj takiego nie ma. Są suche fakty. Ciekawe ale takie nudnawe, zwłaszcza dla kogoś kto jaką taką wiedzę o świecie przestępczym ma.
Z perspektywy gościa, który od zawsze odczuwał nutkę ekscytacji tematami więziennymi powiem, że książka jest dobra. Największą jej zaletą jest to, że rzetelnie i dogłębnie oddaje klimat zakładu karnego i zasad w nim rządzących. Wydaje mi się, że nic co przeczytałam i obejrzałam nie było tak kompleksowe i nie dawało tak całościowego poznania.
więcej Pokaż mimo toAutor - brazylijski lekarz...