-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2023-03-21
2020-10-29
2020-06-02
2019-06-13
2019-05-07
2019-01-10
2018-11-19
2018-01-31
2017-04-27
2017-02-05
2016-12-29
Pomyślałam sobie, że mam ochotę poczytać o tym, jak radził sobie Miłosz w Krakowie pod koniec życia. Dziennik asystentki wydawał się pasować do tego pomysłu. Po prawdzie jednak, to wyprodukowanie dziennika przez przemysł wydawniczy zrodziło tę myśl w mojej głowie.
Pierwsze 200 stron, siermiężne opisy o której, z kim i gdzie Miłosz spotkał się, udzielił wywiadu lub odbierał nagrody i honory. Co jadł, jakie miał ubranie, co leżało na jego biurku i jakie sprzęty nie działy w jego mieszkaniu. I tak dzień po dniu. Pomyślałam sobie, że nie zdzierżę tej monotonii przez kilkaset kolejnych stron, i że „Kronos” Gombrowicza wyczerpał moje możliwości w tym zakresie. Jednakże, niepostrzeżenie, krok po kroczku i nie wiedzieć kiedy dokładnie, miłoszową codzienność zdominowała autorka dziennika, asystentka, pomoc domowa i konsultant merytoryczny w jednym, Pani Agnieszka we własnej osobie. Narratorka wyrazista, przemądrzała i domagająca się, żeby ją dostrzeżono. Pani Agnieszka nie ma stosunku bałwochwalczego do swojego protektora; wprost oświadcza, że nie jest Miłoszowa, lecz Gombrowiczowa. Irytują ją przyziemne obowiązki i czas, który trzeba na nie poświęcić. W zamian za to poświęcenie, ani słowa podziękowania, a przecież, gdyby nie ono, to poświęcenie, Pani Agnieszka, zamiast wykonując mrówczą robotę w cieniu i na drugim planie, byłaby teraz drugą Kazimierą Szczuką. Dobrze, że chociaż wychodzi zwycięsko w potyczkach intelektualnych prowadzonych z Mistrzem, w wymianie zdań ostatnie słowo zawsze należy do niej. Ale praca raczej niewdzięczna, bo wokół zdradzieckie wilki (głównie pracownicy krakowskiego rynku medialnego) i zero respektu.
Brnę więc dalej, zaintrygowana fochem pani Agnieszki, uwiedziona jej charyzmą i pewnością siebie, i myślę sobie, że coraz mniej interesuje mnie Miłosz, za to fascynuje coraz bardziej Pani Agnieszka, to psychologiczne non-fiction. To książka o mnie (to znaczy o Pani Agnieszce) i jej rozliczenie się z przeszłością. W tej przeszłości Pani Agnieszka ma swoje zasłużone miejsce. Jeśli ktoś myśli, że byłam tylko zwykłą i skromną asystentką, mówi Pani Agnieszka, to się grubo myli, a książka „Miłosz w Krakowie” tę tezę udowodni. Łapię się więc na tym, że już nie interesuje mnie, co fascynowało Miłosza, a bardziej ciekawi mnie, co czyta pani Agnieszka, a czyta nie byle co. No i może robi na mnie wrażenie Carol, nieszczęsna żona Miłosza, mieszkanka słonecznego Berkley, Kalifornia, która utknęła w ponurym i nieprzystępnym Krakowie, dokonując w nim właściwie żywota. Carol to osoba bardzo szanowana przez Agnieszkę (czy mogę przejść na „ty”, dziennik jest na tyle prywatny i intymny, że odczuwam wzbierającą emocjonalną wieź z autorką). Późna skryta miłość Miłosza do Pani Agnieszki (jednak pozostaję przy „Pani”, bo nie chcę nikogo urazić), to coś, o czym nie jestem w stanie pisać, bo mam opory. A poza tym to chyba jakaś sensacja, czy ktoś już to badał!? Przez cały czas nie opuszcza mnie przekonanie, że Pani Agnieszka nieźle pompuje sobie ego, chlastając się jednocześnie niemiłosiernie w najwrażliwsze miejsca. A szczerość? Ponieważ wobec twórczości wspomnieniowo-biograficznej trzymam raczej dystans, nie potrafię się przejąć kwestią szczerości w relacjach (i rewelacjach) Pani Agnieszki. Łapię się też na tym, że myśląc o autorce nie okazuję jej szacunku; już samo określenie „Pani Agnieszka” nie jest najgrzeczniejsze i brzmi protekcjonalnie; czy do Miłosza zawracałabym się „Panie Czesławie”?* A właściwie co sobie Pani Agnieszka w ogóle wyobraża?
Dzieje noblisty zdominowane przez dzieje asystentki noblisty, osoby niepretendującej do skromności i nienadającej się na element tła. Chyba najbardziej podoba mi się w tej historii po prostu człowiek, który rwie się na niepodległość, protestuje przeciwko marginalizacji, nieważne czy jest ku temu powód. Bunt Pani Agnieszki, z przyczyn prawdziwych czy wyobrażonych, gęstniejąca atmosfera w miarę przybliżania się do śmierci Miłosza i oddalania od euforii związanej z nobilitacją zawodową autorki (pracować z Miłoszem, łał), nieprzyjemności wewnątrz krakowskiego mieszkania i na zewnątrz polskiego światka. Rozżalenie, małe triumfy, roszczenia, osadzenie się w rzeczywistości…
*Po przemyśleniu, uważam że tak właśnie bym się zwracała.
Pomyślałam sobie, że mam ochotę poczytać o tym, jak radził sobie Miłosz w Krakowie pod koniec życia. Dziennik asystentki wydawał się pasować do tego pomysłu. Po prawdzie jednak, to wyprodukowanie dziennika przez przemysł wydawniczy zrodziło tę myśl w mojej głowie.
Pierwsze 200 stron, siermiężne opisy o której, z kim i gdzie Miłosz spotkał się, udzielił wywiadu lub...
Listy Rilkiego to źródło natchnienia i spokoju. Rilke miał niespotykaną wrażliwość, klasę i takt. Polecam w szczególności fragmenty o samotności i ostatni fragment w ostatnim liście o wątpliwości.
Listy Rilkiego to źródło natchnienia i spokoju. Rilke miał niespotykaną wrażliwość, klasę i takt. Polecam w szczególności fragmenty o samotności i ostatni fragment w ostatnim liście o wątpliwości.
Pokaż mimo to2016-03-14
Niektóre eseje są uniwersalne, i nawet jak ktoś nie zna czy nie przepada za grozą w wykonaniu Lovecrafta (ale jak to?!), to nic nie straci, a zyska, jeśli do nich sięgnie.
Jak kocham Lovecrafta już za samo nazwisko, w moim tłumaczeniu "rzemiosło miłości", ale też niestety "statek miłości", co nijak nie koresponduje z osobowością tego Pana, który był sfrustrowanym snobem (ale nikt go nie chciał drukować, więc trzeba zrozumieć człowieka), rasistą (nie lubił Murzynów i emigrantów, Polaków też, a czemu nie) i trochę faszyzował, ale i tak nie jestem w stanie z tego powodu przestać się nim fascynować.
Z mojej strony polecam w szczególności:
1. Oczywiście "Koty i psy", które powinny chyba stać się jakimś klasykiem. Ostrzegam lojalnie przed tym dziełem wielbicieli psów, bo to paszkwil na nich, i jeśli nie mają do siebie dystansu, to lepiej sobie oszczędzić nerwów. Stwierdzenia typu "Pies to chłop, a kot to arystokrata" albo "Pies daje, kot jest" to jedne z najłagodniejszych. Ponieważ lubię i koty i psy (symptomatycznie i chyba przewidując szóstym zmysłem, że kiedyś dopadnie mnie esej Lovecrafta, mam jednak w domu kota, który rządzi moim życiem), czułam się jednocześnie i połechtana i obrażona. Rześkie uczucie.
2. Wywód o kulcie czarownic w Ameryce Północnej i Europie z listu do Roberta E. Howarda. Odkrywcze.
3. Esej "Wyznanie niewiary". Logiczne i pasjonujące.
4. Esej "Lord Dunsany i jego twórczość". Tak właśnie powinno się pisać o twórczości ulubionych pisarzy. Dunsany'ego nie znam, ale miło mi się o nim czytało.
5. Esej "Idealizm i Materializm", czyli Złudzenie i Prawda. Po przeczytaniu aż chce się dyskutować do białego rana. Food for thought.
Gwiazdka mniej za beznadziejną czcionkę, jakiś meczący slim Arial. Ale ładnie wydane.
Niektóre eseje są uniwersalne, i nawet jak ktoś nie zna czy nie przepada za grozą w wykonaniu Lovecrafta (ale jak to?!), to nic nie straci, a zyska, jeśli do nich sięgnie.
Jak kocham Lovecrafta już za samo nazwisko, w moim tłumaczeniu "rzemiosło miłości", ale też niestety "statek miłości", co nijak nie koresponduje z osobowością tego Pana, który był sfrustrowanym snobem...
2014-12-06
W pewnym sensie lektura wstrząsająca. Autor - psycholog więzienny, nadzorował czołowych nazistów oskarżonych w procesie norymberskim, zapisując dzień po dniu ich zachowanie, rozmowy itd. W efekcie, powstało niepowtarzalne studium psychologiczne bandy oportunistów, którzy dla kariery, pieniędzy etc. nie wahali się uczestniczyć w zniszczeniu Europy.
Moim zdaniem, jest to studium uniwersalne, pozwalające poznać mechanizmy rozumowania i postępowania karierowiczów wszelkiego sortu zasiedlających po dziś dzień rządy i korporacje na całym świecie, dla materialnych przywilejów i pozycji w hierarchii, gotowych brać udział w niszczeniu społeczeństw i środowiska.
W pewnym sensie lektura wstrząsająca. Autor - psycholog więzienny, nadzorował czołowych nazistów oskarżonych w procesie norymberskim, zapisując dzień po dniu ich zachowanie, rozmowy itd. W efekcie, powstało niepowtarzalne studium psychologiczne bandy oportunistów, którzy dla kariery, pieniędzy etc. nie wahali się uczestniczyć w zniszczeniu Europy.
Moim zdaniem, jest to...
"Masy 'narodu' to jedna wielka i okropna kupa gówna."
To zdanie nie padło A.D. 2017 roku w kraju nad Wisłą, choć okazji do takich stwierdzeń nie brakuje, lecz 28.X.1939 na łamach tajnego dziennika Herr Friedricha Kellnera, prawnika mieszkającego gdzieś na prowincji, w państwie zwanym wówczas Trzecią Rzeszą. Kellnera szlag bierze, że naród taki głupi, hurtowo i w detalu. No bo jak się tu nie wkurzać, jak jakaś baba w sklepie snuje wizje potęgi militarnej Niemiec i walk na Wschodzie. Podnieca się potęgą Rzeszy, kupując jaja i pietruszkę do obiadu. W pracy panoszą się misiewicze czy inne aparatczyki śledzące i raportujące wszelkie objawy braku entuzjazmu dla toczącej się wojny. Jakiś dziad, nie zważając na kurczące się przydziały żywności na kartki, podnieca się rychłą wojną ze Stanami Zjednoczonymi, przecież Niemcy, gdyby tylko chcieli, to i Marsa by podbili, czyniąc Marsjan swoimi niewolnikami. Bogactwo ziem okupowanych rozpala wyobraźnię Hansa i Gertrude, czy jak im tam. Kellner wieszczy słusznie, że sny o potędze narodu panów, skończą się niezłym kopem w pazerne głupawe dupsko.
Oczywiście mylny byłby wniosek, że debilitas mentalis en masse jest jakąś szczególną przypadłością niemiecką. Durnie są wszędzie i jest ich dużo.
Na końcu książki znajduje się pouczający esej, o tym jak się robi opinię publiczną, którego autorem jest prof. Eugeniusza Król.
"Masy 'narodu' to jedna wielka i okropna kupa gówna."
więcej Pokaż mimo toTo zdanie nie padło A.D. 2017 roku w kraju nad Wisłą, choć okazji do takich stwierdzeń nie brakuje, lecz 28.X.1939 na łamach tajnego dziennika Herr Friedricha Kellnera, prawnika mieszkającego gdzieś na prowincji, w państwie zwanym wówczas Trzecią Rzeszą. Kellnera szlag bierze, że naród taki głupi, hurtowo i w detalu. No...