-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel12
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2018-06-13
2014-09-29
Dostojewski robi na mnie wrażenie, nawet jak mnie męczy, dręczy i czyni moje życie nieznośnym. Ta powieść to jak survival bez rozgrzewki, spowiedź u papieża. Niektóre podrozdziały były tak wykańczające, że odliczałam strony do ich końca, czytając na bezdechu. Ale jak się już dobrnie do końca... byłam zachwycona. Niektóre dialogi, postać diabła (rewelacja), a przede wszystkim mowy końcowe prokuratora i obrońcy są wręcz fenomenalne. Przyznaję się, że czytając "Braci" wspomogłam się biografią literacką Dostojewskiego autorstwa St. Cata-Mackiewicza (świetna, polecam!). Ulżyło mi, jak się dowiedziałam, że mam prawo nie wszystko rozumieć z tej książki, gdyż jest to książka-polemika z oponentami Dostojewskiego i jego ostatnia, nawiązująca do XIX-wiecznych rosyjskich dysput światopoglądowych, o których przyznam szczerze nie mam bladego pojęcia. A propos Cata, jego zdaniem, jeżeli chodzi o twórczość Dostojewskiego, najlepszymi, uniwersalnymi dziełami Dostojewskiego, które warto przeczytać, zanim człowiek się uprze i sięgnie do "Braci", jest "Idiota" i "Wspomnienia z domu umarłych". "Biesów" nie ma co czytać, chyba że czytelnik dysponuje rozległą wiedzą w przedmiocie ówczesnej polityki w Rosji.
Dostojewski robi na mnie wrażenie, nawet jak mnie męczy, dręczy i czyni moje życie nieznośnym. Ta powieść to jak survival bez rozgrzewki, spowiedź u papieża. Niektóre podrozdziały były tak wykańczające, że odliczałam strony do ich końca, czytając na bezdechu. Ale jak się już dobrnie do końca... byłam zachwycona. Niektóre dialogi, postać diabła (rewelacja), a przede...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-15
Ta książka jest tak niezwykła, że aż zapiera dech w piersiach. Jak dla mnie jest to "nowa jakość". Nie jest prosta, trzeba się w niej rozsmakować. Każdy oddzielny punkt (każda z dwóch części zawiera po ok. 300 punktów) to wyzwanie lub zaskoczenie, śmiech lub łzy, radość lub smutek (patetycznie wyszło, ale naprawdę tak jest). Napisane z niebywałą erudycją, poczuciem humoru i dystansem. Dla osób, które nie znają historii Węgier, a bez tego książka będzie niezrozumiała, zalecam zapoznanie się wcześniej z posłowiem tłumaczki (a tak w ogóle to brawa dla tej Pani).
Ta książka jest tak niezwykła, że aż zapiera dech w piersiach. Jak dla mnie jest to "nowa jakość". Nie jest prosta, trzeba się w niej rozsmakować. Każdy oddzielny punkt (każda z dwóch części zawiera po ok. 300 punktów) to wyzwanie lub zaskoczenie, śmiech lub łzy, radość lub smutek (patetycznie wyszło, ale naprawdę tak jest). Napisane z niebywałą erudycją, poczuciem humoru i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-23
Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników reportażu. Bardzo ładnie wydana. Każdy reportaż poprzedzony jest błyskotliwym miniesejem autorstwa Mariusza Szczygła o danym autorze. Jedynym mankamentem jest moim zdaniem zamieszczenie w antologii tekstów propagandowych, które z istoty swej nie stanowią reportażu, a co najwyżej go udają. Chodzi mi o teksty opiewające legiony Piłsudskiego oraz o murarzach-stachanowcach. Oprócz tego ten ostatni jest nieprawdopodobnie wręcz nudny. Tym niemniej, moje horyzonty zostały poszerzone np. nie zdawałam sobie sprawy, że nielubiany przeze mnie Jerzy Urban miał taaakie poczucie humoru. Do kajecika zapisałam sobie również, że koniecznie trzeba przeczytać "Cywila w Berlinie" Antoniego Sobańskiego oraz opisy podróży Franciszka Geotela.
Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników reportażu. Bardzo ładnie wydana. Każdy reportaż poprzedzony jest błyskotliwym miniesejem autorstwa Mariusza Szczygła o danym autorze. Jedynym mankamentem jest moim zdaniem zamieszczenie w antologii tekstów propagandowych, które z istoty swej nie stanowią reportażu, a co najwyżej go udają. Chodzi mi o teksty opiewające legiony...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11
Powieść wybitna, wycyzelowana w każdym zdaniu, o przemyślanej konstrukcji. Akcja dzieje się w II. poł. XIX w., ale z perspektywy lat 50tych XX wieku, co daje bardzo ciekawy efekt zaskoczenia np. gdy w opisie podróży księcia koleją nagle pojawia się odniesienie do cudu techniki jakim jest samolot.
Gwiazdka mniej z powodu mizoginii autora - widać, że miał jakaś blokadę umysłową w stosunku do kobiet (jak to Włosi? skoro już operujemy stereotypami), co razi zwłaszcza w konfrontacji z "głębszą głębią" postaci męskich. Niezręczność ta jednak nie przekreśla wartości tej książki.
Powieść wybitna, wycyzelowana w każdym zdaniu, o przemyślanej konstrukcji. Akcja dzieje się w II. poł. XIX w., ale z perspektywy lat 50tych XX wieku, co daje bardzo ciekawy efekt zaskoczenia np. gdy w opisie podróży księcia koleją nagle pojawia się odniesienie do cudu techniki jakim jest samolot.
Gwiazdka mniej z powodu mizoginii autora - widać, że miał jakaś blokadę...
2014-06
To byłaby całkiem przyzwoita powieść, gdyby ją skompresować do 300 stron. Moja sympatia do tego utworu utrzymująca się do trzechsetnej stronicy na mniej więcej życzliwym poziomie, między stronami od 301 do 579 uległa znacznej redukcji do poziomu bolesnego braku satysfakcji. Uporczywe skandowanie przez głównego bohatera ciągle tego samego, co miało, jak rozumiem, wprowadzić czytelnika w świat jego wewnętrznych przeżyć, mnie co najwyżej wyprowadziło z równowagi. Wiele dobrych pomysłów fabularnych zapoczątkowanych w pierwszej części książki, zostało spartolonych w części drugiej.
Chciałam coś napisać o nominacji tej książki do nagrody NIKE, ale po namyśle, daje sobie z tym spokój. I tak nie wiem o co chodzi.
To byłaby całkiem przyzwoita powieść, gdyby ją skompresować do 300 stron. Moja sympatia do tego utworu utrzymująca się do trzechsetnej stronicy na mniej więcej życzliwym poziomie, między stronami od 301 do 579 uległa znacznej redukcji do poziomu bolesnego braku satysfakcji. Uporczywe skandowanie przez głównego bohatera ciągle tego samego, co miało, jak rozumiem, wprowadzić...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10
Bardzo sobie cenię Martina Pollacka, ale ten esej zdecydowanie nie należy do jego szczytowych osiągnięć. Rozumiem jak najbardziej wrażliwość autora na miejsca grobów z okresu II wojny światowej (masowych i nie tylko), bo sama jestem na tym punkcie uwrażliwiona, ale konkluzje zaprezentowane w książce wydają mi się całkowicie oderwane od rzeczywistości.
Autor mianowicie postuluje szukanie tych grobów, w niektórych wypadkach ekshumację, sprawdzenie ich w celu odkrycia tożsamości ofiar i upamiętnienie. Powyższe, zdaniem autora, dotyczy także prywatnych posesji, na których np. pochowano pojedyncze ofiary, co z kolei moim zdaniem, pomijając koszty ekonomiczne, niewątpliwie spowoduje dodatkowo koszty psychiczne właścicieli "skażonych" nieruchomości. Autor niby o tym wie, ale nie wyciąga z tego żadnych wniosków i nie udziela straumatyzowanej, żyjącej ludności żadnych rad jak sobie z taką traumą radzić. Tworzenie siatki grobów, zdaniem autora, powinno się odbyć na masową, ogólnoeuropejską skalę. Zastanawiające jest, że Pollack ogranicza się jedynie do okresu II wojny światowej, choć przecież niejedna wojna przetoczyła się przez Europę i niejednokrotnie ludzie byli hurtowo zgładzani. Gdybyśmy podejść do tematu tak ja to ujmuje Pollack, okazałoby się, że co krok trzeba przeprowadzić ekshumację i stawiać upamiętniający kamień, a już miasta szczególnie dotknięte wojną (Warszawa, Gdańsk) należałoby całkowicie przekopać (ekshumacje nie były po wojnie robione szczególnie starannie) i na każdym rogu stawiać pomniki. A co np. z takim Muranowem, który w całości został zbudowany z gruzobetonu, czyli z gruzu przemielonego ze szczątkami zamordowanych w getcie Żydów?
Nie chcę być źle zrozumiana. Nie mam nic przeciwko upamiętnianiu ofiar, nic mnie tak nie boli i przeraża jak ludobójstwo w czasie II wojny światowej, ale to nie znaczy, że automatycznie będę przyklaskiwać jakimś dziwacznym pomysłom. Myślę, że autor rzeczywiście powinien najpierw przekopać swój ogródek, do czego jednak nie specjalnie się pali, wymagając tego jednakże od innych.
Bardzo sobie cenię Martina Pollacka, ale ten esej zdecydowanie nie należy do jego szczytowych osiągnięć. Rozumiem jak najbardziej wrażliwość autora na miejsca grobów z okresu II wojny światowej (masowych i nie tylko), bo sama jestem na tym punkcie uwrażliwiona, ale konkluzje zaprezentowane w książce wydają mi się całkowicie oderwane od rzeczywistości.
Autor mianowicie...
Moje "guilty pleasures" czyli książki Kopera. Lubię to czytać, zwłaszcza jak jestem padnięta ze zmęczenia, ale usnąć nie mogę, przy czym nie jest jeszcze tak dramatycznie, żeby upaść na samo dno i przeglądać tytuły newsów na Pudelku.
Dużo zdjęć i pisarski flow.
Moje "guilty pleasures" czyli książki Kopera. Lubię to czytać, zwłaszcza jak jestem padnięta ze zmęczenia, ale usnąć nie mogę, przy czym nie jest jeszcze tak dramatycznie, żeby upaść na samo dno i przeglądać tytuły newsów na Pudelku.
Dużo zdjęć i pisarski flow.
2014-10
Można przeczytać, ale po co. Motyw wampirów w literaturze został chyba już całkowicie wyeksploatowany, skoro tak kreatywny twórca jak Del Toro nie jest w stanie wykrzesać z siebie czegoś awangardowego. Początkowy, udany motyw z samolotem oraz pomysł na wampiro-zombiaki (to już chyba było?!) to trochę zbyt mało. Dla osób, którym nie przeszkadza powtarzalność: książka jest zgrzebnie napisana, fabuła wciąga. Nudy nie odczuwałam, co najwyżej deja vu.
Można przeczytać, ale po co. Motyw wampirów w literaturze został chyba już całkowicie wyeksploatowany, skoro tak kreatywny twórca jak Del Toro nie jest w stanie wykrzesać z siebie czegoś awangardowego. Początkowy, udany motyw z samolotem oraz pomysł na wampiro-zombiaki (to już chyba było?!) to trochę zbyt mało. Dla osób, którym nie przeszkadza powtarzalność: książka jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11
Warto czasami sięgnąć do eseistyki wujaszka Łysiaka w ramach przedsięwzięcia mającego na celu poznanie różnorodnych stanów ludzkiej świadomości. W tym wypadku jest to o tyle ciekawe, że zawsze podobały mi się książki Łysiaka (przygodowe, których akcja dzieje się w epoce napoleońskiej) i teraz dumam nad fenomenem pisarzy, których powieści się ceni, ale którzy są zdrowo poj...&*%^$.
Do lektury przygotowałam też sobie notatnik, bo chciałam zapisywać tytuły książek, których Łysiak nie poleca, coby je później przeczytać, ale nic z tego nie wyszło:( Ciężko stwierdzić, czy Łysiak którąkolwiek z książek, o których pisze przeczytał. Wiadomo za to na pewno, że uważa je za chłam, a wie to z prezentowanych licznie przez siebie recenzji. Są to recenzje głównie radykalnie prawicowych dziennikarzy i często... Sylwii Pustkowiak, co do której chyba mu ciężko zdecydować czy ją lubi czy nie, ale po jej książce-debiucie "Nocne zwierzęta" (której oczywiście nie przeczyta, albo się nie przyzna), Sylwia zostanie, jak sądzę, wpisana na czarną listę nieczytywalnego badziewia.
Łysiak nie odkrywa Ameryki. Wiadomo, że nagroda Nike, ze względu na poziom niektórych nominowanych książek, nie cieszy się prestiżem. Jak świat światem, kumoterstwo istniało i istnieć będzie, w związku z czym jak ktoś podpadnie wpływowemu Michnikowi, to raczej pewne jest, że będzie "zbanowany". A lustracja... wiadomo że jej brak zaśmierdza stosunki w Polsce.
Nie oznacza, to jednak, jak twierdzi Łysiak, że wszyscy pisarze, którzy osiągnęli rozgłos są beznadziejni, że wielcy są tylko klasycy (niektórzy), a tak w ogóle że wszyscy, którzy nie są Łysiakiem, są do grafomanami i patałachami. Łysiak cierpi na manię wielkości, która rozrasta mu się proporcjonalnie do upływu lat i jego rozgoryczenia (wydaje mi się że kiedyś był bardziej spokojny). W efekcie książka ta tak naprawdę nie dotyczy stanu współczesnej literatury, a jest o tym, jak wielkim (największym!) i niezłomnym pisarzem jest Łysiak, którego ignoruje tzw. salon (wszystko oczywiście podparte recenzjami i wynikami sprzedaży, które też nie zawsze się Łysiakowi podobają w sytuacji np. gdy jest na 4., a nie na 1. miejscu). Do rozdętego ego dochodzi nienawiść do osób z innymi poglądami, do gejów itd.; plus kultowy "knajacki" język i chaos. Każdy rozdział rozgrywa się mniej więcej wg jednego schematu tzn. najpierw wstęp np. o zapaści literatury światowej albo o dawaniu Nobla kiepskim pisarzom, a potem cała tyrada jakim cudownym pisarzem jest Łysiak i jakie rewelacyjne, najpoczytniejsze książki napisał, potem jeżdżenie po innych, a na końcu kontr-refleksja, że przecież to czy pisarz jest wartościowy okaże się dopiero wskutek upływu czasu, w związku z czym wszelka pisanina na ten temat nie ma sensu (zonk!).
Dodatkowy plus za tylną cześć okładki - zdjęcie autora z parasolem przeciwko deszczowi krytyki. Dobre...:)
Warto czasami sięgnąć do eseistyki wujaszka Łysiaka w ramach przedsięwzięcia mającego na celu poznanie różnorodnych stanów ludzkiej świadomości. W tym wypadku jest to o tyle ciekawe, że zawsze podobały mi się książki Łysiaka (przygodowe, których akcja dzieje się w epoce napoleońskiej) i teraz dumam nad fenomenem pisarzy, których powieści się ceni, ale którzy są zdrowo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kontynuacja rewelacyjnego "Funhome", moim zdaniem raczej nieudana. Pod względem kreski i kolorystyki jest owszem postęp, jest bardzo ładnie (niestety obawiam się, że słowo "ładny" dla artysty komiksowego z ambicjami to co najmniej obelga, strzał z liścia, naplucie do kawy, względnie w optymistycznej wersji nietakt i niezręczność powodujące bolesne rozterki duchowe adresata).
Co mi się jednak najbardziej nie podobało, to to, że nie ma nic bardziej nudnego niż śledzenie cudzych sesji psychoanalitycznych, i to w wersji in extenso. Nie oszczędza autorka czytelników, pogłębiając tortury komentarzami z offu i post factum. Wychodzi z tego jakiś bełkot rozumiany chyba tylko przez autorkę, co celnie podsumowano w jakiejś recenzji zagranicznej (cytowanej w Rzepie), która idzie mniej więcej tak: czego ona, do cholery, chce od swojej matki? Ale o co jej, do diabła, chodzi?
Kontynuacja rewelacyjnego "Funhome", moim zdaniem raczej nieudana. Pod względem kreski i kolorystyki jest owszem postęp, jest bardzo ładnie (niestety obawiam się, że słowo "ładny" dla artysty komiksowego z ambicjami to co najmniej obelga, strzał z liścia, naplucie do kawy, względnie w optymistycznej wersji nietakt i niezręczność powodujące bolesne rozterki duchowe...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Wielka trwoga” opisuje okres w historii Polski trwający od 1944 do 1947 roku, który autor, uwzględniając również okres II wojny światowej, nazywa „upiorną dekadą”. Nie ma w tym określeniu przesady. Najprościej rzecz ujmując, w owym czasie wojna właściwie się nie skończyła. Ludzie nadal żyli w stanie rozpadu psychicznego po tym co przeżyli i w strachu przed tym, co jeszcze może ich spotkać. Cały świat, który znali, społeczny, polityczny i rodzinny, przypominał gruzy zbombardowanych miast. Niemcy i Sowieci praktycznie wytrzebili polską inteligencję, infrastruktura została niemal całkowicie zniszczona, wzdłuż i wszerz terytorium zwanym kiedyś Polską, przemieszczali się liczeni w milionach, pozbawieni domu i rodziny, ludzie zbędni, elektrony wybite wskutek działań wojennych z dotychczasowych struktur społecznych. Nasze babcie i prababcie, dziadków i pradziadków, trawił głód, choroby, nędza materialna i strach przed maruderami, bandytami lub ludźmi z lasu, którzy w każdej chwili mogli ich bezkarnie okraść lub zamordować. Gwałty wpisywały się w okoliczny pejzaż. Nie było wiadomo, gdzie są granice państwowe, i czy w ogóle rzeczywiście funkcjonuje jakaś administracja państwowa, a front, który jeszcze niedawno przesuwał się ze wschodu na zachód w kierunku Berlina, w pewnym sensie rozpoczął pochód powrotny. Miliony czerwonoarmistów wracało do siebie najbardziej oczywistą trasą przez Polskę, i żadne z nas nie chciałoby na tej trasie się znaleźć. Nad tym wszystkim krążyło widmo wybuchu III wojny światowej.
Autor postawił sobie dwa cele. Z jednej strony opisać rzeczywistość po roku 1945, codzienność przeciętnych ludzi, bez przemilczeń i ckliwej mitologii. Mnóstwo tu cytatów z listów prywatnych i dzienników; nie brak również syntetycznych analiz. Pod tym względem książka jest znakomita. Z drugiej zaś przedstawić panoramę, kontekst i okoliczności, które doprowadziły w 1946 roku do pogromu kieleckiego. Teza jest właściwie prosta: w tak zdziczałym, pełnym przemocy i przetrąconym przez wojnę społeczeństwie, pozbawionym struktury tworze o konsystencji „kaszy”, w którym jedyne co się liczyło stanowiło najbliższą rodzinę, i tylko na rodzinę można było liczyć, mogło dojść do morderstwa kilkudziesięciu niedobitych przez Holocaust Żydów. Taki był duch epoki. Ignorując obecne ustawodawstwo ośmielam się napisać, że autor nawiązuje do przedwojennego antysemityzmu Polaków powszechnego przed wojną, nasilonego wskutek działań instytucjonalnych (np. getta ławkowe, kazania w kościołach) tuż przed jej wybuchem, a następnie oliwionego barbarzyństwem niemieckim, i co gorsza, ma rację. Bez tej trucizny, żaden pogrom by się nie odbył. Bezpośrednie przemyślenia na temat przyczyn pogromu znajdują się w ostatnim rozdziale książki, niektóre są dosyć fantastyczne i wymagają konsultacji z psychologiem freudystą. To najsłabsza część tej świetnej skądinąd książki.
Moje odczucia związane z lekturą skupiły się jednak na sferze prywatnej. Nabrałam przekonania, że dosyć smętna osobowość zarówno mojego dziadka ze strony matki, jak i dziadka ze strony ojca, to w znaczącej mierze spadek po wojnie. Babcia z dziadkiem spędzili kilka lat na robotach przymusowych; bawarscy rolnicy, tacy w strojach regionalnych z białymi skarpetami i w pękatych kiecach, w geście jodłowania i w towarzystwie białego bydła z obszernym porożem (opis ze zdjęcia), jeszcze w latach 70. wysyłali moim dziadkom listy i kartki na święta (bez komentarza). Dziadek na pewno głodował, bo do końca życia dziwnie się zachowywał w kontakcie z lodówką. Mój drugi, 17-letni wówczas dziadek przez kilka miesięcy funkcjonował jako wybity elektron wędrując, w poszukiwaniu rodziny, z Wilna w kierunku centralnej Polski. Do tego spalony dobytek i repatriacja do poniemieckiego miasta Gdańska, co do którego nie można było mieć żadnej pewności, czy lada moment nie zostanie zwrócony Niemcom. Jak większość mieszkańców przybyłych do Gdańska po roku 1945, moja rodzina przez długie lata żyła w stanie niepewności i tymczasowości, nie wiedząc czy lada moment nie będą musieli znowu spakować dobytku i udać się w nieznane. Nie piszę o tym, bo popadłam w sentymentalny nastrój, tylko żeby pokazać, że prawie każdy z nas (wojna nie oszczędziła cierpień nikomu, kto wówczas przebywał na terenie Polski) ma w zanadrzu podobne historie rodzinne, które usłyszał jako dziecko przy rodzinnym stole, albo wyczytał z jakichś szpargałów trzymanych na strychu lub w zapomnianej szufladzie. Może pewne zachowania dziadków, przefiltrowane wojną i powojniem, staną się bardziej zrozumiałe, a może nawet sami coś o sobie pojmiemy, w końcu trauma może być przekazywana jak w sztafecie kolejnym pokoleniom. Tak jak Holocaust dziedziczą wnukowie i prawnukowie ocalałych, również ja czy ty być może dziedziczymy psychiczne udręki naszych dziadków; pisała o tym Anna Janko w „Małej Zagładzie”, tyle że w tym wypadku osobą cierpiącą na depresję była matka autorki, która jako 9-latka ocalała z pacyfikacji wsi Sochy. Pod tym względem traktuję tę książkę osobiście, jako opis doświadczeń mojej rodziny, historię moich dziadków, która również na mnie wywarła wpływ. A może pójdźmy dalej. Razem, jako społeczeństwo, tworzymy pewną wspólnotę potomków ludzi ciężko doświadczonych przez wojnę. Tu tkwi jeden z kluczy do zrozumienia naszego zachowania na poziomie zbiorowym, wobec siebie i innych, i nie mam na myśli jedynie skłonności do nacjonalizmu. To świetny temat na kolejny bestseller, który napisze jakiś zdolny człowiek.
„Wielka trwoga” opisuje okres w historii Polski trwający od 1944 do 1947 roku, który autor, uwzględniając również okres II wojny światowej, nazywa „upiorną dekadą”. Nie ma w tym określeniu przesady. Najprościej rzecz ujmując, w owym czasie wojna właściwie się nie skończyła. Ludzie nadal żyli w stanie rozpadu psychicznego po tym co przeżyli i w strachu przed tym, co jeszcze...
więcej Pokaż mimo to