-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2023-12-31
2023-12-31
2022-12-31
2022-10-05
2021-11-19
2021-03-10
2021-02-04
2020-03-28
2019-03-26
2019-03-26
2018-12-07
2018-09-18
2018-09-13
2018-07-16
Podobno mało kto czytał „Miasta Ameryki” Jane Jacobs, choć wielu się na nie powołuje. Jak na Biblię. Na samym LC jest w tej chwili 55 osób, które deklarują, że książkę przeczytały – czy to mało czy dużo? Podobno Jacobs jest też uhonorowana tytułem babci hipsterów. No jeżeli namysł nad przyjaznym dla użytkowników miastem zarezerwowany jest dla hipsterów, to już nie pozostaje nic innego jak zostać hipsterem. Przerażonych tą myślą uspokajam jednak, że nie ma takiej konieczności.
Mamy więc do czynienia z Hipsterską Biblią Miejską (w skrócie HBM), a to tylko jedno z możliwych szuflad, do których można wrzucić to wiekopomne dzieło. Bo nie chodzi tu tylko o to, żeby czytelnik zrozumiał jak funkcjonuje miasto, ale pokazanie mechanizmów samodzielnego, pozbawionego egoizmu myślenia z pewną niezbędną dawką idealizmu, bez którego ta planeta byłaby jedynie smętną skałą zaludnioną przez pożałowania godne istoty.
Nie mając uniwersyteckiego wykształcenia nie tylko w dziedzinie architektury czy urbanistyki, ale i ekonomii i finansów, Jacobs pracowicie i wszechstronnie rozłożyła wielkomiejską przestrzeń niemal do ostatniej śrubki, oglądając wszystko dokładnie i próbując złożyć na nowo, ale tak, żeby przestrzeń ta zadziałała, stała się ciałem. To książka, w której trajektoria ruchu pieszych to kwestia na tyle istotna, że można jej poświęcić cały rozdział. Od podstaw i w pionierskim stylu, żmudną pracą stworzyła własną doktrynę miejską, bez animuszu, nazwy i być może świadomości, że jest to w ogóle jakaś doktryna. Treść i forma, mimo upływu czasu oraz lokalności geograficznej i czasowej (Stany Zjednoczone z lat. 60 ubiegłego wieku) oraz mimo nieuchronnych zmian związanych z rozwojem technologii i zwyczajów, nadal imponują.
Pewien radykalizm Jacobs krytykującej modernistyczne miasta w duchu Le Corbusiera oraz miasta-ogrody wymyślone przez Ebenezera Howarda, których wiejska sielskość to koszmar wielkomiejskiego mieszczucha, zanika w dalszych rozważaniach, przekształcając się w pragmatyzm. Jeżeli czegoś nauczyłam się z tej książki to właśnie tego, w jaki konkretnie sposób dogmatyzm szkodzi mieszkańcom miast.
Choć Jacobs wskazuje na pewne uniwersalne zasady stanowiące punkt wyjścia na drodze do przyjaznego miasta, nie ukrywa, że niektóre rozwiązania, które sprawdziły się w jednym mieście, niekoniecznie będą równie korzystne dla innego miasta, a nawet mogą mu zaszkodzić. Miasto to twór dynamiczny, podlegający nieustannym zmianom, a rzeczą ludzi, których zadaniem jest dbanie o prawidłowe funkcjonowanie przestrzeni miejskiej, jest ciągłe kwestionowanie utartych schematów, poszukiwanie nowych, często niestandardowych rozwiązań i myśleniu o mieście jako tworze jednocześnie społecznym, politycznym, finansowym i komunikacyjnym. Miasto powinno być też różnorodne, zabójstwem dla miasta jest monotonia.
Brzmi utopijnie, niestety, i patrząc obecnie chociażby na Nowy Jork, a przede wszystkim Manhattan, którego radykalne zmiany skłoniły Jacobs do zajęcia się miejskim aktywizmem i napisania HBM-u, nietrudno dojść do smutnego wniosku, że jej nauki poszły na marne, a do starych problemów doszły nowe. Zabójcze ceny w centrach, masowe skupywanie całych kwartałów pod wynajem krótkoterminowy przez fundusze, oazy dla superbogaczy, grodzone osiedla (polska specjalność, ale amerykańska też coraz bardziej) – biedna Jane przewraca się w grobie.
Jacobs myśli strategicznie; poszukując rozwiązania jakiegoś problemu, w pierwszej kolejności proponuje zbadanie, jak ono funkcjonuje w obrębie pojedynczej ulicy, następnie kwartału ulic, dalej danej dzielnicy, a w ostateczności w obrębie miasta jako całości. Rozwiązanie, które świetnie się sprawdza z punktu widzenia ulicy, może być fatalne w skutkach dla całej dzielnicy, albo odwrotnie, coś co brzmi rewelacyjnie dla danej dzielnicy, może zaszkodzić pozostałym dzielnicom, a w rezultacie całemu miastu. Weźmy chociażby odwieczną bolączkę - ruch samochodowy; obecnie temat alarmujący wobec zanieczyszczenia środowiska i kończących się zasobów. Jacobs nie jest przeciwniczką samochodów i zwolenniczką przymuszenia wszystkich do pieszych wędrówek (obecnie pisałaby pewnie również o rowerach), co nie zmienia faktu, że samochody nie powinny wykańczać pieszych (i rowerzystów), a ich używanie powinno ulec racjonalizacji. Warunkiem jednak ograniczenia ruchu samochodowego jest świetna komunikacja miejska, przy czym należy zachować następująca kolejność: najpierw powstaje świetna komunikacja miejska, dopiero potem ogranicza się ruch samochodowy. To przykład obrazujący myślenie o mieście jako całości.
Wspomnę, że w Polsce, w której tyle mówi się o nie-ładzie przestrzennym, rozlanych, dysfunkcjonalnych dzielnicach i powszechnej brzydocie, brakuje analizy na miarę dzieła Jane Jacobs. Z pewnością nie są to książki Filipa Springera, który jedynie opisuje zastaną rzeczywistość, niepodejmując przesadnego wysiłku w zrozumienie, dlaczego tak właściwie jest. Nie miałoby to w sumie znaczenia, w końcu to reporter z deadlinem, a nie aktywista miejski, który kupił dom w miejscu, gdzie ma przebiegać autostrada (przypadek Jacobs), gdyby nie ferowanie wyroków ze wskazaniem winnych. Ignorancja i próżność każą mu chyba kwitować, że Polacy nie uczą się estetyki na plastyce w szkołach, stąd tak brzydko i krzywo. Estetyczna dzicz, pozbawiona kultury wyższej w stylu zachodnim, nie rozumie i nie chce, żeby było pięknie.
Do tej pory, pod wpływem Springera, miałam takie oto spojrzenie na ten temat, ale człowiek całe życie się uczy, i teraz z kolei, pod wpływem Jacobs widzę i dociera do mnie banalny zdawałoby się fakt, że rzeczywistość jest złożona. Polacy są skazani według Springera na estetyczną zagładę, co akurat jest prawie prawdą, ale nie tylko z powodu braku edukacji w szkole i w domu oraz braku gustu, ale z kilku jeszcze istotnych zjawisk, na które niekoniecznie przeciętny Polak, a nawet władze gminy lub państwa, mają wpływ. Można więc tak jak Jacobs, zakasać rękawy i nie zadowalając się płytkimi wyjaśnieniami, podjąć ciężką pracę w celu gruntownego zrozumienia, dlaczego miasto jest dysfunkcjonalne. To warunek konieczny do ustalenia, jakie działania należy podjąć. Wymaga to jednak zajęcia się tak „niewdzięcznymi tematami” jak finanse, ekonomia, prawo i polityka, i to często w ujęciu historycznym. Ostatnio tego rodzaju wysiłek, ale bez przesady, zauważyłam w książce „Chaos Warszawa. Porządki przestrzenne polskiego kapitalizmu” Joanny Kusiak. Na polską Jane Jacobs trzeba będzie jednak jeszcze poczekać (nie jest wykluczone, że nie doczekać).
Skoro mało kto „Śmierć i życie” czyta, zaryzykuję ujawnienie treści - rąbka zapoznanej wiedzy i zacytuję podstawowe wnioski, do jakich doszła Jacobs, analizując miasta Ameryki (co oczywiście w żaden sposób nie zastąpi lektury samej książki).
„Aby umożliwić kształtowanie bujnej różnorodności na miejskich ulicach i w dzielnicach, należy spełnić cztery warunki:
1) Dzielnica (możliwie jak najwięcej składających się na nią części) musi spełniać więcej niż jedną podstawową funkcję, a najlepiej więcej niż dwie. Zapewni to obecność ludzi wychodzących na zewnątrz o różnych porach dniach z różnych powodów, korzystających z bogatej wspólnej infrastruktury. /To krytyka strefowania charakterystycznego dla modernistycznych miast amerykańskich, w których osobno grupowano mieszkalnictwo, handel i przemysł, i co w rezultacie doprowadziło do powstania miejskich pustyni ożywających tylko przez krótkie chwile w ciągu dnia./
2) Większość kwartałów musi mieć krótkie boki. Oznacza to, że ulice muszą się często krzyżować i stwarzać możliwość skręcenia za róg.
3) W dzielnicy muszą sąsiadować ze sobą budynki w różnym wieku i stanie, w tym odpowiednio dużo budynków starych. Różnorodność ta zabezpiecza miejsce dla mieszkańców o różnych dochodach. Mieszanka musi być dość gęsta.
4) Potrzebne jest odpowiednio wysokie zagęszczenie ludzi – niezależnie od tego, co ich sprowadza. Dotyczy to również gęstości zaludnienia.”
Podobno mało kto czytał „Miasta Ameryki” Jane Jacobs, choć wielu się na nie powołuje. Jak na Biblię. Na samym LC jest w tej chwili 55 osób, które deklarują, że książkę przeczytały – czy to mało czy dużo? Podobno Jacobs jest też uhonorowana tytułem babci hipsterów. No jeżeli namysł nad przyjaznym dla użytkowników miastem zarezerwowany jest dla hipsterów, to już nie pozostaje...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-05-23
Tylko kilka tekstów zasługuje na uwagę (zastanawiam się w jaki sposób odbywa się ich selekcja), głównie te dotyczące miejskiej tożsamości i socrealistycznego Gdańska. Tak jak w Warszawie powstała Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, Gdańsk doczekał się Grunwaldzkiej Dzielnicy Mieszkaniowej, mniejszej i nieukończonej, która, w odróżnieniu od MDM, zatraciła częściowo czytelność swego układu. Treściwie o Stoczni Gdańskiej. O muralach, teatrze i ogródkach działkowych. Brak wyjaśnienia w jaki sposób proekologiczne dzielnice Hammarby Sjostad i Djurgardsstaden w Sztokholmie mogłyby inspirować takie miasto jak Gdańsk.
Tylko kilka tekstów zasługuje na uwagę (zastanawiam się w jaki sposób odbywa się ich selekcja), głównie te dotyczące miejskiej tożsamości i socrealistycznego Gdańska. Tak jak w Warszawie powstała Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, Gdańsk doczekał się Grunwaldzkiej Dzielnicy Mieszkaniowej, mniejszej i nieukończonej, która, w odróżnieniu od MDM, zatraciła częściowo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest to właściwie pierwszy przeczytany przeze mnie tekst, publicystyczny lub w formie książki, który nie stanowi tyrady na temat chaosu urbanistycznego czy architektonicznego (czy też prywatyzacyjnego) w Polsce, z obowiązkowym lamentem nad fatalnymi władzami i niecywilizowanymi obywatelami, lecz próbę dotarcia do istoty problemu, w całej jego złożoności. Jak to zwykle bywa, nic nie jest takie proste i oczywiste jakby się zdawało, zwłaszcza w epoce globalizacji, w której skutki procesów zachodzących w najbardziej rozwiniętych państwach, decyzje tych państw i wyznawana przez nie filozofia, siłą rzeczy determinują życie na reszcie globu. Na tej reszcie globu z kolei występują warunki charakterystyczne dla danego regionu, endemiczne, i w tym zderzeniu wielkiego świata ze światem już nie tak dobrze ustosunkowanym, pewnego razu na pewnym poletku ziemi, gdzie od niepamiętnych czasów hulał wiatr i gdzie krety, polne myszy i zasadzona rękami autochtonów kapusta przeżywały właśnie złoty okres, narodziła się ku oczom zdumionych… Białołęka!
Takich historii jest oczywiście znacznie więcej, jak kraj długi i szeroki, a mnie cieszy, że przeczytałam książkę, która zakończyła fazę zdumienia, i pozwoliła wkroczyć na ścieżkę zrozumienia. Co prawda to tylko początek tej ścieżki, po wertepach i w upale, nie jest też wykluczone, że razem z Panią Joanną Kusiak zbłądziłyśmy, a nawet poszłyśmy w przeciwną stronę. Coś się jednak ruszyło w sferze wyobrażeń, półprawd i mitów. Bo czy aby na pewno świat jest takim jakim się wydaje, i czy nie warto odkrywać coraz więcej z otaczającego nad bogactwa przyczyn i skutków.
Gdy mówimy (my, ludzie): „jest brzydko, jest nieprzyjemnie, panuje chaos”, to tak naprawdę mamy na myśli: „ten system, ten układ stosunków między ludźmi, sprawami i rzeczami, w którym żyjemy, nie podoba się nam i nam doskwiera, ale jest zbyt skomplikowany lub my jesteśmy zbyt leniwi, żeby poczynić wysiłek w celu jego zrozumienia i precyzyjnego opisania, na czym on polega”. Narzekanie jednak, i cieszę się że ktoś o tym napisał, a mnie udało się to przeczytać, jest ważne dla psychiki ludzkiej, tak jak przy życiu trzyma wielu ludzi projektowanie własnych emocji i zachowań na osoby postronne albo mechanizm wyparcia zdarzeń i okoliczności niewygodnych, przysparzających cierpienie. Jako maruda, z trudem znoszę rozpływanie się nad szczególnym typem heroizmu, nazwanym tu przez mnie roboczo heroizmem niemym („Nie mógłbyś być taki jak babcia, 10 lat jasyru, bez słowa skargi!”*). Przynosi mi ulgę to, że psiocząc dbam o swoje zdrowie psychiczne, a co więcej, mam na to dowody naukowe. Z drugiej strony, co higieniczne dla mnie, może być toksyczne dla innych, ale jak mawiają wielcy psychologowie i wielcy filozofowie, każdy człowiek, niezależnie od tego, jakie ma o sobie mniemanie i co o nim sądzą inni, jest egoistą i hipokrytą.
*Niedokładny cytat z filmu „Giuseppe w Warszawie”: Maryśka (Elżbieta Czyżewska) zwraca się tymi słowami do swojego starszego brata Staszka (zagranego przez Zbyszka Cybulskiego), który, przymuszany do czynów heroicznych pod okupacją niemiecką, werbalizuje tkwiące w nim pokłady malkontenctwa.
Jest to właściwie pierwszy przeczytany przeze mnie tekst, publicystyczny lub w formie książki, który nie stanowi tyrady na temat chaosu urbanistycznego czy architektonicznego (czy też prywatyzacyjnego) w Polsce, z obowiązkowym lamentem nad fatalnymi władzami i niecywilizowanymi obywatelami, lecz próbę dotarcia do istoty problemu, w całej jego złożoności. Jak to zwykle bywa,...
więcej Pokaż mimo to