-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant2
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński4
Biblioteczka
2016-04-06
2016-03-21
2016-01-26
2016-01-14
2015-08-31
2015-07-30
2015-07-18
2015-07-13
2015-07-07
2015-07-05
2015-06-24
2015-05-15
Prawdę mówiąc, książka mocno mnie rozczarowała. Spodziewałem się czegoś równie spektakularnego jak gry Wisły w Pucharze UEFA w sezonie 2002/03. Tymczasem otrzymałem zbiór kilku (no dobra, kilkudziesięciu) anegdotek, które równie dobrze mogli sobie opowiadać kumple przy piwie.
Widać, że książkę pisał dziennikarz, a nie pisarz czy choćby redaktor. Teksty są typowe do druku w kolumnach - zwięzłe, lakoniczne. Brakuje ewidentnie jakiejś głębi, rozwinięcia niektórych wątków czy dodania kontekstu do zawartych. Tak jakby książka była drukowana wcześniej w "Przeglądzie Sportowym", w którym Autor pracuje, a później dopiero, bez dodatkowej redakcji, przedrukowane do książki. Brakowało mi pełnego opisu wydarzeń - choćby wspomniany sezon 2002/03. Od razu zaczyna się analiza od spotkania z Parmą, zapominając, że symptomy dobrej gry pojawiły się już w dwumeczach z NK Primorje i Glentoranem Belfast. Jest to jeden z przykładów. Brak czasu, miejsca, informacji, chęci na zebranie i spisanie tego wszystkiego?
Dosyć późno się dowiedziałem, że ta książka powstaje. Na początku, jak zobaczyłem jej zapowiedź to od razu pierwszą myślą był fakt, że będzie to wielkie tomiszcze (co najmniej format B5), jakieś 600 stron plus twarda oprawa jako wielki finał. A tu dostałem... broszurkę. Czterysta stron z hakiem, ale sam tekst, a jakiekolwiek zdjęcia to raptem parę kartek w samym środku książki. Srodze się zawiodłem.
Miło było powspominać dzieje chwały. Ale nawet, gdy kibice świętowali największe sukcesy, to zawsze w tej beczce miodu była łyżka dziegciu. A co dopiero, gdy drużyna była w dołku. Mateusz Miga starał się szczegółowo opisywać wszystkie te wydarzenia, dopytywał kogo mógł, ale efekt był taki, że książka jest niedopowiedziana. Argumentacja, skąd się wzięła taka, a nie inna forma jest zrozumiała, lecz mimo wszystko niedosyt pozostaje. Aczkolwiek to, co znalazło się ostatecznie w książce, pomaga zrozumieć kontekst niektórych wydarzeń (jak choćby "ledwie" wicemistrzostwo Polski w sezonie 1999/2000).
Wisła Kraków ery Bogusława Cupiała to przeogromny i fascynujący materiał na książkę, ale potencjał ten nie został w pełni wykorzystany. Tak wspaniały klub jak Wisła zasługuje na coś więcej, na lepszą książkę. Dzięki Wiśle zacząłem interesować się piłką nożną, dzięki niej przeżywałem cudowne chwile, ale i wielkie rozczarowania. Do dziś boiskowym wzorem do naśladowania jest dla mnie Tomasz Frankowski (niemal płakałem, gdy opuszczał Wisłę). Lektura ta daje wspomnień czar, jednak mimo wszystko pozostaje gorzkie wrażenie.
Prawdę mówiąc, książka mocno mnie rozczarowała. Spodziewałem się czegoś równie spektakularnego jak gry Wisły w Pucharze UEFA w sezonie 2002/03. Tymczasem otrzymałem zbiór kilku (no dobra, kilkudziesięciu) anegdotek, które równie dobrze mogli sobie opowiadać kumple przy piwie.
Widać, że książkę pisał dziennikarz, a nie pisarz czy choćby redaktor. Teksty są typowe do druku w...
2015-04-29
Wachlowanie prześcieradłem - jeden z symboli tej opowieści. Jedna z najbardziej upodlających i męczących kar. I typowa dla sprawczyń, gdyż jej przyczyna była trywialna.
Książka ta jest pokłosiem serii reportaży drukowanych w 2014 r. w Dużym Formacie. Sprawa sióstr boromeuszek i ośrodka przez nie prowadzonego przez pewien czas był w centrum uwagi opinii publicznej w całej Polsce. Dzięki temu wydaniu czytelnik ma okazję poznać jeszcze lepiej całą sprawę.
Autorka bardzo wnikliwie i szczegółowo przybliża tę sprawę. Odnajduje źródło patologii, śledzi ją wraz z prowadzonym postępowaniem przygotowawczym przez prokuraturę, przybliża czytelnikom meandry śledztwa, odkrywając przerażającą prawdę o sytuacji w ośrodku z Zabrza. Stara się,z mniejszym lub większym szczęściem, dotrzeć do wszystkich osób, które miały związek ze sprawą. Jej praca zyskuje dzięki temu na obiektywności.
Ona sama, mimo że stara się za wszelką wyjawić całe zło, nie szkaluje sióstr, nie potępia sprawców gwałtów. Cała książka sprowadza się do jednego pytania: dlaczego? Dlaczego doszło do tej patologicznej sytuacji? Dlaczego trwało to tak długo? Dlaczego nikt nic nie widział? Książka i śledztwo nie odkrywają wszystkich odpowiedzi. To sprawia, że reportaż ten jest bardzo dojrzały i perfekcyjnie wykonany. Mimo paru niedopowiedzeń, które pozostawiają lekki niedosyt, książka wydaje się kompletna - to, co powinna wyjaśnić, wyjaśnia, a co nie jest pewne lub nic nie wnosi, jest przemilczane.
Jedynie tytuł wydaje mi się nieodpowiedni. Bóg jest miłosierny i przebacza każdemu, a kwestią zbawienia jest skrucha grzesznika. Tylko wtedy przebaczenie ma szans. Nie Bóg jest więc adresatem tego pytania. Jest nim społeczeństwo, które tworzymy i które współżyje najbliżej ofiar i oprawców z zabrzańskiego ośrodka. Czy jest ono gotowe na wspólną egzystencję? Błędy popełnione przez wszystkich stawiają same znaki zapytania.
Wachlowanie prześcieradłem - jeden z symboli tej opowieści. Jedna z najbardziej upodlających i męczących kar. I typowa dla sprawczyń, gdyż jej przyczyna była trywialna.
Książka ta jest pokłosiem serii reportaży drukowanych w 2014 r. w Dużym Formacie. Sprawa sióstr boromeuszek i ośrodka przez nie prowadzonego przez pewien czas był w centrum uwagi opinii publicznej w całej...
2015-03-20
Autor albo nie chciał pisać dobrze o środowisku Radia Maryja, albo po prostu nie mógł - to pierwsza refleksja, jaka mi się nasunęła jeszcze w trakcie czytania.
Książka pochłonęła mnie niewiarygodnie, przeczytałem ją w cztery dni i nawet nie wiem, kiedy ten czas mi upłynął. Nie ma sensu mówić, co jest w tej książce i przede wszystkim jak jest napisane - można się tego łatwo domyślić. Poza tym niektóre jej fragmenty drukowane były w "Dużym Formacie" - ja doliczyłem się czterech reportaży. Odniosłem jednak wrażenie, że Autorowi nie za bardzo zależy na tym, aby w gąszczu ksenofobii i szowinizmu, które roztacza środowisko radiomaryjne, znaleźć jakieś pozytywy, bo przecież one tam są. Zdecydowanie lepsza pod tym względem jest książka "Imperator" Piotra Głuchowskiego i Jacka Hołuba - ona z kolei jest przykładem tego, że mimo ogólnie negatywnego odbioru przez sporą część społeczeństwa, można wznieść się na wyżyny obiektywizmu i pokazać, że - uwaga - oni mogą mieć rację. Można zrozumieć ich argumentację.
W książce Marcina Wójcika tego mi zabrakło. Autor jakby nie starał się wgłębić w tok rozumowania zwolenników o. Rydzyka (bał się prania mózgu?), przytoczył ich wypowiedzi i nie starał się ich zbytnio argumentować. Szkoda, bo liczyłem, że książką tą uda się jakoś zbliżyć lub przynajmniej lepiej zrozumieć zwolenników toruńskiego imperium medialnego.
Nie znaczy to, że jest to zbiór wypowiedzi osób ślepo zapatrzonych w o. Rydzyka. Są też uwagi krytyczne. Co więcej, jest to krytyka konstruktywna, nastawiona na dialog. Niestety chyba nie będzie ona miała racji bytu, bo jaki jest sens dyskusji o problemie tylko między osobami, które problem widzą?
Dlaczego więc warto mimo wszystko po nią sięgnąć? Chyba dla jednego z ostatnich zdań, wypowiedziane w rozmowie z o. Ludwikiem Wiśniewskim, które jako jedne (jeśli nie jedyne) z niewielu mówi, dlaczego ludzie ze środowiska radiomaryjnego są, jacy są. A cała reszta jest po to, by nikt nie pomylił kontekst tej wypowiedzi.
Na koniec słów kilka o tytule. Ja go odczytuję wielorako - tytułowym ojcem może być rzecz jasna o. Rydzyk, który opiekuje się tymi wszystkimi zagubionymi duszami. Ojcem tym rzecz jasna może być Bóg - nie ma co więcej tłumaczyć. Ale widzę też trzecie znaczenie - zwolennicy i członkowie rodziny Radia Maryja stworzyli własny wizerunek Boga i swojego Kościoła. Już teraz wiele osób oskarża ich o sekciarskie zapędy. I to jest kolejna twarz tego "ojca". Cztery słowa, a ile kontekstów. Za to Autorowi należy się uznanie, bo w tych trzech przytoczonych przeze mnie znaczeniach zawarł cały sens książki.
Autor albo nie chciał pisać dobrze o środowisku Radia Maryja, albo po prostu nie mógł - to pierwsza refleksja, jaka mi się nasunęła jeszcze w trakcie czytania.
Książka pochłonęła mnie niewiarygodnie, przeczytałem ją w cztery dni i nawet nie wiem, kiedy ten czas mi upłynął. Nie ma sensu mówić, co jest w tej książce i przede wszystkim jak jest napisane - można się tego łatwo...
2015-03-04
Na wstępie należy podziękować, że dzięki takim osobom jak Julianna Jonek, Wojciech Tochman i Mariusz Szczygieł powstało wydawnictwo, które za misję powzięło sobie wydawanie tych tytułów ze sfery non-fiction, które decydują o charakterze tego gatunku. Jako wybitni znawcy tego tematu wiedzą, że są tytuły, które zebrały już trochę kurzu, ale nadal są warte kontaktu z czytelnikiem i są po prostu świetnymi lekturami. Drodzy Redaktorzy, jeżeli nie będę miał osobiście możliwości tego powiedzenia, chcę to napisać tutaj - dziękuję Wam bardzo.
O "Nie oświadczam się" w chwili ponownego wydania i zaraz po nim powiedziano dużo. Wszystkie najważniejsze słowa więc zdążyły już paść, nie ma sensu ich powtarzać. Ale te słowa, które na mnie zrobiły największe wrażenie i nie zostały często wymienione, to cynizm i arogancja. Niedorzeczna wciąż mi się wydaje sytuacja, w której mogło dojść do takiej zmowy milczenia, mataczenia i bezczelnych oskarżeń. Nawet w obliczu ewidentnej winy oskarżeni i ich najbliżsi szli w zaparte. Czemu tak było, w książce Autor wyjaśnia.
Jednak czy Autor faktycznie to wyjaśnia? Prawdę mówiąc odniosłem wrażenie, że na tle całej książki, on sam napisał raptem kilka zdań od siebie. Cała reszta to spektakl złożony ze strony oskarżonych, pokrzywdzonych i wymiaru sprawiedliwości. To oni głównie mówią. Wiesław Łuka dał im miejsce i zebrał to wszystko w sensowną całość, jednak on sam jest cichym uczestnikiem, stojącym naprawdę obok tego wszystkiego. Czy jest bezstronny? Trudno to stwierdzić na gorąco, jednak to moim zdaniem jest siłą tego reportażu, że nie wymaga żadnych dopowiedzeń.
W książce pada kilka mocnych słów, mimo że często są one częścią protokołów przesłuchań bądź zeznań. Ale jedna kwestia, najlepiej moim zdaniem oddająca klimat tej książki i to, z jaką mentalnością się w niej zderzamy, znajduje się na końcu pierwotnej jej wersji:
"Pytam [autor - przyp. M.T.] ludzi: co to znaczy moralność?
Słyszę: a po co to komu wiedzieć?"
Nie odłożycie jej, dopóki nie skończycie czytać.
Na wstępie należy podziękować, że dzięki takim osobom jak Julianna Jonek, Wojciech Tochman i Mariusz Szczygieł powstało wydawnictwo, które za misję powzięło sobie wydawanie tych tytułów ze sfery non-fiction, które decydują o charakterze tego gatunku. Jako wybitni znawcy tego tematu wiedzą, że są tytuły, które zebrały już trochę kurzu, ale nadal są warte kontaktu z...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-02
Szabłowski ma piękny styl, który sprawia, że nawet książka telefoniczna byłaby pasjonującą lekturą.
Z humorem, ale i z dystansem do jednego z ostatnich symboli regionalnych , który nie wytrzymał zderzenia ze standardami unijnymi. Ale też metaforycznie jako symbol przemian tej gorszej rzekomo części Europy, która może i nie miała tylu pieniędzy i nie była tak rozwinięta technologicznie, ale była jakoś taka bardziej swojska i bardziej ludzka.
Szabłowski ma piękny styl, który sprawia, że nawet książka telefoniczna byłaby pasjonującą lekturą.
Z humorem, ale i z dystansem do jednego z ostatnich symboli regionalnych , który nie wytrzymał zderzenia ze standardami unijnymi. Ale też metaforycznie jako symbol przemian tej gorszej rzekomo części Europy, która może i nie miała tylu pieniędzy i nie była tak rozwinięta...
2014-03-08
Czegoś mi w tej książce zabrakło, coś za szybko się ona skończyła. Coś za mało o tej Papuszy było. Wszystko się głównie kręciło w jednym okresie, takie odniosłem wrażenie. Pewnie wynika to ze specyfiki tematu - spróbujcie opisać całe życie Cygana, szczegółowo każdy rok (lub chociaż najważniejsze okresy) życia. Materiałów może nie było aż tyle, zwłaszcza, że Autorka zaczęła opisywać życie Papuszy już po jej śmierci. Chociaż patrząc na materiały źródłowe można osiągnąć przeciwne wrażenie.
Książka dobra, lecz zdecydowanie za krótka. Lepiej by się nadawała jako wstęp do szerszej publikacji. Poza tym, moim zdaniem, za mało jest wierszy Papuszy, ale to może być plusem. Nachodzi ochota na poszperanie za jej poezją. I to uznaję za największą wartość książki, gdyż zachęta do dalszego zgłębienia tematu i samodoskonalenia jest chyba największą nagrodą dla Autorki. A dla Papuszy jej exegi monumentum.
Czegoś mi w tej książce zabrakło, coś za szybko się ona skończyła. Coś za mało o tej Papuszy było. Wszystko się głównie kręciło w jednym okresie, takie odniosłem wrażenie. Pewnie wynika to ze specyfiki tematu - spróbujcie opisać całe życie Cygana, szczegółowo każdy rok (lub chociaż najważniejsze okresy) życia. Materiałów może nie było aż tyle, zwłaszcza, że Autorka zaczęła...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-12
Warszawa jest mi wciąż mało znana. Nie mam tyle czasu, pasji i samozaparcia, by jej się bliżej przyjrzeć i poznać. A jestem z tych osób, co uważa, że Warszawa da się lubić. Czy to czyni mnie mniej obiektywnym w ocenie tej książki? Nie ma to znaczenia.
Miejsce przy Brackiej 25 jest wyjątkowe głównie przez pasję, jaka zapoczątkowała działalność Jabłkowskich. Historia tu opowiedziana nadaje temu miejscu duszę. Budynek staje się czymś więcej niż zespołem pięter i korytarzy. Staje się Domem (tak, tak, przez duże D), do którego chce się wracać i z którym wiążą się najpiękniejsze wspomnienie oraz poczucie bezpieczeństwa.
Te ściany mają wiele ciekawych historii do opowiedzenia. Czasem wystarczy przejść się i wsłuchać się w ich rytm. Innym razem warto posłuchać kogoś innego bądź poczytać. Dlatego warto sięgnąć po tę książkę. Trzeba mieć naprawdę talent, by w taki sposób opowiadać, zwłaszcza, że o historii Domu Towarowego Braci Jabłkowskich chyba niewielu słyszało.
Przy kolejnej wizycie w Warszawie z pewnością tam zajrzę. I trzymam kciuki za powrót kamienicy do spadkobierców założycieli DTBJ. Nie ja jeden zresztą.
Warszawa jest mi wciąż mało znana. Nie mam tyle czasu, pasji i samozaparcia, by jej się bliżej przyjrzeć i poznać. A jestem z tych osób, co uważa, że Warszawa da się lubić. Czy to czyni mnie mniej obiektywnym w ocenie tej książki? Nie ma to znaczenia.
Miejsce przy Brackiej 25 jest wyjątkowe głównie przez pasję, jaka zapoczątkowała działalność Jabłkowskich. Historia tu...
2014-01-09
Jedna z tych książek, która autentycznie inspiruje.
Nie chcę się rozwodzić nad jej genialnością, bo nie mam słów ani umiejętności ku temu. Są czasem takie książki, których nie sposób określić paroma słowami.
Co sprawia, że ta jest taka wspaniała? Z pewnością jej bohaterzy - Oskar Hansen (nie ma co oszukiwać, to przede wszystkim książka o nim, jego żona Zofia występuje co najwyżej na drugim planie) i świat, który starał się kreować, jego Forma Otwarta i Linearny System Ciągły. Na pewno są to tematy związane z architekturą i ogólnym kształtowaniem przestrzeni, wciąż traktowane w naszym kraju po macoszemu. Wreszcie tym czynnikiem, który sprawia, że czyta się to jednym tchem, jest osoba Autora.
Filip Springer po raz kolejny pokazuje, że nie sztuką jest słuchać ludzi, co słuchać miejsc. Pokazuje to jeszcze w taki sposób, że w jednej chwili znajdujemy się obok niego i odczuwamy to, co on. Słyszymy, widzimy, czujemy. Czytanie wchodzi na wyższy poziom świadomości.
Do tej pory przeczytałem jego dwie książki, obie z Czarnego - "Miedzianka. Historia znikania" i "Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni". Tam bohaterami są przede wszystkim miejsca, a całość uzupełniają historie ludzi. Tutaj proporcja się odwraca, lecz architektura wciąż pozostaje wyraźnym tłem, bez niej nie byłoby całej tej historii. Uważam, że osoby wrażliwe na przestrzeń społeczną, odnajdą w tej książce wiele inspiracji dzięki tym historiom.
Zastanawiałem się, o co chodzi z tym tytułowym zaczynem. Nieodzownie kojarzy on się z zaczynaniem - czynnością będącą na każdym początku. Zajrzałem do internetowego słownika języka polskiego PWN. Co tam znalazłem?
zaczyn
1. «porcja surowego ciasta pozostawiona z poprzedniego wypieku dodawana do ciasta na chleb»
2. zob. zaprawa w zn. 2. (-> «mieszanina piasku, wody i spoiwa używana do łączenia elementów muru lub do tynkowania»)
3. «to, co stało się początkiem czegoś»
Poza trzecim znaczeniem, dość oczywistym zresztą, w szczególności zwróciło moją uwagę to pierwsze. Idee Hansenów są niepowtarzalne i trudne do wprowadzenia, nie mniej w teorii sprawdzają się doskonale. Po ich odejściu na dobrą sprawę nie ma nikogo, kto by kontynuował ideę Formy Otwartej. Jednak nie jest powiedziane, że odejdzie to w niepamięć, ponieważ mimo ich marginalizacji ich dorobek jest zbyt wyraźny, by się go pozbyć. Ciasta z wczoraj zostało, wystarczy dorzucić trochę świeżego i wyjdzie nam piękny bochenek.
Nam tymczasem pozostaje dyskusja, co by było gdyby Hansenowie mieli więcej szczęścia w realizacji ich wizji oraz kawał dobrej roboty wykonanej przez Springera. Zdumiewające, że można się nawet wzruszyć na koniec, a ku pokrzepieniu pozostaje nie tylko posłowie, lecz także, może nieco naiwne, Hansenowskie przekonanie o dobroci ludzi i ich zrozumieniu dla sztuki.
Jedna z tych książek, która autentycznie inspiruje.
Nie chcę się rozwodzić nad jej genialnością, bo nie mam słów ani umiejętności ku temu. Są czasem takie książki, których nie sposób określić paroma słowami.
Co sprawia, że ta jest taka wspaniała? Z pewnością jej bohaterzy - Oskar Hansen (nie ma co oszukiwać, to przede wszystkim książka o nim, jego żona Zofia występuje co...
2013-12-30
Trzy krótkie etiudy na cztery ręce. Ale jakie!
Pollack i Ransmayr tak bardzo realistycznie oddają atmosferę swoich opowiadań, że można poczuć chłód rosy na bieszczadzkich trawach. Galicja w ich opowiadań ma jakąś magię, tajemnicę i wyjątkowych ludzi.
Wszystko, co można o tej broszurce powiedzieć, jest napisane na jej odwrocie. Ja dodam, że jest to kolejna książka, po której chce się spakować i zaszyć w tej głuszy, w tym świecie, gdzie Autorzy. Wspaniała proza!
Trzy krótkie etiudy na cztery ręce. Ale jakie!
Pollack i Ransmayr tak bardzo realistycznie oddają atmosferę swoich opowiadań, że można poczuć chłód rosy na bieszczadzkich trawach. Galicja w ich opowiadań ma jakąś magię, tajemnicę i wyjątkowych ludzi.
Wszystko, co można o tej broszurce powiedzieć, jest napisane na jej odwrocie. Ja dodam, że jest to kolejna książka, po...
Ci, którzy nakłonili Filipa Springera do napisania tej książki - którzy chcieli, by wieczny malkontent polskiej przestrzeni wreszcie coś w niej pochwalił - powinni chwycić tę książkę i się nią cieszyć ile się da. Drugiej takiej po Autorze m.in. "Miedzianki" i "13 pięter" bym się szybko nie spodziewał. O ile w ogóle miałby zamiar podobną książkę raz jeszcze napisać. Ani "Żle urodzone", ani "Dom jako forma otwarta. Szumin Hansenów" się nie liczą - to już było i dotyczyło raptem kilku obiektów, a nie tylu, co w "Księdze zachwytów".
Zresztą "Księga..." to nie tylko same peany. Nie cały polski modernizm i postmodernizm po 1945 r. jest godny pochwały, ale wynika to z różnych czynników. Warto je poznać.
Sama idea książki jest genialna - mamy przed sobą katalog najciekawszych modernistycznych inwestycji architektonicznych w powojennej Polsce. Czytasz, podziwiasz, jedziesz w plener i podziwiasz raz jeszcze, ale tym razem w bezpośrednim spotkaniu. Świetny przewodnik.
Ale jeśli książkę napisał naczelny maruder polskiej przestrzeni i architektury, to i czytelnicy mają prawo trochę pomarudzić. A ja znalazłem dwa mankamenty. Pierwszy to zdecydowanie za mało zdjęć. Książka jak na mnie mogłaby być dwa razy większa i dwa razy droższa, byleby tematyka była lepiej zobrazowana. Bo w przeciwnym razie trzeba mieć albo dostęp do internetu, albo od razu jechać pod dany budynek. Drugi mankament to z kolei brak kilku wydawać by się mogło świetnych konstrukcji, które powinny się znaleźć w tym zestawieniu. Nie będę się teraz rozdrabniał, o które miejsca konkretnie chodzi - sami się zorientujecie. I nie chodzi tu wcale o jakieś lokalne perełki, ale całkiem rozpoznawalne budynki.
Koniec końców po książkę powinien sięgnąć obowiązkowo każdy, bez względu na jego stosunek do przestrzeni i architektury. A sam Springer jest niesamowity - człowiek, który jest wiecznie w trasie, wiecznie nad czymś pracuje (od roku zbiera materiały do projektu Miasto Archipelag), a tymczasem okazuje się, że znalazł czas na stworzenie ogromnego tomiszcza. Tytan pracy! I mimo jej nawału dostaliśmy pozycję niebanalną i wyjątkową. A przede wszystkim przyjemną w czytaniu.
Ci, którzy nakłonili Filipa Springera do napisania tej książki - którzy chcieli, by wieczny malkontent polskiej przestrzeni wreszcie coś w niej pochwalił - powinni chwycić tę książkę i się nią cieszyć ile się da. Drugiej takiej po Autorze m.in. "Miedzianki" i "13 pięter" bym się szybko nie spodziewał. O ile w ogóle miałby zamiar podobną książkę raz jeszcze napisać. Ani...
więcej Pokaż mimo to