-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-08-01
2023-07-03
2018-09-22
2019-03-22
2022-08-23
2022-10-19
W punktach:
- Intertekstualność, której jest pełno i ma sens! - sporo sobie wynotowałam książek do przeczytania i rzeczy do natknięcia się na nie, mimo, że z szeroko pojętym samorozwojem mam do czynienia o wiele dłużej niż statystyczna Kowalska. Jednocześnie cytaty i odwołania nie drażnią, bo są tam jako część przekazu, a nie po to, żeby autorka się chwaliła jaka to ona oczytana.
- Tekst nie wstydzi się duchowości, jako części życia człowieka, a jednocześnie nie odstrasza żonglowaniem etykietkami i wytartymi określeniami.
- Opisuje archetypy, z którymi chyba wszyscy się spotkaliśmy, ba, które nosimy w sobie - i robi to z delikatnością, a jednocześnie bez owijania w bawełnę.
- Jest dobrze napisana, co czyni ją przystępną nie tylko dla tych, którzy już nie wiadomo ile przeczytali i na ilu godzinach terapii byli, ale także tych, którzy ani tego ani tego kijem nie dotknęli.
Mniej cynizmu, czytelnicy! :)
W punktach:
- Intertekstualność, której jest pełno i ma sens! - sporo sobie wynotowałam książek do przeczytania i rzeczy do natknięcia się na nie, mimo, że z szeroko pojętym samorozwojem mam do czynienia o wiele dłużej niż statystyczna Kowalska. Jednocześnie cytaty i odwołania nie drażnią, bo są tam jako część przekazu, a nie po to, żeby autorka się chwaliła jaka to ona...
2022-07-11
Nie spodziewałam się kilku rzeczy.
Nie spodziewałam się, że przeczytam raptem w dwa dni (czyli, praktycznie rzecz ujmując, kilka godzin).
Nie spodziewałam się, że roześmieję się przy tej książce więcej niż kilka razy.
Nie spodziewałam się, że moja mimika twarzy dostanie wycisk, gdy na jednej stronie mięśnie układają mi się rozbawienie, na kolejnej w zgrozę, na jeszcze kolejnej w obrzydzenie, a później znów krańcowe rozbawienie i tak w kółko.
Nie spodziewałam się też, że w tym kółku zdarzy mi się wzruszyć i niemal rozpłakać gdzieś pomiędzy stronami.
Czytając ten "sekretny dziennik młodego lekarza" nie mogłam odpędzić myśli, że depresja, z którą walczyłam w liceum i po maturze to było tak naprawdę błogosławieństwo. Przez nią (dzięki niej?) nie zdałam matury tak, żeby mieć w ogóle szansę na jakiekolwiek studia medyczne i tak mi się życie potoczyło, że oglądam tę medycynę z daleka, przefiltrowaną albo przez relację lekarz-pacjent albo właśnie takie książki.
Zabierając się za czytanie tego tytułu nie miałam złudzeń. A jednak muszę to napisać: ta pozycja nie czaruje. Tu nie ma miejsca na jakieś ideały czy coś bardziej wzniosłego. Ideały są. Ratowanie życia jest. Ale to wszystko jest przysypane toną codzienności, która, jak dziennik Adama Kaya udowadnia, dla lekarza jest o wiele trudniejsza i bardziej wymagająca niż takie moje grzanie dupki w home office i narzekanie, że nie miałam kiedy ugotować i muszę zamówić żarełko z dostawą.
A jednocześnie jest kolejną pozycją, która sprawiła, że wpisałam w wyszukiwarkę kilka fraz w stylu "praca w medycynie" i "studia medyczne zaocznie". Ech!
Nie spodziewałam się kilku rzeczy.
Nie spodziewałam się, że przeczytam raptem w dwa dni (czyli, praktycznie rzecz ujmując, kilka godzin).
Nie spodziewałam się, że roześmieję się przy tej książce więcej niż kilka razy.
Nie spodziewałam się, że moja mimika twarzy dostanie wycisk, gdy na jednej stronie mięśnie układają mi się rozbawienie, na kolejnej w zgrozę, na jeszcze...
2021-12-19
2021-07-08
2020-06-05
2019-09-27
2019-01-28
2019-03-10
2016-12-27
2014-08-20
2016-08-25
2016-07-28
2013-04-09
Ktoś wyłożył tę niepozorną książeczkę razem z innymi z okazji kultywowania idei bookcrossingu. Przejrzałam stosik różnorakich pozycji myśląc, że nie będę zachłanna, wybiorę tylko jedną. Wahałam się trochę między książką o mnichach buddyjskich, pozycją przesyconą filozofią zen a "Wstrząsającymi wyznaniami Kathy". W końcu, bardziej na zasadzie wyliczanki niż kierowania się jakimiś argumentami - zostawiłam sobie tę ostatnią. Czy żałuję tej spontanicznej decyzji? Och, żałuję bardzo!
Zaczęłam czytać "Wstrząsające wyznania..." tuż po odejściu od stosu książek. Czemu nie, wracałam do domu, w którym czekał na mnie pies, obiad do odgrzania i inne drobne przyjemności. Będąc na przystanku przemknęło mi przez myśl drobne "trzeba było jednak tych mnichów buddyjskich". Zbagatelizowałam tę refleksję, w końcu czytałam już trochę o przemocy, znam też opowieści z życia wzięte, przecież nic w tej książeczce nie ma takiego, co mogłoby wstrząsnąć moim życiem i postrzeganiem świata.
Więc czytałam dalej. Jadąc tramwajem, wchodząc do domu. Zamiast wyjść z psem przysiadłam na kanapie i czytałam dalej. Kiedy nie dało się już przedłużać, zabrałam książkę razem z psem. Czytałam jedząc obiad. Czytałam później siedząc na łóżku. Wszystko to, bo bałam się, że kiedy raz przerwę czytanie, nie będę w stanie zmusić się do powrotu. Każde słowo układające się w zdanie i wszystkie zdania na wszystkich stronach były jednym wielkim krzykiem, który pobrzmiewał (i być może będzie pobrzmiewać jeszcze długo) w moim umyśle, a od którego włos jeżył się na głowie i oczy rozszerzały jeszcze bardziej. Miliony pytań - składających się z pojedynczych słów - DLACZEGO? PO CO? W JAKIM CELU? Z JAKIEGO POWODU? SKĄD? Wszystkie podobne do siebie, wizualizujące się pod czaszką jak namazane czarną, oleistą farbą. Nie umiem znaleźć odpowiedzi choćby na jedno z nich. Nie umiem odpowiedzieć skąd tyle okrucieństwa i bezduszności, dlaczego tyle nienawiści. Najpierw ojciec, później zakonnice, po nich personel szpitala psychiatrycznego, później pralnia magdalenek. To są przecież setki osób, czemu niemal żadna z nich nie okazała choćby śladu jakiegoś ludzkiego odruchu? Przecież opowieść Kathy jest opowieścią dziecka. Opuszczonego przez świat na ponad 10 lat, aż do osiągnięcia pełnoletniości. Mało tego - to nie tylko jej opowieść - to też historie jej przyjaciółek z kolejnych zakładów. Ich tragedie, szczególnie tych, którym nie udało wydostać się z systemu nawet po osiągnięciu 18 lat.
W końcu przerwałam lekturę. Ze zmęczenia i bólu, poczucia wielkiego ciężaru tych wszystkich cierpiących dzieci i kobiet, katowanych, torturowanych, gwałconych - wszystko w majestacie prawa. Tych wszystkich przerażonych, samotnych, opuszczonych, bez nadziei na lepsze życie, ba, często bez nadziei choćby na posiadanie czegoś własnego.
Przez same pralnie magdalenek przewinęło się ponad 30 tysięcy kobiet! (A to tylko liczba osób oficjalnie zarejestrowanych, co z tymi, które znikały z ewidencji?)
Jeszcze jeden kamyczek: większość czasu w zamknięciu Kathy spędziła pod "opieką" kleru - zakonnic i księży. Jak daleko musi być przeżarty Kościół skoro machina sprzedawania dzieci, torturowania bezbronnych istot, molestowania i wykorzystywania seksualnego działała przez tyle lat i nikt nie podjął nawet starania żeby to zatrzymać?
Mogłabym jeszcze długo. Mam jeszcze dużo to powiedzenia, właściwie dużo do wylania z siebie tego bezbrzeżnego zdumienia, przerażenia, żalu, które zawładnęły mną, gdy skończyłam "Wstrząsające wyznania Kathy". Ale ile bym nie napisała, nic to nie zmieni. Mogę dodać tylko jeszcze jedno:
To JEST książka dla osób posiadających mocne nerwy, inni nie będą najprawdopodobniej w stanie jej skończyć. Ale to także jest książka DLA KAŻDEGO. Pozycja obowiązkowa wręcz. Nieświadomość jest stanem błogosławionym, ale zamykanie oczu jeszcze nigdy nikomu nie pomogło.
Ktoś wyłożył tę niepozorną książeczkę razem z innymi z okazji kultywowania idei bookcrossingu. Przejrzałam stosik różnorakich pozycji myśląc, że nie będę zachłanna, wybiorę tylko jedną. Wahałam się trochę między książką o mnichach buddyjskich, pozycją przesyconą filozofią zen a "Wstrząsającymi wyznaniami Kathy". W końcu, bardziej na zasadzie wyliczanki niż kierowania się...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-07-27
2014-02-16
Czy ja się spodziewałam, że ja tyle rzeczy będę przeżywać, a jednocześnie nie, kiedy przyszło powiadomienie z biblioteki, że pozycja "Pawilon małych ssaków" jest do odbioru? No wcale, zupełnie, nic a nic.
Raz, że myślałam, że pożyczam fabułę, ot, takie zmyślenie kompletne, żeby akurat się rozerwać w natłoku myśli własnych. Tu mogę obwinić bieganie po katalogu online biblioteki dzielnicowej i rezerwowanie czego popadnie, na chybił trafił, jakbym grała w totka.
Dwa, że jak już przyszło, to akurat leciałam na fali innych książek, z których każda jest albo o rodzinie, przeszłości i genealogii, albo o tożsamości (polskiej, żydowskiej, mniejszościowej), a bardzo często o obu tych rzeczach naraz.
"Pawilon małych ssaków" wpasował się w tę falę idealnie. Aż mnie to rozbawiło, gdy zdałam sobie sprawę, że muszę skończyć poprzednie książki, zanim się w tę zagłębię, bo inaczej mi się pomylą wszyscy dziadkowie i babcie, wszystkie Krysie i Tereski, a Sopot z Gdańskiem i Wrocław z Krakowem.
Zamknąwszy poprzednie książki, od razu otworzyłam tę i z trudem przychodziło mi ją zamknąć. Forma pamiętnika jest świetna, autentyczna, wątki przeplatają się jak w życiu (choć po lekturze, po raz kolejny w bardzo krótkim czasie zaczynam myśleć, że ja mam chyba, jak na ekstrowertyczkę, chyba ubogie życie towarzyskie).
Ale to co mnie urzeka najbardziej, to, hm, osobowość?
Czekaj, są jakieś lepsze słowa na to?
Hmm, niech ja pomyślę...
Wiem! Znacie to uczucie, kiedy patrzycie na kogoś po raz pierwszy i myślicie "o, już tę osobę lubię!"? A potem ona się odzywa, mówi coś nic nieznaczącego albo bardzo głębokiego (albo podaje wam przepis na łazanki) i myślicie od razu "o bogowie, to już!, to teraz!, będziemy przyjaciółmi"?
To ja miałam to uczucie czytając "Pawilon małych ssaków". Że jakby mnie Wszechświat postawił na drodze Patryka Pufelskiego, na przykład w scenariuszu pt. "pytam pracownika zoo o to, czemu ten pingwin siedzi tylko w dziurze i nie wychodzi wcale" albo w krótkiej scence pt. "jadę do Sopotu powspominać babcię i mężczyzna na monciaku mówi mi, że mam otwarty plecak", to pewnie tak by się to odbyło, zaprzyjaźnilibyśmy się bardzo - choć może jedynie na sześć i pół minuty rozmowy o pingwinach.
Czytając miałam wiele momentów, przy których o tym właśnie myślałam. Miałam też wiele momentów, w których chciałam autora przytulić (ale, że nie mogłam, to przytulałam książkę).
Na przykład 10 stycznia 2020 przytuliłabym. I te wszystkie dni przez które mogę śledzić życie jednej z ważniejszych osób - Krysi - przytuliłabym, mocno, najmocniej.
I 31 stycznia 2021 przytuliłabym również (i, skoro jedna złota już jest, to bym przyniosła marcepanowe świnki, na uczczenie okazji!).
A najbardziej to chyba 19 kwietnia 2022.
No, już rozumiecie, naprzytulałam się.
A na koniec, z jakiejś nieznanej mi przyczyny, się jeszcze do tego popłakałam. No. Także ten, tak to już jest.
I zanim jeszcze skończyłam czytać egzemplarz biblioteczny, zamówiłam już swój własny. Dojechał właśnie dziś.
Jutro podrzucę go mamie. Może jak go przeczyta, to mnie trochę lepiej zrozumie.
Czy ja się spodziewałam, że ja tyle rzeczy będę przeżywać, a jednocześnie nie, kiedy przyszło powiadomienie z biblioteki, że pozycja "Pawilon małych ssaków" jest do odbioru? No wcale, zupełnie, nic a nic.
więcej Pokaż mimo toRaz, że myślałam, że pożyczam fabułę, ot, takie zmyślenie kompletne, żeby akurat się rozerwać w natłoku myśli własnych. Tu mogę obwinić bieganie po katalogu online...