-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-08-01
2023-07-18
2018-09-22
2018-08-14
O tym, czym jest i czym może być sztuka.
O tym, że dobra sztuka, "prawdziwa sztuka" to ta, która porusza coś w sercu, przynosi ukojenie albo inspirację, zadaje pytania i szuka odpowiedzi.
O tym, że ta sama sztuka może przyjąć różne formy, kształty i kolory. O tym, że gdy na zewnątrz hula zniszczenie, sztuka, w jakiejkolwiek formie, może być naszym schronieniem. Azylem przed złem świata. Odmiennym obrazem, który przyjmuje się z ulgą po patrzeniu przez nieskończoność na okropieństwa.
O tym, że sztuka jest tworzeniem, budowaniem, naprawianiem. Że ma siłę by zmienić nawet niezmienialne, by odbudować zrujnowane, że jest jednocześnie narzędziem i oparciem, czynnością i efektem, życiem i przeżyciem.
Ostatecznie, że sztuka ta, chociażby w najdziwniejszej formie, może być przypomnieniem o drugiej stronie życia, o spokoju i oddechu, o tym, że choć możemy żyć w najstraszniejszych czasach, gdzieś tam pod tym ukryte jest zwykłe życie, toczące się bez przerwy, rozterki, czynności, marzenia i myśli, do których możemy wrócić by odpocząć.
Jak do domu, przez otwarte drzwi, tak do spokoju, przez sztukę.
O tym, czym jest i czym może być sztuka.
O tym, że dobra sztuka, "prawdziwa sztuka" to ta, która porusza coś w sercu, przynosi ukojenie albo inspirację, zadaje pytania i szuka odpowiedzi.
O tym, że ta sama sztuka może przyjąć różne formy, kształty i kolory. O tym, że gdy na zewnątrz hula zniszczenie, sztuka, w jakiejkolwiek formie, może być naszym schronieniem. Azylem...
2022-08-23
2021-04-10
Zaczęłam czytać i pojawiła się myśl:
Ja wiem, że to miało, musiało być napisane. To książka o nałogu, napisana przez uzależnioną; napisana dla siebie, a przy okazji też dla niektórych innych. Jasne. Tylko ja nie jestem w tych 'niektórych innych' i tu się zaczyna problem. Patrzę przez strony "Najgorszego człowieka" na czyjeś smutne życie i rozumiem (bo tam byłam) ale też jestem za daleko, by wespół czuć (bo już mnie tam nie ma).
Może przez to, jak to jest napisane. Bo wszyscy to i wszyscy tamto, a skoro ja nie, to siłą rzeczy jestem poza nawiasem. I tak to sobie cudze życie oglądam przez plastikową szybkę i nawet palcem nie mogę dotknąć, żeby coś poczuć. Poza zniechęceniem. Że jest jakaś bariera między mną a Nimi (tymi wszystkimi, o których pisze autorka) i że to nie ja tam ją postawiłam.
Ale potem dzieje się Rzecz. Krystyna, główna bohaterka, idzie na terapię. Tę inną, dla bardziej zaawansowanych chyba, na której uczy się nowych rzeczy. Jak na przykład tego, że gdy mówimy ogólnikami, "wszyscy to" i "wszyscy tamto" to tak naprawdę mówimy wyłącznie o sobie. I książka się zmienia. Już nie ma "my", a "ja", a ja tę książkę wtedy przytulam. Bo między wersami znajduję siebie z dawna i siebie z teraz i moich przyjaciół, i sceny, które ktoś kiedyś przede mną odgrywał, albo które ja odgrywałam. I to wszystko jest tak dziwnie prawdziwe, jakby się zdarzyło dosłownie za rogiem.
I język, jakim to jest napisane. Bo opis życia, tej cudowej siły, która pcha i rozpycha, która zawsze znajdzie ujście i przeciśnie się przez najmniejsze pęknięcie, był jedną z najlepszych rzeczy, jakie ostatnio przeczytałam.
I ten fragment o jabłoni.
I te ostatnie rozdziały, przez które chciałabym z Małgorzatą Halber iść po Warszawie. Nocą, latem. Kiedy jest ciepło i kiedy miasto kocha wszystkich swoich ludzi.
Czuję, że powinnam to jakoś ładnie zakończyć, podsumować, ale nie wiem jak.
Życzę jej dobrze.
Zaczęłam czytać i pojawiła się myśl:
Ja wiem, że to miało, musiało być napisane. To książka o nałogu, napisana przez uzależnioną; napisana dla siebie, a przy okazji też dla niektórych innych. Jasne. Tylko ja nie jestem w tych 'niektórych innych' i tu się zaczyna problem. Patrzę przez strony "Najgorszego człowieka" na czyjeś smutne życie i rozumiem (bo tam byłam) ale też...
2022-07-18
Czytam wspomnienia osób, których nie znałam i nigdy nie poznam. Czytam o miejscach, w których nigdy nie byłam i pewnie nie odwiedzę.
A jednak tęsknota fest serce ściska.
Czytam wspomnienia osób, których nie znałam i nigdy nie poznam. Czytam o miejscach, w których nigdy nie byłam i pewnie nie odwiedzę.
A jednak tęsknota fest serce ściska.
2018-08-07
2020-05-27
2021-06-28
2021-06-14
Jeśli szukasz książki czysto do pośmiania się, to nie tutaj. Tu się co najwyżej uśmiechniesz, może poczujesz rozbawienie... I wiele innych, mniej zabawnych rzeczy też.
Miłość jest skomplikowaną rzeczą, a autor pokazuje nam zaledwie część z jej odcieni.
Zakochiwanie się. Randkowanie. Nieskomplikowane letnie miłostki. Miłość psa. Miłość siostrzana i braterska. Złamane serca, zawiedzione nadzieję, wypalone uczucia. Wierność, zaufanie i lojalność. I brak czerni i bieli, gdy nie ma jasnych odpowiedzi.
Językowo i stylistycznie jest fantastyczne (czytałam w oryginale).
Merytorycznie jest niejednoznaczne, nieoczywiste, niebanalne. A przez to prawdziwe i przekazujące prawdziwe uczucia - nawet jeśli opowiadanie dzieje się akurat w świecie w którym składa się w ofierze kozy albo klonuje prezydentów. I niby nie wydaje się, że w takiej tematyce można być mądrym i emocjonalnie inteligentnym. A jednak można, i to bardzo!
Moje najulubieńsze opowiadanie to "Rufus" przy którym wzruszyłam się nie raz. Zaraz po nim "We Men of Science" i "A most blessed and auspicious occasion" - oba za pomysły na świat przedstawiony, a to pierwsze dodatkowo za to jak nieoczywiste i delikatne miało zakończenie.
Raphael, proszę więcej pisać, bo chciałabym coś jeszcze przeczytać.
Jeśli szukasz książki czysto do pośmiania się, to nie tutaj. Tu się co najwyżej uśmiechniesz, może poczujesz rozbawienie... I wiele innych, mniej zabawnych rzeczy też.
Miłość jest skomplikowaną rzeczą, a autor pokazuje nam zaledwie część z jej odcieni.
Zakochiwanie się. Randkowanie. Nieskomplikowane letnie miłostki. Miłość psa. Miłość siostrzana i braterska. Złamane...
2021-06-13
2021-03-14
2021-03-04
2020-09-21
Sally Rooney ma ten dar, który pozwala jej opisywać życie takie jakim jest, bez usilnego kolorowania czarnymi i białymi kredkami. Życie się toczy, okoliczności się zmieniają, ludzie mają swoje przemyślenia i tak dalej, i tak dalej. W wielu książkach (właściwie: w większości książek) spotkałam się z bohaterami, którzy byli mniej lub bardziej czarno-biali. Były książki, w których główny bohater był wręcz śnieżnobiały, a jego antagonista tak czarny, że wysysał światło. Były książki, w których bohaterowie byli mniej lub bardziej szarzy - ot, główny bohater jest dobry, ale ma wady, ot, na przeciwko niego stoi ten zły, ale musicie pamiętać, że ten zły jest zły, bo miał przykre dzieciństwo.
Na takich historiach wszyscy się wychowujemy. Przyswajamy to antagonizujące myślenie. Zawsze jest ktoś za i ktoś przeciwko.
Problem w tym, że w życiu niewiele spotkałam ludzi w odcieniach szarości. Nie spotkałam ludzi całkiem dobrych i całkiem złych, ale też nie spotkałam ludzi, których mogłabym umieścić gdzieś na tej skali. Bo ta skala nie ma w życiu zastosowania. Ludzie są ludźmi (nomen omen, normalnymi ludźmi), każdy z nas ma swoje życie, w którym dzieją się rzeczy, do których wpadają inni ludzie, ale najczęściej z niego wychodzą, prędzej czy później. I życie toczy się, a okoliczności się zmieniają. I czasem jest tak, że spotykamy kogoś kto jest absolutnie chu... cholernie niedobry, jasne! Ale czy da się ocenić kogokolwiek nie znając go wystarczająco, na ile jest zły, a na ile jego życie ("Życie to coś, co się zabiera ze sobą we własnej głowie.") tak się wydarzyło? I ile to jest "wystarczająco" od którego możemy zacząć oceniać?
Bohaterowie "Normalnych ludzi" mieli masę okazji by tak oceniać. I to robili. Czasem mniej refleksyjnie, a czasem bardziej. Dzięki temu, że książka dzieje się na przestrzeni czterech lat, mamy okazję zobaczyć też konsekwencje czynów i decyzji wyrosłych z tych ocen.
Sally Rooney pisząc porzuca przestarzałą dychromatyczną skalę. Bohaterowie, którym poświęca czas, są w różnych odcieniach i kolorach, ale nie ma tam ani czerni, ani bieli. Nie znaczy to, że wszystko jest słodkie i cukierkowe. Skądże! Jest przemoc (trigger warning: przemoc domowa), jest depresja, jest zmęczenie, skołowanie, poczucie braku miejsca na ziemi. Ale autorka nie ocenia. Nie pokazuje palcem, co jest dobre, a co złe. Opisuje życie tak, jak się dzieje. Życie NORMALNYCH LUDZI.
Przy okazji, to już druga książka, w której zobaczyłam odbicie siebie i części swojego życia. Cieszę się, że istnieje i że mogłam ją przeczytać :)
Sally Rooney ma ten dar, który pozwala jej opisywać życie takie jakim jest, bez usilnego kolorowania czarnymi i białymi kredkami. Życie się toczy, okoliczności się zmieniają, ludzie mają swoje przemyślenia i tak dalej, i tak dalej. W wielu książkach (właściwie: w większości książek) spotkałam się z bohaterami, którzy byli mniej lub bardziej czarno-biali. Były książki, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-26
Zgadzam się z opiniami o treści. Dlatego napiszę tylko o ilustracjach.
Po otwarciu książki otworzyła się we mnie szufladka z mną dwu-, trzyletnią. I wpatrywałam się w te obrazki, cudownie proste a jednocześnie skomplikowane, i czułam, że gdybym miała znów te kilka lat, to wszystkie strony dostały by obowiązkowo rzeczy dorysowane przeze mnie. Bo to taka książka właśnie, każda strona aż prosi się w nią wpatrywać i aż prosi dorysowywać koślawych nieudanych i nieudane. I nic jej wtedy nie ubędzie, a będzie tylko lepsza.
Zgadzam się z opiniami o treści. Dlatego napiszę tylko o ilustracjach.
Po otwarciu książki otworzyła się we mnie szufladka z mną dwu-, trzyletnią. I wpatrywałam się w te obrazki, cudownie proste a jednocześnie skomplikowane, i czułam, że gdybym miała znów te kilka lat, to wszystkie strony dostały by obowiązkowo rzeczy dorysowane przeze mnie. Bo to taka książka właśnie,...
2020-07-09
2020-06-29
Gdybym miała podsumować tę książkę jakoś krótko, napisałabym: nie da się. Napisanie, że to "szalone urban fantasy" mija się z celem, bo ta książka ma w sobie O WIELE, WIELE WIĘCEJ.
A oprócz tego "wiele więcej" ma też humor, przy którym nie raz się zaśmiałam na głos, najlepszy opis depresji widziany oczami bliskiej osoby i komentarze dotyczące współczesnej Ameryki (czy w ogóle społeczeństwa), które uderzają trafnością.
Najlepiej wydane pieniądze ostatnimi czasy :)
Ps. "What The Hell..." okazuje się być 3 książką w cyklu, przed nią "John Dies At The End" i "This Book Is Full Of Spiders", ale w żadnym stopniu nie przeszkadzało mi to w odbiorze.
Gdybym miała podsumować tę książkę jakoś krótko, napisałabym: nie da się. Napisanie, że to "szalone urban fantasy" mija się z celem, bo ta książka ma w sobie O WIELE, WIELE WIĘCEJ.
A oprócz tego "wiele więcej" ma też humor, przy którym nie raz się zaśmiałam na głos, najlepszy opis depresji widziany oczami bliskiej osoby i komentarze dotyczące współczesnej Ameryki (czy w...
Czy ja się spodziewałam, że ja tyle rzeczy będę przeżywać, a jednocześnie nie, kiedy przyszło powiadomienie z biblioteki, że pozycja "Pawilon małych ssaków" jest do odbioru? No wcale, zupełnie, nic a nic.
Raz, że myślałam, że pożyczam fabułę, ot, takie zmyślenie kompletne, żeby akurat się rozerwać w natłoku myśli własnych. Tu mogę obwinić bieganie po katalogu online biblioteki dzielnicowej i rezerwowanie czego popadnie, na chybił trafił, jakbym grała w totka.
Dwa, że jak już przyszło, to akurat leciałam na fali innych książek, z których każda jest albo o rodzinie, przeszłości i genealogii, albo o tożsamości (polskiej, żydowskiej, mniejszościowej), a bardzo często o obu tych rzeczach naraz.
"Pawilon małych ssaków" wpasował się w tę falę idealnie. Aż mnie to rozbawiło, gdy zdałam sobie sprawę, że muszę skończyć poprzednie książki, zanim się w tę zagłębię, bo inaczej mi się pomylą wszyscy dziadkowie i babcie, wszystkie Krysie i Tereski, a Sopot z Gdańskiem i Wrocław z Krakowem.
Zamknąwszy poprzednie książki, od razu otworzyłam tę i z trudem przychodziło mi ją zamknąć. Forma pamiętnika jest świetna, autentyczna, wątki przeplatają się jak w życiu (choć po lekturze, po raz kolejny w bardzo krótkim czasie zaczynam myśleć, że ja mam chyba, jak na ekstrowertyczkę, chyba ubogie życie towarzyskie).
Ale to co mnie urzeka najbardziej, to, hm, osobowość?
Czekaj, są jakieś lepsze słowa na to?
Hmm, niech ja pomyślę...
Wiem! Znacie to uczucie, kiedy patrzycie na kogoś po raz pierwszy i myślicie "o, już tę osobę lubię!"? A potem ona się odzywa, mówi coś nic nieznaczącego albo bardzo głębokiego (albo podaje wam przepis na łazanki) i myślicie od razu "o bogowie, to już!, to teraz!, będziemy przyjaciółmi"?
To ja miałam to uczucie czytając "Pawilon małych ssaków". Że jakby mnie Wszechświat postawił na drodze Patryka Pufelskiego, na przykład w scenariuszu pt. "pytam pracownika zoo o to, czemu ten pingwin siedzi tylko w dziurze i nie wychodzi wcale" albo w krótkiej scence pt. "jadę do Sopotu powspominać babcię i mężczyzna na monciaku mówi mi, że mam otwarty plecak", to pewnie tak by się to odbyło, zaprzyjaźnilibyśmy się bardzo - choć może jedynie na sześć i pół minuty rozmowy o pingwinach.
Czytając miałam wiele momentów, przy których o tym właśnie myślałam. Miałam też wiele momentów, w których chciałam autora przytulić (ale, że nie mogłam, to przytulałam książkę).
Na przykład 10 stycznia 2020 przytuliłabym. I te wszystkie dni przez które mogę śledzić życie jednej z ważniejszych osób - Krysi - przytuliłabym, mocno, najmocniej.
I 31 stycznia 2021 przytuliłabym również (i, skoro jedna złota już jest, to bym przyniosła marcepanowe świnki, na uczczenie okazji!).
A najbardziej to chyba 19 kwietnia 2022.
No, już rozumiecie, naprzytulałam się.
A na koniec, z jakiejś nieznanej mi przyczyny, się jeszcze do tego popłakałam. No. Także ten, tak to już jest.
I zanim jeszcze skończyłam czytać egzemplarz biblioteczny, zamówiłam już swój własny. Dojechał właśnie dziś.
Jutro podrzucę go mamie. Może jak go przeczyta, to mnie trochę lepiej zrozumie.
Czy ja się spodziewałam, że ja tyle rzeczy będę przeżywać, a jednocześnie nie, kiedy przyszło powiadomienie z biblioteki, że pozycja "Pawilon małych ssaków" jest do odbioru? No wcale, zupełnie, nic a nic.
więcej Pokaż mimo toRaz, że myślałam, że pożyczam fabułę, ot, takie zmyślenie kompletne, żeby akurat się rozerwać w natłoku myśli własnych. Tu mogę obwinić bieganie po katalogu online...