-
ArtykułyOto najlepsze kryminały. Znamy finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru 2024Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel25
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik3
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
Biblioteczka
2020-12-01
2020-09-06
2020-05-08
2020-04-18
2020-04-02
2019-11-27
2018-09-08
Uwielbiam koty, są dumne i inteligentne, a każdy z nich ma inny charakter. Mam pod swoją opieką trzy takie futrzaki, do każdego trzeba mieć inne podejście. Jeden z nich jest czarny, przeuroczy i faktycznie ma w sobie coś tajemniczego. Z wielkim zainteresowaniem zaczęłam więc czytać tę piękną, małą książkę autorstwa Nathalie Semenuik, francuskiej dziennikarki.
Autorka przedstawia nam historię kotów i jak zmieniała się ona przez wieki. Opowiada również o przesądach i legendach, wspomina znanych ludzi, którzy uwielbiali koty, a to wszystko uzupełnia cytatami, ciekawostkami i anegdotkami (znajdziemy tu nawet trochę poezji). Wszystko napisane w przystępny i przyjemny sposób, przez co od razu się wciągnęłam. Książkę czyta się bardzo szybko; mimo tego że jest niewielka, znalazłam tu całkiem sporo informacji. A te niekoniecznie były zachwycające. Kiedy czytałam o tym jaki los zgotowali czarnym kotom (i ogólnie kotom) ludzie, o ich okrucieństwie i ignorancji, serce mi się krajało. Mój biedny czarny kotek nie pożyłby długo, a ja razem z nim. Oczywiście historia tych zwierząt bywa też dobra, jak np. w starożytnym Egipcie. I to też mnie zadziwia, ta skrajność: albo symbol szczęścia, albo zła. Jedno jest pewne: ta lektura obudziła we mnie różne uczucia i uświadomiła mi wiele rzeczy.
Co jest jeszcze wyjątkowe w tej książce to sposób, w jaki została wydana. Jest przepiękna, zdecydowanie najładniejsza pozycja w mojej biblioteczce. Małe wydanie doskonale sprawdzi się jeśli chcemy książkę gdzieś ze sobą zabrać, bo zajmuje mało miejsca i dobrze trzyma się ją w dłoni. Przyklejona tasiemka doskonale spełnia funkcję zakładki. A twarda okładka i grube kartki są znakiem, że książka jest też porządnie wykonana. Poza tym, w środku możemy znaleźć pełno fotografii, rycin, obrazków przedstawiających koty. Po prostu przepięknie wydana książka, aż prosi się, żeby sprezentować taką jakiemuś miłośnikowi kotów.
Oczywiście polecam "Tajemniczego czarnego kota". Szczególnie tym osobom, które lubią i/lub posiadają kota oraz tym, którzy interesują się taką tematyką. Pozostałym też polecam, ze względu na to jak ta książka cieszy oczy. Jedyny minus jaki tutaj zauważyłam to brak bibliografii, która uwiarygodniłaby podawane informacje i pozwoliła szukać ich dalej. Oceniam ją na 5,5/6
Uwielbiam koty, są dumne i inteligentne, a każdy z nich ma inny charakter. Mam pod swoją opieką trzy takie futrzaki, do każdego trzeba mieć inne podejście. Jeden z nich jest czarny, przeuroczy i faktycznie ma w sobie coś tajemniczego. Z wielkim zainteresowaniem zaczęłam więc czytać tę piękną, małą książkę autorstwa Nathalie Semenuik, francuskiej dziennikarki.
Autorka...
2018-09-09
Zdarza się, że sztuka jest unikanym tematem, gdyż często jest niezrozumiała i trudna. Tak naprawdę każdy może odbierać ją w swój własny sposób, warto jednak posiadać podstawową wiedzę o danym dziele. To, w jakiej epoce powstał obraz czy rzeźba, jakie panowały idee, styl, jaką techniką dzieło zostało wykonane - to wszystko pomaga nam zrozumieć lepiej sztukę, uświadamia nam sposób myślenia ludzi i jak zmieniał się on na przestrzeni lat. Książka Susie Hodge "Krótka historia sztuki" wydaje się idealną pozycją dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę w tym temacie.
Pierwsza rzecz, która zwraca naszą uwagę (co wcale nie dziwi) jest przepiękne wydanie tej pozycji. Książka jest bogato ilustrowana, śliski papier sprawia, że fotografie mają niesamowicie nasycone barwy, są wyraźne, po prostu przyjemnie się na nie patrzy. A znaleźć możemy tu zarówno znane nam dzieła sztuki, jak i te mniej popularne. Książka jest ponadto bardzo przemyślana i napisana tak, by pomóc nam w znajdowaniu informacji nie tylko w niej, ale dalej, w innych przewodnikach po sztuce, czy w internecie. Znajdziemy tu przejrzysty spis treści, wstęp, w którym oprócz podstawowych informacji dowiemy się jak najlepiej korzystać z książki, a także niezwykle pomocny system odnośników ułatwiający nawigację. Susie Hodge przedstawiła nam sztukę za pomocą czterech niezależnych części, takich jak kierunki, dzieła, tematy i techniki. Każdą z nich możemy czytać osobno lub razem z pozostałymi (w czym pomagają wspomniane wcześniej odnośniki).
Autorka pozwoliła nam przyjrzeć się sztuce na przełomie osiemnastu tysięcy lat, począwszy od czasów prehistorycznych do dzisiaj. Cała wiedza jest skompresowana do najważniejszych faktów, bez zbędnych opisów. Tak jak w tytule, jest to krótka historia sztuki, więc czasami brakowało mi głębszej analizy omawianych dzieł. Może to też przez to zapragnęłam drążyć dalej, dowiedzieć się jeszcze więcej, a to jest zdecydowany plus w tym minusie :) Książkę Susie Hodge polecam wszystkim tym, którzy chcą zacząć swoją przygodę ze sztuką oraz tym, którzy szukają wiedzy w pigułce. Na pewno przyda się również maturzystom, czy studentom. Oceniam na 5/6.
recenzja na blogu kolorowaksiazka.blogspot.com
Zdarza się, że sztuka jest unikanym tematem, gdyż często jest niezrozumiała i trudna. Tak naprawdę każdy może odbierać ją w swój własny sposób, warto jednak posiadać podstawową wiedzę o danym dziele. To, w jakiej epoce powstał obraz czy rzeźba, jakie panowały idee, styl, jaką techniką dzieło zostało wykonane - to wszystko pomaga nam zrozumieć lepiej sztukę, uświadamia nam...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08-16
2018-07-25
Pamiętam jakie wrażenie wywarło na mnie "Trzy metry nad niebem". Była to powieść pełna emocji, z porywczymi bohaterami, z łamiącym serce zakończeniem. Nie czytałam drugiej części, ale przeczytałam trzecią i ogromnie się zawiodłam. Nie ma w niej nic, co zachwyciło mnie w pierwszej.
Trochę obawiałam się tego, że nie nadążę za akcją i nie będę wiedziała o co chodzi w niektórych wątkach, ale zupełnie niepotrzebnie. Autor prawie co chwila przypominał co wydarzyło się kiedyś, aż w pewnym momencie stało się to irytujące. I nie tylko to. Pełno tu szczegółów, które są zupełnie niepotrzebne i absolutnie nic nie wnoszą do akcji. Nic dziwnego, że powieść jest aż tak obszerna. Te wszystkie informacje, tak bardzo zbędne, odwróciły uwagę od głównego wątku i spowolniły akcję. W pewnym momencie nie wiedziałam już na czym się skupić. Do tego pełno bohaterów, których nie mogłam zapamiętać nie ułatwiało sprawy. Bardzo ciężko czytało mi się tę książkę. Poza tym była miejscami strasznie nierealistyczna.
A co jest głównym wątkiem "Trzy razy ty"? Okazuje się, że rozterki Stepa, który nie może oprzeć się pokusie i nie potrafi zapomnieć o swojej pierwszej miłości, mimo tego że jest w związku z Gin i planuje z nią ślub. Mogłaby być z tego ciekawa książka, ja widzę tutaj jedynie zmarnowany potencjał. Zbyt mało czasu autor poświęcił na budowanie akcji, napięcia. Nie do końca znamy też motywy postępowania Stepa. Bardzo niezdecydowany bohater, zero było w nim tego Stepa, który podbił moje serce w "Trzy metry nad niebem". Nie umiał podjąć decyzji więc tak naprawdę została ona podjęta za niego. Gin została przedstawiona jako ideał kobiety: czuła, troskliwa, wrażliwa, cierpliwa. A Babi pojawiła się znikąd, by wprowadzić zamęt i dawać nadzieję Stepowi. Istna telenowela. Miałam wrażenie, że autor napisał tę książkę na siłę, nie miał na nią pomysłu i poszedł na łatwiznę.
Zbyt wolna akcja nie pozwoliła na emocjonujące zakończenie, bo wszystko było do przewidzenia. Finał, który miał wzruszać, wcale tego nie zrobił. Ten "happy end" wcale mnie nie cieszy. Dla mnie "Trzy razy ty" nie miało nawet szans przebić "Trzy metry nad niebem". Jestem bardzo zawiedziona. Oceniam powieść na 2,5/6.
*opinia na blogu kolorowaksiazka.blogspot.com
Pamiętam jakie wrażenie wywarło na mnie "Trzy metry nad niebem". Była to powieść pełna emocji, z porywczymi bohaterami, z łamiącym serce zakończeniem. Nie czytałam drugiej części, ale przeczytałam trzecią i ogromnie się zawiodłam. Nie ma w niej nic, co zachwyciło mnie w pierwszej.
Trochę obawiałam się tego, że nie nadążę za akcją i nie będę wiedziała o co chodzi w...
2018-01-10
2017-05-09
Naprawdę nie wiem co myśleć o tej książce. Z jednej strony jestem zadowolona z lektury, ale mój zachwyt hamują wady, których nie mogę przeoczyć. Dawno nie miałam takiego dylematu, nie mogąc zdecydować się czy powieść mi się podobała, czy też nie.
Mogę zrozumieć dlaczego tak wiele czytelniczek na całym świecie jest oczarowanych "Zanim się pojawiłeś". Ja też czytając ostatnie rozdziały dałam się ponieść emocjom. To prawda, że historia opowiedziana przez Jojo Moyes jest ciekawa i nieco inna. Książka, która dla wielu jest "pięknym, ponadczasowym romansem", przeze mnie jest widziana troszkę inaczej. Pod względem wątku romantycznego troszkę się zawiodłam. Ale tylko troszkę. Według mnie "Zanim się pojawiłeś" jest nie tyle o miłości romantycznej, co o przyjaźni i potrzebie bliskości drugiego człowieka. Co dla mnie oczywiście jest na plus i trochę podniosło wartość tej historii. Co dalej?
Nie trzeba wiele się wysilać, by znaleźć przesłania jakie niesie książka, gdyż są podane niemalże na tacy. "Zanim się pojawiłeś" mówi o tym, by doceniać życie, ponieważ mamy je tylko jedno. Żeby poszerzać swoje horyzonty, podejmować nowe wyzwania i rozwijać się. Autorka zachęca nas do tego, by wyjść z bezpiecznej skorupy, uniezależnić się i zacząć decydować o własnym życiu. Dałam się ponieść temu optymistycznemu przesłaniu i wiele sobie przemyślałam. Jednak oprócz tego, w trakcie poznawania powieści ciągle coś nie dawało mi spokoju.
Tak, jak pisałam wcześniej, historia ma piękne przesłanie, wyraźnie widoczne. Jednak często odnosiłam wrażenie, że autorka próbuje wmówić nam, że "zwyczajnych" ludzi należy zmienić, gdyż ich życie nie jest wystarczająco wartościowe, a oni sami nic nie oferują światu. Louisa miała możliwość rozwoju dzięki pieniądzom Willa, ale co z resztą? Czy jeśli nie znajdziemy "księcia z bajki" nie mamy szans na zmianę naszego życia?
Kolejną sprawą, która kuła mnie w oczy, to zbyt powierzchowne traktowanie niektórych tematów, takich jak bezrobocie, gwałt, eutanazja (która jest najbardziej kontrowersyjnym problemem poruszanym w tej książce). Raziło mnie to, kiedy autorka próbowała połączyć tragedię z komedią, pokazać ją w nieco mniej przygnębiający sposób. Spłyciła te problemy. Czasami odnosiłam wrażenie, że powieść była pisana dla zysku, wykorzystywała schematy, które podobają się publiczności i tylko sprawiała wrażenie głębokiej.
Ogólnie rzecz ujmując, nie uważam, że "Zanim się pojawiłeś" to zła książka. Na pewno jest bardziej wartościowa od swojej ekranizacji. Podoba mi się to, że wątek miłosny jest jakby na poboczu całej historii i że główna bohaterka poczuła potrzebę, by coś zmienić w swoim życiu. "Zanim się pojawiłeś" to piękna historia, wzruszająca, a niekiedy rozśmieszająca, do łez. Niestety nie mogę przejść obojętnie obok wniosków, jakie wysnułam powyżej, Daję jej ocenę 4,5/6, chociaż chciałabym dać więcej.
kolorowaksiazka.blogspot.com
Naprawdę nie wiem co myśleć o tej książce. Z jednej strony jestem zadowolona z lektury, ale mój zachwyt hamują wady, których nie mogę przeoczyć. Dawno nie miałam takiego dylematu, nie mogąc zdecydować się czy powieść mi się podobała, czy też nie.
Mogę zrozumieć dlaczego tak wiele czytelniczek na całym świecie jest oczarowanych "Zanim się pojawiłeś". Ja też czytając...
2018-02-14
"Dzień ostatnich szans" to jedna z tych książek, w których wystarczy spojrzeć na okładkę, by wiedzieć z czym mamy do czynienia. W tym przypadku pierwsze, co nasunęło mi się na myśl, to melancholia, tajemnica, przyjaźń. Może też trochę smutek. Powieść Robyn Schneider zadziwiła mnie, nie wiedziałam co o niej myśleć. Albo raczej: jak uporządkować myśli.
Historia jest smutna i bolesna. Postacie zmagają się z nieuleczalną odmianą gruźlicy, nie wiedzą jak długo jeszcze będzie dane im żyć. Przygnębiający i niepokojący klimat powieści czułam przez cały czas jej czytania. Ale narracja została tak poprowadzona, że nie odczułam w sobie tych emocji w wielkim stopniu. Autorka ma bardzo przyjemne pióro, idealnie oddała relacje panujące między nastolatkami, ale przede wszystkim urzekło mnie jej poczucie humoru. I to głównie dlatego ta książka mnie zaskoczyła. Niejednokrotnie śmiałam się w głos czytając bystre wypowiedzi postaci, by zaraz potem przypomnieć sobie ze skruchą sytuację, w jakiej się znaleźli. Nie wiedziałam jak się zachować. Ale bohaterowie nie próbowali niczego romantyzować, ani choroby, ani śmierci. Po prostu zaakceptowali wszystko takim jakie jest. Oczywiście nie wszystkim przyszło to gładko.
"Dzień ostatnich szans" czyta się szybko i powoli. Książka jest jednocześnie lekka i poważna. Refleksyjna. Trochę smutna. Ale przede wszystkim refleksyjna. Czasami zdarzało mi się czytać książki, w których pojawiały się myśli, jakie miewałam ja sama. W tym przypadku czułam jakby Robyn Schneider czytała mi w myślach. Nie spodziewałam się, że odbiorę jej powieść tak osobiście, ale tak się stało. Trafiła idealnie w moją wrażliwość. To dlatego tak bardzo przeżywałam losy postaci, gdyż z każdym w jakiejś części się utożsamiałam. Widziałam siebie w tej książce. A to było niezwykłe doświadczenie.
Główni bohaterowie powieści, a zarazem jej narratorzy, Lane i Sadie zastanawiają się nad tym, co oznacza życie własnym życiem. Bo "Dzień ostatnich szans" nie jest tak naprawdę o chorobie, albo o tym jak docenić swoje zdrowie. Nie. Tutaj chodzi o coś znacznie głębszego. Autorka podsuwa nam pytania o to, jak przeżywamy swoje życie. Zdajemy sobie sprawę z tego, że możemy przegapić swoją szansę na bycie tym, kim chcemy. Ale zaczynamy też wierzyć w to, że uda nam się kiedyś znaleźć swoje miejsce w świecie. Zastanawiamy się jaki ślad za sobą zostawiamy. Cóż, mogę śmiało stwierdzić, że dzięki tej powieści przeżyłam katharsis. Książka zostawiła mnie z masą pozytywnych refleksji, które przyszły razem ze smutkiem. Ale tym dobrym smutkiem.
Nie płakałam, ale na pewno wzruszyłam się tą historią. A im więcej czasu mija od przeczytania powieści, tym większy czuję do niej sentyment. Zdecydowanie jeszcze do niej wrócę. I jeszcze jedna uwaga: trzeba koniecznie przeczytać notkę autorki na końcu książki. Przede wszystkim po to, by dowiedzieć się co było w niej fikcją, a co prawdą i co natchnęło autorkę do napisania powieści o ludziach chorych na gruźlicę. Cieszę się, że historia nie jest o wampirach, co było pierwszym zamysłem Robyn Schneider :P (ale pewnie to także byłaby ciekawa opowieść). "Dzień ostatnich szans" oceniam na 6/6.
opinia na blogu kolorowaksiazka.blogspot.com
"Dzień ostatnich szans" to jedna z tych książek, w których wystarczy spojrzeć na okładkę, by wiedzieć z czym mamy do czynienia. W tym przypadku pierwsze, co nasunęło mi się na myśl, to melancholia, tajemnica, przyjaźń. Może też trochę smutek. Powieść Robyn Schneider zadziwiła mnie, nie wiedziałam co o niej myśleć. Albo raczej: jak uporządkować myśli.
Historia jest smutna i...
2018-01-20
2018-01-16
2012
Powieść Bogini oceanu otwiera cykl Wezwanie bogini. P.C. Cast prezentuje w nim swoją interpretację mitów czy legend. Tym razem przenosimy się do średniowiecznej Walii, w której obserwujemy życie kobiety współczesnej w epoce kojarzonej z zacofaniem i nieprzyjaznej wszelkiej magii.
'Pragnę magii w swoim życiu'
Christin Canady, przez większość ludzi zwana CC, jest panią sierżant amerykańskich sił powietrznych. I chociaż boi się latać angażuje się w swoją pracę i lubi ją, zwłaszcza kiedy nie musi się wznosić wysoko w powietrze. W swoje dwudzieste piąte urodziny dochodzi do wniosku, że jej życie jest bardzo monotonne, nudne i bezbarwne, a ona sama jest bardzo samotna. Spędza bowiem swoją rocznicę urodzin zupełnie sama, dostając życzenia tylko od swoich rodziców. Chce to zmienić. Wypowiada życzenie do bogini Gai, nie mając wielkiej nadziei aby się spełniło. Jednak już następnego dnia zauważa, że coś się zmieniło.
'Łatwiej jest kontrolować ludzi, którym brakuje nadziei'
Samolot CC rozbił się nad oceanem, a ona sama została wciągnięta pod wodę. Myślała, że to już koniec, gdy nagle niezwykle piękna istota zaoferowała jej pomoc. Bohaterka zgodziła się bez wahania. Budząc się zauważa, że ma ciało przepięknej blondwłosej syreny Undine, która ją uratowała. Już na samym początku musi uciekać przed jej przyrodnim bratem i dzięki swojej 'matce', bogini ziemi Gai, przyjmuje ludzką postać. Odczuwa jednak bolesną tęsknotę do wody i co trzecią noc zamienia się w syrenę. Znaleziona na brzegu przez rycerza Andrasa udaje księżniczkę, która straciła pamięć. Jej celem jest znalezienie prawdziwej miłości na lądzie. Z czasem jednak, kiedy poznaje podwodny świat i przystojnego trytona Dylana jej plan obraca się o 180 stopni.
'O prawdziwej miłości można mówić tylko wtedy, gdy dwie dusze łączą się w jedno'
CC jest szczęśliwa w wodzie przy boku swojego ukochanego. Przy nim czyje się bezpieczna i piękna. On natomiast nie zwraca uwagi tylko na ciało Undine, z którą bawił się w dzieciństwie, ale na charakter i osobowość Christine. W oceanie nie jest jednak bezpieczna. Ściga ją brat, który chce ją posiąść. Ponadto Andras ma co do niej wielkie plany a władzę nad jego umysłem zaczyna przejmować Sarpedon. Czy CC w końcu odnajdzie szczęście i spędzi całe życie z Dylanem?
Okładka książki jest piękna, nie sposób jej się oprzeć. Czytając opis powieści możemy się natknąć na notkę od samej autorki. Przedstawia nam ona całą serię podkreślając, że są to jej ulubione książki. Bardzo ucieszył mnie fakt, że każdy tom będzie opowiadał o czymś innym. W Bogini oceanu P.C.Cast przedstawiła swoją interpretację mitu o syrenie Undine. Moim zdaniem spisała się świetnie. CC jest silną i samodzielną kobietą, która w magiczny sposób przenosi się do roku 1014, gdzie przejaw jakiejkolwiek inteligencji, zwłaszcza u przedstawicielek płci pięknej, mógł być uważany za stosowanie czarów, co karano śmiercią. Bohaterka musi się dostosować do obowiązujących zasad, co dla niej może się wydawać bardzo trudne. Jako pani sierżant przez lata musiała sobie zapracować na szacunek ze strony mężczyzn, którzy przeważali w jej pracy. Teraz natomiast musi się przed nimi uniżyć.
Jest to konkretny romans, co oznacza, że znajdą się tu sceny dosyć intymne. Poprzez tak dokładne opisy czasami zastanawiałam się skąd autorka wzięła takie pomysły :). Nie ulega wątpliwości, że CC i Dylan kochają się miłością prawdziwą, ale ich szczęście nie wszystkim jest na rękę. Powieść dzieli się na części. Kiedy przeczytałam do końca część drugą nie wiedziałam czy mam płakać ze smutku, frustracji czy dlatego, że to już koniec. Ale przewracając stronę zauważyłam, że jest tam jeszcze trzecia część, co mnie bardzo ucieszyło, chociaż jest bardzo krótka. Historia zostaje tam tak pięknie zakończona i tak nieoczekiwanie, że tragedia bohaterów nie była już taką tragedią.
Powieść czyta się z wypiekami na twarzy. Styl pisania autorki jest prosty i przyjemny a czas spędzony z książką mija bardzo szybko. W książce nie zostały zastosowane archaizmy typowe dla średniowiecza za co jestem bardzo wdzięczna. Jednak brakowało mi tu czegoś przez co poczułabym się jak w tej epoce. Nie było to dla mnie wiarygodne. Ale historia miłosna to wszystko nadrobiła. W Ameryce zostały już wydane kolejne tomy więc teraz pozostaje tylko czekać na tłumaczenie.
Oceniam na 9/10
Powieść Bogini oceanu otwiera cykl Wezwanie bogini. P.C. Cast prezentuje w nim swoją interpretację mitów czy legend. Tym razem przenosimy się do średniowiecznej Walii, w której obserwujemy życie kobiety współczesnej w epoce kojarzonej z zacofaniem i nieprzyjaznej wszelkiej magii.
'Pragnę magii w swoim życiu'
Christin Canady, przez większość ludzi zwana CC, jest panią...
2014-06-08
Zacznę od tego, że nie do końca wiem, co sądzić o tej książce. Z jednej strony moja miłość do mitologii w każdej postaci sprawia, że uwielbiam "Podwieczność". Jednak z drugiej strony nie jestem pewna, czy znalazłam tę 'niezwykłość', o której tak wiele osób pisze. Nie chcę przez to powiedzieć, że powieść nie jest ciekawa. Tylko musiałam przeczytać ją dwa razy zanim to do mnie dotarło ;) Wydaje mi się, że mogę ocenić ją jako bardzo dobrą i inną niż pozostałe w jej kategorii. Czym ta 'inność' się objawia?
Otóż cały sekret polega na przesłaniu. Nie są to jednak prawdy podane na tacy, ale takie, które zmuszają nas do myślenia i zastanowienia się nad ich sensem. Właśnie na tym polega cała frajda, na wyciąganiu własnych wniosków. Jednak czytelnik nie ma wrażenia, że autorka na siłę chce go czegoś nauczyć. Nie, my tylko poznajemy historię głównej bohaterki, która podjęła bardzo ważną decyzję dosyć pochopnie. Zastanawiając się nad jej opowieścią, w naszych głowach od razu zapisuje się przestroga. Ale to nie jest jedyna zaleta "Podwieczności". Są jeszcze bohaterowie, którzy zajmują uwagę czytelnika.
Nikki jest dosyć tajemniczą i melancholijną dziewczyną. Nie daje nam od razu odpowiedzi na pytanie dlaczego została Dawcą, ale w każdym rozdziale wspomina czas sprzed Karmienia. Zbliżając się bardziej do tego wydarzenia czułam coraz większe podekscytowanie i ciekawość. Co natomiast z innymi postaciami? Jack to jeden z najbardziej pozytywnych bohaterów jakich poznałam. Nie odczułam jednocześnie, że jest wyidealizowany. Jest taki troskliwy, czuły, wrażliwy, do tego nie skreśla Nikki nawet po tak długim czasie. A do tego podobało mi się, że jego relacje z główną bohaterką, czy to z przeszłości czy teraźniejszości, nie były polane lukrem od stóp do głów. Och, biedny Jack, ile on musiał przejść... A co z Cole'em? Ten bohater najbardziej zajął moją uwagę. Autorka próbuje go przedstawić w dosyć negatywnym świetle. To on miał wzbudzić wątpliwości Nikki co do Jacka, on skłonił ją do zejścia do Podwieczności, to jego wina, że Nikk nie ma już możliwości normalnego życia. A poza tym ciągle za nią chodzi, skłania ją do zostania Wieczną i nie pozwala wrócić do poprzedniego życia. Ale ja zobaczyłam w nim coś więcej, może przez niektóre słowa, które mówił, albo jego zachowanie w niektórych sytuacjach. Wydaje mi się, że nie jest taki zły jak próbuje go widzieć Nikki, ponieważ dziewczyna wyraźnie chce zrzucić na niego winę. A ona nie leży tylko po jego stronie, a niektóre oskarżenia z punktu widzenia obserwatora (czyli mnie :P) są po prostu śmieszne. Nie mam wątpliwości, że będę śledzić losy tej postaci nawet pilniej niż samej głównej bohaterki.
Narracja jest prowadzona w pierwszej osobie z punktu widzenia Nikki. Ale mimo to nie odczułam jakiejś wielkiej więzi z dziewczyną, a szkoda. W każdym rozdziale możemy być świadkami odliczania do ponownego Powrotu do Podwieczności, a także do Karmienia, które odbyło się pół roku temu. Autorka w ten sposób stopniowo wprowadza napięcie, a im bliżej któregoś wydarzenia, tym bardziej martwimy się o losy bohaterów. Według mnie to bardzo ciekawy zabieg, dzięki któremu wciągnęłam się bez reszty.
Historia o tym jak zdobyto nieśmiertelność i jaką cenę trzeba było za to zapłacić jest tłem dla całej opowieści. Wspomniana w tytule powieści Podwieczność również wzbudza ciekawość swoją nazwą. Autorka odwołała się do mitologii greckiej (mit o Orfeuszu i Eurydyce), ale też po części egipskiej. I chociaż tej drugiej staram się wystrzegać to to połączenie jest według mnie bardzo interesujące i, o dziwo, uzupełniające się. Podchodząc już do podsumowania, nie będę krytyczna. "Podwieczność" jest naprawdę ciekawą i zajmującą książką, z przesłaniem i dylematem moralnym głównej bohaterki. Do tego jest to powieść o niezwykle głębokiej miłości, poświęceniu i stracie. A zakończenie mimo że mogłam się go domyślać, tak bardzo mnie zaskoczyło! Nie mogłam w to uwierzyć. Tym bardziej czekam na drugi tom serii Brodi Ashton. Jednak wydaje mi się, że treść zapomina się szybko i przed przeczytaniem kolejnej części, która mam nadzieję pojawi się niedługo, będę musiała ją sobie przypomnieć. Jeśli jednak ktoś chce przeczytać lekką i wciągającą książkę, "Podwieczność" jest dla niego. Oceniam ją na 5/6.
recenzja ze strony
kolorowaksiazka.blogspot.com
Zacznę od tego, że nie do końca wiem, co sądzić o tej książce. Z jednej strony moja miłość do mitologii w każdej postaci sprawia, że uwielbiam "Podwieczność". Jednak z drugiej strony nie jestem pewna, czy znalazłam tę 'niezwykłość', o której tak wiele osób pisze. Nie chcę przez to powiedzieć, że powieść nie jest ciekawa. Tylko musiałam przeczytać ją dwa razy zanim to do...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-19
"Czerwone jak krew" to książka, którą chciałam przeczytać już od jakiegoś czasu. Z pewnością duży wpływ na to miała sama okładka, która bez wątpienia przyciąga uwagę. Na pierwszy plan wychodzą trzy kluczowe kolory: czerwień, czerń i biel i dzieje się tak nie tylko na okładce, ale też na kartach powieści. Oczywistym jest tu nawiązanie do baśni o Królewnie Śnieżce. Nadaje to jednocześnie niepowtarzalnego klimatu. Niezbędnego, jeśli weźmiemy pod uwagę, że "Czerwone jak krew" jest thrillerem skierowanym do młodzieży.
Do tej pory jakoś nie czułam potrzeby czytania kryminałów czy thrillerów, ale lubiłam, gdy taki wątek pojawiał się w książkach, które poznawałam. Poprzez powieść Salli Simukki chciałam zrobić pierwszy krok w stronę tego gatunku. Poza tym byłam oczywiście mocno zaintrygowana nawiązaniem do znanej baśni. Jak zatem mogłabym ocenić "Czerwone jak krew"? Cóż, muszę przyznać, że trochę trudności sprawiło mi wciągnięcie się w lekturę. W sumie dopiero w połowie książki zaczęło się robić ciekawie. Im bardziej Lumikki pozwalała sobie na angażowanie się w tajemnicę zakrwawionych banknotów, tym większe było moje zaciekawienie. Jednak tak naprawdę to nie ta zagadka, która miała być głównym wątkiem tej powieści najbardziej mnie interesowała. Była to przeszłość głównej bohaterki.
Gdyby nie przeszłość Lumikki, która miała tak silny wpływ na to, kim dziewczyna się stała, ta powieść nie byłaby taka ciekawa. Lumikki jest dobrą główną bohaterką: nie jest irytująca lecz intrygująca i ma dobry charakter. Ciągle jednak jest dla czytelnika zagadką i bardzo mi się to spodobało. Zachęca to do sięgnięcia po kolejne tomy tej serii.
"Czerwone jak krew" może nie było najlepszą lekturą jaką przeczytałam i nie zapamiętam jej na długo, ale nie żałuję, że ją przeczytałam. Spędziłam z nią miło czas i poznałam interesującą historię. Szkoda tylko, że wątek kryminalny nie był równie ciekawy jak główna bohaterka. Oceniam na 3/6.
kolorowaksiazka.blogspot.com
"Czerwone jak krew" to książka, którą chciałam przeczytać już od jakiegoś czasu. Z pewnością duży wpływ na to miała sama okładka, która bez wątpienia przyciąga uwagę. Na pierwszy plan wychodzą trzy kluczowe kolory: czerwień, czerń i biel i dzieje się tak nie tylko na okładce, ale też na kartach powieści. Oczywistym jest tu nawiązanie do baśni o Królewnie Śnieżce. Nadaje to...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-01
"Kamerdyner" to powieść, która wzbudziła moje zainteresowanie mimo tego, że raczej unikam czytania lektur z drugą wojną światową w tle. Byłam ciekawa książki, która powstała na podstawie scenariusza i która miała uzupełniać film o niektóre wątki i zarazem go promować. Chciałam także bliżej przyjrzeć się historii Kaszubów, o której tak naprawdę jest "Kamerdyner", a o której wiedziałam bardzo niewiele.
Spodziewałam się, że wątek miłosny będzie tutaj na pierwszym planie, ale tak nie jest. Romans Mateusza i Marity jest wyraźnie zaznaczony, ale jest tylko jednym z wątków. Znacznie ważniejsze wydaje się to, co dzieje się w Europie, jak jej kształt ulega zmianie, jak to wszystko wpływa na Kaszubów. Muszę przyznać, że naprawdę mi się to podobało. "Kamerdyner" nie jest przez to banalny, a treść staje się jeszcze ciekawsza. Tym bardziej, że powieść czyta się niezwykle płynnie i przyjemnie, chociaż poruszane tutaj zbrodnie nie zawsze na to pozwalają.
"Kamerdyner" został napisany przez czterech autorów, którzy stopniowo przedstawiają historię Polski. Książkę podzielono na pięć części, a im bliżej końca, tym ciężej czytać, bo zbliżamy się do wybuchu drugiej wojny światowej i okropnych zbrodni, które miały wtedy miejsce. Tak jak mówiłam, unikam takich wątków w literaturze (i nie tylko w literaturze), bo po prostu jestem na nie zbyt wrażliwa. I właśnie z tego powodu po przeczytaniu "Kamerdynera" musiałam usiąść i przemyśleć tę historię. Emocje, które wywołała we we mnie ta powieść były bardzo burzliwe, wgniotły mnie w fotel. Stało się tak przez to, że bohaterowie są z krwi i kości, przedstawieni takimi jakimi są, z wadami i zaletami, w każdym możliwym odcieniu szarości. Zżywamy się z nimi w jakiś sposób, jednych lubimy, drugich nienawidzimy. A kiedy spotyka ich tragedia, kiedy mamy świadomość, że inspiracją do ich stworzenia byli ludzie, którzy żyli naprawdę - zapiera dech, a wrażenie jest niesamowite. Słodko-gorzkie. Tak jak cała ta powieść. Emocje stają się głębsze również przez brak jakiegoś punktu głównego w tej książce. Obserwujemy tylko jak toczy się życie bohaterów, nie znamy rozwiązania niektórych wątków. To wszystko nadaje realizmu tej opowieści.
Podczas czytania tej książki dało się wyczuć, że jej bazą jest scenariusz. Pięknie opisane sceny, jakby wyjęte z filmu, romans bohaterów, w którym każde spojrzenie czy gest można było sobie łatwo wyobrazić na ekranie. Widziałam film i byłam pod wrażeniem pięknie przedstawionych kadrów i muzyki. Ale też tego, jak wersja kinowa uzupełnia się z tą papierową. W książce znajdziemy szerszą historię bohaterów, poznamy dokładnie motywy i powody ich decyzji. Film natomiast pozwala przeżyć wszystko mocniej, właśnie przez obrazy czy muzykę. Można "Kamerdynera" poznawać tylko w jednej z tych form, ale kiedy je połączymy uzyskamy całość. To, co przeczytałam w tej powieści pozostanie ze mną na długo. Aż zapragnęłam bardziej wgłębić się w historię Kaszub oraz odwiedzić to prawdopodobnie najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Oceniam na 5.5/6
kolorowaksiazka.blogspot.com/2018/10/145-kamerdyner-miosc-wojna-zbrodnia.html
"Kamerdyner" to powieść, która wzbudziła moje zainteresowanie mimo tego, że raczej unikam czytania lektur z drugą wojną światową w tle. Byłam ciekawa książki, która powstała na podstawie scenariusza i która miała uzupełniać film o niektóre wątki i zarazem go promować. Chciałam także bliżej przyjrzeć się historii Kaszubów, o której tak naprawdę jest "Kamerdyner", a...
więcej Pokaż mimo to