-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2020-12-04
2020-12-01
2020-10-28
2020-09-06
2020-05-08
2020-04-18
2020-04-10
2020-04-02
2020-03-27
2019-11-27
2018-09-08
Uwielbiam koty, są dumne i inteligentne, a każdy z nich ma inny charakter. Mam pod swoją opieką trzy takie futrzaki, do każdego trzeba mieć inne podejście. Jeden z nich jest czarny, przeuroczy i faktycznie ma w sobie coś tajemniczego. Z wielkim zainteresowaniem zaczęłam więc czytać tę piękną, małą książkę autorstwa Nathalie Semenuik, francuskiej dziennikarki.
Autorka przedstawia nam historię kotów i jak zmieniała się ona przez wieki. Opowiada również o przesądach i legendach, wspomina znanych ludzi, którzy uwielbiali koty, a to wszystko uzupełnia cytatami, ciekawostkami i anegdotkami (znajdziemy tu nawet trochę poezji). Wszystko napisane w przystępny i przyjemny sposób, przez co od razu się wciągnęłam. Książkę czyta się bardzo szybko; mimo tego że jest niewielka, znalazłam tu całkiem sporo informacji. A te niekoniecznie były zachwycające. Kiedy czytałam o tym jaki los zgotowali czarnym kotom (i ogólnie kotom) ludzie, o ich okrucieństwie i ignorancji, serce mi się krajało. Mój biedny czarny kotek nie pożyłby długo, a ja razem z nim. Oczywiście historia tych zwierząt bywa też dobra, jak np. w starożytnym Egipcie. I to też mnie zadziwia, ta skrajność: albo symbol szczęścia, albo zła. Jedno jest pewne: ta lektura obudziła we mnie różne uczucia i uświadomiła mi wiele rzeczy.
Co jest jeszcze wyjątkowe w tej książce to sposób, w jaki została wydana. Jest przepiękna, zdecydowanie najładniejsza pozycja w mojej biblioteczce. Małe wydanie doskonale sprawdzi się jeśli chcemy książkę gdzieś ze sobą zabrać, bo zajmuje mało miejsca i dobrze trzyma się ją w dłoni. Przyklejona tasiemka doskonale spełnia funkcję zakładki. A twarda okładka i grube kartki są znakiem, że książka jest też porządnie wykonana. Poza tym, w środku możemy znaleźć pełno fotografii, rycin, obrazków przedstawiających koty. Po prostu przepięknie wydana książka, aż prosi się, żeby sprezentować taką jakiemuś miłośnikowi kotów.
Oczywiście polecam "Tajemniczego czarnego kota". Szczególnie tym osobom, które lubią i/lub posiadają kota oraz tym, którzy interesują się taką tematyką. Pozostałym też polecam, ze względu na to jak ta książka cieszy oczy. Jedyny minus jaki tutaj zauważyłam to brak bibliografii, która uwiarygodniłaby podawane informacje i pozwoliła szukać ich dalej. Oceniam ją na 5,5/6
Uwielbiam koty, są dumne i inteligentne, a każdy z nich ma inny charakter. Mam pod swoją opieką trzy takie futrzaki, do każdego trzeba mieć inne podejście. Jeden z nich jest czarny, przeuroczy i faktycznie ma w sobie coś tajemniczego. Z wielkim zainteresowaniem zaczęłam więc czytać tę piękną, małą książkę autorstwa Nathalie Semenuik, francuskiej dziennikarki.
Autorka...
2018-09-09
Zdarza się, że sztuka jest unikanym tematem, gdyż często jest niezrozumiała i trudna. Tak naprawdę każdy może odbierać ją w swój własny sposób, warto jednak posiadać podstawową wiedzę o danym dziele. To, w jakiej epoce powstał obraz czy rzeźba, jakie panowały idee, styl, jaką techniką dzieło zostało wykonane - to wszystko pomaga nam zrozumieć lepiej sztukę, uświadamia nam sposób myślenia ludzi i jak zmieniał się on na przestrzeni lat. Książka Susie Hodge "Krótka historia sztuki" wydaje się idealną pozycją dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę w tym temacie.
Pierwsza rzecz, która zwraca naszą uwagę (co wcale nie dziwi) jest przepiękne wydanie tej pozycji. Książka jest bogato ilustrowana, śliski papier sprawia, że fotografie mają niesamowicie nasycone barwy, są wyraźne, po prostu przyjemnie się na nie patrzy. A znaleźć możemy tu zarówno znane nam dzieła sztuki, jak i te mniej popularne. Książka jest ponadto bardzo przemyślana i napisana tak, by pomóc nam w znajdowaniu informacji nie tylko w niej, ale dalej, w innych przewodnikach po sztuce, czy w internecie. Znajdziemy tu przejrzysty spis treści, wstęp, w którym oprócz podstawowych informacji dowiemy się jak najlepiej korzystać z książki, a także niezwykle pomocny system odnośników ułatwiający nawigację. Susie Hodge przedstawiła nam sztukę za pomocą czterech niezależnych części, takich jak kierunki, dzieła, tematy i techniki. Każdą z nich możemy czytać osobno lub razem z pozostałymi (w czym pomagają wspomniane wcześniej odnośniki).
Autorka pozwoliła nam przyjrzeć się sztuce na przełomie osiemnastu tysięcy lat, począwszy od czasów prehistorycznych do dzisiaj. Cała wiedza jest skompresowana do najważniejszych faktów, bez zbędnych opisów. Tak jak w tytule, jest to krótka historia sztuki, więc czasami brakowało mi głębszej analizy omawianych dzieł. Może to też przez to zapragnęłam drążyć dalej, dowiedzieć się jeszcze więcej, a to jest zdecydowany plus w tym minusie :) Książkę Susie Hodge polecam wszystkim tym, którzy chcą zacząć swoją przygodę ze sztuką oraz tym, którzy szukają wiedzy w pigułce. Na pewno przyda się również maturzystom, czy studentom. Oceniam na 5/6.
recenzja na blogu kolorowaksiazka.blogspot.com
Zdarza się, że sztuka jest unikanym tematem, gdyż często jest niezrozumiała i trudna. Tak naprawdę każdy może odbierać ją w swój własny sposób, warto jednak posiadać podstawową wiedzę o danym dziele. To, w jakiej epoce powstał obraz czy rzeźba, jakie panowały idee, styl, jaką techniką dzieło zostało wykonane - to wszystko pomaga nam zrozumieć lepiej sztukę, uświadamia nam...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-24
2018-08-28
2018-08-16
2018-07-25
Pamiętam jakie wrażenie wywarło na mnie "Trzy metry nad niebem". Była to powieść pełna emocji, z porywczymi bohaterami, z łamiącym serce zakończeniem. Nie czytałam drugiej części, ale przeczytałam trzecią i ogromnie się zawiodłam. Nie ma w niej nic, co zachwyciło mnie w pierwszej.
Trochę obawiałam się tego, że nie nadążę za akcją i nie będę wiedziała o co chodzi w niektórych wątkach, ale zupełnie niepotrzebnie. Autor prawie co chwila przypominał co wydarzyło się kiedyś, aż w pewnym momencie stało się to irytujące. I nie tylko to. Pełno tu szczegółów, które są zupełnie niepotrzebne i absolutnie nic nie wnoszą do akcji. Nic dziwnego, że powieść jest aż tak obszerna. Te wszystkie informacje, tak bardzo zbędne, odwróciły uwagę od głównego wątku i spowolniły akcję. W pewnym momencie nie wiedziałam już na czym się skupić. Do tego pełno bohaterów, których nie mogłam zapamiętać nie ułatwiało sprawy. Bardzo ciężko czytało mi się tę książkę. Poza tym była miejscami strasznie nierealistyczna.
A co jest głównym wątkiem "Trzy razy ty"? Okazuje się, że rozterki Stepa, który nie może oprzeć się pokusie i nie potrafi zapomnieć o swojej pierwszej miłości, mimo tego że jest w związku z Gin i planuje z nią ślub. Mogłaby być z tego ciekawa książka, ja widzę tutaj jedynie zmarnowany potencjał. Zbyt mało czasu autor poświęcił na budowanie akcji, napięcia. Nie do końca znamy też motywy postępowania Stepa. Bardzo niezdecydowany bohater, zero było w nim tego Stepa, który podbił moje serce w "Trzy metry nad niebem". Nie umiał podjąć decyzji więc tak naprawdę została ona podjęta za niego. Gin została przedstawiona jako ideał kobiety: czuła, troskliwa, wrażliwa, cierpliwa. A Babi pojawiła się znikąd, by wprowadzić zamęt i dawać nadzieję Stepowi. Istna telenowela. Miałam wrażenie, że autor napisał tę książkę na siłę, nie miał na nią pomysłu i poszedł na łatwiznę.
Zbyt wolna akcja nie pozwoliła na emocjonujące zakończenie, bo wszystko było do przewidzenia. Finał, który miał wzruszać, wcale tego nie zrobił. Ten "happy end" wcale mnie nie cieszy. Dla mnie "Trzy razy ty" nie miało nawet szans przebić "Trzy metry nad niebem". Jestem bardzo zawiedziona. Oceniam powieść na 2,5/6.
*opinia na blogu kolorowaksiazka.blogspot.com
Pamiętam jakie wrażenie wywarło na mnie "Trzy metry nad niebem". Była to powieść pełna emocji, z porywczymi bohaterami, z łamiącym serce zakończeniem. Nie czytałam drugiej części, ale przeczytałam trzecią i ogromnie się zawiodłam. Nie ma w niej nic, co zachwyciło mnie w pierwszej.
Trochę obawiałam się tego, że nie nadążę za akcją i nie będę wiedziała o co chodzi w...
2018-02-14
"Dzień ostatnich szans" to jedna z tych książek, w których wystarczy spojrzeć na okładkę, by wiedzieć z czym mamy do czynienia. W tym przypadku pierwsze, co nasunęło mi się na myśl, to melancholia, tajemnica, przyjaźń. Może też trochę smutek. Powieść Robyn Schneider zadziwiła mnie, nie wiedziałam co o niej myśleć. Albo raczej: jak uporządkować myśli.
Historia jest smutna i bolesna. Postacie zmagają się z nieuleczalną odmianą gruźlicy, nie wiedzą jak długo jeszcze będzie dane im żyć. Przygnębiający i niepokojący klimat powieści czułam przez cały czas jej czytania. Ale narracja została tak poprowadzona, że nie odczułam w sobie tych emocji w wielkim stopniu. Autorka ma bardzo przyjemne pióro, idealnie oddała relacje panujące między nastolatkami, ale przede wszystkim urzekło mnie jej poczucie humoru. I to głównie dlatego ta książka mnie zaskoczyła. Niejednokrotnie śmiałam się w głos czytając bystre wypowiedzi postaci, by zaraz potem przypomnieć sobie ze skruchą sytuację, w jakiej się znaleźli. Nie wiedziałam jak się zachować. Ale bohaterowie nie próbowali niczego romantyzować, ani choroby, ani śmierci. Po prostu zaakceptowali wszystko takim jakie jest. Oczywiście nie wszystkim przyszło to gładko.
"Dzień ostatnich szans" czyta się szybko i powoli. Książka jest jednocześnie lekka i poważna. Refleksyjna. Trochę smutna. Ale przede wszystkim refleksyjna. Czasami zdarzało mi się czytać książki, w których pojawiały się myśli, jakie miewałam ja sama. W tym przypadku czułam jakby Robyn Schneider czytała mi w myślach. Nie spodziewałam się, że odbiorę jej powieść tak osobiście, ale tak się stało. Trafiła idealnie w moją wrażliwość. To dlatego tak bardzo przeżywałam losy postaci, gdyż z każdym w jakiejś części się utożsamiałam. Widziałam siebie w tej książce. A to było niezwykłe doświadczenie.
Główni bohaterowie powieści, a zarazem jej narratorzy, Lane i Sadie zastanawiają się nad tym, co oznacza życie własnym życiem. Bo "Dzień ostatnich szans" nie jest tak naprawdę o chorobie, albo o tym jak docenić swoje zdrowie. Nie. Tutaj chodzi o coś znacznie głębszego. Autorka podsuwa nam pytania o to, jak przeżywamy swoje życie. Zdajemy sobie sprawę z tego, że możemy przegapić swoją szansę na bycie tym, kim chcemy. Ale zaczynamy też wierzyć w to, że uda nam się kiedyś znaleźć swoje miejsce w świecie. Zastanawiamy się jaki ślad za sobą zostawiamy. Cóż, mogę śmiało stwierdzić, że dzięki tej powieści przeżyłam katharsis. Książka zostawiła mnie z masą pozytywnych refleksji, które przyszły razem ze smutkiem. Ale tym dobrym smutkiem.
Nie płakałam, ale na pewno wzruszyłam się tą historią. A im więcej czasu mija od przeczytania powieści, tym większy czuję do niej sentyment. Zdecydowanie jeszcze do niej wrócę. I jeszcze jedna uwaga: trzeba koniecznie przeczytać notkę autorki na końcu książki. Przede wszystkim po to, by dowiedzieć się co było w niej fikcją, a co prawdą i co natchnęło autorkę do napisania powieści o ludziach chorych na gruźlicę. Cieszę się, że historia nie jest o wampirach, co było pierwszym zamysłem Robyn Schneider :P (ale pewnie to także byłaby ciekawa opowieść). "Dzień ostatnich szans" oceniam na 6/6.
opinia na blogu kolorowaksiazka.blogspot.com
"Dzień ostatnich szans" to jedna z tych książek, w których wystarczy spojrzeć na okładkę, by wiedzieć z czym mamy do czynienia. W tym przypadku pierwsze, co nasunęło mi się na myśl, to melancholia, tajemnica, przyjaźń. Może też trochę smutek. Powieść Robyn Schneider zadziwiła mnie, nie wiedziałam co o niej myśleć. Albo raczej: jak uporządkować myśli.
Historia jest smutna i...
2018-01-20
2018-01-16
"Kamerdyner" to powieść, która wzbudziła moje zainteresowanie mimo tego, że raczej unikam czytania lektur z drugą wojną światową w tle. Byłam ciekawa książki, która powstała na podstawie scenariusza i która miała uzupełniać film o niektóre wątki i zarazem go promować. Chciałam także bliżej przyjrzeć się historii Kaszubów, o której tak naprawdę jest "Kamerdyner", a o której wiedziałam bardzo niewiele.
Spodziewałam się, że wątek miłosny będzie tutaj na pierwszym planie, ale tak nie jest. Romans Mateusza i Marity jest wyraźnie zaznaczony, ale jest tylko jednym z wątków. Znacznie ważniejsze wydaje się to, co dzieje się w Europie, jak jej kształt ulega zmianie, jak to wszystko wpływa na Kaszubów. Muszę przyznać, że naprawdę mi się to podobało. "Kamerdyner" nie jest przez to banalny, a treść staje się jeszcze ciekawsza. Tym bardziej, że powieść czyta się niezwykle płynnie i przyjemnie, chociaż poruszane tutaj zbrodnie nie zawsze na to pozwalają.
"Kamerdyner" został napisany przez czterech autorów, którzy stopniowo przedstawiają historię Polski. Książkę podzielono na pięć części, a im bliżej końca, tym ciężej czytać, bo zbliżamy się do wybuchu drugiej wojny światowej i okropnych zbrodni, które miały wtedy miejsce. Tak jak mówiłam, unikam takich wątków w literaturze (i nie tylko w literaturze), bo po prostu jestem na nie zbyt wrażliwa. I właśnie z tego powodu po przeczytaniu "Kamerdynera" musiałam usiąść i przemyśleć tę historię. Emocje, które wywołała we we mnie ta powieść były bardzo burzliwe, wgniotły mnie w fotel. Stało się tak przez to, że bohaterowie są z krwi i kości, przedstawieni takimi jakimi są, z wadami i zaletami, w każdym możliwym odcieniu szarości. Zżywamy się z nimi w jakiś sposób, jednych lubimy, drugich nienawidzimy. A kiedy spotyka ich tragedia, kiedy mamy świadomość, że inspiracją do ich stworzenia byli ludzie, którzy żyli naprawdę - zapiera dech, a wrażenie jest niesamowite. Słodko-gorzkie. Tak jak cała ta powieść. Emocje stają się głębsze również przez brak jakiegoś punktu głównego w tej książce. Obserwujemy tylko jak toczy się życie bohaterów, nie znamy rozwiązania niektórych wątków. To wszystko nadaje realizmu tej opowieści.
Podczas czytania tej książki dało się wyczuć, że jej bazą jest scenariusz. Pięknie opisane sceny, jakby wyjęte z filmu, romans bohaterów, w którym każde spojrzenie czy gest można było sobie łatwo wyobrazić na ekranie. Widziałam film i byłam pod wrażeniem pięknie przedstawionych kadrów i muzyki. Ale też tego, jak wersja kinowa uzupełnia się z tą papierową. W książce znajdziemy szerszą historię bohaterów, poznamy dokładnie motywy i powody ich decyzji. Film natomiast pozwala przeżyć wszystko mocniej, właśnie przez obrazy czy muzykę. Można "Kamerdynera" poznawać tylko w jednej z tych form, ale kiedy je połączymy uzyskamy całość. To, co przeczytałam w tej powieści pozostanie ze mną na długo. Aż zapragnęłam bardziej wgłębić się w historię Kaszub oraz odwiedzić to prawdopodobnie najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Oceniam na 5.5/6
kolorowaksiazka.blogspot.com/2018/10/145-kamerdyner-miosc-wojna-zbrodnia.html
"Kamerdyner" to powieść, która wzbudziła moje zainteresowanie mimo tego, że raczej unikam czytania lektur z drugą wojną światową w tle. Byłam ciekawa książki, która powstała na podstawie scenariusza i która miała uzupełniać film o niektóre wątki i zarazem go promować. Chciałam także bliżej przyjrzeć się historii Kaszubów, o której tak naprawdę jest "Kamerdyner", a...
więcej Pokaż mimo to