-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2023-07-31
2023-07-15
2014-08-29
2015-01-25
1888 rok. Lady Violet właśnie przygotowuje się do debitu (choć nie jest tym faktem zbytnio zainteresowana, wolałaby ten czas przeznaczyć na inne, ciekawsze i bardziej użyteczne sprawy, choćby na pracę nad swoimi wynalazkami), kiedy w arystokratycznych kręgach mają miejsce niespodziewane wydarzenia. Na jej własnym balu zostaje otruty szacowny lord Stanton. A to jeszcze nie koniec. Można by rzec, że to dopiero początek tragicznych sensacji, które wstrząsną nie tylko kręgami towarzyskimi. Śledztwo przejmuje znana i niezwykle skuteczna Królowa Szpiegów Secret Service. Jednak czy jej skuteczność w tym przypadku nie zawiedzie? Kto, jak i po co zabija? Czy istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie tej zagadki?
Corina Bomann jest autorką książek dla młodzieży i dorosłych. Urodziła się w 1974 w Parchim (północno-wschodnie Niemcy). Zadebiutowała na polskim rynku wydawniczym powieścią Wyspa Motyli wydaną latem 2013 toku nakładem wydawnictwa Otwarte. Mechaniczne pająki to dopiero jej druga powieść przetłumaczona na język polski, tym razem pod logo wydawnictwa Uroboros.
Violet nie jest jedną z tych, które boją się wszystkich i wszystkiego. Dobrze wie, czego chce i wie, jak to osiągnąć, jednak nic nie może poradzić na konwenanse, jakie panują w kręgach, do których należy. Kobieta ma tylko ładnie wyglądać, a wszelakie zainteresowania nauką są postrzegane jako dziwne i nieprzystające damie z wyższych sfer. Na szczęście, mimo niepowodzeń, ona się nie poddaje i pokazuje, na co ją stać. Jej zachowanie może się jawić jako zbyt heroiczne i na wyrost odważne, jednak... jakoś w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. Postaciami, które również zasługują na uwagę są dwaj osobnicy płci męskiej: jej majordomus Alfred oraz tajemniczy mężczyzna. Czy będzie dane zapoznać się bliżej z ich przeszłością?
Nie można zapomnieć również o znakomitym cyrku, azylu dla ludzi innych i wyjątkowych. Pan Blakley jawi się jako ciekawa osobowość, która przyciąga inne, równie intrygujące jak on sam. Mechaniczne pająki są powieścią jednotomową, ale z chęcią przeczytałabym kolejną książkę z tego uniwersum, jednak traktującą już tylko i wyłącznie o postaciach z cyrku. Jak i w którym momencie życia się tam znalazły? Jak do tego doszło i co o tym sądzą? Myślę, że byłoby to świetnym dopełnieniem historii. Jeden rozdział, niczym opowieść snuta przez co kolejnego członka z tej wielkiej mechanicznej rodziny.
Autorka ciekawie przedstawiła realia epoki, jak również relacje pomiędzy poszczególnymi warstwami społecznymi, wplatając w to jeszcze różnorodne nowinki dotyczące wynalazków wykorzystujących takie cuda techniki jak: energia Tesli, para czy kółka zębate. Dzięki zainteresowaniom Violet można dowiedzieć się co nieco o poszczególnych projektach z jej świata. A intryga sprawia, że tytuł ten czyta się z jeszcze większym zainteresowaniem.
Mechaniczne pająki są świetną powieścią na zimowe wieczory. Jeśli kochacie, jak ja, Anglię za czasów królowej Wiktorii, nie powinniście być zawiedzeni. Również może ona ucieszyć fanów steampunku lub osoby, które dopiero chcą zacząć przygodę z tym gatunkiem. Z racji, że jest ona lekka i napisana przystępnym językiem, na początek będzie jak znalazł. Dla już bardziej obytych może być ona aż nazbyt prosta, jednak... czy samymi powieściami cięższego kalibru człowiek żyje? Od czasu do czasu przyda się niezobowiązująca lektura, która umili czas i przeniesie do zupełnie innego świata. Świata konwenansów, intryg, maszyn parowych i zębatych kół.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
1888 rok. Lady Violet właśnie przygotowuje się do debitu (choć nie jest tym faktem zbytnio zainteresowana, wolałaby ten czas przeznaczyć na inne, ciekawsze i bardziej użyteczne sprawy, choćby na pracę nad swoimi wynalazkami), kiedy w arystokratycznych kręgach mają miejsce niespodziewane wydarzenia. Na jej własnym balu zostaje otruty szacowny lord Stanton. A to jeszcze nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-31
2013-01-15
O „Gorączce” było głośno. Dla innych mniej, dla innych bardziej. Naczytałam się już wielu recenzji, opinii czy komentarzy, w większości niezbyt pochlebnych. Jednak ja to ja. Istota nazbyt ciekawska, która musi wszystko sprawdzić na własnej skórze, jeśli chodzi o książki oczywiście. Jeśli nawet do jakieś książki mnie nie ciągnie to i tak wiedziona jakimś impulsem, jeśli tylko zobaczę ją w bibliotece, wkrótce ją wypożyczę. Co rozgłos robi z człowiekiem takim jak ja sami widzicie… No, ale jak jest z „Gorączką”?
Ewa Koretsky już dwa razy została wydalona ze szkół. Nie czuła się w nich dobrze. Jednak prawdziwą przyczyną nie było jej zachowanie, a brak możliwości, uczucie zamknięcia w klatce. Jednak dużym zdziwieniem, a zarazem powodem do szczęścia dla rodziców powinno być to, że dostała się do elitarnej szkoły St. Magdalene’s. Matka jednak czuje tylko ulgę, że ma problematyczną córkę z głowy. Życie dziewczyny w St. Mag’s ulega zmianie. Odnajduje się w nowym, tak zupełnie innym środowisku. Wreszcie czuje, że jest we właściwym miejscu i może się rozwijać. Gdy nagle coś się zmienia. Głód wiedzy, chwila nieuwagi powodują, że atakuje ją tajemniczy wirus, wywołujący groźną gorączkę, od której na chwilę umiera, ale zaraz powraca do życia. Co to za wirus? I kim jest nowy tajemniczy Sethos Leontis, który wywołuje w niej uczucia i reakcje, których jeszcze nigdy nie doznała? Jak to możliwe, że Seth rozpoznaje w niej swoją ukochaną Liwię, zamordowaną dwa tysiące lat wcześniej? Czym jest Parallon i dlaczego Seth tam trafił?
Minusem tej całej powieści jest dla mnie wątek Sethosa, który był dla mnie męską wersją Belli lub innych tego typu bohaterek. Przystojny, silny, nieustraszony gladiator zachowujący się za przeproszeniem jak baba. To ja już chyba wolę damskie odpowiedniki. Nużyła mnie z początku jego historia. Dopiero w drugiej części zaczęłam bardziej się nim interesować. Za to Ewa jak najbardziej jest plusem tej historii. To jej losy śledziłam z zapartym tchem, to o niej chętniej czytałam. Inteligentna, stąpająca twardo po ziemi. Nie dziwię się również jej zachowaniu. Matka, która po śmierci męża, a jej ojca, nie zwraca na nią uwagi i traktuje tylko, jako problem, nic więcej. Jak dla mnie była bez jakikolwiek uczuć do własnego dziecka, jakby wykluczyła ją z rodziny. Owszem, jestem w stanie zrozumieć zrezygnowanie po tym jak wywalono Ewę ze szkół, ale każda normalna matka moim zdaniem powinna się cieszyć, kiedy jej jedyne dziecko dostaje się do elitarnej szkoły dla wybitnie uzdolnionych, powinna sobie poukładać w głowie, że musiało być coś nie tak, że dla córki było za mało możliwości w tamtych, a nie czuć ulgę z pozbycia się problemu. Możliwe, że ja patrzę na to wszystko inaczej, bardziej z perspektywy Ewy, bo łatwiej mi się z nią utożsamić, ale i tak nie jestem w stanie zrozumieć jej rodzicielki.
Po kontynuacje „Gorączki” Dee Shulman z pewnością sięgnę, bo zakończenie naprawdę mnie zaskoczyło. Mam jednak nadzieję, że będzie o wiele ciekawsza od pierwszego tomu. Zrezygnuje tego wzdychania wielce nieustraszonego Setha nad stratą swojej ukochanej i wreszcie pokaże, że jest prawdziwym mężczyzną i gladiatorem, który walczy z przeciwnościami losu, a nie chowa się za swoją pożal się Boże rozpaczą. Mam również nadzieję, że akcja nabierze tempa, bo tutaj takowej dla mnie nie było, a raczej mogłoby być lepiej prowadzona. Jednak książkę czyta się naprawdę szybko i spędziłam przy niej miłe chwile, ale obym przy kontynuacjach spędziła je jeszcze milej i żeby okładki do niej były tak samo magiczne jak do tej, bo uważam, że pani Katarzyna Borkowska wykonała kawał dobrej roboty.
___
http://szeptksiazek.blogspot.com/
O „Gorączce” było głośno. Dla innych mniej, dla innych bardziej. Naczytałam się już wielu recenzji, opinii czy komentarzy, w większości niezbyt pochlebnych. Jednak ja to ja. Istota nazbyt ciekawska, która musi wszystko sprawdzić na własnej skórze, jeśli chodzi o książki oczywiście. Jeśli nawet do jakieś książki mnie nie ciągnie to i tak wiedziona jakimś impulsem, jeśli...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-05
Szesnastoletnia Julia zaczyna właśnie zupełnie nowe życie. Życie, które całkowicie różni się od poprzedniego. Nowa szkoła, nowe znajomości, nowe standardy, w jakich przyszło jej teraz żyć sprawiają, że nie może zapomnieć o tym, co było. Ale i tutaj ma, co robić – bo niedługo po pojawieniu się, zdobywa przystojnego i popularnego chłopaka Feliksa. To dzięki niemu i jego paczce ma, choć mały kontakt ze swoim „starym” ja. Ale jest jeszcze Niki... Tajemniczy, mroczny i nielubiany przez wszystkich, który pewnego dnia mówi Julii, że ma wiadomość od jej dziadka. Tylko najdziwniejsze jest to, że on... nie żyje. Czy to co mówią o Nikim w szkole okaże się prawdą?
Marie Lucas to niemiecka autorka książek dla młodzieży, która podczas pisanie zaszywa się w górskiej chacie. Mieszka na zmianę w Berlinie i Hanowerze. Napisała również takie tytuły jak „Exquis Cadavres” oraz „Was wir auch tun”.
Bohaterowie nie byli mi całkowicie obojętni, ale też nie przywiązałam się w szczególności do żadnego z nich. Julia z czasem stała się niesamowicie irytująca. Jej niezdecydowanie i poniekąd bawienie się uczuciami innych jest godne pożałowania. Nie wiem, jak w obecności swojego chłopaka, który nie jest może w najlepszej formie w danym momencie, można całować się ze swoim byłym (?!). Dla mnie jest to po prostu nienormalne i niemoralne. I rozumiem, że młodość rządzi się swoimi prawami, ale nie trzeba pisać, co chwilę o zbliżeniach. Jest to chyba mój pierwszy paranormal romance, gdzie zwróciłam na to uwagę, bo zaczęło mnie to z lekka denerwować.
Cieszę się, że autorka pokusiła się o zupełnie inne postaci paranormalne. Nie ma tutaj wampirów, wilkołaków czy innych aniołów. Są za to ludzie i istoty z zaświatów. Coś można by powiedzieć innego i rzadko wykorzystywanego. Wątek ten jest naprawdę ciekawie przedstawiony i co najważniejsze, kolejnych rzeczy dowiadujemy się razem z bohaterami. No i do tego dodajmy także fakt, że jednak duchy są można by rzec najbliżsi naszemu realnemu światu, bo choć większość w nie nie wierzy, to jednak nutka niepokoju zawsze gdzieś tam jest obecna.
Intrygujący jest też motyw dziadka i spadku. To właśnie on daje historii rozpędu. Kto, co, jak, dlaczego? Tego próbujemy dowiedzieć się przez całą książkę, a rozwiązanie tej zagadki jest zupełnie nieoczekiwane i zaskakujące. Co prawda właśnie on nie został należycie wyjaśniony, więc nie wiem, czy autorka czasami nie planuje kontynuacji, czy może nie dopracowała swojej powieści.
O języku powieści chyba nie trzeba wspominać, bo jak zawsze przy tego typu powieściach jest on po prostu łatwy, bez żadnych rewelacji. Tak, aby jeszcze szybciej i przyjemniej ją się czytało. Nie da się nudzić przy tej książce, także za sprawą akcji, która nie dłuży się.
„Między teraz a wiecznością” nie jest powieścią idealną. Ba, nie jest nawet idealnym paranormal romance, ale kurczę, podobało mi się. Nie jest tak świetne, jak „Urodzona o północy” C.C. Hunter, ale spędziłam przy niej miło czas i co najważniejsze nie żałuję tego. Takiej lektury mi trzeba po ciężkim dniu, kiedy już się nic nie chce – łatwej, banalnej i ciekawej, przy której można szybko zapomnieć o problemach dnia codziennego i po prostu zatopić się w przedstawianej historii.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Szesnastoletnia Julia zaczyna właśnie zupełnie nowe życie. Życie, które całkowicie różni się od poprzedniego. Nowa szkoła, nowe znajomości, nowe standardy, w jakich przyszło jej teraz żyć sprawiają, że nie może zapomnieć o tym, co było. Ale i tutaj ma, co robić – bo niedługo po pojawieniu się, zdobywa przystojnego i popularnego chłopaka Feliksa. To dzięki niemu i jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-06
Jestem zbyt ciekawska, naprawdę. I uświadamiam sobie to na każdym kroku. A szczególnie, jeśli chodzi o książki. Tu to już w ogóle… Nic, tylko piekło. Bo inaczej chyba tego nazwać nie mogę. Takim jednym schodkiem do tego jakże strasznego miejsca (chociaż mając na uwadze piekło Katarzyny Bereniki Miszczuk to mam, co do tego pewne wątpliwości…) jest pierwsza księga „Sagi Księżycowej”. Książki swego czasu nie miałam zamiaru czytać. Nic mnie do niej nie przyciągało. A nie, przepraszam nawiązanie do baśni i naprawdę przyciągająca okładka. To tylko w jakiś sposób mnie interesowało, ale tak? Nic, kompletnie. Jednak po tych wszystkich ochach i achach nad nią - zmiękłam. Czyli nic nowego u mnie. Moja ciekawość osiągnęła tak wysoki stan, że nie wytrzymałam i powiedziałam, że muszę przekonać się na własnej skórze, co do „Cinder”. Bo ileż można czytać o czymś i to czytać same pochlebstwa? Zmieniłam zdanie i przeczytałam. Czy jestem wdzięczna mojej ciekawości, czy wręcz przeciwnie nienawidzę jej i postaram się nią już nigdy (tak, tak oczywiście) nie kierować?
Nowy Pekin. Świat po IV wojnie światowej. Zdziesiątkowany przez zarazę. Poszukiwanie antidotum trwa. Właśnie w takim miejscu żyje Cinder – cyborg, dziewczyna, która nie pamięta dokładnie swojej przeszłości, obywatelka drugiej kategorii, zwykły-niezwykły, bo jeden z najlepszych w Nowym Pekinie mechanik. Ale do czasu… Do czasu, kiedy na jej drodze staje niezwykle przystojny książę Kai. Od tego czasu zmienia się całe życie Cinder. Z nic nieznaczącego cyborga staje się jedną z ważniejszych osób w międzygalaktycznej walce z bezwzględną królową Luny. Czy ochroni swoją przyszłość? Czego dowie się o swojej przeszłości?
Marissa Meyer jest amerykańską pisarką będącą fanką dziwaczności, od dzieciństwa uwielbiająca baśnie, co chyba widać po pierwszej księdze jej nowej sagi. „Saga Księżycowa. Cinder” jest jej debiutem, choć jak sama mówi, ma niezłą kolekcję powieści niedokończonych.
Tak, tak i oto przyszedł czas na przyznanie się do… chyba już wiecie czego. Tak, tak jestem wdzięczna mojej „chorej” ciekawości, bo bez tego nie poznałabym debiutu Marissy Meyer. Debiutu niezwykle udanego. Choć początek był dla mnie trudny. Aż wstyd się przyznać, ale dokładnie na pierwszej stronie pomyślałam, co też ludzie w niej widzą. Kilka stron, nic. Ale później. Z każdą kolejną stroną, zaczęłam się przekonywać. Tak, Marissa i mnie porwała do swojej historii, do historii dziewczyny, cyborga.
Nie mówię, ze ta książka nie ma wad. Bo ma. Ja dopatrzyłam się tak naprawdę jednej wady. Przewidywalności. Ale... Tak, jest jakieś ale. I to ale dotyczy tego, że autorce w tej przewidywalności udało się mnie zaskoczyć. Czegoś się domyśliłam, czegoś nie, więc tak naprawdę jest dobrze. Do jej debiutu podchodziłam z dużą dawką ostrożności, dlatego też nie zawiodłam się, a wręcz przeciwnie zachwyciłam.
A co z tą baśnią w tle? Jest, bo jakże miałoby jej nie być. Doszukiwanie się podobieństw mnie w pewien sposób bawiło, bo byłam ciekawa, które elementy będą wspólne. I takowe były. Jednak autorka przedstawiła je na swój sposób na potrzeby zupełnie innych realiów. To już nie jest piękna i ckliwa opowieść o Kopciuszku. Tu oprócz tego jest wojna, walka, polityka i przyszłość… Z jednej strony lepsza, bardziej fascynująca, a to za sprawą tych wszystkich nowych urządzeń i nowych możliwości, a z drugiej bolesna i okropna, a to za sprawą zarazy i wojny. A raczej wojen, które ludzkość musiała stoczyć, aby znaleźć się w punkcie i rzeczywistości, którą przedstawiła Meyer.
Bohaterami jestem zachwycona. A szczególnie Iko. Niezwykle zabawna istota, która zdobyła moje serce i zapragnęłam mieć takową również przy sobie. Podobnie jest z księciem, który także znalazł miejsce w moim sercu. Cinder jest postacią niesamowicie ciekawą, tak samo, jak królowa Luny czy nawet doktor Erland. Na uwagę zasługuje również wątek Lunarów, który mam nadzieje zostanie bliżej przedstawiony w kolejnych tomach.
Zakończenie jest niezwykle intrygujące i już nie mogę się doczekać, kiedy dopadnę się do drugiej części, którą na szczęście mam. Jestem ciekawa, co będzie z Cinder i co będzie z tymi baśniowymi elementami. Co tym razem przedstawi Marisssa i w jaki sposób to zrobi. Czy będzie równie dobrze, jak zrobiła to w tej części? Tego dopiero dowiem się po przeczytaniu „Scarlet”, a już dziś polecam wam sięgnięcie po „Sagę Księżycową. Cinder” mając nadzieję, że będziecie równie zadowoleni z lektury.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2013/07/saga-ksiezycowa-cinder-marissa-meyer.html
Jestem zbyt ciekawska, naprawdę. I uświadamiam sobie to na każdym kroku. A szczególnie, jeśli chodzi o książki. Tu to już w ogóle… Nic, tylko piekło. Bo inaczej chyba tego nazwać nie mogę. Takim jednym schodkiem do tego jakże strasznego miejsca (chociaż mając na uwadze piekło Katarzyny Bereniki Miszczuk to mam, co do tego pewne wątpliwości…) jest pierwsza księga „Sagi...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-29
Savannah kryje w sobie wiele tajemnic. I to o wiele mroczniejszych, niż można sobie wyobrazić. I nikt nie ma myśli dziwnych paranormalnych stworzeń, typu wampiry czy wilkołaki. Bo kto w nie dziś wierzy? Mowa o czymś bardziej realnym. Bo przecież magia jest obecna wśród nas, prawda? Zdają sobie z tego sprawę nawet mieszkańcy.
Mercy Taylor, jako jedyna osoba z potężnego rodu wiedźm, nie wykazuje żadnych magicznych zdolności. Magia zupełnie ją pominęła, na rzecz starszej o kilka minut siostry bliźniaczki, niekwestionowanej ulubienicy starej ciotki, która tylko do niej przejawia jakąś tam sympatię. Wszystko zmienia się jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, gdy głowa rodziny umiera, a sprawy podczas najważniejszego losowania przybierają nieoczekiwany obrót. Kto wygra walkę o władzę nad granicą?
J.D. Horn dorastał na wsi w stanie Tennessee. Studiował literaturę porównawczą, a jego specjalizacją była głównie literatura francuska i rosyjska. Zanim zaczął pisać, pracował jako analityk finansowy. W wolnym czasie również biega; uczestniczył już w trzech maratonach i ponad trzydziestu półmaratonach. „Ród”, rozpoczynający sagę „Wiedźmy z Savannah”, jest jego debiutem literackim.
„Ród” jest dla mnie jedną wielką zagadką. Dzieje się tam wiele. Czasami można mieć wrażenie, że aż nazbyt wiele, bo chwile oddechu są naprawdę krótkie. Wszystko jest złudzeniem, nie wiadomo, komu można wierzyć, choć każdy wydaje się na swój sposób wiarygodny. W całej tej plątaninie nawet wróg może okazać się najlepszym przyjacielem, a najlepszy przyjaciel zaciekłym wrogiem. Ale czy na pewno?
Mercy zbliża się już do dwudziestych pierwszych urodzin, więc nie mamy tutaj styczności z głupią, nastoletnią bohaterką, która myśli, że wszystko wie, a tak naprawdę wie tyle, co nic. Ta tutaj zdaje sobie sprawę z tego, że jej wiedza na pewne tematy jest ograniczona do minimum. Dziewczyna nie jest nieskazitelna. Myślę, że większość osób na jej miejscu w końcu miałaby dość sytuacji, w której się znalazła, i próbowałaby ją w jakiś sposób zmienić. Targają nią różne emocje i uczucia, ma wiele obaw, marzeń i planów. I to jest całkowicie normalne dla młodej kobiety. Zupełną zagadką są jej najbliżsi, których można naprawdę polubić, jednak... z czasem zmienia się o nich zdanie, by później powrócić do stanu początkowego. Wszyscy coś ukrywają i żyją z duchami przeszłości, jak zresztą każdy z nas.
J.D. Horn zwrócił także uwagę na samą magię, jej pozytywy i negatywy. W końcu moc to nie przelewki i trzeba umieć nad nią panować. Podoba mi się to, w jaki sposób autor rozplanował cały wątek z wiedźmami i magią. Kto, co, kiedy, dlaczego. Nic nie jest przypadkowe i wszystko ma swoje wytłumaczenie.
Jeśli jest młoda kobieta, to muszą być i jacyś mężczyźni. I tutaj też tacy są, a jakże. Ale na szczęście miłosne rozterki głównej bohaterki nie są najważniejszym wątkiem, a raczej takim pobocznym, który dodaje całej akcji jakiegoś smaku i, co się później okazuje, rozbudowania. Wiele spraw jest wytłumaczonych w inny sposób, niżby się tego można było spodziewać. Bo tutaj tak naprawdę niczego nie można być w stu procentach pewnym. Można domyślić się tylko części prawdy, ale raczej tej mniejszej niż większej.
Savannah jako miejscowość tworzy bardzo dobre tło akcji. Jest niejako kolejnym członkiem rodziny czy może bardziej społeczności – mrocznym, tajemniczym, skomplikowanym i przepełnionym magią. Ród Taylorów nie musi się ukrywać. Każdy mieszkaniec ma swoje zdanie na ich temat, ale nikt nie próbuje sobie wchodzić w drogę.
„Wiedźmy z Savannah” mogą być naprawdę dobrą serią. O ile „Źródło”, które wyjdzie już 12 sierpnia, będzie chociaż tak samo dobre jak „Ród”, to będę z niego zadowolona. Dla mnie J.D. Horn zakończył już swoją powieść, ale chyba dzięki temu jeszcze bardziej zaintrygował mnie kontynuacją. A po przeczytaniu opisu jestem już całkowicie pewna, że muszę jak najszybciej przeczytać drugi tom. Wiem jedno – co by nie było, autor pewnie nie raz mnie zaskoczy.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Savannah kryje w sobie wiele tajemnic. I to o wiele mroczniejszych, niż można sobie wyobrazić. I nikt nie ma myśli dziwnych paranormalnych stworzeń, typu wampiry czy wilkołaki. Bo kto w nie dziś wierzy? Mowa o czymś bardziej realnym. Bo przecież magia jest obecna wśród nas, prawda? Zdają sobie z tego sprawę nawet mieszkańcy.
Mercy Taylor, jako jedyna osoba z potężnego rodu...
2016-05-29
2013-07-10
Cinder próbuje wydostać się z więzienia, choć wie czym to grozi, ale po tym, czego się dowiedziała musiała coś z tym zrobić. Nawet świadomość zostania najbardziej poszukiwanym zbiegiem we Wspólnocie Wschodniej ją nie zniechęca. Wie, że gdyby siedziała z założonymi rękami czekając swoją egzekucję na nic by się zdały wszystkie trudy. Zaś po drugiej stronie kuli ziemskiej, w Europie Scarlet Benoit próbuje odnaleźć swoją zaginioną babcię. Podczas poszukiwań spotyka Wilka, który prawdopodobnie zna miejsce pobytu babci i który zapoznaje ją ze sprawami, a co najważniejsze z prawdą, którą nigdy nie poznała i której nigdy nie miała poznać. Ale to nie wszystko, bo właśnie w najmniej oczekiwanym momencie na drodze staje im Cinder… Jakie nowe pytania przynosi? Co się stało z babcią Scarlet? Kim tak naprawdę jest tajemniczy Wilk? Czego dowie się Scarlet? Jaką taktykę obrała królowa Luny i w jaki sposób zaatakowała Ziemię?
Marissa sprawnie połączyła losy dwóch bohaterek tworząc z tego jedną i spójną całość. Wszystko jest zależne od czegoś i nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie jest tak, że dziewczyny w jednym momencie po prostu wpadają na siebie na ulicy, bo ich spotkanie jest zależnie od przeszłości i podjętych decyzji.
Choć ciekawych pomysłów i akcji drugiej księdze nie brakuje to nie wiem czemu, ale podobała mi się ona jakby mniej. Nie wiem, czym jest to spowodowane, bo i przy „Scarlet” towarzyszyły mi podobne emocje: szczypta przewidywalności pomieszana z zaskoczeniem i szybko bijące serce spowodowane niektórymi sytuacjami. Pomimo tego jednak nie czułam takiego przywiązania jak z „Cinder”.
I w tej części nie zawiodłam się pod względem bohaterów. Może to wakacje i słońce tak na mnie działają, a może po prostu kunszt Meyer, która tak sprawnie tworzy swoje postacie. Oczywiście w kontynuacji mamy możliwość zapoznania się z nowymi postaciami takimi jak Scarlet, Wilk czy choćby Michelle Benoit, to jedne z tych ważniejszych, bo oprócz tego znajdziemy tutaj wielu innych nowych pobocznych bohaterów. I to właśnie Wilk wzbudził we mnie największe zainteresowanie. Jego czyny, słowa i sama historia.
I znowu zakończenie pojawiło się jakby znikąd. Ostatnio zbyt często doznaję takiego szoku przy zakończeniach książek, bo niewiadomo kiedy, a już czytam podziękowania. A niestety na trzecią księgę będę musiała trochę poczekać, choć nie wiem jak ja to zniosę, bo chciałabym ją mieć w tym momencie i od razu ją zacząć, tak samo jak było ze „Scarlet”, którą na szczęście miałam po zakończeniu księgi pierwszej. A teraz muszę czekać prawie rok na kontynuacje. Będzie to jedna z tych najbardziej wyczekiwanych przeze mnie przyszłorocznych premier. Jestem ciekawa całej historii, losów już poznanych i nowych bohaterów, a co najważniejsze baśniowych elementów, bo to one w głównej mierze mnie interesują.
Druga księga „Sagi Księżycowej” nie porwała mnie może w równym stopniu, co jej poprzedniczka, ale i mnie nie zawiodła. Styl pisania, rozdziały rozpoczynające się krótkim cytatem z baśni, dialogi, po których uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, bohaterowie, połączenie losów Scarlet i Cinder i intrygujące zakończenie sprawiają, że sagę Marissy Meyer mogę polecić każdemu, bo naprawdę jest tego warta. Coś innego w nowościach wydawniczych, które do niedawna były pełne wampirów, wilkołaków i upadłych aniołów, a teraz są pełne różnego rodzaju antyutopii i dystopii. Coś innego i jak dla mnie świeżego, dlatego tym bardziej namawiam do zapoznania się z „Sagą Księżycową”.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2013/07/saga-ksiezycowa-scarlet-marissa-meyer.html
Cinder próbuje wydostać się z więzienia, choć wie czym to grozi, ale po tym, czego się dowiedziała musiała coś z tym zrobić. Nawet świadomość zostania najbardziej poszukiwanym zbiegiem we Wspólnocie Wschodniej ją nie zniechęca. Wie, że gdyby siedziała z założonymi rękami czekając swoją egzekucję na nic by się zdały wszystkie trudy. Zaś po drugiej stronie kuli ziemskiej, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-06
http://szeptksiazek.blogspot.com/2013/06/reckless-nieustraszony-cornelia-funke.html
http://szeptksiazek.blogspot.com/2013/06/reckless-nieustraszony-cornelia-funke.html
Pokaż mimo to2015-08-13
https://panikultura.pl/ukryta-brama-eva-voller/
https://panikultura.pl/ukryta-brama-eva-voller/
Pokaż mimo to2019-07-31
https://panikultura.pl/cress-marissa-meyer/
https://panikultura.pl/cress-marissa-meyer/
Pokaż mimo to2018-03-29
https://panikultura.pl/bez-serca-marissa-meyer/
https://panikultura.pl/bez-serca-marissa-meyer/
Pokaż mimo to2018-08-16
https://panikultura.pl/historia-pszczol-maja-lunde/
https://panikultura.pl/historia-pszczol-maja-lunde/
Pokaż mimo to2017-03-20
https://panikultura.pl/klucz-mats-strandberg-sara-bergmark-elfgren/
https://panikultura.pl/klucz-mats-strandberg-sara-bergmark-elfgren/
Pokaż mimo to2018-07-10
Player One to książka, która jest wręcz stworzona dla geeków i miłośników popkultury lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. To powieść, która wciągnęła mnie do swojego świata na tyle, że nie mogłam doczekać się, kiedy ją skończę i zacznę oglądać ekranizację, by zobaczyć ją na ekranie i móc porównać ją z pierwowzorem. Jestem pod wrażeniem pomysłowości, wiedzy i umiejętności Ernesta Cline’a.
Cała recenzja: https://panikultura.pl/player-one-ernest-cline-ksiazka-film/
Player One to książka, która jest wręcz stworzona dla geeków i miłośników popkultury lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. To powieść, która wciągnęła mnie do swojego świata na tyle, że nie mogłam doczekać się, kiedy ją skończę i zacznę oglądać ekranizację, by zobaczyć ją na ekranie i móc porównać ją z pierwowzorem. Jestem pod wrażeniem pomysłowości, wiedzy i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-17
Brakowało mi powieści dystopijnej, która zamknie swoją historię w jednym tomie, a nie będzie jej rozwlekać na niekończące się pięciotomowe trylogie (fani literatury wiedzą, co mam na myśli). Tutaj przynajmniej mamy pewność, że wraz ze skończeniem książki poznamy prawdę. I to prawdę nie byle jaką i bardzo realistyczną. Aplikacja dostarczyła mi wielu wrażeń i inspiracji czytelniczych, bo wiele w niej odwołań do różnych dzieł, umiliła czas, a także pozwoliła zwrócić uwagę na pewne kwestie dotyczące korzystania z urządzeń podłączonych do sieci, różnego rodzaju aplikacji i działania mediów społecznościowych, o którym się mówi, ale do niektórych jakby to jeszcze nie dochodzi. Lub dotrzeć po prostu nie chce.
Przekaz jest tego taki – nie dajmy się zwariować. Jasne, trzeba korzystać z nowych technologii, jeśli mamy już taką możliwość. I tak teraz bez nich, to jak bez ręki. W to nie zaprzeczę, bo jakby mógł zaprzeczyć temu ktoś, działający w Internecie i social mediach. Jednak musimy znaleźć balans między byciem online, a byciem tu i teraz, samym ze sobą lub z bliskimi osobami, bo niestety, ale może skończyć się podobnie, jak pokazała to Lauren Miller w "Aplikacji".
Cała recenzja: http://panikultura.pl/aplikacja-lauren-miller/
Brakowało mi powieści dystopijnej, która zamknie swoją historię w jednym tomie, a nie będzie jej rozwlekać na niekończące się pięciotomowe trylogie (fani literatury wiedzą, co mam na myśli). Tutaj przynajmniej mamy pewność, że wraz ze skończeniem książki poznamy prawdę. I to prawdę nie byle jaką i bardzo realistyczną. Aplikacja dostarczyła mi wielu wrażeń i inspiracji...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-02
Katarzyna Berenika Miszczuk ma dar do pisania prostych, ale niesamowicie wciągających książek. Choć "Wilk" i "Wilczyca" mi się podobały, to jednak najlepiej wspominam "Ja, diablica". I teraz do grona moich ulubionych powieści dołącza "Szeptucha".
Cała recenzja: http://panikultura.pl/szeptucha-katarzyna-berenika-miszczuk/
Katarzyna Berenika Miszczuk ma dar do pisania prostych, ale niesamowicie wciągających książek. Choć "Wilk" i "Wilczyca" mi się podobały, to jednak najlepiej wspominam "Ja, diablica". I teraz do grona moich ulubionych powieści dołącza "Szeptucha".
Cała recenzja: http://panikultura.pl/szeptucha-katarzyna-berenika-miszczuk/
Strata drugiej osoby boli. A boli jeszcze bardziej, gdy tak do końca nie wiadomo, co się z nią dzieje. Czy jeszcze jest szansa na spotkanie z nią. Człowiek chwyta się każdej, choćby najmniejszej i najbardziej nieprawdopodobnej deski ratunku. A co, gdyby tak po roku nieudanych poszukiwań, nagle zapukał do drzwi nieznajomy człowiek, który uważa, że wie, gdzie znajduje się ukochana osoba? I czy można – na pierwszy rzut oka – w dość zwyczajnej rozgrywce w karty, przegrać swoją Wiarę?
Piotr Sender urodził się 1990 roku. Zadebiutował w 2011 roku książką „Bóg nosi dres” wydanej nakładem wydawnictwa Replika. Dwa lata później ukazała się kolejna – „Punkhead”, zaś w 2014 roku już pod logo wydawnictwa Uroboros – „Po drugiej stronie cienia”.
Nadal nie wiem, co mam sądzić o tej książce. Z jednej strony czytałam ją z niejaką przyjemnością, z drugiej strony czułam się, jakbym zmuszała się do tego. Może to przez te długie rozdziały? Tak, zaczynam doceniać te krótsze, które o wiele szybciej się czyta, bo można bez bólu je przerwać, nie zastanawiając się i nie liczyć stron do następnego. Może odnosiłam takie wrażenie, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego? Nie wiem dokładnie czego, ale na pewno nie historii, którą otrzymałam.
Wcale nie mówię, że to, co przedstawił w swojej powieści Piotr Sender jest złe i nie powinno się tego czytać. Muszę przyznać, że jest naprawdę dobre i doceniam pomysłowość autora. Do tej pory chyba nie spotkałam się z czymś podobnym, bo „Wszechświaty” Leonarda Patrignani dotykają na pierwszy rzut oka zbliżoną tematykę, jednak tak naprawdę zupełnie się od siebie różnią. „Po drugiej stronie cienia”, jak sam tytuł wskazuje jest o wiele mroczniejsza, a co najważniejsze, nie jest tu w żaden sposób poruszana teoria Wieloświatów, a dwóch – tego znanego nam obecnie i tego znacznie się od niego różniącego.
Czytając ten tytuł nie mogłam pozbyć się pewnej i dość nachalnej myśli, jakobym znajdowała się w grze (do takich wniosków doszedł nawet sam bohater) i to właśnie na jej kanwie on powstał. I tak przyszło mi do głowy, że gdyby ktoś podjął się tego wyzwania, to może coś by z tego nawet wyszło? Autorowi nie można odmówić wyobraźni, bo to, co przedstawił w swojej już trzeciej książce, jest całkiem godne podziwu. No i najważniejsze – udało się mu mnie zaskoczyć. Sprawy na ostatnich stronach powieści przybrały dla mnie tak nieoczekiwany obrót, że nie mogłam uwierzyć w to, co czytam i wydawało mi się to jakimś żartem, który zaraz zostanie wyjaśniony. Niestety, historia toczyła się dalej, a ja przyznałam Senderowi plusa, za to, że nie poszedł na skróty i przedstawił dość makabryczną wersję wydarzeń.
Niestety nic ciekawego nie mogę napisać o bohaterach. Nie związałam się jakoś szczególnie z żadnym nich. Jednym, który w jakiś tam sposób wydał mi się interesujący był Skiz. No dobra, i byłam ciekawa historii Leny, która niestety nie została jednak przedstawiona.
Zastanawia mnie jedno – czy ciąg dalszy to tylko taka zagrywka, czy rzeczywiste plany autora? Byłam święcie przekonana, że jest to powieść jednotomowa. Jednak Sender napisał dość otwarte zakończenie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby kontynuować historię Aleksa Bejnara, choć czuję, że będzie ona jeszcze mroczniejsza. Mam nadzieję, że jeśli Polak pokusi się o kontynuację, to przekaże w niej wreszcie historię Leny, bo po końcowych rewelacjach jestem jej najbardziej ciekawa.
Czy „Po drugiej stronie cienia” to warta przeczytania lektura? Oczywiście! Jeżeli gustuje ktoś w polskich i mrocznych klimatach oraz prostym, nieskomplikowanym języku, w którym nie brakuje niecenzuralnych wyrazów, to z pewnością pozycja dla niego. Takie nasze polskie i udane urban fantasy w olsztyńskich klimatach.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Strata drugiej osoby boli. A boli jeszcze bardziej, gdy tak do końca nie wiadomo, co się z nią dzieje. Czy jeszcze jest szansa na spotkanie z nią. Człowiek chwyta się każdej, choćby najmniejszej i najbardziej nieprawdopodobnej deski ratunku. A co, gdyby tak po roku nieudanych poszukiwań, nagle zapukał do drzwi nieznajomy człowiek, który uważa, że wie, gdzie znajduje się...
więcej Pokaż mimo to