-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyNigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń? 100-letnia pisarka właśnie wydała dwie książkiAnna Sierant5
-
Artykuły„Chłopcy z ulicy Pawła”. Spacer po Budapeszcie śladami bohaterów kultowej książki z dzieciństwaDaniel Warmuz7
-
ArtykułyNajlepszy kryminał roku wybrany. Nagroda Wielkiego Kalibru 2024 dla debiutantkiKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2011-04-03
2017-05-02
Katarzyna Berenika Miszczuk ma dar do pisania prostych, ale niesamowicie wciągających książek. Choć "Wilk" i "Wilczyca" mi się podobały, to jednak najlepiej wspominam "Ja, diablica". I teraz do grona moich ulubionych powieści dołącza "Szeptucha".
Cała recenzja: http://panikultura.pl/szeptucha-katarzyna-berenika-miszczuk/
Katarzyna Berenika Miszczuk ma dar do pisania prostych, ale niesamowicie wciągających książek. Choć "Wilk" i "Wilczyca" mi się podobały, to jednak najlepiej wspominam "Ja, diablica". I teraz do grona moich ulubionych powieści dołącza "Szeptucha".
Cała recenzja: http://panikultura.pl/szeptucha-katarzyna-berenika-miszczuk/
2014-07-24
Rok 1981, wschodnie wybrzeże Wielkiej Brytanii. Młodzi Amerykanie kontra ich brytyjscy rówieśnicy. Co z tego wyniknie? Kolejna bitwa o Anglię? A może ma ona o wiele większy zasięg? Jakie tajemnice skrywa las Rendlesham?
Mateusz Kudrański to polski debiutant, który urodził się w 1984 roku. Jest wegetarianinem, kocha zwierzęta i od dziesięciu lat pracuje jako grafik. Jego ulubioną pisarką jest J.K Rowling, zaś pierwszą wydaną powieścią Co wylądowało w lesie Rendlesham?.
Czego nie przewidziałam? Na pewno tego, że autorowi uda się mnie zaskoczyć. Kudrański balansuje raz w stronę normalnej przewidywalności, tak aby później zaserwować czytelnikowi niemałą niespodziankę. Akcja jest dobrze przemyślana. Trzeba przyznać, że Polak ma wyobraźnie i umie ją przelać na papier, tak aby inni czerpali z tego przyjemność.
Autor wykreował swoich bohaterów naprawdę dobrze, lecz jednak nie wszystkim udało się zdobyć moją sympatię. Jersey gra pierwsze skrzypce w tej powieści i to jemu najbardziej kibicowałam we wszystkim i nadal nie mogę uwierzyć, że tak potoczyły się losy w jednej sprawie. Z jednej strony to dobrze, bo nie zabrakło pewnego elementu zaskoczenia i emocji, które kłębią się we mnie po lekturze, z drugiej zaś ja nadal mam nadzieję... Po raz kolejny cieszę się, że postacie nie są wyidealizowane, bo byłoby to wtedy powodem do jeszcze większej irytacji. A tak pozostał nim tylko BB, którego jakoś nadal nie mogę obdarzyć cieplejszym uczuciem. Za to ciekawą parą bohaterów są Piguła i J., którzy cały czas sprawiali, że uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Jeden z drugim zaskakiwali mnie swoim zachowaniem – młodszy śmiałością, a starszy wręcz cofnięciem się nim do wcześniejszych lat.
Grzechem byłoby nie wspomnieć o naprawdę solidnym wydaniu. Jeśli tak miałaby wyglądać każda książka na księgarnianych półkach, to jestem absolutnie za! Autor postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i pokusić się o self-publishing, który widać w pewnych niedoróbkach – jak choćby niewyjustowanym tekście, który na początku mnie trochę denerwował, później jednak jakoś przyzwyczaiłam się do niego – jednakże twarda okładka, ciekawe projekty graficzne i cała oprawa są naprawdę godne podziwu.
Ilustracje są świetnym dodatkiem, który umila czytanie. Kudrański dobrze je przemyślał, ponieważ nie pokazuje w nich swoich bohaterów wprost, a tylko ich ogólny zarys pozostawiając miejsce na szczegóły wyobraźni czytelników.
Polak kupił mnie także językiem, którym jest napisana Co wylądowało w lesie Rendlesham?. Może nie tak idealnym, ale naprawdę dobrym, lekkim i co najważniejsze młodzieżowym, co cenię najbardziej, bo jeśli autor postanawia napisać książkę używając slangu nastolatków musi liczyć się z tym, żeby nie przesadzić i zrobić z niej niezrozumiałej nawet dla młodzieży językowej papki, która nawet nie jest podobna do tej, którym ona się posługuje.
Debiut Mateusza Kudrańskiego to naprawdę udany start. Świetna młodzieżowa fantastyka, z przemyślaną akcją i dosyć ciekawymi bohaterami. A co najważniejsze wyróżnia się na tle innych rodzimych tytułów, jak i nawet tych zagranicznych dopiero wydawanych w Polsce. Przełamuje monotonność i wałkowanie jednego tematu. Jest wręcz stworzona na wakacje. Lekka, przyjemna, wciągająca. Udowadnia, że polscy pisarze wcale nie są gorsi od tych spoza granic naszego kraju. Mam nadzieję, że Polak szykuje już następną powieść. Co wylądowało w lesie Rendlesham? zaś polecam wszystkim osobom złaknionym przygód.
______
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/07/co-wyladowao-w-lesie-rendlesham-mateusz.html
Rok 1981, wschodnie wybrzeże Wielkiej Brytanii. Młodzi Amerykanie kontra ich brytyjscy rówieśnicy. Co z tego wyniknie? Kolejna bitwa o Anglię? A może ma ona o wiele większy zasięg? Jakie tajemnice skrywa las Rendlesham?
Mateusz Kudrański to polski debiutant, który urodził się w 1984 roku. Jest wegetarianinem, kocha zwierzęta i od dziesięciu lat pracuje jako grafik. Jego...
2014-01-24
Artur w mgnieniu oka stracił wszystko – pracę, dziewczynę, „przyjaciela”, majątek. Jedynie, czym może się poszczycić to paczka prawdziwych przyjaciół, która nie opuszcza go w niedoli. Z pewnością gdyby nie oni, nie doszedłby do siebie, po tym, co go spotkało. Z pozostałych pieniędzy kupuje starą chatę na wzgórzu, nie znając jej przeszłości. Bo i po co? Nikt się nią nie chwalił, a i tylko na taki „luksus” było go stać. Już w pierwszy dzień poznaje jedną z miejscowych dziewczyn, Anetę. Miał nadzieję na stabilizację, jednak w najbliższym czasie nie jest ona mu dana, a to za sprawą przeszłości, która nie została jeszcze zamknięta. Przeszłości jego, jak i jego nowego miejsca zamieszkania. Jakie tajemnice kryją mury starego domu? Czego się o nim dowie? Co ma wspólnego z tym wszystkim nowo poznana niedowidząca Aneta, która szybko staje się jedną z najbliższych mu osób?
Marta Grzebuła jest polską pisarką pochodzącą z Wrocławia, gdzie urodziła się w 1960 roku. Pisze od trzynastego roku życia. Na swoim koncie ma już około trzynaście powieści i czterysta wierszy. Na rynku wydawniczym zadebiutowała tomikiem wierszy W cieniu Jarzębiny. Jak sama mówi „Sercem do serc, piszę”.
Po Przepaści samobójców spodziewałam się czegoś zgoła innego. Po tak mocnym tytule miałam nadzieję na coś z większym dreszczykiem i dawką podobnych emocji, czegoś, co bardziej zmrozi mi krew w żyłach, choć w małym stopniu. Niestety tutaj niczego takiego nie znalazłam. Owszem, jako powieść obyczajowa z wątkami paranormalnymi powieść jest nawet znośna. Razi jedynie fakt, że relacje między głównym bohaterem, a jedną z miejscowych dziewczyn tak diametralnie ulegają zmianie. Wszystkie dzieje się na już i teraz. Jest mało czasu na dokładne przemyślenie, chociaż czasami, to jest nawet lepsze od gdybania, ale jednak…
Właśnie… czas. O czasie jest napisane dużo. Aż za dużo. To się także tyczy opisów nastawania nocy. Jeszcze w żadnej książce nie znalazłam ich aż tyle. Do znudzenia i w pewnym momencie powtarzające się, czego wprost nie cierpię. Tak samo, jak ciągle powtarzanie „jak w przysłowiowym…”, itp. Tego już nie trzeba chyba powtarzać, raz wystarczy. Każdy to raczej wie, a jeśli nie każdy to znaczna większość. Dzięki temu poczułam się, jakbym była uważana za jakąś niedouczoną. Nie przesadzajmy, chyba wielu czytelników zna takie przysłowia, jak choćby „pękać w szwach”, tym bardziej, że prawie wszystkie użyte w powieści są także używane w potocznym języku.
Irytuje także ogrom błędów. W jednej chwili nie wytrzymałam i sprawdziłam, czy aby na pewno Przepaść samobójców przeszła przez korektę, bo na taką nie wygląda. Ku mojemu zaskoczeniu miała ją, ale chyba tylko tą „przysłowiową”. Naprawdę jest to jedna z najgorszych powieści pod tym względem, jaką czytałam całym moim życiu, bo co mam powiedzieć na takie słowa, jak „gdzie nie gdzie” (co już samej mnie raziło w oczy, jednak dla pewności musiałam sprawdzić w słowniku, ale co dziwne kilkadziesiąt stron później wyraz ten został dobrze napisany, tak jakby ktoś nie mógł się zdecydować, która pisownia jest odpowiednia i pomyślał „a wstawię dwa, jedna z nich na pewno jest dobra” niczym na dyktandzie z polskiego), czy „czerwono białą” (wszystkie nasze flagi narodowe do tej pory trzepoczące na wietrze chyba zatrzymały się z wrażenia… a do tego inne połączenie dwóch kolorów także było napisane osobno, bez myślnika). Takich kwiatków jest o wiele, wiele więcej, jednak te zapamiętałam najbardziej i właśnie tych strony zapisałam. Do tego dochodzi złe według mnie rozmieszczenie znaków typu myślnik czy cudzysłów i tak oto powieść była katorgą dla moich oczu, których rażą takowe niedociągnięcia szczególnie w książkach, które podobno mają jakąś tam korektę.
Gdyby rozpatrywać tę pozycję pod względem tematów, jakich porusza, oczywiście jest tu wszystko, o czym można przeczytać na tylnej obwolucie. Jest walka z przeciwnościami losu, jest opowieść o przyjaźni, miłości, prawdzie, zdradach, śmierci, naiwności, zrozumieniu i docenieniu czegoś za późno, kiedy straciło się to już bezpowrotnie. Podobnie sprawa ma się z bohaterami. Nic ciekawego. Ani do polubienia, ani do zapamiętania. Wszyscy tacy sami, podobni, zero różnicy, „bez życia”. Są także zjawiska nadprzyrodzone, które również nadały pewnej tajemniczości tej książce. Ratują ją tylko te poruszane tematy, jak i właśnie te zjawiska, ale jednocześnie jest to za mało. Za mało na dobrą powieść, którą mogłaby być.
Przepaść samobójców niestety mnie nie porwała, a szkoda, bo myślałam, że będzie, chociaż dobra. Powtórzenia, błędy, język i bohaterowie, a co najważniejsze akcja nie przypadły mi do gustu, w takim stopniu, na jaki liczyłam. Mam nadzieję, że to było moje ostatnie spotkanie z tak słabym wydaniem, bo jeśli nie naprawdę stracę wiarę w korektorów. A czy powieść Marty Grzebuły polecam? Na to już chyba nie muszę opowiadać, choć jak ktoś jest ciekawy, jego wola. Musi być to jedna człowiek o stalowych nerwach, którego nie obchodzą błędy ortograficzne i powtórzenia, tak jak mnie.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/01/przepasc-samobojcow-marta-grzebua.html
Artur w mgnieniu oka stracił wszystko – pracę, dziewczynę, „przyjaciela”, majątek. Jedynie, czym może się poszczycić to paczka prawdziwych przyjaciół, która nie opuszcza go w niedoli. Z pewnością gdyby nie oni, nie doszedłby do siebie, po tym, co go spotkało. Z pozostałych pieniędzy kupuje starą chatę na wzgórzu, nie znając jej przeszłości. Bo i po co? Nikt się nią nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-18
Selena jest sevilem. Trochę innym od wszystkich, ale wciąż sevilem. Istotą nie z tego świata, gdzieś między Niebem, Ziemią i Piekłem. Istotą, która wtrąca się w ludzkie życie. Pewnego razu zostaje jej powierzona misja. Misja, która odmieni ją, jak i całe jej życie. Musi zrobić coś z naukowcem, który dzięki swoim wieloletnim badaniom jest coraz bliżej odkrycia tych istot z innego wymiaru. W tym celu dostaje ciało człowieka, z którym absolutnie nie wie, co zrobić. Nie zna dokładnie ludzkich zwyczajów i przyzwyczajeń. Nie wie, jak być człowiekiem. Wie, że musi go zabić, ale wie też, że go kocha. Czy znajdzie wyjście z tej sytuacji nie narażając się przy tym swojemu Panu? Jaki los spotka tych dwojga? Czy naukowiec pozna prawdę?
Marta Dąbkowska jest polską początkującą pisarką oraz blogerką, uczęszczającą do klasy licealnej o profilu matematyczno-fizycznym. Zaczęła pisać, gdy miała piętnaście lat. „Magia i miłość” jest jej debiutem, jak i również pierwszą częścią serii „Sevile”.
„Magia i miłość” nie jest może literaturą najwyższych lotów. Powiedzmy sobie szczerze czy romanse paranormalne mają na celu takie być? Nie. Nie jest to też może powieść idealna, ale… ale niezwykle wciągająca i ciekawa. Możliwe, że była ona dla mnie odskocznią i pochłonęła mnie aż w takim stopniu po dość słabej i ciągnącej się, jak flaki z olejem poprzedniej książce, którą czytałam. Ale możliwe jest też to, że ta młoda autorka po prostu stworzyła interesującą historię, którą czytałam z przyjemnością.
Napisana prostym językiem książka kryje w sobie tylko niecałe dwieście stron. Ale jakich! Już od samego początku zaczyna się ciekawie, a to właśnie za sprawą języka bohaterki, która jest niezwykle silną osobowością, co można zauważyć po tym, jak przekazuje nam swoją historię. Tak, debiut ten jest napisany w narracji pierwszoosobowej, ale jest on dla mnie, jak najbardziej odpowiedni.
Selena nie raz i nie dwa sprawiła, że pojawił się na mojej twarzy uśmiech może nie tyle, co rozbawienia, co zażenowania, ale to ma związek z niektórymi wydarzeniami, które miały miejsce, a nie z samą powieścią i żałuję, że autorka nie rozwinęła właśnie tego wątku - oswajania się z ludzkim ciałem i wszystkimi przyzwyczajeniami i zwyczajami ludzkiego życia, bo to właśnie on dodawał tego komizmu. Choć trzeba przyznać, że jest ona dość przewidywalna. Ale jest to debiut i to jeszcze niezwykle młodej autorki, więc i to można wybaczyć.
Szkoda, że wątek miłosny pojawił się tak szybko. Mógł trwać trochę dłużej, mógł zostać bardziej rozbudowany, a tak ma się wrażenie, że kilka spojrzeń, kilka uśmiechów, rozmowy przy projekcie i wielka miłość gwarantowana. Szkoda, że to tak szybko się rozpoczęło, bo mogło być naprawdę ciekawie, patrząc na to, co przyszykowała autorka dla swojej bohaterki. Żałuję również tego, że autorka postanowiła zamieścić akcję wydarzeń w Nowym Jorku, a nie w Polsce, bo niektóre porównania były raczej bliższe Polsce niż Ameryce.
Sama nie wiem, czemu pierwsza część „Sevile” mi się tak spodobała. Ale w jakiś sposób urzekła mnie ta historia i już. Jestem ciekawa cóż takiego wydarzy się w kolejnych tomach i mam nadzieję, że tym razem będę mogła dłużej cieszyć się lekturą. I mam nadzieję, że autorka wprowadzi więcej elementów zaskoczenia i rozwinie wątek pewnego, tajemniczego młodzieńca. Wprowadzając przynajmniej te elementy powieść będzie z pewnością jeszcze lepsza. Zazwyczaj z każdą powieścią autor nabiera wprawy i każda jego powieść jest bardziej dopracowana, więc mam nadzieję, że w przypadku Marty Dąbkowskiej również tak będzie, bo widać, ze ma ona niezwykłą wyobraźnię i ciekawy styl.
______
http://szeptksiazek.blogspot.com/2013/07/sevile-magia-i-miosc-marta-dabkowska.html
Selena jest sevilem. Trochę innym od wszystkich, ale wciąż sevilem. Istotą nie z tego świata, gdzieś między Niebem, Ziemią i Piekłem. Istotą, która wtrąca się w ludzkie życie. Pewnego razu zostaje jej powierzona misja. Misja, która odmieni ją, jak i całe jej życie. Musi zrobić coś z naukowcem, który dzięki swoim wieloletnim badaniom jest coraz bliżej odkrycia tych istot z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-27
Życie Katy w dniu piętnastych urodzin zmienia się nieodwracalnie. Poznaje najbliższych ludzi i cały świat z zupełnie innej, nieznanej jej dotąd strony. Dowiaduje się o czymś, o czym śni wiele młodszych dziewczynek. Tylko czy ten dar, te umiejętności są tak niewinne i tak naprawdę niczemu nie służą? Co z demonami, które trzeba za wszelką cenę unicestwić? Czemu o tym wszystkim jest informowana dopiero po piętnastu latach? Jak do tego doszło? Co szykuje dla niej los? Co ma do tego Łowca? Kim jest i czego od niej chce? Czy Katy podejmie słuszne decyzje? Jaki dar w niej drzemie?
Agnieszka Michalska to młoda, polska autorka. Urodziła się i mieszka w Czempiniu. Osiemnastolatka ma na koncie jedną debiutancką książkę, a jest nią właśnie Łowca demonów. Jak informuje na swoim Fan Page’u pisze już kolejną powieść – Echo.
Swego czasu byłam fanką tak kultowego serialu, jakim były amerykańskie Czarodziejki. Pamiętam, jak budząc się od razu przełączałam na Polsat, żeby po raz kolejny spotkać się z Piper, Pheobe i Page. Jak widać od zawsze uwielbiałam magię i wszystko, co z nią związane, więc koło tego serialu nie mogłam przejść obojętnie. Kiedy tylko dowiedziałam się, że Kroniki Ciemności inspirują się jego fabułą od razu zainteresowałam się nimi. Mały powrót do dzieciństwa, do czasów, kiedy wszystko było prostsze, choć wtedy wydawało się trudne. Do czasów, kiedy marzyło się o zostaniu jedną z czarodziejek podobnych do tych z serialu lub inną wróżką Winx czy W.I.T.C.H. To jest coś, czego mi właśnie brakowało. Żałuję tylko, że nie było to tak sentymentalne i tak dobre, jak oczekiwałam.
Pomimo magii, demonów i walk, nie jest to książka brutalna. A szkoda, bo mogłoby się to z niej wyciągnąć. Wszystkie starcia na linii czarodzieje – demony, zostały po prostu źle opisane i zobrazowane. Nie wiem czy autorka miała na celu je tak łagodnie opisać, aby nikogo nie zrazić i nikomu „nie obrzydzić” akcji, ale brutalność dodałaby swojego rodzaju ciekawego smaku do tej powieści. Niby jest krew, niby są demony, ale nie ma tej siły, tej ostrości, jakiej oczekiwałabym od tych istot.
Dialogi są czasami naprawdę mdłe i niezbyt płynne. Są takie, no cóż… nijakie. Po przeczytaniu niektórych z nich od razu przychodziło mi na myśl rozwiązanie, ale myślałam „zawsze mogę się mylić”, jednak i tym razem intuicja mnie nie zawiodła i wszystkiego się domyśliłam. Szkoda, bo element zaskoczenia bardzo sobie cenię. A samo zachowanie bohaterów nie jest dla mnie naturalne. Nie sądzę, aby dzieciaki w wieku piętnastu lat po tym, jak dowiedziały się, że ich świat jest pełen magii, demonów i grozi im szczególne niebezpieczeństwo chciały iść same, bez żadnego opiekuna w góry, kiedy na ich oczach dzieje się istna wojna światów. Nie wiem, może to ja jestem tchórzliwa, ale na ich miejscu chciałabym, aby ktoś ze mną poszedł, a tym bardziej, że nie byłby to jakiś dorosły, tylko ich nowopoznana przyjaciółka. Ktoś trochę starszy i ktoś, kto jednak zna się lepiej na rzeczy. Kto pomógłby im nie tylko w drodze, ale w oswojeniu się z jakby nie patrzeć dla nich nowym światem i w odnalezieniu swoich ukrytych umiejętności. Katy jest niby odważna, niby waleczna, niby pyskata, ale tak naprawdę niczym się nie wyróżnia. W niektórych sytuacjach próbuje zachowywać się niczym „dorosła nastolatka”, żeby później pokazać, że logiczne myślenie jest jej obce. A relacje pomiędzy niektórymi bohaterami dzieją się dla mnie zbyt szybko. Nie wiem czy byłabym wstanie określić ledwo zapoznaną dziewczynę swoją przyjaciółką. Do tego jednak potrzeba czasu, a tutaj, jak widać wszystko jest łatwe i rzucanie tak ważnymi terminami jest na porządku dziennym.
Niezaprzeczalnym atutem jest z pewnością okładka. To ona przyciąga potencjalnego czytelnika do zapoznania się z historią. Muszę przyznać, że tak było również ze mną, bo jest ona naprawdę magiczna. Szkoda tylko, że to, co znajdziemy w środku, nie jest tak dobre jak to, co widzimy na pierwszy rzut oka.
Łowca demonów miał być pierwszą części serii Kronik ciemności, jednak jak poinformowała autorka swoich czytelników – kontynuacji nie będzie. Zmiana wydawnictwa i inne czynniki przyczyniły się do tego, że miłośnicy pióra Agnieszki Michalskiej nie będą mieli możliwości zapoznania się z dalszymi losami bohaterów.
Sądzę, że książka Agnieszki Michalskiej spodoba się dzieciom w szkole podstawowej. Patrząc na to, że sama niedawno chodziłam do gimnazjum i mając na uwadze fakt, że czytałam razem z koleżankami dojrzalsze książki, śmiem twierdzić, że ta pozycja lekko ich zanudzi, a to z powodu tej łagodnej akcji, o której wcześniej wspomniałam. Debiut ten nie jest zbyt udany, ale nie wszystkie takie muszą być. Mają być po prostu dobre, a tej Łowcy demonów trochę do tego miana brakuje. Mam nadzieję, że kolejne książki tej autorki będą coraz to lepsze, bo zawsze daję szansę autorom, nawet tym, którzy mnie zawiedli. A nuż styl pisarski i inne czynniki wpływające na odbiór powieści będą bardziej dopracowane i przyjemność z lektury będzie większa. Ciekawa jestem Echa i na pewno będę śledzić poczynania autorki, bo na wyrobienie swojego stylu ma jeszcze dużo czasu.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2013/11/kroniki-ciemnosci-owca-demonow.html
Życie Katy w dniu piętnastych urodzin zmienia się nieodwracalnie. Poznaje najbliższych ludzi i cały świat z zupełnie innej, nieznanej jej dotąd strony. Dowiaduje się o czymś, o czym śni wiele młodszych dziewczynek. Tylko czy ten dar, te umiejętności są tak niewinne i tak naprawdę niczemu nie służą? Co z demonami, które trzeba za wszelką cenę unicestwić? Czemu o tym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-13
Warszawa. Normalny lipcowy dzień. Upał, ludzie spieszący się do pracy, na zakupy, na spotkania, czy jeszcze w bliżej lub dalej nieokreślonym kierunku. Dzień, jak co dzień. Do czasu. Do czasu, kiedy właśnie ci ludzie nie zaczynają zachowywać się, co najmniej dziwnie. Wypadki, kolizje, i oni. Dziwnie zachowujące się osoby, chcące zabawić się w dość oryginalnego berka. No wiesz.. ja jęcząc i łażąc niczym jakiś świr po zdecydowanie za dużej dawce alkoholu i nie wiadomo, czego jeszcze, sztywny jak kij od miotły, idę za tobą, zionąc odorem zgniłego mięsa niczym smok wawelski ogniem, próbując cię złapać i… ugryźć. Klepanie już wyszło z mody. Teraz muszę wyszarpać kawałek twojego mięsa, z twojego przerażonego ciała. Ale tak naprawdę nie masz się, czego bać. Powstaniesz na nowo, lecz nie będziesz o tym pamiętał. Będziesz kolejnym kimś w naszej niezbyt organizowanej grupie łaknących świeżej części ciała żywego człowieka. Przyłączysz się, czy będziesz uciekał? Chcesz się dowiedzieć, od czego to się zaczęło? Nie wiem. Tak po prostu, jakiś fajny chłopak postanowił mnie najzwyczajniej w świecie ugryźć. Tak po prostu. A ja planuję zrobić to również tobie. Aaa.. pytasz, od czego to się ogólnie zaczęło? Tego nikt jeszcze nie wie. Wyżsi wiedzą tylko tyle, że się nas boją. Ile to będzie trwało? A niby skąd ja mam to wiedzieć? Jak na razie mam na celu dobranie się do ciebie i o niczym innym nie myślę. Jeśli w ogóle to robię. To jak, jesteś z nami czy przeciwko nam? Jak ci tam – nudziarz w garniaku, całkiem ogarnięta nastolatka, małżeństwo z przypadkowo poznanym dzieciakiem i komandos z kolejnym przedstawicielem grupy wiekowej poniżej dwudziestki?
Andrzej Wardziak, to polski debiutant na rynku wydawniczym. Warszawiak urodzony w 1985 roku, z wykształcenia tłumacz języka angielskiego, jednak niepracujący w swoim zawodzie. Pierwsza wydana przez niego książka nosi tytuł Infekcja.
Z zombie w literaturze jeszcze nigdy nie miałam do czynienia. Postanowiłam to zmienić, po tym jak coraz więcej książek, filmów, seriali i innych tego typu produkcji pojawia się na całym świecie i w naszym kraju. Ułatwił mi to zadanie autor książki Infekcja Andrzej Wardziak, który pewnego dnia napisał z zapytaniem, czy może nie chciałabym zapoznać się z jego debiutem. Myślę sobie „Dlaczego nie?” ciekawie jest wreszcie od czegoś zacząć, a tym bardziej od czegoś swojego, czegoś polskiego. Tym bardziej, że tytuł zapowiadał się naprawdę ciekawie.
Akcja dzieje się na przestrzeni kilku dni. Krótka czas akcji trzeba przyznać, jednak za sprawą opisywania jej z perspektywy kilku bohaterów czy też kilku grup sprawia, że cały czas się coś dzieje. Szybko, dynamicznie i strasznie. Co innego czytać o wydarzeniach, które rozgrywają się gdzieś tam w Ameryce, a co innego czytać o oddalonej o kilkaset kilometrów w Warszawie. A wizja przedstawiona przez autora jest naprawdę odrażająca.
Głównych bohaterów, jak na jedną powieść jest naprawdę dużo. Z tego też powodu, czasem miałam mętlik w głowie, kto, z kim i jak. A spowodowanie było to tym, że dwie grupy, były do siebie podobne pod względem wieku i pełnionych funkcji zawodowych przez ich „liderów”, lecz idzie się do tego w jakimś stopniu przyzwyczaić. Z siedmiu towarzyszących nam postaci, najwyraźniejszym z nich jest Jacek. Pracownik nudnej korporacji, więzień monotonii, który odkrywa zupełnie nowe możliwości po wybuchu infekcji. Nieograniczającą wolność i robienia tego, na co ma się aktualnie ochotę. Podczas powieści przechodzi niewyobrażalną zmianę i zdążyłam go tak po prostu „znielubić”. Jednak to doskonale obrazuje, jak niektórzy ludzie potrafią się zmienić w obliczu takiej sytuacji. Ciekawą postacią okazała się dla mnie Kaja. Może dlatego, że jest jedyną dziewczyną w zbliżonym wieku do mnie w powieści? Do tego jest twarda i dzięki swojemu tacie, pokazuje, na co ją stać, a także ma dosyć nietypowe zainteresowania, o których tylko napomknięto. Reszta, czyli Kuba, Natalia, Tomek, Paweł i Max byli mi obojętni.
Andrzej Wardziak zakończył swoją powieść w dość typowy i nietypowe sposób. W typowy, gdyby była to jednotomowa powieść. W nietypowy, bo jest to pierwsza część serii, o czym możemy przekonać się po ostatnich słowach „KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ”. To tylko zaostrzyło mój apetyt na drugi tom, bo jestem najzwyczajniej w świecie ciekawa, jaką koncepcję ma na nią autor i ile też części planuje. Co z bohaterami, co z akcją, kogo poznamy w kolejnych odsłonach? I czy wreszcie dowiemy się, skąd wzięła się infekcja, czym jest i jakimi środkami uda się ją zwalczyć?
Dla miłośników mocnej fantastyki Infekcja będzie czymś naprawdę dobrym. Tym bardziej dla lubujących się szczególnie w postaciach, jakimi są zombie. Coś nowego na naszym runku, mając na myśli powieści polskich autorów. Bo książek o zombie teraz się mnoży, a mnoży, ale tylko tych spoza granic naszego kraju. Chociaż mogę się mylić, bo w zombiakowych tematach nie siedzę. Czy Wardziak przekonał mnie do nich? Cóż z pewnością sięgnę po kilka innych tytułów, które mnie interesują, ale chyba nie zapałam do nich taką sympatią i zainteresowaniem, jak choćby do wampirów, czarownic czy wilkołaków. Autor ma dobry warsztat, jego powieść czyta się lekko i przyjemnie, lecz czasami miałam wrażenie, jakbym dane zdanie czy stwierdzenie czytała już wcześniej. Debiut się jednak dla mnie rządzi swoimi prawami, bo jest to pierwsza książka, dany autor dopiero się rozwija, więc zważając na ten fakt, jest naprawdę dobrze i sądzę, że będzie jeszcze lepiej. Czekam na informacje o kolejnym tomie, jak i o innych powieściach, bo z tego, co autor pisze na swojej stronie, jego kolejny twór będzie nosił tytuł Coś za coś. W takim razie oczekuję więcej szczegółów, a zainteresowanych zapraszam do zapoznania się z jego debiutem.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/01/infekcja-andrzej-wardziak.html
Warszawa. Normalny lipcowy dzień. Upał, ludzie spieszący się do pracy, na zakupy, na spotkania, czy jeszcze w bliżej lub dalej nieokreślonym kierunku. Dzień, jak co dzień. Do czasu. Do czasu, kiedy właśnie ci ludzie nie zaczynają zachowywać się, co najmniej dziwnie. Wypadki, kolizje, i oni. Dziwnie zachowujące się osoby, chcące zabawić się w dość oryginalnego berka. No...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-27
Dwudziestu bogów. Dwa Kręgi. Walka o władzę. Kogo rodzice wybrali na przywódcę? Kiedy to się stanie? Czym tak naprawdę jest Miasto Nieśmiertelnych? Kto je zamieszkuje? Co jeden z Bogów zobaczył w swojej wizji?
Sonia Wiśniewska to prawie dwudziestopięcioletnia polska autorka Miasta Nieśmiertelnych będących jej debiutem na rynku wydawniczym. Fantastyką zainteresowała się dzięki filmom animowanym, które popchnęły ją do tworzenia swoich prac.
Mitologią zainteresowałam się już od zapoznania się z pierwszymi mitami w szkole podstawowej. Oczarował mnie świat mitycznych bogów i ich historie. Choć w ostatnich latach niestety ją zaniedbałam z chęcią sięgam po powieści w jakiś sposób inspirujące i nawiązujące o tej tematyki. Chociaż opis Miasta Nieśmiertelnych w żaden sposób nie mówi o tym temacie, liczyłam trochę na niego. Można powiedzieć, że jest on utaj obecny w jakimś stopniu.
Nie można odmówić autorce pomysłowości i wyobraźni, bo te jak na debiut prezentują się nawet dobrze. Szkoda, że z tymi cechami nie szło także wykonanie, które pozostawia wiele do życzenia. Bo chyba fakt, że książkę, która ma zaledwie 190 zapisanych stron męczyłam prze prawie tydzień mówi sam za siebie. Może i nie jestem mistrzynią szybkiego czytania i nie połykam 400 stron w jeden wieczór, ale z pewnością z tą lekturą spędziłabym jeden, może dwa wieczory w zależności od stopnia zainteresowania i chęcią zapoznania się z dalszymi losami bohaterów.
W tym wypadku nie chciałam ich poznać. Do kolejnego sięgnięcia po tę powieść nic mnie nie ciągnęło. Odkładałam ją za każdym razem, kiedy po raz kolejny zaczęłam ją kontynuować. Dawno już nie spotkałam się z takim tytułem. Akcja Miasto Nieśmiertelnych w ogóle do mnie nie przemówiła. A może byłoby zupełnie inaczej, gdyby zostałaby ona podana w inny sposób? Może gdyby była ona trochę dłuższa, ale za to bardziej dopracowana lepiej by się ja czytało?
Czytanie utrudniały mi same postacie stworzone przez Wiśniewską. Może nie ich jakieś poszczególne cechy, ale nadanie „bliźniakom” podobnych imion zaczynających się na te same litery, jak np. imiona Panów Błyskawic – Silasa i Sirousa, czy choćby Lerdy i Laroshe, czyli Pana Przyszłości i Pana Zdrady. Gdyby nie spis na początku książki – który zauważyłam zbyt późno, bo jakoś wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi – gdzie przedstawieni są wszyscy Bogowie kręgami z pewnością bym się pogubiła. Żaden z nich jakoś szczególnie się nie wyróżnia. Każdy jest taki sam, bezkształtny. Choć autorka starała się tchnąć w nich życie i obdarzyć ich innymi cechami, nieszczególnie jej się to udało. Oczywiście oprócz mocy im przypisanych często tworzonych na zasadzie przeciwieństw, choć to zostało także zgoła naciągnięte.
W Mieście Nieśmiertelnych zabrakło mi także pewnej ciągłości i spójności. Może to wina składu, może czego innego, ale ciągłe przerywanie akcji mnie w pewien sposób wybijało z rytmu, w jakim znajduję się podczas czytania. Denerwujące jest także zrobienie ze zwykłych opisów części należącej do dialogu. Niestety to mnie dezorientuje, bo wtedy zastanawiam się czy ktoś to powiedział, a jeśli tak to, kto to był, a tak naprawdę nikt tego nie zrobił.
Chociaż zostałam uprzedzona o ewentualnych błędach nadal nie mogę ich znieść i w ogóle się do nich nie odnieść. I wiem, że to nie wina autorki, a wydawnictwa. Tym bardziej powinno się na nie zwracać uwagę, bowiem nakładem takiego jednego nie jest przecież publikowana jedna książka, a jest ich znacznie więcej. Jak więc młodzi czytelnicy mają się rozwijać i czytając oswajać ze słowem pisanym, a co za tym idzie z interpunkcją czy ortografią, jeśli korektorzy w ogóle nie zwracają na nie uwagi? Przy tego typu książkach zastanawiam się, po co oni w ogóle tam są, po co ich nazwisko znajduje się na pierwszych czy ostatnich stronach danej powieści. Czy oni w ogóle zaglądają do przesłanych im materiałów do korekty? Jak to jest, że jedne wydawnictwa wydają tytuły prawie bezbłędne, a inne mają w swoich publikacjach błąd na błędzie? Sytuacja jest o wiele ciekawsze, że nie po raz pierwszy spotykam się z podobnym wydaniem spod loga Warszawskiej Firmy Wydawniczej. Zastanawiałam się, czy to może wina tego jednego korektora, ale nie. Choćby na drugiej powieści znajduje się zupełnie inne nazwisko. Skąd oni się tam wzięli, tego nie wiem… Miasto Nieśmiertelnych jeszcze dobrze się nie zaczęło, a już widnieje jeden z ważniejszych błędów. Jeśli więc jednak wpadnie w Wasze ręce ten tytuł Pan Księżyca zwie się Ari-nova, nie zaś Ari-afte, jak będziecie mogli zobaczyć.
Niestety tym razem polska powieść mnie nie porwała. Jedynymi rzeczami, jakie przypadły mi do gustu to sama koncepcja książki i koniec, a dokładniej ostatnie zdanie. Szkoda, bo z Miasta Nieśmiertelnych mogłaby wyjść naprawdę dobra historia o bogach, braterstwie, zdradzie i władzy. Nie spisuję jednak talentu Sonii Wiśniewskiej na straty, bo nie debiuty nie zawsze są dobre.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/03/miasto-niesmiertelnych-sonia-wisniewska.html
Dwudziestu bogów. Dwa Kręgi. Walka o władzę. Kogo rodzice wybrali na przywódcę? Kiedy to się stanie? Czym tak naprawdę jest Miasto Nieśmiertelnych? Kto je zamieszkuje? Co jeden z Bogów zobaczył w swojej wizji?
Sonia Wiśniewska to prawie dwudziestopięcioletnia polska autorka Miasta Nieśmiertelnych będących jej debiutem na rynku wydawniczym. Fantastyką zainteresowała się...
2012-12-01
http://szeptksiazek.blogspot.com/2012/12/darkar-poswiecenie-dariusz-dolinski.html
http://szeptksiazek.blogspot.com/2012/12/darkar-poswiecenie-dariusz-dolinski.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-12-22
http://szeptksiazek.blogspot.com/2012/12/ciemno-kamila-caka.html
http://szeptksiazek.blogspot.com/2012/12/ciemno-kamila-caka.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kolejna książka autorstwa Katarzyny Majgier, która mi się podobała. Realistyczna. Pokazująca, że każdy ma problemy, ale czasami nie tak ważne jakby się mogło wydawać... Choć wiadomo, że dla każdego jego problemy są najważniejsze. I taka postać jak Afrodyta bardzo się przydała.. Moim zdaniem pokazała, że nie każdy może uczyć nastolatków w gimnazjum, bo czasami źle się to może odbić na ich psychice, no i że nie liczy się tylko kasa i znany ojciec (który jak się okazało nie był aż tak znany w młodszym pokoleniu). No i te stwierdzenia prababci Ani o molach. Niby taki prosty przykład, ale jednak czegoś uczy. Rewelacyjna książka. Gorąco polecam!
Kolejna książka autorstwa Katarzyny Majgier, która mi się podobała. Realistyczna. Pokazująca, że każdy ma problemy, ale czasami nie tak ważne jakby się mogło wydawać... Choć wiadomo, że dla każdego jego problemy są najważniejsze. I taka postać jak Afrodyta bardzo się przydała.. Moim zdaniem pokazała, że nie każdy może uczyć nastolatków w gimnazjum, bo czasami źle się to...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to