-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyNigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń? 100-letnia pisarka właśnie wydała dwie książkiAnna Sierant3
-
Artykuły„Chłopcy z ulicy Pawła”. Spacer po Budapeszcie śladami bohaterów kultowej książki z dzieciństwaDaniel Warmuz7
-
ArtykułyNajlepszy kryminał roku wybrany. Nagroda Wielkiego Kalibru 2024 dla debiutantkiKonrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2014-08-29
2014-11-05
Szesnastoletnia Julia zaczyna właśnie zupełnie nowe życie. Życie, które całkowicie różni się od poprzedniego. Nowa szkoła, nowe znajomości, nowe standardy, w jakich przyszło jej teraz żyć sprawiają, że nie może zapomnieć o tym, co było. Ale i tutaj ma, co robić – bo niedługo po pojawieniu się, zdobywa przystojnego i popularnego chłopaka Feliksa. To dzięki niemu i jego paczce ma, choć mały kontakt ze swoim „starym” ja. Ale jest jeszcze Niki... Tajemniczy, mroczny i nielubiany przez wszystkich, który pewnego dnia mówi Julii, że ma wiadomość od jej dziadka. Tylko najdziwniejsze jest to, że on... nie żyje. Czy to co mówią o Nikim w szkole okaże się prawdą?
Marie Lucas to niemiecka autorka książek dla młodzieży, która podczas pisanie zaszywa się w górskiej chacie. Mieszka na zmianę w Berlinie i Hanowerze. Napisała również takie tytuły jak „Exquis Cadavres” oraz „Was wir auch tun”.
Bohaterowie nie byli mi całkowicie obojętni, ale też nie przywiązałam się w szczególności do żadnego z nich. Julia z czasem stała się niesamowicie irytująca. Jej niezdecydowanie i poniekąd bawienie się uczuciami innych jest godne pożałowania. Nie wiem, jak w obecności swojego chłopaka, który nie jest może w najlepszej formie w danym momencie, można całować się ze swoim byłym (?!). Dla mnie jest to po prostu nienormalne i niemoralne. I rozumiem, że młodość rządzi się swoimi prawami, ale nie trzeba pisać, co chwilę o zbliżeniach. Jest to chyba mój pierwszy paranormal romance, gdzie zwróciłam na to uwagę, bo zaczęło mnie to z lekka denerwować.
Cieszę się, że autorka pokusiła się o zupełnie inne postaci paranormalne. Nie ma tutaj wampirów, wilkołaków czy innych aniołów. Są za to ludzie i istoty z zaświatów. Coś można by powiedzieć innego i rzadko wykorzystywanego. Wątek ten jest naprawdę ciekawie przedstawiony i co najważniejsze, kolejnych rzeczy dowiadujemy się razem z bohaterami. No i do tego dodajmy także fakt, że jednak duchy są można by rzec najbliżsi naszemu realnemu światu, bo choć większość w nie nie wierzy, to jednak nutka niepokoju zawsze gdzieś tam jest obecna.
Intrygujący jest też motyw dziadka i spadku. To właśnie on daje historii rozpędu. Kto, co, jak, dlaczego? Tego próbujemy dowiedzieć się przez całą książkę, a rozwiązanie tej zagadki jest zupełnie nieoczekiwane i zaskakujące. Co prawda właśnie on nie został należycie wyjaśniony, więc nie wiem, czy autorka czasami nie planuje kontynuacji, czy może nie dopracowała swojej powieści.
O języku powieści chyba nie trzeba wspominać, bo jak zawsze przy tego typu powieściach jest on po prostu łatwy, bez żadnych rewelacji. Tak, aby jeszcze szybciej i przyjemniej ją się czytało. Nie da się nudzić przy tej książce, także za sprawą akcji, która nie dłuży się.
„Między teraz a wiecznością” nie jest powieścią idealną. Ba, nie jest nawet idealnym paranormal romance, ale kurczę, podobało mi się. Nie jest tak świetne, jak „Urodzona o północy” C.C. Hunter, ale spędziłam przy niej miło czas i co najważniejsze nie żałuję tego. Takiej lektury mi trzeba po ciężkim dniu, kiedy już się nic nie chce – łatwej, banalnej i ciekawej, przy której można szybko zapomnieć o problemach dnia codziennego i po prostu zatopić się w przedstawianej historii.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Szesnastoletnia Julia zaczyna właśnie zupełnie nowe życie. Życie, które całkowicie różni się od poprzedniego. Nowa szkoła, nowe znajomości, nowe standardy, w jakich przyszło jej teraz żyć sprawiają, że nie może zapomnieć o tym, co było. Ale i tutaj ma, co robić – bo niedługo po pojawieniu się, zdobywa przystojnego i popularnego chłopaka Feliksa. To dzięki niemu i jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-20
Jedna doba. Cztery katastrofy lotnicze. Troje ocalonych. Czemu akurat oni? Co takiego się wydarzyło? Masa teorii. Która z nich jest prawdziwa? Lub... która jest bliższa prawdy? Co na ten temat sądzą rodziny i świadkowie? Czy istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie?
Sarah Lotz jest autorką dwunastu książek, z czego aż trzy to serie napisane wspólnie z innymi pisarzami pod zmienionym nazwiskiem. Napisała również wiele krótszych form. W Polsce ukazała się tylko jej jedna powieść – Troje. Obecnie mieszka ze swoją rodziną w Kapsztadzie.
Akcja promocyjna Troje była chyba jedna w swoim rodzaju. Dostając tajemnicze maile, muszę przyznać, że towarzyszyło mi uczucie lekkiego niepokoju. Czarne koperty, w których znajdowały się pierwsze rozdziały, później czarne strony powieści. To już zwiastuje dobrą lekturę, bo przecież byle czego by tak nie reklamowano, prawda? Z tego wszystkiego uwierzyłam w to, co mam czytać i szukałam informacji na temat tych wydarzeń. Ale chyba takie wrażenie miała ona sprawiać, prawda?
Właśnie... niepokój. To dość znaczące słowo określające samą powieść. Bo tak się czułam prawie przez całą historię. Może nie trzęsłam się jak galareta, ale gdzieś tam to właśnie on mi towarzyszył. No i absolutnie nic nie nastroi do czytania bardziej jak ciemna noc, trzaskające rolety o okna i odgłos przelatującego gdzieś w pobliżu samolotu. No jak tu się odczuwać, choć lekkiego uczucia lęku? No jak? Ja nie wiem, czy to ktoś mi robi na złość, ale dziwnym trafem podczas dwóch ostatnich nocy spędzonych z tą książką taka sytuacja miała miejsce, gdzie dawno tego typu środki transportu nie podróżowały nad moimi okolicami. I nie, to wcale nie jest śmieszne. Teraz wiem, że dobrze zrobiłam zostawiając sobie tę lekturę na później, bo nie wiem, czy ktoś, choćby siłą wpakowałby mnie do samolotów, którymi miałam okazję lecieć na początku wakacji.
Troje to zlepek różnych punktów widzenia na temat katastrof – swego rodzaju badania przeprowadzone przez autorkę Czarnego Czwartku. Od katastrofy do spisku Elspeth Martins, stworzoną przez Lotz. Rozmowy z osobami z bliskiego otoczenia ofiar i Trojga, jaki i jakoś związanych ze sprawą, artykuły z różnych zakątków świata. To daje naprawdę ciekawy i bardziej rozległy obraz sytuacji niż, gdyby była przedstawiona tylko z jednej perspektywy. Za to należy się duży plus, bo jest to coś innego. Szkoda jednak, że nie była ona pokazana również oczami właśnie tych dzieci. Oczywiście nie jest to minus, a ot takie zwrócenie uwagi na dość ciekawą kwestię. Wiem, że byłoby to trudne z wiadomych względów, jednak nie powiem, że nie ucieszyłabym się, gdyby Sarah Lotz pokusiła się o wydanie drugiej powieści pisanej właśnie z ich perspektywy.
Dopatrzyłam się jednak kilku błędów w książce, które lekko mnie zdezorientowały. I nie, o dziwo, nie są to błędy ortograficzne. I właściwie nie wiem, czy są one winą autorki czy tłumacza. Pierwszym jest jakaś rozdwojona płeć znanego komisarza Ace Kelso. Raz jest kobietą (strona 49), zaś później już mężczyzną (strony 197 i 446). Nie wiem, czy to miała być kolejna zagadka do rozwiązania, czy po prostu pomyłka, choć dość znacząca i dająca się we znaki. Podobnie jest z sytuacją na stronie 421, gdzie artykuł przedstawia sytuację z przyszłości (na szczęście niczego nie zdradza, bo o tym już czytelnik dowiaduje się wcześniej). I po raz kolejny nie wiem, o co w tym chodzi. Czy jest to celowe, czy może ktoś popełnił kolejny błąd, który mąci nieźle w głowie.
Sarah Lotz napisała bardzo dobrą powieść. Troje to dla mnie zupełna nowość, bo jak dotąd nie spotkałam się z tego typu historią i do tego przedstawioną w taki sposób. Jeśli kogoś interesują dobre thrillery, w których aż roi się od spisków, to z pewnością znajdzie coś dobrego w tym tytule. Bo o tym właśnie on jest, o tym całym dziennikarskim zgiełku, który zlatuje się jak mucha do smrodu i tylko co kolejny czeka aż wykryje coś przed innymi, nie postawiając się w sytuacji samych poszkodowanych. Jest także o spiskach i o tym do czego mogą one doprowadzić i co robią z ludźmi, a co najważniejsze, jak każdy zakątek świata na niego reaguje, bo to także jest dosyć wyraźnie pokazane z czego się bardzo cieszę, bo oprócz historii autorka przedstawiła kawałki kultur z różnych kontynentów. Jeśli szukacie ciekawej książki z małą – choć to zależy od czytelnika – niepokoju, to ten tytuł jest jak znalazł.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/08/troje-sarah-lotz.html
Jedna doba. Cztery katastrofy lotnicze. Troje ocalonych. Czemu akurat oni? Co takiego się wydarzyło? Masa teorii. Która z nich jest prawdziwa? Lub... która jest bliższa prawdy? Co na ten temat sądzą rodziny i świadkowie? Czy istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie?
Sarah Lotz jest autorką dwunastu książek, z czego aż trzy to serie napisane wspólnie z innymi pisarzami pod...
2014-05-16
Pewien Polak i pewna młoda Rosjanka. Ich losy splatają się w dość dziwnych okolicznościach. Burzowa noc i nieprawdopodobne wieści. Jaką drogą wybierze Piotr? Czego jeszcze dowie się podczas tej rozmowy? Co jeszcze się wydarzy? Czy tajemnice ostatnich lat zostaną wreszcie odkryte?
Wojciech Baran to polski autor piszący zarówno prozę, jak i poezję. Urodził się w 1982 roku w Rzeszowie. W 2008 roku ukończył studia na Uniwersytecie Manchesterskim MMU na kierunku IT. Głównie zajmuje się informatyką, o czym można przeczytać na jego stronie.
Minione życia czytało mi się strasznie topornie. Choć akcja jest naprawdę ciekawa to nie wiem czemu, ale dla mnie ona strasznie się wlokła. Mniej opisów na pewno by pomogło, choć pewnie niektórym mogą się one spodobać. Ja raczenie przepadam za tym zabiegiem, polegającym na stworzeniu klimatu grozy, a jeżeli już to w dobrze wyważonej formie. W tym przypadku było ich za dużo.
Nie mogę odmówić autorowi pomysłu na swoją pierwszą powieść, bo jest on dosyć intrygujący. Tajemnica Stołeczna jest tak dobrze przedstawiona, że można w nią w pewnym sensie uwierzyć. Choć większość była dla mnie przewidywalna, to w niektórych momentach Polakowi udało się mnie zaskoczyć. Ujął mnie oczywiście wątkiem paranormalnym, który jest najbardziej widoczny, a który robi wrażenie.
Kreacja postaci niespecjalnie do mnie przemówiła. Bohaterowie byli po prostu obcy. Nie wczułam się w nich w żaden sposób. Ich losy interesowały mnie tylko ze względu na historię, nie zaś na ich osobowość. Niestety są słabo nakreśleni, brakuje im jakiegoś szczególnego charakteru. Są po prostu bezbarwni. Wiem, że mieli być, jak najbardziej ludzcy, w końcu to nie jest powieść o wielkich bohaterach w słowach i czynach, ale… ale zabrakło tutaj tego „czegoś”, choć są wyjątki.
Rzeczą, do jakiej jeszcze mogę się „przyczepić” jest styl. Jest poprawy, a i owszem, lecz to dialogi pozostawiają wiele do życzenia. W większości są płytkie i trochę nienaturalne. Brakowało mi, choć lekkiej zmiany, archaizacji w pewnej księdze, gdzie ukazane są XVI-wieczne realia. Tutaj znowu razi zbyt współczesna mowa. Chociaż w tych dialogach, autor mógł się o to postarać, aby wydarzenia z tamtego czasu były bardziej realistyczne.
Co ciekawe to właśnie ta „książka w książce” była najciekawsza. Nienużąca i naprawdę interesująca. Gdyby całą powieść został tak przedstawiona z pewnością Minione życia byłyby przeze mnie lepiej przyjęte. To właśnie w niej bohaterowie zostali lepiej zarysowani.
Niestety okładka też nie jest specjalnie atrakcyjna. Owszem, oddaje ona klimat całej powieści, jednak jest ona słabo widoczna, co jest ciosem niepodważalnym, ponieważ czytelnik nie zauważy jej na półce. Zazwyczaj zwraca się uwagę na takie, które mają coś w sobie, coś co przyciąga, choćby nawet jeden element, ale w tym przypadku niestety nawet tytuł i nazwisko autora nie jest widoczne, co tylko niekorzystnie wpływa na pierwszy „rzut oka” na księgarnianą czy biblioteczną półkę.
Debiut Wojciecha Barana jest dobry. Szkoda tylko, że zajął mi aż tyle czasu. Sądzę, że z czasem autor nabierze wprawy i lekkości języka. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie, bo jeśli tylko na rynku ukaże się następna intrygująca powieść, zawierająca równie dobre wątki fantastyczne na pewno zwrócę na nią uwagę. Minione życia polecam w szczególności czytelnikom, którzy lubują się w thrillerach, dobrze poprowadzonych wydarzeniach nie z tego świata, tajemnicach i niebezpiecznych powiązań.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/05/minione-zycia-wojciech-baran.html
Pewien Polak i pewna młoda Rosjanka. Ich losy splatają się w dość dziwnych okolicznościach. Burzowa noc i nieprawdopodobne wieści. Jaką drogą wybierze Piotr? Czego jeszcze dowie się podczas tej rozmowy? Co jeszcze się wydarzy? Czy tajemnice ostatnich lat zostaną wreszcie odkryte?
Wojciech Baran to polski autor piszący zarówno prozę, jak i poezję. Urodził się w 1982 roku w...
2014-05-04
Żółta sukienka otrzymana od babci. Ulubiona lalka, będąca towarzyszką zabaw. Tajemniczy ogród, będący całym twoim światem. Czy zawsze są oznakami szczęśliwego dzieciństwa? Czy zawsze będą wywoływać uśmiech na twarzy? Czy zawsze będzie chciało się wracać wspomnień do tamtych odległych dni? Czy emigracja w celu poszukiwania lepszego jutra zawsze tym będzie?
Beata Gołembiowska to polska autorka, która urodziła się w 1957 roku w Poznaniu, zaś w 1989 r. wyemigrowała wraz z mężem i dwoma córkami do Kanady. Pracowała, jako malarka dekoracyjna w programach Debbie Travis-Painted House i Fecelit i to właśnie w tym okresie zaczęła się jej przygoda ze słowem pisanym – opowiadaniami, scenariuszami oraz artykułami o fotografii, malarstwie i przyrodzie.
Autorka stworzyła bardzo życiową powieść. Opowieść o życiu na emigracji, a co najważniejsze o życiu z widmami przeszłości. Napisać sprawnie o takim temacie, jakim jest gwałt jest trudne. Bo nie chodzi wcale o to, aby zalać czytelnika informacjami i obrazującymi opisami. Wtedy byłoby to w jakiś sposób nietaktowne. Na szczęście Gołembiowska tak nie postąpiła. Wywarzyła wszystkie emocje i wspomnienia idealnie.
Oprócz najważniejszego problemu autorka porusza także inne – jak choćby skutki emigracji. Ale emigracja nie byle jaka, bo za burzliwych czasów w historii Polski, kiedy wszystko i wszyscy byli podejrzani. Kiedy ze wszystkim trzeba było się kryć, pokazując tylko to, co może być widoczne publicznie. Zaś takowa emigracja nie jest zawsze tak dobra, jak się wydaje. I czy takową ona pozostaje w obliczu takiej tragedii, czy nie zmienia się w ucieczkę od przeszłości?
Polka świetnie przedstawiła także typową rodzinę PRL-u. Matka zagorzała dewotka, ojciec, który chce dla swojej rodziny jak najlepiej, żyjący minionymi latami i w tym wszystkim dzieci, starające się zrozumieć otaczającą ją rzeczywistość. Przypadło mi do gustu to, że nie była ona wyidealizowana lub odwrotnie – do szpiku kości zepsuta i zła. I dzięki temu właśnie ukazała, że i w takiej rodzinie mają miejsca tragedie, o których nie wie nikt, ukryte gdzieś pod maską, w czeluściach umysłu, wypalając piętno na całe życie.
Portret psychologiczny głównej bohaterki jest dość wyraźny, choć czegoś mi w nim brakowało. Nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystkie działania są wytłumaczone. Kobiet po przejściach jest dziś niezwykle dużo, tak jak i matek samotnie wychowujących swoje pociechy. Po czymś takim trudno zaufać płci przeciwnej, a w niektórych przypadkach jest to nawet obawa przed jakimkolwiek głębszym uczucie. Na przykładzie Paula zaś można zauważyć znienawidzenie litości, jaką zazwyczaj ludzie oferują niepełnosprawnych, kiedy oni pragną tylko przyjaźni i zrozumienia. Oni chcą być samodzielni, to tylko osoby „pełnosprawne” ubzdurały sobie, że ci ludzie nie potrafią nic zrobić. Szkoda, że zapomina się o tym. Tak samo jak zapomina się o istocie patriotyzmu i chęci przynależność do danej społeczności. Dla dzieci ważne jest poznanie rodziny, jeśli przez niemal całe życie jest się na obczyźnie, poszukiwanie korzeni, historie przodków. O tym też warto pamiętać.
W ogólnym rozrachunku Żółta sukienka jest dobra. Nie jest jedną z najlepszych powieści tego typu, jakie miałam okazję czytać, ale jest dobra, a to wystarczy, żeby nie żałować wyboru. Debiut Polki zasługuje na uwagę z pewnością tych, którzy czytają tytuły poruszające trudną tematykę. Beata Gołembiowska ma naprawdę poprawny styl, jak na debiutantkę, więc czytanie nie było katorgą. Jestem ciekawa czy autorka ma w planach napisać jeszcze inne książki, które by mnie zainteresowały. Jeśli takowa się znajdzie na pewno przeczytam.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/05/zota-sukienka-beata-goembiowska.html
Żółta sukienka otrzymana od babci. Ulubiona lalka, będąca towarzyszką zabaw. Tajemniczy ogród, będący całym twoim światem. Czy zawsze są oznakami szczęśliwego dzieciństwa? Czy zawsze będą wywoływać uśmiech na twarzy? Czy zawsze będzie chciało się wracać wspomnień do tamtych odległych dni? Czy emigracja w celu poszukiwania lepszego jutra zawsze tym będzie?
Beata...
2014-04-25
Ona i on. Dwa różne czasy, dwa różne światy. Odnaleźli się, mimo wszystko. Przetrwali to, co było najgroźniejsze – atak wirusa. Jednak… czym on tak naprawdę jest? Jakie szkody jeszcze wyrządzi? Czy młodzi znajdą odpowiedzi na trudne pytania? Jaką misję będzie musiał odbyć Seth? Czy ma i będzie miał, do czego wracać? Czy Eva wreszcie wyzdrowieje czy jej stan będzie nadal się pogarszał aż dotrze do granicy wytrzymałości?
Na uwagę zasługuje fakt, że autorka zadbała o swoich czytelników tworząc na początku książki małe streszczenie i spis postaci, a to wszystko podzielone na odpowiednie działy czasowe i miejsca. Bardzo rzadko - a można powiedzieć, że prawie w ogóle – spotykam się z czymś takim w powieściach tego typu.
Narracja prowadzona jest z wielu perspektyw, co czyni Gorączkę 2 jeszcze ciekawszą, bo nie poznajemy przebiegu wydarzeń oczami głównych bohaterów, a także tych nieco pobocznych. Oprócz Ewy i Setha mamy do czynienia również z pewną parą zainteresowaną sprawą wirusa.
Co do bohaterów to żaden z nich nie skradł mojego serca. Ot, nie denerwowali mnie, ale także nie sprawili, że ich pokochałam. Nic nadzwyczajnego. Jedynymi postaciami, którzy naprawdę mnie intrygują to jeden z profesorów i sam Zackary. Ma pewne domysły związane z tym pierwszym, ale niestety nadal nie wiem, czy są one właściwe, czy też znowu doszukuję się czegoś, czego nie ma. Dziwi mnie jednak inna rzecz - mianowicie błąd w pisowni imienia głównej bohaterki na obwolucie książki. W powieści mamy Ewę zaś na okładce Evę, jaki wydawcy sami nie mogli zdecydować się, na jaką formę przystać. Niby małoistotne, ale jednak zahacza o brak konsekwencji w wydaniu.
Cała recenzja: http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/04/goraczka-2-dee-shulman.html
Ona i on. Dwa różne czasy, dwa różne światy. Odnaleźli się, mimo wszystko. Przetrwali to, co było najgroźniejsze – atak wirusa. Jednak… czym on tak naprawdę jest? Jakie szkody jeszcze wyrządzi? Czy młodzi znajdą odpowiedzi na trudne pytania? Jaką misję będzie musiał odbyć Seth? Czy ma i będzie miał, do czego wracać? Czy Eva wreszcie wyzdrowieje czy jej stan będzie nadal się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-21
Zośka, jak większość osób po studiach ma pełno planów na przyszłość. Praca w zawodzie psychoterapeuty to dla niej spełnienie marzeń, jednak rzeczywistość okazuje się bolesna. Biuro dworactwa zawodowego nie jest miejscem, w którym chciałaby pracować, a do tego brak drugiej połówki sprawia, że zamierza wziąć sprawy w swoje ręce w dość nietypowy sposób – dzięki zakopaniu karteczek ze swoimi marzeniami, ale nikomu nie zdradzając ich treści. Czy ta zabawa z podstawówki się sprawdzi? Czy Zośka ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi odnajdą szczęście?
Karolina Frankowska jest scenarzystką i pomysłodawczynią pierwszych serii Prawa Agaty oraz autorką pomysłu i scenariusza serialu Nowa. Pracowała także przy Komisarzu Aleksie, Ojcu Mateuszu, Kryminalnych czy też takich filmach, jak Dlaczego nie i Tylko mnie kochaj. Urodziła się w Warszawie w 1975 roku. Od 3 lipca 2014 roku będzie można zapoznać się z jej debiutancką książką Zaczaruj mnie.
Muszę przyznać, że przepadłam, a zarwanie całej nocy dla tej powieści jest tego dowodem. Dawno nie czytałam, czegoś tak lekkiego i choć przewidywalnego to naprawdę dobrego. Akcja nie należy do wybitnych. Widoczne tu są pewne elementy z polskich filmów, przy których pracowała autorka. I może to jest właśnie to, co tak w pewien sposób intryguje. Bo choć niemal każdy wie, co się wydarzy i jakie będzie zakończenie i tak ogląda tego typu produkcje nawet kilkukrotnie. W Zaczaruj mnie odnalazłam podobny klimat.
Nie zżyłam się z bohaterami, bo niestety autorka nie przedstawiła ich portretów dokładnie. Oni po prostu są i nic więcej. Dlatego czytałam historię Zośki i jej przyjaciół z zainteresowaniem, ale nie przeżywałam jej, jak w niektórych innych powieściach. Szkoda, że Frankowska nie skupiła się na poszczególnych, co ciekawszych postaciach, jak choćby główna bohaterka Zośka, czy słynny serialowy aktor.
Dzięki debiutowi Karoliny Frankowskiej mamy okazję zaznajomić się z pracą na planie serialu. Żałuję, że nie było tego więcej, bo ten temat jest naprawdę ciekawy, a co, jak co, ale akurat autorka wie, jak to wszystko wygląda z własnego doświadczenia. Byłoby to interesujące tło to poszczególnych fragmentów, niestety potencjał tego pomysłu nie został do końca wykorzystany. A szkoda, bo oprócz dość fajnej historii czytelnicy otrzymaliby ciekawostki na temat pracy nad serialem – pokazanie, że nie zawsze wszystko wygląda tak kolorowo i że na finalny efekt składa się naprawdę wiele wysiłku, a także, co i jacy ludzie są potrzebni, żeby go uzyskać.
Zazwyczaj denerwują mnie zbyt dobre zakończenia w książkach, jednak tutaj takowe mi pasowało. Jest to ten typ historii, od którego nie można wymagać zbyt wiele. Tak jak już wspomniałam całkowicie podobna do polskich produkcji filmowych, które przyciągają w szczególności damską część widowni, a więc „happy end” jest wręcz pożądany.
Opowieść o sile przyjaźni i marzeniach z pewnością spodoba się paniom – starszym, jak i młodszym. Niewymagająca lektura umili nie jeden dzień urlopu czy wakacji. Ja bawiłam się przy nie naprawdę dobrze, co mnie pozytywnie zaskoczyło, bo nie tego się spodziewałam. Nie wymagając od Zaczaruj mnie wiele więcej zyska się niż straci. Debiut Karoliny Frankowskiej szczerze polecam miłośniczkom polskich filmowych romansów i literatury kobiecej. Życzę autorce, żeby udało się jej powieść zekranizować, bo aż się o to prosi. Ja z chęcią obejrzałabym losy Zośki, Kaśki i Bartka na ekranie, bo byłoby to prawdziwym dopełnieniem tej książki.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/06/przedpremierowo-zaczaruj-mnie-karolina.html
Zośka, jak większość osób po studiach ma pełno planów na przyszłość. Praca w zawodzie psychoterapeuty to dla niej spełnienie marzeń, jednak rzeczywistość okazuje się bolesna. Biuro dworactwa zawodowego nie jest miejscem, w którym chciałaby pracować, a do tego brak drugiej połówki sprawia, że zamierza wziąć sprawy w swoje ręce w dość nietypowy sposób – dzięki zakopaniu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-30
Życie mieszkańców Domu toczyło się spokojnie i normalnie. Do czasu. Do czasu, gdy bliźniąt nie zaczęły nawiedzać dziwne sny i Nina, jedna z opiekunek, nie zaczęła zachowywać się inaczej niż zwykle. Z pozoru nic nieznaczące i nawet niepowiązane ze sobą wydarzenia z czasem układają się w spójną i logiczną całość. Jaki sekret ukrywa Nina? Co odkryją Edi i Mała wraz ze starszym bratem i przyjaciółmi?
O Monice Siudzie można dowiedzieć się tak naprawdę niewiele. Szukałam i szukałam, niestety nie znalazłam żadnym konkretów, nawet z jej strony internetowej nie dowiedziałam się podstawowych informacji, które mnie zazwyczaj interesują. Obecnie mieszka w Knurowie z dwoma kotami. Tajemnica Niny to jej debiut literacki. Pierwsze jego zdanie powstało w listopadzie 2011 roku, zaś ostatnie w grudniu 2012 roku. 24 kwietnia 2014 r. ukazała się jej kolejna książka Dwudziesta szósta ofiara.
Powieść na pewno byłaby znacznie lepsza, gdyby nie opisy. Zbyt długie, zbyt przegadane. Niepotrzebnie! Wiele spraw jest tak oczywistych, że czytelnicy na pewno się tego domyślą, a pisanie o tym sprawia, że czytana treść się tylko dłuży. Z tym wiąże się również niezliczona masa powtórzeń. Sama jestem na nie uczulona i zawsze staram się szukać odpowiednich synonimów, bo dziwnie wyglądałby, chociaż mój tekst, powiedzmy, składający się z ok. 500 znaków, gdzie słowo książka pojawiłoby się 10 razy. A zamiast tego można użyć „powieść, twórczość, tytuł, etc.”. Jeszcze dziwniej się na to patrzy, gdy w jednym akapicie znajdziemy takich powtórzeń 4 czy 5. Niech przykładem będzie trzeci akapit na stronie 327. Otóż w tym jednym fragmencie użyto czterokrotnie wyrazów: schody i poręcz, trzykrotnie – ściana i pięciokrotnie drzwi (cztery na tej stronie, piąty znajduje się na kolejnej, gdzie kończy się ta wypowiedź). Dziwnie się to czyta, naprawdę dziwnie. Może się czepiam, ale po prostu to psuje jasny przekaz, bo co chwilę w głowie pojawia się myśl: „Czy czegoś takiego już nie było? Déjà vu?”. Podobne wrażenie odnosiłam przy dialogach. Nudnych, bezkształtnych i bez polotu, które co jakiś czas pojawiały się w lekko zmienionej formie.
Pomysł, jak na można by rzec swojego rodzaju kryminał młodzieżowy jest nawet ciekawy. Zagadkowe sny, dziwne i niespotykane dotąd zachowania opiekunów, tajemnicze przedmioty i historia samego Domu. Akcja jest wręcz stworzona dla grupy wiekowej do lat 15. Coś innego, coś czego może jeszcze nie było. No i najważniejsze, brak w niej wątku miłosnego, a zamiast tego jest rodzeństwo i zgrana paczka przyjaciół. Tylko szkoda, że autorka nie postanowiła napisać więcej o tym, co spowodowało, że dzieci znalazły się w Domu.
Intrygująca i tajemnicza okładka zaprasza nas do zapoznania się z Tajemnicą Niny. Niestety nie okazała się ona tak dobra, jak myślałam. Możliwe, że spodoba się ona młodszej młodzieży. Mnie niestety nie przekonała. Nie jest to powieść, którą czytałam z zapartym tchem, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej i jak zakończy się historia. Widziałam, że wielu ludziom przypadła ona do gustu, więc może to ja jestem zbyt wybredna. Jak zwykle decyzja należy do Was, bo jeśli byliście nią zainteresowani, to na pewno po nią sięgniecie. Monika Siuda nie ma najgorszego stylu, z którym się spotkałam, ale widać, że trzeba nad nim jeszcze sporo popracować. Myślę, że z każdą kolejną książką będzie lepiej, jednak, jak na razie jestem pełna obaw, co do kolejnych zbyt długich i przegadanych opisów. Na pewno będę obserwowała, co autorka jeszcze wyda, jednakże jak na razie podziękuję. Kto wie, może kiedyś...
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Życie mieszkańców Domu toczyło się spokojnie i normalnie. Do czasu. Do czasu, gdy bliźniąt nie zaczęły nawiedzać dziwne sny i Nina, jedna z opiekunek, nie zaczęła zachowywać się inaczej niż zwykle. Z pozoru nic nieznaczące i nawet niepowiązane ze sobą wydarzenia z czasem układają się w spójną i logiczną całość. Jaki sekret ukrywa Nina? Co odkryją Edi i Mała wraz ze starszym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-20
Dziewczynka, nastolatka, młoda kobieta. Niewiasta, poślubiona mężczyźnie zaledwie w wieku dziecięcym, której od lat wpajano do głowy tytuł królowej Anglii. Dzieciństwo spędzone na wojnie poskutkowało niesamowitym strategicznym myśleniem w przyszłości, a także przyszykowaniem jej na widoki, które są nieodłącznym jej elementem. Później ślub, wdowieństwo, kolejne zamążpójście. I to z jednym z najbardziej znanych monarchów Wielkiej Brytanii, z samym Henrykiem VIII. Po latach ciężkich przeżyć wreszcie osiągnęła swój cel, który przez ten czas był niepewny. Wierna, choć znająca swoje miejsce i wartość kobieta i mężczyzna, który z chęcią przypisuje sobie zasługi innych. Mężczyzna, który choć najpierw uratował swoją żonę, później zniszczył ją, jak nikt inny i w najbardziej dotkliwy sposób.
Philippa Gregory ujęła mnie językiem swojej powieści. Tak zupełnie innego od tego z Odmieńca. Nie dziwi mnie to ani trochę, bowiem lektury całkowicie różnią się od siebie, choć obie mają na celu przybliżenie nam historii, lecz pierwsza część Zakonu ciemności robi to tylko pobieżnie. Po przeczytaniu jedynie kilku stron bałam się, czy będę w stanie napisać cokolwiek o Wiecznej Księżniczce. Obawiałam się także tego, czy podołam tej lekturze. Z literaturą historyczną dopiero się zapoznaję. Dopiero ją odkrywam, choć mam w planach wiele książek z interesujących mnie tematów, jakim jest choćby historia Anglii. Choć z początku byłam pełna obaw, wiem, że były one po prostu oznaką zetknięcia się z nowym gatunkiem, nie zapominając o pierwszej przeczytanej pozycji tego typu - Hiszpana Santiago Posteguillo Africanus. Syn Konsula. Znacznie różniącej się przedstawianym okresem, jak i sposobem podania. Ale co takiego jest w piórze Gregory? Czym zachwyca miliony czytelników? A jest na pewno z jednej stronny lekkość, kiedy już przyzwyczaimy się do sposobu, w jaki pisze, z drugiej zaś jest to niebywała barwność i nutka stylizacji.
Nie ma, co oceniać bohaterów i ich pełnokrwistości, bowiem jak wiadomo są oni autentyczni. Jednak Gregory mogła opisać historię Katarzyny Aragońskiej w taki sposób, że mogłaby się ona wydać papierowa, słabo nakreślona. Autorka jednak wiedziała, co czyni, bowiem stworzyła tak barwny i zaskakujący portret pierwszej żony Henryka VIII, że nadal nie mogę w to uwierzyć. Jest to najmocniejsza postać z którą miałam do czynienia w mojej czytelniczej karierze, a jest ona dosyć długa, jak na mój wiek, bowiem zaczyna się jakieś czternaście lat temu. Nie jeden raz spotkałam się z silną dziewczyną lub kobietą. Lecz Katarzyna jest zupełnie inna. Podziwiam i zapewne będę podziwiać ją za jej opór, dążenie do celu, ale także niezachwianą siłę woli. Podczas lektury niejednokrotnie miałam ochotę jej pomóc, pocieszyć. Niejednokrotnie chciałam także przemówić jej do rozumu, do jej ślepej wiary w swoich najbliższych, jak i Najwyższego. Ale dzięki temu ukazane zostało zupełnie inne oblicze chrześcijaństwa i zupełnie inna wiara, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Na przykładzie tej młodej niewiasty można zobaczyć, jak głęboka i jak silna była religia. A także, do czego ona doprowadziła. Rad byłam, kiedy wreszcie Catalina zaczęła sobie uzmysławiać, kiedy zaczęły targać nią wątpliwości, co do nieomylności największych obrońców chrześcijaństwa, a jej rodziców właśnie w tej kwestii. Jestem wdzięczna również za postać Jusufa, syna Ismaila, który w dużej mierze przyczynił się do analizy i zmiany zdania w pewnych kwestiach przez Katarzynę, który otworzył jej oczy. Jest to jedna z epizodycznych postaci, która wywarła na mnie takie wrażenie i której na pewno nie zapomnę. Królowa zaś z pewnością pozostanie na zawsze w moim sercu, jako silna dziewczyna i kobieta, gdyż nie mogłam wyjść z podziwu nad jej inteligencją, samodzielnością i sprytem już w moim wieku lub nawet młodszym. Polubiłam ją i pokochałam, niemal jak jej poddani. Żałuję tylko, że nie doszła do władzy razem z Arturem. Któż to wie, jaką potęgą byłaby teraz Wielka Brytania i jak może wyglądałaby teraz Europa? Któż to wie, jaką potęgą byłoby chrześcijaństwo?
Autorka oprócz pierwszorzędnych bohaterów obdarowuje czytelników także nienagannym tłem historycznym. Wszystko podaje w tak nienachalny sposób, że nie ma mowy o jakimkolwiek zagubieniu czy też przytłoczeniu faktami. Gregory przedstawia nam funkcjonowanie dworu, osobowości poszczególnych postaci historycznych, tytulaturę obowiązującą w królestwie, zasady kolejności dziedziczenia tronu, ale także różne ciekawostki na temat, na przykład preferowanego jadłospisu czy formy dworskich zabaw i uroczystości.
Powieść czyta się naprawdę świetnie i płynnie, choć ja robiłam to dosyć długo. Po prostu nie potrafiłabym przeczytać ją na raz czy nawet na dwa lub trzy razy. Spędzałam z nią czasami i całe dnie, ale co jakiś czas robiąc sobie przerwy. Wieczna księżniczka nie należy do tego typu literatury, którą pożera się nieprzerwanie kończąc ją po kilkunastu godzinach, czy po dwóch dniach. Ja musiałam ją sobie dawkować, bowiem w innym razie możliwe, że miałabym odczucie jedynie „odbębnienia”. Wolałam dłużej zostać razem z infantką, późniejszą księżniczką, a dalszą królową. Wielokrotnie przerywałam lekturę na potrzeby przemyślenia pewnych spraw. Przemyślenia odwagi i podjętych decyzji przez Katarzynę Aragońską, a także na chłodne traktowanie ją przez rodziców i pozostawienie jej przez nich samej sobie na obcej ziemi. Musiałam uzmysłowić sobie, że nie jest to kolejna powieść wymyślona przez jakiegoś autora, a wszystko, co jest spisane na kartach tej książki miało miejsce w XV i XVI wieku.
Powieść jest napisana w narracji trzecioosobowej. Jest równocześnie przeplatana można by powiedzieć pamiętnikiem i przemyśleniami samej Katarzyny Aragońskiej. To właśnie ten zabieg sprawił, że tak zżyłam się z tą bohaterką. To dzięki temu poznawałam jej psychikę, odczucia, myśli i plany. To dzięki temu poznawałam jej wolę walki, pomimo dramatycznych momentów, które przeszła wielokrotnie. To dzięki temu Wieczna Księżniczka zyskała ducha głównej bohaterki. Cieszę się, że Gregory nie została wierna tylko narracji prowadzonej w trzeciej osobie, bo pewnie wtedy postać pierwszoplanowa nie przedstawiała się w tak okazały sposób. Nie byłaby tak po prostu „żywa”.
Z niecierpliwością czekam aż będzie mi dane zapoznać się z tak sławnymi Kochanicami króla, drugiej części Cyklu tudorowskiego. Philippa Gregory ma niesamowity talent do przedstawiania historii w sposób ciekawy, nienużący i zapierający dech w piersiach, a także intrygujący w taki sposób, że ma się ochotę sięgnąć po więcej powieści historycznych i odkrywać kolejne intrygi i tajemnice danej epoki czy też rodu. Z pewnością Wieczna Księżniczka jest obowiązkowa dla miłośników historii Anglii, jak i tak potężnej dynastii jak Tudorowie. Z takimi powieściami warto się zapoznawać, warto poświęcać im swój czas. Ja teraz nie mam żadnych obaw i będę dążyła do zaznajomienia się ze wszystkimi tytułami Gregory, jak i kolejnych pozycji traktujących o Katarzynie Aragońskiej, Małgorzacie Beaufort, Arturze Tudorze, jego ojcu i bracie.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/02/wieczna-ksiezniczka-philippa-gregory.html
Dziewczynka, nastolatka, młoda kobieta. Niewiasta, poślubiona mężczyźnie zaledwie w wieku dziecięcym, której od lat wpajano do głowy tytuł królowej Anglii. Dzieciństwo spędzone na wojnie poskutkowało niesamowitym strategicznym myśleniem w przyszłości, a także przyszykowaniem jej na widoki, które są nieodłącznym jej elementem. Później ślub, wdowieństwo, kolejne zamążpójście....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-07-24
http://szeptksiazek.blogspot.com/2015/08/duch-z-niewiadomic-katarzyna-majgier.html
http://szeptksiazek.blogspot.com/2015/08/duch-z-niewiadomic-katarzyna-majgier.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-30
Laura nie ma w życiu łatwo. Sen o normalnej, kochającej się rodzinie już dawno odszedł w zapomnienie. Obecnie zajmuje się tym, co jest tu i teraz, czyli bieganiem ze szkoły na udzielanie korepetycji, wplatając w to jeszcze spotkania z przyjaciółmi i pomoc starszej siostrze i jej córce oraz pani Wandzie. Nie zapominając również o wizytach z jej ojcem, choć akurat na to nie ma za dużej ochoty z powodu jego – nie tak znowu miłej – partnerki. Najgorsze rozpoczyna się, kiedy... problem zaczyna gonić problem, a do ich rozwiązania długa i kręta droga. Czy przyjaciele pomogą w potrzebie? Czy to może oni właśnie w takowej są?
Beata Ostrowicka jest polską pisarką, która urodziła się w 1966 roku. Autorka powieści dla dzieci i młodzieży, zadebiutowała tytułem „Niezwykłe wakacje” w 1995 roku. Ukończyła studia filozoficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mieszka w Krakowie z mężem i dwójką dzieci. „Przecież cię znam” jest jej najnowszą książką, wydaną przez wydawnictwo Nowa Księgarnia w serii wydawniczej „Seria z kropką”.
Autorka w swojej powieści porusza naprawdę ważne tematy życia codziennego. Istotne i dla nastolatków i dla starszych. I właśnie od tej strony wydaje mi się ona bardzo bliska. Może nie aż tak dokładnie, ale w niektórych sprawach rozumiałam Laurę. Zaś nie mogłam zrozumieć zachowania jej rodziny, a w szczególności mamy i przyrodniej siostry.
Jak wiele problemów, tak i wiele bohaterów, dzięki czemu możemy poznać różne postaci i ich charaktery. I to właśnie na ich przykładzie Ostrowicka pokazuje, jakie życie potrafi być pokręcone. Nie zawsze jest tak, jak nam się wydaje i nie zawsze będzie, tak jak byśmy tego chcieli. Życie jest dziwne i pełne niespodzianek. Przyjaźń jest piękną sprawą, ale także trudną. Bo przyjaźń to nie tylko słowo, ale także uczucia, tajemnice, wspólne wspomnienia i plany. I obietnice. Tak, to chyba obietnice są z tego wszystkiego najtrudniejsze. A szczególnie ich dotrzymanie.
Laura jest twardo stąpającą po ziemi, zaradną nastolatką, lecz mimo wszystko zagubioną. Nie dziwi mnie to, bo w sytuacji, jakiej się znalazła trudno o inne uczucie. Polubiłam ją, ale nie zżyłam się z nią jakoś szczególnie. Jednak najbardziej wyróżniającą się postacią jest Monika. Niezwykle irytująca i niedojrzała przyrodnia siostra. Nie potrafiłam pojąć, jej toku myślenia, a co za tym idzie, również jej postępowania. Dla mnie to zupełna abstrakcja, ale wiem, że i podobni ludzie żyją na tym świecie.
Beata Ostrowicka ma naprawdę przyjemny styl pisania. Konkretny, nienużący, taki akurat. Autorka nie bała się również użyć wulgaryzmów, które są w końcu stosowane w potocznym języku młodzieży. Na szczęście zrobiła to w odpowiedni sposób – nie posłużyła się nimi w nadmiarze, dzięki czemu powieść oddaje bliżej sposób wypowiadania się dzisiejszych nastolatków.
„Przecież cię znam” nie jest najlepszą młodzieżówką, którą czytałam do tej pory. Nawet nie jest jedną z najlepszych, ale zaliczam ją do tych bardzo dobrych. Udanych, dobrze napisanych, z ciekawymi bohaterami i interesującą historią. A co najważniejsze – realną historią. Taką o przyjaźni, problemach rodzinnych i miłosnych, o trudnych wyborach i normalnym życiu codziennym. I z prawdziwie urzekającym zakończeniem. Takim dość otwartym, nienachalnym, dającym nadzieję, że z każdej – nawet tej najtrudniejszej – opresji można wyjść. I takim, który mogę czytać cały czas i wiem, że to właśnie do tej części będę wracać. Bo ma w sobie to „coś”. „Coś”, które mówi „będzie dobrze, wszystko się jakoś ułoży, czuję to”.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Laura nie ma w życiu łatwo. Sen o normalnej, kochającej się rodzinie już dawno odszedł w zapomnienie. Obecnie zajmuje się tym, co jest tu i teraz, czyli bieganiem ze szkoły na udzielanie korepetycji, wplatając w to jeszcze spotkania z przyjaciółmi i pomoc starszej siostrze i jej córce oraz pani Wandzie. Nie zapominając również o wizytach z jej ojcem, choć akurat na to nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-24
Rok 1981, wschodnie wybrzeże Wielkiej Brytanii. Młodzi Amerykanie kontra ich brytyjscy rówieśnicy. Co z tego wyniknie? Kolejna bitwa o Anglię? A może ma ona o wiele większy zasięg? Jakie tajemnice skrywa las Rendlesham?
Mateusz Kudrański to polski debiutant, który urodził się w 1984 roku. Jest wegetarianinem, kocha zwierzęta i od dziesięciu lat pracuje jako grafik. Jego ulubioną pisarką jest J.K Rowling, zaś pierwszą wydaną powieścią Co wylądowało w lesie Rendlesham?.
Czego nie przewidziałam? Na pewno tego, że autorowi uda się mnie zaskoczyć. Kudrański balansuje raz w stronę normalnej przewidywalności, tak aby później zaserwować czytelnikowi niemałą niespodziankę. Akcja jest dobrze przemyślana. Trzeba przyznać, że Polak ma wyobraźnie i umie ją przelać na papier, tak aby inni czerpali z tego przyjemność.
Autor wykreował swoich bohaterów naprawdę dobrze, lecz jednak nie wszystkim udało się zdobyć moją sympatię. Jersey gra pierwsze skrzypce w tej powieści i to jemu najbardziej kibicowałam we wszystkim i nadal nie mogę uwierzyć, że tak potoczyły się losy w jednej sprawie. Z jednej strony to dobrze, bo nie zabrakło pewnego elementu zaskoczenia i emocji, które kłębią się we mnie po lekturze, z drugiej zaś ja nadal mam nadzieję... Po raz kolejny cieszę się, że postacie nie są wyidealizowane, bo byłoby to wtedy powodem do jeszcze większej irytacji. A tak pozostał nim tylko BB, którego jakoś nadal nie mogę obdarzyć cieplejszym uczuciem. Za to ciekawą parą bohaterów są Piguła i J., którzy cały czas sprawiali, że uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Jeden z drugim zaskakiwali mnie swoim zachowaniem – młodszy śmiałością, a starszy wręcz cofnięciem się nim do wcześniejszych lat.
Grzechem byłoby nie wspomnieć o naprawdę solidnym wydaniu. Jeśli tak miałaby wyglądać każda książka na księgarnianych półkach, to jestem absolutnie za! Autor postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i pokusić się o self-publishing, który widać w pewnych niedoróbkach – jak choćby niewyjustowanym tekście, który na początku mnie trochę denerwował, później jednak jakoś przyzwyczaiłam się do niego – jednakże twarda okładka, ciekawe projekty graficzne i cała oprawa są naprawdę godne podziwu.
Ilustracje są świetnym dodatkiem, który umila czytanie. Kudrański dobrze je przemyślał, ponieważ nie pokazuje w nich swoich bohaterów wprost, a tylko ich ogólny zarys pozostawiając miejsce na szczegóły wyobraźni czytelników.
Polak kupił mnie także językiem, którym jest napisana Co wylądowało w lesie Rendlesham?. Może nie tak idealnym, ale naprawdę dobrym, lekkim i co najważniejsze młodzieżowym, co cenię najbardziej, bo jeśli autor postanawia napisać książkę używając slangu nastolatków musi liczyć się z tym, żeby nie przesadzić i zrobić z niej niezrozumiałej nawet dla młodzieży językowej papki, która nawet nie jest podobna do tej, którym ona się posługuje.
Debiut Mateusza Kudrańskiego to naprawdę udany start. Świetna młodzieżowa fantastyka, z przemyślaną akcją i dosyć ciekawymi bohaterami. A co najważniejsze wyróżnia się na tle innych rodzimych tytułów, jak i nawet tych zagranicznych dopiero wydawanych w Polsce. Przełamuje monotonność i wałkowanie jednego tematu. Jest wręcz stworzona na wakacje. Lekka, przyjemna, wciągająca. Udowadnia, że polscy pisarze wcale nie są gorsi od tych spoza granic naszego kraju. Mam nadzieję, że Polak szykuje już następną powieść. Co wylądowało w lesie Rendlesham? zaś polecam wszystkim osobom złaknionym przygód.
______
http://szeptksiazek.blogspot.com/2014/07/co-wyladowao-w-lesie-rendlesham-mateusz.html
Rok 1981, wschodnie wybrzeże Wielkiej Brytanii. Młodzi Amerykanie kontra ich brytyjscy rówieśnicy. Co z tego wyniknie? Kolejna bitwa o Anglię? A może ma ona o wiele większy zasięg? Jakie tajemnice skrywa las Rendlesham?
Mateusz Kudrański to polski debiutant, który urodził się w 1984 roku. Jest wegetarianinem, kocha zwierzęta i od dziesięciu lat pracuje jako grafik. Jego...
2014-11-15
Mara Dyer była zupełnie normalną nastolatką – mającą swoją ukochaną przyjaciółkę, chłopaka i całkiem zwyczajne życie. Wszystko się zmienia z dniem wypadku. Gdy budzi się po nim w szpitalu w głowie ma całkowitą pustkę. Co tak naprawdę się wydarzyło tego nie wie nikt... oprócz niej. Jedyny świadek i ofiara w jednym nie jest w stanie odpowiedzieć na najważniejsze pytania z miejsca zdarzenia. Jednak to z czasem się zmienia, ale czy czasami nie jest lepiej żyć w nieświadomości? Jaka tajemnica próbuje wyjść na światło dzienne?
Michelle Hodkin to amerykańska autorka książek młodzieżowych. Jak sama mówi w wieku szesnastu lat straciła prawa do własnej duszy, podczas gry w pokera z piratami, po czym dołączyła do trupy i podróżowała po świecie. Zadebiutowała w 2011 roku powieścią „Mara Dyer. Tajemnica” (ang. „The Unbecoming of Mara Dyer”). W wieku 24 lat, zdając egzamin adwokacki dostała propozycję praktyk przy sądowym procesie, gdzie spotyka pewną, tajemniczą dziewczynę. Dziewczynę, od której wszystko się zaczęło. Dziewczynę, która mrożąc krew w żyłach swoim spojrzeniem, przeszłością i zachowaniem natchnęła Hodkin do pisania. Dziewczynę, którą poznajemy pod zmienionym imieniem i nazwiskiem. Kim jest i jaką historię ma nam do przekazania Mara Dyer?
W pierwszym tomie o Marze Dyer kryje się Tajemnica przez wielkie „T”, co jest widocznie już niemal od pierwszej strony. Co prawda spodziewałam się czegoś trochę innego, może bardziej mrocznego, jednak to, co otrzymałam nie jest wcale gorsze. O nie, nie!
Mara jest osobą tajemniczą i co najważniejsze zagubioną. Traumatyczne przeżycia zmieniły nieodwracalnie jej dotychczasowe życie. Koszmary, dziwne sny i straszne przywidzenia. Czy jednak to standardowy zespół stresu pourazowego czy może coś znacznie więcej? A do tego te niewyjaśnione wydarzenia i sytuacje, których jest świadkiem... I nie można zapomnieć o olśniewająco przystojnym Brytyjczyku, do którego należą wszystkie serca uczennic Croyden. Ale czy ten ekstrawagancki, intrygujący i czarujący, choć niezwykle irytujący główną bohaterkę chłopak jest na pewno tym, o którym wszyscy mówią?
Co, jak co, ale pewnie płeć piękną interesuje wątek miłosny. To, że jest widoczny, nie ulega wątpliwości. Chciałam napisać w końcu to główna i jedna z ważniejszych cech gatunku paranormal romance, ale... ale on nie jest tylko nim. To połączenie paranormalnego romansu z thrillerem młodzieżowym i new adult. Każdy zainteresowany i lubujący się w tego typu powieściach na pewno znajdzie coś dla siebie. Myślałam jednak, że będzie on z tych dłużej rozwijających się, dłużej niedostępnych.
Ciekawszym aspektem jest także sam język. Nie jest on tylko prosty i łatwy w odbiorze, ale także rozbudowany. Dzięki któremu również dialogi czyta się po kilka razy, aby móc cieszyć się doborem słów. To właśnie dzięki niemu najczęściej uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, bo zamiast napisać coś prostego i banalnego, autorka zrobiła to zupełnie inaczej i chwała jej za to. Mam nadzieję, że w kontynuacjach będzie tego specyficznego humoru, jak i klimatu jeszcze więcej.
„Mara Dyer. Tajemnica” była i nadal jest chyba jedną z najgorętszych premier 2014 roku. Każdy, kto śledzi zagraniczne strony, blogi czy też nawet Instagramy zagranicznych blogerów lub booktuberów wiedział, że jest to jedna z tych książek, które nie może przegapić. Polscy czytelnicy na nią czekali i czekali aż się wreszcie doczekali. I co za szczęście, że z niezmienioną okładką, która jest jedną z najpiękniejszych i najlepiej oddających klimat powieści – mroczny i tajemniczy - jak i relację między głównymi bohaterami oraz targające nimi uczucia – zagubienie i specyficzną więź, która mam nadzieję będzie jeszcze lepiej skonstruowana i przedstawiona w dwóch kolejnych tomach. Michelle Hodkin napisała coś nowego, choć opierającego się na schematach. Ale jak widać umiejętne obchodzenie się z nimi i małe zmiany wychodzą tylko na plus. I co tu dużo mówić – dobrze, że styczeń już blisko, bo „Mara Dyer. Przemiana” zapowiada się intrygująco, tym bardziej po zakończeniu, z którym zostawiła mnie autorka.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Mara Dyer była zupełnie normalną nastolatką – mającą swoją ukochaną przyjaciółkę, chłopaka i całkiem zwyczajne życie. Wszystko się zmienia z dniem wypadku. Gdy budzi się po nim w szpitalu w głowie ma całkowitą pustkę. Co tak naprawdę się wydarzyło tego nie wie nikt... oprócz niej. Jedyny świadek i ofiara w jednym nie jest w stanie odpowiedzieć na najważniejsze pytania z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-30
Mia straciła w wypadku najbliższą rodzinę – rodziców i młodszego brata. A teraz patrzy na siebie z innej perspektywy. Przemierza szpitalne korytarze i dowiaduje się kolejnych rzeczy z wypadku, rodzinie, przyjaciołach. Wspomina najważniejsze momenty swojego życia. I próbuje dokonać najtrudniejszego wyboru. Czy warto pozostać... dla miłości?
Gayle Forman to amerykańska autorka książek młodzieżowych. Zadebiutowała w 2007 młodzieżówką „Sister in Sanity”. Po premierze ekranizacji „Zostań, jeśli kochasz” w 2014 roku (tytuł pierwszego wydania, z 2010 roku brzmi „Jeśli zostanę”) to właśnie ta książka stała się najbardziej rozpoznawalna. Where she went to drugi tom tej dylogii. Na swoim koncie ma również serię „Just one day”. Niestety, nic oprócz zekranizowanej powieści nie zostało wydane w Polsce.
Po „Zostań, jeśli kochasz” spodziewałam się tak poruszającej historii, jak choćby tej w Gwiazd naszych wina Johna Greena czy „Zabłądziłam” Agnieszki Olejnik. Dostałam coś zgoła innego. Trochę innego, może niewyciskającego łzy w taki sposób, jaki oczekiwałam, ale z pewnością coś wyjątkowego. Czegoś, czego jeszcze nie czytałam i nawet się nie spotkałam. W pamięci mam tylko jakieś prześwity „Nostalgii anioła” Alice Sebold, niestety nie mogę o niej za wiele powiedzieć, ponieważ książki tej nie doczytałam do końca (teraz jej poszukuję we wszystkich księgarniach internetowych i nigdzie jej nie ma, nad czym bardzo ubolewam).
Mia przenosi czytelników do świata muzycznych i miłosnych doznań. Pięknych, subtelnych, nastoletnich, ale nienaiwnych. Dzięki temu czuć jej artystyczną duszę i tę szczególną wrażliwość na otaczający świat. Pokochałam jej rodzinę. Szaloną, zabawną, szczęśliwą i będącą niesamowitym wsparciem. Idealną ze swoimi wadami i zaletami. Podobnie jest z Adamem. Relacja między Mią i nim, pomimo wieku jest niezwykle głęboka i naturalna.
„Zostań, jeśli kochasz” czyta się niezwykle szybko, a to z powodu tak prostego stylu, którym posłużyła się Forman. Z jednej strony szkoda, że jest on tak prosty, że brak mu, choć trochę rozbudowanej formy i poetyckości, jednak tę cechę nadaje sama historia i sposób jej przekazania przez Mię. Za pomocą dźwięków, które ona postrzega inaczej, czulej.
Powieść Gayle Forman porusza jakąś czułą strunę. Nie wylałam przy niej potoku łez, ale refleksje nie były mi przy niej obce. Bo jak by się mogło od nich obejść przy takich tematach? Przy tak ważnych wyborach. Gdzie śmierć przeplata się z życiem. Gdzie nie jest się pewnym swojej przyszłości. I gdzie można o niej zadecydować – pozostać i żyć dalej, chociaż w nastoletnią egzystencję wtargnęła tragedia, myśląc o swoim wyborze każdego dnia, czy odjeść w nieznane, zostawiając najbliższych w rozpaczy.
„Jeśli zostanę” jest dla mnie bardziej adekwatnym tytułem. „Zostań, jeśli kochasz” brzmi trochę, jak tanie nastoletnie romansidło, które chce brzmieć poetycko. A ta książka tym nie jest. Jest za to kolejną piękną historią o pierwszej, prawdziwej nastoletniej miłości. O stracie, bólu, relacjach rodzinnych i ważnych życiowych wyborach. O życiu i umieraniu.
To już druga w przeciągu dwóch miesięcy powieść, która ma TAKIE zakończenie. Pierwszą z nich była oczywiście „Powód by oddychać” Rebbeki Donovan, a ta nie odstaje od niej pod tym względem. Nie wiem, jak można pozostawić czytelnika w najważniejszym momencie z taką niewiadomą. I równie bolesne jest to, że nic nie wiadomo o kolejnym tomie, chociaż pierwsze wydanie „Zostań, jeśli kochasz” jest z 2010 roku. Mam nadzieję, że wydawnictwo szybko to nadrobi, bo ja nie mogę przestać myśleć o tym, co wydarzy się w „Where she went”. A czytałam, że dzieje się naprawdę wiele. I co tu dużo mówić... czuję, że będzie to jeszcze bardziej poruszająca historia.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Mia straciła w wypadku najbliższą rodzinę – rodziców i młodszego brata. A teraz patrzy na siebie z innej perspektywy. Przemierza szpitalne korytarze i dowiaduje się kolejnych rzeczy z wypadku, rodzinie, przyjaciołach. Wspomina najważniejsze momenty swojego życia. I próbuje dokonać najtrudniejszego wyboru. Czy warto pozostać... dla miłości?
Gayle Forman to amerykańska...
2014-10-18
Szesnastoletni Sebastian Pitt przyjeżdża na pogrzeb dziadka, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Jednak ta przykra wiadomość, jak i wydarzenie zmieni nieoczekiwanie całe jego dotychczasowe życie. Czy Poznań, do którego zawitał od tylu lat, jest tym samym Poznaniem, na który wygląda? Co tutaj naprawdę się dzieje? I czym jest Ars Dragonia?
Joanna Jodełka to polska pisarka i przedsiębiorca. Jest absolwentką Wydziału Historii Sztuki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zadebiutowała w 2009 powieścią Polichromia* zbrodnia o wielu barwach. Dwa lata później do jej dorobku literackiego doszła Grzechotka, a już w następnym roku Kamyk. Ars dragonia jest jej pierwszym tytułem z gatunku fantastyka, skierowanej do młodzieży.
Akcja w Ars Dragonii niesamowicie się dłuży. Nie miałam ochoty nawet do niej podchodzić, ale nie lubię nie kończyć książek. Zawsze daję im szansę, bo wiem, że późniejsza część powieści może wynagrodzić wszystkie trudy, które napotkam na początku. Niestety ten tytuł nie ma stron 640, jak choćby w przypadku Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet Stiega Larssona, gdzie wystąpiła podobna sytuacja, a zaledwie 296 łącznie z ilustracjami na końcu. Widać różnicę, prawda? Tam po tych 100 stronach mogłam jeszcze delektować się lekturą, tutaj jednak.... no niekoniecznie.
Natłok bohaterów też nie za dobrze zrobił tej powieści. Wszyscy mi się mylili, nie wiedziałam, kto jest kim, oczywiście oprócz Sebastiana i jego rodziny. Skojarzyło mi się to z Miastem Nieśmiertelnych Sonii Wiśniewskiej, gdzie również autorka pokusiła się o taki zabieg. Niestety prowadzi on tylko i wyłącznie do irytacji i niezłego mętliku w głowie. Tym samym, nie da się przywiązać do żadnej z postaci, bo zamiast skupić się na ich prezentacji i zagłębieniu się w portret tej pierwszoplanowej, autor skupia się na pokazaniu, choć w małym stopniu każdego z nich.
Kolejnym denerwującym aspektem jest zakończenie, które pozostawia niedosyt. Tyle na niego czekałam, ażeby dowiedzieć się, choćby kilku najważniejszych informacji, które w jakiś sposób mnie ciekawiły, a tutaj... zupełnie nieoczekiwane przerwanie, które nie sprawia, że chcę jak najszybciej poznać kontynuację losów Sebastiana. To po prostu jest nieudane zakończenie. I tyle. Albo aż tyle.
Jedynym prawdziwym plusem tejże pozycji jest sposób jej podania. Ciekawie wyróżnione szare strony i co najlepsze – piękne, błyszczące kartki na końcu książki, dzięki którym mogłam czasami przypomnieć sobie, kim jest i jak wygląda dany bohater. Z tym drugim chyba jeszcze nigdzie się nie spotkałam, więc tym bardziej przykuło to moją uwagę.
Joannie Jodełce nie mówię nie. Jestem ciekawa jej kryminałów, które są bardziej chwalone przez czytelników. Niestety Ars dragonia nie porwała mnie do magicznego Poznania. A szkoda, bo uwielbiam dowiadywać się o miastach, które są mi w jakiś sposób bliskie. Możliwe, że tytuł ten spodoba się młodszym czytelnikom, poszukującym przygód i czegoś nie z tego świata, jednak wiem, że są o wiele lepsze powieści, które można im polecić. W przygotowaniu jest tom drugi, ale po raz pierwszy nie wiem, czy po niego sięgnę. Pewnie kiedyś, może... ale nie jestem tego taka pewna, jak zazwyczaj przy pierwszych częściach serii, bo autorka zamiast zachęcić mnie do sięgnięcia po kontynuację choćby zakończeniem, skutecznie ostudziła mój zapał. Szkoda, że potencjał tej historii nie został należycie wykorzystany.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Szesnastoletni Sebastian Pitt przyjeżdża na pogrzeb dziadka, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Jednak ta przykra wiadomość, jak i wydarzenie zmieni nieoczekiwanie całe jego dotychczasowe życie. Czy Poznań, do którego zawitał od tylu lat, jest tym samym Poznaniem, na który wygląda? Co tutaj naprawdę się dzieje? I czym jest Ars Dragonia?
Joanna Jodełka to...
2014-10-12
2014-09-30
Czasami przychodzi taki dzień, w którym nie chcesz być zauważona i po prostu zostać sama ze sobą lub ze swoją najbliższą przyjaciółką/przyjacielem. Jednak nazajutrz Twoje nastawienie do otaczającego świata się zmienia i wszystko jest jak zazwyczaj. A co jeśli chcesz, żeby tak było cały czas?
Pozornie niewidzialna, ale jednak dostrzegana – tak można opisać Emmę. Wzorowa uczennica i sportsmenka, niestety nie w oczach wszystkich. Bo dla jednej osoby jest po prostu nikim. W miasteczku, w którym ważna jest reputacja, wygląd i znajomości, stwarzanie pozorów dziewczyna opanowuje niemal do perfekcji. Odliczanie dni, ściąganie rękawów, aby nie było widać choćby skrawka niepotrzebnego kawałka ciała, nauka, sport i wypełnianie codziennych obowiązków – to całe życie nastolatki, które rozświetlane jest tylko dzięki najbliższej przyjaciółce. Jednak ten cały porządek rzeczy się zmienia za sprawą jednego chłopaka, który sporo namiesza w jej życiu. Ale dzięki któremu znajdzie niejeden powód by oddychać.
Rebecca Donovan jest amerykańską autorką książek młodzieżowych. Zadebiutowała w 2011 powieścią „Powód by oddychać” (ang. „Reason to Breath”), która ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Feeria we wrześniu 2014 roku. Jest to pierwsza część trylogii „Oddechy”. W Ameryce ukazała się już nowa książka „What If”.
„Powód by oddychać” może wydawać się pełen sprzeczności, bowiem czyta się go naprawdę szybko i na swój sposób przyjemnie, ale... ale nic nie odbierze kłębiących się uczuć podczas dramatycznych wydarzeń i tak niepewnego zakończenia. Wiem, że powieść ta jest traktowana przez większość ludzi z rezerwą, ale naprawdę dawno nie czytałam tak poruszającej i tak realistycznej historii. Historii, w której piękno i miłość przeplatają się z tragedią i bólem. Nie sądziłam, że poruszy mnie ona aż w takim stopniu – kiedy łzy napływające do moich oczu będą rozmazywały obraz kolejnych zdań, moje serce będzie przyspieszało, uśmiech niekiedy pojawiał się na mojej twarzy, zaś kiedy indziej będzie widoczny na niej grymas bólu i złości zmieszanej z nienawiścią.
Naprawdę zżyłam się z Emmą, Sarą i Evanem. Z jednej strony mogą wydawać się zbyt idealni – główna bohaterka jest najlepsza niemal we wszystkim, jednak to kontrastuje z jej życiem prywatnym, gdzie pomimo wszelkich starań i wykonywania wszystkich obowiązków na czas i dokładnie tak, jak trzeba, nie otrzymuje nawet ciepłego słowa. Wręcz przeciwnie – jest obiektem drwin, zaczepek i wielu krzywd, które znosi nie pisnąć ani jednym słówkiem, choć jej najbliżsi przyjaciele domyślają się, o co chodzi. Ma powody, żeby dawać z siebie wszystko i milczeć, wyjaśnia nam to i w jakiś sposób jest to zrozumiałe. Jednak nadal nie rozumiem, czemu jej oprawca zachowuje się tak okropnie. Może zostanie to bliżej nakreślone w kontynuacjach, bo chyba jest to dość ważne. W końcu większość osób w takiej sytuacji raczej by się cieszyło z osiągnięć i z dodatkowej pary rąk do pomocy, a tutaj... Tutaj niczego, nigdy nie jest się pewnym. Chociaż nie, jest jedno, co by nie zostało zrobione i tak poniesie się za to – niemal zawsze niesłuszne – konsekwencje.
Jeśli chodzi o sam wątek miłosny to nie jest on zbyt ckliwy. Ba! Jest niezwykle uroczy, ale także – i co najważniejsze – nie jest wymuszony. Niestety na drodze do szczęścia stanie wiele przeciwności losu. A także to, że Emma będzie musiała wreszcie do niego, w jakiś sposób, dojrzeć i zdać sobie sprawę ze swoich uczuć, aby mogła w pełni cieszyć się spędzonymi chwilami. A Evan? Tak, to chłopak idealny, o którym marzy większość nastolatek. Tak, mnie również zauroczył swoim wdziękiem i niekwestionowaną charyzmą.
Niektórzy martwią się o to, jak Donovan przedstawia jeden z ważniejszych tematów, które są poruszane w książce. Nie martwcie się o to. Dla mnie był on aż tak realistyczny, że czułam niemal każdy cios, każdą ranę i ból. Każdy brak oddechu. To było niesamowicie poruszające i dające w pewien sposób do myślenia.
Chyba nigdy nie wybaczę autorce zakończenia... Zakończenia, które po prostu wbiło mnie w tapczan i poduszki pod plecami. Chociaż nie, może wybaczę jej z chwilą, gdy wreszcie będę miała w swoich spragnionych kontynuacji rękach kolejny tom. Mam nadzieję, że zostanie on tak szybko wydany, jak każde kolejne części „Wodospadów cienia” C.C. Hunter, a nawet jeszcze szybciej! Bo, bo... bo po prostu zaparło mi dech w piersiach i nie mogę otrząsnąć się po tym wszystkim, czego byłam świadkiem przez godziny, które spędziłam z „Powodem by oddychać”.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Czasami przychodzi taki dzień, w którym nie chcesz być zauważona i po prostu zostać sama ze sobą lub ze swoją najbliższą przyjaciółką/przyjacielem. Jednak nazajutrz Twoje nastawienie do otaczającego świata się zmienia i wszystko jest jak zazwyczaj. A co jeśli chcesz, żeby tak było cały czas?
Pozornie niewidzialna, ale jednak dostrzegana – tak można opisać Emmę. Wzorowa...
2014-09-28
Saba i Lugh to nieodłączna para bliźniaków, tworząca nierozerwalną całość, kiedy są razem. Tak widzi to Saba. Tylko przy nim czuje się bezpiecznie i tylko z nim najchętniej spędzałaby czas. Jednak wystarczy tylko jeden dzień, żeby całe jej życie nieodwracalnie się zmieniło. Porwanie brata skutkuje zmianą jej samej, jednak do tego potrzeba długiej drogi, na której spotka nie zawsze odpowiednich ludzi. Pozna za to świat z zupełnie innej strony. Zmierzy się z opowieściami ojca, które okazują się być rzeczywistością. Czy Miasto Nadziei w rzeczywistości da jej nadzieję na lepszy byt, czy może ostatnie jej pokłady legną w gruzach...
Moira Young urodziła się w New Westminster, w Kanadzie. Jest kobietą o wielu talentach. Była aktorką, śpiewaczką operową i tancerką, jednak zawsze kochała książki i pisanie. Obecnie mieszka z mężem w Wielkiej Brytanii. Zadebiutowała w 2011, w Polsce zaś w 2014 Krwawym szlakiem, który jest pierwszym tomem Kronik czerwonej pustyni. Prawa do ekranizacji nabył Ridley Scott, reżyser tak znanych produkcji jak Gladiator (2000), Hannibal (2001), Królestwo niebieskie (2005) czy Prometeusz (2012).
Bohaterowie zostali naprawdę świetnie wykreowani. Czasami może denerwować zachowanie Saby, którą nie obchodzi nic i nikt oprócz zaginionego brata, lecz z drugiej strony od zawsze mówi się, że więź bliźniaków jest silniejsza. Jednak nie marnuje czasu na użalaniu się nad sobą, a próbuje, myśli i walczy. Jest typową wojowniczką. Moje serce zaś należy do wybranka Saby. Dawno nie miałam do czynienia z bohaterem, który wzbudziłby we mnie takie emocje. Tak, jest tu wątek miłosny, ale na szczęście Young oszczędziła nam schematycznego trójkąta. Zamiast tego mamy również typową zmianę - od nienawiści po rodzące się uczucie, jednak w żaden sposób nie przeszkadzało mi to. Myślę, że jest to kolejny element, który sprawił, że pochłaniałam tę powieść z takim zainteresowaniem. Nie zabrakło również tajemniczej postaci, z którą tak naprawdę nie wiadomo, o co dokładnie chodzi. Mam nadzieję, że ten wątek wyjaśni się w kolejnym tomie, bo jestem strasznie ciekawa, jaką historię wymyśliła dla niego autorka.
Krwawy szlak przypomina trochę Igrzyska śmierci, lecz w zmienionej, choć w równie brutalnej scenerii. Znajdujemy tutaj kilka elementów podobnych do tej popularnej trylogii, na szczęście nie są one aż tak nachalne, aby cały czas o nich myśleć i wynajdywać coraz to nowsze. Na wszystkie zwraca się dopiero uwagę po przeczytaniu, kiedy jest czas na przemyślenia.
Jedynym poważnym mankamentem jest brak wyróżnienia dialogów. Nie przeszkadzało mi to aż tak w lekturze, jednak naprawdę czyta się o wiele lepiej, gdy wypowiedzi kolejnych bohaterów są zaznaczone choćby myślnikiem.
Ja chcę kolejną część – tu i teraz! Chcę po raz kolejny znaleźć się w tym dziwnym i niebezpiecznym świecie, z bohaterami, których tak polubiłam. Moira Young stworzyła naprawdę intrygującą dystopię, którą ciężko przerwać, bo cały czas mknąca do przodu akcja na to nie pozwala. Mam nadzieję, że Dzikie serce mnie nie zawiedzie i będzie równie dobra co Krwawy szlak. A po zapowiedzi widzę, że chyba nie będzie można narzekać na nudę. Ciekawią mnie również losy filmu, którego mam nadzieję, będziemy mieli okazję zobaczyć w najbliższych latach na ekranach kin. Bo ta powieść zasługuje na ekranizację. A co najważniejsze, dobrą ekranizację, choćby taką, jaką mogą szczycić się wcześniej wspomniane Igrzyska śmierci.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Saba i Lugh to nieodłączna para bliźniaków, tworząca nierozerwalną całość, kiedy są razem. Tak widzi to Saba. Tylko przy nim czuje się bezpiecznie i tylko z nim najchętniej spędzałaby czas. Jednak wystarczy tylko jeden dzień, żeby całe jej życie nieodwracalnie się zmieniło. Porwanie brata skutkuje zmianą jej samej, jednak do tego potrzeba długiej drogi, na której spotka nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-18
Z nastolatkami bywa różnie. U jednych nadchodzi taki czas, w którym zmieniają się nie do poznania, najczęściej tego powodem jest towarzystwo. U drugich zaś te zmiany nie są długotrwałe – choć wahanie nastrojów to czasami nawet za mało powiedziane. Taki właśnie stan dopadł Marysię Gwidosz – ambitną licealistkę, której nie w głowie głupoty. Ale zmienia się to za sprawą jednej wizyty i przypadkowego spotkania mężczyzny, którego widziała zaledwie przez chwilę. Czy to aby nie jest przeznaczenie?
Z początku lektura wydała mi się dziecinna, ale po skończeniu uważam ją za bardzo fajną i lekką młodzieżówkę. Właśnie taką, jakie zawsze pisze (poza paroma wyjątkami) Ewa Nowak. Odnajdziemy w jej „Miętowej serii” dawkę humoru i nadziei, a także ważne dla nastolatków tematy. Czasami są zbyt ckliwe i nieprawdopodobne, ale to jest właśnie ta odrobina magicznej otoczki, którą cechuje proza polskiej autorki.
Jednym bohaterem, który zwrócił moją uwagę jest pewien Lew. Taki niepozorny i grzeczny, co rzadko spotyka się u płci przeciwnej w tym wieku. Niestety został słabo zarysowany, a co za tym idzie nie dowiadujemy się o nim niczego szczególnego. Niby jest, ale tak jakby go w ogóle nie było. Wielka szkoda! Marysia choć już nie taka szara myszka, jak to zwykle bywa, potrafi sobie poradzić sama, jednak widać, że brakuje jej kogoś bliskiego. I nie chodzi tu wcale o rodzinę, która ją wspiera i na którą zawsze może liczyć, ani nawet o przyjaciółkę, która z racji wieku ma podobne problemy, ale o tę drugą połówkę, przy której poczułaby się bezpiecznie. Ot, takie zwyczajne spojrzenie nastolatki, które wcale denerwujące nie jest, bo u większości taka myśl w pewnym momencie kiełkuje i nie można tak łatwo jej się pozbyć. Za to zaskoczyła mnie Cela, młodsza siostra, która moim zdaniem, jest aż nazbyt dojrzała jak na swój wiek. Czy dzieci powinny tak szybko dorastać? Raczej w to wątpię, bo choć cieszyć może inteligencja, to w jakiś sposób zabiera się tę dziecięcą niewinność. Oczywiście, jest to tylko młodzieżówka, której nie powinno brać się za poważnie, jednak po jakimś czasie zaczęła mnie po prostu ta postać trochę irytować.
Tematy są różne – nastoletnie i pierwsze poważne zauroczenie (nie zawsze w odpowiednich osobach), związki, relacje rodzinne, przyjaźń i najbardziej widoczny wątek to oczywiście samo dojrzewanie. Co czuje i myśli nastolatka podczas tego etapu w swoim życiu. Nie jest może on przedstawiony w tak piękny i dogłębny sposób jak w „Zabłądziłam” Agnieszki Olejnik, ale jak na lekką młodzieżówkę w zupełności wystarczy. Byłam ciekawa również, co się stanie z drugą parą, jednak tutaj autorka zastosowała dość otwarte i niewyjaśnione zakończenie, co wywołało u mnie uczucie pewnego niedosytu.
Najnowszą powieść Ewy Nowak połknęłam w zaledwie parę godzin. „Dwie Marysie” to interesująca, zabawna i lekka powieść stworzona na zimne i jesiennie wieczory, po ciężkim dniu w szkole lub pracy, przy kubku ciepłego kakao czy herbaty. I co najważniejsze jest dla wszystkich – dla młodszych i starszych, tak aby każdy mógł znaleźć w niej coś dla siebie. Ci pierwsi ciekawą historię, dającą nadzieję, a tym drugim wspomnienia o tym jakże okropnym dojrzewaniu, które po kilku latach wspomina się z uśmiechem na ustach.
______
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Z nastolatkami bywa różnie. U jednych nadchodzi taki czas, w którym zmieniają się nie do poznania, najczęściej tego powodem jest towarzystwo. U drugich zaś te zmiany nie są długotrwałe – choć wahanie nastrojów to czasami nawet za mało powiedziane. Taki właśnie stan dopadł Marysię Gwidosz – ambitną licealistkę, której nie w głowie głupoty. Ale zmienia się to za sprawą jednej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-17
Pamiętam ten czas, kiedy zaczytywałam się w kryminałach Agathy Christie. Nie przeczytałam ich w nie wiadomo jak zatrważająco wielkiej ilości, jednak kilka pod rząd się trafiło. Ot, nie mogłam wyjść z podziwu nad kreacją bohaterów, jak i tymi zagadkami, których nigdy nie rozwiązałam, bo za każdym razem, kiedy myślałam, że już oto je znalazłam, niestety Christie umiejętnie wodziła mnie za nos. Jakoś niedawno obiecałam nadrobić zaległości i zapoznać się, chociaż z najbardziej znanymi i cenionymi tytułami - Morderstwo w Orient Expressie czy też Dziesięciu murzynków znanej również jako I nie było już nikogo. Niestety, te tytuły jeszcze przede mną, a ja wcześniej zabrałam się za inną, niedawno wydaną z Poirotem w roli głównej, jednak nieco innym, jak sama go nazwałam – bratem bliźniakiem po innej matce.
Londyn lata 20 XX wieku. Herkules Poirot ma nadzieję na odpoczynek dla siebie i swoich nieustannie pracujących szarych komórek. Niestety los ma zupełnie inne zdanie na temat jego przyszłości. Belg, rozkoszując się jedzeniem i anonimowością w przytulnej knajpie, w jednej chwili zostaje wciągnięty w wir nieprawdopodobnych wydarzeń, bo oto tuż przed jego obliczem staje młoda kobieta, która twierdzi że... że zostanie zamordowana. Co ma zrobić Herkules Poirot? Jak ma nie pomóc tej przestraszonej nieznajomej? I czy zbrodnie w hotelu Bloxham mają z nią jakiś związek? I co mają znaczyć te dziwne spinki do mankietów w ustach każdej ofiary?
Sophie Hannah urodziła się w 1971 roku, w Manchesterze. Jest autorką thrillerów psychologicznych, poezji, jak i książek dla dzieci. Pierwszy tomik wierszy Hero I Girl Next Door wydała w wieku 24 lat, zaś pierwszą powieść – Twarzyczkę w 2006 roku. Od twórczości Agathy Christie uzależniła się, gdy miała zaledwie trzynaście lat, a jej powieści przeczytała i zebrała w ciągu roku. Co najważniejsze, to właśnie Herkules Poirot natchnął ją do pisania kryminałów.
Nie jestem w stanie porównać Poirota stworzonego przez Christie do tego wykreowanego przez Hannah. Niestety powieści królowej kryminału czytałam tak dawno, że nie pamiętam szczegółów. Najistotniejsze jest jednak to, że Belg był gdzieś tam w moich umyśle i jak najbardziej wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Tak też jest i w tym przypadku. „Inna Matka” bądź „Druga Matka”, jak postanowiłam ochrzcić Sophie Hannah – bo co, jak co, ale nie będzie to ten sam Poirot, którego wydała na świat Christie – spisała się jednak naprawdę dobrze i przypomniała mi, za co polubiłam najsłynniejszego i najskuteczniejszego detektywa na świecie.
Co do zagadki, nie ma tutaj najmniejszych wątpliwości – po raz kolejny czytelnicy mają okazję zapoznać się z zawiłą historią, niemal nie do rozwiązania. Na szczęście Anglia lat 20 XX wieku ma możliwość poszczyć się tak znamienitą osobistością, jaką jest Herkules Poirot – detektywem o wielkim i otwartym umyśle. Nie ma, co się oszukiwać, dla niego chyba nie ma zagadki nie do rozwiązania i choć jego powściągliwość i niejako chęć dominacji nad innymi może denerwować to on oczekuje od innych jednego – używania szarych komórek. To właśnie dlatego niemal nigdy nie podaje wszystkiego na tacy na samym początku. On myśli, szuka i choć błądzi, to jednak zawsze znajduje odpowiednią drogę, a ludzie są dla niego niemałą dawką inspiracji.
Obawiałam się początku, który niestety mnie nie porwał. Dość długo się z nim męczyłam, ale na szczęście było to tylko kilka stron, a nie kilkanaście czy wręcz kilkadziesiąt. Ot, musiałam zaczerpnąć tej klimatycznej aury, którą prezentowały sobą Inicjały zbrodni i o ile mnie pamięć nie myli, również powieści spod pióra Agathy Christie.
Jedyną rzeczą, która mnie denerwowała są o ile się nie mylę francuskie zwroty, które nie zostały przetłumaczone. Niestety nie znam tego języka, więc nawet nie wiedziałam o co chodzi, a nie miałam ochoty, co chwilę przerywać lektury, żeby się tego dowiedzieć. Nie wiem jednak, jak jest w ostatecznym wydaniu, bo ja miałam okazję czytać egzemplarz przedpremierowy. Na szczęście nie irytowało mnie to na tyle, żeby nie czerpać przyjemności z lektury.
Cieszę się, że mogłam po raz kolejny spotkać się z ulubionym detektywem. To właśnie dzięki kryminałom Agathy Christie polubiłam ten gatunek i mam nadzieję, że częściej będę po niego sięgała, bo niestety ostatnio go zaniedbałam, nad czym bardzo ubolewam. Dobrze, że pomysł ten popiera wnuk samej Christie – Mathew Prichard. Niby nic, myślę jednak, że właśnie dzięki takim pozycjom, jak Inicjały zbrodni pamięć o tak znakomitej królowej kryminału nie przeminie. Że co jakiś czas będzie ona powracać, a takimi powieściami na pewno co raz to młodsze pokolenia będą kojarzyły tak znane nazwisko. Sophie Hannah podjęła się trudnego i dość stresującego zadania, jednak wykonała je bardzo dobrze i należy ją za to cenić. Ja na pewno sięgnę po jej książki, bo po tym pierwszym spotkaniu jestem ich bardzo ciekawa.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Pamiętam ten czas, kiedy zaczytywałam się w kryminałach Agathy Christie. Nie przeczytałam ich w nie wiadomo jak zatrważająco wielkiej ilości, jednak kilka pod rząd się trafiło. Ot, nie mogłam wyjść z podziwu nad kreacją bohaterów, jak i tymi zagadkami, których nigdy nie rozwiązałam, bo za każdym razem, kiedy myślałam, że już oto je znalazłam, niestety Christie umiejętnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Strata drugiej osoby boli. A boli jeszcze bardziej, gdy tak do końca nie wiadomo, co się z nią dzieje. Czy jeszcze jest szansa na spotkanie z nią. Człowiek chwyta się każdej, choćby najmniejszej i najbardziej nieprawdopodobnej deski ratunku. A co, gdyby tak po roku nieudanych poszukiwań, nagle zapukał do drzwi nieznajomy człowiek, który uważa, że wie, gdzie znajduje się ukochana osoba? I czy można – na pierwszy rzut oka – w dość zwyczajnej rozgrywce w karty, przegrać swoją Wiarę?
Piotr Sender urodził się 1990 roku. Zadebiutował w 2011 roku książką „Bóg nosi dres” wydanej nakładem wydawnictwa Replika. Dwa lata później ukazała się kolejna – „Punkhead”, zaś w 2014 roku już pod logo wydawnictwa Uroboros – „Po drugiej stronie cienia”.
Nadal nie wiem, co mam sądzić o tej książce. Z jednej strony czytałam ją z niejaką przyjemnością, z drugiej strony czułam się, jakbym zmuszała się do tego. Może to przez te długie rozdziały? Tak, zaczynam doceniać te krótsze, które o wiele szybciej się czyta, bo można bez bólu je przerwać, nie zastanawiając się i nie liczyć stron do następnego. Może odnosiłam takie wrażenie, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego? Nie wiem dokładnie czego, ale na pewno nie historii, którą otrzymałam.
Wcale nie mówię, że to, co przedstawił w swojej powieści Piotr Sender jest złe i nie powinno się tego czytać. Muszę przyznać, że jest naprawdę dobre i doceniam pomysłowość autora. Do tej pory chyba nie spotkałam się z czymś podobnym, bo „Wszechświaty” Leonarda Patrignani dotykają na pierwszy rzut oka zbliżoną tematykę, jednak tak naprawdę zupełnie się od siebie różnią. „Po drugiej stronie cienia”, jak sam tytuł wskazuje jest o wiele mroczniejsza, a co najważniejsze, nie jest tu w żaden sposób poruszana teoria Wieloświatów, a dwóch – tego znanego nam obecnie i tego znacznie się od niego różniącego.
Czytając ten tytuł nie mogłam pozbyć się pewnej i dość nachalnej myśli, jakobym znajdowała się w grze (do takich wniosków doszedł nawet sam bohater) i to właśnie na jej kanwie on powstał. I tak przyszło mi do głowy, że gdyby ktoś podjął się tego wyzwania, to może coś by z tego nawet wyszło? Autorowi nie można odmówić wyobraźni, bo to, co przedstawił w swojej już trzeciej książce, jest całkiem godne podziwu. No i najważniejsze – udało się mu mnie zaskoczyć. Sprawy na ostatnich stronach powieści przybrały dla mnie tak nieoczekiwany obrót, że nie mogłam uwierzyć w to, co czytam i wydawało mi się to jakimś żartem, który zaraz zostanie wyjaśniony. Niestety, historia toczyła się dalej, a ja przyznałam Senderowi plusa, za to, że nie poszedł na skróty i przedstawił dość makabryczną wersję wydarzeń.
Niestety nic ciekawego nie mogę napisać o bohaterach. Nie związałam się jakoś szczególnie z żadnym nich. Jednym, który w jakiś tam sposób wydał mi się interesujący był Skiz. No dobra, i byłam ciekawa historii Leny, która niestety nie została jednak przedstawiona.
Zastanawia mnie jedno – czy ciąg dalszy to tylko taka zagrywka, czy rzeczywiste plany autora? Byłam święcie przekonana, że jest to powieść jednotomowa. Jednak Sender napisał dość otwarte zakończenie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby kontynuować historię Aleksa Bejnara, choć czuję, że będzie ona jeszcze mroczniejsza. Mam nadzieję, że jeśli Polak pokusi się o kontynuację, to przekaże w niej wreszcie historię Leny, bo po końcowych rewelacjach jestem jej najbardziej ciekawa.
Czy „Po drugiej stronie cienia” to warta przeczytania lektura? Oczywiście! Jeżeli gustuje ktoś w polskich i mrocznych klimatach oraz prostym, nieskomplikowanym języku, w którym nie brakuje niecenzuralnych wyrazów, to z pewnością pozycja dla niego. Takie nasze polskie i udane urban fantasy w olsztyńskich klimatach.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Strata drugiej osoby boli. A boli jeszcze bardziej, gdy tak do końca nie wiadomo, co się z nią dzieje. Czy jeszcze jest szansa na spotkanie z nią. Człowiek chwyta się każdej, choćby najmniejszej i najbardziej nieprawdopodobnej deski ratunku. A co, gdyby tak po roku nieudanych poszukiwań, nagle zapukał do drzwi nieznajomy człowiek, który uważa, że wie, gdzie znajduje się...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to