Australijska autorka, znaną również pod pseudonimem S.D. Gentill. Początkowo studiowała astrofizykę, ostatecznie ukończyła prawo. Wychowywała się w Zambii i w Brisbane w Australii.
Już na początku zachwyciła mnie kompozycja tej książki. To powieść w powieści, a właściwie należałoby dodać jeszcze jeden poziom, ale powieść pisana przez bohaterkę powieści pisanej przez bohaterkę czytanej przez nas powieści (tak, tak, nic nie pomyliłam ;)) nie jest opisywana aż tak szczegółowo. Ta wielopoziomowa fabuła wygląda zatem tak, że pisarka Hannah pisze powieść o pisarce Freddie, która przypadkiem poznaje w Bibliotece Bostońskiej grupę bardzo inspirujących ludzi. O Hannah najwięcej dowiadujemy się z mejli, które pisze do niej znajomy pisarz Leo - komentuje w nich każdy przesłany mu przez nią na bieżąco rozdział nowej książki i udziela Australijce wskazówek dotyczących Bostonu oraz porad w odniesieniu do jej powieści. Przez długi czas traktowałam to po prostu jako ciekawy zabieg kompozycyjny, potem jednak i na tym poziomie zaczęło się dziać coraz więcej, a Leo intrygował coraz bardziej. Wątek kryminalny w historii Freddie był bardzo wciągający i chociaż do kreacji i wiarygodności bohaterów można by mieć co nieco do życzenia, to ich losy naprawdę przykuwały uwagę. Stąd moja wysoka ocena tej książki - podziwiam jej konstrukcję, sprawną narrację i bardzo ciekawą fabułę.
Z dwumiesięcznym opóźnieniem, ale w końcu rozpoczynam swoje czytelnicze wyzwanie - mające na celu poszerzenie i poznania czytanych przeze mnie literatur krajów. Australia co prawda nie była moim priorytetem (jestem w stanie wymienić przynajmniej jednego australijskiego autora),ale była na mojej liście.
"Kobieta z biblioteki" niestety okazała się kiepskim wyborem na rozpoczęcie tego wyzwania. Przede wszystkim - jest niezwykle i wielopoziomowo kiepska. I jest w tym zasługa zarówno autorki, jak i tłumacza.
Dawno nie czytałam tak koślawych, drewnianych i źle przetłumaczonych zdań. Co chwila zatrzymywałam się wytrącona z rytmu i równowagi przez zdania zaproponowane przez tłumacza, Janusza Maćczaka. Szczególnie widoczne jest to w e-mailach zamieszczonych w powieści. Inne zdania byłam w stanie bez trudu zobaczyć w oryginale, bo zostały dosłownie przetłumaczone z angielskiego, bez dbania o takie szczegóły, jak międzyjęzykowe różnice w stylu, frazeologii czy słowach.
Sprawie nie pomaga to, że powieść jest niezwykle nudna i bezsensowna. Gdyby fabuła lepsza mogłabym nawet przeoczyć wpadki tłumaczeniowe, ale niestety tutaj nie ma na to szans. A szkoda, bo sam pomysł w lepszych rękach przerodziłby się w świetną, wciągającą powieść. Jednak w wydaniu Gentill wszystkie wydarzenia są albo niewiarygodne, albo bardzo niewiarygodne.
Między niewiarygodnością wydarzeń kryje się nuda i rozciągnięte do niemożliwości opisy, które donikąd nie prowadzą. A w to wszystko zostały powciskane informacje, które nijak mają się z prawdą. To wręcz absurdalne, że wiadomości na temat USA, jakie przesyła Leo naszej autorce kryminału, mijają się z rzeczywistością.
Cóż, przynajmniej okładka się udała.