-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2016-07-14
2016-07-03
2015-02-15
2015-02-09
Nie sądziłam, że dożyję takich czasów, kiedy przyjdzie znowu mi się spotkać z Wiedźminem - naszym dobrem narodowym i towarem eksportowym (przynajmniej jeśli chodzi o gry komputerowe). Geralta każdy zna. A nawet jak nie zna, to kojarzy. Białe włosy, przerażające spojrzenie, pragmatyczne podejście do otaczającego go świata oraz jego wierna kompania, która wspomoże słowem, śpiewem, a niekiedy też i ciałem. Kiedy Andrzej Sapkowski ogłosił wskrzeszenie Geralta wielu pukało się po głowie, wylewało swoje żale, że nie warto odgrzebywać starych historii, ale wielu też trzymało kciuki i czekało, czekało i czekało, by jeszcze raz, może ten ostatni, spotkać się z naszym białowłosym obrońcą uciśnionych i pogromcą złoczyńców, wszelkiej maści stworów i genetycznych mieszańców.
W najnowszej książce Wiedźmin przeżywa kolejne i coraz to wymyślniejsze przygody. Nie ma tu jednak jednego wątku głównego, gdyż nasz białowłosy bohater co chwila pakuje się w nowe i przeważnie nieciekawe historie. Autor jednak uśmiecha się do czytelnika i przeważnie większość przygód ma wspólny mianownik. W tym wypadku są to zaginione wiedźmińskie miecze. Skarb nad skarby dla kolekcjonerów, jednakże dla naszego bohatera jest to narzędzie pracy. I to dosłownie. Dziwnym, ale bynajmniej nie przypadkowym zrządzeniem losu, miecze zniknęły. Najzwyczajniej w świecie słuch o nich zaginął. Nie pomogły pokazy siły, złowrogie spojrzenia, używanie pięści, bratanie się z czarodziejkami. Miecze przepadły jak kamień w wodzie. Tym sposobem razem z bohaterami po omacku szukamy wskazówek, które pozwolą nam dojść do rozwiązania zagadki. W międzyczasie spotkamy się z Kapitułą i dosyć nieprzyjaznymi czarodziejami lubującymi się w dziwnych eksperymentach, nie tak do końca etycznych i legalnych, weźmiemy udział w swoistej grze o tron małego państewka, utkniemy uwięzieni na rzece, która oferuje klimat rodem z horroru, nie raz i nie dwa skrzyżujemy miecze i inne przyrządy z lokalnymi zabijakami i potworkami. Tak … Sapkowski nie szczędzi nam tu wrażeń. Jest głośno, jest krwawo i jest brutalnie, czyli swoisty survival po polsku.
Dla wielu niestety może być to zaskoczeniem, i to raczej smutnym, ale „Sezon burz” opowiada o przygodach Wiedźmina za jego młodości. Z tej książki nie dowiemy się jak zakończyła się historia z „Pani Jeziora”. Pewnie wielu czytelników takich jak ja liczyło na chociaż mały okruszek informacji, jakąś zachętę rzuconą mimochodem przez autora. Czekało się i czytało, zaciskając pięści, pochłaniając kolejne strony w poszukiwaniu odpowiedzi. Autor nie zostawia nas jednak samych i na samym końcu puszcza do nas oko. Może nie jest to odpowiedź na jaką wszyscy czekali, ale cieszy mnie ogromnie to, że autor o czytelnikach pamięta i nie naciągając historii, nie tworząc sztucznych zakończeń dalej daje nam wolną rękę w interpretacji co się tak naprawdę stało i jak się to skończyło (bądź jak to się mogło skończyć).
Dla mnie powrót do świata Wiedźmina był cudowną przygodą. Nie znaczy to jednak, że książka ta jest bez wad. Wiadomo, że nic na świecie nie jest bez skazy. To samo tyczy się „Sezonu burz”. O ile do akcji nie można się jakoś specjalnie przyczepić (chociaż niektóre wątki były dosyć dziwne, a dosadniej niesmaczne), to nie mogłam przejść obojętnie wobec sposobu, w jaki autor przedstawiał kobiety i jakich porównań do tego używał. Z założenia może miało wyjść śmiesznie, mnie to niestety dosyć irytowało podczas czytania o „damskich bicepsach o rozmiarach wieprzowych szynek” (str. 22), czy „rozstępach na dupsku” (str. 31). Męskim bohaterom jakoś mniej się dostało, jedyny zarzut jaki kieruje w ich stronę autor to jedynie … zniewieściałość. No nic, wychodzi na to, że płeć piękna, wcale piękną nie jest – przynajmniej w świecie Geralta, gdzie rządzi władza i magiczne sztuczki.
Mimo tych paru mankamentów „Sezon burz” czyta się nadzwyczaj dobrze i wyjątkowo szybko. Są łzy podczas spotkania dawno nie widzianych znajomych, radość podczas słuchania śmiesznych i nieco dziecinnych komentarzy Jaskra, napięcie czy Geralt wróci do swej miłości Yennefer, złość podczas wygrażania pięściami Kapitule i co najważniejsze – szczęście, że Geralt, choć przez krótką chwilę jest cały i zdrowy. Dla tego momentu warto było czekać tyle lat. I warto będzie poczekać jeszcze więcej, jeśli Sapkowski postanowi jeszcze kiedyś, może za kolejne 14 lat, reaktywować starych znajomych. Niektórym długie przerwy szkodzą, jednak nie Geraltowi. On się nigdy nie zmieni, a historia … ona zawsze kołem się toczy. Coś się zaczyna, a coś się kończy i nigdy od tego nie uciekniemy.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2015/02/samotny-posrod-wilkow-sezon-burz.html
Nie sądziłam, że dożyję takich czasów, kiedy przyjdzie znowu mi się spotkać z Wiedźminem - naszym dobrem narodowym i towarem eksportowym (przynajmniej jeśli chodzi o gry komputerowe). Geralta każdy zna. A nawet jak nie zna, to kojarzy. Białe włosy, przerażające spojrzenie, pragmatyczne podejście do otaczającego go świata oraz jego wierna kompania, która wspomoże słowem,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-25
2014-12-22
Dawno, dawno temu na niemieckiej ziemi żyło sobie dwóch braci – Jacob i Wilhelm. Pisana im była wielka przyszłość na sędziowskiej ambonie. Jednak zamiast bronienia niewinnych i wymierzania kar złoczyńcom los zgotował im zgoła inną drogę, a więc zajęli się zgłębianiem językowych meandrów, połamańców i szukaniem źródeł języka germańskiego, co pozwoliło im stworzyć swój autorski słownik. Bracia mieli szczęście żyć w epoce romantyzmu, co sprawiło, że wpadli w sidła miłości do folkloru niemieckiego. Etnografia, czary, wierzenia i bajania ludowe, legendy i strachy opowiadane do poduszki, podania i przekazy wywarły na nich niezwykły wpływ, co zaowocowało zebraniem najciekawszych, najdziwniejszych, najbardziej szalonych i pokręconych bajek i baśni, które do dziś przekazywane są z pokolenia na pokolenie, nie tylko przez obywateli ziemi niemieckiej.
Philip Pullman wcale nie porwał się z motyką na słońce, przerabiając stare i znane baśnie braci Grimm. Jednak tak naprawdę to nie były ich autorskie historie. Baśnie mają to do siebie, że są opowiadane i przekazywane dalej, czasami spisywane. Jednak w XIX wieku przeważał przekaz ustny jeśli chodzi o historie tego typu. Opowiadane były przy kolacji, przy kominku czy jako dobranocka dla dzieci, które powinny wynieść z tych historii pewien morał. Bracia mieli to szczęście, że ludzie sami się do nich garnęli, by opowiedzieć jakąś bajkę. Jedne były lepsze, inne gorsze. Wszystko tak naprawdę zależało od narratora. Są ludzie, którzy za każdym razem potrafią powiedzieć baśń w takim samym szyku i z tymi samymi szczegółami, ale nie oszukujmy się – ludzie nie są nieomylni i historie lub ich fragmenty były zapominane, wielokrotnie zmieniane i przerabiane, skracane i wydłużane. To samo zrobił Pullman – zebrał do kupy większość bajek i dodał swój komentarz autorski, doszlifował zakończenia i przełożył baśnie na język zrozumiały dla współczesnego czytelnika.
Jako mała dziewczynka zaczytywałam się baśniach niemieckich braci, bałam się Wilka, który mógłby mnie zjeść, uważałam czerwone jabłko za symbol całego zła na świecie, wierzyłam, że tak jak inne księżniczki spotkam w końcu swojego księcia na białym koniu, chciałam poznać siedmiu krasnoludków i żyć długo i szczęśliwie. Niestety bajki tworzą wyimaginowaną wizję rzeczywistości, która z życiem nie ma nic wspólnego. Taki to już jest gatunek. Wszyscy w baśniach są, albo bardzo źli, albo bardzo dobrzy. Nie ma nic pośrodku, żadnych odcieni szarości. Bohaterowie są dosyć jednowymiarowi, niczym kukiełki w teatrze dla lalek – nie mają własnych uczuć, nie potrafią myśleć i roztrząsać swoich decyzji. Kiedy dziewczyna spotyka księcia z miejsca decyduje się zostać jego żoną, nie zastanawiając się jakim on jest człowiekiem. W bajkach wszystko jest proste – sierota staje się królem, królewna zawsze zostaje uwolniona przez odważnego młodzieńca, czarownice i inne stwory zostają spacyfikowane. To wpływa na tempo akcji, która w ciągu jednego zdania może przeskoczyć wydarzenia odległe o wiele lat.
Baśnie to ciekawy gatunek literacki. Niby nie jest zbyt rozbudowany jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie gatunki epiki, ale ma w sobie coś, że interesuje czytelnika (słuchacza) zmuszając go do kibicowania prostym bohaterom. Nie ma tu smutnych zakończeń, są tylko historie z morałem – niektóre pozwalają żyć bohaterom w przepychu i szczęściu, niektóre pokazują to, co w życiu jest ważne, a więc miłość, skromność, pokora, przyjaźń. Z drugiej strony bohater jest mądry dopiero po szkodzie. W tym szaleństwie jest jakaś metoda – najpierw coś musi się stać, żeby los odkrył wszystkie swoje karty i pokazał jak wybrnąć z danego problemu, by wynieść z niego coś więcej niż tylko lekcję pokory. Nie dziwmy się więc temu – baśnie były tworzone przez ludzi, głównie zamieszkujących obszary wiejskie. Część powstawała w głowach wielkich twórców epoki romantyzmu. Czyż nie jest piękne ubranie w słowa ludowe bajania, dodanie do tego trochę mistyki (diabły, anioły, śmierć), szczypty oniryzmu (sen pokazuje to, czego ludzkie oko boi się dostrzec pod zasłoną codzienności) i dorzucenia garści zapożyczeń z "Baśni z 1000 i jednej nocy”?
Nieważne czy jesteście duzi, czy mali – baśnie są piękne w swej prostocie i pokazują świat taki jaki chcielibyśmy widzieć będąc dziećmi. Jednak czasy się zmieniają. Wilk powinien być królem lasu po zjedzeniu Czerwonego Kapturka, Śpiąca Królewna powinna spać kamiennym snem po wieki wieków, Królewna Śnieżka powinna w końcu zmądrzeć i postawić się swojej macosze, by przestała w końcu nią pomiatać, Roszpunka w swojej wieży dalej powinna przyjmować „na wizyty” kolejnych swoich adoratorów. Jednakże takie pokazanie rzeczywistości w baśniach mijałoby się z celem i w istocie to co powinno być proste i czyste stałoby się plugawą cząstką splamioną komercjalizmem naszego świata. I w tej prostej wersji bajką zawsze żyć będą w moim sercu i ja sama wciąż będę wypatrywać przez okno swojego księcia z bajki, wierząc w swoje szczęśliwe baśniowe zakończenie.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/za-gorami-za-lasami-zyy-sobie-basnie.html
Dawno, dawno temu na niemieckiej ziemi żyło sobie dwóch braci – Jacob i Wilhelm. Pisana im była wielka przyszłość na sędziowskiej ambonie. Jednak zamiast bronienia niewinnych i wymierzania kar złoczyńcom los zgotował im zgoła inną drogę, a więc zajęli się zgłębianiem językowych meandrów, połamańców i szukaniem źródeł języka germańskiego, co pozwoliło im stworzyć swój...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-10
Mam problem z Trudi Canavan. Autorka ma wyobraźnię i książki wyczarowuje jedna za drugą. Pewnie to przekłada się na jej niebywałą popularność. To się jej chwali – na kontynuacje nie trzeba czekać za długo, wszystko zależy tylko od szybkości i chęci polskich wydawnictw. Jednak będąc maszynką do robienia opasłych i często rozbudowanych fabularnie książek wpływa na to, że czegoś tam w środku brakuje, ale czego? Na to pytanie ciężko mi jest odpowiedzieć, nawet w kontekście przeczytania jej ostatniej książki – „Złodziejskiej magii”.
Trudi Canavan tym razem zmieniła trochę schemat pisania, gdyż mamy dwóch głównych bohaterów, których wątki przeplatają się co kilka rozdziałów. Chłopak i dziewczyna. Tyen i Rielle. On żyje w steampunkowym świecie napędzanym przez technikę i maszyny, ona w świecie świętych praw i konwenansów. On jest wolny, głodny wiedzy i niebojący się przygody. Ona zahukana, cichutka i grzeczna. Jednak coś ich łączy – magia. Tyen lubi z nią eksperymentować szukając przy tym odpowiedzi na niezadane pytania, Rielle zaś traktuje ją jako karę za swoje grzechy popełnione przeciwko boskim Aniołom. Jednakże oprócz nich pojawia się jeszcze ta trzecia bohaterka, wyjątkowo ciekawa, niezwykle mądra i nieskończenie stara - książka Vella co kiedyś przed tysiącami lat była kobietą wyjątkowo mściwego maga, na którego wspomnienie ludzie ciągle mają ciarki ze strachu. Znalezienie Velli przez Tyena podczas wykopalisk było niejako bodźcem, który w ostateczności może doprowadzić do zmiany wartości bohatera, a może i całego świata. Autorka w tym względzie jest nieprzewidywalna, gdyż nigdy nie wiadomo jak poprowadzi ona dalszą historię, co bardzo wpływa na wartość jej książek.
Zdecydowanym plusem tej książki jest kreacja obu światów, podobnych od siebie, ale tak bardzo różnych. Świat Tyena jest światem maszyn, szybowców, zeppelinów. Magowie są naukowcami i inżynierami podnoszącymi magię na nowy, inny poziom. Poziom techniki i nowoczesnych wynalazków. Przyznaję, że autorka dobrze czuje się w konwencji steampunku zapełniając świat wymyślnymi środkami transportu i problemami jakie ściągają one na niczym niewinnych obywateli, gdyż machiny mają to do siebie, że zżerają magię. I to bynajmniej nie wolno, co przybliża powolutku groźbę magicznej zagłady. Z drugiej strony świat Rielle jest prosty, konserwatywny i bardzo poddańczy. Magia jest ogólnie zakazana, z wyjątkiem kapłanów służących Aniołom – tylko oni są na tyle czyści, że mogą z mocy korzystać. Cała reszta pospólstwa za nawet nieświadome „okradanie” z magii Aniołów może łatwo trafić do nieprzyjemnego więzienia, gdzie kara będzie niczym w porównaniu do tej jaką mogą zadać ich boscy opiekuni. Jest to świat klas społecznych, gdzie rodowe koligacje więcej znaczą w społeczeństwie niż bycie splamionym magią człowiekiem.
Tak jak pisałam wyżej, zawsze mam problem z książkami Trudi Canavan. Jej trylogie przeważnie są dosyć niespójne i rozwlekłe. Trylogia Czarnego Maga czy Trylogia Zdrajcy nie były odstępstwem od tej reguły. Pojawiały się lepsze części, ale też i takie, które zdarzało mi się męczyć i czytać na siłę, bo chciałam wiedzieć jak skończy się historia. Jak będzie z tą nową serią? Ciężko mi powiedzieć. „Złodziejska magia” nie jest odkrywczą książką, nie porywa na kolana. W gruncie rzeczy, jest dosyć przewidywalna. Osobiście mam nadzieję, że autorka zaskoczy mnie w kolejnych częściach, tak jak to zrobiła w przypadku „Wielkiego Mistrza”, ale również obawiam się, że stworzy historię na siłę, bez porywającej akcji, drugiego dna. Wynagradzają to jednak ciekawi bohaterowie – zwłaszcza Rielle, która z każdym kolejnym rozdziałem zrzuca swój kokon świętoszki i staje przeciwko całemu światu (od razu nasuwa mi się na myśl Sonea z Trylogii Czarnego Maga, zaś Tyen jest jak klon Lorkina z Trylogii Zdrajcy – niepokorny, zbuntowany i pakujący się w różnie konflikty!).
Czy to znaczy, że ta książka jest niewarta przeczytania? Fanom autorki powinna się spodobać. Jakby nie było pani Canavan bazuje także i tu na utartych schematach ze swoich poprzednich powieści. Nie ma więc zaskoczenia i od razu wiadomo czego można się u niej spodziewać. Czytelników, którzy nigdy nie mieli do czynienia z australijską pisarką przyjacielsko ostrzegam – nie znajdziecie tu nic nowego co zburzy wasz świat i wprowadzi trochę zamętu. Nie tędy droga. „Złodziejska magia” jest tylko ciekawą historyjką, którą szybko przeczytacie i jeszcze szybciej zapomnicie.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/odrodzenie-mysli-magicznej-zodziejska.html
Mam problem z Trudi Canavan. Autorka ma wyobraźnię i książki wyczarowuje jedna za drugą. Pewnie to przekłada się na jej niebywałą popularność. To się jej chwali – na kontynuacje nie trzeba czekać za długo, wszystko zależy tylko od szybkości i chęci polskich wydawnictw. Jednak będąc maszynką do robienia opasłych i często rozbudowanych fabularnie książek wpływa na to, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-26
Zima nadchodzi. I widać to nie tylko po coraz niższych temperaturach, ale po półkach księgarni. Wytrawne oko wypatrzy romantyczną „Zimową opowieść”, dla tych lubiących temperaturę poniżej 0 stopni zadowoli „W zimową noc”, zaś ci, którzy potajemnie tęsknią za przymrozkiem i zamiecią śnieżną do szczęścia powinno brakować tylko „Black Ice” (tłum. Czarny lód). Jest to literatura iście sezonowa, nastawiona na to, by trafić w prezencie od coraz bardziej skomercjalizowanego Mikołaja czy cudownym zrządzaniem losu wpaść pod choinkę. Niestety sezonowość ma to do siebie, że prezentuje za sobą morze problemów, infantylne love story, a i tak znajdzie rzeszę uśmiechniętych czytelników, którzy będą krzyczeć: „jeszcze jeszcze”!
Jak jest w tym przypadku? Ano autorka dosyć poczytanej i wyjątkowo słabej serii postanowiła sprawić swoim fanom coś na zimne wieczory. Pomyślała: góry, zima, mróz, nastolatka i grasujący gdzieś tam morderca – to musi się super sprzedać! Jeszcze do tego wora wrzuciła miłość, i to jaką, bo aż po grób (i to dosłownie!) i mamy kolejny świąteczny odmóżdżacz!
Główną bohaterką jest 18 – letnia Britt, dziewczyna typu kocham lato, ale dam się pokroić za odrobinę mroziku. Jeszcze nie wie, że życzenia mają to do siebie, że lubią odpłacać ludziom i to z nawiązką. Dlatego zawsze w bajkach jesteśmy przestrzegani – „nie życz sobie niczego więcej niż masz, bo źle skończysz”. Jednak Britt nie jest molem książkowym i nikt nie był tak miły żeby ją uświadomić. Tym sposobem nasza słodka bohaterka rusza w podbój gór ze swoją najlepszą koleżaneczką zapatrzoną tylko w siebie. Pada śnieg, jest ślisko – ich samochód zostaje pokonany przez matkę naturę i dziewczyny ruszają w poszukiwaniu szczęścia. Teoretycznie odnajdują je w pewnym domku, w którym zostają uwięzione z dwoma przystojnymi chłopakami. Spokojnie, nie będzie imprez od rana do wieczora, alkohol nie będzie się lał strumieniami, rodzice nie zostaną też dziadkami. Będzie za to dużo płaczu i zgrzytania zębów. Nowy american dream dla znudzonych życiem nastolatków.
Sama się zastanawiam co mnie najbardziej irytowało w tej historii? Czy to byli bohaterowie, infantylny wątek? A może język jakim posługuje się autorka? Myślę, że wszystko po trochu wpłynęło na moje odczucia, jednak główne minusy, jakie mogę zarzucić autorce to:
-Głupota bohaterów - Britt za bardzo przecenia swoje możliwości co często jest bardzo sztuczne. Korbie i Calvin są tak puści, że nie mam pojęcia co ludzie w nich widzą. Chyba tylko pieniądze, popularność, drogie ciuszki i urodę. O tak, w tej książce wszyscy są piękni, wysportowani, mają zgrabne nogi, muskularne ręce i brzuchy, cudowne włosy, seksowne zarosty i bóg wie co jeszcze.
-Wszyscy są sprytni, umieją polować, rozpalić ognisko z niczego, powalić niedźwiedzia, zbudować szałas i cały survival mają w jednym paluszku. Nie zostaje nam nic tylko uwielbiać mądrą amerykańską młodzież!
-Pada śnieg, bohaterowie marzną, ale w dwóch malutkich serduszkach szybciutko rodzi się uczucie! I to taka miłość aż po grób i jeszcze dłużej. Nie pozostaje nam nic więcej niż tyko zazdrościć tego zawrotnego tempa.
-Zabójca grasujący w górach – autorka wybitnie się nie popisała. Każdy trzeźwo myślący już w połowie książki powinien wiedzieć kto zabija, a kto jest ofiarą. Wcale to nie było trudne, ani tym bardziej skomplikowane.
-Happy end – za bardzo autorka słodzi. Brakowało mi tu pazura, czegoś co by sprawiło, że mogłabym z czystym sercem polecić komuś tę książkę. A tak? Chyba lepiej pójść do cukierni po jakieś ciacho. Przynajmniej efektywnie wykorzystamy wtedy nasz czas.
Czasami mi smutno, że wydawnictwa wydają takie książki. Ani to ciekawe, ani fajnie napisane. Taka historyjka o niczym. Jednak trochę ją pomęczyłam do końca. Dlaczego? Najzwyczajniej w świecie tęsknię za odrobiną śniegu. Tak po prostu. I to się autorce udało. Obudziła we mnie znowu miłość do świąt. Dlatego zamiast czytać kolejną szeroko polecaną książkę na blogosferze najzwyczajniej w świecie przejdę się na świąteczny targ. Tak w ramach protestu.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/11/nie-wywouj-wilka-z-lasu-black-ice-becca.html
Zima nadchodzi. I widać to nie tylko po coraz niższych temperaturach, ale po półkach księgarni. Wytrawne oko wypatrzy romantyczną „Zimową opowieść”, dla tych lubiących temperaturę poniżej 0 stopni zadowoli „W zimową noc”, zaś ci, którzy potajemnie tęsknią za przymrozkiem i zamiecią śnieżną do szczęścia powinno brakować tylko „Black Ice” (tłum. Czarny lód). Jest to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-15
Bardzo dużo słyszałam o tej książce. Na początku była euforia – kolejny bestseller dla spragnionych wrażeń nastolatków, którzy w wolnych chwilach uciekają w dystopijne klimaty. Potem przyszło znudzenie – kolejna książka o tym samym, ale ciągle dobrze się sprzedająca. Kolejny etap to zdenerwowanie – czemu znowu pojawia się ekranizacja i czemu na każdym przystanku łypią na mnie z plakatu główni bohaterowie? Na sam koniec zostawiłam sobie rozczarowanie – już po przeczytaniu książki stwierdziłam, że to wiele hałasu o nic. A jednak książka odniosła oszałamiający sukces. I moje pytanie – skąd to się wszystko wzięło?
Fabuła
Bliżej nieokreślona przyszłość. Świat nie jest dzisiejszym światem, ludzie też nie są w 100% ludźmi. Na zgliszczach Chicago żyje w ułudnej harmonii 5 frakcji – Altruiści o wielkim serduchu; Erudyci, którzy wiedzą jak mówić z sensem; Serdeczni żyjący w zgodzie z ideą flower power; Prawi co kłamstwa aż za dobrze znają i Nieustraszeni, którzy daliby się pokroić za trochę adrenaliny. W tym gąszczu odłamów ludzkości poznajemy młodziutką altruistkę Beatrice, która tak jak każdy szesnastolatek, bierze udział w ceremonii wyboru swojej frakcji i zadecyduje jak potoczy się jej dalsze życie.
Bohaterowie
Beatrice a właściwie Tris, ponieważ tak zaczyna siebie nazywać, jest dosyć dziwną bohaterką. Na początku grzeczna i ułożona, ale mająca w sobie trochę buntu. Ma 16 lat, ale tak naprawdę nie wie jeszcze czego chce od życia. Dosyć łatwo skreśla swoją rodzinę byleby tylko coś sobie udowodnić. Cóż, udaje jej się to aż nadto i to w bardzo krótkim okresie czasu. Wstępując do Nieustraszonych nagle jakby odnalazła w sobie ukryte dotąd siły, nie tylko psychiczne, ale i fizyczne. Dla mnie było to dosyć niekonsekwentne i nieprzemyślane przez autorkę. Normalna osoba, która nigdy nie miała do czynienia z wysiłkiem fizycznym nie jest w stanie w ciągu tygodnia stać się mistrzem w każdej dziedzinie sportu i w walce. Po prostu tego nie kupuję, nie ważne jak autorka idealizuje Tris. Zupełnie inaczej sytuacja ma się z Tobiasem – jak na swoje 18 lat jest świadomy swojej wartości, nie da sobą pomiatać i wie co chce osiągnąć. Fajna postać, skomplikowana i walcząca z koszmarami z dzieciństwa. Jest tylko jedno ale …
Miłość
Tak, historia dla młodzieży musi mieć w sobie wątek romantyczny. Tak też jest i w tym przypadku. Z jednym wyjątkiem, kompletnie nie czuć chemii ani nawet zwykłego przyciągania Tris do Tobiasa. Raz się dotknęli ona już wie, że to ten jedyny. Żeby było gorzej, od razu przysięgli sobie miłość aż po grób … Myślę że już jestem za stara na takie bajki i cukierkowe romansiki. To jednak nie wszystko!
Wątek główny
Jeśli ktoś szykuje się na książkę pełną zwrotów akcji, które podnoszą tętno niemiło się rozczaruje. Cały wątek „Niezgodnej” oscyluje wokół treningu Tris i innych rekrutów, którzy walczą o miejsce u Nieustraszonych. Nic niezwykłego, ani tym bardziej nic odkrywczego. Moim zdaniem przez to książka jest za bardzo rozwleczona, a główna walka ściśnięta jest w 3-4 rozdziały. Można założyć, że autorka, albo nie miała pomysłu jak to pociągnąć, albo na siłę chciała zrobić trylogię. Niestety to widać i cała książka na tym traci.
Dziury fabularne
Niestety autorka nie popisała się pisząc i wydając tą powieść. Ale po kolei:
- Nie wiemy skąd wzięły się frakcje i co naprawdę stało się na świecie x lat temu. Musimy tylko przyjąć to jako prawdę i nie dociekać za dużo, bo ostatecznie będziemy jeszcze bardziej rozczarowani.
- Kodeks frakcji – ciężko mi przyjąć do wiadomości, że ludzie od tak zrezygnowali z całego konsumpcjonizmu na rzecz drobnych rzeczy, że wyrzekli się uciech i drobnych przyjemności byleby tylko wpasować się w pewien schemat danej frakcji. Albo wszyscy mieli pranie mózgów, albo kosmici podmienili ludność. Nie ma po prostu innej opcji.
- Cały świat składa się tylko z Chicago. Taki mały pępek świata. Autorce prawdopodobnie brakło wyobraźni, albo czasu, by rozszerzyć trochę perspektywę.
- Pociąg donikąd – największa zagadka i zarazem moje pytanie egzystencjalne! Skąd brał się pociąg, który nigdy się nie zatrzymywał i stanowił darmową przewózkę dla Niestraszonych? Nie ważne jak i kiedy – pociąg zawsze był gotowy żeby przyjechać dla Tris czy Tobiasa! Normalnie czary!
Podsumowanie
„Niezgodna” jest historią wtórną i nudną do granic możliwości. Przyznaję, że dobrze się czyta, ale jest to książka o niczym. Można powiedzieć, że to gorszy klon „Igrzysk śmierci”. Katniss u Collins miała przynajmniej w sobie jakąś ikrę i siłę, która zmuszała ludzi i czytelników, żeby skoczyli za nią w ogień. Nawet warsztat literacki autorki „Igrzysk” był o niebo lepszy. Był szał na wampiry i wilkołaki, teraz przyszedł czas na dystopie. Książki powstają niczym grzyby po deszczu, a każda jest kalką poprzedniczki. Nie wiem czy tak ciężko jest cokolwiek wymyślić, ale czasami warto trochę bardziej przyłożyć się do pisania. To nie boli, ale potem nie powstają takie buble dodatkowo rozdmuchane do miana bestsellera przez fantastycznie komercyjne Hollywood.
Bardzo dużo słyszałam o tej książce. Na początku była euforia – kolejny bestseller dla spragnionych wrażeń nastolatków, którzy w wolnych chwilach uciekają w dystopijne klimaty. Potem przyszło znudzenie – kolejna książka o tym samym, ale ciągle dobrze się sprzedająca. Kolejny etap to zdenerwowanie – czemu znowu pojawia się ekranizacja i czemu na każdym przystanku łypią na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-12
Robert Galbraith – zwyczajne imię i nazwisko, niczym nie wyróżniające się z rzeszy innych. A jednak jest w nim coś niezwykłego, a wręcz magicznego! Pod tym pseudonimem ukrywa się matka najsłynniejszego czarodzieja ostatnich lat – J.K. Rowling! Muszę przyznać, że uwielbiam tą panią! Dzięki jej książkom odkryłam w dzieciństwie trochę magii i czarów. Jednak jeden bestseller sprawił, że dosyć łatwo została zaszufladkowana. Nie chcę być złym prorokiem, ale prawdopodobnie już nigdy nie osiągnie takiej sławy i poczytalności jak za czasów Harrego Pottera. Jednak w Rowling podoba mi się to, że mimo wszystko walczy z łatkami, szufladkami i tworzy coś nowego, a mianowicie kryminały.
Fabuła
Jest pewna mroczna, zimna styczniowa noc. Nikt nie przypuszcza, że ta noc zmieni wiele londyńskich żyć. Nikt nie wie, że są to ostatnie godziny życia pewnej słynnej modelki Luli Landry. Nikt nie jest w stanie stwierdzić czy jej śmierć jest samobójstwem czy wyrachowanym morderstwem. Nikt, a w tym czytelnik, nie może przewidzieć jak ta historia się skończy. Nikt, oprócz głównego bohatera Cormorana Strike'a, który jako jedyny ma głowę na karku i wie jak maglować świadków, szukać dowodów tam, gdzie nikt ich nie szuka oraz znajdować poszlaki w meandrach pomówień, plotek i spekulacji.
Bohaterowie
Kormoran i kukułka, dwa ptaszki, które uciekły ze swojej złotej klatki. Pierwszy – nasz detektyw i drugi – nieżywa modelka. Cormoran to człowiek o wielkiej posturze i jeszcze większym mózgu. Dobroduszny i poczciwy, pozwala sobą pomiatać, zwłaszcza jeśli chodzi o jego narzeczoną. Nie miał łatwego życia. Jego ojcem jest pewien sławny rockman, który nie chce mieć z nim nic wspólnego. Powód? Cormoran jest wpadką z jedną z wielu groupie. Detektyw wychowywał się w squatach wśród ciągłych narkotykowych wyziewów, nie zagrzewając w żadnej szkole miejsca na dłużej. W ramach walki z przeszłością trafił do Afganistanu, gdzie na skutek wypadku stracił nogę … Z kolei Lula – złote dziecko pewniej bogatej arystokratycznej rodzinki, z jedną skazą – została adoptowana. Rekonstruując jej życie widzimy, że nie czuła się dobrze jako salonowy piesek, a show biznes był dla niej zarówno więzieniem, jak i wybawieniem.
Psychologia
Autorka zabiera nas w jazdę bez trzymanki po londyńskim świecie show biznesu. Mamy plotki i napastliwych paparazzi, napakowanych ochroniarzy i wrzeszczące nastolatki. Mamy zabawy w najlepszych klubach i kontrakty reklamowe warte miliony funtów. Spotykamy młode kobiety polujące na dużo starszych mężów z wyjątkowo grubym portfelem. Ten świat jest przekłamany, ale nie znaczy to, że jest nieprawdziwy. Codziennie się z nim stykamy i czy tego chcemy czy nie – akceptujemy to co się w nim dzieje.
Język
Jak to mówił Mikołaj Rej „Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Zgadzam się z tym zdaniem w 100%, ale są pewne granice, których przekraczać nie warto i słowa, które już na zawsze będą funkcjonować na równi z polskimi. Dlatego trochę irytowało mnie spolszczanie wręcz na siłę i tworzenie takich tworów jak lancze, pendrajwy i inne.
Zagadka
Pomysł ciekawy, wykonanie niestety już nie. Mamy sporo dłużyzn i nudnych fragmentów, które zupełnie nic nie wnoszą do fabuły. Dopiero na samiusieńkim końcu coś zaczyna się dziać, jednak zakończenie jest bez fajerwerków i nerwowego obgryzania paznokci. Szkoda. Z drugiej strony to dopiero pierwsza część, więc mam nadzieję, że kolejne śledztwa będą mieć w sobie troszkę więcej ikry i życia! Ja po prostu nie chce zasypiać nad książką!
Podsumowanie
Dla fanów autorki jest to pozycja obowiązkowa, dla fanów kryminałów … już nie bardzo. Czytałam w życiu dużo lepsze i bardziej dopracowanie historie. Jednak nie zniechęcam się i dalej trzymam kciuki za autorkę. Należą jej się brawa, że nie odcina kuponów od sławy, ale ciągle tworzy i pisze, porywając się na nieznane jej gatunki literackie.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/11/gdzie-diabe-nie-moze-tam-detektywa.html
Robert Galbraith – zwyczajne imię i nazwisko, niczym nie wyróżniające się z rzeszy innych. A jednak jest w nim coś niezwykłego, a wręcz magicznego! Pod tym pseudonimem ukrywa się matka najsłynniejszego czarodzieja ostatnich lat – J.K. Rowling! Muszę przyznać, że uwielbiam tą panią! Dzięki jej książkom odkryłam w dzieciństwie trochę magii i czarów. Jednak jeden bestseller...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-01
Słowem wstępu …
Po przeczytaniu „Pisane szkarłatem” nie mogłam tak po prostu machnąć ręką i bez ceregieli porzucić całą serię! Autorka ma niezłą wyobraźnię i prezentuje bardzo ciekawy warsztat pisarski. Wisienką na torcie jest skomplikowana i wielowątkowa fabuła oraz jeszcze bardziej rozbudowani bohaterowie. Cudownie było wrócić do Lakeside i Dziedzińca, by znowu przeżywać przygody wieszczki krwi – Meg Corbyn, pana na włościach, czyli Simona Wilczą Straż, ludzkich „psiapsiółek” Meg, futrzastych kompanów z Wilczo/Wronio/Niedźwiedzio/Kojociej straży i ludzkiej, ale coraz bardziej pro-Innej policji. Autorka tym razem nie zawodzi i tworzy jeszcze bardziej mroczny i brutalny świat Thaisii.
O fabule słów kilka
Po niepokojących wydarzeniach na jakich skończyła się pierwsza część wydaje się, że w Lakeside w końcu zapanował spokój. Nic bardziej mylnego. Spokój jest tylko ułudą, a prawdziwi wrogowie powoli zakasują rękawy i planują jakby tu podbić trochę świata i przy okazji jak najbardziej zaszkodzić swoim przeciwnikom. Tym razem jak sugeruje tytuł na pierwszy ogień idą Wrony, które stają się celem ataków kilku bojówkarzy i niesfornych nastolatków. Wszystko jest jednak wynikiem rosnącego w siłę i popularność ruchu Ludzie Przede i Nade Wszystko (LPNW). Jednym słowem – szykuje się wojna o to kto będzie silniejszy, ale też i sprytniejszy! Nasza bohaterka Meg ma więc wielkie i podniosłe zadanie – wieszczy i stara się jak najbardziej ratować przyszłość świata, by nie skończył się jedną wielką zagładą.
Bohaterowie
Uwielbiam autorkę, ponieważ stworzyła cudownych i niebanalnych bohaterów, którzy ewoluują nie tylko jako jednostki, ale także jako całe społeczności. Inni i chodzące imiona, czyli ludzie mają w pamięci lata upokorzeń, wojen i walki o dominację. To co Innym wychodzi lepiej, nie podoba się ludziom i odwrotnie. Nie można tego naprawić jednym pstryknięciem palca. Jednak pierwsze kroki zostały poczynione – ludzie stają się powoli akceptowani przez Innych i zaczynają z nimi pracować. Z kolei rodzima rasa, czyli terra indigena uczy się ludzkich zwyczajów, nawet nie po to żeby upolować dobre mięsko, ale żeby lepiej zrozumieć tą drugą rasę. Także stosunki między Meg i Simonem coraz bardziej się zmieniają. Powoli zaczynają zachowywać się jak stare, dobre małżeństwo. Jednak ani jedno ani drugie nie jest jeszcze dojrzałe, by:
a)przyznać, że już dawno wyszli poza przyjacielskie relacje,
b)opanować zazdrość,
c)porozmawiać jak dwoje dorosłych ludzi.
Z drugiej strony te ich podchody są słodkie i niewinne! Dlatego bardzo im kibicuję, chociaż wiem, że jeszcze czeka ich długa droga zanim za zawsze skreślą dzielące ich konwenanse.
Czytać czy nie czytać oto jest pytanie
Myślę, że moja ocena już sama z siebie sugeruje odpowiedź na to pytanie ;) Jest to obowiązkowa pozycja dla fanów autorki i dla osób, które zostały tak jak ja oczarowane pierwszą częścią. Nie ma tutaj nachalnego romansu, supergłupiej bohaterki (ewentualnie bohatera), nikt do nikogo nie mizdrzy się przez zdecydowanie większą liczbę stron, czarny charakter jest naprawdę czarny + cierpi na niesamowitą manię wielkości, brutalność jest kontrolowana, tak jak cały świat stworzony przez Anne Bishop. Teraz pozostaje mi tylko czekać na kolejną – trzecią już część i mieć malutki promyczek nadziei, że powieść zostanie szybko przetłumaczona i wydana w naszym pięknym, ale obecnie zimnym kraju!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/11/niepokojaco-piekny-swiat-innych.html
Słowem wstępu …
Po przeczytaniu „Pisane szkarłatem” nie mogłam tak po prostu machnąć ręką i bez ceregieli porzucić całą serię! Autorka ma niezłą wyobraźnię i prezentuje bardzo ciekawy warsztat pisarski. Wisienką na torcie jest skomplikowana i wielowątkowa fabuła oraz jeszcze bardziej rozbudowani bohaterowie. Cudownie było wrócić do Lakeside i Dziedzińca, by znowu przeżywać...
2014-09-24
Ludzie! Uważajcie na Innych – nową rasę, która rządzi alternatywnym światem Namid. Jesteście dla nich tylko chodzącym mięskiem i małą rozrywką. Inni kontrolują wszystko i wszystkich, budzą strach, ale …. po bliższym poznaniu okazują się całkiem ciekawymi kompanami i towarzyszami. Jednak niech pozory was nie mylą – Wilki, Niedźwiedzie, Wrony, wampiry, żywiołaki to nie są wcale grzeczne przytulanki, ale stworzenia z krwi i kości, które wiedzą czego chcą od życia ... i od ludzi.
Przyznaję, że nie przepadam za Anne Bishop – zdarzyło mi się w przeszłości czytać jej serię „Czarne kamienie” i najogólniej rzecz ujmując kompletnie mnie nie porwała. Długo wahałam się czy czytać/nie czytać jej nowe powieści. I wiecie co? Cieszę się, że dałam autorce drugą szansę, ponieważ stworzyła piękny i mroczny świat. Świat tylko wyglądem podobny do naszego, gdzie oprócz ludzi żyją stwory zwane terra indigena. Między tymi dwoma gatunkami od zawsze toczyły się wojny o dominację, osiągnięty pokój wydawał się być kruchy. Jednak powoli wszyscy uczą się wzajemnej akceptacji. Niestety nie jest to łatwe zadanie.
Akcja powieści zaczyna się ciemną nocą podczas mroźnej śnieżycy gdy do bram Dziedzińca (miejsca zamieszkanego przez Innych) dobija się młoda kobieta Meg Corbyn. Uciekinierka nawet za cenę własnego życia wejdzie do paszczy lwa, byleby tylko nie wrócić do swoich oprawców. Meg bowiem jest wieszczką, której życiowym powołaniem jest sypanie przepowiedniami. Zrządzeniem losu na Dziedzińcu poszukują nowego łącznika między ludźmi a Innymi. Jest to dosyć niewdzięczna praca, ponieważ poprzednicy przeważnie byli konsumowani przez swoich pracodawców! Meg ma jeszcze taką zaletę, że dla przywódcy Dziedzińca – Simona Wilczej Straży nie pachnie jak zwierzyna. Jednym słowem, dziewczyna jest straszną szczęściarą!
Przyznaję, że uwielbiam Meg - jest świetną bohaterką z krwi i kości, która dopiero uczy się życia. Podczas lat niewoli była traktowana jako towar na sprzedaż, a prawdziwe życie znała tylko z filmów i rozmów. Nagle musi wydorośleć, nauczyć się koegzystować z innymi ludźmi, korzystać z ludzkich urządzeń i poznać samą siebie. Meg jest takim zagubionym dzieckiem, jednak z rozdziału na rozdział coraz bardziej się zmienia. Swoją postawą i dobrocią pokazuje Innym, że ludzie mogą być dla nich także przyjaciółmi, a nie tylko obiadkiem.
Autorka w bardzo drobiazgowy sposób pokazuje kulturę Innych: ich wzajemne relacje i powiązania, zachowania i przyzwyczajenia. Mimo że na początku zostają przedstawieni jako krwiożercze zwierzęta z czasem stają się bardziej ludzcy niż sami ludzie! Jednak daleko im do grzecznych osób! Lubią od czasu do czasu zjeść „specjalne” mięso, wypić „specjalną” krew, powarczeć na kogo popadnie, zmienić postać (Inni zamieniają się z ludzi w zwierzęta i odwrotnie). Jednak w dużej mierze są nieufni i negatywnie nastawieni do świata.
Jedyna rzecz, która nie porwała mnie w tej książce … to wątek kryminalny. Oczekiwałam czegoś super, czegoś bombowego i mrożącego krew w żyłach. Niestety autorka wyjątkowo się nie popisała tworząc dosyć płytki i prosty wątek poprzez nieukrywanie od samego początku, kto jest tym złym! Dodając do tego proroctwa Meg łatwo możecie sobie wyobrazić jak to wszystko się mogło skończyć! Niemniej książka i tak wciąga, sprawiając że pochłania się ją z prędkością światła.
Tak więc: czytać czy nie czytać – to jest dopiero dobre pytanie! Książka jest świetna, świat dopracowany jest w nawet najmniejszych szczegółach. Nic nie jest zostawione przypadkowi. Mamy pełnokrwistych bohaterów, którzy nie są ani czarni ani biali. Mamy paru złych przestępców, którzy zaślepieni są magią wielkich pieniędzy. Nie ma tu romansu, rodzącego się uczucia, więc wielbiciele ckliwych scen mogą być zawiedzieni. Ale cała reszta, w tym ja powinna być porwana przez piękno świata Namid. Wniosek jest tylko jeden – koniecznie CZYTAĆ!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/09/zanim-zjedza-nas-inni-pisane-szkaratem.html
Ludzie! Uważajcie na Innych – nową rasę, która rządzi alternatywnym światem Namid. Jesteście dla nich tylko chodzącym mięskiem i małą rozrywką. Inni kontrolują wszystko i wszystkich, budzą strach, ale …. po bliższym poznaniu okazują się całkiem ciekawymi kompanami i towarzyszami. Jednak niech pozory was nie mylą – Wilki, Niedźwiedzie, Wrony, wampiry, żywiołaki to nie są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-20
2014-09-03
Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale przysłowia mają już to do siebie, że można je różnie interpretować. I dobrze, ponieważ gdybym tak bardzo trzymała się tych przesądów, w życiu nie zabrałabym się za czytanie drugiej części „Mrocznych umysłów”. W tej książce autorce udało się to, na czym wielu pisarzy poległo, a mianowicie napisała kontynuację, która jest o niebo lepsza od początku serii. Dlatego jeśli nie czytaliście pierwszej części … to kolejny akapit po prostu sobie darujcie!
Akcja powieści zaczyna się kilka miesięcy po smutnym zakończeniu pierwszej części. Ruby zdradziła swoich przyjaciół, zatraciła siebie i przystała do terrorystycznej Ligi Dzieci. Życie w tej organizacji wcale bajką nie jest, musi nauczyć się walczyć, władać swoimi umiejętnościami i zmierzyć się z nieprzychylnymi jej dzieciakami i władzą Ligi. Dodatkowo musi szczelnie ukryć swoje człowieczeństwo i udawać, że jest marionetką w rękach władzy. Kiedy już traci nadzieję na poprawę swojego losu zostaje przydzielona do pewnej i tajemniczej misji – musi odzyskać pendrive z danymi na wagę złota/wolności. Tym sposobem rusza z krucjatą ku uwolnieniu dzieci z jarzma obozów, Ligi i innych pasożytniczych organizacji.
W tej części Ruby już nie jest słabą, bezbronną dziewczynką. Stała się silną, młodą kobietą, która jest wzorem dla swojego zespołu. Szuka rozwiązań tam, gdzie ich nie ma, wyciąga pomocną dłoń do tych, którzy tej pomocy nie chcą, odczuwa złość, strach i ból, jednocześnie tworząc fasadę pewnej siebie liderki. Bez niej misje by się po prostu nie powiodły. Scala zespół w jedność, gdzie życie każdego członka ma wartość. Podoba mi się, że bohaterka mimo tego, że przeszła ciężką drogę w życiu, a los nie szczędził jej okrucieństwa i bólu, potrafiła zmienić się we współczującego przywódcę. Jednak Ruby nie jest idealna – ciągle nie może pogodzić się ze swoimi umiejętnościami, gdyż wie, że używa je ze złych pobudek. Uważa siebie za potwora, jednak potwory nie odczuwają skrupułów.
W „Mrocznych umysłach” bardzo brakowało mi opisu motywów i pobudek wszystkich stron w konflikcie o USA. Teraz autorka zabiera nas do podziemi, gdzie możemy bliżej przyjrzeć się Lidze Dzieci. Poczujemy smród kanałów w jakich mieści się siedziba główna, będziemy czuć strach przed zbuntowanymi rewolucjonistami, bliżej poznamy dzieci – agentów, odkryjemy jaśniejszą stronę Cate i poznamy sławetnego brata Liama – Cola! Chciałabym napisać, że motywy jakimi kierowała się Liga były humanitarne i przyszłościowe. Jednak Liga miała to do siebie, że była zbyt rozbitą organizacją bez silnego przywódcy, który mógłby trzymać na smyczy prawdziwych terrorystów. U Alexandry Bracken nic dobre nie jest, ale w ten sposób pokazuje jak zniszczone i skorumpowane są Stany Zjednoczone.
Autorka zapala jednak światełko nadziei – na lepszą przyszłość i bezpieczne życie dla dzieci dotkniętych chorobą OMNI. Jednakże do tej świetlanej przyszłości wiedzie długa droga, pełna wybojów i pułapek, gdzie nawet przyjaciel może być wrogiem, a wróg przyjacielem. Ta dwoistość najlepiej pokazuje świat „Mrocznych umysłów”. I przyznaję, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, licząc na to, że autorka jeszcze bardziej mnie zaskoczy. Oczywiście w jak najbardziej pozytywnym sensie!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/09/i-kto-tu-jest-potworem-nigdy-nie-gasna.html
Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale przysłowia mają już to do siebie, że można je różnie interpretować. I dobrze, ponieważ gdybym tak bardzo trzymała się tych przesądów, w życiu nie zabrałabym się za czytanie drugiej części „Mrocznych umysłów”. W tej książce autorce udało się to, na czym wielu pisarzy poległo, a mianowicie napisała kontynuację, która jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-28
Niedaleka przyszłość. Wyobraźcie sobie sytuację, że dzieci nie są dłużej dziećmi, a rodzice przestają być rodzicami. Wszystko dzieje się na opak. Ale po kolei … w USA powoli zaczyna panoszyć się tajemnicza choroba, która atakuje dzieci. Nikt nie jest w stanie się przed nią ukryć. Rodzice nie znają dnia ani godziny kiedy ich pociecha zachoruje na tajemniczą chorobę OMNI. Potem rozpętuje się piekło, rząd obiecuje, rodzice lamentują, koncerny farmaceutyczne pracują. I co? Powoli upada budowana przez setki lat siła i potęga Stanów Zjednoczonych.
Autorka opiera całą koncepcję książki na tajemniczej chorobie, która jest zarazem największym darem, jak i przekleństwem – dzieci odkrywają w sobie ponadprzeciętne umiejętności. Mogą czytać w myślach, bawić się ogniem czy po prostu siłą woli przemieszczać różne przedmioty. Jednak świat USA jest światem konserwatywnym, nie ma w nim miejsca na nienormalność. Każdy przejaw „innych” zdolności powoli zaczyna być tępiony pod patronatem wujka Sama i prezydenta. Jednak jak odizolować dzieciaki od normalnych ludzi? Należy powołać się na doświadczenia faszystów i sowietów z czasów II wojny światowej i zbudować nowe obozy koncentracyjne, w których dzieci będą resocjalizowane i naprawiane. Głównie naprawiane dzięki całej rzeczy naukowców, którzy z niekłamaną chęcią chcą się dostać do małych główek.
Niestety świat, który tworzy autorka jest czarno – biały. Nie ma tam miejsca na półcienie. Albo jesteś dobry, albo zły. Jest to trochę naiwne myślenie, gdyż w życiu nic nie jest jednoznaczne – nawet nie powinno się tego tak klasyfikować. W książce nie ma też takiego głównego czarnego charakteru, gdyż winny jest sam system. Rząd, bojówkarze, którzy walczą o swoją świętą wojnę są jedynie pionkami, które wyrwały się spod kontroli i tworzą swoje własne prawo. Jednak nie za wiele dowiadujemy się o tych jednostkach, wiemy że istnieje SSP (Siły Specjalne PSI), terrorystyczna Liga Dzieci czy tajemniczy osobnik, wręcz symbol - Uciekinier, ale nie zajmujemy się ich pobudkami i motywami. Są gdzieś w tle, ale tak jakby ich nie ma.
Ruby - główna bohaterka jest dosyć zagubioną w życiu osóbką. Jest ostatnią z Pomarańczowych, czyli dzieciaków władających siłą myśli. Dziewczyna zaraz po swoich 10 urodzinach trafia do najgroźniejszego obozu koncentracyjnego gdzie udaje jej się przeżyć 6 lat życia. Niestety, autorka nie zajmuje się jej obozowym życiem, a przecież 6 lat to szmat czasu! Podczas tych lat Ruby z dziecka stała się nastolatką, na pewno nie łatwo było jej się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości i żyć z dnia na dzień w obozie. Jednak dla autorki nie było to ważne, a szkoda, bo można było dosyć ciekawie pociągnąć te wątki. Zamiast życia w obozie obserwujemy za to ucieczkę Ruby, szukanie odpowiedzi na nurtujące ją pytania i narodziny pierwszej miłości. I tu zadaję sobie pytanie DLACZEGO? Dlaczego autorka bazuje na schematach, gdyż mamy ją jedną i ich dwóch. ZNOWU! Czyżby tylko ten schemat nastoletniej miłości był ciągle na topie!?
Wątek zdolności paranormalnych też nie jest czymś nowym w literaturze. Jednak autorkę trochę ponosi wyobraźnia. Może to i dobrze, że bazuje na przekonaniu, że ludzie wykorzystują tylko 10% swojego mózgu. A może i źle, gdyż nie jest to prawda ;) Należy jej to wybaczyć, na tym przecież polega fantastyka – szkoda tylko, że z reszty bohaterów książki robi się głupich i niedorozwiniętych umysłowo. Jednak może jest w tym jakiś sens – ci ludzie sami tworzą sobie takie anty-życie, gdzie populacja zostaje zdziesiątkowana, a przyrost naturalny wynosi 0. I najlepsze jest to, że nikt w „Mrocznych umysłach” się nie buntuje. Jak wiadomo, dzieci i ryby głosu nie mają, więc dorośli wolą chować się w swoich ślicznych domkach i żyć tak jak każe państwo.
Uważam, że książka miałaby potencjał, jednak podczas czytania można dopatrzyć się wielu niedociągnięć, nie licząc bardzo prostego języka i dziur fabularnych. W tym przypadku zadziałała jednak cudowna magia PR-u robiąc z książki arcydzieło literatury młodzieżowej. Największy zarzut jaki mogę postawić to tempo akcji. Przez połowę nic się nie dzieję, przez drugą połowę rozkwita uczucie i BANG! Koniec! Zakończenie trochę ratuje tę książkę, dając nadzieję, że kolejny tom MOŻE być lepszy. Czyli pożyjemy, zobaczymy, przeczytamy i zrecenzujemy :)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/gdy-umys-staje-sie-wiezieniem-mroczne.html
Niedaleka przyszłość. Wyobraźcie sobie sytuację, że dzieci nie są dłużej dziećmi, a rodzice przestają być rodzicami. Wszystko dzieje się na opak. Ale po kolei … w USA powoli zaczyna panoszyć się tajemnicza choroba, która atakuje dzieci. Nikt nie jest w stanie się przed nią ukryć. Rodzice nie znają dnia ani godziny kiedy ich pociecha zachoruje na tajemniczą chorobę OMNI....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-19
2014-08-14
Wraz z walentynkowym szałem na ekranizację Greya postanowiłam się zbuntować i zamiast iść za tłumem w stronę kina zrobiłam coś innego. Jako że wszędzie widziałam serduszka i misie, a ogrom miłości, który czułam w powietrzu zaczął mnie delikatnie mówiąc przytłaczać, zdecydowałam się jednak dorzucić swoje trzy grosze to tego narodowego ruszenia i wzięłam się za erotyk. Wiem, mama zawsze mówiła, żebym się uczyła na błędach i wyciągała z nich wnioski. I co? Znowu się wzięłam za czytanie książki, która nic nie wnosi, ani tym bardziej nic nie zmieni w moim życiu. Sprawiła jedynie, że dobrze mi się nad nią usypiało. I to jest jedyny plus owej historyjki.
O czym tak naprawdę jest „Piękny drań”? Ano mamy super seksownego szefa, młodego boga i rekina biznesu, któremu ledwo trzydziestka stuknęła na karku. Bennet Ryan, gdyż tak nazywa się nasz pogromca niewieścich serc, wraca po paru latach pracy dla koncernu L’Oreal na stare chicagowskie śmieci i zostaje uwaga – dyrektorem strategicznym marketingu. Facet oczywiście ma wszystko o czym marzą kobiety:
-ciało atlety - cudowne mięśnie zarysowujące się pod koszulami, garniturami + inne niewidoczne dla oka przymioty,
-cudowny głos sprawiający, że kobiety z miejsca zrzucają ciuchy,
-odpowiedni wzrost, którym przytłacza i pokazuje swoją siłę i dominację,
-przenikliwe spojrzenie, które śni się po nocach niewinnym asystentkom,
-drogie i markowe garnitury – nasz amant, nie może oczywiście pokazać się w jakiś szmatkach, wszystko musi być z najwyższej półki i z odpowiednią metką rodem z haute couture,
-na koniec nie może zabraknąć kasy! I to tony kasy. Bez zielonych Bennet prawdopodobnie nie byłby takim ciachem, prawda?
Zbierając te wszystkie cechy mamy o ironio kolejnego pana Greya! Myślałam, że autorkom już się to znudziło, jednak świat aż taki piękny nie jest. Na szczęście bohaterka „Pięknego drania” ma w sobie o wiele więcej ikry niż Ana Steel. Nie modli się do swojej wewnętrznej bogini, za to nadużywa rynsztokowego języka, a w pracy tylko myśli jak zaliczyć swojego szefa, gdzieś tam w międzyczasie nad czymś pracując. Normalnie praca ideał. Można zarobić i się nie narobić oraz przy okazji zaliczyć. Chloe tylko ładnie wygląda, oczywiście ubiera się u najlepszych światowych projektantów, zawsze pięknie pachnie i tylko kusi naszego szefa, który o dziwo nie jest w stanie się jej w żaden sposób oprzeć.
Autorki, gdyż pod tym pseudonimem kryją się dwie panie, starają się jak mogą i próbują budować fabułę historyjki. Coś im w tym jednak nie wychodzi, gdyż „Piękny drań” fabuły żadnej nie ma. Każdy rozdział składa się z trzech powtarzających się elementów. Mamy kłótnię bohaterów (1), słowne przepychanki (2) oraz godzenie się (3), które obejmuje mniej lub bardziej gorący szybki numerek. Autorkom w tym polu raczej brakuje polotu, gdyż jedyne w czym pokazują swoją wyobraźnie są miejsca, gdzie Bennet i Chloe poznają się lepiej. Mamy więc o zgrozo biuro i jeszcze więcej biura, windę, schody, kilka toalet oraz przymierzalni, nawet zahaczyli raz o hotel! Żeby było jeszcze gorzej każdy, potarzam każdy rozdział zaczyna się lub kończy szybkim numerkiem. Biorąc pod uwagę objętość książki 50% zawiera sceny erotyczne, 45% kłótnie bohaterów, 4% nijaką fabułę i 1%, w którym można się co nieco dowiedzieć o bohaterach. Są, a jakby ich nie ma. Nie wiemy co lubią, ani czego nie lubią (za wyjątkiem awersji Chloe do róż), nie poznamy ich przemyśleń, może za wyjątkiem tych o ulubionych pozycjach, a pozostali bohaterowie? W sumie, nie mogę sobie żadnych przypomnieć!
Boleję nad tym, że takie „dzieło”, które notabene było fanficiem słynnego i znienawidzonego „Zmierzchu” trafiło do Polski i dziwnym trafem znalazło wydawcę oraz nabywców. Ani to porywa, ani nie rozgrzewa do czerwoności. Coś z tym jest nie tak? Niestety już dawno pogodziłam się z myślą, że nie trafię na dobry erotyk. Każda książka pretendująca do tego zaszczytnego miana jest nijaka i powielająca całą masę przeróżnych schematów. Nie wiem? Może współczesne kobiety śnią po nocach o bogatych biznesmenach i finansistach? Dziewczyny – nie ma o czym marzyć. Finanse są jedną z najbardziej pokręconych branż, która tylko wypluwa kolejnych znerwicowanych pracusiów. Dlatego „Piękny drań” jest (nie)piękną historyjką nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością. Taka płytka bajka bez morału w sam raz na walentynki żeby się jeszcze bardziej dobić marzeniami o jakimś nierealnym księciu z Wall Street.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2015/02/50-odcieni-benneta-ryana-piekny-dran.html
Wraz z walentynkowym szałem na ekranizację Greya postanowiłam się zbuntować i zamiast iść za tłumem w stronę kina zrobiłam coś innego. Jako że wszędzie widziałam serduszka i misie, a ogrom miłości, który czułam w powietrzu zaczął mnie delikatnie mówiąc przytłaczać, zdecydowałam się jednak dorzucić swoje trzy grosze to tego narodowego ruszenia i wzięłam się za erotyk. Wiem,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to