-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant6
Biblioteczka
2018-02-11
2016-05-11
2015-10-17
2015-04-23
2015-03-15
2015-02-23
2015-02-09
Nie sądziłam, że dożyję takich czasów, kiedy przyjdzie znowu mi się spotkać z Wiedźminem - naszym dobrem narodowym i towarem eksportowym (przynajmniej jeśli chodzi o gry komputerowe). Geralta każdy zna. A nawet jak nie zna, to kojarzy. Białe włosy, przerażające spojrzenie, pragmatyczne podejście do otaczającego go świata oraz jego wierna kompania, która wspomoże słowem, śpiewem, a niekiedy też i ciałem. Kiedy Andrzej Sapkowski ogłosił wskrzeszenie Geralta wielu pukało się po głowie, wylewało swoje żale, że nie warto odgrzebywać starych historii, ale wielu też trzymało kciuki i czekało, czekało i czekało, by jeszcze raz, może ten ostatni, spotkać się z naszym białowłosym obrońcą uciśnionych i pogromcą złoczyńców, wszelkiej maści stworów i genetycznych mieszańców.
W najnowszej książce Wiedźmin przeżywa kolejne i coraz to wymyślniejsze przygody. Nie ma tu jednak jednego wątku głównego, gdyż nasz białowłosy bohater co chwila pakuje się w nowe i przeważnie nieciekawe historie. Autor jednak uśmiecha się do czytelnika i przeważnie większość przygód ma wspólny mianownik. W tym wypadku są to zaginione wiedźmińskie miecze. Skarb nad skarby dla kolekcjonerów, jednakże dla naszego bohatera jest to narzędzie pracy. I to dosłownie. Dziwnym, ale bynajmniej nie przypadkowym zrządzeniem losu, miecze zniknęły. Najzwyczajniej w świecie słuch o nich zaginął. Nie pomogły pokazy siły, złowrogie spojrzenia, używanie pięści, bratanie się z czarodziejkami. Miecze przepadły jak kamień w wodzie. Tym sposobem razem z bohaterami po omacku szukamy wskazówek, które pozwolą nam dojść do rozwiązania zagadki. W międzyczasie spotkamy się z Kapitułą i dosyć nieprzyjaznymi czarodziejami lubującymi się w dziwnych eksperymentach, nie tak do końca etycznych i legalnych, weźmiemy udział w swoistej grze o tron małego państewka, utkniemy uwięzieni na rzece, która oferuje klimat rodem z horroru, nie raz i nie dwa skrzyżujemy miecze i inne przyrządy z lokalnymi zabijakami i potworkami. Tak … Sapkowski nie szczędzi nam tu wrażeń. Jest głośno, jest krwawo i jest brutalnie, czyli swoisty survival po polsku.
Dla wielu niestety może być to zaskoczeniem, i to raczej smutnym, ale „Sezon burz” opowiada o przygodach Wiedźmina za jego młodości. Z tej książki nie dowiemy się jak zakończyła się historia z „Pani Jeziora”. Pewnie wielu czytelników takich jak ja liczyło na chociaż mały okruszek informacji, jakąś zachętę rzuconą mimochodem przez autora. Czekało się i czytało, zaciskając pięści, pochłaniając kolejne strony w poszukiwaniu odpowiedzi. Autor nie zostawia nas jednak samych i na samym końcu puszcza do nas oko. Może nie jest to odpowiedź na jaką wszyscy czekali, ale cieszy mnie ogromnie to, że autor o czytelnikach pamięta i nie naciągając historii, nie tworząc sztucznych zakończeń dalej daje nam wolną rękę w interpretacji co się tak naprawdę stało i jak się to skończyło (bądź jak to się mogło skończyć).
Dla mnie powrót do świata Wiedźmina był cudowną przygodą. Nie znaczy to jednak, że książka ta jest bez wad. Wiadomo, że nic na świecie nie jest bez skazy. To samo tyczy się „Sezonu burz”. O ile do akcji nie można się jakoś specjalnie przyczepić (chociaż niektóre wątki były dosyć dziwne, a dosadniej niesmaczne), to nie mogłam przejść obojętnie wobec sposobu, w jaki autor przedstawiał kobiety i jakich porównań do tego używał. Z założenia może miało wyjść śmiesznie, mnie to niestety dosyć irytowało podczas czytania o „damskich bicepsach o rozmiarach wieprzowych szynek” (str. 22), czy „rozstępach na dupsku” (str. 31). Męskim bohaterom jakoś mniej się dostało, jedyny zarzut jaki kieruje w ich stronę autor to jedynie … zniewieściałość. No nic, wychodzi na to, że płeć piękna, wcale piękną nie jest – przynajmniej w świecie Geralta, gdzie rządzi władza i magiczne sztuczki.
Mimo tych paru mankamentów „Sezon burz” czyta się nadzwyczaj dobrze i wyjątkowo szybko. Są łzy podczas spotkania dawno nie widzianych znajomych, radość podczas słuchania śmiesznych i nieco dziecinnych komentarzy Jaskra, napięcie czy Geralt wróci do swej miłości Yennefer, złość podczas wygrażania pięściami Kapitule i co najważniejsze – szczęście, że Geralt, choć przez krótką chwilę jest cały i zdrowy. Dla tego momentu warto było czekać tyle lat. I warto będzie poczekać jeszcze więcej, jeśli Sapkowski postanowi jeszcze kiedyś, może za kolejne 14 lat, reaktywować starych znajomych. Niektórym długie przerwy szkodzą, jednak nie Geraltowi. On się nigdy nie zmieni, a historia … ona zawsze kołem się toczy. Coś się zaczyna, a coś się kończy i nigdy od tego nie uciekniemy.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2015/02/samotny-posrod-wilkow-sezon-burz.html
Nie sądziłam, że dożyję takich czasów, kiedy przyjdzie znowu mi się spotkać z Wiedźminem - naszym dobrem narodowym i towarem eksportowym (przynajmniej jeśli chodzi o gry komputerowe). Geralta każdy zna. A nawet jak nie zna, to kojarzy. Białe włosy, przerażające spojrzenie, pragmatyczne podejście do otaczającego go świata oraz jego wierna kompania, która wspomoże słowem,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-10
Nasza polska szlachecka. Jedyna w swoim rodzaju epoka pełna brawury i często zakrapianej winem i miodem odwagi. Miłości do Ojczyzny, tej wielkiej Mateczki, która przygarnie każdego, kto za nią przelewa krew nieprzyjaciela, pot współtowarzyszy i łzy ukochanych. Wiary w Ideały i Wartości wysysane z mlekiem matki i ćwiczone silną ręką ojca. Nadziei w odzyskanie Siłę Szlacheckiego Stanu i odbudowania Nowej Rzeczypospolitej na gruzach nieprzyjacielskich twierdz. Barwność tych czasów odkrył już Sienkiewicz, który kreował gorącokrwistych sarmatów wymachujących swoją szabelką, ratujących królów, zabawiających omdlewające niewiasty i zawstydzających kompanów swoją miłością do mocniejszych trunków i stanu permanentnego upojenia.
Ten wstęp powinien dać wam obraz czasów w jakich dzieje się akcja „Samozwańca”. Polska XVII wieku jest widmem, wspomnieniem dawnej swojej świetności zbudowanej przez Kazimierza Wielkiego, wywalczonej przez Władysława Jagiełłę i Jana III Sobieskiego. Nowy król elekcyjny – Szwed Zygmunt III Waza nie ma polotu swoich poprzedników, co rusz angażuje się w nową wojnę, czy to z Kozakami, Szwedami i Rosjanami. W wolnym czasie urządza bale, pije na umór i walczy ze szlachcicami. Lada chwila wybuchnie rokosz (zbrojne wystąpienie szlachty przeciw władzy), gdy zaraz za granicą, na Rusi, panoszy się groźny pseudo-car Borys Godunow. Odpowiedzią na modlitwy króla i Polaków zdaje się być Dymitr zwany Samozwańcem, domniemany syn wcześniejszego cara Iwana IV Groźnego. Postanawia strącić czapkę Monomacha (insygnium władzy) swojego wroga Borysa, zostać ukochanym carem poszkodowanego chłopstwa rosyjskiego, nawrócić Ruś na chrześcijaństwo i podpisać pokój z Polską. Tym sposobem rozpoczyna się Dymitriada, wielka wyprawa wspierana przez Polaków w celu podbicia Moskwy i osadzenia Samozwańca na tronie.
Jednakże to nie Dymitr, dziarski chłopak zaślepiony rządzą zemsty jest głównym bohaterem powieści Komudy. Jest nim nie kto inny jak polski szlachcic, doświadczony w boju o Inflanty, Jacek Dydyński. Z dumą nosi skrzydła husarskie, dotrzymuje towarzystwa kobietom, wszczyna pijackie burdy, mocniejsze trunki stanowią podstawę jego diety, nie grzeszy rozumem, wszędzie szuka zwady, w każdym widzi wroga nie ukrywając przy tym wielkiej pogardy dla Moskali. Wybuchowy charakter Jacka idealnie pokazuje stereotyp polskiego szlachcica wierzącego, że jest ponad każdą władzą i uczącego jak należy żyć ponad stan. Los mu jednak wyjątkowo nie sprzyja, umiera ojciec, brat chce się go pozbyć, a ze spadku po ojcu dostanie przysłowiową figę z makiem, chyba że odszuka swojego zaginionego wuja. Jest tylko jeden problem - od wielu lat o wuju nikt nie słyszał, a ostatni raz widziany był żywy w Moskwie. Jacek musi się ukorzyć przez Dymitrem, którego uratował z rąk porywaczy, przyrzec swoją służbę i ruszyć na podbicie Rosji w samobójczej wręcz misji.
W książce najbardziej podoba mi się styl w jakim jest napisana, gdyż Komuda idealnie przedstawił Polskę początku XVII wieku. Jest głośno, jest niebezpiecznie i jest patriotycznie. Szlachta jest nieprzewidywalna, Dymitr szalony, a największe interesy załatwia się w karczmie przy mocniejszym trunku. Bohaterowie są targani przez własne marzenia i ideały, widzą jedyne rozwiązanie w postaci pokazania kto jest silniejszy i … bardziej szalony. Autor wyciąga jednak pomocną dłoń do czytelnika, któremu te czasy, jak i historia Polski mogą być obce. Nie oszukujmy się, gdyż nie każdy z nas był orłem z historii. Dlatego mamy mnóstwo ciekawostek, przypisów dotykających takich spraw jak uzbrojenie, życie codzienne, miłostki, śmieszne anegdotki. Dodatkowo liźniemy trochę rosyjskiego i zobaczymy, że konflikt na linii Polska – Rosja ma o wiele głębsze podłoże niż nam się wydaje.
„Samozwaniec” jest wyjątkowo dobrym wprowadzeniem do tej czterotomowej serii. Książkę historyczną lepiej sobie wymarzyć niż napisać, jednak Jacek Komuda pokazuje, że ma lekkie pióro jeśli chodzi o bycie kronikarzem Polski szlacheckiej. A to już coś, zwłaszcza dla fanów Trylogii Sienkiewicza, którzy tęsknią za niepokornym Kmicicem czy odważnym Panem Wołodyjowskim, którzy sami stanowili ostatni bastion obrony polskości. Teraz to słowo, jak ostatnio zostało zauważone, wymarło, a znaczenie zostało sprofanowane i zapomniane. Dlatego miło jest poczuć co to znaczy Polska, pomarzyć o patriotyzmie i dalej się martwić co zrobi nieprzewidywalna Rosja.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2015/01/szlachecka-fantazja-samozwaniec-tom-1.html
Nasza polska szlachecka. Jedyna w swoim rodzaju epoka pełna brawury i często zakrapianej winem i miodem odwagi. Miłości do Ojczyzny, tej wielkiej Mateczki, która przygarnie każdego, kto za nią przelewa krew nieprzyjaciela, pot współtowarzyszy i łzy ukochanych. Wiary w Ideały i Wartości wysysane z mlekiem matki i ćwiczone silną ręką ojca. Nadziei w odzyskanie Siłę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-28
Któż z nas nie zastanawia się jak będzie wyglądał nasz świat za X lat? Może wszystkie zasoby naturalne się wyczerpią, zacznie brakować jedzenia i zgodnie z teorią Malthusa przeludnienie doprowadzi do zagłady? A może rabunkowa gospodarka zasobami, mutowanie się wirusów i doprowadzanie do zmian klimatycznych sprowadzi na ziemię zagładę gdzie jedynym ratunkiem będzie zasiedlenie nowych planet – tak jak to przedstawiono w najnowszym filmie Nolana – „Interstellar”. A może konsumpcyjny styl życia i kult władzy doprowadzą do ograniczenia swobód jednostki, która zacznie żyć w swojej złotej klatce ogłupiana przez media? Tą ostatnią wizję rozwija w swojej debiutanckiej powieści Edward Strun, pod którego pseudonimem ukrywa się dwójka polskich autorów.
Głównym bohaterem powieści jest Alan Mere, dumny obywatel klasy trójek, który ciężko pracuje na swój status zajmując się finansami, czyli wklepywaniem kolejnych cyferek do arkusza i przesyłania ich dalej. Ma swojego najlepszego przyjaciela Freda, który przypadkowo jest maszyną o sztucznej inteligencji. Mieszka w luksusowym apartamencie, w którym niczego mu nie brakuje. Jednak … los bywa okrutny i wszystkie zbytki tego świata nie są w stanie dać Alanowi satysfakcji i radości. Z dnia na dzień zaczyna popadać w marazm, dostrzega braki otaczającego go świata, zakochuje się w swojej sąsiadce, ale tak naprawdę przez większość czasu zajmuje się roztrząsaniem swojej parszywej sytuacji. Do czasu...
Świat w jakim żyje główny bohater wcale tak bardzo się nie różni od kierunku w jakim zmierza nasza rzeczywistość. Ludzie mieszkają niczym mróweczki w olbrzymich drapaczach chmur, gdzie oddają się prymitywnym i mało wyszukanym rozrywkom – od szybkiego numerku na pierwszej „randce” do oglądania ogłupiającej telewizji 24/7, która nic nie wnosi do życia. Ta obecność mediów kreuje zachowania lokatorów, którzy pasjonują się nudnymi żywotami lokalnych gwiazd oraz wierzą we wszystko co mówi telewizja – największy autorytet. Z tym guru nie warto dyskutować, o czym wie niezidentyfikowana władza rządząca tą społecznością. Ciągłymi reklamami władza doprowadziła do kultu konsumpcjonizmu i życia technologicznymi nowinkami, które są oznaką statusu społecznego. Status zaś jest wszystkim. A jego brak stanowi największą porażkę życiową jaka może spotkać statystycznego mieszkańca.
To życie przyszłości jest toksyczne i puste, zdominowane przez niewolniczą pracę, która wypiera podniosłe wartości jak rodzina, przyjaźń i miłość. Rodzina istnieje tylko na papierze, gdyż w trosce o dzieci, rodzice oddają je na wychowanie przeszkolonemu personelowi, który zamiast mleka matki będzie im wpajał magię rywalizacji i zasady kto pierwszy ten lepszy. Przyjaźń z kolei zaczyna i kończy się na komputerowych przyjaciołach, którzy zaprogramowani są, by spełniać wszystkie potrzeby interpersonalne ich właścicieli. Ten związek między światem wirtualnym, a realnym ostatnio można było obserwować w filmie Spike’a Jonze – „Ona”, który pokazywał kruchość ludzi i ich potrzebę kontaktów międzyludzkich, które najlepiej spełniała maszyna. Nie można jej obrazić, nie może uciec, a więc można powiedzieć jej wszystko, nawet powierzyć swoje życie, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym.
Ten świat może wydawać się nieszkodliwy, ale w praktyce to co, jest proste w rzeczywistości jest o wiele bardziej skomplikowane. Życie Alana i jemu podobnych jest monotonne, nudne i kontrolowane. Nie można zrobić kroku, by nie być obserwowanym przez kamerę, każdy przejaw buntu od razu jest sprawdzany. Gdzie w tym wszystkim jest wolność jednostki do życia, do własnych myśli? Nie ma. Rodzicie wybierają jak mają żyć ich pociechy, które potem do końca swoich dni realizują ten zaplanowany scenariusz. Pranie mózgu przez media, terror w pracy, budowanie sztucznych związków z ludźmi, uznanie sztuki za szkodliwą dla zdrowia. Nawet zwykła myśl jest w pełni kontrolowana i inwigilowana. Jednak … życie to i tak nie jest tak złe, jak przedstawił to Orwell w swoim przełomowym „Roku 1984”. Tam był strach i przemoc, władza była władzą w najkrwawszym wydaniu. Nawet sam Alan nie może się równać z Winstonem Smithem, gdyż brak mu tej werwy, by walczyć o swoją wolność. Chce a nie może, planuje a truchleje ze strachu. Bunt w jego wydaniu nie do końca przekonuje, gdyż sam Alan do końca nie jest pewny czy warto aż tak zmieniać swoje wygodne życie.
Gdzie w takim wypadku szukać tej wolności? Nie chcę was straszyć, ale nawet my nie jesteśmy do końca wolni, jednak nie buntujemy się przeciwko temu zjawisku. Dlatego autorzy nie objawiają nam żadnej prawdy absolutnej, pokazują tylko w groteskowy sposób swoje spojrzenie na otaczający nasz świat. Można się śmiać z różnych dziwnych sytuacji, ale należy głównie się zastanowić nad tym co my, ludzie właśnie robimy ze swoim życiem. Zapewniam was, że dojdziecie do smutnych wniosków. Autorom zdarzają się niekiedy potknięcia, które powodują, że książka się dłuży wprowadzając powtarzające się opisy elektronicznych urządzeń czy reklam. Jednak z racji tego, że jest to ich pierwsza wydana książka przymykamy na nie oko mając nadzieję, że w swoich przyszłych wizjach posuną się jeszcze dalej i pokażą jak łatwo można zniszczyć świat zaczynając już od dziś!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/mysle-wiec-konsumuje-wolnosc-urojona.html
Któż z nas nie zastanawia się jak będzie wyglądał nasz świat za X lat? Może wszystkie zasoby naturalne się wyczerpią, zacznie brakować jedzenia i zgodnie z teorią Malthusa przeludnienie doprowadzi do zagłady? A może rabunkowa gospodarka zasobami, mutowanie się wirusów i doprowadzanie do zmian klimatycznych sprowadzi na ziemię zagładę gdzie jedynym ratunkiem będzie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-06
Podróże! Uwielbiam, kocham i nienawidzę. Dlaczego? Najchętniej rzuciłabym wszystko, spakowała plecak i ruszyła w świat. Jednak zawsze coś stoi mi na drodze – studia, brak pieniędzy, rodzina i co najważniejsze – STRACH! I to nawet nie jest strach przed sytuacją polityczną krajów, które mnie pociągają, ale strach, który gnieździ się gdzieś w mojej głowie. Typu – jestem dziewczyną, a więc ktoś mnie okradnie, porwie, pobije, skończą się pieniądze, nie dogadam się z ludnością lokalną. Ale też pojawiają się obawy związane z pewnym standardem życia, a więc tęsknota za codziennym prysznicem, suszarką i wygodnym łóżkiem.
Wiecie co? Czytając „Autostopem przez życie” płakałam. Co najsmutniejsze, tylko nad moją własną słabością! Wiem jak to brzmi – nie każdy jest urodzonym podróżnikiem, ale dla mnie to synonim niczym nie skrępowanej wolności. To także możliwość, by zobaczyć trochę świata, tak jakże innego od naszej Polski. Przyznaję się, że strasznie zazdrościłam autorowi jego podróży, ale z drugiej strony cieszyłam się, że mogłam od tak innej strony poczytać o dosyć egzotycznych dla mnie krajach.
O Przemysławie Skokowskim usłyszałam zupełnie przypadkowo. Tak się jakoś złożyło, że w czerwcu tego roku był w Krakowie i miał spotkanie z podróżnikami. Niestety nie udało mi się na nie dotrzeć. Potem w sierpniu wpadłam na jego blog – akurat planowałam autostopowe wakacje i szukałam inspiracji i praktycznych wskazówek. Z wakacji jak zwykle nic nie wyszło, a ja o blogu zapomniałam. Do czasu, jak we wrześniu dziwnym zbiegiem okoliczności wpadła mi w ręce jego książka, w której zapisał swoją wspaniałą podróż z Gdańska przez Rosję, Kazachstan, Kirgistan, Chiny, Laos, Tajlandię i Birmę. Co było najpiękniejsze, to towarzyszył mu szczytny cel i zarazem cudowna inicjatywa „Postcards from Europe”. W skrócie – odwiedzał sierocińce na końcu świata i wręczał dzieciakom pocztówki od wolontariuszy. Małe gesty, ale sprawiały wielką radość, zwłaszcza jak adresaci postanowili kontynuować znajomości z dziećmi.
Tak naprawdę „Autostopem przez życie” to książka o walce z własnymi słabościami i przekraczaniu granic kulturowych, gdzie podróż staje się metaforą życia, pozwalającej pogodzić się z Bogiem i z ludźmi. Nasz świat jest już tak skonstruowany, że drobne gesty życzliwości nie są zbyt popularne. Jednak aż się w głowie nie mieści, że na Wschodzie ludzie bezinteresownie zapraszali Przemka do domu, gościli go specjałami własnej kuchni, zapraszali na obiady i nie oczekiwali niczego w zamian. Dzięki temu uważam, że jest jeszcze dla ludzi nadzieja, żeby porzucili swoje skorupy i wyszli naprzeciwko drugiemu człowiekowi. Sama jestem wolontariuszką w jednej z dosyć znanych organizacji pozarządowych i tydzień temu ze znajomymi zastanawialiśmy się, czy kiedyś ta dobroć i pomoc jaką okazujemy innym do nas wróci? Świata nie zmienimy, nawet jeśli bardzo byśmy chcieli, ale to, że działamy, daje nam radość i to jest najważniejsze. A karma niech się schowa. Co ma być to będzie i tego będę się trzymać.
Jedyny minus książki, ale nie tak bardzo znaczący to język – widać, że autor jest blogerem i czyta się szybko i przyjemnie. Od czasu do czasu wrzuci do swoich przemyśleń trochę historii, polityki, religii i ogólnych informacji o krajach. Jednak z czasem ten język po prostu nuży, poprzez dosyć nagminne stosowanie powtórzeń. Na moje oko pasowałoby zastosować trochę więcej synonimów i już bym się nie czepiała. Ważne, że to tylko mały szczególik, który nie przeszkadza w czytaniu tej relacji. Smaczku także dodają piękne zdjęcia! Szkoda tylko, że było ich tak mało, ale na szczęście na blogu jest pełna fotorelacja z tych intensywnych 3 miesięcy.
Od siebie mogę tylko jedno napisać – bardzo polecam. Po takich książkach chce się żyć i chce się podróżować. Dla mnie to była niczym przebudzenie po zimowym śnie. Dlatego postanowiłam pomagać jak mogę podróżnikom i angażować się w różne projekty – a to spotkać się z couchsurferami w Krakowie i pokazywać im miasto, wziąć udział w Postcrossingu – idea podobna do tej, jaka przyświecała Przemkowi, a więc wysyłanie pocztówek do ludzi z całego świata i najważniejsze - wymarzone autostopowe wakacje. Jestem na etapie planowania i szukania w sobie siły i motywacji. Może nie będzie to wymarzona podróż do krajów arabskich (chociaż jej nie wykluczam), ale na początek coś prostszego, czyli Bałkany. I jak tu nie mówić, że książki życia nie zmieniają?
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/10/na-koniec-swiata-i-jeszcze-dalej.html
Podróże! Uwielbiam, kocham i nienawidzę. Dlaczego? Najchętniej rzuciłabym wszystko, spakowała plecak i ruszyła w świat. Jednak zawsze coś stoi mi na drodze – studia, brak pieniędzy, rodzina i co najważniejsze – STRACH! I to nawet nie jest strach przed sytuacją polityczną krajów, które mnie pociągają, ale strach, który gnieździ się gdzieś w mojej głowie. Typu – jestem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-15
Uwielbiam historię, nie ważne czy chodzi o średniowiecze czy o czasy XX wieku. Mimo wszystko okres II wojny światowej zawsze mnie fascynował. Jak to się stało, że do głosu doszło tak wielkie okrucieństwo? Co miał w sobie ten XX wiek, że spłynął krwią setek tysięcy ludzi, nie tylko Polaków, ale i aliantów, cywilów, ludzi z całego świata? Jednak nasza polska historia zawsze będzie dla mnie najkrwawsza i najsmutniejsza. Tym razem postanowiłam zapoznać się z historią o odwadze kobiet – sanitariuszek, łączniczek i matek, które odegrały olbrzymią rolę w ciągu 63 dni walki o życie w dogorywającej Warszawie.
Autorka przedstawia bardzo osobiste zwierzenia 11 kobiet, które odegrały większe i mniejsze role podczas powstania warszawskiego. Mamy historie dzieci, młodych kobiet jakimi wtedy były. Nie ważny jest jednak ich wiek, ważne jest ich świadectwo i odwaga jaką się wykazały. W dzisiejszych czasach patriotyzm jest tylko słowem. Wywieszamy flagi, bo tak robią nasi sąsiedzi, śpiewamy hymn, ponieważ tak trzeba. No właśnie – robimy to, bo tak się utarło. A powinniśmy to robić, ponieważ tak chcemy, z własnej nieprzymuszonej woli. Dlatego podczas czytania „Dziewczyn z Powstania” byłam pod wielkim wrażeniem ich poświęcenia. Dla nich to było coś normalnego iść i umrzeć za ojczyznę. Winę można zwalić na czasy. My żyjemy w względnie bezpiecznych latach. Wtedy to było co innego. I wojna światowa, potem „Cud nad Wisłą”. Nie bez znaczenia była sylwetka Józefa Piłsudskiego, która zagrzewała do walecznych działań. A dziś … dziś ludzie potrafią tylko narzekać.
Wszystkie historie jakie zostały zaprezentowane przez autorkę pokazują ogrom walki zbrojnej w Polsce. Mamy historie sanitariuszek, harcerek, dziewczyn działających w podziemiu, członkiń AK, łączniczek, kobiet, które walczyły na Kresach z NKWD, kobiet, których jedynym grzechem było posiadanie męża AK-owca, szlachcianek i hrabianek. Każda z tych kobiet przeszła przez piekło – Halina Wiśniewska musiała ukrywać się po piwnicach z dzieckiem urodzonym feralnego dnia, 1 sierpnia, Jadwiga Bałabuszko – Sławińska musiała walczyć z sowietami na Kresach, by potem przejść przez pół Polski, by odpierać niemieckie ataki w Puszczy Kampinoskiej, Anna Branicka – Wolska musiała porzucić dworskie życie w pałacu w Wilanowie by przejść przez piekło niewoli sowieckiej.
Te młode dziewczyny zdawały maturę na tajnych kompletach, zaręczały się, ponieważ jutro było niepewne, brały powstańcze śluby, rodziły dzieci i walczyły na równi z mężczyznami. Nie ukrywały problemów jakie z tego wynikały – wody w Warszawie nie było, mycie włosów to było tylko senne marzenie. Okres? Z powodu stresu żadna z bohaterek nie musiała się z nim borykać. Jedzenie? Tylko to co udało się znaleźć. Wykarmienie dziecka? Niemożliwe, kobiety traciły pokarm z powodu braku jedzenia i stresu. Bród? Wszędzie, nie tylko kurz i popiół, ale także ludzkie szczątki, nie mówiąc o nieczystościach z kanałów. Nadzieje? Wielkie, nie tylko pokładane w AK, ale także w naszych „sprzymierzeńców”. Strach? W każdej sekundzie, nie tylko o własne życie, ale też o życie najbliższych. Obóz? To było wegetowanie w piekle. Ludzkie współczucie? Zależało tylko od człowieka.
Takie książki powinny służyć zamiast podręczników w szkołach. Ogrom wiedzy, strasznej i brutalnej, która pokazuje jak dawniej wyglądało wojenne życie. Nie ważne czy mamy na myśli pod rządami Wehrmachtu czy Stalina i jego UB. Obozy koncentracyjne, łagry, Katyń przykładów można mnożyć. A jednak całe rodziny przeżywały te okrutne czasy i potrafiły po latach się znaleźć! Dla mnie to były najpiękniejsze podsumowania każdej z historii. Niestety bez paczki chusteczek nie można się obejść. Ja przynajmniej bardzo empatycznie podchodziłam to każdego wspomnienia. Cieszę się, że te czasy są już za nami, ale zrobię też wszystko, by o tych czasach pamiętać.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/waleczne-serce-kobiet-dziewczyny-z_18.html
Uwielbiam historię, nie ważne czy chodzi o średniowiecze czy o czasy XX wieku. Mimo wszystko okres II wojny światowej zawsze mnie fascynował. Jak to się stało, że do głosu doszło tak wielkie okrucieństwo? Co miał w sobie ten XX wiek, że spłynął krwią setek tysięcy ludzi, nie tylko Polaków, ale i aliantów, cywilów, ludzi z całego świata? Jednak nasza polska historia zawsze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-13
Fin de siècle. Zbliża się koniec XIX wieku. W Polsce tak jak w innych krajach Europy dokonują się przeobrażenia społeczne, techniczne, gospodarcze i polityczne. Społeczeństwo powoli wkracza na nową ścieżkę, której towarzyszą dekadenckie wizje i pesymistyczne myśli końca wieku. A Polska? Znajduje się ciągle pod zaborami. Warszawa jest zrusyfikowana, a Kraków znajduje się pod panowaniem Austriaków. Epoka pozytywizmu powili zostaje zastępowana przez nowy prąd literacki – Młodą Polskę. W Krakowie, tak jak i w innych miastach pojawia się cyganeria, bohema świeci swoje tryumfy, po ulicach przechadzają się dandysi, powstają nowe dzieła literackie, malarskie i muzyczne. W tym świecie, wśród tych nowych prądów i filozofii, autorka umiejscowiła akcję „Niepokornych”.
Tytuł sugeruje nam, że bohaterką jest Eliza. Jednak nic bardziej mylnego. Autorka za swoje bohaterki uznała trzy młode kobiety – Elizę, Judytę i Klarę. Wszystkie trzy stanowią przykład rodzących się w tym okresie emancypantek. Kobiet, które są świadome swojej wartości. Kobiet, które walczą o swoje i nie dają się utartemu przekonaniu o świetności patriarchatu. Nie są jeszcze sufrażystkami. Nie zależy im na oddawaniu głosów wyborczych, jednak nie stronią od czytania o wielkich mocarstwach i dosyć dosadnie odnoszą się do sytuacji Polski pod zaborami. Nawet o tym nie wiedząc, zaczynają propagować feministyczne ruchy, zaskakując mieszkańców Krakowa oraz swoje rodziny.
W obecnych czasach pójście kobiet na studia traktujemy jako normalną kolej rzeczy. Jednak pod koniec XIX wieku, polskie kobiety mogły się kształcić tylko na dwóch uniwersytetach – Lwowskim i Jagiellońskim. Nie było to prostym zadaniem. Profesorzy nieprzychylnie odnosili się do garstki kobiet, które dostąpiły tego zaszczytu. Nie były uważane też za studentki, ale za słuchaczki, czyli nie miały z tego żadnego dyplomu, tylko satysfakcję, że biorą udział w czymś, co było wcześniej dla nich zakazane. Tym sposobem bohaterki „Niepokornych” stają się studentkami – farmacji i sztuki. Dla nich to szczyt marzeń, dla ich rodzin mrzonki i zachcianki, które nic im w życiu nie przyniosą. 120 lat temu miejsce kobiety, nie ważne czy żydówki czy chrześcijanki, było w domu. Kobieta powinna wychowywać dzieci, gotować obiad i dbać o swojego męża. Nic innego nie było ważne.
Muszę przyznać, że historia jaką snuję Agnieszka Wojdowicz jest ciepła i interesująca. Pozwala nam spojrzeć na nie tak odległe czasy. Dzięki temu możemy zobaczyć jak zmieniało się społeczeństwo i jak do dążyło do tych zmian. Każda z bohaterek jest inna i każda została doświadczona w jakiś sposób przez los. Tytułowa Eliza stała się świadkiem zabójstwa i wplątała się w pewnie niecne porachunki. Dodatkowo walczy z niechęcią rodziny do Austriaków i do Galicji. Judyta jest z kolei żydówką, która niepomna na rodzinne tradycje, wplątuje się w romans ze znanym malarzem i ucieka z domu, by zostać malarką. Przejdzie w życiu przez piekło, wszystko po to, by sama kierować własnym losem i nie stać się zwykłą kurą domową. Jest jeszcze Klara – materiał na doskonałą sufrażystkę. Studiowała w Berlinie, wraca jednak na sprawdzony UJ. Kwestuje i strajkuje, udziela się w teatrze i innych artystycznych, awangardowych grupach Młodej Polski. Niestety, dla swoich rodziców jest tylko niepokorną panienką, która musi się wyszumieć zanim znajdzie sobie odpowiedniego męża.
Co najbardziej mnie urzekło w książce to miasta. A dokładnie dwa miasta bliskie memu sercu. Kraków i Tarnów. Kraków XIX wieczny jest miastem cieni. Miastem, które wymiera po zapadnięciu zmroku. Miastem, po którym szwenda się niepokorny Stanisław Wyspiański, jeden z bohaterów książki. Razem z bohaterami trafimy na żydowski Kazimierz, przejdziemy się wąskimi uliczkami rynku, wpadniemy na Starowiślną, usłyszymy o Krowodrzej Górce i przekonamy się, że Bronowice były wtedy wsią, a nie wielką krakowską dzielnicą! Z kolei moje rodzinne, tarnowskie strony zostały przedstawione w kontekście niezbyt chlubnego wydarzenia z połowy XIX wieku, a mianowicie rabacji galicyjskiej. Może pamiętacie z historii, albo i nie, o sylwetce chłopa Jakuba Szeli, który był jednym z inicjatorów (z małą pomocą austriackich władz) zbrojnego powstania chłopstwa przeciw właścicielom ziemskim. Tarnowskie ziemie spłynęły wtedy krwią setki, jak nie tysięcy zabitych ziemian, księży i bogatszej szlachty. I właśnie to wydarzenie stanowi prolog książki, z którym prawie 50 lat później będzie musiała zmierzyć się Eliza.
Na koniec muszę podkreślić, że książkę czyta się nadzwyczaj dobrze i szybko. Dodatkowym atutem jest prowadzenie osobnej narracji z punktu widzenia Elizy, Judyty, a nawet Antona – Austriaka o polskich korzeniach, który zajmuje się wyjaśnieniem pewnej zbrodni i rozbicia szajki przestępców. Niestety, mimo że autorka tworzy cudowny nastrój epoki, a secesję czuć z kolejnych stron, niezadowolenie budzi konwencja do jakiej dąży autorka. A mianowicie, z powieści obyczajowej nagle robi się romans! Dla wielbicielek romantycznych uniesień będzie to na pewno duży plus historii. Leży także kryminalna intryga, zbyt prosto napisana, zbyt łatwo rozwiązana. Według mnie stanowiła tylko niepotrzebny wątek, wciśnięty niejako na siłę między kolejne rozdziały. Czy książkę warto przeczytać? Myślę, że nie trzeba nikogo do tego przekonywać. Nie zmęczycie się czytaniem, nie nadwyrężycie się umysłowo, a przyjemnie spędzicie dwa wieczory. Mi pozostaje mieć tylko nadzieję, że autorka pokaże na co ją tak naprawdę stać w kolejnych częściach o młodych emancypantkach.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/galicyjskie-emancypantki-niepokorne_14.html
Fin de siècle. Zbliża się koniec XIX wieku. W Polsce tak jak w innych krajach Europy dokonują się przeobrażenia społeczne, techniczne, gospodarcze i polityczne. Społeczeństwo powoli wkracza na nową ścieżkę, której towarzyszą dekadenckie wizje i pesymistyczne myśli końca wieku. A Polska? Znajduje się ciągle pod zaborami. Warszawa jest zrusyfikowana, a Kraków znajduje się pod...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-09
Wiem, że to może źle o mnie świadczy, ale o Powstaniu Warszawskim nie wiedziałam kompletnie nic. A to przecież kamień milowy polskiej walki o wolność. Można powiedzieć, że dziś to temat rzeka – budzi wiele kontrowersji, ma swoich przeciwników i zwolenników. Po każdej stronie stają politycy, weterani powstania, ex-żołnierze AK i zwykli ludzie, którzy chcą do sporu wrzucić swoje trzy grosze. Czy to coś daje? Powstanie już dawno się odbyło, a teraz 1 sierpnia świętowaliśmy 70 rocznicę. A jednak pamięć o nim wciąż trwa, pamięć o poległych i pamięć o porażce.
Obecnie przechadzając się po księgarniach w oczy rzucają się symbole powstania i podniosłe tytuły. Jestem dumna, że tyle książek powstaje o tych trudnych czasach. Jednak można zauważyć, że za książkami stoi odpowiedni PR i polityka. Gdyby nie okrągła rocznica, nie wiem czy tyle tytułów traktujących o powstańcach, ukazałoby się na polskim rynku. Jednak w tym wysypie historii, każdy może znaleźć coś dla siebie. Mnie zainteresowała książka „Galop ‘44” opowiadający o dwóch młodych chłopcach, którzy w cudowny sposób lądują w Warszawie, na krótko przed wybuchem powstania. Zbiegu okoliczności żadnego nie było – po prostu pamięć o powstaniu musi trwać wiecznie. Dla chłopców jednak jest to niezły wstrząs. W jednej chwili znajdują się w bezpiecznym Muzeum Powstania Warszawskiego, a w następnej minucie uciekają przed ostrzałem niemieckich czołgów.
Podoba mi się sposób, w jaki autorka odniosła stosunek współczesnej młodzieży do walki samej w sobie. Także patriotyzm odgrywa tu znaczną rolę. Jak można zaaklimatyzować się w Warszawie, pełnej niebezpieczeństwa, gdzie śmierć czyha zaraz za rogiem, mając w pamięci bezpieczne mieszkanie, komórki i Internet? Warszawę, gdzie za stosem rozbitych budynków ukrywają się „gołębiarze”, niemieccy snajperzy gotowy szybko posłać powstańców do piachu. Warszawę, gdzie jedynym jedzeniem jest „pluj-zupa” oraz kostki cukru. Warszawę, która powoli przestaje przypominać miasto sprzed wojny. Jednak duch w narodzie nie ginie i chłopcy – Mikołaj i Wojtek rezygnują z powrotu do bezpiecznych czasów i stają się powstańcami, walcząc na równi z żołnierzami AK i ludnością cywilną.
Na nic jednak zdała się ich wiedza o powstaniu – przeszłości zmienić się nie da. Bohaterowie i ich postawa pokazują, że nawet w obliczu klęski, należy podtrzymywać wiarę. Bez wiary powstanie nigdy by nie wybuchło. Bez wiary powstanie szybko by upadło. To co zapowiadało się na 2, góra 3 dni potyczek, przekształciło się w 63 dni ostrej walki o życie, walki o niepodległość i wolność. Nikt wtedy nie wiedział, że przyszłość Polski została przesądzona na konferencji w Teheranie w 1943 roku. Roosevelt i Churchill zamiast wspierać Polskę, która aktywnie odpierała okupację niemiecką i wspierała kraje Europy poprzez m.in. udział w bitwie o Tobruk, nie wspominając o udziale polskiego lotnictwa w Bitwie o Anglię. A jednak mocarze poszli na rękę Stalinowi, który Polskę dostał wręcz na tacy.
Czy to sprawia, że należy krytykować powstańców? Walczyli przecież o swoje życie. Nie mnie ich osądzać. Czy należy krytykować Armię Krajową? Bez nich i polskiego podziemia, upadłby duch w narodzie. Autorka na szczęście nie zabiera się za krytykę, przedstawia tylko czarno-biały obraz Warszawy walczącej i Warszawy upadającej. Jest tam miejsce na miłość i na życie towarzyskie, gdzie znane postacie z historii spotykają się z młodymi bohaterami. Razem przeżyjemy strach przebiegając przez barykady na Alejach Jerozolimskich, dostaniemy klaustrofobii brodząc po brudnych kanałach, uronimy łzy nad śmiercią poszczególnych bohaterów, uśmiechniemy się słuchając przekomarzań braci, mocniej będziemy trzymać kciuki za lotników RAF-u i będzie nam pękać serce z każdą kolejną zrzuconą bombą.
Mimo że książka dedykowana jest dla młodzieży, uważam że warto ją przeczytać. Może być dobra dla laików takich jak ja, którzy coś słyszeli o powstaniu, ale nie wiedzą, w którym uchu dzwoni. Z drugiej strony o historii, nawet tej najkrwawszej, warto pamiętać i warto tą pamięć pielęgnować przez lata. Nie wiem czemu historię uważa się za passé w dzisiejszych czasach. Bardzo nad tym boleję i z radością czytam takie książki. Dlatego bardzo polecam – autorka napisała historię wartościową i co najważniejsze, mądrą. A takich niestety obecnie brakuje.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/skok-do-powstania-galop-44-monika.html
Wiem, że to może źle o mnie świadczy, ale o Powstaniu Warszawskim nie wiedziałam kompletnie nic. A to przecież kamień milowy polskiej walki o wolność. Można powiedzieć, że dziś to temat rzeka – budzi wiele kontrowersji, ma swoich przeciwników i zwolenników. Po każdej stronie stają politycy, weterani powstania, ex-żołnierze AK i zwykli ludzie, którzy chcą do sporu wrzucić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-23
Ostatnio zauważyłam, że boom na wszelkiej maści powieści paranormalne jakoś osłabł. Może się mylę i niezbyt uważnie obserwuję trendy czytelnicze. A może mam dobre oko. Jednak dzięki temu miałam małą przerwę od wampirów, wilkołaków i innych dziwów. Nawet za nimi nie tęskniłam, jednak wszystko zmieniła jedna niepozorna książka. I dobrze, ponieważ „Czarownice z Wolfensteinu” obudziły we mnie miłość do wszystkiego co ciemne, mroczne i całkowicie paranormalne.
Prawdę powiedziawszy na początku nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej książce. Zwykle nie czytam zbyt dokładnie opisów na odwrocie, gdyż nie cierpię się sugerować i wolę sama w swoim tempie odkrywać wszystkie smaczki i sekrety. Moje pierwsze skojarzenie z tytułem – jakiś mix czarownic i wilków z realiami II wojny światowej. Wilków może w aż takiej ilości nie uświadczymy, za to historii, i to przyznaję porządnej, w książce jest tyle, że zapaleni historycy i badacze mitów będą zadowoleni.
Dla niewtajemniczonych historia może zaczynać się banalnie. Ona, młoda dziewczyna, licealistka nawet nie przeczuwa, że w jej krwi płynie moc i dziedzictwo starego rodu Hohenstauf. Los wyjątkowo jej nie sprzyja, nie dość, że wychowywana była pod kloszem i żyła w całkowitej niewiedzy na temat alternatywnego świata, nagle musi poznać czym jest siła, miłość i przywiązanie do rodziny. Na jej magiczną krew czatują krwiożercze wampiry, niecałkowicie prawi strażnicy czci i porządku – Kosiarze oraz trójka dosyć nieprzyjemnych demonów tworzących historyczny związek wspólnych celów i idei – Triumwirat.
Młoda czarownica – Amelka, jednak nie jest pierwszą naiwną czarownicą. Jest po pierwsze nastolatką, w której ciele oprócz magii buzują hormony. Przeżywa pierwsze zauroczenia oraz stara się w końcu zrozumieć i dogadać z matką. Wniosek jest jeden: czarownice z rodu Hohenstauf nie mają lekko, nie ważne czy pod uwagę weźmiemy najnowsze pokolenie, czy cofniemy się w czasie do XIII wieku i krwawego okresu krucjat. Magia nie jest tylko darem, czasami może być i przekleństwem. Przekonują się o tym matka Amelki – Martyna i babka – Adela. Pierwsza jest młoda ciałem, ale duchem zachowuje się jak udręczona starowinka. Nie dziwię się, ciężko jest nieść takie brzemię i jednocześnie chronić córkę przed zakusami innego świata i jego istnień. Z kolei babcia jest całkowitym przeciwieństwem Martyny, energiczna i śmiała, nie bojącą się trudnych tematów i tak naprawdę spajającą tę rodzinę w jedność. Bez niej po prostu nie byłoby Wolfensteinu – ich rodowego dworku i miejsca, w którym bije źródło magii.
Tak naprawdę ta historia jest o kobietach i związkach między nimi. Trzy kobiety, trzy pokolenia i trzy różne osobowości. Każda bohaterka jest inna, ale zarazem wszystkie są takie same. Jakby nie było, geny przechodzą z pokolenia na pokolenie. W ten sposób Amelka jest młodszą wersją Adeli. Niepohamowana i nie bojącą się własnych instynktów, żyjąca chwilą. Wszystkie jednak łączy jedno – bezgraniczna miłość do dziecka i nieustanny konflikt z matką. Mimo wszystko ich relacje są znacznie bardziej skomplikowane, oparte nawet nie na wzajemnym szacunku, ale na więzach krwi. Ten konflikt pokoleń pokazuje, że nawet czarownice nie są wolne od problemów współczesnego świata.
Muszę przyznać, że w tej historii najbardziej urzekło mnie wykonanie. Jest tu wszystko to, co dla mnie cechuje dobrą powieść. Wyraziści bohaterowie z krwi i kości, niebanalna akcja dziejąca się w ciemnym i mrocznym Krakowie. Jednak nie jest to Kraków jaki znamy z folderów turystycznych, ale taki, który ma w sobie nutkę tajemniczości i awangardy. Jeśli jeszcze lubicie legendy, bajania i stare baśnie to również nie będziecie zawiedzeni – magia historii, i to całkiem fajnej, aż sączy się z kolejnych stron. Nie zabraknie tu także rodzinnych problemów (dramatu nigdy za wiele), uroków czających się za pięknymi obrazami (C.D.Friedrich i jego romantyczno - gotycka wizja świata), szczypty romansu (a nawet i dwóch i to szalenie gorących), iście czarnego poczucia humoru (czarownice i ich żarciki!) i kawałka krwawej jatki (bez dobrej walki, nie ma dobrej książki). Jednak muszę was ostrzec – ta historia niebezpiecznie wciąga i nawet się nie spostrzeżecie jak z niecierpliwością będziecie oczekiwać na kolejną część. Dlatego jeśli przejadły wam się wszelkie schematy, a na widok kolejnej paranormalnej pseudo-bajki (czytaj szmiry) odechciewa się wam czytać wszystko to, co zawiera w sobie nastolatkę, wampira i wilkołaka, to zapewniam was, że zmienicie zdanie po przeczytaniu tej książki. Albo inaczej – zobaczycie, że w gąszczu nic nie wartych historii czasami można znaleźć perełkę!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/z-magia-im-do-twarzy-czarownice-z.html
Ostatnio zauważyłam, że boom na wszelkiej maści powieści paranormalne jakoś osłabł. Może się mylę i niezbyt uważnie obserwuję trendy czytelnicze. A może mam dobre oko. Jednak dzięki temu miałam małą przerwę od wampirów, wilkołaków i innych dziwów. Nawet za nimi nie tęskniłam, jednak wszystko zmieniła jedna niepozorna książka. I dobrze, ponieważ „Czarownice z Wolfensteinu”...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-10
Któż z nas nie zna bajki o Piotrusiu Panie – wiecznym chłopcu przeżywającym najróżniejsze przygody w bajkowej Nibylandii. Wolność i swoboda, brak rodziców, zabawy i psoty do późna, a na dokładkę walka z niegodziwym kapitanem Hakiem. Czysta poezja i utopia dla dzieciaków. Po co chcieć dorastać, jak dzieciństwo to taki piękny i luźny okres, gdzie nie patrzy się w przyszłość ani w przeszłość, a żyje się tylko chwilą. Najprawdziwsza bajka jak się patrzy!
Jednak każda bajka musi się kiedyś skończyć. Na nic łzy i płacz, na dorosłość też w końcu przyjdzie czas. Szybko przekonują się o tym chłopcy, ex-paczka Piotrusia, którzy po dosyć nietypowym zakończeniu znajomości z wiecznym rozrabiaką, uciekają do Polski pod opieką Dzwoneczka. Czasy się zmieniają, więc zmienił się ich image. Luźne spodenki są już passe, rządzą zaś skórzane spodnie, kurtki i glany, niesforne włosy zamieniły się w irokezy i kucyki, a szczytem marzeń są noże i inne ostre przedmioty. By osiągnąć pełnię szczęścia chłopcy inwestują również w prawdziwe i groźne motory. Ot, taka zachcianka. Jednak ta otoczka niegrzecznych chłopców niech was nie zwiedzie – chętnie korzystają z proc, robią sobie kawały i zachowują się jak małe dzieci w ciele dorosłych. Ćwiek tworzy taką współczesną bajkę dla wiecznie młodych. Braterstwo chłopców wspierających się w potrzebie, kochających dzieci i swoją mamuśkę Dzwoneczek, wjeżdżających z poślizgiem na karty kolejnych opowiadań.
Muszę przyznać, że podoba mi się ta zabawa. Otoczka klubów motocyklowych, zapach spalonej gumy, faktura skórzanych kurtek, niegrzeczne zabawy z proszkiem a’la narkotykiem sprawiają, że chętnie wysłałabym ich na wycieczkę po Route 66. Jednak chłopcy z lubością trzymają się Polski, mieszkając w opuszczonym lunaparku nazwanym Nibylandią 2. W międzyczasie walczą z żywymi trupami, wyrywają panienki, tłuką się z lokalnymi gangsterami i żyją chwilą. I tu pojawia się rozbieżność, chłopcy są chłopcami, ale jednak żyją jak dorośli i jak dorośli (czasami) się zachowują. Trudno pogodzić to z pojęciem „chłopięctwa” i wiecznego brykania. Nie zmienia to jednak faktu, że bohaterowie są z krwi i kości, każdy inny, a zarazem wszyscy tacy sami. Takie słodkie maluchy w ciele przystojnych facetów.
Rzeczą, która może irytować i czasami wręcz zaburzać tę bajeczkę jest język. Współczesny, ale czasami wręcz wulgarny. Jednak rozumiem ten zabieg stylistyczny – gangi motocyklowe wybitnie się nie kochają, a słowa jakich używają muszą świadczyć o sile, a nie o miękkości i delikatności. W tym wypadku autorowi wybaczam wszystko, niech się dzieje co chce, ale muszę to napisać: język chłopców jest po prostu milutki! Starają się jak mogą, by wyglądać groźnie, ale język z zachowaniem u nich nie idzie w parze, przez to nie odbierałam ich jako zabijaków i gangsta maniaków.
Historię jako całość bardzo polecam. Książka może wybitna nie jest, ale czyta się przyjemnie i szybko. Tak szybko jak jazda Harleyem nocą po polnych drogach. Niech zabrzmią klaksony, gaz do dechy i łapcie wiatr w żagle – pora na chwilę zapomnienia na polskich drogach. Jeśli tylko nie boicie się szaleństwa i szczypty przygody, ta historia porwie was do Nibylandii i z powrotem. Taka odmiana od zwykłej, szarej codzienności!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/dorososc-to-nie-bajka-chopcy-jakub-cwiek.html
Któż z nas nie zna bajki o Piotrusiu Panie – wiecznym chłopcu przeżywającym najróżniejsze przygody w bajkowej Nibylandii. Wolność i swoboda, brak rodziców, zabawy i psoty do późna, a na dokładkę walka z niegodziwym kapitanem Hakiem. Czysta poezja i utopia dla dzieciaków. Po co chcieć dorastać, jak dzieciństwo to taki piękny i luźny okres, gdzie nie patrzy się w przyszłość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-11
Czerwiec jest dla mnie najgorszym okresem i dlatego szukałam jakiejś lekkiej książki żebym za dużo nie musiała myśleć, ale mogła się przy niej fajnie bawić. I tak w moje ręce wpadł zbiór opowiadań z diabelską wiedźmą w roli głównej. Malice, gdyż tak nazywa się nasza delikwentka, nie jest wiedźmą do jakiej przyzwyczaiła nas literatura popularna. Jednak wiedźmy z założenia nie powinny być słodziutkie, milutkie i kochane, ale powinny być po prostu wredne. Malice idealnie wpasowała się w ten kanon – jest złośliwa, niemiła, ale co najważniejsze, jest przy tym bardzo pomysłowa i kreatywna. Jakby nie było, nie sposób jest z klasą sprawić, że twoja współlokatorka zostanie uznana za wariatkę. Dla bohaterki nie ma rzeczy niemożliwych, nawet w płataniu kawałów, ale przy tym jest bardzo samodzielną osóbką. Nie podchodzi do życia na poważnie i stara się robić wszystko na opak – przeważnie z różnym skutkiem, ale co najważniejsze - z każdej sytuacji wynosi jakąś lekcję.
Książka napisana jest w formie opowiadań i każde z nich przedstawia jedną sytuację z życia Malice. Jak sobie można wyobrazić, bohaterka grzeczną dziewczynką nie jest i nawet nie pretenduje do takiego miana. Jej przygody są szalone (czy z jej winy czy po prostu z winy jakiegoś fatum, który nad nią ciąży), ale jedno jest pewne – nie da się jej zamknąć w utarte schematy. Taka nowość i odskocznia od książek powielanych przez rzeszę pseudo-pisarzy na całym świecie.
Co mnie najbardziej ujęło w przypadku tej pozycji, to jej tytuł! Autorka już od początku sugeruje, że w jej książce nie znajdziecie happy endu ani tym bardziej księcia z bajki na białym rumaku (bądź różowym jednorożcu). Z drugiej strony jest to też zagrożenie, dla nas czytelników, którzy po prostu kochają trochę bajkowego klimatu i szukają tego w książkach. Jeśli tego oczekujecie od tej pozycji, to się rozczarujecie. Coś za coś.
Żeby nie słodzić, na koniec napiszę coś o minusach. Głównie chodzi mi tu o formę – przyznaję, fanką opowiadań nigdy nie byłam i prawdopodobnie już nią nie będę. Nie znaczy to, że nie doceniam autorów specjalizujących się w tej formie. W tym przypadku opowiadania były dla mnie za krótkie i czasami za mało rozbudowanie – miało się wręcz wrażenie, że bohaterce wszystko przychodzi za łatwo, nie ważne czy walczy z demonami motocyklistami czy z swoimi profesorami. Pojawił się problem i bohaterka w sekundę potrafiła znaleźć rozwiązanie bądź sprzymierzeńca. Trochę naciągane. I jeszcze wydanie – ostatnio zaczęłam znowu wracać do książek papierowych i trochę żałuję, że ta jest wydana tylko w elektronicznych formatach. Co kto lubi. Chociaż ostatnio gdzieś mi się w oczy rzuciła statystyka, że nas, czytelników e-booków jest bardzo malutko u nas w kraju. Takie życie i taki drogi VAT na e-książki. A okładka taka ładna. Pięknie prezentowałaby się na półce.
Kto powinien zapoznać się z Malice?
Na pewni ten, kto ma już dość sztampowych historii z masowej literatury. Nie popadajcie w rutynę i nie czytajcie wszystko jak leci, tylko dlatego, że jest popularne. Czasami warto się trochę pośmiać i wyluzować.
Za możliwość przeczytania dziękuję autorce!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/06/wiedzma-z-pieka-rodem-zyli-niedugo-i.html
Czerwiec jest dla mnie najgorszym okresem i dlatego szukałam jakiejś lekkiej książki żebym za dużo nie musiała myśleć, ale mogła się przy niej fajnie bawić. I tak w moje ręce wpadł zbiór opowiadań z diabelską wiedźmą w roli głównej. Malice, gdyż tak nazywa się nasza delikwentka, nie jest wiedźmą do jakiej przyzwyczaiła nas literatura popularna. Jednak wiedźmy z założenia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-26
Dawno nie czytałam tak niespójnej książki i długo zastanawiałam się jakby ją ocenić! A wszystko zapowiadało się tak pięknie. Ale po kolei – główną bohaterką jest tutaj policjantka i równocześnie wiedźma Dora Wilk (jej magiczne alter ego to Jada). Po matce odziedziczyła magię płodności, a po ojcu magię Pani Północy, co sprawia, że jest rozdarta między różne światy. Przez całą książkę zastanawia się czy lepiej być bardziej ludzką, mieszkać w Toruniu, dalej łapać wrednych bandytów i być przykładną policjantką czy może przenieść się do magicznego Thornu zostać już przykładną wiedźmą, dalej łapać wrednych, ale magicznych bandytów. Jak przystało na prawdziwą heroinę kopie tyłki z prędkością światła, jest pewna siebie (co tylko nam pokazuje, że brawurą chce zatuszować jaka jest w rzeczywistości słaba i nieszczęśliwa swoim dwubiegunowym/dwuświatowym życiem). Uważa siebie za superlaskę, której nikt się nie oprze (nieważne czy diabeł, anioł, magiczny psychol, koledzy z komendy czy nawet obleśny prokurator) i co jest najbardziej irytujące - za łatwo jej wszystko w życiu przychodzi (oby więcej było takich policjantów z szóstym zmysłem!).
Wątek romantyczny – oczywiście jest! Tym razem mamy … trójkącik z diabłem i aniołem. Wszystko byłoby super, gdyby można było chociaż wyniuchać jakąś chemię między bohaterami. Jednakże nie ma nic, nada! W skrócie - cała sytuacja polega na tym, że chcą, ale nie mogą, pożądają się, ale wolą być przyjaciółmi itp. itd. To jest już takie męczące! Ile książek ostatnio powstało o romantycznych problemach, autorzy proszę, czasami warto się trochę wysilić i napisać coś innego!
Na plus na pewno mogę zaliczyć postać diabełka Mirona i aniołka Joshua. Są świetnie wykreowani, nie sposób ich nie lubić i nie przeżywać ich małych i większych dramatów w świecie nieba i piekła. Na pewno bardzo ciekawie Jadowska potraktowała system jakim rządzą się niebiosa, ponieważ rada anielska jest bardziej diabelska! Pan Piekła wymięka w porównaniu z archaniołem Rafaelem i Gabrielem. Przyznaję jest to bardzo ciekawa koncepcja, z którą także można się spotkać czytając inną polską serię – „Zastępy anielskie” napisaną przez Maję Lidię Kossakowską.
Muszę przyznać, że wątek kryminalny jest nieciekawy i nijaki. Zarówno jeśli chodzi o śledztwo Dory w realnym życiu, jak i śledztwo nadnaturalne. Wszystko zostaje bardzo szybko rozwiązane, bez żadnej iskry i napięcia. Co najsmutniejsze, już w połowie książki było mi obojętne kto jest tym niegodziwym magiem, który porywa nadnaturalne istoty. Z kolei wątek zabójstwa starszej pani był bardzo przerysowany. Strasznie męczyły mnie dywagacje Jadowskiej o jedynym słusznym radiu, jedynej słusznej partii, moherach itp. Za dużo tu było uprzedzeń i polityki. Jak chcę posłuchać o tym to po prostu włączam TV! Od książki tego już nie wymagam. Oprócz tego Aneta Jadowska zawarła w książce o wiele więcej swoich przemyśleń - ja wiem, że można nie lubić hip-hopu, który może i ma czasami płytkie teksty, że można nie lubić amerykańskich komedii i filmów sensacyjnych, ale czy wszyscy muszą o tym wiedzieć? Albo inaczej – czy wnosi to cokolwiek do fabuły? Raczej wątpię. Dla mnie to wszystko było pisane po to, aby tylko zapchać tekstem jeszcze parę stron i koniec końców wyszło to nienaturalnie sztucznie.
Podsumowując – książka nie jest ani nowatorka ani zbytnio ciekawa. Wszystkie pomysły już wcześniej zostały użyte. Na szczęście historyjkę czyta się szybko i nie trzeba zbytnio myśleć nad treścią (co dla niektórych chyba jest jedynym plusem przy tego typu historiach!). Jednakże czytanie po to, aby przeczytać i nic nie wynieść z treści jest moim zdaniem bezsensowne. Jako wakacyjna książka na leżak jest idealna i tylko w takiej wersji mogę tylko polecić;) W innym wypadku pamiętajcie , że czytacie na własną odpowiedzialność;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/zodziej-dusz-aneta-jadowska.html
Dawno nie czytałam tak niespójnej książki i długo zastanawiałam się jakby ją ocenić! A wszystko zapowiadało się tak pięknie. Ale po kolei – główną bohaterką jest tutaj policjantka i równocześnie wiedźma Dora Wilk (jej magiczne alter ego to Jada). Po matce odziedziczyła magię płodności, a po ojcu magię Pani Północy, co sprawia, że jest rozdarta między różne światy. Przez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-16
Do przeczytania tej książki zbierałam się przeszło 1,5 roku. Zawsze coś mi stawało na drodze – czy to sesja, obrona pracy, czy (głównie) inne książki. O Piekarze na długo zapomniałam. Do czasu, aż gdzieś mignęła mi w księgarni jego najnowsza książka. I tym sposobem pewnego, ciepłego marcowego popołudnia wsiąkłam w dziwny i iście ognisty świat Piekary. Koncepcja historii, jest dosyć kontrowersyjna, co dla wielu może stanowić problem, zaś dla wielu może stanowić ciekawą odskocznię i próbę rozważania tego, czy Nowy Testament mógłby zakończyć się inaczej. Bardziej krwawo. Piekara kreuje ogarniętego rządzą mordu Rzeźnika z Nazaretu, który odbiera co swoje, kierując się doktryną „oko za oko, ząb za ząb” – twoje cierpienia za moje cierpienia. Na kanwie tych wydarzeń rozwija się nowe społeczeństwo – pełne wiary i fanatycznej Inkwizycji, cierpliwie wykonującej swoje święte obowiązki.
I tym sposobem my, czytelnicy stykamy się z naszym pokornym i uniżonym sługą, Inkwizytorem Mordimerem Madderinem. Jest świetnie wykształconym i przygotowanym do pełnienia tej ciężkiej i bardzo niechlubnej pracy (zwłaszcza z punktu widzenia wszelkich heretyków i czcicieli sił nieczystych). Zmaga się z czarownikami, żywymi trupami, umarłymi i wszelką maścią dziwnych istnień, które żyją po to, by nasz inkwizytor mógł sprowadzić ich na jasną stronę wiary i uczynić z nich pokorne Pańskie owieczki. Niestety, przekorni nawracać się nie chcą i w tym momencie do gry wchodzą miecze, niezliczone płonące stosy, obskurne lochy i coraz to wymyślniejsze narzędzia tortur. Jak sam bohater przyznaje, nie żyje on, by torturować i zabijać niewiernych, lecz by dać wszystkim grzesznikom szansę odkupienia win i szczerej, radosnej pokuty. Pokuty osiągniętej tylko w momencie śmierci na stosie.
Z opisu może wynikać, że Mordimer jest dosyć nieprzyjemnym bohaterem, który lubi czuć świąd spalonego ciała i ludzi wyznających z płaczem swoje grzechy. Jednakże, co jest dla mnie najdziwniejsze, nie da się nie czuć do niego odrobiny sympatii. Jest wykształcony, świadomy swojej misji, lubi sobie popić, pospać do południa. Zawsze znajdzie czas dla płci pięknej, nawet wykonując kolejną trudną misję. Włóczy się po dziwnych drogach, wpada do opuszczonych lochów i otacza się nieciekawym towarzystwem płatnych morderców. Jednakże w swoim fachu stosuje własne zasady: kiedy trzeba jest inkwizytorem, kiedy wymaga tego sytuacja zachowuje się po ludzku (czyli tak, jak uznaje za stosowne). Potrafi uratować trucicielkę od powieszenia, tylko za to, że ucierpiała w rozwiązywanej przez niego sprawie. Nie jest fanatykiem, a tacy, co niestety muszę zaznaczyć, licznie przewijają się przez karty kolejnych opowiadań. Bohater po prostu zachowuje się co najmniej profesjonalnie (oczywiście patrząc przez pryzmat jego iście elitarnego zawodu).
Co jeszcze sprawiło, że te opowiadania tak mnie urzekły – oczywiście narracja pierwszoosobowa! Mordimer jest świetnym narratorem, lubi prowadzić dziwne monologi, które w dosyć pokrętny sposób tłumaczą jego działania. Tym sposobem staje się bardziej ludzki. Jakby nie było, jest zbudowany z krwi i kości, nie jest zaś kolejną dziką maszyną do zabijania. Niestety minusem jest pewna schematyczność opowiadań, wszystkie wyglądają mniej więcej tak samo: bohater podróżuje, natyka się na jakieś dziwo i stara się rozwiązać mroczną zagadkę. Historia ledwo się zaczyna, by po chwili się skończyć. Czułam wielki niedosyt, na szczęście Piekara napisał sporo części, niektóre prawdopodobnie są lepsze, niektóre są na pewno gorsze od tego pierwszego zbioru opowiadań. Jedno jest pewno, jeszcze z Piekarą (i uroczo niepokornym inkwizytorem) nie skończyłam!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/suga-bozy-jacek-piekara.html
Do przeczytania tej książki zbierałam się przeszło 1,5 roku. Zawsze coś mi stawało na drodze – czy to sesja, obrona pracy, czy (głównie) inne książki. O Piekarze na długo zapomniałam. Do czasu, aż gdzieś mignęła mi w księgarni jego najnowsza książka. I tym sposobem pewnego, ciepłego marcowego popołudnia wsiąkłam w dziwny i iście ognisty świat Piekary. Koncepcja historii,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-02
Długo zabierałam się za lekturę tej książki, zawsze cos stawało mi na drodze. Jednak w końcu się udało i mogłam zagłębić się w anielski świat. Nie jest to świat znany nam z Biblii, nie jest to świat znany z kulturowych przekazów, jest to świat wypaczony - pokazany niejako w krzywym zwierciadle, po drugiej stronie lustra. Stronie mrocznej, a zarazem niesamowicie współczesnej.
Bohaterami powieści Kossakowskiej są wszelkie niebiańskie byty, od aniołów, archaniołów po demony i inne dziwne stwory zamieszkujące Niebo i Głębię. Są to istoty konserwatywne a zarazem wyzwolone. Wierne starym ideałom, ale też podążające za duchem ziemskich czasów. Co najsmutniejsze, istoty zostały opuszczone przez ich największą miłość, ich Stwórcę i Pana – Boga. Kto by pomyślał, że Bóg zrobi literackie puf i opuści swoich złotych chłopców, że zostawi ich na pastwę ciemności, śmierci i zdrady. W obliczu tej katastrofy niebiańsko – piekielne władzy zawiązały malutki spisek i uznały, że tę tajemnicę muszą strzec przed zbyt prostymi umysłami na wieki wieków i miliony lat świetlnych dłużej. Sekret jak to sekret, jest śliski i zatruwający niebiańskie serca. Jednakże wszystko się zmienia, gdy do bram niebieskich zapuka ciemność, najgorsza, najbardziej plugawa istota, czyste ZŁO i profanacja Jasności – tytułowy Siewca Wiatru. I właśnie teraz zaczyna się cała zabawa.
Jako że mamy tu dosyć wyraźnie zaznaczoną walkę dobra ze złem, potrzebny jest jakiś bohater o walecznym sercu i głowie pełnej nieistniejących ideałów. Jednakże Daimon Frey ani grzeczniutki ani tym bardziej nieskalany nie jest i nie będzie. To wskrzeszony zabijaka zawieszony między życiem a śmiercią, początkowo niezdolny do odczuwania głębszych uczuć, Abbadon, który z niekłamaną przyjemnością potrafi przenieść armię ciemności do innego wymiaru. Może źle to o nim świadczy, ale jego postawa, rozterki i przemyślenia stawiają go w pozytywnym świetle, ot taki współczesny młody buntownik, który w istocie łaknie miłości.
Nie sposób także nie wspomnieć o archaniołach odgrywających niejako pierwsze skrzypce w powieści. Gabriel, Michał, Rafael i Razjel są w niczym niepodobni do swoich biblijnych odpowiedników. Lubią nosić się na współczesną modłę, nie obce są im wszelakiej maści używki, klną na potęgę. Niech ich luzacki wygląd was nie zwiedzie, jak chcą potrafią skazać na śmierć miliony istnień, babrają się w polityce i okazują niejako dylematy władzy. I tu można zadać pytanie: Co można poświęcić, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim ludziom? Siebie, własną duszę, a może wolną wolę? To właśnie wolna wola jest tu sprawą istotną, ale też bardzo kontrowersyjną, gdyż skąd można wiedzieć czy nasze działanie przyniesie w ostatecznym rozrachunku dobro czy zło? Świetnie podsumował to Lucyfer, który stwierdził, że „chcieliśmy zbudować lepszy świat, krainę prawości i sprawiedliwości, a zbudowaliśmy Piekło”. I tak należy odbierać tę książkę, nie wszystko jest czarno -białe i nie wszystko da się odpowiednio sklasyfikować, nawet Siewca nie jest tym kim się wydaje.
Na koniec mogę tylko zaznaczyć, że książkę można albo kochać albo nienawidzić. Nic pomiędzy. Jest dosyć specyficzna, ale też dla niektórych może być obrazoburcza, kto wie? Ja osobiście polecam każdemu kto chce przeżyć swoiste randez – vous z anielskimi chłopakami. Rozrywka gwarantowana;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/siewca-wiatru-maja-lidia-kossakowska.html
Długo zabierałam się za lekturę tej książki, zawsze cos stawało mi na drodze. Jednak w końcu się udało i mogłam zagłębić się w anielski świat. Nie jest to świat znany nam z Biblii, nie jest to świat znany z kulturowych przekazów, jest to świat wypaczony - pokazany niejako w krzywym zwierciadle, po drugiej stronie lustra. Stronie mrocznej, a zarazem niesamowicie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-14
Nie ukrywam, że od czasu do czasu lubię czytać fantastykę. Zwłaszcza kiedy za oknem ciemno i szaro, mrozik zabija wszelkie ciepło, a na horyzoncie pojawia się niewdzięczna sesja. Taki czas jest dla mnie najlepszy, by choć na chwilę przenieść się tam, gdzie świat toczy się w trochę innym rytmie a codzienne problemy nie mają racji bytu, gdyż to, co jest ważne ma zabarwienie paranormalne, więc jest tak bardzo oderwane od mojej szarej codzienności. Dlatego niesamowicie cieszyłam się na kolejne spotkanie z polskimi Czarownicami, znającymi ból normalnego życia, które starały się godzić z całym tym nadnaturalnym światem – lustrzaną, ale znacznie bardziej pokręconą i fantastyczną rzeczywistością.
Główną postacią, która spaja całą historię jest teraz Amelka – młodziutka czarownica, która niedawno dowiedziała się, że pochodzi z rodu znanych czarownic. Dziewczyna się buntowała, wpadała w kolejne konflikty z matką, zakochiwała i walczyła – ale głównie z samą sobą. Przeznaczenie czasami jednak daje po kościach i to, co powinno mieć happy end, najzwyczajniej w świecie kończy się tragedią. Perun, stary i potężny słowiański bóg od piorunów zabija najbliższą rodzinę Amelki, niszczy jej rodową siedzibę Wolfenstein oraz na dokładkę wiąże ze sobą Diega, bratnią duszę dziewczyny. Dla Amelii świat się kończy, pozbawiona opieki najbliższych musi pogodzić się ze sobą, nauczyć się nagle żyć samodzielnie oraz … dojrzeć w iście ekspresowym tempie. Mówi się, że koniec jest początkiem czegoś nowego, czasami lepszego, czasami gorszego, a wszystko zależy tylko od intencji danej osoby.
W tej części Ami, wygnana z Polski rusza w podróż do Włoch, by poukładać swoje rozsypane i zniszczone życie. Dziewczyna jest pełna pretensji do świata i przez większą część książki pokazuje dosyć roszczeniową postawę. Ma być tak jak ona chce i nie inaczej. Uważa siebie za najmądrzejszą i najodważniejszą, nie widząc, że zachowuje się jak mała smarkula, która jeszcze raz przechodzi młodzieńczy bunt. Oczywiście, jej zachowanie można w jakiś sposób wytłumaczyć, gdyż jest to kolejny etap pogodzenia się ze śmiercią najbliższych, ale nic nie poradzę na to, że jej postawa niesamowicie mnie irytowała. Może miał na to wpływ jej destrukcyjny styl życia, może chęć „narkotyzowania” się magią rodowych pereł, może jej pokręcona relacja z Diegiem i negatywny stosunek do wszystkich otaczających ją ludzi. Nawet jej stopniowa przemiana, która spowodowała wyjście z tego swoistego destrukcyjnego letargu mną nie ruszyła i dalej traktowałam ją jako głupiutką nastolatkę.
Autorka w tej części wprowadza troszkę więcej magii niż to było w pierwszym tomie. Poznajemy nową czarownicę oraz innych drugoplanowych bohaterów, którzy stając się nową rodziną Ami starają się naprowadzić ją na nową, lepszą i bardziej racjonalną drogę życia. Oczywiście nie mogło również zabraknąć starych i znanych bohaterów - milutkiego Diega, który stara się pogodzić z nową i dosyć niewygodną sytuacją marionetki boga; Peruna, który kreuje siebie na nowego najlepszego kumpla dla wilkołaka, a w istocie realizuje przewrotny, iście szalony i złowrogi plan oraz zepchniętych daleko w tył Welesa i Roda, którzy małymi kroczkami knują jakby tu znowu wrócić do panteonu słowiańskich bogów i przeciągnąć kolejne samotne duszyczki w swoją stronę.
Na „Czarownice” czekałam długo, ale niestety trochę rozczarowałam się tą książką. Oczywiście czytało się przyjemnie, ale „Wstęga i kamień” nie wciągnęła mnie tak bardzo jak na to liczyłam. Miałam nadzieję na rozwiązanie wątku z Małgorzatą, ale się przeliczyłam. Z drugiej strony, rozumiem, że Ami nie była gotowa, by mierzyć się ze swoją duchową rodziną, ani tym bardziej, by stawić czoło Perunowi. Małymi kroczkami najpierw musiała zaakceptować to kim jest. Jednak obawiam się, że zakończenie obecnej części wprowadzi jeszcze większy zamęt w jej życie. Chociaż kto wie? Może to co znowu zrobił jej Perun da jej większego kopa do działania? Ale tego racjonalnego i przemyślanego, gdyż w jej wypadku działanie pod wpływem emocji z reguły przynosiło więcej szkód niż pożytku. Dlatego nie ukrywam, że z niecierpliwością czekam na ostateczne zwieńczenie historii. A na chwilę obecną dalej pozostaje mi się tylko cieszyć ciętym językiem jakim posługują się bohaterowie, gdyż nie raz ich ostre docinki powodowały olbrzymi uśmiech na mojej twarzy i sprawiały, że dzień stawał się od razu weselszy.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2015/02/magiczna-depresja-czarownice-z.html
Nie ukrywam, że od czasu do czasu lubię czytać fantastykę. Zwłaszcza kiedy za oknem ciemno i szaro, mrozik zabija wszelkie ciepło, a na horyzoncie pojawia się niewdzięczna sesja. Taki czas jest dla mnie najlepszy, by choć na chwilę przenieść się tam, gdzie świat toczy się w trochę innym rytmie a codzienne problemy nie mają racji bytu, gdyż to, co jest ważne ma zabarwienie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to