-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2015-10-17
2015-02-09
2014-12-28
Któż z nas nie zastanawia się jak będzie wyglądał nasz świat za X lat? Może wszystkie zasoby naturalne się wyczerpią, zacznie brakować jedzenia i zgodnie z teorią Malthusa przeludnienie doprowadzi do zagłady? A może rabunkowa gospodarka zasobami, mutowanie się wirusów i doprowadzanie do zmian klimatycznych sprowadzi na ziemię zagładę gdzie jedynym ratunkiem będzie zasiedlenie nowych planet – tak jak to przedstawiono w najnowszym filmie Nolana – „Interstellar”. A może konsumpcyjny styl życia i kult władzy doprowadzą do ograniczenia swobód jednostki, która zacznie żyć w swojej złotej klatce ogłupiana przez media? Tą ostatnią wizję rozwija w swojej debiutanckiej powieści Edward Strun, pod którego pseudonimem ukrywa się dwójka polskich autorów.
Głównym bohaterem powieści jest Alan Mere, dumny obywatel klasy trójek, który ciężko pracuje na swój status zajmując się finansami, czyli wklepywaniem kolejnych cyferek do arkusza i przesyłania ich dalej. Ma swojego najlepszego przyjaciela Freda, który przypadkowo jest maszyną o sztucznej inteligencji. Mieszka w luksusowym apartamencie, w którym niczego mu nie brakuje. Jednak … los bywa okrutny i wszystkie zbytki tego świata nie są w stanie dać Alanowi satysfakcji i radości. Z dnia na dzień zaczyna popadać w marazm, dostrzega braki otaczającego go świata, zakochuje się w swojej sąsiadce, ale tak naprawdę przez większość czasu zajmuje się roztrząsaniem swojej parszywej sytuacji. Do czasu...
Świat w jakim żyje główny bohater wcale tak bardzo się nie różni od kierunku w jakim zmierza nasza rzeczywistość. Ludzie mieszkają niczym mróweczki w olbrzymich drapaczach chmur, gdzie oddają się prymitywnym i mało wyszukanym rozrywkom – od szybkiego numerku na pierwszej „randce” do oglądania ogłupiającej telewizji 24/7, która nic nie wnosi do życia. Ta obecność mediów kreuje zachowania lokatorów, którzy pasjonują się nudnymi żywotami lokalnych gwiazd oraz wierzą we wszystko co mówi telewizja – największy autorytet. Z tym guru nie warto dyskutować, o czym wie niezidentyfikowana władza rządząca tą społecznością. Ciągłymi reklamami władza doprowadziła do kultu konsumpcjonizmu i życia technologicznymi nowinkami, które są oznaką statusu społecznego. Status zaś jest wszystkim. A jego brak stanowi największą porażkę życiową jaka może spotkać statystycznego mieszkańca.
To życie przyszłości jest toksyczne i puste, zdominowane przez niewolniczą pracę, która wypiera podniosłe wartości jak rodzina, przyjaźń i miłość. Rodzina istnieje tylko na papierze, gdyż w trosce o dzieci, rodzice oddają je na wychowanie przeszkolonemu personelowi, który zamiast mleka matki będzie im wpajał magię rywalizacji i zasady kto pierwszy ten lepszy. Przyjaźń z kolei zaczyna i kończy się na komputerowych przyjaciołach, którzy zaprogramowani są, by spełniać wszystkie potrzeby interpersonalne ich właścicieli. Ten związek między światem wirtualnym, a realnym ostatnio można było obserwować w filmie Spike’a Jonze – „Ona”, który pokazywał kruchość ludzi i ich potrzebę kontaktów międzyludzkich, które najlepiej spełniała maszyna. Nie można jej obrazić, nie może uciec, a więc można powiedzieć jej wszystko, nawet powierzyć swoje życie, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym.
Ten świat może wydawać się nieszkodliwy, ale w praktyce to co, jest proste w rzeczywistości jest o wiele bardziej skomplikowane. Życie Alana i jemu podobnych jest monotonne, nudne i kontrolowane. Nie można zrobić kroku, by nie być obserwowanym przez kamerę, każdy przejaw buntu od razu jest sprawdzany. Gdzie w tym wszystkim jest wolność jednostki do życia, do własnych myśli? Nie ma. Rodzicie wybierają jak mają żyć ich pociechy, które potem do końca swoich dni realizują ten zaplanowany scenariusz. Pranie mózgu przez media, terror w pracy, budowanie sztucznych związków z ludźmi, uznanie sztuki za szkodliwą dla zdrowia. Nawet zwykła myśl jest w pełni kontrolowana i inwigilowana. Jednak … życie to i tak nie jest tak złe, jak przedstawił to Orwell w swoim przełomowym „Roku 1984”. Tam był strach i przemoc, władza była władzą w najkrwawszym wydaniu. Nawet sam Alan nie może się równać z Winstonem Smithem, gdyż brak mu tej werwy, by walczyć o swoją wolność. Chce a nie może, planuje a truchleje ze strachu. Bunt w jego wydaniu nie do końca przekonuje, gdyż sam Alan do końca nie jest pewny czy warto aż tak zmieniać swoje wygodne życie.
Gdzie w takim wypadku szukać tej wolności? Nie chcę was straszyć, ale nawet my nie jesteśmy do końca wolni, jednak nie buntujemy się przeciwko temu zjawisku. Dlatego autorzy nie objawiają nam żadnej prawdy absolutnej, pokazują tylko w groteskowy sposób swoje spojrzenie na otaczający nasz świat. Można się śmiać z różnych dziwnych sytuacji, ale należy głównie się zastanowić nad tym co my, ludzie właśnie robimy ze swoim życiem. Zapewniam was, że dojdziecie do smutnych wniosków. Autorom zdarzają się niekiedy potknięcia, które powodują, że książka się dłuży wprowadzając powtarzające się opisy elektronicznych urządzeń czy reklam. Jednak z racji tego, że jest to ich pierwsza wydana książka przymykamy na nie oko mając nadzieję, że w swoich przyszłych wizjach posuną się jeszcze dalej i pokażą jak łatwo można zniszczyć świat zaczynając już od dziś!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/mysle-wiec-konsumuje-wolnosc-urojona.html
Któż z nas nie zastanawia się jak będzie wyglądał nasz świat za X lat? Może wszystkie zasoby naturalne się wyczerpią, zacznie brakować jedzenia i zgodnie z teorią Malthusa przeludnienie doprowadzi do zagłady? A może rabunkowa gospodarka zasobami, mutowanie się wirusów i doprowadzanie do zmian klimatycznych sprowadzi na ziemię zagładę gdzie jedynym ratunkiem będzie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-23
Ostatnio zauważyłam, że boom na wszelkiej maści powieści paranormalne jakoś osłabł. Może się mylę i niezbyt uważnie obserwuję trendy czytelnicze. A może mam dobre oko. Jednak dzięki temu miałam małą przerwę od wampirów, wilkołaków i innych dziwów. Nawet za nimi nie tęskniłam, jednak wszystko zmieniła jedna niepozorna książka. I dobrze, ponieważ „Czarownice z Wolfensteinu” obudziły we mnie miłość do wszystkiego co ciemne, mroczne i całkowicie paranormalne.
Prawdę powiedziawszy na początku nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej książce. Zwykle nie czytam zbyt dokładnie opisów na odwrocie, gdyż nie cierpię się sugerować i wolę sama w swoim tempie odkrywać wszystkie smaczki i sekrety. Moje pierwsze skojarzenie z tytułem – jakiś mix czarownic i wilków z realiami II wojny światowej. Wilków może w aż takiej ilości nie uświadczymy, za to historii, i to przyznaję porządnej, w książce jest tyle, że zapaleni historycy i badacze mitów będą zadowoleni.
Dla niewtajemniczonych historia może zaczynać się banalnie. Ona, młoda dziewczyna, licealistka nawet nie przeczuwa, że w jej krwi płynie moc i dziedzictwo starego rodu Hohenstauf. Los wyjątkowo jej nie sprzyja, nie dość, że wychowywana była pod kloszem i żyła w całkowitej niewiedzy na temat alternatywnego świata, nagle musi poznać czym jest siła, miłość i przywiązanie do rodziny. Na jej magiczną krew czatują krwiożercze wampiry, niecałkowicie prawi strażnicy czci i porządku – Kosiarze oraz trójka dosyć nieprzyjemnych demonów tworzących historyczny związek wspólnych celów i idei – Triumwirat.
Młoda czarownica – Amelka, jednak nie jest pierwszą naiwną czarownicą. Jest po pierwsze nastolatką, w której ciele oprócz magii buzują hormony. Przeżywa pierwsze zauroczenia oraz stara się w końcu zrozumieć i dogadać z matką. Wniosek jest jeden: czarownice z rodu Hohenstauf nie mają lekko, nie ważne czy pod uwagę weźmiemy najnowsze pokolenie, czy cofniemy się w czasie do XIII wieku i krwawego okresu krucjat. Magia nie jest tylko darem, czasami może być i przekleństwem. Przekonują się o tym matka Amelki – Martyna i babka – Adela. Pierwsza jest młoda ciałem, ale duchem zachowuje się jak udręczona starowinka. Nie dziwię się, ciężko jest nieść takie brzemię i jednocześnie chronić córkę przed zakusami innego świata i jego istnień. Z kolei babcia jest całkowitym przeciwieństwem Martyny, energiczna i śmiała, nie bojącą się trudnych tematów i tak naprawdę spajającą tę rodzinę w jedność. Bez niej po prostu nie byłoby Wolfensteinu – ich rodowego dworku i miejsca, w którym bije źródło magii.
Tak naprawdę ta historia jest o kobietach i związkach między nimi. Trzy kobiety, trzy pokolenia i trzy różne osobowości. Każda bohaterka jest inna, ale zarazem wszystkie są takie same. Jakby nie było, geny przechodzą z pokolenia na pokolenie. W ten sposób Amelka jest młodszą wersją Adeli. Niepohamowana i nie bojącą się własnych instynktów, żyjąca chwilą. Wszystkie jednak łączy jedno – bezgraniczna miłość do dziecka i nieustanny konflikt z matką. Mimo wszystko ich relacje są znacznie bardziej skomplikowane, oparte nawet nie na wzajemnym szacunku, ale na więzach krwi. Ten konflikt pokoleń pokazuje, że nawet czarownice nie są wolne od problemów współczesnego świata.
Muszę przyznać, że w tej historii najbardziej urzekło mnie wykonanie. Jest tu wszystko to, co dla mnie cechuje dobrą powieść. Wyraziści bohaterowie z krwi i kości, niebanalna akcja dziejąca się w ciemnym i mrocznym Krakowie. Jednak nie jest to Kraków jaki znamy z folderów turystycznych, ale taki, który ma w sobie nutkę tajemniczości i awangardy. Jeśli jeszcze lubicie legendy, bajania i stare baśnie to również nie będziecie zawiedzeni – magia historii, i to całkiem fajnej, aż sączy się z kolejnych stron. Nie zabraknie tu także rodzinnych problemów (dramatu nigdy za wiele), uroków czających się za pięknymi obrazami (C.D.Friedrich i jego romantyczno - gotycka wizja świata), szczypty romansu (a nawet i dwóch i to szalenie gorących), iście czarnego poczucia humoru (czarownice i ich żarciki!) i kawałka krwawej jatki (bez dobrej walki, nie ma dobrej książki). Jednak muszę was ostrzec – ta historia niebezpiecznie wciąga i nawet się nie spostrzeżecie jak z niecierpliwością będziecie oczekiwać na kolejną część. Dlatego jeśli przejadły wam się wszelkie schematy, a na widok kolejnej paranormalnej pseudo-bajki (czytaj szmiry) odechciewa się wam czytać wszystko to, co zawiera w sobie nastolatkę, wampira i wilkołaka, to zapewniam was, że zmienicie zdanie po przeczytaniu tej książki. Albo inaczej – zobaczycie, że w gąszczu nic nie wartych historii czasami można znaleźć perełkę!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/z-magia-im-do-twarzy-czarownice-z.html
Ostatnio zauważyłam, że boom na wszelkiej maści powieści paranormalne jakoś osłabł. Może się mylę i niezbyt uważnie obserwuję trendy czytelnicze. A może mam dobre oko. Jednak dzięki temu miałam małą przerwę od wampirów, wilkołaków i innych dziwów. Nawet za nimi nie tęskniłam, jednak wszystko zmieniła jedna niepozorna książka. I dobrze, ponieważ „Czarownice z Wolfensteinu”...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-10
Któż z nas nie zna bajki o Piotrusiu Panie – wiecznym chłopcu przeżywającym najróżniejsze przygody w bajkowej Nibylandii. Wolność i swoboda, brak rodziców, zabawy i psoty do późna, a na dokładkę walka z niegodziwym kapitanem Hakiem. Czysta poezja i utopia dla dzieciaków. Po co chcieć dorastać, jak dzieciństwo to taki piękny i luźny okres, gdzie nie patrzy się w przyszłość ani w przeszłość, a żyje się tylko chwilą. Najprawdziwsza bajka jak się patrzy!
Jednak każda bajka musi się kiedyś skończyć. Na nic łzy i płacz, na dorosłość też w końcu przyjdzie czas. Szybko przekonują się o tym chłopcy, ex-paczka Piotrusia, którzy po dosyć nietypowym zakończeniu znajomości z wiecznym rozrabiaką, uciekają do Polski pod opieką Dzwoneczka. Czasy się zmieniają, więc zmienił się ich image. Luźne spodenki są już passe, rządzą zaś skórzane spodnie, kurtki i glany, niesforne włosy zamieniły się w irokezy i kucyki, a szczytem marzeń są noże i inne ostre przedmioty. By osiągnąć pełnię szczęścia chłopcy inwestują również w prawdziwe i groźne motory. Ot, taka zachcianka. Jednak ta otoczka niegrzecznych chłopców niech was nie zwiedzie – chętnie korzystają z proc, robią sobie kawały i zachowują się jak małe dzieci w ciele dorosłych. Ćwiek tworzy taką współczesną bajkę dla wiecznie młodych. Braterstwo chłopców wspierających się w potrzebie, kochających dzieci i swoją mamuśkę Dzwoneczek, wjeżdżających z poślizgiem na karty kolejnych opowiadań.
Muszę przyznać, że podoba mi się ta zabawa. Otoczka klubów motocyklowych, zapach spalonej gumy, faktura skórzanych kurtek, niegrzeczne zabawy z proszkiem a’la narkotykiem sprawiają, że chętnie wysłałabym ich na wycieczkę po Route 66. Jednak chłopcy z lubością trzymają się Polski, mieszkając w opuszczonym lunaparku nazwanym Nibylandią 2. W międzyczasie walczą z żywymi trupami, wyrywają panienki, tłuką się z lokalnymi gangsterami i żyją chwilą. I tu pojawia się rozbieżność, chłopcy są chłopcami, ale jednak żyją jak dorośli i jak dorośli (czasami) się zachowują. Trudno pogodzić to z pojęciem „chłopięctwa” i wiecznego brykania. Nie zmienia to jednak faktu, że bohaterowie są z krwi i kości, każdy inny, a zarazem wszyscy tacy sami. Takie słodkie maluchy w ciele przystojnych facetów.
Rzeczą, która może irytować i czasami wręcz zaburzać tę bajeczkę jest język. Współczesny, ale czasami wręcz wulgarny. Jednak rozumiem ten zabieg stylistyczny – gangi motocyklowe wybitnie się nie kochają, a słowa jakich używają muszą świadczyć o sile, a nie o miękkości i delikatności. W tym wypadku autorowi wybaczam wszystko, niech się dzieje co chce, ale muszę to napisać: język chłopców jest po prostu milutki! Starają się jak mogą, by wyglądać groźnie, ale język z zachowaniem u nich nie idzie w parze, przez to nie odbierałam ich jako zabijaków i gangsta maniaków.
Historię jako całość bardzo polecam. Książka może wybitna nie jest, ale czyta się przyjemnie i szybko. Tak szybko jak jazda Harleyem nocą po polnych drogach. Niech zabrzmią klaksony, gaz do dechy i łapcie wiatr w żagle – pora na chwilę zapomnienia na polskich drogach. Jeśli tylko nie boicie się szaleństwa i szczypty przygody, ta historia porwie was do Nibylandii i z powrotem. Taka odmiana od zwykłej, szarej codzienności!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/dorososc-to-nie-bajka-chopcy-jakub-cwiek.html
Któż z nas nie zna bajki o Piotrusiu Panie – wiecznym chłopcu przeżywającym najróżniejsze przygody w bajkowej Nibylandii. Wolność i swoboda, brak rodziców, zabawy i psoty do późna, a na dokładkę walka z niegodziwym kapitanem Hakiem. Czysta poezja i utopia dla dzieciaków. Po co chcieć dorastać, jak dzieciństwo to taki piękny i luźny okres, gdzie nie patrzy się w przyszłość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-11
Czerwiec jest dla mnie najgorszym okresem i dlatego szukałam jakiejś lekkiej książki żebym za dużo nie musiała myśleć, ale mogła się przy niej fajnie bawić. I tak w moje ręce wpadł zbiór opowiadań z diabelską wiedźmą w roli głównej. Malice, gdyż tak nazywa się nasza delikwentka, nie jest wiedźmą do jakiej przyzwyczaiła nas literatura popularna. Jednak wiedźmy z założenia nie powinny być słodziutkie, milutkie i kochane, ale powinny być po prostu wredne. Malice idealnie wpasowała się w ten kanon – jest złośliwa, niemiła, ale co najważniejsze, jest przy tym bardzo pomysłowa i kreatywna. Jakby nie było, nie sposób jest z klasą sprawić, że twoja współlokatorka zostanie uznana za wariatkę. Dla bohaterki nie ma rzeczy niemożliwych, nawet w płataniu kawałów, ale przy tym jest bardzo samodzielną osóbką. Nie podchodzi do życia na poważnie i stara się robić wszystko na opak – przeważnie z różnym skutkiem, ale co najważniejsze - z każdej sytuacji wynosi jakąś lekcję.
Książka napisana jest w formie opowiadań i każde z nich przedstawia jedną sytuację z życia Malice. Jak sobie można wyobrazić, bohaterka grzeczną dziewczynką nie jest i nawet nie pretenduje do takiego miana. Jej przygody są szalone (czy z jej winy czy po prostu z winy jakiegoś fatum, który nad nią ciąży), ale jedno jest pewne – nie da się jej zamknąć w utarte schematy. Taka nowość i odskocznia od książek powielanych przez rzeszę pseudo-pisarzy na całym świecie.
Co mnie najbardziej ujęło w przypadku tej pozycji, to jej tytuł! Autorka już od początku sugeruje, że w jej książce nie znajdziecie happy endu ani tym bardziej księcia z bajki na białym rumaku (bądź różowym jednorożcu). Z drugiej strony jest to też zagrożenie, dla nas czytelników, którzy po prostu kochają trochę bajkowego klimatu i szukają tego w książkach. Jeśli tego oczekujecie od tej pozycji, to się rozczarujecie. Coś za coś.
Żeby nie słodzić, na koniec napiszę coś o minusach. Głównie chodzi mi tu o formę – przyznaję, fanką opowiadań nigdy nie byłam i prawdopodobnie już nią nie będę. Nie znaczy to, że nie doceniam autorów specjalizujących się w tej formie. W tym przypadku opowiadania były dla mnie za krótkie i czasami za mało rozbudowanie – miało się wręcz wrażenie, że bohaterce wszystko przychodzi za łatwo, nie ważne czy walczy z demonami motocyklistami czy z swoimi profesorami. Pojawił się problem i bohaterka w sekundę potrafiła znaleźć rozwiązanie bądź sprzymierzeńca. Trochę naciągane. I jeszcze wydanie – ostatnio zaczęłam znowu wracać do książek papierowych i trochę żałuję, że ta jest wydana tylko w elektronicznych formatach. Co kto lubi. Chociaż ostatnio gdzieś mi się w oczy rzuciła statystyka, że nas, czytelników e-booków jest bardzo malutko u nas w kraju. Takie życie i taki drogi VAT na e-książki. A okładka taka ładna. Pięknie prezentowałaby się na półce.
Kto powinien zapoznać się z Malice?
Na pewni ten, kto ma już dość sztampowych historii z masowej literatury. Nie popadajcie w rutynę i nie czytajcie wszystko jak leci, tylko dlatego, że jest popularne. Czasami warto się trochę pośmiać i wyluzować.
Za możliwość przeczytania dziękuję autorce!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/06/wiedzma-z-pieka-rodem-zyli-niedugo-i.html
Czerwiec jest dla mnie najgorszym okresem i dlatego szukałam jakiejś lekkiej książki żebym za dużo nie musiała myśleć, ale mogła się przy niej fajnie bawić. I tak w moje ręce wpadł zbiór opowiadań z diabelską wiedźmą w roli głównej. Malice, gdyż tak nazywa się nasza delikwentka, nie jest wiedźmą do jakiej przyzwyczaiła nas literatura popularna. Jednak wiedźmy z założenia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-16
Do przeczytania tej książki zbierałam się przeszło 1,5 roku. Zawsze coś mi stawało na drodze – czy to sesja, obrona pracy, czy (głównie) inne książki. O Piekarze na długo zapomniałam. Do czasu, aż gdzieś mignęła mi w księgarni jego najnowsza książka. I tym sposobem pewnego, ciepłego marcowego popołudnia wsiąkłam w dziwny i iście ognisty świat Piekary. Koncepcja historii, jest dosyć kontrowersyjna, co dla wielu może stanowić problem, zaś dla wielu może stanowić ciekawą odskocznię i próbę rozważania tego, czy Nowy Testament mógłby zakończyć się inaczej. Bardziej krwawo. Piekara kreuje ogarniętego rządzą mordu Rzeźnika z Nazaretu, który odbiera co swoje, kierując się doktryną „oko za oko, ząb za ząb” – twoje cierpienia za moje cierpienia. Na kanwie tych wydarzeń rozwija się nowe społeczeństwo – pełne wiary i fanatycznej Inkwizycji, cierpliwie wykonującej swoje święte obowiązki.
I tym sposobem my, czytelnicy stykamy się z naszym pokornym i uniżonym sługą, Inkwizytorem Mordimerem Madderinem. Jest świetnie wykształconym i przygotowanym do pełnienia tej ciężkiej i bardzo niechlubnej pracy (zwłaszcza z punktu widzenia wszelkich heretyków i czcicieli sił nieczystych). Zmaga się z czarownikami, żywymi trupami, umarłymi i wszelką maścią dziwnych istnień, które żyją po to, by nasz inkwizytor mógł sprowadzić ich na jasną stronę wiary i uczynić z nich pokorne Pańskie owieczki. Niestety, przekorni nawracać się nie chcą i w tym momencie do gry wchodzą miecze, niezliczone płonące stosy, obskurne lochy i coraz to wymyślniejsze narzędzia tortur. Jak sam bohater przyznaje, nie żyje on, by torturować i zabijać niewiernych, lecz by dać wszystkim grzesznikom szansę odkupienia win i szczerej, radosnej pokuty. Pokuty osiągniętej tylko w momencie śmierci na stosie.
Z opisu może wynikać, że Mordimer jest dosyć nieprzyjemnym bohaterem, który lubi czuć świąd spalonego ciała i ludzi wyznających z płaczem swoje grzechy. Jednakże, co jest dla mnie najdziwniejsze, nie da się nie czuć do niego odrobiny sympatii. Jest wykształcony, świadomy swojej misji, lubi sobie popić, pospać do południa. Zawsze znajdzie czas dla płci pięknej, nawet wykonując kolejną trudną misję. Włóczy się po dziwnych drogach, wpada do opuszczonych lochów i otacza się nieciekawym towarzystwem płatnych morderców. Jednakże w swoim fachu stosuje własne zasady: kiedy trzeba jest inkwizytorem, kiedy wymaga tego sytuacja zachowuje się po ludzku (czyli tak, jak uznaje za stosowne). Potrafi uratować trucicielkę od powieszenia, tylko za to, że ucierpiała w rozwiązywanej przez niego sprawie. Nie jest fanatykiem, a tacy, co niestety muszę zaznaczyć, licznie przewijają się przez karty kolejnych opowiadań. Bohater po prostu zachowuje się co najmniej profesjonalnie (oczywiście patrząc przez pryzmat jego iście elitarnego zawodu).
Co jeszcze sprawiło, że te opowiadania tak mnie urzekły – oczywiście narracja pierwszoosobowa! Mordimer jest świetnym narratorem, lubi prowadzić dziwne monologi, które w dosyć pokrętny sposób tłumaczą jego działania. Tym sposobem staje się bardziej ludzki. Jakby nie było, jest zbudowany z krwi i kości, nie jest zaś kolejną dziką maszyną do zabijania. Niestety minusem jest pewna schematyczność opowiadań, wszystkie wyglądają mniej więcej tak samo: bohater podróżuje, natyka się na jakieś dziwo i stara się rozwiązać mroczną zagadkę. Historia ledwo się zaczyna, by po chwili się skończyć. Czułam wielki niedosyt, na szczęście Piekara napisał sporo części, niektóre prawdopodobnie są lepsze, niektóre są na pewno gorsze od tego pierwszego zbioru opowiadań. Jedno jest pewno, jeszcze z Piekarą (i uroczo niepokornym inkwizytorem) nie skończyłam!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/suga-bozy-jacek-piekara.html
Do przeczytania tej książki zbierałam się przeszło 1,5 roku. Zawsze coś mi stawało na drodze – czy to sesja, obrona pracy, czy (głównie) inne książki. O Piekarze na długo zapomniałam. Do czasu, aż gdzieś mignęła mi w księgarni jego najnowsza książka. I tym sposobem pewnego, ciepłego marcowego popołudnia wsiąkłam w dziwny i iście ognisty świat Piekary. Koncepcja historii,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-02
Długo zabierałam się za lekturę tej książki, zawsze cos stawało mi na drodze. Jednak w końcu się udało i mogłam zagłębić się w anielski świat. Nie jest to świat znany nam z Biblii, nie jest to świat znany z kulturowych przekazów, jest to świat wypaczony - pokazany niejako w krzywym zwierciadle, po drugiej stronie lustra. Stronie mrocznej, a zarazem niesamowicie współczesnej.
Bohaterami powieści Kossakowskiej są wszelkie niebiańskie byty, od aniołów, archaniołów po demony i inne dziwne stwory zamieszkujące Niebo i Głębię. Są to istoty konserwatywne a zarazem wyzwolone. Wierne starym ideałom, ale też podążające za duchem ziemskich czasów. Co najsmutniejsze, istoty zostały opuszczone przez ich największą miłość, ich Stwórcę i Pana – Boga. Kto by pomyślał, że Bóg zrobi literackie puf i opuści swoich złotych chłopców, że zostawi ich na pastwę ciemności, śmierci i zdrady. W obliczu tej katastrofy niebiańsko – piekielne władzy zawiązały malutki spisek i uznały, że tę tajemnicę muszą strzec przed zbyt prostymi umysłami na wieki wieków i miliony lat świetlnych dłużej. Sekret jak to sekret, jest śliski i zatruwający niebiańskie serca. Jednakże wszystko się zmienia, gdy do bram niebieskich zapuka ciemność, najgorsza, najbardziej plugawa istota, czyste ZŁO i profanacja Jasności – tytułowy Siewca Wiatru. I właśnie teraz zaczyna się cała zabawa.
Jako że mamy tu dosyć wyraźnie zaznaczoną walkę dobra ze złem, potrzebny jest jakiś bohater o walecznym sercu i głowie pełnej nieistniejących ideałów. Jednakże Daimon Frey ani grzeczniutki ani tym bardziej nieskalany nie jest i nie będzie. To wskrzeszony zabijaka zawieszony między życiem a śmiercią, początkowo niezdolny do odczuwania głębszych uczuć, Abbadon, który z niekłamaną przyjemnością potrafi przenieść armię ciemności do innego wymiaru. Może źle to o nim świadczy, ale jego postawa, rozterki i przemyślenia stawiają go w pozytywnym świetle, ot taki współczesny młody buntownik, który w istocie łaknie miłości.
Nie sposób także nie wspomnieć o archaniołach odgrywających niejako pierwsze skrzypce w powieści. Gabriel, Michał, Rafael i Razjel są w niczym niepodobni do swoich biblijnych odpowiedników. Lubią nosić się na współczesną modłę, nie obce są im wszelakiej maści używki, klną na potęgę. Niech ich luzacki wygląd was nie zwiedzie, jak chcą potrafią skazać na śmierć miliony istnień, babrają się w polityce i okazują niejako dylematy władzy. I tu można zadać pytanie: Co można poświęcić, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim ludziom? Siebie, własną duszę, a może wolną wolę? To właśnie wolna wola jest tu sprawą istotną, ale też bardzo kontrowersyjną, gdyż skąd można wiedzieć czy nasze działanie przyniesie w ostatecznym rozrachunku dobro czy zło? Świetnie podsumował to Lucyfer, który stwierdził, że „chcieliśmy zbudować lepszy świat, krainę prawości i sprawiedliwości, a zbudowaliśmy Piekło”. I tak należy odbierać tę książkę, nie wszystko jest czarno -białe i nie wszystko da się odpowiednio sklasyfikować, nawet Siewca nie jest tym kim się wydaje.
Na koniec mogę tylko zaznaczyć, że książkę można albo kochać albo nienawidzić. Nic pomiędzy. Jest dosyć specyficzna, ale też dla niektórych może być obrazoburcza, kto wie? Ja osobiście polecam każdemu kto chce przeżyć swoiste randez – vous z anielskimi chłopakami. Rozrywka gwarantowana;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/siewca-wiatru-maja-lidia-kossakowska.html
Długo zabierałam się za lekturę tej książki, zawsze cos stawało mi na drodze. Jednak w końcu się udało i mogłam zagłębić się w anielski świat. Nie jest to świat znany nam z Biblii, nie jest to świat znany z kulturowych przekazów, jest to świat wypaczony - pokazany niejako w krzywym zwierciadle, po drugiej stronie lustra. Stronie mrocznej, a zarazem niesamowicie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-14
Nie sądziłam, że dożyję takich czasów, kiedy przyjdzie znowu mi się spotkać z Wiedźminem - naszym dobrem narodowym i towarem eksportowym (przynajmniej jeśli chodzi o gry komputerowe). Geralta każdy zna. A nawet jak nie zna, to kojarzy. Białe włosy, przerażające spojrzenie, pragmatyczne podejście do otaczającego go świata oraz jego wierna kompania, która wspomoże słowem, śpiewem, a niekiedy też i ciałem. Kiedy Andrzej Sapkowski ogłosił wskrzeszenie Geralta wielu pukało się po głowie, wylewało swoje żale, że nie warto odgrzebywać starych historii, ale wielu też trzymało kciuki i czekało, czekało i czekało, by jeszcze raz, może ten ostatni, spotkać się z naszym białowłosym obrońcą uciśnionych i pogromcą złoczyńców, wszelkiej maści stworów i genetycznych mieszańców.
W najnowszej książce Wiedźmin przeżywa kolejne i coraz to wymyślniejsze przygody. Nie ma tu jednak jednego wątku głównego, gdyż nasz białowłosy bohater co chwila pakuje się w nowe i przeważnie nieciekawe historie. Autor jednak uśmiecha się do czytelnika i przeważnie większość przygód ma wspólny mianownik. W tym wypadku są to zaginione wiedźmińskie miecze. Skarb nad skarby dla kolekcjonerów, jednakże dla naszego bohatera jest to narzędzie pracy. I to dosłownie. Dziwnym, ale bynajmniej nie przypadkowym zrządzeniem losu, miecze zniknęły. Najzwyczajniej w świecie słuch o nich zaginął. Nie pomogły pokazy siły, złowrogie spojrzenia, używanie pięści, bratanie się z czarodziejkami. Miecze przepadły jak kamień w wodzie. Tym sposobem razem z bohaterami po omacku szukamy wskazówek, które pozwolą nam dojść do rozwiązania zagadki. W międzyczasie spotkamy się z Kapitułą i dosyć nieprzyjaznymi czarodziejami lubującymi się w dziwnych eksperymentach, nie tak do końca etycznych i legalnych, weźmiemy udział w swoistej grze o tron małego państewka, utkniemy uwięzieni na rzece, która oferuje klimat rodem z horroru, nie raz i nie dwa skrzyżujemy miecze i inne przyrządy z lokalnymi zabijakami i potworkami. Tak … Sapkowski nie szczędzi nam tu wrażeń. Jest głośno, jest krwawo i jest brutalnie, czyli swoisty survival po polsku.
Dla wielu niestety może być to zaskoczeniem, i to raczej smutnym, ale „Sezon burz” opowiada o przygodach Wiedźmina za jego młodości. Z tej książki nie dowiemy się jak zakończyła się historia z „Pani Jeziora”. Pewnie wielu czytelników takich jak ja liczyło na chociaż mały okruszek informacji, jakąś zachętę rzuconą mimochodem przez autora. Czekało się i czytało, zaciskając pięści, pochłaniając kolejne strony w poszukiwaniu odpowiedzi. Autor nie zostawia nas jednak samych i na samym końcu puszcza do nas oko. Może nie jest to odpowiedź na jaką wszyscy czekali, ale cieszy mnie ogromnie to, że autor o czytelnikach pamięta i nie naciągając historii, nie tworząc sztucznych zakończeń dalej daje nam wolną rękę w interpretacji co się tak naprawdę stało i jak się to skończyło (bądź jak to się mogło skończyć).
Dla mnie powrót do świata Wiedźmina był cudowną przygodą. Nie znaczy to jednak, że książka ta jest bez wad. Wiadomo, że nic na świecie nie jest bez skazy. To samo tyczy się „Sezonu burz”. O ile do akcji nie można się jakoś specjalnie przyczepić (chociaż niektóre wątki były dosyć dziwne, a dosadniej niesmaczne), to nie mogłam przejść obojętnie wobec sposobu, w jaki autor przedstawiał kobiety i jakich porównań do tego używał. Z założenia może miało wyjść śmiesznie, mnie to niestety dosyć irytowało podczas czytania o „damskich bicepsach o rozmiarach wieprzowych szynek” (str. 22), czy „rozstępach na dupsku” (str. 31). Męskim bohaterom jakoś mniej się dostało, jedyny zarzut jaki kieruje w ich stronę autor to jedynie … zniewieściałość. No nic, wychodzi na to, że płeć piękna, wcale piękną nie jest – przynajmniej w świecie Geralta, gdzie rządzi władza i magiczne sztuczki.
Mimo tych paru mankamentów „Sezon burz” czyta się nadzwyczaj dobrze i wyjątkowo szybko. Są łzy podczas spotkania dawno nie widzianych znajomych, radość podczas słuchania śmiesznych i nieco dziecinnych komentarzy Jaskra, napięcie czy Geralt wróci do swej miłości Yennefer, złość podczas wygrażania pięściami Kapitule i co najważniejsze – szczęście, że Geralt, choć przez krótką chwilę jest cały i zdrowy. Dla tego momentu warto było czekać tyle lat. I warto będzie poczekać jeszcze więcej, jeśli Sapkowski postanowi jeszcze kiedyś, może za kolejne 14 lat, reaktywować starych znajomych. Niektórym długie przerwy szkodzą, jednak nie Geraltowi. On się nigdy nie zmieni, a historia … ona zawsze kołem się toczy. Coś się zaczyna, a coś się kończy i nigdy od tego nie uciekniemy.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2015/02/samotny-posrod-wilkow-sezon-burz.html
Nie sądziłam, że dożyję takich czasów, kiedy przyjdzie znowu mi się spotkać z Wiedźminem - naszym dobrem narodowym i towarem eksportowym (przynajmniej jeśli chodzi o gry komputerowe). Geralta każdy zna. A nawet jak nie zna, to kojarzy. Białe włosy, przerażające spojrzenie, pragmatyczne podejście do otaczającego go świata oraz jego wierna kompania, która wspomoże słowem,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to