-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-08-19
2014-08-14
2014-08-11
2014-08-25
2013-10-04
2013-07-29
Witajcie w post – apokaliptycznym świecie, w którym od pięciu lat panoszy się wirus zwany Behemotem. Życie jakie znaliście, już nie istnieje. Ludzie zostali zredukowani do nic nieznaczących jednostek, które przestały wierzyć w nadejście lepszego jutra. Populacja całego świata została zdziesiątkowana, miasta zniknęły z powierzchni ziemi, a ziemia została spalona. Taki właśnie obraz przyszłości przedstawia Peter Watts w zwieńczeniu swojej trylogii.
Akcja „Behemota” dzieje się dokładnie pięć lat od niepokojącego finału „Wiru”. Lenie Clarke, wraz z pozostałymi ryfterami, stara się koegzystować na dnie morza z ocalałymi korpami, w bezpiecznej przystani zwanej Atlantydą. Jednakże, współpraca między nimi nie układa się tak kolorowo, jakby się mogło wydawać. Ryfterzy i korpy stoją dokładnie po dwóch stronach barykady i ich działania napędzane są przez przeszłe zdarzenia, żywione urazy i doznane cierpienia. Ryfterzy mają za złe to czym się stali, a więc maszynami, które zostały obdarte z człowieczeństwa. Z kolei korpy obwiniają ryfterów o całe zło na świecie, zwłaszcza o rozpowszechnienie śmiercionośnego wirusa. Watts mistrzowsko podpala lont bomby, która po chwili wybucha doprowadzając do zmiany priorytetów, którymi kierują się bohaterowie. Stworzona przez niego, na dnie morza, duszna i pełna napięcia atmosfera, z powrotem wciąga czytelnika w mglisty i brutalny świat, walkę nie o życie, ale o wolność sumienia, zrzucenia odpowiedzialności za upadek świata.
To wzajemne przerzucanie winy i oskarżeń, pozwala bliżej przyjrzeć się psychice bohaterów, zobaczyć jakie emocje nimi kierują i jakie środki są w stanie wykorzystać, byle tylko dowieść swoich racji. W tym morzu oskarżeń najjaśniej świeci postać Lenie Clarke – ryfterki, Mrocznej Madonny, która zamiast odkupienia za ludzkie winy, przyniosła na świat tylko śmierć. Jej przemiana została najbardziej zaakcentowana, ponieważ z pełnej pogardy i tłumionej w sobie złości, stała się niemal antyczną Wiktorią – walczącą o poprawę świata i starającą się naprawić własne winy. Stała się moderatorką, która dostrzega racje wszystkich stron, osobą, która stara się wszystko zrozumieć. Lenie odkryła w sobie pokłady empatii, co nie przeszkadza jej w próbie powrotu do znieczulicy, zdystansowania się do wszystkiego, zwłaszcza do całego świata. Bohaterce z powrotem przyświeca ten sam cel, jednakże jej krucjata skierowana jest tym razem w stronę bliżej niezidentyfikowanej jednostki, która zrzuciła do oceanu wirusa, już nie Behemota, ale jego ulepszoną wersją zwaną B-MAX. Razem z najbliższą sobie osobą, z którą łączy ją dziwny i skomplikowany związek emocjonalny – Kenem Lubinem rusza na powierzchnię, do futurystycznego świata N’AM.
Świat, po jakim przyjdzie im się poruszać nie jest piękny ani bezpieczny. Ludzie ukrywają się w ruinach miast, bojąc się płomieni pochodzących z nieba. Porządek świata został zachwiany: nie ma już korpów, prawołamacze zostali w większości wybici, pozostałe narody i kontynenty walczą ze sobą i boją się biologicznej zagłady, Wir przeszedł dewolucję, stając się niebezpiecznym miejscem pełnym złowieszczych, elektronicznych madonn, a na świecie swoje żniwo zaczął zbierać nowy wirusowy twór, symbolicznie nazwany Seppuku. Jednakże Peter Watts po macoszemu potraktował zdarzenia, jakie dotknęły Ziemię, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi. Jest to bolesne, ponieważ czytelnikowi ciężko jest w takim wypadku wczuć się w sytuację świata dotkniętego bio – apokalipsą. Autor rzuca po prostu ochłapy, urywki, które pozwalają w pobieżny sposób przyjrzeć się Ziemi w 2056 roku. Co najsmutniejsze, wizja którą przedstawia Peter Watts wcale nie wydaje się być nierealistyczna, jest wręcz bardzo prawdopodobna. Już dzisiaj ludzie mogą byś świadomi ciągłej inwigilacji władz, rządów międzynarodowych korporacji, rozwoju Internetu, robotyki i biotechnologii, rządów przemysłów farmaceutycznych, które napędzają popyt na chemiczne leki oraz nieustannego i nieuniknionego wyczerpywania się surowców i źródeł energii. Kto wie, może świat wykreowany przez Watts’a wcale nie będzie bajką czytaną do poduszki, ale stanie się kiedyś naszą rzeczywistością?
Cieszę się, że ta książka wywołała we mnie tyle emocji i pozwoliła zastanowić się nad sensem życia, sensem rozwoju technologii i informatyzacji społeczeństwa oraz doprowadziła mnie wręcz do roztrząsania etycznych wyborów bohaterów. Właśnie etyka i moralność jest bardzo akcentowana w „Behemocie”. Jest to zwłaszcza widoczne w postawach pozostałych dwóch bohaterach – Kenie Lubinie i Achillesie Desjardinsie. Obaj zostali uwolnieni od Moralniaka, chemicznego tworu, który rozgrzeszał ich działania, obaj zostali potraktowani Spartakusem i dzięki niemu mogli w końcu podejmować własne decyzje. Ale czy te decyzje były słuszne? Jak może zachowywać się były morderca, który cieszy się z samej chęci zabijania? Jak zmienia się osobowość sadysty seksualnego, którego już nic nie ogranicza? Peter Watts stawia tym samym trudne pytania, na które ciężko jest znaleźć odpowiedź. Z drugiej strony ich portret psychologiczny jest fascynujący i może stanowić niezłe źródło informacji dla ludzi, którzy lubią analizować zachowania nie dających się łatwo zakwalifikować jednostek. Co najważniejsze, w ostatecznym rozrachunku nikt nie otrzymuje boskiego rozgrzeszenia. Lenie nie ratuje świata, a Achilles nie staje się Zbawcą. Jedynie Ken Lubin zdaje się dostrzegać, czym jest większe dobro i tej doktrynie jest wierny od początku do końca.
„Behemot” nie jest lekturą łatwą ani przyjemną. Należy do tych rodzaju książek, którym trzeba poświęcić więcej czasu – czasu nie tylko na czytanie, ale także na kontemplację, rozważanie problemów zawartych w tej historii. Jest to bardzo ciekawe przeżycie zwłaszcza patrząc w kontekście euforii i paranoi spowodowanej przewidywaniem końca świata, tego co go w istocie może spowodować. Jako zwieńczenie Trylogii Ryfterów „Behemot” trzyma poziom poprzednich części – także tu mamy ogrom fachowego słownictwa ze świata chemii, biologii, fizyki czy informatyki, które mogą wywołać zamęt w osobach, które nie specjalizują się w tych dziedzinach. Jednakże i tym razem Peter Watts wyciąga do czytelnika pomocną dłoń poprzez zrozumiałe wyjaśnienie najważniejszych i najbardziej kontrowersyjnych kwestii. Czy mogę polecić tę książkę? Na pewno tak, mimo że wywołała u mnie wiele ambiwalentnych uczuć. Muszę przyznać, że rzadko spotyka się taką książkę, która z jednej strony doprowadza do tego, że nie chce się poznać zakończenia, ale z drugiej strony jest jak narkotyk, który jak najszybciej trzeba zażyć. Ta dwoistość najlepiej podsumowuje całą historię. Pamiętajcie, to nie będzie piękny koniec świata, to będzie początek życia jakiego nie znamy!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/behemot-peter-watts.html
Witajcie w post – apokaliptycznym świecie, w którym od pięciu lat panoszy się wirus zwany Behemotem. Życie jakie znaliście, już nie istnieje. Ludzie zostali zredukowani do nic nieznaczących jednostek, które przestały wierzyć w nadejście lepszego jutra. Populacja całego świata została zdziesiątkowana, miasta zniknęły z powierzchni ziemi, a ziemia została spalona. Taki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-06
2013-10-15
2013-04-25
Gdyby tylko koniec świata był prosty i dał się łatwo uporządkować.
Gdyby tylko ludzie byli przewidywalni i uczciwi.
Gdyby tylko broń nie była zabójcza i radioaktywna.
Gdyby tylko atmosfera była ciągle czysta i bezpieczna.
Gdyby tylko biologia była prostą nauką, a nie nieprzewidywalną matką wynaturzeń, mutacji i wirusów.
Gdyby tylko…
Takie pytania często mogą sobie zadawać ludzie zamknięci w klatce brudnego, ciemnego i pełnego strachów moskiewskiego metra w 2033 roku. Świat ten, mimo że wygląda surrealistycznie, wcale nie jest niemożliwym scenariuszem przyszłości. Kto wie, może za równe 20 lat ludzkość również zejdzie do podziemia zamiast wznieść się w przestrzeń kosmiczną? Może zamiast wycieczek na Księżyc, podróży do dalekich planet, zasiedlenia Marsa, odkrycia innych cywilizacji, ludzie będą toczyć wojny; nie gwiezdne, ale ludzkie, między narodami i kontynentami. Może zamiast broni mechanicznych w ruch pójdą ciągle testowane i budzące grozę bronie biologiczne? I wtedy, kto wie, może świat zostanie na wieki skażony, powietrze stanie się zabójcze, ludzkość wyginie, nie będzie prądu ani elektryczności, telefonów ani Internetu, bieżącej wody i gazu. Słońce stanie się legendą, a w sercach zacznie królować noc. Ludzie niczym szczury będą zamieszkiwać kanały, broniąc swojego życia z całych sił.
Historia, którą snuje Dmitry Glukhovsky jest osadzona w postapokaliptycznej przyszłości. Przyszłości strasznej, ale pozwalającej ludziom żyć. Żyć może nie pełnią życia, ale żeby przetrwać. Przetrwać poprzez tworzenie nowych społeczności, nowych struktur społecznych wykorzystujących stare ideologie. Ideologie, które w przeszłości przyniosły więcej szkody niż pożytku, jak faszystowski kult rasy białej, komunistyczna propaganda wyższości robotników, rewolucyjne ruchy bojówkarzy, często korzystające z krwawych wystąpień. W tym morzu krwi, gdzie rolę pieniędzy pełnią naboje, a rolę słodyczy przejęły pieczone szczury, znajduje się niepozorna stacja WOGN, z równie niepozornym dwudziestoletnim chłopcem – Artemem. Sielankowa stacja zajmująca się produkcją grzybowej herbaty nagle staje się ostatnim bastionem. Bastionem broniącym dostępu do metra dziwnym, wynaturzonym ludziom. Te czarne strowy są niczym zombie, żadna kula nie robi im krzywdy, mogą spokojnie żyć na powierzchni siejąc postrach w sercach mieszkańców metra. Wszystkie się jednak zmienia gdy na scenę wchodzi Artem, który w celu ratowania domu, przyjaciół i ojczyma rusza w drogę przez całe metro w kierunku stacji Polis, stanowiącej swoiste mityczne El Dorado. Podczas swojej wędrówki pozna różne stacje rządzące się różnymi prawami, spotka ciekawych ludzi, będzie świadkiem nieprawdopodobnych i nie dających się łatwo pojąć zjawisk, w dodatku wyjdzie na powierzchnię stając się stalkerem. Stalkerem wykonującym najcięższą, najbardziej niebezpieczną i w większości przypadków zabójczą pracę. Stalkerem, którego celem jest przeżyć na powierzchni i nie dać się zabić radioaktywnym wynaturzeniom i zmutowanym ludziom, zwierzętom oraz prehistorycznym stworom.
W metrze, gdzie silniejszy zawsze zwycięża i obowiązuje prawo dżungli, Artem jest wyjątkowo naiwny - wierzy każdemu kogo spotka na swej drodze. Tym sposobem upodabnia się do małego dziecka, które dopiero poznaje świat i jest wszystkiego ciekawe. Artem błądzi we mgle gubiąc po drodze swoją niezależność. Mimo swoich dwudziestu lat jest wyjątkowo niedojrzały, wierzy w różne cuda i dziwy przy okazji szukając stworów zamieszkujące najgłębsze pokłady metra i wypatrując tajemniczych stacji znanych z legend. Jednak po drodze stara się wszystko zrozumieć i poukładać, zadając trudne pytania. Szuka sensu istnienia i miejsca Boga we wszechświecie. Czyj bóg lub idol stworzył potwory, doprowadził do zniszczenia świata? Czyżby to był chrześcijański Bóg, Allah, albo Szatan? A może odpowiedzi trzeba szukać po stronie Hitlera, Stalina i Che Guevary? Któż może znać odpowiedź? Może winni są sami ludzie, ale ci są zaprogramowani tak, by zawsze zrzucić winę na kogoś innego, nie dostrzec belki we własnym oku, ale w oku sąsiada. W ten sposób ludzie się odczłowieczają, stając się zwierzętami – szakalami, pragnącymi świeżej krwi i polującymi na słabszych od siebie. Stają się stadem, któremu przyświeca jeden cel – przeżyć za wszelką cenę, nawet jeśli tą ceną jest życie niewinnego człowieka. To stado łączy w sobie siłę i autorytet, nie dając miejsca na egzystencję dla odludków i samotników. Jest to twarde prawo, które określa hierarchię i władzę, a logiczne myślenie staje się niepotrzebnym balastem. Życie staje się sceną, na której występują ludzie – marionetki, nie mające własnej woli, mogące być łatwo kontrolowane poprzez najprostsze instynkty – przeżycie, przetrwanie i głód. Marionetki, których losem rządzi splot przypadków. I tak oto wygląda prawdziwy koniec świata, gdzie umysł staje się wypierany przez siłę i spryt, biblijny Goliat zwycięża w końcu nad niepozornym Dawidem. Drodzy Państwo – oto zaczyna się nowa, krwawa ewolucja!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/metro-2033-dmitry-glukhovsky.html
Gdyby tylko koniec świata był prosty i dał się łatwo uporządkować.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGdyby tylko ludzie byli przewidywalni i uczciwi.
Gdyby tylko broń nie była zabójcza i radioaktywna.
Gdyby tylko atmosfera była ciągle czysta i bezpieczna.
Gdyby tylko biologia była prostą nauką, a nie nieprzewidywalną matką wynaturzeń, mutacji i wirusów.
Gdyby tylko…
Takie pytania często mogą sobie zadawać...