-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2023-12-30
2023-12-10
„Góry są groźne, góry żyją, o tym wie każdy wspinacz. Pół biedy, gdy pomrukują złowieszczo dudnieniem odległych śnieżnych lawin, straszą świstem wiatru w ostrych załomach krzesanych ścian czy tulą się w gęstej mgle, by zmylić, schować drogę do schroniska. Gorzej, gdy postanawiają zrzucić natręta z grzbietu, celując weń rojem kamieni.”
„Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice” to najnowsza książka duetu Wojciech Fusek i Jerzy Porębski. Po zeszłorocznym, genialnym tytule jakim był „GOPR. Na każde wezwanie” nie miałam wątpliwości, że z niecierpliwością będę wyczekiwać na każdy następny jaki się pojawi. W tym najnowszym od pierwszego spojrzenia zaskoczył mnie tytuł. Bo skąd u licha wzięła się tam „szpada”…? Nazwisko Janusza Kurczaba było mi znane w kontekście przede wszystkim literackim. Górskim oczywiście także, ale jednak mniej, bo moja górska biblioteczka zaczynała się (do tej pory) od ery Kukuczka - Rutkiewicz, co okazało się wielkim błędem. Bo wystarczy cofnąć się tylko o krok od złotej ery polskiego himalaizmu i dostajemy takie historie jak te, przedstawione w najnowszej książce opisującej niezwykłe życie Jano Kurczaba.
„Kiblując w ścianie w Himalajach, gdzie cywilizacja nie brudzi światłem nieba, przy pięknej pogodzie oglądałem gwiazdy zawsze z fascynacją - przyznawał Kurczab. - Pewnie gdybym po takich astronomicznych seansach mógł wrócić do liceum, zostałbym astronomem, bardzo lubiłem ten przedmiot. Pochłonęłaby mnie nauka i nie poznałbym wielu wspaniałych ludzi w górach, nie popełnił błędów, które mnie zbudowały. Możliwość cofania się w czasie unicestwiłaby piękno życia, tak jak brak grawitacji zabiłby wspinanie.”
Fascynującym życiorysem Janusza Kurczaba można by obdzielić dwie, trzy… cztery osoby. Himalaista, sportowiec, olimpijczyk, pisarz, dziennikarz… wszystko co robił, robił z największym zaangażowaniem i z pasją, lecz jak to życiu często bywa, los również zabrał Kurczabowi wiele. Urodzony przed wojną, wychowany tylko przez matkę, kaleki w wyniku wypadku, kochający inaczej, często pomijany w odznaczeniach, zmuszony zawrócić, mając szczyt w zasięgu ręki… Cóż za życiowa niesprawiedliwość, że nie zdobył żadnego ośmiotysięcznika, ani żadnego medalu olimpijskiego. Mimo to skromny, traktujący życie z pokorą, nauczyciel tych, których nazwiska wymieniamy, gdy mówimy o wielkim wspinaniu. Lojalny przyjaciel, lider narodowych wypraw w góry najwyższe, w końcu, pośmiertnie, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla rozwoju sportów wysokogórskich, za promowanie imienia Polski w świecie”.
Jaką to mrówczą pracę musieli zrobić autorzy tej książki, przez ile dokumentów, zdjęć, listów i zapisków musieli się przebić by powstał ten genialny tytuł? By jak najbardziej przybliżyć czytelnikom osobę Janusza Kurczaba. By zrobić to z należnym mu taktem i delikatnością. By ocalić to nazwisko od zapomnienia. By było wymieniane jednym tchem i na czele listy polskich najlepszych himalaistów… Tego nie wiem, mogę sobie tylko wyobrazić…
Wiem jednak, że przeczytałam „Kurczaba…” już jakiś czas temu. Nie wiedziałam jak ugryźć to, co chciałabym o niej napisać. Bo nie ma takiej ilości słów, które oddałyby w pełni to co w niej najlepsze. Wszystko jest najlepsze!
Bo to najlepsza, w moim prywatnym rankingu, książka przeczytana w 2023 roku!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Agora.
„Góry są groźne, góry żyją, o tym wie każdy wspinacz. Pół biedy, gdy pomrukują złowieszczo dudnieniem odległych śnieżnych lawin, straszą świstem wiatru w ostrych załomach krzesanych ścian czy tulą się w gęstej mgle, by zmylić, schować drogę do schroniska. Gorzej, gdy postanawiają zrzucić natręta z grzbietu, celując weń rojem kamieni.”
„Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice”...
2023-11-25
„Każdy ma trochę inne wspomnienia związane ze sklepami spożywczymi w PRL. Dla jednych jest to drażliwy odgłos wózka przywożącego o świcie świeże mleko, dla innych zapas świeżego pieczywa dostarczanego do sklepu wprost z piekarni czy czas spędzony w wielogodzinnych kolejkach.”
„Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” autorstwa Wojciecha Przylipiaka to opowieść o latach kiedy pieniędzy było dużo, a towaru w sklepie jak na lekarstwo. Przynajmniej tak myślimy biorąc pierwszy raz tę książkę do rąk. Prawda jednak jest zupełnie inna! Owszem dotyczy czasów PRL. Zgadza się także, że główną osią tego reportażu jest często drażliwy i trudny w tamtych czasach temat zakupów. Ale to także (a może przede wszystkim) obszerne i wyczerpujące studium tego wszystkiego co wokół. „Zakupy w PRL” to rzecz również o architekturze, wzornictwie, reklamie, muzyce, literaturze i modzie tamtych lat.
Lektura tego arcyciekawego reportażu to (w moim przypadku) powrót do dziecięcych lat. Spacer od GS-u, gdzie chodziło się po mleko, czy śmietanę ze szklanymi zwrotnymi butelkami do piekarni, gdzie był jeden rodzaj chleba, ale takiego, że ślinka ciekła na sam zapach. Codzienne wyjście do kiosku po prasę, kiedy przy okazji, oglądało się co stoi za szybą. Przepiękne ekspozycje, zdecydowanie wyprzedzające swoje czasy, w Modzie Polskiej. Cepelie, gdzie w każdej pachniało jednakowo. Nowoczesne na tamte czasy domy handlowe. Pachnące kawą i czekoladą delikatesy… płonące lody w kawiarniach. Od święta Baltona i Pewex. Czasami także zakupy w Składnicy Harcerskiej - modele do sklejania lub czy chusta z lilijką do zuchowego mundurka. I wreszcie, jak dla mnie, wisienka na torcie, zakupy w KMPiK! Akurat autor opisuje ten, który tak świetnie znałam - koszaliński! To było zawsze przeżycie. Książki, prasa, serie znaczków… wszystko chciało się mieć!
„Zakupy w PRL” to książka, w której można zatonąć. Wspomnieć często zapomniane miejsca. Poczuć się jak wtedy, kiedy, może i czasami stało się w kolejce, ale było też pięknie! Budynki projektowali wielcy architekci, opakowania wielcy graficy, reklamy pisali poeci, chleb piekli mistrzowie, a czytało się prasę pachnącą papierem i farbą drukarską. Nie tonęliśmy w morzu plastiku, a podstawą komunikacji była rozmowa…
Tak wiem świat musi iść naprzód, ale miło jest powspominać, że wtedy też było pięknie!
„Zakupy w PRL” to pozycja wydana w sposób na jaki zasługuje jej treść, czyli wyjątkowo. Cudna okładka do patrzenia i macania (czyli z tych co lubię najbardziej), a w środku wprost niepoliczalna liczba zdjęć!
Szukacie czegoś fajnego na prezent? Oto ona!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
„Każdy ma trochę inne wspomnienia związane ze sklepami spożywczymi w PRL. Dla jednych jest to drażliwy odgłos wózka przywożącego o świcie świeże mleko, dla innych zapas świeżego pieczywa dostarczanego do sklepu wprost z piekarni czy czas spędzony w wielogodzinnych kolejkach.”
„Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” autorstwa Wojciecha Przylipiaka to opowieść o latach kiedy...
2023-06-20
„Jak znaleźć bezpieczną dziurę, mógłby uczyć wszystkich szpak z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Na gniazdo upodobał sobie wlew paliwa do jednego z bombowców eksponowanych na dziedzińcu.”
„Atlas dziur i szczelin” zdecydowanie można nazwać książką niezwykłą.
🌆 Po pierwsze, nie jest to pozycja mainstreamowa.
🏙️ Po drugie, opowiada o rzeczach najzwyklejszych na świecie
🌃Po trzecie, autor odwalił robotę za wiekszą cześć społeczeństwa, a mianowicie otworzył oczy, spojrzał na to co nas otacza i podał nam to wszystko na tacy…
„Park Świętokrzyski to prostokąt zieleni i ubitej gleby wciśnięty w połacie betonu tak szczelnie, że ostatni kret zmarł bądź uciekł stamtąd jakieś pół wieku temu.”
Nie mogę się nadziwić, jak wielkie zrobiła na mnie wrażenie ta, z pozoru, zwyczajna książeczka. Może stało się tak dlatego, że byłam przygotowana raczej na lekturę czegoś w rodzaju klasycznego atlasu, czy przewodnika po gatunkach fauny i flory zamieszkujących nasze miasta. Otrzymałam natomiast tętniącą życiem opowieść o ptakach, o roślinach, zwierzętach, w końcu o nas - ludziach i o tym co jest naszą największą dumą, czyli o miastach, które stworzyliśmy, nie oglądając się na tych, którzy byli tu przed nami. Wszystko to okraszone jest sporą dawką inteligentnego żartu, pięknych ilustracji, o których nie sposób nie wspomnieć i ogromem fachowego słownictwa, podanego w sposób, który nie uwiera jak ten z podręcznika od biologii 😉
„Na Dworcu Centralnym postanawia spędzić zimę rusałka admirał. Dziwny motyl, który przybywa do Polski znad Morza Śródziemnego. Ten z dworca, zamiast wrócić do Afryki Północnej, jak wielu jego pobratymców, wybiera zakamarek za szybą. Admirały można było oglądać jeszcze w październiku, uganiające się nad kwitnącymi rabatami wzdłuż pasażu Szymborskiej i przesiadające w miejscach, gdzie podróżni nielegalnie oddają mocz.”
„Atlas dziur i szczelin” to książka, którą każdy poznać powinien. Mieszkańcy miast, bo już nigdy nie spojrzą na wyłom w murze w ten sam sposób. Młodzież, bo uważam że na pewnym etapie powinna być to lektura obowiązkowa, gdyż jako jedna z niewielu w kanonie lektur powodowałaby otwarcie oczu na to co nas otacza tu i teraz, a nie tylko na przykurzone maksymy sprzed wieków. Powinien przeczytać ją także każdy kandydat na wójta, burmistrza, starostę czy prezydenta miasta…pani z wydziału architektury, nauczyciele i wszyscy, którzy niby wiedzą, że świat jest nie tylko nasz, ale jakoś na chwilę o tym zapomnieli.
Ja natomiast doceniłam, że w mieście już nie mieszkam, ale też dzięki tej lekturze zauważyłam gatunki, które, pomimo pięknych miejsc wkoło, jakby lubią być blisko ludzi. Nietoperze sypiające pod okapem dachu, mewę, która często sprawdza czy nie zostało coś w kociej misce, czy wróble, które założyły gniazdo w pękniętej elewacji…
Afirmacja życia, to to, czym epatuje ta książka od pierwszej do ostatniej strony!
Oprócz tego wszystkiego „Atlas dziur i szczelin” jest pięknie wydany. W nieco mniejszym niż klasyczny formacie, wspomnianymi wyżej ilustracjami oraz na miłym dla oka i dłoni papierze. Perełka 🤩
Po lekturze już nigdy nie spojrzycie na otoczenie tym samym wzrokiem! Polecam!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak.
„Jak znaleźć bezpieczną dziurę, mógłby uczyć wszystkich szpak z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Na gniazdo upodobał sobie wlew paliwa do jednego z bombowców eksponowanych na dziedzińcu.”
„Atlas dziur i szczelin” zdecydowanie można nazwać książką niezwykłą.
🌆 Po pierwsze, nie jest to pozycja mainstreamowa.
🏙️ Po drugie, opowiada o rzeczach najzwyklejszych na...
2023-02-02
„Kiedyś spytałem go, dlaczego ze wszystkich ludzi na ziemi wybrał akurat mnie.
Popatrzył na mnie tymi swoimi wielkimi ciemnymi oczami.
- Bo ty mnie pokonałeś. Wygrałeś ze mną - odpowiedział.”
Kiedy Jim Hutton po raz pierwszy spotkał Freddiego Mercury’ego nie rozpoznał go, chociaż Queen już wtedy byli bardzo popularni. Potrzeba było czasu, aby tych dwóch mężczyzn stworzyło związek. Uczucie rodziło się powoli. Byli kompletnie różni, ale łączyła ich niezwykła wrażliwość i jednocześnie strach przed całkowitym oddaniem się drugiej osobie.
„Jeszcze jeden, ostatni raz obszedłem powoli dom, wyszedłem przez frontowe drzwi i popatrzyłem na okno sypialni Freddiego, wyobrażając sobie ostatnie „Cooee!”.”
Freddie Mercury to moja ukochana postać z muzycznego świata. Mam już za sobą co najmniej kilka tytułów opisujących życie tego muzyka i zespołu Queen. Nie chciałam czytać wspomnień partnera Mercury’ego wcześniej. Wolałam najpierw poznać tytuły bardziej obiektywne i wiarygodne. Co nie znaczy, że z góry osądzałam książkę Huttona jako niewiarygodną. Raczej jako świadectwo człowieka „związanego ze sprawą”, co oznaczało, że będzie to lektura niezwykle emocjonalna. A po drugie, lektura niepełna, bo przecież historia Huttona rozpoczyna się w miejscu, kiedy Queen było już na ostatniej prostej na drodze na muzyczny szczyt.
I taka też była ta książka. „Freddie Mercury i ja” autorstwa Jima Hutton’a to ciekawa pozycja dla tych, którzy już nieco wiedzą na temat burzliwej historii Queen i jej frontmana. Zdecydowanie nie polecam jej jako pierwszego tytułu, po który sięgniemy by zgłębić biografię tego niezwykłego człowieka jakim był Freddie Mercury. Jest to niezwykle subiektywny zapis, historia pełna wspomnień z siedmiu lat wspólnego życia. Jeśli sięgniemy po nią po takich genialnych tytułach jak „Freddie Mercury. Biografia legendy” Lesley-Ann Jones, czy „Queen. Królewska biografia” autorstwa Marka Blake’a, dostaniemy najpełniejszy obraz jeśli chodzi o osobę Freddiego Mercury’ego. Emocjonalne historie, które poznamy dzięki opowieści Jima Huttona, znakomicie uzupełnią te rzeczowe, ale także czasami zbyt „suche”, ze wspomnianych wcześniej biografii.
Nie chcę „osądzać” tego tytułu, ani jej autora. Nie chcę się zastanawiać, czy napisał ją dla pieniędzy, czy z innych powodów (bo różne były po jej publikacji głosy). Chcę odbierać ją jako świadectwo niezwykłego związku dwóch ciekawych osób, którzy spotkali się na pewnym etapie swojego życia i postanowili ze sobą być. Tak po prostu.
„Oddałbym wszystko za przeżycie związku z Freddiem jeszcze raz.”
To książka hołd. Dla człowieka, którego kochały miliony, a tak naprawdę poznało kilkoro ludzi. To opowieść o przyjaźni, o zaufaniu i o tym jak łatwo je stracić.
To nie jest książka o muzyce. To książka o człowieku, który „był muzyką”. To rzecz o miłości, tak wielkiej, co zdarza się raz i przyćmiewa wszystko to, co przedtem i potem.
To książka, która rozwaliła mnie na milion kawałków.
„Kiedyś spytałem go, dlaczego ze wszystkich ludzi na ziemi wybrał akurat mnie.
Popatrzył na mnie tymi swoimi wielkimi ciemnymi oczami.
- Bo ty mnie pokonałeś. Wygrałeś ze mną - odpowiedział.”
Kiedy Jim Hutton po raz pierwszy spotkał Freddiego Mercury’ego nie rozpoznał go, chociaż Queen już wtedy byli bardzo popularni. Potrzeba było czasu, aby tych dwóch mężczyzn...
2022-12-31
„Prowadziłam dziennik, żeby któregoś dnia, kiedy Whitney Houston będzie już sławna, móc spojrzeć wstecz i przypomnieć:
- No dobrze, a pamiętasz, jak powiedziałaś że jest taka piosenka, którą chcesz nagrać?
Dokładnie tak powstała jej wersja „I’m Every Woman”.
Whitney zawsze miała pomysły, ale to ja musiałam o nich przypominać i starać się o ich realizację. W takich chwilach czułyśmy się sobie bliższe niż kiedykolwiek.”
Robin Crawford autorka książki „A song for you. Moje życie z Whitney Houston” to kobieta, która przeżyła z nią ponad dwadzieścia lat.
Były dla siebie wszystkim. Przyjaciółkami, współlokatorkami… kochankami. Były przykładem prawdziwych „partners in crime” (nie lubię polskiego tłumaczenia tego zwrotu, gdyż zupełnie nie oddaje ono jego znaczenia). Kiedy była jeszcze nastolatką, Robin postawiła sobie za cel wspiąć się ze swoją Whit na szczyt, zrealizować młodzieńcze plany, kochać ją i chronić do końca życia… ale dwadzieścia lat to długo, wszystko może się zmienić. Oczywiście nastolatki nie postrzegają tak życia, jest tylko tu i teraz.
Życie zmieniło się dla nich diametralnie kiedy Whitney stała się popularna. Jak to często bywa pojawiło się wielu ojców tego sukcesu…którzy „wiedzieli lepiej”. Robyn była odsuwana, ponieważ inni uważali, że szkodzi Whitney. Sama Robyn nie ukrywa, że wiele rzeczy mogła zrobić inaczej. Ale, czy tego chciały, czy nie, ich czas minął, a zakończenie tej tragicznej historii znamy wszyscy…
„Mknęłyśmy przez życie, nie mając nawet czasu na refleksję i rozmowę, choć powinniśmy taki moment dla siebie znaleźć. W pierwszych latach znajomości Nip i ja rozmawiałyśmy o wszystkim.”
Książka Robyn wywarła na mnie ogromne wrażenie. Odczarowała postać tej wielkiej diwy (chociaż sama Whitney nie lubiła tego określenia). Zawsze uwielbiałam jej piosenki, kocham ten głos, ale to co o niej wiedziałam pochodziło ze źródeł niezbyt wiarygodnych (czyt. z brukowców). Tutaj mamy relację z „pierwszej ręki”. Nie jest to tylko historia Whitney i Robin. To także historia ich rodzin, znajomych i pracowników. To świadectwo o Ameryce w czasie gdy prześladowania na tle rasowym były codziennością. O czasie kiedy nie można było kochać kogo się chciało. Kiedy nie było leku na AIDS. Kiedy musiały powstawać rządowe programy uświadamiające, że narkotyki to zło, bo było je można kupić właściwie wszędzie.
To historia o wielkiej miłości, ale także o wielkiej samotności. Tej najgorszej samotności, bo wśród ludzi. I o nauce najtrudniejszej walki, jaką jest walka o siebie.
Mam wrażenie, że książka Robyn Crawford jest jej próbą osobistego rozliczenia z przeszłością. Próbą „zamknięcia drzwi”, by móc otworzyć następne. Jej napisane było pewnie też podyktowane chęcią przedstawienia Witney taką jaka była naprawdę, taką, którą pokochała.
To bardzo osobista książka. Na pewno autorce było trudno ją pisać, ale mam nadzieję, że osiągnęła cel, który założyła.
Robyn, wszystkiego najlepszego na nowej drodze…
Natomiast jeśli chodzi o Whitney… I will still love you Nippy… 🖤❤️
To książka, która wyrwała mi serce…
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Agora.
„Prowadziłam dziennik, żeby któregoś dnia, kiedy Whitney Houston będzie już sławna, móc spojrzeć wstecz i przypomnieć:
- No dobrze, a pamiętasz, jak powiedziałaś że jest taka piosenka, którą chcesz nagrać?
Dokładnie tak powstała jej wersja „I’m Every Woman”.
Whitney zawsze miała pomysły, ale to ja musiałam o nich przypominać i starać się o ich realizację. W takich chwilach...
2022-12-01
„Kostka stała się ikoną dzięki swojej kontrfaktycznej funkcjonalności: czyniła możliwym coś, co wydawało się niemożliwe, przełamując wewnętrzny bezruch statycznej bryły.”
Nie znam człowieka, który nie wiedziałby jak wyglada przedmiot nazywamy Kostką Rubika. Jej istnienie we wszechświecie jest tak oczywiste, że pewnie niewielu zastanawiało się skąd pochodzi ta kolorowa zabawka i jaka jest geneza jej powstania. A przecież kostka, o której mowa, jest z nami stosunkowo krótko. Niemniej jednak, w swoim niedługim życiu zdążyła zrobić oszałamiającą karierę i, co więcej, nie wydaje się aby w najbliższych latach jej popularność miałaby się skurczyć. To jeden z przedmiotów, który popularnością przewyższa twórcę, który dał jej życie.
Więc kto to był Ernö Rubik?
„Istnieją dwa sposoby dokonywania zmian: albo znalezienie nowej odpowiedzi na stare pytanie, albo znalezienie nowego pytania, którego jeszcze nikt nigdy nie zadał. Trudno orzec co jest trudniejsze.”
„Rubik. Fascynująca historia najbardziej znanej łamigłówki świata” jest, w pełnym tego słowa znaczeniu, biografią. Biografią przedmiotu, którego twórcą jest Ernö Rubik, pochodzący z Węgier wykładowca akademicki, konstruktor i wynalazca od zawsze zafascynowany łamigłówkami. Jest to poniekąd także biografia twórcy sławnej układanki. Chociaż życie jego samego ujęte jest tu marginalnie, jakby tworzyło tylko tło dla głównego bohatera jakim jest kostka: pierwsze dziecko Rubika, któremu dał nazwisko, i które niewątpliwie określiło to jak będzie wyglądać dalsze życie jego ojca.
„Prostota jest o wiele bardziej tajemnicza od złożoności, sprawia bowiem wrażenie, że masz przed sobą wszystko, co powinieneś wiedzieć. Lecz tak nie jest. A potem zaczynamy sobie uświadamiać, że często to, co uważamy za proste, jest niezwykle złożone. Wówczas można zacząć pytać.”
Niezwykła to była lektura. Swoją niezwykłością dorównywała niemal swemu głównemu bohaterowi. Napisana lekko i przystępnie, ze sporą dawką ciepłego i niewymuszonego humoru. Bez dwóch zdań, autorstwa błyskotliwego człowieka, którego drugim imieniem jest skromność. Na pierwszy rzut oka prosta, jednak im dalej, wydawała się bardziej złożona.
Jeśli myślicie, że od razu po tej lekturze weźmiecie w dłonie kostkę i dołączycie do mistrzów układających ją w kilka sekund, to jesteście w błędzie.
Jeśli chcecie zrozumieć tę układankę, to zdecydowanie przybliży was ona do celu.
Lektura „Rubika” otwiera oczy na rzeczy, które uważamy za oczywiste.
Fajna i przystępna! Zdecydowanie lubię 👍
🟨🟧🟥⬜️🟦🟩
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
„Kostka stała się ikoną dzięki swojej kontrfaktycznej funkcjonalności: czyniła możliwym coś, co wydawało się niemożliwe, przełamując wewnętrzny bezruch statycznej bryły.”
Nie znam człowieka, który nie wiedziałby jak wyglada przedmiot nazywamy Kostką Rubika. Jej istnienie we wszechświecie jest tak oczywiste, że pewnie niewielu zastanawiało się skąd pochodzi ta kolorowa...
2022-10-30
„Bez względu na to, jak postrzega się góry, pozwalają one jednak spojrzeć dalej i widzieć piękniej. Wysiłek, lęk, poniewierka wśród górskiej przyrody budują wspomnienia, które nawet jeśli zatrą się w szczegółach, pozostają w pamięci jako moment obcowania z czymś wyjątkowym.”
Książka Wojciecha Fuseka i Jerzego Porębskiego pokazuje historię GOPR od jej trudnych początków, przez rozwój, wymuszony narastającym przez lata ruchem turystycznym, aż po dzień dzisiejszy, kiedy nie wyobrażamy sobie górskiego świata bez ratowników z charakterystyczną odznaką na ramieniu.
„GOPR. Na każde wezwanie” jest obszernym reportażem, ale reportażem, który czyta się płynnie niczym najlepszą powieść. Przyczynia się do tego znakomita konstrukcja tej książki. Podzielona na trzy główne części, gdzie pierwsza przedstawia historię organizacji. Druga - najobszerniejsza - opisuje siedem głównych grup GOPRu. I trzecia, która wskazuje kierunek, w jakim będzie rozwijać się ratownictwo.
„Góry czasem próbują ostrzec, ludzie pozostają jednak głusi.”
W drugiej części przytoczono różne, bardziej i mniej znane (czy jeśli brzydko powiedzieć: „medialne”) wypadki na obszarze działania GOPRu. Spodziewałam się opisów złamanych rąk, skręconych kostek czy opowieści o nierozważnych niedzielnych turystach, których zaskakuje zachodzące słońce. Spotkało mnie wielkie zaskoczenie, ponieważ opisane w tej książce akcje ratownicze są tak wybrane, aby przedstawić całe spektrum działaności organizacji i zwrócić uwagę na te, które mimo iż mniej „spektakularne” stały się niejako kamieniami milowymi wpływającymi na jej rozwój. Poczytamy tu o tych, które znamy wszyscy, na przykład o akcji ratowniczej z sierpnia 2019 roku na Giewoncie, w którym, razem z TOPRowcami, brała udział grupa podhalańska GOPR oraz o takich, o których większość z nas nie ma pojęcia - m.in. o katastrofie samolotu LOT-u na zboczach Policy, czy o trzęsieniu ziemi w Armenii.
„Dobrowolnie przyrzekam pod słowem honoru, że póki zdrów będę, na każde wezwanie naczelnika lub jego zastępcy - bez względu na porę roku, dnia i stan pogody - stawię się w oznaczonym miejscu i godzinie i udam się w góry celem niesienia pomocy ludziom jej potrzebującym.”
Zafascynowały mnie te historie, nie mogłam oderwać się od lektury tej książki. „Odebrała” mi ona kilka dni życia i nadal pozostaję pod jej ogromnym wrażeniem. To książka mądra, obiektywna, wyważona, przemyślana i tak bardzo potrzebna. Bo jeśli jej lektura spowoduje u niektórych „turystów” potrzebę pomyślunku przed wyjściem na szlak, oznaczać to będzie, że spełniła swoją funkcję i tym samym spowodowała, że życie nie tylko turystów, ale także ratowników zostanie oszczędzone.
„W naszych górach dobrze wyszkolony ratownik zawsze sobie poradzi. Nie ma więc co gadać o bohaterstwie.”
Nie sposób również nie wspomnieć o starannym wydaniu tej publikacji. Duży format, świetny papier i ogrom zdjęć zachęcają do wzięcia jej w ręce.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Agora.
„Bez względu na to, jak postrzega się góry, pozwalają one jednak spojrzeć dalej i widzieć piękniej. Wysiłek, lęk, poniewierka wśród górskiej przyrody budują wspomnienia, które nawet jeśli zatrą się w szczegółach, pozostają w pamięci jako moment obcowania z czymś wyjątkowym.”
Książka Wojciecha Fuseka i Jerzego Porębskiego pokazuje historię GOPR od jej trudnych początków,...
2022-08-25
2022-06-19
„Monarchia jest jak magnes, jej siła się nie wyczerpuje.”
Nowa książka autorstwa Marka Rybarczyka „Elżbieta II. Ostatnia taka królowa” to kolejny tytuł dotyczący najsłynniejszch ”royalsów” na świecie. Tutaj autor próbuje skoncentrować się na postaci królowej. Od roku 1952, kiedy przejęła koronę po swoim ojcu, aż do dnia dzisiejszego. Jako niezwykle charyzmatyczna osoba Elżbieta II stworzyła, jak sama ją określa, „Firmę”. Oczywiście dynastia istnieje od lat, ale to właśnie ta królowa odcisnęła na niej chyba największe piętno. Składało się na to wiele okoliczności i czynników, ale przede wszystkim uczynił to czas, podczas którego Elżbieta II pozostaje na tronie.
„Jej trwanie stało się symbolem ciągłości cywilizacji Zachodu, a losy jej rodziny zna niemal cały świat.”
Ten tytuł, tak jak i poprzedni „Elżbieta, Filip, Diana i Meghan. Zmierzch świata Windsorów” traktuje właściwie o tym samym. Bo cóż więcej można napisać na ten temat. Podczas lektury miałam wrażenie, że czytam po raz kolejny tę poprzednią książkę Rybarczyka. Oprócz zmienionego spisu treści i inaczej poukładanych poszczególnych informacji, nie różnią się one wcale. Dlatego poczułam się trochę oszukana. Tak sobie myślę, że najbardziej logiczną kontynuacją tej „serii” byłby na przykład tytuł „London Bridge is down”… szkoda tylko, że pewnie dostalibyśmy ponownie pakiet tych samych historii, być może z załączonym opisem królewskiego pogrzebu.
Bardzo uwierał mnie także styl w jakim ta książka jest napisana. Tak bardzo kolokwialny, aż do przesady, że kojarzy się z artykułami z brukowców.
Tak bardzo także widać (znowu) stronniczość autora, kiedy przed królową pada na kolana, a każdemu kto nie tańczy tak jak ona gra, wystawia niepochlebne laurki...
Czytałam już wiele tytułów na temat Windsorów, tych współczesnych i tych poprzednich także. W większości były to książki tłumaczone z wydań angielskich lub w oryginale. Każdy autor przemyca coś od siebie w takich publikacjach. Jeden jest zwolennikiem tej strony, a inny przeciwnej, ale nigdzie nie spotkałam się z taką stronniczością. To moje drugie spotkanie z lekturą Rybarczyka i chyba ostatnie, bo mam wrażenie, że od tego autora dostałam już wszystko, co jest w stanie mi zaoferować w tym temacie. Nie znaczy to, że przestanę czytać o ”Firmie”. Nie przestanę, ale będę wybierać inne tytuły.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
„Monarchia jest jak magnes, jej siła się nie wyczerpuje.”
Nowa książka autorstwa Marka Rybarczyka „Elżbieta II. Ostatnia taka królowa” to kolejny tytuł dotyczący najsłynniejszch ”royalsów” na świecie. Tutaj autor próbuje skoncentrować się na postaci królowej. Od roku 1952, kiedy przejęła koronę po swoim ojcu, aż do dnia dzisiejszego. Jako niezwykle charyzmatyczna osoba...
2022-01-14
2021-09-04
„Kolorowy świat w szalej Polsce Ludowej. Spacery po molo w Sopocie, randki pod Giewontem, hulanki w Krynicy, szampan w Kazimierzu.”
Podróż przez Polskę z gwiazdami czasów PRL-u zaczynamy, a jakże, w Zakopanem. Przecież już wiele lat przed opisywanymi tutaj czasami Zakopane było znanym kurortem, więc nie mogło zacząć się gdzie indziej. Dalej do Rabki i na ciechocińskie deptaki. Później następne wakacyjne „klasyki”: Szklarska Poręba, Cieplice, Karpacz, Lądek... A że człowiek z gór pojechałby nad morze, to od Świnoujścia trawers przez całe wybrzeże, aż po Hel. Oczywiście z kilkudniową przerwą w Kołobrzegu, obowiązkowo na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej. Po bałtyckim wybrzeżu Kazimierz Dolny, Sandomierz, Bieszczady i Mazury. A na koniec trochę „wielkiego świata” za granicą.
„Artyści jeździli, publiczność biła brawo. Historycy estrady mogliby napisać wiele ksiąg ilustrujących życie bardzo (!) kulturalne w PRL-u.”
Jak sugeruje tytuł tego niezwykłego reportażu podczas lektury spotykamy wiele znanych nazwisk. Nie będę tu wymieniać, bo wielkim faux pas byłoby pominąć choć jedno z nich. Jednak nie dostaniemy tu notatek biograficznych. To przede wszystkim książka o miejscach, o ludziach, o życiu w trudnych i mało kolorowych czasach. To zlepek opowieści. Bardzo barwnych, dowcipnych, często ironicznych, opowiedzianych ze swadą i bezpośredniością. Czyta się te historie niezwykle lekko i płynnie. Moc nazwisk, cytatów i niezwykłych fotografi czyni tę lekturę zdecydowanie niecodzienną.
Fantastyczna to była podróż dla mnie przez Polskę, którą pamiętam. Dla młodszych ode mnie będzie to pewnie jeszcze lepsza, bo nie raz zaskakująca, historia.
„Charakterystyczny odgłos fal, oblewających obrośnięte wodorostami pale wbite w dno (...) Rozwiane włosy przy silnym wietrze, obcasy modnych szpilek urywane w dziurach po sękach - dzieje się.”
Niestety za oknami już prawie jesień, ale jeśli komuś marzy się powrót do wakacji, spędzenie paru chwil na plaży w Chałupach lub na spacer po sopockim molo polecam serdecznie tę lekturę. Jestem przekonana, że umili wam kilka jesiennych dni.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
„Kolorowy świat w szalej Polsce Ludowej. Spacery po molo w Sopocie, randki pod Giewontem, hulanki w Krynicy, szampan w Kazimierzu.”
Podróż przez Polskę z gwiazdami czasów PRL-u zaczynamy, a jakże, w Zakopanem. Przecież już wiele lat przed opisywanymi tutaj czasami Zakopane było znanym kurortem, więc nie mogło zacząć się gdzie indziej. Dalej do Rabki i na ciechocińskie...
2021-07-25
„To dziwne jednak, jak o niej się nic nie wie. A wisi tam, gdzie Matejko, gdzie Brandt, Chełmoński.”
Słowa, które Antoni Bohdanowicz napisał w monografii poświęconej Annie Bilińskiej, swojej żonie, właściwi można odnieść w mniejszym lub większym stopniu do każdej z bohaterek tej książki. Wspomniana Bilińska-Bohdanowicz, Olga Boznańska, Maria Dulębianka, Alicja Halicka, Mela Muter, Aniela Pająkówna, Irena Reno oraz Zofia Stankiewiczówna, to Polki, których obrazy wiszą tuż obok największych dzieł światowego malarstwa. Czy wiemy o nich coś więcej? Odpowiedź, w większości przypadków, będzie niestety smutna. Nie wiemy albo nic, albo niewiele. Być może znane są nam same nazwiska, ale raczej nie potrafimy ich właściwie umiejscowić. Prócz znajomego brzmienia, nie mówią nam nic konkretnego. Kim były wspomniane kobiety, do czego dążyły i co potrafiły poświecić dla malarstwa, dla sztuki, to temat tej niezwykłej publikacji. Mówię „niezwykłej” ponieważ nie ma ona nic wspólnego z biografią, to... opowieść. Opowieść o nich, wspaniałych artystkach, o tych trudnych czasach, kiedy robiąca karierę kobieta nie była kimś zwyczajnym. O ludziach ich otaczających, a wielkich nazwisk jest tu ogrom. W końcu to opowieść o miastach. Przede wszystkim o Paryżu w czasach, kiedy był najpiękniejszy, a także o Krakowie, Zakopanem, Monachium, Warszawie...
„Wszystkie mają nie więcej niż dwadzieścia kilka lat, pochodzą z inteligentnych rodzin. Wyglądają dość podobnie, ubrane schludnie, zgodnie z obowiązującą modą dla niezamężnych panien. Włosy upięte jak najściślej, aby żaden kosmyk nie spadł przypadkiem na czoło. Suknie dzienne dopasowane, w ciemnych barwach, o wąskich rękawach, delikatnie zdobione koronką, sięgające wysoko pod szyję. (...)
Ale strój nie może być przeszkodą dla tych, które z determinacją nakłoniły ojców do opłacenia lekcji rysunku, uważanych z wiele osób za zbędne czy wręcz niewłaściwe dla panien na wydaniu.”
Książka Sylwii Zientek jest dla mnie odkryciem. Jest także pewnym wyrzutem sumienia, ponieważ jako osoba interesująca się malarstwem impresjonistycznym powinnam znać te historie. Świetnie przecież znam te, dziejące się tuż obok na paryskim Montmartre, znam wielkie nazwiska, biografie, wielokrotnie oglądałam tworzone wtedy obrazy. Natomiast niewiele wiedziałam o historiach z Montparnassu. Oczywiście, przed lekturą nie byłam całkowitym laikiem, ale moja wiedza była niewielka. Autorce udało się połączyć (w mojej głowie) te dwa światy i od teraz będą one tworzyć nierozerwalną całość.
Czytałam tę książkę długo. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to czytadło, w którym przeskakujemy z rozdziału na rozdział. To książka, która na to nie zasługuje. Jest tak dopracowana, a w jej powstanie wniesiony jest taki ogrom pracy i miłości do sztuki, że grzechem byłoby zgłębiać tę lekturę bez odpowiedniej oprawy czy nastroju. Chciałoby się wyłapać wszystkie smaczki, a jest ich tu niezliczona ilość. Wszytkie powiązania i wszystkie niuanse. A do tego potrzeba czasu i skupienia.
Oprócz tego, że treść książki Sylwii Zientek jest niezwykle wartościowa, jest także przedstawiona czytelnikowi w pięknej formie. Twarda oprawa, gruby papier, wielka ilość zdjęć i reprodukcji tworzy z niej małe księgarskie dzieło sztuki.
„Artyści jak niemal nikt inny żyją „tu i teraz”, adorując swoją miłość do życia, bez poszukiwania odpowiedzi na pytanie, jaki sens ma istnienie, powtarzający się krąg życia, pętli przemian przyrody, narodzin i śmierci, ludzki los.”
Ta lektura spowodowała u mnie to, czym zawsze powinna skutkować dobra literatura. Chęć poszukiwania i zgłębiania tematu. „Polki na Montparnassie” pokazują tak wiele nowych ścieżek i niezwykłych tematów wymagających poznania, że już teraz wiem, że bez wątpienia będzie to „podróż” fascynująca. Tak jak fascynującą była ta, którą zafundowała mi ta lektura.
Polecam ją wszystkim, polecam na prezent dla kogoś lub, po prostu, dla siebie, do czytania, oglądania, do delektowania się literaturą w najlepszym wydaniu.
Mogę powiedzieć tylko, że w tym gatunku to najlepsza książka jaka trafiła mi się tego roku!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Agora.
„To dziwne jednak, jak o niej się nic nie wie. A wisi tam, gdzie Matejko, gdzie Brandt, Chełmoński.”
Słowa, które Antoni Bohdanowicz napisał w monografii poświęconej Annie Bilińskiej, swojej żonie, właściwi można odnieść w mniejszym lub większym stopniu do każdej z bohaterek tej książki. Wspomniana Bilińska-Bohdanowicz, Olga Boznańska, Maria Dulębianka, Alicja Halicka,...
2021-06-13
„Przestępstwo nie staje się lepsze czy gorsze tylko dlatego, że zostało popełnione przez kobietę bądź mężczyznę.”
Pochodząca z Munster w Westfalii Nahlah Saimeh jest specjalistką w dziedzinie psychiatrii i psychoterapii z tytułem doktorskim. Pracuje jako dyrektor medyczny największej w Niemczech klinice o zaostrzonym rygorze, a także zajmuje się wydawaniem opinii w sprawach sądowych dotyczących przestępstw popełnianych przy użyciu przemocy. Jest także autorką kilku bardzo poczytnych na rynku niemieckim książek.
„Morderczynie i psychopatki” to pierwsza książka tej autorki wydana w Polsce.
„Zainteresowanie, jakim cieszy się przestępczość kobieca, jest z pewnością związane z tym, że występuje ona statystycznie rzadziej i stanowi zaprzeczenie tradycyjnego podziału ról, a także ponieważ czyny te są z reguły dokonywane w ramach specjalnych stosunków między sprawcą i ofiarą, a więc zawierają silne komponenty emocjonalne.”
Książka zawiera osiem rozdziałów i każdy z nich jest opisem innego przypadku. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że w trakcie swojej zawodowej kariery autorka musiała zetknąć się z niezwykłą ilością takich historii, ale te wydają się starannie wyselekcjonowane na potrzeby tej publikacji. Każda z nich jest inna, przez co uświadamiamy sobie jak wiele dróg może prowadzić do przestępstwa. Każdy przypadek jest bardzo szczegółowo opisany, włącznie z cytowanymi fragmentami specjalistycznych opinii.
Nie jest wiec to książka lekka łatwa i przyjemna. Przede wszystkim dlatego, że jest tu ogrom fachowego słownictwa, ale także, że cały czas pamiętamy, że te historie są prawdziwe, że gdzieś żyją, lub żyli, ci ludzie, sprawczynie i ich ofiary.
Co bardzo ciekawe i moim zadaniem potrzebne, w przypisach zostały przytoczone regulacje polskiego prawa karnego dotyczące opisywanych spraw.
Osobiście bardzo lubię czasami sięgnąć po książkę dotykającą tej tematyki, chociaż to zazwyczaj lektura wymagająca skupienia, uwagi i poświęcenia jej większej ilości czasu, niż poświęcam na przykład beletrystyce. Tak też było w tym wypadku.
„Morderczynie i psychopatki” to bardzo ciekawy tytuł, który zadowoli pasjonatów „prawdziwej zbrodni”.
Mam nadzieję, że Wydawnictwo Muza pokusi się o wydanie pozostałych publikacji autorki.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
„Przestępstwo nie staje się lepsze czy gorsze tylko dlatego, że zostało popełnione przez kobietę bądź mężczyznę.”
Pochodząca z Munster w Westfalii Nahlah Saimeh jest specjalistką w dziedzinie psychiatrii i psychoterapii z tytułem doktorskim. Pracuje jako dyrektor medyczny największej w Niemczech klinice o zaostrzonym rygorze, a także zajmuje się wydawaniem opinii w...
2021-05-01
„Studio Filmowe w Katowicach poszukuje zdolnych rysowników do działu filmów rysunkowych. Zgłoszenia: Studio Filmowe, Mickiewicza 9, tel. 34215”
Takim właśnie skromnym anonsem w dziale „Wolne posady”, wydawanej na Śląsku „Trybuny Robotniczej” w lipcu 1947 roku rozpoczęła się działalność niezwykłego przedsiębiorstwa. Mowa oczywiście o Studu Filmów Rysynkowych z Bielska-Białej, które w początkach swej działalności, ani nie nosiło takiej nazwy, ani nie miało swej siedziby w tym, oczywistym dla nas, miejscu. Autorem ogłoszenia był malarz, pasjonat filmu animowanego i hokeista, Zdzisław Lachur, a na ogłoszenie odpowiedzieli m.in. Nehrebecki, Lorek, Ledwig, Poznański, Sakowicz, Struzik, Wajser i Pradella.
Dla osób zbliżonych mi numerem pesel 🥴nazwiska należące do kategorii tych znanych, ale nie wiadomo jak wyglądających 😉 Znanych stąd, że wieki temu, ich lista poprzedzała codzienny, dziesięciominutowy rytuał oglądania dobranocki, często jeszcze na czarno-białym ekranie, bez jakości HD i wypasionych efektów dźwiękowych. Niemniej jednak te bajki i te nazwiska tak bardzo utrwaliły się w naszej pamięci, że nawet nie znając wyglądu twarzy ich twórców, możemy powiedzieć, że byli oni w dużej mierze kreatorami naszej dziecięcej wyobraźni.
„Wiemy, że jechaliśmy za szybko, to moja wina, ja poganiałam kierowcę, panie władzo. Przykro mi bardzo, jak trzeba, to zapłacimy, ale wieziemy „Bolka i Lolka”, jak pan nie wierzy, proszę sprawdzić.”
Publikacja „Królowie bajek” to zarówno biografie założycieli legendarnego Studia Filmów Rysunkowych, jak i fazistów, animatorów i reżyserów, którzy dołączyli do niego później. To także zbiór opowieści z życia studia. Poczynając od trudnych początków, poprzez fazę sukcesów, aż do gorzkiego finału i walki tych niezwykle zaangażowanych ludzi o przetrwanie.
Książka jest zaopatrzona w wiele zdjęć, przypomina niezliczoną ilość tytułów, czasami zapomnianych, bajek. Zmusza czytelnika do podróży w przeszłość, bo dzięki narzędziom dzisiaj dostępnym możemy zrobić to tu i teraz 😉
„Dziwna to wytwórnia i dziwni ludzie. Bez normalnej bieganiny, pokrzykiwań reżyserów, stosów rekwizytów i podekscytowanych statystów. Przypomina raczej biuro projektowe niż fabrykę filmów. Nad stołami w największym skupieniu pochylają się ludzie w białych kitlach. Obok stosy kartonów, ołówków i farb.”
Jeśli chcecie wrócić na chwilę do dzieciństwa. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się w końcu czy Bolek i Lolek to bracia, czy koledzy i kto był pierwowzorem Reksia.
Jeśli chcecie poczytać coś konkretnego, rzetelnego i pięknie wydanego. Polecam najmocniej tę książkę. Cudo! 😍
„Studio Filmowe w Katowicach poszukuje zdolnych rysowników do działu filmów rysunkowych. Zgłoszenia: Studio Filmowe, Mickiewicza 9, tel. 34215”
Takim właśnie skromnym anonsem w dziale „Wolne posady”, wydawanej na Śląsku „Trybuny Robotniczej” w lipcu 1947 roku rozpoczęła się działalność niezwykłego przedsiębiorstwa. Mowa oczywiście o Studu Filmów Rysynkowych z...
2021-03-29
„Najdłużej panująca monarchini w dziejach Anglii, Walii i Szkocji na trwałe wpisała się w masową wyobraźnię Brytyjczyków, a także Amerykanów i wielu Europejczyków. Trudno nam sobie wyobrazić przyszłość bez niej. A jednak.”
Książka autorstwa Marka Rybarczyka, publicysty, znawcy kultury Wielkiej Brytanii, jest swoistym podsumowaniem ostatnich niemal 100 lat historii brytyjskiej monarchii. Historia ta zaczyna się bowiem od daty 21 kwietnia 1926 roku, kiedy to, jak wiemy, przyszła na świat mała Elżbieta. Wtedy nikt nawet nie przypuszczał jaką przyszłość zgotował jej los. Dzisiaj wiemy o niej niemal wszystko. A raczej wszystko to, na co Ona pozwala, byśmy wiedzieli.
„Na kartach tej książki prześledzimy, dekada po dekadzie, drogę do tego finału, ukazując królewskie sekrety i skandale rodzinne.”
Owym finałem ma być oczywiście operacja „London Bridge is down”, czyli dzień śmierci Królowej Elżbiety. Ale zanim o tym, prześledzimy te przeszło 300 stron historii dalszej i bliższej. Często przychylnej, ale wielokrotnie także tej nie przysparzającej popularności monarchini. Opowieści o wzlotach i upadkach owej „firmy”, jak nazywają ją członkowie rodziny. O grzechach, grzeszkach i skandalach, w których główne role zagrali jej „udziałowcy”.
Książka Marka Rybarczyka jest pozycją bardzo przystępną dla przeciętnego czytelnika. Czytałam już wcześniej kilka tytułów z tej tematyki. Większość z nich to były biografie członków rodziny królewskiej. I osobiście preferuję jednak taką formę, być może dlatego, że jestem fanką biografii w ogóle, nie tylko tych dotyczących Windsorów. „Zmierzch świata Windsorów” biografią nie jest, ale dla kogoś, kto chce kompleksowo przybliżyć sobie tę tematykę, będzie to znakomita pozycja. Tym bardziej, że jest ona zaopatrzona w wielką ilość zdjęć, co jest ogromnym plusem publikacji Marka Rybarczyka.
Niezwykle ciekawa, wciągająca, ale często i wstrząsająca była to lektura.
„Na naszych oczach coś się znowu bezpowrotnie kończy. Zapada zmierzch epoki.”
Chcielibyście dowiedzieć się jak wyglada życie na najwyższym świeczniku świata?
Polecam książkę „Elżbieta, Filip, Diana i Meghan. Zmierzch świata Windsorów.”
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.
„Najdłużej panująca monarchini w dziejach Anglii, Walii i Szkocji na trwałe wpisała się w masową wyobraźnię Brytyjczyków, a także Amerykanów i wielu Europejczyków. Trudno nam sobie wyobrazić przyszłość bez niej. A jednak.”
Książka autorstwa Marka Rybarczyka, publicysty, znawcy kultury Wielkiej Brytanii, jest swoistym podsumowaniem ostatnich niemal 100 lat historii...
2021-01-27
„Wszystkie mądre polskie kozy,
- By je zliczyć, nie mam siły!
Na naradę się zebrały
I rzecz taką uchwaliły...”
Kto nie znałby tego cytatu?
Chyba nie ma w Polsce takiej osoby.
Kto zna życiorys autora tych słów?
Niewielu.
Kornel Makuszyński funkcjonuje w naszej świadomości jako ktoś, kto był, jest i będzie.
Pierwsze skojarzenie: Koziołek Matołek...później Adam Cisowski, Ewa Tyszowska, Basia, Małpka Fiki Miki...
Mariusz Urbanek przybliża nam postać jednego z „wielkiego tria” polskiej literatury dziecięcej. Bo przecież to właśnie Makuszyński, do spółki z Brzechwą i Tuwimem, dla polskich dzieci napisali właściwie wszystko.
Przedstawia on jednak tego pisarza wcale nie tylko jako autora książek dziecięcych i młodzieżowych. Równie mocno podkreśla jego twórczość dla dorosłych oraz, co dla wielu z nas będzie niespodzianką, jego codzienną działalność w prasie i teatrze. Bo Makuszyński, zanim stał się autorem pierwszego polskiego komiksu, był przede wszystkim znakomitym felietonistą, krytykiem teatralnym, autorem humoresek, społecznikiem i zapalonym brydżystą.
„Oto Kornel Makuszyński, już wtedy przygarbiony, idzie w dół Krupówek - wiadomo, że nie do kościoła na nieszpory, lecz do Karpowicza na codziennego brydża.”
Książka Urbanka to biografia wyważona. Widać, że autor starał się podejść bez emocji do osoby Makuszyńskiego. Co nie znaczy, że nie niesie emocji dla czytelnika. Można uśmiać się do łez podczas lektury kornelowych wierszyków, ale także doznać wzruszenia czytając opisy jego góralskiego pogrzebu.
Patronat medialny tego wydawnictwa objęło między innymi Muzeum Tatrzańskie, którego częścią jest Muzeum Kornela Makuszyńskiego, mieszczące się w domu pisarza, w zakopiańskiej willi Opolanka.
Bardzo polecam tę lekturę,a także wizytę w tym malutkim muzeum. Muzeum, które mieści się dwa kroki od słynnych Krupówek, bilet do niego kosztuje kilka złotych, a posiada niezwykły zbiór pamiątek po Makuszyńskim, który zainteresuje i dzieci, i dorosłych.
„Wszystkie mądre polskie kozy,
- By je zliczyć, nie mam siły!
Na naradę się zebrały
I rzecz taką uchwaliły...”
Kto nie znałby tego cytatu?
Chyba nie ma w Polsce takiej osoby.
Kto zna życiorys autora tych słów?
Niewielu.
Kornel Makuszyński funkcjonuje w naszej świadomości jako ktoś, kto był, jest i będzie.
Pierwsze skojarzenie: Koziołek Matołek...później Adam Cisowski,...
2020-11-18
„Kiedyś ilustracje umieszczane w średniowiecznych inkunabułach nazywano iluminacjami. Iluminacja pochodzi od słowa ‘illuminare’ - rozświetlać. Niektóre ilustracje są właśnie takimi światłami, które uzupełniają tekst i oświecają naszą wyobraźnię.”
Adam Kilian
Z ogromną przyjemnością pragnę dzisiaj zaprezentować Wam książkę Beaty Gawryluk, w której przybliża nam ona postaci znakomitych polskich artystów reprezentujących tak zwaną polską szkołę ilustracji. Dwadzieścia cztery wielkie nazwiska ludzi, których nie koniecznie poznalibyśmy na zdjęciu, za to, bezbłędnie rozpoznajemy ich prace. Sylwetki tych wybitnych artystów są prezentowane przez nich samych w rozmowach bądź w opowiadaniach jedni o drugich lub przez osoby im bliskie, często sprawujące pieczę nad spuścizną po nich.
„Pierwszy błysk, pierwsze zauroczenie tekstem przychodzi od razu. Potem, kiedy siadam do pracy, czytam na przykład wiersz wielokrotnie, żeby nie przegapić żadnego szczegółu. Dzieci są bardzo spostrzegawcze i od razu zauważą niedokładność.”
Krystyna Michałowska
Miałam to wielkie szczęście urodzić się w latach, kiedy jedynym programem dla dzieci w telewizji była dobranocka, i ani ja, ani nikt z moich rówieśników nie wiedział kto to jest Walt Disney 😉 Za to nasze dzieciństwo wypełniały książki oraz pisemka dedykowane dzieciom z tymi pięknymi ilustracjami. Były wszędzie, we wszystkich domach, przedszkolach i szkołach. Często marnie wydane, często na brzydkim papierze, za to niezwykle piękne w środku, niepowtarzalne, kolorowe, z przesłaniem, zmuszające do kreatywności i rozwijające wyobraźnię.
Wtedy nie interesowało nas kto jest autorem tekstów czy ilustracji. Ważne było czy się podoba czy nie.
Teraz autorka tej niezwykłej książki opowiada nam o twórcach tych ilustracji i o kulisach powstawania ich prac. A dorobek artystyczny każdego z nich jest ogromny. Wzorowali się na wielkich mistrzach, wymyślali własne techniki, tak wiele ich łączyło, a jednocześnie każdy z nich to wielka indywidualność.
„To przecież jest bardzo ważna sprawa, bardzo wielka odpowiedzialność, dziecka nie da się oszukać, dziecko jest najbardziej wrażliwym, bezpośrednim, nieskażonym odbiorcą i tekstu, i obrazu. Najlepszy sprawdzian dla książki to zostawić ją z dzieckiem.”
Zdzisław Witwicki
Od lat kolekcjonuję stare wydawnictwa dla dzieci i jak dzieciak podziwiam te same ilustracje, które zachwycały mnie kilkadziesiąt lat temu. Cały czas odkrywam coś nowego, coś czego nie znam. Chciałabym wybrać swojego ulubionego ilustratora lecz nie potrafię. Patrzę teraz także z innej perspektywy. Oglądam je oczami moich dzieci (które dla odmiany znają Disneya i są zdecydowanie bardziej świadome niż ja w ich wieku😉) A one je uwielbiają! Co być może jest nieprawdopodobne mając tyle innych do wyboru. Myślę, że świadczy to ponadczasowym charakterze tych książek i o tym, że praca tych niezwykłych artystów nie poszła w zapomnienie.
Polecam książkę Barbary Gawryluk. To książka nie tylko wartościowa ale także po prostu piękna. Książka, którą nie tylko się czyta, ale także podziwia i chłonie, która zawsze kończy się za szybko.
Brawa dla Wydawnictwa Marginesy za jej piękną formę.
„Kiedyś ilustracje umieszczane w średniowiecznych inkunabułach nazywano iluminacjami. Iluminacja pochodzi od słowa ‘illuminare’ - rozświetlać. Niektóre ilustracje są właśnie takimi światłami, które uzupełniają tekst i oświecają naszą wyobraźnię.”
Adam Kilian
Z ogromną przyjemnością pragnę dzisiaj zaprezentować Wam książkę Beaty Gawryluk, w której przybliża nam ona postaci...
„28 stycznia „Selma” jest już 2000 mil morskich od Hobart. Do tej pory nie spotkali na swojej drodze żadnego statku, nad głowami nie przeleciał im żaden samolot. Najbliżsi ludzie żyją w którejś ze stacji polarnych, ale od pierwszej dzieli ich kilkaset kilometrów.”
Wyprawa na Antarktydę. Cel: Morze Rossa, Zatoka Wielorybów, Erebus. Jedenastu mężczyzn podejmuje wyzwanie dopłynięcia na jachcie Selma najdalej jak się da na południe. Zadanie jest niebezpieczne. Morze Rossa pozostaje zamarznięte przez jedenaście miesięcy w roku, a wtedy kiedy nie jest, wcale nie staje się wyjątkowo przyjazne żeglarzom. A trzeba jeszcze zdobyć Erebus - szczyt, na którym nie stanął jeszcze żaden Polak. I wrócić. Zanim morze znowu zamarznie na długie miesiące…
„Dodają sobie otuchy, patrząc na prognozę pogody na najbliższe dni. Ma być dobrze. Po chwili zastanowienia otucha nieco maleje.
Tutaj prognozy często się nie sprawdzają.”
Najnowsza książka Dominika Szczepańskiego „Selma. Jeszcze dalej niż południe” to reportaż podróżniczy. Oczywiście znałam nazwisko autora wcześniej, ale raczej kojarzyłam go z literatury górskiej, bo tak naprawdę, jeśli chodzi o ten gatunek, tylko po taką dotychczas sięgałam. Więc teraz, z jednej strony wiedziałam czego się spodziewać, ale z drugiej, ta tematyka była mi literacko zupełnie obca.
„Piątek trzynastego. Mroczna noc. Rozprasza ją tylko żółtopomarańczowy księżyc próbujący się przebić przez mgłę. Kiedy mu się to udaje, światło przeszkadza dwóm mężczyznom stojącym na dziobie. Starają się wypatrzeć napływający lód, a pomarszczona przez falę sylwetka księżyca doskonale go imituje.”
Ten reportaż jest opowieścią o żeglarskiej wyprawie na Antarktydę. O wyprawie, która nie ustępuje tym ekstremalnym, których celem jest zdobywanie najwyższych szczytów. A ludzie, którzy w niej uczestniczą są stawiani w nie mniej stresujących i niebezpiecznych sytuacjach jak ci, pokonujący lodowe ściany. Tygodniami walczą z pogodą, chorobą morską, sztormem, lodem, zimnem, brakiem snu i słodkiej wody. Stawiani przez los w sytuacjach, których nie da się nauczyć, muszą zawsze myśleć o wszystkich członkach załogi jak o jednym organizmie, co po tygodniach izolacji od normalnego świata, nie zawsze jest oczywiste. Wracają silniejsi, ale cena jaką płacą za tę siłę jest ogromna.
Zaskoczyła mnie lektura tej książki. Nie tyko ta niezwykła historia, właściwie opowieść, bo momentami czyta się to jak najlepszą powieść przygodową i książkę ciężko odłożyć na dłużej. Ale także niezliczona ilość zdjęć, przy których trzeba zatrzymać się na dłużej i jej piękne wydanie. Gruby papier, ciekawa grafika i nietypowy format, zbliżony do kwadratowego.
Wszelka żeglarska terminologia, która mi nie sprawiła problemu, bo mam jako takie pojęcie, jest przez autora wyjaśniona w tak przystępny sposób, że nawet laicy nie będą się czuli zagubieni i nie trzeba odrywać się od lektury, by szukać dodatkowych informacji w źródłach zewnętrznych.
Poza tym piękne… przepiękne opisy. Autor ma lekkie pióro i dar snucia opowieści, które, chociaż zdażyły się naprawdę, w jego wykonaniu nabierają literackich tonów i czyta się je jak najlepsze powieści.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Otwarte.
„28 stycznia „Selma” jest już 2000 mil morskich od Hobart. Do tej pory nie spotkali na swojej drodze żadnego statku, nad głowami nie przeleciał im żaden samolot. Najbliżsi ludzie żyją w którejś ze stacji polarnych, ale od pierwszej dzieli ich kilkaset kilometrów.”
więcej Pokaż mimo toWyprawa na Antarktydę. Cel: Morze Rossa, Zatoka Wielorybów, Erebus. Jedenastu mężczyzn podejmuje wyzwanie...