-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant2
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński4
Biblioteczka
2014
2014
2014
2014
2014
Beatrice "Tris" Prior z powodzeniem udaje się ukończyć trening Nieustraszonych - co najlepsze, zajmuje pierwsze miejsce w rankingu i nie musi się martwić o zostanie Bezfrakcyjną. Niestety, nie wszystko układa się tak jak powinno - w dniu ukończenia szkolenia, przywódczyni Erudycji aktywuje symulację, która sprawia, że duża część Nieustraszonych staje się jej marionetkami. W rezultacie Altruizm w prawie całości zostaje wyniszczony, a rodzice głównej bohaterki giną w jej obronie. Tris musi uciekać wraz z garstką ocalałych - w tym z Tobiasem, jej dawnym instruktorem i obecnym ukochanym.
Według mnie, trylogia nie miała dobrego startu - początek przypominający kopię "Igrzysk Śmierci", bohaterowie, których nie żywiłam praktycznie żadnymi uczuciami oraz sama narratorka podchodząca pod postać Mary Sue uczyniły z "Niezgodnej" przeciętną książkę. Mimo to, sądziłam, że drugi tom cyklu będzie lepszy od poprzedniego.
Nieco lepiej jest pod względem fabuły - o ile pierwsza część skupiała się głównie na przygotowaniach Beatrice do zostania Nieustraszoną, tak tu dostaniemy więcej akcji oraz rzeczywistą walkę o wolność. O ile wcześniej mieliśmy szansę poznawać jedynie frakcje, do których należała narratorka, tak teraz zagłębimy się w pozostałe ugrupowania. Pod tym względem "Zbuntowana" jest interesująca...niestety, nie jest aż tak "idealnie". Jak wiadomo, główna para cyklu zdążyła już się w sobie zakochać - dlatego też w prawie każdym rozdziale znajduje się przynajmniej jedna, króciutka scena z ich udziałem.
Co gorsza - w ciągu zaledwie jednego tomu zdążyli wielokrotnie ukazać ten sam schemat. Mam tu na myśli błędne koło, gdzie przez jakiś czas są szczęśliwi, ale nagle pojawia się jakiś konflikt. Mimo wszystko zostaje on dość szybko zażegnany, a całość wraca do punktu wyjścia, czyli uroczych do bólu scenek. Wciąż jestem zdania, że autorka zbyt szybko rozwinęła ich uczucie - na dodatek akcentuje je tak mocno, że nie jestem w stanie im kibicować. Nie ma też co martwić się o Tris w tym tomie, ponieważ Tobias oczywiście przyjdzie jej po jakimś czasie na ratunek.
Co jeszcze jest minusem? Brak emocji - nie chodzi mi tu o styl pisania (wciąż czyta się w miarę szybko i przyjemnie), tylko ich brak w danych scenach. W tym tomie ginie bardzo dużo bohaterów - Roth nie pozwoliła nam się z ich dużą częścią bliżej zapoznać lub wprowadziła ich tylko po to, by umarli. To sprawia, że takie zgony nie robią żadnego wrażenia na czytelniku. Po prostu pojawiają się, by "urozmaicić" fabułę.
Moje zdanie o Tris ani trochę się nie zmieniło - wciąż uważam ją za wyidealizowaną Mary Sue, której nie potrafiłam współczuć nawet w ciężkich dla niej chwilach. Tobias z kolei coraz bardziej mnie irytuje. Wciąż nie ma żadnej wyróżniającej się cechy poza nadopiekuńczością wobec głównej bohaterki - jego "wielkiej miłości", którą zna od kilku tygodni. Czy tylko dla mnie taki schemat wydaje się z lekka żałosny? Uważam, że prawdziwa romantyczna relacja powinna rozwijać się powoli, być nieco delikatniej akcentowana (zwłaszcza w powieści, gdzie fabuła nastawiona jest na akcję), mieć podłoże inne, niż "ładny wygląd/umiejętności"...Szkoda, że autorki popularnych serii w większości decydują się na typowe schematy, które psują przyjemność z czytania.
"Zbuntowana" zawiera w sobie więcej akcji, niż "Niezgodna", co jest plusem i pozwala mi nieco zawyżyć ocenę. Mimo wszystko, wciąż nie jest to coś, co mogłabym z czystym sercem polecić.
Beatrice "Tris" Prior z powodzeniem udaje się ukończyć trening Nieustraszonych - co najlepsze, zajmuje pierwsze miejsce w rankingu i nie musi się martwić o zostanie Bezfrakcyjną. Niestety, nie wszystko układa się tak jak powinno - w dniu ukończenia szkolenia, przywódczyni Erudycji aktywuje symulację, która sprawia, że duża część Nieustraszonych staje się jej marionetkami. W...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
2014
2014
2014
2014
2014
Od kiedy dowiedziałam się o istnieniu takiej książki jak "Klątwa Tygrysa", nie mogłam przestać o niej myśleć. Interesuję się kulturami innych krajów, dlatego też nawiązanie do Indii w fantastyce bardzo mi odpowiadało. Do tego dochodziła cudowna okładka i opis fabuły, który dawał mi nadzieję na fajną historię. Nie byłam źle nastawiona nawet do prawdopodobnego związku pomiędzy głównymi postaciami, bo tu mógł on wypaść przyzwoicie i nie na bazie "miłości od pierwszego wejrzenia". Mój zapał ostygł, kiedy tylko przeczytałam recenzje - bo po każdej pozytywnej opinii pojawiała się negatywna. Ponieważ dostałam "Klątwę Tygrysa" w prezencie od siostry, pomyślałam, że nie mam nic do stracenia i najlepiej będzie, jeżeli sama ocenię.
Osiemnastoletnia Kelsey Hayes niedawno zakończyła ostatni rok nauki w liceum, a po śmierci rodziców mieszka w rodzinie zastępczej i prowadzi całkiem normalne życie. Kiedy rozpoczynają się upragnione wakacje, dziewczyna postanawia zająć się zarabianiem pieniędzy na studia. Niestety lub stety, przypada jej praca pomocniczki w cyrku na okres dwóch tygodni. Kelsey udaje się zżyć z tamtejszymi pracownikami...i nie tylko z nimi. Przy okazji zawiera pewną więź z miejscowym tygrysem, Dhirenem. W ostatnim tygodniu jej stażu, w cyrku pojawia się Anik Kadam - wysłannik z Indii, który zamierza wykupić Rena i umieścić go w parku narodowym. Zbiegiem okoliczności, to Kelsey zostaje opiekunką zwierzęcia - i to właśnie podczas podróży odkrywa, że w rzeczywistości jest on będącym pod wpływem tajemniczej klątwy księciem. Ona sama zaś ma być wybraną, mającą przełamać czar...
Jak wspomniałam we wstępie - interesują mnie kultury innych krajów, w tym także Indii. Ucieszyłam się na wieść, że istnieje książka fantasy w takich klimatach. Niestety - miałam zbyt wygórowane oczekiwania. Czytając kilkanaście pierwszych rozdziałów, liczyłam na to, że głównym wątkiem fabularnym będzie przygoda związana ze zdjęciem klątwy, pełna nawiązań do indyjskich legend (których zalążki wielokrotnie się pojawiały). Coś takiego było - jednak 3/4 akcji zajmuje romans pomiędzy Kelsey a Dhirenem, o którym jeszcze się w tej recenzji wypowiem.
Braki w logice również się pojawiają - zrozumiałabym, gdyby były drobne, ale tu są wręcz ogromne. Przykładowo, zachowanie opiekunów Kelsey na wieść o propozycji wyjazdu do Indii. Albo naprawdę mają tę dziewczynę gdzieś, albo to autorka popełniła jeden z wielu błędów. Ich jedyną reakcją na propozycję obcego mężczyzny chcącego zabrać Kelsey na drugi koniec globu było "baw się dobrze i dzwoń!". Podobnych sytuacji było o wiele więcej - dla mnie najbardziej absurdalny jest fakt, że nikt nie zauważył gigantycznego tygrysa wkradającego się do hotelu...
Największą krzywdą, jaka została wyrządzona tej książce, jest prowadzenie perspektywy pierwszej osoby. Zniosłabym to jeszcze, gdyby główna bohaterka miała porządny charakter. A tak naszą narratorką jest infantylna nastolatka, której opisy dotyczą głównie tego, co ze sobą nosi, jak luksusowy jest lokal, w którym obecnie przebywa oraz jak bardzo kocha Rena (znają się...dwa tygodnie...) i jak bez niego nie wytrzyma. Dodatkowo sam styl pisania nie jest na najwyższym poziomie - niektóre zdania i opisy ("błękit kobaltowych oczu" się kłania) nie mają sensu, a całość po pewnym czasie zaczęło mi się czytać monotonnie.
Główny związek romantyczny pomiędzy Kelsey a Dhirenem mógł wypaść magicznie - zaczynając od pewnej więzi, poprzez prawdziwą przyjaźń (trwającą trochę dłużej, niż kilka rozdziałów po pierwszej przemianie w człowieka) i aż do miłości. Tak się oczywiście nie stało i już w połowie zaczynają się sceny tak urocze, że można (za przeproszeniem) rzygać tęczą. Nie potrafiłam im nawet kibicować, a fakt, że w pobliżu czai się drugi brat do tradycyjnego trójkącika nie pomaga.
Kelsey na początku nie była aż taka zła - nie lubiłam jej, ale też nie spisywałam na straty. Im w głębiej w (indyjski) las, tym gorzej - aż w końcu Kelsey okazała się irytującą Mary Sue z przesadzonym poziomem infantylności i inteligencją zgubioną po drodze, w której i tak przystojni monarchowie się zakochają. W przypadku Dhirena było podobnie - także sprawiał całkiem sympatyczne wrażenie. A potem stał się księciem tak idealnym, że aż okropnym - na dodatek, po ostatnich rozdziałach mogłam bez problemu dodać mu etykietkę "chamskiego" i "rozkapryszonego". Jedynymi postaciami, których nie znienawidziłam, są Kadam i Kishan - z czego temu drugiemu życzyłabym partnerki lepszej, niż panna Hayes.
"Klątwa Tygrysa" miała potencjał - podkreślam, miała. Autorka mogła go wykorzystać i utworzyć oryginalne, magiczne uniwersum. Niestety tak się nie stało. Początkowo zamierzałam dotrwać do końca serii książek, jednak po przeczytaniu kolejnych opinii zmieniłam zdanie - nie chcę mieć już nic wspólnego z tymi książkami.
Od kiedy dowiedziałam się o istnieniu takiej książki jak "Klątwa Tygrysa", nie mogłam przestać o niej myśleć. Interesuję się kulturami innych krajów, dlatego też nawiązanie do Indii w fantastyce bardzo mi odpowiadało. Do tego dochodziła cudowna okładka i opis fabuły, który dawał mi nadzieję na fajną historię. Nie byłam źle nastawiona nawet do prawdopodobnego związku...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
2014
Ze stycznością Trudi Canavan nie miałam wcześniej do czynienia - miałam na oku jej debiutancką trylogię, zdecydowałam się jednak odłożyć ją na później. A ponieważ pierwszy tom "Uczty dla wron" tajemniczo zniknął ze wszystkich sklepów, skusiłam się na początek nowej serii tej autorki. Nie wiedziałam, czego mogłabym się spodziewać - tajemniczy napis na tylnej okładce głoszący "zapomnij wszystko, co wiesz o istocie magii" w niczym mi nie pomógł.
Akcja ma miejsce w dwóch odmiennych od siebie światach, które widzimy oczyma różnych postaci. W krainie, gdzie maszyny napędzane są przez magię, mieszka Tyen - młody student archeologii. Sam posiada magiczne umiejętności, które wraz z wykształceniem zamierza wykorzystać w przyszłości. Podczas jednej z ekspedycji udaje mu się odkopać księgę - i to nie byle jaką. Posiada ona umiejętność czytania w myślach trzymającej ją osoby, co pozwala jej na zdobywanie nowych informacji. Ma ona na imię Vella, a strony i okładka zostały wykonane w całości z jej ciała. Tyen postanawia zachować księgę dla siebie, by zdobyć dla niej dane na temat współczesnego świata. Niestety sprowadzi to na niego nie lada kłopoty.
Tymczasem w drugim świecie żyje Rielle - córka farbiarza, która została wysłana do szkółki dla najzamożniejszych w celu znalezienia przyzwoitego męża. Podobnie jak Tyen, posiada magiczne umiejętności - nie może ich jednak używać, ponieważ od dzieciństwa wpajano jej, że czary oznaczają okradanie Aniołów. Ukrywa swoje zdolności, bo wtedy zostałaby "zabrana" w nieznane nikomu miejsce. W międzyczasie zakochuje się ze wzajemnością w Izarze - żyjącym w biedzie artyście, który według jej rodziców nie jest wzorem partnera dla dziewczyny z bogatego rodu.
Fabuła bardzo mi się spodobała - jestem fanką fantastyki, tym bardziej, jeżeli magiczne elementy są połączone ze steampunkiem. Ukazanie dwóch różnych perspektyw nie jest najprostszym zadaniem - próba pani Canavan zdała egzamin. Obie historie - zarówno Tyena, jak i Rielle - zaczęły się z czasem rozkręcać. Dzięki temu uparcie przechodziłam przez kolejne strony, by dowiedzieć się, co dalej.
Styl pisania jest przyjemny w odbiorze - można szybko zaznajomić się z sytuacją, a dialogi prowadzone są na dobrym poziomie. Jedynym minusem są dość ubogie opisy wyglądy głównego duetu. O tym jak prezentuje się Rielle i wszyscy ludzie w jej kraju dowiedziałam się dopiero po kilku rozdziałach z jej udziałem, natomiast Tyena musiałam sobie sama wyobrazić. Komplikuje to nieco czytanie, jednak przymykam na ten fakt oko.
Tyena lubiłam praktycznie od początku. Sprawia wrażenie osoby sympatycznej i ciekawej świata, która jednak jest w stanie poświęcić się dla rzeczy, na których mu zależy. Przez całą książkę miałam nadzieję, że wszystko potoczy się po jego myśli - a zakończenie należącej do niego części fabuły zachęciło mnie do sięgnięcia po następny tom, kiedy tylko wyjdzie. Dziwna wydawała mi się jego relacja z Vellą - jak stwierdził jego kolega z uczelni, faktycznie wygląda to tak, jakby się w niej zadurzył. Rielle na początku nieco mnie irytowała - miała idealne zadatki na Mary Sue, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Poza tym, po dziewczynie pragnącej wolności od "obowiązków bogaczy" spodziewałabym się bardziej ciętego charakteru. Niemniej podczas ostatnich jej rozdziałów zaczęła się wyrabiać. Kto wie - może w drugiej części zacznę ją żywić cieplejszymi uczuciami.
"Złodziejską Magię" jestem w stanie polecić każdemu, kto jest fanem fantastyki oraz twórczości Trudi Canavan. Książkę czytałam z niebywałą przyjemnością i liczę na to, że drugi tom zostanie dość szybko wydany.
Ze stycznością Trudi Canavan nie miałam wcześniej do czynienia - miałam na oku jej debiutancką trylogię, zdecydowałam się jednak odłożyć ją na później. A ponieważ pierwszy tom "Uczty dla wron" tajemniczo zniknął ze wszystkich sklepów, skusiłam się na początek nowej serii tej autorki. Nie wiedziałam, czego mogłabym się spodziewać - tajemniczy napis na tylnej okładce głoszący...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
Pamiętam jak moja siostra zaczęła oglądać dopiero co wychodzący w 2011 roku serial "Gra o tron". Miałam wówczas jedynie trzynaście lat i kiedy tylko chciałam zobaczyć jakiś odcinek z nią, odmawiała. Dopiero niedawno stwierdziła, że jestem "wystarczająco dorosła" na rozpoczęcie tej serii. I początkowo faktycznie zamierzałam to zrobić - dopóki nie ujrzałam na półce sklepowej dwóch pierwszych tomów "Pieśni Lodu i Ognia". Postanowiłam zacząć więc od oryginału i wziąć się za lekturę.
Westeros. Siedem królestw, siedem różnych rodów. Stark, Arryn, Tully, Lannister, Baratheon, Tyrell i Targaryen - wszystkimi krainami zarządza król zasiadający na słynnym Żelaznym Tronie. Od czasu obalenia Targaryenów i zniszczenia wszystkich pozostałych przy życiu dziedziców, władzę sprawuje Robert Baratheon ze swoją małżonką, Cersei Lannister. Pewnego dnia przybywa on na teren Starków, zamieszkiwany przez jego bliskiego przyjaciela - lorda Eddarda. Informuje go o tajemniczej śmierci dotychczasowego Królewskiego Namiestnika - Jona Arryna - i jednocześnie prosi go o przyjęcie tej pracy. Eddard, pomimo początkowego wahania i chęci zostania ze swoją rodziną w Winterfell, zgadza się przybyć do Królewskiej Przystani. Nie jest świadom tego, jakie konsekwencje poniesie w przyszłości...
Nie spodziewałam się, że "Gra o tron" spodoba mi się na tyle, że stanie się jedną z moich ulubionych książek. Ale cóż - stało się. Fabularnie nie mam nic do narzucenia - jest spójnie, są tajemnice i dworskie knowania. Nie bez powodu cykl George'a R.R. Martina uważany jest za "coś" na miarę książek Tolkiena. Co najbardziej podoba mi się w tym tytule - nikt, dosłownie nikt nie jest bezpieczny. Każdy może umrzeć lub zostać poważnie zraniony, tu nie ma podziału na "faworytów do przeżycia" i tych, którzy na pewno zginą. Najbardziej zaskoczyła mnie (i zapewne także wielu innych czytelników) śmierć pewnej osoby spośród głównych postaci. Od tej pory nieustannie obawiam się o życia swoich ulubionych bohaterów...Ale cóż, to jest gra o tron. Tutaj można wygrać lub zginąć.
Styl pisania na początku był ciężki - jednak z każdym kolejnym rozdziałem czytało się coraz przyjemniej. Opisy są rozbudowane i poprawne gramatycznie, więc co tu dużo mówić? Nie czyta się wprawdzie szybko - w większości scen przedstawione są elementy ważne dla fabuły i trzeba się skupić, by je wszystkie zapamiętać. A w tym kryje się jeden minus - postacie. Nie mam tu na myśli tych ważniejszych, tylko te, które pojawiają się epizodycznie. W całej książce jest multum nazwisk i pomniejszych rodów - niektóre mogą odegrać większą rolę w kolejnych rozdziałach/tomach, więc nie wypada o nich zapomnieć. Ale jak tu to wszystko teraz zapamiętać...?
Każdy rozdział ukazywany jest z perspektywy innej osoby. Jest to dość ciekawy zabieg, ponieważ możemy poznawać dalszą fabułę na wiele rozmaitych sposobów. Także każda postać ma inne spojrzenie "na świat", co daje nam różnorodność poglądów. Problem pojawia się dopiero, kiedy mamy przed sobą rozdział z kimś, kogo możemy nie darzyć sympatią. Wtedy czytanie staje się z lekka udręką i tylko czekamy na przejście do następnej perspektywy.
Najważniejszym z narratorów jest zapewne Eddard Stark. Kiedy go poznajemy, jest jeszcze władcą Winterfell, które zamieszkuje wraz ze swoją rodziną. Polubiłam go - jest osobą sprawiedliwą, różniącą się od wielu innych władców w Siedmiu Królestwach. Nie ma "złowrogich" poglądów, wręcz przeciwnie - stara się odchodzić od takich metod. Kolejna jest lady Catelyn - małżonka Neda, która jest w stanie oddać życie za swoje dzieci. Oficjalnie to ona miała pozostać na Północy i tam sprawować rządy - ma jednak też swój własny wątek. Kiedy kończyłam pierwszy tom, była dla mnie neutralna - jednakże w pierwszych rozdziałach irytowało mnie jej podejście do Jona. Jon Snow - bękart Eddarda, nie mający zbyt wielu praw. Postanawia dołączyć do Nocnej Straży znajdującej się na Murze oddzielającym królestwa od terenów Dzikich Ludzi. Jego fabuła jest całkiem ciekawa, a samego Jona polubiłam.
Oprócz tego, główną perspektywę prowadzą Sansa (najstarsza córka Eddarda i Catelyn, która ma nie do końca zaszczytne grono jednej z najmniej lubianych przeze mnie postaci), Arya (młodsza siostra Sansy, która w przeciwieństwie do niej jest moją ulubioną bohaterką), Bran (jeden z najmłodszych dzieci Starków, którego pewne okoliczności zmuszą do pozostania w Winterfell), Tyrion (najmłodszy z rodzeństwa Lannisterów, karzeł, który nadrabia braki w sile wiedzą) oraz Daenerys (jedna z ostatnich ocalałych Targaryenów, która za rozkazami swojego starszego brata poślubiła Drogo, khala klanu Dothraków).
"Gra o tron" to mocny i brutalny pierwszy tom sagi "Pieśni Lodu i Ognia". Interesująca fabuła, zwroty w akcji i różnorodne postacie sprawią, że historia ta z pewnością nie będzie nudna. Może się jedynie wydawać taka dla osób, które zaczęły od serialu telewizyjnego. Dlatego też przed jego obejrzeniem polecam zapoznanie się z książkowym odpowiednikiem.
Pamiętam jak moja siostra zaczęła oglądać dopiero co wychodzący w 2011 roku serial "Gra o tron". Miałam wówczas jedynie trzynaście lat i kiedy tylko chciałam zobaczyć jakiś odcinek z nią, odmawiała. Dopiero niedawno stwierdziła, że jestem "wystarczająco dorosła" na rozpoczęcie tej serii. I początkowo faktycznie zamierzałam to zrobić - dopóki nie ujrzałam na półce sklepowej...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
2014
2014
2014
2014
2014
Przed rozpoczęciem lektury, o "Niezgodnej" słyszałam wiele dobrego - m.in. miała to być książka lepsza nawet od uwielbianej przeze mnie trylogii "Igrzysk Śmierci". I mimo że na początku nie chciałam w to za bardzo wierzyć, zdecydowałam się po nią sięgnąć. Na starcie napiszę: nie jest źle, ale też nie znajdziemy tu niczego specjalnego.
Przenosimy się do dystopicznej przyszłości - społeczeństwo zostaje podzielone na pięć różniących się od siebie frakcji. Są to Altruizm, Nieustraszoność, Erudycja, Prawość i Serdeczność. Co roku, szesnastolatkowie muszą przejść przez test ustalający, do którego zgrupowania powinni przynależeć, a następnie sami decydują, gdzie chcą spędzić resztę życia. Tym razem wśród tych nastolatków znajduje się Beatrice Prior - dziewczyna, która do tej pory prowadziła monotonne życie Altruistki. Testy przynależności wykazują, że jest ona Niezgodna - posiada cechy kilku frakcji. Zmuszona utrzymywać ten fakt w tajemnicy, Tris decyduje się przyłączyć do Nieustraszonych.
Na pierwszy rzut oka, opis fabuły sprawia pozytywne wrażenie - dystopia wydaje się być jedynym punktem łączącym z "Igrzyskami Śmierci", dzięki czemu całość wypada oryginalnie. W praktyce, niestety, nie jest już tak idealnie. Podczas lektury - przynajmniej w pierwszych rozdziałach - odnosiłam wrażenie, że niektóre elementy zostały skopiowane z uniwersum utworzonego przez Suzanne Collins i lekko przerobione. Frakcje są odpowiednikiem dwunastu dystryktów, rytuał wyboru rzuca na myśl wyłanianie trybutów, zaś sama konkurencja o miejsce w Nieustraszonych jest łagodniejszą wersją rozgrywek na arenie igrzysk. Mimo wszystko, kiedy przymykam na to oko, akcja wciąż trzyma poziom. Są momenty zaskoczenia, nie ma taryf ulgowych (nie licząc kilku wyjątków...) - pod tym względem nie mam już nic do zarzucenia.
Styl pisania jest dość prosty. Po raz kolejny spotykamy się z pierwszoosobową narracją w czasie teraźniejszym - widać, że "Niezgodna" jest jedną z pierwszych książek Roth i potrzebuje jeszcze trochę czasu, by się wyrobić. Ogółem jednak nie jest źle. Rozdziały są dość krótkie, dzięki czemu czyta się szybko i bez większych problemów.
Przechodząc do głównej bohaterki - odnoszę wrażenie, że autorka zamierzała utworzyć postać na miarę Katniss Everdeen, ale w drodze do celu popełniła kilka "błędów". To daje nam nikogo innego jak Mary Sue - bo nie da się ukryć, że Tris jest praktycznie postacią idealną. Wychowywała się całe życie w Altruizmie i jest z lekka nieśmiała, ale to jej nie przeszkadza w momentach nagłej odwagi i rzucaniu docinek. Jest bystra, zaczyna jako ktoś słaby, ale i tak w ostateczności zajmuje pierwsze miejsce na liście. Wygłasza komentarze, że jest przeciętna, ale przecież główna męska postać i tak się nią romantycznie zainteresuje (dobrze, że nie ma trzeciej osoby do kompletu...). Początkowo żywiłam pewne nadzieje wobec Tris, niestety - stało się, co się stało.
Jej związek z Cztery także był dość przewidywalny - byłabym w stanie ich relację polubić, gdyby rozwijała się stopniowo i właściwie zaczęła chociażby w samym finale, który idealnie by do tego pasował (kto czytał, ten domyśli się, jaką scenę mam na myśli). Niestety autorka musiała ten wątek rozpocząć jeszcze podczas treningów...Sam Cztery wydaje mi się trochę nijaki. Poza byciem "tym najsilniejszym Nieustraszonym-instruktorem" i pewną tajemnicą z nim związaną niczym się nie wykazał. Liczę na to, że w kolejnych częściach to się zmieni.
Trylogia "Niezgodnej" zaczęła się - według mnie - dość przeciętnie. Fabuła zawyża ocenę, psutą przez bardzo widoczne przerabianie wątków z "Igrzysk..." oraz mało wyraziste postaci (z czego jedna jest Mary Sue). Niemniej jednak sięgnę po drugi tom - w nadziei, że będzie już tylko lepiej.
Przed rozpoczęciem lektury, o "Niezgodnej" słyszałam wiele dobrego - m.in. miała to być książka lepsza nawet od uwielbianej przeze mnie trylogii "Igrzysk Śmierci". I mimo że na początku nie chciałam w to za bardzo wierzyć, zdecydowałam się po nią sięgnąć. Na starcie napiszę: nie jest źle, ale też nie znajdziemy tu niczego specjalnego.
więcej Pokaż mimo toPrzenosimy się do dystopicznej...