-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2006
2019-10-17
"Niesamowite historie" to pięć opowieści, które łączy tajemnica, subtelna groza i klimat. Czyli właściwie wszystko to, co powinien zawierać zbiór takich opowiadań. Najbardziej urzekły mnie dwie z pięciu zamieszczonych w tej książce historii - Opowieść starej piastunki i Szara Dama. Pierwsza z nich to klasyczna ghost story, a druga opowiada o konsekwencjach zawarcia pewnego związku małżeńskiego, które okazały się zaskakująco makabryczne.
Głównym zadaniem takich opowiadań jest obecnie urzekanie czytelnika, bo przestraszyć raczej nikogo nie przestraszą. Elizabeth Gaskell poradziła sobie nie najgorzej, ale chyba jednak wolę ją w dłuższym i bardziej społeczno-obyczajowym wydaniu, dlatego oceniam książkę tylko 6/10.
"Niesamowite historie" to pięć opowieści, które łączy tajemnica, subtelna groza i klimat. Czyli właściwie wszystko to, co powinien zawierać zbiór takich opowiadań. Najbardziej urzekły mnie dwie z pięciu zamieszczonych w tej książce historii - Opowieść starej piastunki i Szara Dama. Pierwsza z nich to klasyczna ghost story, a druga opowiada o konsekwencjach zawarcia pewnego...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-12
"Nie ma to jak racjonalny naukowiec, który wpadnie w sidła miłości! Nikt go nie pokona w konkurencji szaleństwa".
"Żony i córki" to ostatnia, niedokończona powieść Elizabeth Gaskell, śmierć autorki przerwała prace nad tą książką przed samym zakończeniem, którego na szczęście możemy się z dużym prawdopodobieństwem domyślić. Historię w niej opowiedzianą odbieram jako najbardziej rozbudowaną, oraz najbardziej romantyczną w dorobku pani Gaskell. Sercem całej tej opowieści jest życie Molly Gibson, bardzo delikatnej i skromnej dziewczyny, wychowującej się bez matki. Przełomem w tej historii będzie moment, w którym jej ojciec postanowi ponownie ożenić się, a wtedy w spokojne życie doktora i jego córki wtargnie pani Clare i jej córka z pierwszego małżeństwa, Cynthia.
Nowa pani Gibson prawdopodobnie nie była w zamyśle autorki osobą, którą mamy polubić. Jeżeli tak było, to udało się pani Gaskell wykreować tę postać idealnie. Szczęście pani Gibson, że pasierbica była osobą o gołębim sercu, gdyby to mnie trafiłaby się taka macocha, przypaliłabym jej ulubione koronki w kominku. Przez ponad osiemset stron zdążyłam się zżyć z Molly. Współczułam jej zbyt ufnego charakteru i tej bezwarunkowej chęci niesienia pomocy innym, nawet kosztem swoich interesów. Tacy ludzie są często wykorzystywani przez bardziej przebiegłe jednostki. Jak jednak potoczyły się losy doktorskiej córki? Tego mi zdradzić nie wolno, bo zepsuję Wam przyjemność z czytania.
Powieść "Żony i córki" idealnie nadaje się do umieszczenia w serii Angielski ogród, wspaniale oddaje realia XIX-wiecznej angielskiej społeczności.
"Nie ma to jak racjonalny naukowiec, który wpadnie w sidła miłości! Nikt go nie pokona w konkurencji szaleństwa".
"Żony i córki" to ostatnia, niedokończona powieść Elizabeth Gaskell, śmierć autorki przerwała prace nad tą książką przed samym zakończeniem, którego na szczęście możemy się z dużym prawdopodobieństwem domyślić. Historię w niej opowiedzianą odbieram jako...
2019-09-18
"Przecież tu chodzi o całe moje życie! Czy mam pozwolić je sobie zmarnować dla głupiego dziewczyńskiego kaprysu?".
A żeby ci kowadło na łeb spadło, podły szczurze.
Ile takich dziewczyn jak Maggie cierpiało, bo uległo męskim kaprysom tylko dlatego, że "kobieta musi być posłuszna"? Nawet nie chce mi się myśleć, jak wiele ludzkich krzywd zostało wyhodowanych na gruncie podobnych bzdur. Do tego jeszcze jawne faworyzowanie przez matkę potomka płci męskiej, bo przecież synusiowi wolno więcej, a dziewczyna niech zna swoje miejsce w szeregu. I nie łagodzi mojego wzburzenia sposób, w jaki Elizabeth Gaskell zakończyła historię Edwarda, wcale mi go nie żal. Powiem więcej, jestem rozczarowana pomysłem rozwiązania sprawy, na który ostatecznie zgodziła się Maggie, chłopak powinien ponieść wszystkie konsekwencje swoich czynów, bo wyłącznie on sam był za nie odpowiedzialny.
Kolejny raz Elizabeth Gaskell nie zawodzi, takie rodzinne małe tajemnice pewnie były w tamtych czasach na porządku dziennym.
"Przecież tu chodzi o całe moje życie! Czy mam pozwolić je sobie zmarnować dla głupiego dziewczyńskiego kaprysu?".
A żeby ci kowadło na łeb spadło, podły szczurze.
Ile takich dziewczyn jak Maggie cierpiało, bo uległo męskim kaprysom tylko dlatego, że "kobieta musi być posłuszna"? Nawet nie chce mi się myśleć, jak wiele ludzkich krzywd zostało wyhodowanych na gruncie...
2019-09-16
Główna bohaterka, Margaret Hale, to dziewczyna wychowana na damę, wraz z całą paletą wad i zalet tego stanu. Splot życiowych okoliczności wyrwie ją z zacisznego rodzinnego miasteczka i rzuci do zadymionego, robotniczego Milton. Jak można się domyślić, zmiana ta będzie dla niej trudna do zniesienia, a poznanie młodego przemysłowca Johna Thorntona na pewno jej tego nie ułatwi, bo nie jest to człowiek o finezyjnym usposobieniu. Północ i Południe, ogień i woda, czy uda się pogodzić dwie skrajności?
"Północ i Południe" to angielska powieść społeczno-obyczajowa osadzona w realiach połowy XIX w, która dotyka wielu problemów społecznych z tamtych lat. Od nędzy robotniczych rodzin, przez strajki, po przenikanie się klas - tak w wielkim skrócie. Oczywiście, znajdzie się tu i wątek miłosny, ale nie jest to żadne ckliwe romansidło, proszę nie zrażajcie się, zanim nie spróbujecie. Jestem pod wrażeniem twórczości Elizabeth Gaskell, musiała być naprawdę bystrym obserwatorem swojego otoczenia, a przy okazji potrafiła przelać swoje myśli na papier w sposób, który nie przyprawiał czytelnika o ból zębów (jak twórczość pana Dickensa na przykład, do dziś mnie ćmi przy górnej lewej szóstce na samo wspomnienie).
Główna bohaterka, Margaret Hale, to dziewczyna wychowana na damę, wraz z całą paletą wad i zalet tego stanu. Splot życiowych okoliczności wyrwie ją z zacisznego rodzinnego miasteczka i rzuci do zadymionego, robotniczego Milton. Jak można się domyślić, zmiana ta będzie dla niej trudna do zniesienia, a poznanie młodego przemysłowca Johna Thorntona na pewno jej tego nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-08
"Panie z Cranford odznaczały się owym życzliwym esprit de corps, który pozwalał im nie dostrzegać wszelkich niepowodzeń w próbach ukrywania niedostatku. Kiedy pani Forrester, na przykład, wydawała przyjęcie w swym maleńkim jak dla lalki mieszkanku i mała pokojóweczka przepraszała panie siedzące na sofie, prosząc, by pozwoliły jej wydobyć spod spodu tacę z filiżankami, każda z nas przyjęła ową nowość w postępowaniu jako rzecz najzwyklejszą w świecie, nie przerywając rozmowy o sposobie prowadzenia gospodarstwa i formach towarzyskich, tak jakbyśmy były wszystkie przekonane, że nasza gospodyni ma całe zastępy służby, gospodynię i klucznicę, a nie tę jedną, wziętą z przytułku dziewczyninę, której drobne, ogorzałe ręce nie miały siły przydźwigać na górę tacy bez ukradkowej pomocy pani, która teraz siedziała godnie, udając, że nie wie, jakie ciasto przysłano, chociaż wiedziała, i my wiedziałyśmy, i ona wiedziała, że my wiemy, i my wiedziałyśmy, że ona wie, że my wiemy, że cały ranek przygotowywała kanapki i ciasto biszkoptowe".
Taki właśnie jest świat Pań z Cranford. Drobne przyjemności naznaczone konwenansami, mały teatrzyk życia, w którym uczestniczyły wszystkie. Książka może trochę nudzić, bo w Cranford zbyt wiele się nie dzieje, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że historia wydobywania drogocennej koronki z kotka była całkiem zaskakująca.
Jeżeli zamiarem Elizabeth Gaskell było pokazanie realiów życia zwykłego angielskiego miasteczka, to uważam, że całkiem jej się to udało. Gdzieś, kiedyś mogły żyć takie panie z Cranford, które łączyły "oszczędność z elegancją", bo nie miały innego wyjścia, a przy okazji zastanawiały się, czy wypada im złożyć wizytę pani Fitz-Adam, która była córką farmera.
"Panie z Cranford odznaczały się owym życzliwym esprit de corps, który pozwalał im nie dostrzegać wszelkich niepowodzeń w próbach ukrywania niedostatku. Kiedy pani Forrester, na przykład, wydawała przyjęcie w swym maleńkim jak dla lalki mieszkanku i mała pokojóweczka przepraszała panie siedzące na sofie, prosząc, by pozwoliły jej wydobyć spod spodu tacę z filiżankami, każda...
więcej mniej Pokaż mimo to2004
"Chciałabym przedstawić jakoś tę książkę. Więc może tak: to jest opowieść o miłości. I o niczym więcej".
Tak o "Kapryśnej piątkowej sobocie" pisała sama autorka. Czy to jest książka o miłości? Pewnie tak, chociaż ja preferuję inny typ historii miłosnych, więc nie do końca podzielam zdanie pani Krystyny. Dla mnie była to przyjemna książka z tajemnicą z młodości w tle, aż przy samym końcu nastąpiła, zupełnie przeze mnie nie zrozumiała, pseudomęska bitka kończąca się na oddziale chirurgii szczękowej. Odniosłam też wrażenie, może nie do końca zgodne z rzeczywistością, że postępek ten uzyskał aprobatę bohaterów tej książki, co dla mnie jest zupełnie niezrozumiałe. Nie ma nic bardziej odpychającego niż prymitywna agresja. Tak właśnie autorka zepsuła mi całkiem pozytywne wrażenia z czytania tej książki. Wiem, rozczulam się nad sobą, ale właśnie tak było.
"Chciałabym przedstawić jakoś tę książkę. Więc może tak: to jest opowieść o miłości. I o niczym więcej".
Tak o "Kapryśnej piątkowej sobocie" pisała sama autorka. Czy to jest książka o miłości? Pewnie tak, chociaż ja preferuję inny typ historii miłosnych, więc nie do końca podzielam zdanie pani Krystyny. Dla mnie była to przyjemna książka z tajemnicą z młodości w tle, aż...
2019-02-08
"Niewątpliwe jest również to, że Charlotte zostawiła w swoich papierach cztery Niedokończone opowieści. Jest to równie niezwykła proza, jak wszystko co wyszło spod jej pióra. Dlatego też dziś proponujemy czytelnikom i miłośnikom geniuszu Brontë te cztery niedokończone utwory, wierząc, że dalsze ich wątki rozwinie Wasza wyobraźnia".
A Wasze portfele napchają nasze konto, ale tego już zapomnieli dopisać :)
Ta książka powinna mieć oznaczenie "tylko dla zagorzałych fanów twórczości Charlotte Brontë, którzy MUSZĄ przeczytać wszystko co wyszło spod jej pióra". Ja jestem trochę rozczarowana, liczyłam na coś w stylu "Tajemnicy Edwina Drooda", a dostałam tylko króciutkie urywki historii, które wszystkie razem można przeczytać w godzinę. Czcionka w książce jest ogromna, a treści niewiele. Pozostawiam bez oceny, bo nie za dużo jest tu do oceniania. Ot taka ciekawostka dla pasjonatów.
"Niewątpliwe jest również to, że Charlotte zostawiła w swoich papierach cztery Niedokończone opowieści. Jest to równie niezwykła proza, jak wszystko co wyszło spod jej pióra. Dlatego też dziś proponujemy czytelnikom i miłośnikom geniuszu Brontë te cztery niedokończone utwory, wierząc, że dalsze ich wątki rozwinie Wasza wyobraźnia".
A Wasze portfele napchają nasze konto,...
2019-01-13
Kiedy w brutalnych okolicznościach ginie emerytowany policjant, śledczy prowadzący tę sprawę uświadamiają sobie, że ich zawód ma dość wyraźną wadę - z biegiem lat rośnie liczba wrogów, którzy niekoniecznie żyją zgodnie z przykazaniami. Kto mógł zabić starego glinę, czyżby jakiś rzezimieszek przez niego zapuszkowany niedawno odzyskał wolność? Tak rozpoczyna się ta historia, a to dopiero początek wielkiej tajemnicy, której rozwiązanie mogę uznać za całkiem zaskakujące.
Mnogość wątków i bombardowanie informacjami sprawia, że "Oszukana" momentami troszeczkę przytłacza. Autorka bardzo stara się, żeby każdy bohater z którym się zapoznamy był "jakiś", co niesie za sobą sporą objętość. Osobiście mogłabym żyć bez wiedzy, że Kate Linville niekoniecznie radziła sobie z własnym życiem, a nadkomisarz Caleb Hale to były alkoholik, ponieważ uważam, że właściwie nie wpływa ona zbytnio na fabułę.
Muszę przyznać, że to było całkiem niezłe. Może trochę nazbyt rozwlekłe, ale naprawdę całkiem dobrze się czytało.
Kiedy w brutalnych okolicznościach ginie emerytowany policjant, śledczy prowadzący tę sprawę uświadamiają sobie, że ich zawód ma dość wyraźną wadę - z biegiem lat rośnie liczba wrogów, którzy niekoniecznie żyją zgodnie z przykazaniami. Kto mógł zabić starego glinę, czyżby jakiś rzezimieszek przez niego zapuszkowany niedawno odzyskał wolność? Tak rozpoczyna się ta historia,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-04
Po przyjemnym wieczorze z "Botanicum" zakupiłam od razu zwierzęcą wersję przenośnego muzeum i również miło spędziłam czas. Tym razem dane mi było przypomnieć sobie trochę informacji o zwierzętach, od gąbek i innych bezkręgowców po różnego kształtu i maści ssaki.
Przy okazji wspomniano o różnorodnych środowiskach naturalnych takich jak wody przybrzeżne, rafy koralowe, lasy deszczowe czy pustynie.
Moja ocena jest taka sama jak w przypadku książki o roślinach - 7 gwiazdek za piękne wydanie i wspaniałe ilustracje. Żałuję, że jest to tak okrojona wersja, bo nie zdąży człowiek się porządnie naoglądać, a już koniec książki. Chciałoby się więcej.
Po przyjemnym wieczorze z "Botanicum" zakupiłam od razu zwierzęcą wersję przenośnego muzeum i również miło spędziłam czas. Tym razem dane mi było przypomnieć sobie trochę informacji o zwierzętach, od gąbek i innych bezkręgowców po różnego kształtu i maści ssaki.
Przy okazji wspomniano o różnorodnych środowiskach naturalnych takich jak wody przybrzeżne, rafy koralowe,...
2016-12-26
Jako dziecko uwielbiałam wszystko, co dotyczy przyrody. Czytałam tony książek o roślinach i zwierzętach, z zapartym tchem oglądałam "Zwierzęta świata", a w "Poradniku weterynaryjnym" mojego dziadka miałam pozaznaczane ulubione fragmenty (wąglik, wścieklizna i te sprawy).
Trzy lata na biol-chem-fizie w liceum i rozszerzona matura z biologii sprawiły jednak, że przestałam sięgać po książki o tej tematyce. Zbyt dogłębnie poznałam temat, dopadło mnie zmęczenie materiału. Lata jednak lecą i ostatnio skusiłam się na "Botanicum. Muzeum roślin".
Książka jest pięknie wydana, wielka, z wieloma wspaniałymi ilustracjami. Tekstu i wiedzy jest w niej niestety stosunkowo mało, dlatego tylko 7 gwiazdek. Za to porusza ona wiele zagadnień i podaje trochę ciekawostek. Można z nią spędzić przyjemne chwile, o ile lubi się rośliny.
Chętnie sięgnę też po "Animalium. Muzeum Zwierząt", które z resztą już sobie zamówiłam, w związku ze zbliżającą się datą mych urodzin.
Jako dziecko uwielbiałam wszystko, co dotyczy przyrody. Czytałam tony książek o roślinach i zwierzętach, z zapartym tchem oglądałam "Zwierzęta świata", a w "Poradniku weterynaryjnym" mojego dziadka miałam pozaznaczane ulubione fragmenty (wąglik, wścieklizna i te sprawy).
Trzy lata na biol-chem-fizie w liceum i rozszerzona matura z biologii sprawiły jednak, że przestałam...
2018-07-21
"Przypomina mi to czekanie w gabinecie dentystycznym" - pomyślała Eleanor, przyglądając się im znad filiżanki kawy. "Siedzenie w kolejce i słuchanie zawadiackich dowcipów pozostałych pacjentów, których wcześniej czy później i tak czeka spotkanie z dentystą".
[rozlega się przerażający śmiech dentysty, w tle słychać dźwięk wiertarki turbinowej]
Nawiedzone domy to nic, w głębi duszy każdego człowieka czai się strach przed dentystą :)
"Nawiedzony dom na wzgórzu" opowiada historię... nawiedzonego domu, który faktycznie znajduje się na wzgórzu. Chyba nie rozminę się zbytnio z prawdą, jeżeli stwierdzę, że książka ta, to klasyczna opowieść o domu, w którym dzieją się zjawiska nadprzyrodzone. Problem z takimi miejscami jest taki, że właściwie to zbytnio nie straszą czytelnika. Groza, o ile w ogóle można nazwać w ten sposób tę specyficzną aurę wokół domu, jest bardzo subtelna. Przez większość czasu mamy raczej leniwą opowieść obyczajową z panią Dudley, która koniecznie musi posprzątać ze stołu o konkretnej godzinie i resztą towarzystwa zajmującą się raczej rozmową i rozrywkami niż zjawiskami nadprzyrodzonymi. Powoli jednak zmierzamy do zakończenia, które może zaskakujące nie jest, ale mnie usatysfakcjonowało.
Podsumowując - to jest książka o nawiedzonym miejscu, ale bez krwi, flaków i innych tego typu atrakcji, więc jeżeli szukacie czegoś mocnego - nie tędy droga.
"Przypomina mi to czekanie w gabinecie dentystycznym" - pomyślała Eleanor, przyglądając się im znad filiżanki kawy. "Siedzenie w kolejce i słuchanie zawadiackich dowcipów pozostałych pacjentów, których wcześniej czy później i tak czeka spotkanie z dentystą".
[rozlega się przerażający śmiech dentysty, w tle słychać dźwięk wiertarki turbinowej]
Nawiedzone domy to nic, w...
2013-12
"Ellen March kupuje wymarzony własny dom, stary dworek ukryty w sosnowym lesie".
To zdanie z opisu, w połączeniu z uroczą okładką z kotem, sprawiło, że po prostu musiałam przeczytać tę książkę. Uwielbiam klimat starych domów, a stary dworek w lesie to dla mnie wymarzone tło dla wszelkich historii. I chyba największe życiowe marzenie, oczywiście poza własną, wielką biblioteczką :)
Spodziewałam się szablonowego romansidła i tu się pozytywnie zdziwiłam, ponieważ wcale tak źle i mało oryginalnie nie było :) Intryga wymyślona przez autorkę dość przewidywalna, ale książkę przeczytałam z przyjemnością, pomijając szpile zazdrości wysyłane w kierunku głównej bohaterki z powodu tego pięknego, starego dworku będącego w jej posiadaniu.
"Ellen March kupuje wymarzony własny dom, stary dworek ukryty w sosnowym lesie".
To zdanie z opisu, w połączeniu z uroczą okładką z kotem, sprawiło, że po prostu musiałam przeczytać tę książkę. Uwielbiam klimat starych domów, a stary dworek w lesie to dla mnie wymarzone tło dla wszelkich historii. I chyba największe życiowe marzenie, oczywiście poza własną, wielką...
2010-01
Książka, którą kupiłam na prezent, który jednak nigdy nie został wręczony :) Zajrzałam do niej "na chwilę" wracając pociągiem do domu i po prawie 3,5h przegapiłam stację. Bardzo piękna opowieść, ale również bardzo smutna. Z jednej strony czyta się ją jednym tchem, a z drugiej pobudza do głębszych refleksji i zastanowienia się nad naszym życiem.
Polecam.
Książka, którą kupiłam na prezent, który jednak nigdy nie został wręczony :) Zajrzałam do niej "na chwilę" wracając pociągiem do domu i po prawie 3,5h przegapiłam stację. Bardzo piękna opowieść, ale również bardzo smutna. Z jednej strony czyta się ją jednym tchem, a z drugiej pobudza do głębszych refleksji i zastanowienia się nad naszym życiem.
Polecam.
2016-06-06
Zacznę od pięknego opakowania w jaki zostały zapakowane te historie, nie powinno się oceniać książki po okładce, ale nie przeszkadza to przecież w jej podziwianiu. Mnie ta okładka akurat urzekła, może mam jakieś dziwne gusta, ale szalenie podoba mi się ten mroczny cmentarz plus pół futrzaste kocię-pół kocia czaszka :) Przy okazji wspomnę też o ilustracjach Rafała Drzycimskiego, które również bardzo cieszyły moje oko w trakcie czytania.
Wróćmy jednak do rzeczy najważniejszej - zawartości tego zbioru. To kolejne historie o duchach z subtelnym klimatem grozy, które cenię za pewien specyficzny charakter. Trudno określić dokładnie o co chodzi, to jest takie pewne enigmatyczne coś, które w podobnych historiach pozwala wskoczyć moim trybikom na miejsce i wprawia mnie w zachwyt. Ten zbiór jednak nie trafi na półkę ulubione, w opowieściach Le Fanu odrobinkę za często pojawiają się stwory takie jak elfy, a za mało jest dreszczyku. Mimo to oceniam całość jako bardzo dobrą, bo niewiele zabrakło do perfekcji.
Moje ulubione opowiadania to "Duch pani Crowl" i "Biały kot z Drumgunniol".
Zacznę od pięknego opakowania w jaki zostały zapakowane te historie, nie powinno się oceniać książki po okładce, ale nie przeszkadza to przecież w jej podziwianiu. Mnie ta okładka akurat urzekła, może mam jakieś dziwne gusta, ale szalenie podoba mi się ten mroczny cmentarz plus pół futrzaste kocię-pół kocia czaszka :) Przy okazji wspomnę też o ilustracjach Rafała...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-09
"Niektóre rzeczy są jak KOTWICA Lisey pamiętasz?"
"Historia Lisey" to trochę inny King niż ten, do którego zdążyłam się przez te dziesięć lat przyzwyczaić. Pytanie, które od razu ciśnie się na usta: czy to dobrze, czy źle? Moja odpowiedź będzie w stylu tych poprawnych politycznie: zależy jak dla kogo :)
Historia Lisey jest raczej z gatunku zakręconych, a do tego przepełniona kingowym słowotwórstwem, przez co trochę trudna w odbiorze. Ale jak się człowiek do tego przyzwyczai, to dalej idzie już bezboleśnie, przynajmniej dla czytelnika, bo dla bohaterów niekoniecznie.
Będzie mrocznie, momentami krwisto, na pewno nie nudno. Miłość łącząca Lisey i Scotta to nie bajeczka na dobranoc. Tak jak większość prawdziwych związków, miała też swoje ciemne strony. Jak się okazało Kingowi nie tylko świetnie wychodzi przedstawianie skomplikowanych relacji w małych społecznościach. Równie dobrze udało mu się oddać intymność i wyjątkowość więzi łączącej dwoje ludzi.
Mnie się podobało, nic dziwnego - pewne elementy fabuły zostały już wykorzystane np. w "Talizmanie", który bardzo przypadł mi do gustu. Całość oceniam bardzo dobrze, a moimi ulubionymi fragmentami są: historia Paula i zakończenie z opowieścią dla Lisey włącznie.
W trakcie czytania czasem zastanawiałam się, ile w parze głównych bohaterów jest samego Stephena i Tabithy. Tak, wiem, czytałam we wstępie, że Tabitha nie jest Lisey, ale to było silniejsze ode mnie.
Z drugiej strony King lubi sobie popisać o pisarzach, niedoszłych pisarzach, martwych pisarzach, żonach pisarzy i wdowach po martwych pisarzach. A nawet o wdowcach pisarzach i martwych pisarskich alter ego. Może po prostu nie powinnam doszukiwać się w tym drugiego dna.
Mimo iż okładka mnie przyciągała, ciągle zwlekałam z czytaniem "Historii Lisey". Pewnie ma to związek z tym, że przeczytałam o niej kilka niepochlebnych opinii. Na szczęście w końcu postanowiłam zmierzyć się z problemem i okazało się, że nie taki diabeł straszny. Chociaż nie, trochę straszny. Ale w końcu tak miało być, smerdolone ślamanogi! :)
"Niektóre rzeczy są jak KOTWICA Lisey pamiętasz?"
"Historia Lisey" to trochę inny King niż ten, do którego zdążyłam się przez te dziesięć lat przyzwyczaić. Pytanie, które od razu ciśnie się na usta: czy to dobrze, czy źle? Moja odpowiedź będzie w stylu tych poprawnych politycznie: zależy jak dla kogo :)
Historia Lisey jest raczej z gatunku zakręconych, a do tego...
2015-10-18
To miała być nowela w stylu Agathy Christie i można powiedzieć, że nawet była w takim stylu – trucizna, pistolet, odcięta od świata rodzinka z mało idealnymi stosunkami międzyludzkimi i główny punkt programu – problematyczny testament. Brzmi jak przepis na udaną historię kryminalną według Christie. Tylko, że do poziomu intryg Agathy trochę autorce zabrakło. Nie zdziwiło mnie to wcale, w końcu Królowa kryminału może być tylko jedna :)
Nie mogę jednak powiedzieć, że „Zamieć śnieżna i woń migdałów” to totalna porażka. Pani Läckberg bardziej przypadła mi do gustu w dłuższych formach, ale nie żałuję czasu poświęconego na to opowiadanie. Nawet jeżeli z Martina żaden Poirot, ani nawet panna Marple.
Na koniec dodam, że chyba za dużo czytam takich kryminałów, bo od razu po przeczytaniu tytułu i wstępu, że będzie to nowelka w stylu Christie, wiedziałam że zapach migdałów na pewno nie będzie pochodził z wyrobów cukierniczych ;)
To miała być nowela w stylu Agathy Christie i można powiedzieć, że nawet była w takim stylu – trucizna, pistolet, odcięta od świata rodzinka z mało idealnymi stosunkami międzyludzkimi i główny punkt programu – problematyczny testament. Brzmi jak przepis na udaną historię kryminalną według Christie. Tylko, że do poziomu intryg Agathy trochę autorce zabrakło. Nie zdziwiło...
więcej mniej Pokaż mimo to2010
Książka jest króciutka, jak dla mnie tak na 30min :)
W porównaniu do objętości innych dzieł Kinga to prawie jak jakieś mikro opowiadanie.
Większość czytelników się jej tak strasznie czepia, że beznadziejna jest i w ogóle, ale ja się tam cieszę, że mnie mistrzunio King wilkołakami uraczył. Nawet w takiej formie, i płakać z tego powodu na pewno nie będę.
Lubię tematykę wilkołaków i dlatego tak wysoko oceniam ten tytuł, bo jeżeli chodzi o sam motyw to wszystko jest na miejscu: była bestia? Była. Śmierdząca i paskudna z wielkimi zębami i pazurami - czyli taka jaka powinna być. Było trochę krwi i drapania w okna po nocach.
Tylko szkoda, że z tego motywu nie powstała "pełna" książka w stylu Kinga, podejrzewam, że byłaby jedną z moich ulubionych :) Taka wiecie, ponad 1000 stron byłaby w sam raz! A tak tylko siedem gwiazdek, mniej nie dam, w końcu książek o wilkołakach miałam się zbytnio nie czepiać ;)
Książka jest króciutka, jak dla mnie tak na 30min :)
W porównaniu do objętości innych dzieł Kinga to prawie jak jakieś mikro opowiadanie.
Większość czytelników się jej tak strasznie czepia, że beznadziejna jest i w ogóle, ale ja się tam cieszę, że mnie mistrzunio King wilkołakami uraczył. Nawet w takiej formie, i płakać z tego powodu na pewno nie będę.
Lubię tematykę...
Tytułowy Dewajtis dębem był, dla totalnych mieszczuchów - drzewo to takie, ogromne, liściaste, jesienią żołędzie na ludziki z niego spadają (nie mylić z kasztanem, kasztany to te od matur). Tlen produkuje, a kiedyś to i zababonów trochę. Rósł on sobie na Żmudzi, gdzie wychowywał się również główny, niedendrologiczny bohater tej książki, Marek Czertwan. Chłopisko to było rosłe, ale zamknięte w sobie i małomówne. Nie przysporzy mu to przyjaciół, oj nie. Będzie się pan Marek z różnymi problemami borykał, a z jakimi, tego dowiecie się już z książki.
Maria Rodziewiczówna jest autorką jednych z pierwszych przeczytanych przeze mnie romansów. Wyszperane cichaczem z półki mamy pozwalały mi przenieść się w bajkowe i malownicze wiejskie zagrody i obejścia oraz piękne pańskie dwory. Miłość też tam oczywiście była, ale jak to już czasem w romansidle bywa, nie od razu szczęśliwa i nie tak zaraz od pierwszego wejrzenia.
"Dewajtis" to pierwsza książka autorki, którą przeczytałam i mam do niej wielki sentyment. Przeczytana ponownie po latach niewiele straciła na swym uroku, polecam każdej kobiecie szukającej odmiany od współczesnych historii miłosnych. Jeżeli dość archaiczny język Wam nie straszny, czytajcie niewiasty, bo warto poznać historię Marka, Ireny i starego dębu!
Tytułowy Dewajtis dębem był, dla totalnych mieszczuchów - drzewo to takie, ogromne, liściaste, jesienią żołędzie na ludziki z niego spadają (nie mylić z kasztanem, kasztany to te od matur). Tlen produkuje, a kiedyś to i zababonów trochę. Rósł on sobie na Żmudzi, gdzie wychowywał się również główny, niedendrologiczny bohater tej książki, Marek Czertwan. Chłopisko to było...
więcej Pokaż mimo to