-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
1999
2015-09-20
Komuś, kto nie miał nigdy styczności ze środowiskiem medycznym, ta książka może się podobać. Zdradzę Wam jednak w tajemnicy coś, co może obniżyć jej wartość – lekarz też człowiek. Tak! Nawet taki dentysta! Po ubraniu się w fartuchy nie zmieniamy się w maszynki, może i przywdziewamy maskę profesjonalizmu, ale gdzieś tam środku nadal jesteśmy ludźmi z normalnymi ludzkimi odruchami.
Mam sporo zastrzeżeń do tej książki. Już pierwszy rozdział podniósł mi ciśnienie. Wiem, że postacie książce są fikcyjne, ale życzę tej pani powodzenia w środowisku, po opisaniu takiego przypadku. Już widzę te stada chirurgów pijących kawę i plotkujących z policjantami kiedy pacjentka na stole wykrwawia się po postrzale. Bo oczywiście tylko nasza autorka, będąc na pierwszym dyżurze jako stażystka na chirurgii, wiedziała że natychmiastowa operacja jest konieczna.
Zresztą, nie wiem jaki tam u autorki mają Kodeks Etyki Lekarskiej, ale nasz zabrania takich zachowań, jak opisywanie takich sytuacji w książce:
„1. Lekarze powinni okazywać sobie wzajemny szacunek. Szczególny szacunek i względy należą się lekarzom seniorom, a zwłaszcza byłym nauczycielom.
2. Lekarz powinien zachować szczególną ostrożność w formułowaniu opinii o działalności zawodowej innego lekarza, w szczególności nie powinien publicznie dyskredytować go w jakikolwiek sposób.
3. Lekarz wszelkie uwagi o dostrzeżonych błędach w postępowaniu innego lekarza powinien przekazać przede wszystkim temu lekarzowi. […]”
Nawet jeżeli to tylko i wyłącznie fikcja to pozostawiła straszny niesmak. Poza tym to nie była jedyna taka historia w tej książce, gdzie autorka jest tą idealną, a reszta lekarzy to leniwi debile.
Dalej też było ciekawie. Na przykład autorka cieszy się, że pacjent ma ciężką chorobę, bo gdyby jej nie miał to wyszłaby na idiotkę. Brawo, piękna moralna postawa! Albo te śmichy chichy na widok męskiego przyrodzenia, no ludzie! Po pierwszym roku na praktykach asystowałam przy cewnikowaniu mężczyzny i jakoś obyło się bez takich scen, nikt niczego nie komentował.
Większość z tych opowieści to bujda na resorach. Ma na celu wstrząśnięcie ludźmi, którzy nie mają do czynienia z tym wszystkim na co dzień. Dlaczego w tej książce ciągle przewijają się odbyty, hemoroidy, pochwy, poronienia, małe dzieci i zgony? Zszokujmy trochę ludzi, później pograjmy im na uczuciach. Nie dajcie się na to nabrać. Ja strasznie żałuję wydanych na tę książkę pieniędzy, nie watra jest funta kłaków.
Poza tym to wywyższanie chirurgii nad wszystko inne też trochę mi działało na nerwy. Ale akurat przy tej okazji zawsze przypomina mi się tekst, którym częstowali nas anestezjolodzy przy asystowaniu na bloku:
"Wiecie po co jest ten parawan między anestezjologiem, a chirurgiem? Oddziela sztukę od rzemiosła".
Sama mogłabym sypnąć wieloma anegdotami z czasów studiów i z własnych doświadczeń w pracy, ale nie mam potrzeby tworzenia książki. Poza tym moje historie nie są aż tak spektakularne, kto by tam chciał słuchać o dziurach w zębach, chirurgia to dopiero jest temat!
A porównania do Thorwalda to już gruba przesada!
Komuś, kto nie miał nigdy styczności ze środowiskiem medycznym, ta książka może się podobać. Zdradzę Wam jednak w tajemnicy coś, co może obniżyć jej wartość – lekarz też człowiek. Tak! Nawet taki dentysta! Po ubraniu się w fartuchy nie zmieniamy się w maszynki, może i przywdziewamy maskę profesjonalizmu, ale gdzieś tam środku nadal jesteśmy ludźmi z normalnymi ludzkimi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2009
Najlepsza książka o wilkołakach z jaką miałam dotąd styczność. Moje ulubione futrzaste bestyjki zostały świetnie wkomponowane we współczesne realia, nikt nie wyje do księżyca w pełni i nie biega po ciemnym lesie, ale i tak jest super.
Jak czytałam ją po raz pierwszy to momentami przechodziły mnie ciarki (a to nie często się zdarza, naprawdę), była tam taka jedna scena, moja ulubiona z resztą, z balkonem w roli głównej, strach się bać! Nadal chętnie do niej wracam, chociaż już straciła walory straszące, bo znam ją na wylot. Polecam wszystkim zainteresowanym tematem wilkołaków, bo książek o tych stworach za dużo nie ma.
Film na podstawie tej książki (Wolfen z 1981 roku) również polecam, bardzo ładne i niekomputerowe futrzaki im tam wyszły.
Najlepsza książka o wilkołakach z jaką miałam dotąd styczność. Moje ulubione futrzaste bestyjki zostały świetnie wkomponowane we współczesne realia, nikt nie wyje do księżyca w pełni i nie biega po ciemnym lesie, ale i tak jest super.
Jak czytałam ją po raz pierwszy to momentami przechodziły mnie ciarki (a to nie często się zdarza, naprawdę), była tam taka jedna scena,...
2015-08-30
Na początku chciałabym zaznaczyć, że nie jestem fanatyczną miłośniczką trylogii Millenium – oczywiście, muszę przyznać, że Larsson znał się na swojej robocie i wyszło mu coś naprawdę dobrego, ale osobiście nie widzę sensu tej krucjaty przeciw człowiekowi, który postanowił napisać kontynuację.
Nie obchodzą mnie motywy tego procederu – może Lagercrantz faktycznie leciał tylko na kasę i popularność serii, a może po prostu sam był fanatykiem Millenium i napisanie kontynuacji jest dla niego najlepszą rzeczą w życiu, jaka mu się przytrafiła – nikt z nas tego nie wie na pewno i nikt się nie dowie, więc spekulacje na ten temat wydają mi się bez sensu. Zaglądanie do czyjegoś portfela również jest raczej w złym tonie. Mnie w ogóle nie interesuje sprawa między spadkobiercami Larssona i cała ta skandaliczna otoczka, za to szczególnie interesowała mnie treść.
Odbiór tej książki w dużej mierze zależy od nastawienia – jak sobie z góry postanowisz, że to gówno, bo to nie Larsson, to chociażby Lagercrantz na głowie stanął, to i tak się nie spodoba. Nie, bo nie. Trzeba tu wykazać trochę dobrej woli. Oczywiście nie jest to obowiązkowe, każdy ma prawo do swojego zdania. Tylko to jest trochę krzywdzące dla książki – jak już naprawdę nie jesteś w stanie wykrzesać odrobiny entuzjazmu, to może po prostu nie czytaj? Po co się denerwować, po co później pluć jadem? Zresztą – co kto lubi, a mi nic do tego. Jak dla kogoś Millenium skończyło się na trzecim tomie, to ma święte prawo do takiego myślenia.
Chociaż byłaby niezła kupa śmiechu, jakby się okazało, że Larsson zostawił tak naprawdę całą czwartą część i cały ten szum wokół Lagercrantza to tylko reklama, a najwięksi jego fanatycy zbojkotowali ją, bo to przecież nie Stieg ;)
Nie miałam zabierać się za czytanie tej książki zaraz po premierze, kupić owszem, planowałam, ale raczej miała podzielić los wielu innych książek kupionych „na teraz” – pokurzyć się jeszcze trochę na półce. Później jednak rozpętała się burza oburzonych „czytelników”, którzy jej nie przeczytali, a negatywnie oceniali, bo tak. A że jestem człowiekiem z natury przekornym, zmotywowało mnie to do zabrania się za nią od razu, gdy tylko wysupłałam ją z kartonu.
Wracając do samej książki – rozczaruję wszystkich, którzy liczyli teraz na jakąś rozprawę porównawczą obejmującą styl obu autorów i tym podobne bzdety. Ja się tam na tym nie znam, a przyznam się szczerze, że po prawie roku od przeczytania ostatniego tomu Millenium sporo rzeczy mi się już zatarło w pamięci. Nie wiem, czy byłabym w stanie wyłapać jakieś nieścisłości.
Może też dla tego całość podobała mi się. Naprawdę, ani chwili nie żałowałam, że ją kupiłam i czytam. Chociaż też nie szukałam jak wściekły pies każdej drobnostki, która świadczyłaby, że to już nie to Millenium, nie ten Blomkvist i nie ta Salander. Starałam się nie patrzeć na tę książkę tylko przez pryzmat innego autora. Dzięki temu spędziłam z nią kilka miłych chwil. Cała intryga była zgrabnie zaplanowana, nie było dłużyzn i momentami ciężko było mi się oderwać. Nie wiem czy Larsson chciał żeby ta historia potoczyła się właśnie w takim kierunku, ale tego niestety nie dowiemy się już nigdy. Dla mnie to całkiem akceptowalny kierunek.
Nie wiem czy ją polecam, niech każdy decyzję o sięgnięciu po tę pozycję podejmie sam. Na pewno nie czuję żadnych wyrzutów sumienia, że ją przeczytałam ;)
Na początku chciałabym zaznaczyć, że nie jestem fanatyczną miłośniczką trylogii Millenium – oczywiście, muszę przyznać, że Larsson znał się na swojej robocie i wyszło mu coś naprawdę dobrego, ale osobiście nie widzę sensu tej krucjaty przeciw człowiekowi, który postanowił napisać kontynuację.
Nie obchodzą mnie motywy tego procederu – może Lagercrantz faktycznie leciał...
2015-04-08
Wydawało mi się, że nic nie przebije "Stulecia chirurgów", które podobało mi się bardzo. Okazuje się jednak, że "Stulecie detektywów" przypadło mi do gustu jeszcze bardziej.
Książka ma 700 stron, a ja ani razu się nie nudziłam, a nawet pod koniec czytałam na raty żeby się za szybko nie skończyła! Naprawdę fascynujące było wędrowanie przez początki kryminalistyki od problemów z identyfikacją przestępców po eksperymenty balistyczne. Kto dziś myśli o tym, że kiedyś odciski palców przestępców były traktowane jako wymyślne głupoty, a odróżnienie krwi ludzkiej od zwierzęcej było praktycznie niemożliwe i każdy morderca mógł bronić się przed karą twierdząc, że mordował właśnie swój niedzielny rosół, a nie sąsiadkę.
Książka nie jest przepełniona nudnymi faktami, często autor opisuje przestępstwa i śledztwa, w których wykorzystana została jakaś nowa metoda kryminalistyczna. Najciekawsze w tym wszystkim było dla mnie to, że naukowcy byli tak sceptycznie nastawieni do nowych technik i potrafili prowadzić prawdziwe batalie w sądach broniąc własnym honorem przestarzałych, błędnych metod. Chociaż z drugiej strony to co teraz dla mnie jest oczywiste wtedy było traktowane jak magia.
Najciekawsze moim zdaniem rozdziały dotyczyły początków medycyny sądowej i toksykologii. Identyfikacja i balistyka trochę odbiegają od moich zainteresowań, ale autor opisał to tak, że nie nudziła mnie ich historia.
Polecam tę książkę zainteresowanym historią kryminalistyki i medycyny sądowej - naprawdę warto po nią sięgnąć, nie jest suchym opracowaniem naukowym, a opowieścią pełną przygód i trudności, jakie przeżywali pierwsi medycy sądowi.
"Godzina detektywów" już na mnie czeka, a ja nadal zwlekam z jej czytaniem żeby się za szybko nie skończyła.
Wydawało mi się, że nic nie przebije "Stulecia chirurgów", które podobało mi się bardzo. Okazuje się jednak, że "Stulecie detektywów" przypadło mi do gustu jeszcze bardziej.
Książka ma 700 stron, a ja ani razu się nie nudziłam, a nawet pod koniec czytałam na raty żeby się za szybko nie skończyła! Naprawdę fascynujące było wędrowanie przez początki kryminalistyki od...
2015-02-06
"Rządzący Trzecią Rzeszą oferowali lekarzom coś niesłychanie kuszącego, coś, co do tamtej pory nie istniało: zamiast świnek morskich, szczurów, królików mogli do swych doświadczeń wykorzystywać ludzi, masowo".
Spodziewałam się po tym tytule formy bardziej naukowego opracowania i niestety się rozczarowałam. Widać od razu, że autor nie ma żadnego związku z medycyną. Brakowało mi najbardziej właśnie medycznych szczegółów wszystkich opisywanych procederów. Oczywiście znajdziemy dużo dat, cytatów, liczb, ale sama medycyna gdzieś się w tym natłoku informacji rozmyła.
Początkowo wydawało mi się, że plusem tej książki będzie dużo cytatów i przede wszystkim przypisów, jednak z czasem zaczęło to być męczące. Książka sama w sobie nie jest łatwa w odbiorze, dość często musiałam sobie robić przerwy podczas jej czytania.
Do tego dochodzą momentami irytujące i zupełnie niepotrzebne ironiczne komentarze autora.
Ciężko jest ocenić tę książkę, niewątpliwie ma przyciągający uwagę tytuł, za którym jednak nie stoi wnikliwe i szczegółowe opracowanie tematu. Zabrakło czegoś, co mogłoby wyróżnić ją na tle innych książek o tej tematyce, jest po prostu przeciętna.
"Rządzący Trzecią Rzeszą oferowali lekarzom coś niesłychanie kuszącego, coś, co do tamtej pory nie istniało: zamiast świnek morskich, szczurów, królików mogli do swych doświadczeń wykorzystywać ludzi, masowo".
Spodziewałam się po tym tytule formy bardziej naukowego opracowania i niestety się rozczarowałam. Widać od razu, że autor nie ma żadnego związku z medycyną....
2007
To nie jest cud literatury, w stylu tych przepełnionych kwiecistymi opisami, od których zęby mogą rozboleć. To książka przesiąknięta duchem wolności, który objawił się na oddziale psychiatrycznym jako McMurphy, dobrowolnie zresztą skazujący się na pobyt w tym przybytku. Arogancki drań postanowił zmienić wyrok na wakacje z czubkami, nie przewidział jednak, że swego terytorium strzeże smoczyca zwana Siostrą Oddziałową.
Autor wprowadził nas w uporządkowany świat siostry Ratched kierującej swoim oddziałem twardą ręką. Pod pozorami anielskiej cierpliwości kryje się bezduszny robot, który nie cofnie się przed niczym, żeby utrzymać ład i porządek. Najważniejsze jest przecież ścisłe przestrzeganie planu dnia, nic ani nikt nie ma prawa go zakłócać.
Mnie aż zatrzęsło kiedy Siostra Oddziałowa rozpoczęła popis swoich umiejętności manipulacji. Wredne babsko owinęło sobie pacjentów wokół palca z wylakierowanym paznokciem. Każdego dnia zabierała im resztki indywidualności i człowieczeństwa. Czy udało im się odzyskać władzę nad swoim życiem? Przekonajcie się! McMurphy rozpoczął wojnę, której potyczki śledziłam z ogromnym zainteresowaniem, zastanawiając się kto tym razem będzie górą, on czy siostra Ratched.
Gadać o metaforach współczesnego świata nie będę, to nie lekcje języka polskiego. Całość podobała mi się, podobnie jak jej ekranizacja, z moim ulubionym Nicholsonem w roli głównej. Film ma trochę za mało mocy, jaką dysponuje książka, ale i tak jest jednym z moich ulubionych.
To nie jest cud literatury, w stylu tych przepełnionych kwiecistymi opisami, od których zęby mogą rozboleć. To książka przesiąknięta duchem wolności, który objawił się na oddziale psychiatrycznym jako McMurphy, dobrowolnie zresztą skazujący się na pobyt w tym przybytku. Arogancki drań postanowił zmienić wyrok na wakacje z czubkami, nie przewidział jednak, że swego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-17
„Syrenka” w porównaniu do „Niemieckiego bękarta” wypada trochę lepiej. Intryga może nie jest bardzo zagmatwana i jakoś specjalnie zaskakująca, ale przynajmniej tym razem tytuł nie sugeruje nam rozwiązania, zanim w ogóle zajrzymy do książki.
Autorka ma pewien schemat na prowadzenie akcji i w ogóle na całą konstrukcję książki, który ogólnie bardzo lubię, ale w Sadze o Fjällbace zaczyna mnie on już trochę nudzić. Gdybym nie czytała tomów jeden po drugim pewnie nie uznałabym tego za żaden minus, w końcu wstawki z przeszłości łączące się z teraźniejszością uwielbiam. Udaję więc, że tego nie zauważyłam i że nadal mi się to podoba.
Część obyczajowa, czyli wszystko poza śledztwem, zaczyna wędrować w trochę zbyt szalonym kierunku. Rola Eriki, którą w drugiej części uznałam za naturalną i przez to prawdziwą, w tej zamieniła się na coś zupełnie przeciwnego. Mimo swojego stanu zaczęła prowadzić własne śledztwo, oczywiście bez wiedzy Patrika, a nawet posunęła się dalej i postanowiła wsadzić nos w policyjne sprawy. Dla mnie odbija się to bardzo negatywnie na wiarygodności książki, dodaje sztuczności i stanowi jej wadę. Do tej pory ceniłam postać Eriki właśnie za w miarę zdroworozsądkowe podejście do pracy męża, jednak autorka postanowiła trochę zwiększyć jej udziały w wątku kryminalistycznym.
Końcówka wywołała we mnie mieszane uczucia. Przez pozostałych pięć tomów wszystko odbywało się w miarę naturalnie, ale zakończenie szóstego to już chyba nadmiar atrakcji, przynajmniej jak dla mnie. Nie wiem dlaczego autorka postanowiła aż tak zamieszać w życiu naszych głównych bohaterów, chyba muszę zabrać się za kolejny tom i się przekonać. Mam nadzieję, że to nie był tylko tani chwyt marketingowy.
„Syrenka” w porównaniu do „Niemieckiego bękarta” wypada trochę lepiej. Intryga może nie jest bardzo zagmatwana i jakoś specjalnie zaskakująca, ale przynajmniej tym razem tytuł nie sugeruje nam rozwiązania, zanim w ogóle zajrzymy do książki.
Autorka ma pewien schemat na prowadzenie akcji i w ogóle na całą konstrukcję książki, który ogólnie bardzo lubię, ale w Sadze o...
2015-12-04
"Kiedy dwieście lat temu w Alpach wynaleziono wspinaczkę wysokogórską, był to zadziwiająco prosty sport: należało wyszukać górę, im wyższą, tym lepszą, i starać się wejść na jej szczyt".
"Eiger wyśniony" to zbiór opowiadań o tematyce wysokogórskiej i ogólnie wspinaczkowej. Nie ma w nich napięcia, które towarzyszyło mi, kiedy czytałam "Wszystko za Everest", bo i tematyka tych opowieści jest raczej lekka i przyjemna. Czyta się je bardzo dobrze, podoba mi się poczucie humoru Krakauera i przytaczane przez niego anegdoty związane z tematem danego opowiadania.
"[...] miejscowym wspinaczom nie brakuje inwencji, co znajduje odzwierciedlenie w takich nazwach, jak Killer Death Fang Falls (Zabójcze kły mordercy), Deo Gratias (Bogu dzięki), Never Again (Nigdy więcej), Necromancer (Nekromanta), Thrash & Bash (Balanga) [...], No Way Jose (Nie ma mowy Jose), Dire Straits (Poważne tarapaty), Marginal Desperation (Marginalna deseracja). Sporo nazw, które nie nadają się do druku, ma bezpośredni związek z różnymi częściami ciała, funkcjami fizjologicznymi i fiksacjami seksualnymi typowymi dla nastolatków, co świadczy o niedorozwoju umysłowym większości wspinaczy chodzących po lodzie".
Książkę polecam, jednak raczej nie nastawiajcie się na powtórkę z "Wszystko za Everest", bo się srogo rozczarujecie. Mnie się podobała różnorodność, dzięki której dowiedziałam się o wielu nowych rzeczach oraz duża ilość ciekawostek, bo takie sztuczki działają na mnie od dziecka. Zdjęcia i mapka również są bardzo miłym dodatkiem.
"Kiedy dwieście lat temu w Alpach wynaleziono wspinaczkę wysokogórską, był to zadziwiająco prosty sport: należało wyszukać górę, im wyższą, tym lepszą, i starać się wejść na jej szczyt".
"Eiger wyśniony" to zbiór opowiadań o tematyce wysokogórskiej i ogólnie wspinaczkowej. Nie ma w nich napięcia, które towarzyszyło mi, kiedy czytałam "Wszystko za Everest", bo i tematyka...
2002
"Opium w rosole" to jedna z moich ulubionych części Jeżycjady. Losy sióstr Borejko tym razem są tylko tłem, będziemy mieli za to przyjemność poznać Maćka Ogorzałkę, jego koleżankę Kreskę, która jest wnuczką profesora Dmuchawca oraz psotną Genowefę Lompke alias Pompke vel Bompke (i jej inne pseudonimy artystyczne, kto by je tam wszystkie spamiętał :))
Chociaż nie ma już mięsa na kartki, to jednak część problemów przedstawionych w książce jest nadal aktualna. Szczenięce zauroczenia dalej przyprawiają młodzież o ból głowy i początki szaleństwa, zapracowani rodzice, którzy nie mają czasu dla swoich dzieci również nie są rzadkością. Tylko chyba już tej sympatycznej atmosfery nie uświadczy człowiek, bo teraz ludzie patrzą na siebie bardziej wilkiem, z sąsiadami to głównie formalnie burknięte "dzień dobry". Chociaż może ja w złym miejscu mieszkam, a gdzieś jeszcze są ludzie podobni do sąsiadów Borejków.
Książkę polecam, mnie ona niezmiennie od lat wprowadza w dobry humor.
"Opium w rosole" to jedna z moich ulubionych części Jeżycjady. Losy sióstr Borejko tym razem są tylko tłem, będziemy mieli za to przyjemność poznać Maćka Ogorzałkę, jego koleżankę Kreskę, która jest wnuczką profesora Dmuchawca oraz psotną Genowefę Lompke alias Pompke vel Bompke (i jej inne pseudonimy artystyczne, kto by je tam wszystkie spamiętał :))
Chociaż nie ma już...
2015-05-21
Książeczka na szczęście została kupiona za grosze przy okazji innych książkowych zakupów. Miało być bardzo zabawnie, a wyszło jak zwykle.
Zaprawionego w bojach właściciela kota/kotów nic w niej nie zaskoczy, sama przez lata posiadania kota - sztuk obecnie dwa, rozważyłam już jakieś 99% pomysłów w niej zamieszczonych - jak widać książeczka do bardzo odkrywczych nie należy. Przeglądana po raz pierwszy może wywołać kilka uśmiechów, ale nic poza tym.
Część z pomysłów musiała wymyślać osoba, która kota w domu nie nie miała nigdy. Przecież każdy posiadacz kota wie, że jedynym skutecznym sposobem na kocią sierść jest nauka jej ignorowania - dopóki nie zacznie formować bardziej zorganizowanych form życia typu dywan lub po domu nie zacznie spacerować nam kocia Chewbacca nie należy zwracać na nią uwagi.
Na okładce widnieje: "ta wszechstronna instrukcja jest absolutną koniecznością - nie przetrwacie bez niej tygodnia!" - myślę, że raczej powinna to być książeczka przeznaczona dla osób planujących posiadanie kota - niech mają przedsmak tego co ich czeka, a wierzcie mi - czeka ich wiele ciekawych przygód.
Książeczka na szczęście została kupiona za grosze przy okazji innych książkowych zakupów. Miało być bardzo zabawnie, a wyszło jak zwykle.
Zaprawionego w bojach właściciela kota/kotów nic w niej nie zaskoczy, sama przez lata posiadania kota - sztuk obecnie dwa, rozważyłam już jakieś 99% pomysłów w niej zamieszczonych - jak widać książeczka do bardzo odkrywczych nie należy....
2015-08-16
O SPE usłyszałam po raz pierwszy na zajęciach z psychologii klinicznej. Później obejrzałam film „Cicha furia. Stanfordzki Eksperyment Więzienny”, a teraz przyszedł w końcu czas na książkę. Pierwsze wrażenia po lekturze są trochę mieszane. Niby spodziewałam się jeszcze bardziej naukowego języka i nudnych psychologicznych opisów mało strawnych dla laika, a jednak książka po kilkudziesięciu stronach zaczynała męczyć i przez to czytałam ją naprawdę długo.
Sam eksperyment opisany jest bardzo dobrze, możemy dokładnie prześledzić jego przebieg i zobaczyć (mam nadzieję, że bez przypudrowywania) jak uczestnicy wchodzili w swoje role więźnia/strażnika i jakie były tego konsekwencje.
Oczywiście w książce pojawiły się nawiązania do Holokaustu czy "Władcy much" Goldinga, poza tym jednak autor przytacza kilka innych eksperymentów i wydarzeń, które mnie zaciekawiły i chętnie zapoznam się z ich szczegółami (szczególnie „Trzecia fala” Rona Jonesa, o której gdzieś coś słyszałam, ale nigdy nie zgłębiłam tematu).
Wnioski z eksperymentu aż proszą się o potwierdzenie kolejnym takim wydarzeniem, ale na to raczej nikt już nie uzyska zgody. W głowie również kołacze się pytanie: co ja bym zrobił/zrobiła w takiej sytuacji? Czy potrafiłabym pozostać sobą, czy pod wpływem otoczenia zaszłaby we mnie tak ogromna zmiana, jak w uczestnikach.
Jedyne co mnie trochę irytowało i w książce, i w filmie, to postawa Zimbardo gdy odpowiadał na pytanie, czy ten eksperyment był nieetyczny. Czasami odnosiłam wrażenie, że był dumny z tego, że SPE okazał się tak nieetyczny, a jego przyznanie do winy i przeprosiny były strasznie sztuczne. Ale to tylko moje zdanie.
Na koniec dodam, że książka nie jest aż tak ciekawa, na jaką się zapowiada.
O SPE usłyszałam po raz pierwszy na zajęciach z psychologii klinicznej. Później obejrzałam film „Cicha furia. Stanfordzki Eksperyment Więzienny”, a teraz przyszedł w końcu czas na książkę. Pierwsze wrażenia po lekturze są trochę mieszane. Niby spodziewałam się jeszcze bardziej naukowego języka i nudnych psychologicznych opisów mało strawnych dla laika, a jednak książka po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012
"Ludzie zwiedzają obóz jak wiele innych muzealnych zabytków, słuchają rzeczowych wyjaśnień, które dla mnie brzmiały banalnie, mimo że używa się w nich ciągle słów: "strasznie, okropnie, brutalnie" itp. Słowa tylko, puste jakieś".
Halina Birenbaum komentując obecną funkcję obozów, przypadkowo bardzo trafnie ujęła w słowa moje odczucia dotyczące literatury obozowej. Czytając wspomnienia ludzi, którzy przetrwali piekło getta i obozów koncentracyjnych, czuję się trochę jak taka turystka - z jednej strony wszystkie te wydarzenia wywołują we mnie wielkie emocje, ale z drugiej strony, mogę taką książkę odłożyć w dowolnym momencie, kiedy uznam, że na teraz już dość. To wszystko jednak to tylko słowa, nawet wylanie nad nimi morza łez nie przybliża nas ani odrobinę do zrozumienia cierpienia tych ludzi. Oni nie mogli odłożyć swoich katuszy na później, przerwać na chwilę, popłakać...
Mimo wszystko nadal uważam, że warto te książki czytać i nie wolno nam zapomnieć. Moim zdaniem "Nadzieja umiera ostatnia" jest jednym z najbardziej poruszających świadectw dotyczących Holocaustu, z jakimi miałam okazję dotąd się zapoznać.
"Ludzie zwiedzają obóz jak wiele innych muzealnych zabytków, słuchają rzeczowych wyjaśnień, które dla mnie brzmiały banalnie, mimo że używa się w nich ciągle słów: "strasznie, okropnie, brutalnie" itp. Słowa tylko, puste jakieś".
Halina Birenbaum komentując obecną funkcję obozów, przypadkowo bardzo trafnie ujęła w słowa moje odczucia dotyczące literatury obozowej. Czytając...
2012
Tego, co działo się w obozach, nie był w stanie pojąć nawet dorosły umysł, więc jak miały poradzić sobie z tym okrucieństwem dzieci?
Dla oprawców były to istoty nieprzydatne jeżeli nie były w stanie pracować, bite i poniżane każdego dnia, głodne i brudne, były świadkami okrucieństw, jakich dziecięce oczy nigdy być nie powinny.
"Ale raz byłem nawet szczęśliwy, że nie mam tu nikogo. Poszedłem z Andrzejem do siódmego bloku i zobaczyłem jego ojca. Znałem go przecież z wolności, jeszcze z domu. I gdy zobaczyłem, jak siedział, zarośnięty, brudny, w pasiaku, jak biegał na gwizdek kapo, jak prężył się przed nim na baczność, z mycką przy udzie, i dostał potem w twarz, wtedy pomyślałem, że dobrze, że nie mam tu nikogo, że mój ojciec jest inny, nie jest i nigdy nie będzie w obozie, nie zobaczę go takim, jak ojca Andrzeja. Ale... chciałbym czasem mieć tu kogoś bliskiego, jak inni".
W książce prawie na każdej stronie można przeczytać słowa, które zapadają w pamięć.
Tego, co działo się w obozach, nie był w stanie pojąć nawet dorosły umysł, więc jak miały poradzić sobie z tym okrucieństwem dzieci?
Dla oprawców były to istoty nieprzydatne jeżeli nie były w stanie pracować, bite i poniżane każdego dnia, głodne i brudne, były świadkami okrucieństw, jakich dziecięce oczy nigdy być nie powinny.
"Ale raz byłem nawet szczęśliwy, że nie mam...
2013
"Myślę, że nikt nie ma prawa, żeby ich [Sonderkommando] osądzać, ani ten, kto doświadczył życia w obozie, nie mówiąc już o kimś, kto go nie doświadczył".
Książka zawiera wstrząsające wspomnienia byłych więźniów pracujących w Sonderkommando, którzy byli najbliżej piekła, jakim była Zagłada. Dokładnie zrelacjonowali w jaki sposób działała cała machina śmierci, od komór gazowych po usuwanie prochów. Przeraża, daje do myślenia, nie da się być obojętnym w stosunku do tych wspomnień. Chociaż czytałam już wcześniej różne relacje na ten temat, to książka wywarła na mnie bardzo duże wrażenie. Ogrom tragedii jaka spotkała tych ludzi był dla mnie przytłaczający. Ciężko się to wszystko czyta, ale warto poznać historię byłych członków Sonderkommando.
"Myślę, że nikt nie ma prawa, żeby ich [Sonderkommando] osądzać, ani ten, kto doświadczył życia w obozie, nie mówiąc już o kimś, kto go nie doświadczył".
Książka zawiera wstrząsające wspomnienia byłych więźniów pracujących w Sonderkommando, którzy byli najbliżej piekła, jakim była Zagłada. Dokładnie zrelacjonowali w jaki sposób działała cała machina śmierci, od komór...
2007
W związku z długo oczekiwanym urlopem i nadmiarem wolnego czasu na czytanie (żartuję, nic takiego u mnie nie występuje) postanowiłam ponownie spotkać się z moim ulubionym psychopatą, Hannibalem Lecterem.
"Czerwony smok" to druga książka autora, którą miałam przyjemność przeczytać. Pierwszą było oczywiście fenomenalne "Milczenie owiec". Nie ukrywam, że głównym powodem, dla którego sięgnęłam po tę książkę była mroczna postać doktora Hannibala Lectera. To jedna z moich ulubionych postaci w literaturze, a przyczyniło się do tej oceny również ogromne wrażenie, jakie wywarła na mnie gra Hopkinsa w ekranizacji "Milczenia owiec", jak dla mnie majstersztyk.
Można przypuszczać, że skoro liczyłam tylko na Lectera, to rozczaruje mnie jego dość ograniczony udział w sprawie. Na szczęście wcale nie było tak źle. Autor miał bardzo dobry pomysł na postać psychopatycznego mordercy Francisa Dolarhyde'a. Od początku wiemy kim jest, czym się zajmuje, ale z każdą stroną dowiadujemy się coraz więcej o nim samym i jego psychice. Obserwujemy jego walkę z samym sobą, z przeszłością i jak się okazuje - również z teraźniejszością.
Mniej mi się za to podobała postać Willa Grahama. Człowiek, który schwytał Hannibala Lectera, okazuje się być aż za przeciętnym facetem. Żeby być w stanie pomóc w obecnej sprawie musi pokonać swoje demony przeszłości i stanąć twarzą w twarz z ich przyczyną. Jednak w tej konfrontacji tylko jeden z nich może być górą, który - moim zdaniem nie ma żadnych wątpliwości.
"Czerwony smok" jest niewątpliwie klasyką gatunku. Jest to książka, do której wracam i pewnie jeszcze nie raz ją przeczytam z przyjemnością, bo mimo mijających lat nie trąci myszką.
Polecam! Jeżeli jesteś miłośnikiem thrillerów, a nie czytałeś jeszcze "Czerwonego smoka" - natychmiast musisz naprawić ten straszny błąd!
W związku z długo oczekiwanym urlopem i nadmiarem wolnego czasu na czytanie (żartuję, nic takiego u mnie nie występuje) postanowiłam ponownie spotkać się z moim ulubionym psychopatą, Hannibalem Lecterem.
"Czerwony smok" to druga książka autora, którą miałam przyjemność przeczytać. Pierwszą było oczywiście fenomenalne "Milczenie owiec". Nie ukrywam, że głównym powodem, dla...
2007
Herkules Poirot postanowił odbyć długą podróż pociągiem, można się więc domyślić, że nie wszyscy jego współpasażerowie dotrą do celu w dobrym zdrowiu. Nastąpi niespodziewany, tragiczny zgon jednego z pasażerów i tylko mały Belg będzie w stanie odkryć, kto był sprawcą.
"Morderstwo w Orient Expressie" to jedna z najbardziej znanych książek Agathy Christie i również uznawana za jedną z najlepszych. Czy słusznie? Trudno jest mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie przeczytałam jeszcze wszystkich książek autorki, ale wśród już przeczytanych zajmuje ona miejsce w ścisłej czołówce mojej listy. Na pewno jest numerem jeden wśród kolejowych historii kryminalnych.
Pomysł na intrygę kryminalną był taki, jakie uwielbiam, a jego wykonanie najwyższej klasy. Wydarzenia, które miały miejsce w Orient Expressie, są precyzyjnie zaplanowane i składają się w logiczną całość bez żadnego zgrzytu. Do tego wielka śnieżna zaspa i Poirot ze swoimi szarymi komórkami brawurowo wkraczający do akcji, nie mogło być lepiej.
Polecam!
Herkules Poirot postanowił odbyć długą podróż pociągiem, można się więc domyślić, że nie wszyscy jego współpasażerowie dotrą do celu w dobrym zdrowiu. Nastąpi niespodziewany, tragiczny zgon jednego z pasażerów i tylko mały Belg będzie w stanie odkryć, kto był sprawcą.
"Morderstwo w Orient Expressie" to jedna z najbardziej znanych książek Agathy Christie i również uznawana...
2000
Trudno o bardziej spektakularny początek wielkiej przyjaźni, niż obrona przed obleśnym górskim trollem.
Pierwszą część przygód Harry'ego Pottera przywiozła ze sobą moja kuzynka, kiedy przyjechała do mnie na wakacje. Nastąpiła wymiana książek jak to robiłyśmy za każdym razem i tym sposobem udało mi się przeczytać pierwszą część słynnej serii.
Teraz pewnie narażę się większości czytelników, ale nie porwała mnie ta książka. Przynajmniej nie na tyle, żeby sięgnąć po kolejne części i przez kolejne 12 lat była jedyną częścią o młodym czarodzieju, którą przeczytałam :) Tak oto ominął mnie szał i "potteromania", nie wyczekiwałam w kolejkach po kolejne tomy, pewnie dlatego nie nabrałam bezwarunkowego uwielbienia do tych książek.
W 2012 roku, jako osoba już bardziej niż mniej dorosła, postanowiłam zapoznać się w końcu z całą serią (a jak postanowiłam tak zrobiłam, bo nie rzucam słów na wiatr :P) i trochę zaczęłam żałować, że nie zrobiłam tego już wcześniej. Mimo bardzo dobrych wrażeń po lekturze, pierwszy tom nadal uważam za ten najsłabszy z serii.
Oczywiście, wszystko rozkręci się z czasem, pewnie dlatego poszukiwania kamienia filozoficznego przy późniejszych wydarzeniach wydają się po prostu dziecięcą zabawą. Gdybym nie znała dalszych losów bohaterów pewnie nie kręciłabym tak nosem, ale co się zobaczyło już się nie odzobaczy.
Trudno mi wystawić ocenę, jednak ostatecznie bardziej skłaniam się jednak ku tej dobrej. Dobry z plusem, Harry Potterze :)
Trudno o bardziej spektakularny początek wielkiej przyjaźni, niż obrona przed obleśnym górskim trollem.
Pierwszą część przygód Harry'ego Pottera przywiozła ze sobą moja kuzynka, kiedy przyjechała do mnie na wakacje. Nastąpiła wymiana książek jak to robiłyśmy za każdym razem i tym sposobem udało mi się przeczytać pierwszą część słynnej serii.
Teraz pewnie narażę się...
2002
Przygody kolejnej z sióstr Borejko, Idy, czytałam zawsze z dużą przyjemnością. Szalona dziewczyna zbuntowała się przeciwko wyzyskowi swej osoby, jakiemu oddawała się jej rodzina i uciekła z wakacji nad jeziorem. Nie przewidziała jednak takich komplikacji jak brak funduszy na jedzenie i dokuczająca samotność. Aby zaradzić obydwu niedogodnościom, sprytna Ida zatrudnia się jako dama do towarzystwa u pewnego starszego pana. A to dopiero początek jej perypetii, z którymi będziemy mieli przyjemność zapoznać się w tej części.
Jako dziecko podobało mi się w tej książce wszystko. Teraz, jako dorosła osoba, mam kilka zastrzeżeń. Chodzi mi głównie o chorobę, którą autorka "uraczyła" jedną z postaci - dokładniej mówiąc o dysplazję włóknistą (dysplasia fibrosa). Miałam wątpliwą przyjemność odpowiadania z tego zagadnienia na egzaminie dyplomowym z chirurgii szczękowo-twarzowej. Autorka lekko naciągnęła fakty do potrzeb książki (operacje modelujące wykonuje się i owszem, ale u osób, które zakończyły wzrost, u chłopców może to trwać trochę dłużej niż do 18 roku życia). To jednak taka mała nieścisłość, że można wybaczyć.
Z książki jednak również wynikało, że to choroba o zagrożeniu porównywalnym do kataru ("A więc to naprawdę coś groźnego. [...] -Ale proszę pana, proszę pana, nic podobnego! Upewniłam się dwa razy. Wszystko to fraszka. [...] Że to rzeczywiście dysplasia fibrosa. Tak jak mówiłam, w pełni uleczalna."). Ja nie powiedziałabym o chorobie, w której istnieje ryzyko zezłośliwienia do mięsaka kości, że to "fraszka", ale to tylko moje zdanie :)
Tak to studia zepsuły mi trochę przyjemność z czytania książki z dzieciństwa, a to niedobre, niedobre studia! :D
Przygody kolejnej z sióstr Borejko, Idy, czytałam zawsze z dużą przyjemnością. Szalona dziewczyna zbuntowała się przeciwko wyzyskowi swej osoby, jakiemu oddawała się jej rodzina i uciekła z wakacji nad jeziorem. Nie przewidziała jednak takich komplikacji jak brak funduszy na jedzenie i dokuczająca samotność. Aby zaradzić obydwu niedogodnościom, sprytna Ida zatrudnia się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2002
Pierwszą częścią Jeżycjady jaka wpadła mi pewnego dnia w ręce w szkolnej bibliotece był "Kwiat kalafiora". Intrygujący tytuł, nawet jak dla uczennicy szkoły podstawowej. Książka spodobała mi się straszliwie, więc pani bibliotekarka zostawiała dla mnie dalsze tomy, które pochłaniałam w bardzo szybkim tempie. Za "Szóstą klepkę" zabrałam się trochę później i niestety, nie przypadła mi do gustu aż tak bardzo jak "Kwiat kalafiora" i późniejsze części.
Perypetie życiowe dziewczyny, o uroczym przezwisku Cielęcina, są opisane z humorem charakterystycznym dla autorki, jednak kolejne odsłony Jeżycjady podobały mi się bardziej.
Podobnie jest teraz, po latach, kiedy ponownie zabrałam się za całą serię. Zaczęłam jednak tym razem od "Szóstej klepki". Miła książka, którą poleciłabym bez wahania młodszym czytelnikom, ale nadal jest dla mnie jedną ze słabszych części, do której wracałam chyba najrzadziej.
Pierwszą częścią Jeżycjady jaka wpadła mi pewnego dnia w ręce w szkolnej bibliotece był "Kwiat kalafiora". Intrygujący tytuł, nawet jak dla uczennicy szkoły podstawowej. Książka spodobała mi się straszliwie, więc pani bibliotekarka zostawiała dla mnie dalsze tomy, które pochłaniałam w bardzo szybkim tempie. Za "Szóstą klepkę" zabrałam się trochę później i niestety, nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dzielny Szczur Wodny, szalony pan Ropuch, spokojny pan Kret oraz kilka innych zwierząt. Moi znajomi z dzieciństwa, z którymi przeżyłam wiele sympatycznych przygód w ich wesołym świecie. Uczyli mnie jak ważna jest przyjaźń i ile wysiłku czasem trzeba, żeby pomóc przyjacielowi w potrzebie.
Najbardziej zapadły mi w pamięć przygody Ropucha, który uwielbiał szybką jazdę samochodem, często powodował kraksy, a pewnego dnia postanowił pokazać się światu w wydaniu praczki. Najbardziej irytująca, ale też najciekawsza postać, której mimo wszystkich wad trudno nie polubić, nawet razem z jej dziwactwami.
Będąc dzieckiem pewnie nie byłam w stanie docenić wielu jej zalet, ale nawet po powtórnym przeczytaniu po latach, na pierwszy plan wysuwają się u mnie zwykłe, dziecięce uczucia i wspomnienia. Nie żadne wzniosłe interpretacje, walory językowe i tym podobne. Wiem, że jest to książka wymieniana w liście 100 książek, które warto przeczytać według BBC, pewnie tęższe głowy ode mnie o tym zadecydowały, doceniając jej wszystkie niewymienione przeze mnie zalety. Myślę jednak, że nie będziecie zawiedzeni, nawet jeżeli przeczytacie te sympatyczne opowieści będąc już ciut starszymi niż dzieciaki.
Dzielny Szczur Wodny, szalony pan Ropuch, spokojny pan Kret oraz kilka innych zwierząt. Moi znajomi z dzieciństwa, z którymi przeżyłam wiele sympatycznych przygód w ich wesołym świecie. Uczyli mnie jak ważna jest przyjaźń i ile wysiłku czasem trzeba, żeby pomóc przyjacielowi w potrzebie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNajbardziej zapadły mi w pamięć przygody Ropucha, który uwielbiał szybką jazdę...