-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2015-10-17
2018-12-24
Mam problem z oceną tej książki i w skrócie postaram się opisać dlaczego, to będzie chyba najuczciwsza opinia, jaką mogę wystawić.
Przede wszystkim nie czytałam opisu z okładki zanim zabrałam się za lekturę. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że to będą jakieś tradycyjne norweskie historie świąteczne. Po pierwszych dwóch opowiadaniach byłam więc trochę zaskoczona, ale czułam już z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
Zdrady, śmierć, choroby, rozbite rodziny, prostytutki. Już ja znam takie numery w świątecznych książkach. Na okładce choinka, a na koniec głównego bohatera uśmiercimy żeby było weselej. Oczywiście w pierwszej chwili mnie zagotowało, bo o ile romantyczne historie z happy endem są pójściem na łatwiznę, tak granie na uczuciach poprzez zestawienie Bożego Narodzenia z jakąś tragedią również wychodzi w mojej opinii banalnie.
Wydawałoby się, że w takiej sytuacji książka nie ma u mnie szans. I tu właśnie dochodzimy do sedna problemu, bo muszę przyznać, że właściwie niektóre z tych historii były w porządku. Wszystkie przeczytałam bez specjalnego trudu, więc wystawiam ocenę 6/10.
Mimo to ostrzegam - jeżeli szukacie romantycznych i ciepłych opowieści, moim zdaniem to nie jest ta książka. Wolę to zaznaczyć, bo ja osobiście żałuję, że mnie nie uprzedzono.
Mam problem z oceną tej książki i w skrócie postaram się opisać dlaczego, to będzie chyba najuczciwsza opinia, jaką mogę wystawić.
Przede wszystkim nie czytałam opisu z okładki zanim zabrałam się za lekturę. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że to będą jakieś tradycyjne norweskie historie świąteczne. Po pierwszych dwóch opowiadaniach byłam więc trochę zaskoczona,...
2018-12-20
Nieładnie jest zatytułować swoją książkę tak, żeby biedny czytelnik miał nadzieję na jakieś świąteczne klimaty, a później zapomnieć napisać coś związanego ze świętami. Bardzo nieładnie z pani strony, Anne Perry!
Agatha Christie jest tylko jedna, ale miałam ochotę na poczytanie czegoś lekkiego, z intrygą kryminalną, najlepiej ze świętami w tle. Nie łudziłam się, że będzie to drugie "Morderstwo w Boże Narodzenie", ale skoro wyłowili już tego trupa z jeziora, to liczyłam na coś więcej niż na samą wymuszoną wycieczkę (tutaj autorka się wstrzeliła idealnie, bo podróż będzie stanowić większą część tej opowieści, tylko świąt trochę zabrakło). Pomijam już samo wyjaśnienie, dlaczego ta eskapada ma się odbyć, bo pomysł szanownego "towarzystwa" uważam za głupi jak but, ale może w czasach epoki takie rzeczy były akceptowalne.
Opis z okładki streszcza jakieś 90% tej książki, a w ostatnich stronach następuje oczywiście zwrot akcji, który nic nie wnosi i właściwie wbrew nazwie niewiele zmienia. Jak się człowiek uprze, to jest w stanie przeczytać tę książkę w godzinę i to jest jej niezaprzeczalna zaleta - zmarnujesz tylko godzinę, a nie tydzień.
Nieładnie jest zatytułować swoją książkę tak, żeby biedny czytelnik miał nadzieję na jakieś świąteczne klimaty, a później zapomnieć napisać coś związanego ze świętami. Bardzo nieładnie z pani strony, Anne Perry!
Agatha Christie jest tylko jedna, ale miałam ochotę na poczytanie czegoś lekkiego, z intrygą kryminalną, najlepiej ze świętami w tle. Nie łudziłam się, że będzie...
2002
"Zaczęło się od tego, że Marley umarł. To nie ulegało wątpliwości. Świadectwo zgonu podpisali: ksiądz, urzędnik, grabarz i właściciel zakładu pogrzebowego. Scrooge, wspólnik Marleya, także je podpisał, a jego nazwisko było cenione, cokolwiek by podpisał".
Tak właśnie zaczyna się "Opowieść wigilijna", zimowo-świąteczna bajeczka z morałem. Początek ma dość makabryczny, chociaż i dalej będzie momentami mrocznie, ale o tym później. Zostałam do poznania tej klasyki literatury zmuszona, gdyż omawialiśmy ten utwór w szkole. Biorąc pod uwagę, że nie jest to najobszerniejsze dzieło autora, żadna większa krzywda mi się nie stała, chociaż te duszyska z łańcuchami potrafiły za dzieciaka trochę przestraszyć.
Zresztą chyba taki był zamysł autora, żeby napędzić stracha nie tylko zimnemu Ebenezerowi Scrooge, ale również każdemu, kto sięgnie po tę książkę. Przesłanie jest bowiem bardzo proste i obrazowo przedstawione. Musisz być dobry dla bliźnich, bo inaczej marnie skończysz, a na zmianę nigdy nie jest za późno. Nic szczególnego i jak dla mnie to bardzo uproszczona wizja naszego świata, z którą chyba nie do końca się zgadzam, ale to nie miejsce na moje wątpliwości.
Mi po ponownym przeczytaniu nasunęła się myśl, że jeżeli to co powiedział Marley o naszych ziemskich obowiązkach wobec bliźnich jest prawdą, to prawdopodobnie powinnam zacząć szukać sobie gustownego łańcuszka.
"Zaczęło się od tego, że Marley umarł. To nie ulegało wątpliwości. Świadectwo zgonu podpisali: ksiądz, urzędnik, grabarz i właściciel zakładu pogrzebowego. Scrooge, wspólnik Marleya, także je podpisał, a jego nazwisko było cenione, cokolwiek by podpisał".
Tak właśnie zaczyna się "Opowieść wigilijna", zimowo-świąteczna bajeczka z morałem. Początek ma dość makabryczny,...
2018-12-16
Najpierw niespodzianki.
Pierwsza niespodzianka - "Kolęda czyli opowieść o duchu" to znana mi już "Opowieść wigilijna", więc do przeczytania miałam tylko "Świerszcza za kominem".
Więcej niespodzianek nie odnotowano, niestety. Chociaż za małe zaskoczenie można przyjąć fakt, że historia z hałasującym owadem w tle nie jest zbyt świąteczna. Ta odsłona bajeczek z morałem, o których okładkowa zachwalajka mówi: "cudowne opowieści, tchnące ciepłem i namiętną troską o słabych i potrzebujących", była nudna. Nie cudowna, nie pozytywnie i świątecznie nastrajająca, ani nawet na siłę umoralniająca jak ta o strasznych wigilijnych duchach. Banalna i właściwie o niczym ważnym.
Na szczęście była to ostatnia odsłona mojego osobistego dramatu z Dickensem w roli głównej, więcej popisów ignorancji w temacie klasyki literatury w najbliższym czasie nie przewiduje się.
Najpierw niespodzianki.
Pierwsza niespodzianka - "Kolęda czyli opowieść o duchu" to znana mi już "Opowieść wigilijna", więc do przeczytania miałam tylko "Świerszcza za kominem".
Więcej niespodzianek nie odnotowano, niestety. Chociaż za małe zaskoczenie można przyjąć fakt, że historia z hałasującym owadem w tle nie jest zbyt świąteczna. Ta odsłona bajeczek z morałem, o...
2017-02-04
To jest działanie z premedytacją! I to lubię.
Strzał w dziesiątkę! Jestem pod wrażeniem pomysłu i zrealizowania, wszystko zaplanowane i nie tylko na jeden tom, a to oznacza, że Jo Nesbø miał koncepcję na całą serię i chwała mu za to, bo kopara mi opadła, a ostatnimi czasy przy thrillerach i kryminałach zdarza mi się to wyjątkowo, szczególnie w seriach, gdzie zazwyczaj zaczyna się od mocnego uderzenia, a później to już dziesiąta woda po kisielu.
Niewiele o fabule da się powiedzieć żeby nie zaspoilerować jakiegoś ważnego szczegółu, więc lepiej nie będę się na ten temat rozwodzić. Polecam czytać serię w kolejności, bo wtedy dopiero czuć moc i widać ogrom pracy, którą wykonał autor. Od średniego, nie oszukujmy się, "Człowieka nietoperza" do chłodnego, brutalnego i przemyślanego "Pierwszego śniegu".
W pierwszej chwili nie byłam przekonana do rozwiązania i tożsamości Bałwana, wydało mi się to wszystko przekombinowane, ale przeszło mi. Bardzo dobry kryminał, w porównaniu do poprzednich części stawiam 10/10. Ciekawe czy mnie Nesbø zaskoczy w kolejnej części, przekonajmy się!
To jest działanie z premedytacją! I to lubię.
Strzał w dziesiątkę! Jestem pod wrażeniem pomysłu i zrealizowania, wszystko zaplanowane i nie tylko na jeden tom, a to oznacza, że Jo Nesbø miał koncepcję na całą serię i chwała mu za to, bo kopara mi opadła, a ostatnimi czasy przy thrillerach i kryminałach zdarza mi się to wyjątkowo, szczególnie w seriach, gdzie zazwyczaj...
2007
Herkules Poirot postanowił odbyć długą podróż pociągiem, można się więc domyślić, że nie wszyscy jego współpasażerowie dotrą do celu w dobrym zdrowiu. Nastąpi niespodziewany, tragiczny zgon jednego z pasażerów i tylko mały Belg będzie w stanie odkryć, kto był sprawcą.
"Morderstwo w Orient Expressie" to jedna z najbardziej znanych książek Agathy Christie i również uznawana za jedną z najlepszych. Czy słusznie? Trudno jest mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie przeczytałam jeszcze wszystkich książek autorki, ale wśród już przeczytanych zajmuje ona miejsce w ścisłej czołówce mojej listy. Na pewno jest numerem jeden wśród kolejowych historii kryminalnych.
Pomysł na intrygę kryminalną był taki, jakie uwielbiam, a jego wykonanie najwyższej klasy. Wydarzenia, które miały miejsce w Orient Expressie, są precyzyjnie zaplanowane i składają się w logiczną całość bez żadnego zgrzytu. Do tego wielka śnieżna zaspa i Poirot ze swoimi szarymi komórkami brawurowo wkraczający do akcji, nie mogło być lepiej.
Polecam!
Herkules Poirot postanowił odbyć długą podróż pociągiem, można się więc domyślić, że nie wszyscy jego współpasażerowie dotrą do celu w dobrym zdrowiu. Nastąpi niespodziewany, tragiczny zgon jednego z pasażerów i tylko mały Belg będzie w stanie odkryć, kto był sprawcą.
"Morderstwo w Orient Expressie" to jedna z najbardziej znanych książek Agathy Christie i również uznawana...
2013
Nie jestem fanką historii o kosmitach. Z gatunku opowieści o obcych znam głównie... "Obcego" , wiecie, to o takim brzydalu co podróżował sobie statkiem kosmicznym na gapę i siał w nim spustoszenie. O niewyjściowym, rozkładanym ryju nie wspominając. Klasyka gatunku, jak ktoś nie widział, to trzeba nadrobić, bo nawet nie będzie wiedział skąd się wzięła Ripley.
Gdy wyczytałam, że "Łowca snów" jest Kingową wersją koszmaru o przybyszach z kosmosu, na długo straciłam chęć na przeczytanie tej książki. Bo na pewno mi się nie spodoba, nie lubię, nie dotrwam do końca, a cegła ma ponad 700 stron, w ogóle kiła i mogiła. No ale czas leci, liczba dzieł Króla do odhaczenia maleje, trzeba było przestać wybrzydzać. Na szczęście nawet inwazja kosmitów w wydaniu Kinga jest warta przeczytania.
Oprócz wizyty obcych przyprawionej sporą dozą obrzydliwej, pozaziemskiej pleśni i innych ciekawych zwierzątek, w "Łowcy snów" znajdziemy też jeden z ulubionych motywów autora - wieloletnią przyjaźń z dobrodziejstwem inwentarza. Nie jest tak źle jak myślałam, z powodu tematyki ta książka na pewno nie trafi do moich ulubionych, ale przeczytałam całość z zadziwiającym, jak na historię o kosmitach, zainteresowaniem.
Nie jestem fanką historii o kosmitach. Z gatunku opowieści o obcych znam głównie... "Obcego" , wiecie, to o takim brzydalu co podróżował sobie statkiem kosmicznym na gapę i siał w nim spustoszenie. O niewyjściowym, rozkładanym ryju nie wspominając. Klasyka gatunku, jak ktoś nie widział, to trzeba nadrobić, bo nawet nie będzie wiedział skąd się wzięła Ripley.
Gdy...
2017-01-28
"Ten plan był niczym logicznie zamknięty krąg, iluzja węża, który zjada własny ogon, samoniszcząca się konstrukcja, której elementy znikną, nie pozostawiając żadnych luźnych nitek".
Nie chciałabym być człowiekiem, który zalezie za skórę komuś takiemu jak Nesbø. Umysł, który potrafił wpaść na pomysł zbrodni (prawie)doskonałej, stanowi zagrożenie dla otoczenia. I radość dla maniaków kryminałów takich jak ja, bo nie pozwala się nudzić podczas czytania :)
Przyznaję, że po pierwszych częściach byłam sceptycznie nastawiona do "geniuszu Nesbø", o którym od jakiegoś czasu słyszałam. Przepraszam, mea culpa, błagam o wybaczenie. "Wybawiciel" to nie tylko opowieść o jakimś tam mordercy, to precyzyjna układanka z planem zbrodni idealnej, której rozwiązanie oczywiście mógł odkryć tylko nasz ulubiony, "inteligentny i efektywny" pijaczyna i niepokorny śledczy, Harry Hole.
Poza tym nadchodzą zmiany w policyjnej ekipie z Bjarne Møllerem na czele, a zmiany te zaskoczą niejednego z Was.
"Wybawiciel" to, jak do tej pory, najlepsza część z serii o Hole, z czystym sumieniem wystawiam więc zasłużone 9/10 i liczę na strzał w dziesiątkę w następnej odsłonie. Natychmiast zresztą mam zamiar to sprawdzić :)
"Ten plan był niczym logicznie zamknięty krąg, iluzja węża, który zjada własny ogon, samoniszcząca się konstrukcja, której elementy znikną, nie pozostawiając żadnych luźnych nitek".
Nie chciałabym być człowiekiem, który zalezie za skórę komuś takiemu jak Nesbø. Umysł, który potrafił wpaść na pomysł zbrodni (prawie)doskonałej, stanowi zagrożenie dla otoczenia. I radość dla...
2010
Max Taylor to człowiek sukcesu, ale do osiągnięcia pełni szczęścia potrzebna mu jest... żona. I nie mam tu na myśli pełni szczęścia w sensie romantycznym, żona jest mu potrzebna, żeby skończyć z wizerunkiem playboya i stworzyć pozory ustatkowania się, gdyż bez tego nie otrzyma on upragnionego miejsca w radzie nadzorczej firmy, której właściciel ceni sobie rodzinne wartości.
Wydaje się Wam, że jest na to proste rozwiązanie - oświadczyć się jednej z otaczających go piękności i założyć rodzinę? To zbyt konwencjonalne. Max postanawia skorzystać z usług firmy prowadzonej przez Charli McKenna, o wiele zapowiadającej nazwie "Prawie żona".
Chociaż historia jest aż do bólu stereotypowa - on przystojny i bogaty, ona raczej klasyczną pięknością nie jest, ale w końcu jakoś wszystko ułoży się szczęśliwie - to bardzo sympatycznie się ją czytało. Trochę śniegu, święta, kilka zabawnych momentów. Miła romantyczna opowiastka.
Max Taylor to człowiek sukcesu, ale do osiągnięcia pełni szczęścia potrzebna mu jest... żona. I nie mam tu na myśli pełni szczęścia w sensie romantycznym, żona jest mu potrzebna, żeby skończyć z wizerunkiem playboya i stworzyć pozory ustatkowania się, gdyż bez tego nie otrzyma on upragnionego miejsca w radzie nadzorczej firmy, której właściciel ceni sobie rodzinne wartości....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010
Napis z okładki, że jest to oryginalny scenariusz, wyglądał bardzo kusząco. Bo "Sztorm stulecia" to dość osobliwy horror, tak jak na okładce stoi: został napisany jako scenariusz filmowy i było to pierwsze moje spotkanie z tego typu wytworem. Całość przypomina raczej jakiś utwór dramatyczny, co oczywiście nie jest jego wadą. Ten specyficzny sposób, w jaki przekazał nam tę opowieść King, nie przeszkadzał mi w ogóle. Mimo iż historia jest bardzo przyjemna, jak dla maniaka horroru i fana Kinga oczywiście, książka jednak nie zawędruje na moją półkę ulubione. Zaraz wyjaśnię dlaczego.
Zacznę od plusów. Niewątpliwie największą dla mnie zaletą tej książki jest osadzenie akcji na odciętej od świata wysepce, szczególnie podczas wielkiego sztormu i śnieżycy. Uwielbiam takie klimaty. Do tego zjawiający się znikąd tajemniczy i złowrogi pan Linoge, po prostu bajka. Nie można też zapomnieć o jak zwykle zamkniętej, tym razem wyspiarskiej społeczności, w której kryć się będzie kilka wstydliwych sekretów. Jak się można domyślić - oczywiście je poznamy, niekoniecznie ku uciesze osób, których one bezpośrednio dotyczą.
Jedyne, co mi trochę przeszkadza to brak kingowego gawędziarstwa (do którego przyzwyczaiłam się już nieodwracalnie) i co za tym idzie, zbyt szybkie tempo akcji. Cały czas dialogi, dialogi, dialogi i akcja galopuje, przez co książka kończy się stanowczo za szybko :) A to jej największa wada, której wybaczyć nie mogę. Po ponownym przeczytaniu skłaniam się ku ocenie bardzo dobrej. Siedem gwiazdek, Mistrzu!
A film też lubię, i to nie tylko dlatego, że duuużo w nim śniegu ;)
Napis z okładki, że jest to oryginalny scenariusz, wyglądał bardzo kusząco. Bo "Sztorm stulecia" to dość osobliwy horror, tak jak na okładce stoi: został napisany jako scenariusz filmowy i było to pierwsze moje spotkanie z tego typu wytworem. Całość przypomina raczej jakiś utwór dramatyczny, co oczywiście nie jest jego wadą. Ten specyficzny sposób, w jaki przekazał nam tę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-16
Nie przepadam za opowieściami o stworach z kosmosu, od wszelakich "cosiów" wolę raczej wampiry, wilkołaki czy po prostu zwykłych psychopatów. Mimo to doceniam kilka klasycznych filmów z tego gatunku, wiadomo: "Obcy - 8. pasażer "Nostromo" Scotta czy "Coś" Carpentera. No właśnie - filmów. Z pierwowzorem słynnego "The Thing" zapoznałam się dopiero teraz, będąc już po kilku seansach jego ekranizacji (którą zresztą bardzo lubię, tak na marginesie). Jakie wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie "Who goes there?" Johna Campbella?
Otóż wrażenia mam raczej pozytywne, ale jednak magia filmu w tym przypadku jest nie do pobicia. Opowiadanie przede wszystkim jest zbyt krótkie jak na mój gust (nigdy nie byłam fanką opowiadań). Gdyby z tego pomysłu powstała książka, w której cała ta opowieść byłaby bardziej rozbudowana - kto wie, może mogłaby mnie porwać.
John Wood Campbell Jr. jest określany jako ważniejsza postać w historii gatunku jakim jest science fiction, a już sam fakt, że "Who goes there?" zostało napisane w 1938 r. robi na mnie wrażenie. Dla fanów gatunku jakim jest SF opowiadanie to powinno być niezłym kąskiem, o ile lubi się takie ciekawostki.
Nie przepadam za opowieściami o stworach z kosmosu, od wszelakich "cosiów" wolę raczej wampiry, wilkołaki czy po prostu zwykłych psychopatów. Mimo to doceniam kilka klasycznych filmów z tego gatunku, wiadomo: "Obcy - 8. pasażer "Nostromo" Scotta czy "Coś" Carpentera. No właśnie - filmów. Z pierwowzorem słynnego "The Thing" zapoznałam się dopiero teraz, będąc już po kilku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2008
Jak powszechnie wiadomo, święta Bożego Narodzenia to czas radości, wybaczania innym, miłych rodzinnych spotkań. Jednak nie w domu Simeona Lee, bogatego starszego pana, którego ulubioną rozrywką jest pogrywanie z własną rodziną. Po latach kłótni i wzajemnej nienawiści senior postanawia zaprosić wszystkich synów na wspólne święta. Czy przyczyną takiej zmiany jest prawdziwa chęć pogodzenia rodziny czy to tylko kolejny wymysł złośliwego staruszka? Raczej to drugie, jednak tym razem starszy pan sam padnie ofiarą swoich zagrywek. Krwawą ofiarą. Bo wreszcie u Agathy ktoś popełni morderstwo, przy którym poleje się krew, dużo krwi. W końcu kto by przypuszczał, że taki staruszek będzie miał jej w sobie aż tyle? :)
Poirot w tym odcinku objawi nam również prawdę, którą później będzie wyznawał jeden z najbardziej znanych z ekranu lekarzy, dr House:
"- Więc pan sądzi, że ktoś kłamie? - spytał Sugden.
- Mon cher, każdy kłamie".
A rozwiązanie będzie równie zaskakujące, co zazwyczaj. U Agathy nie można być zbyt pewnym. Niczego. Dałam się wyprowadzić w pole i to bez pudła. W życiu nie wpadłabym na to, kto jest mordercą i za to uwielbiam książki Agathy, takie jak ta.
Na koniec informacja dodatkowa: zaszczyt miana tysięcznej książki na mojej półce "mam w domu" przypada właśnie "Morderstwu w Boże Narodzenie", brawa dla niej :)
Jak powszechnie wiadomo, święta Bożego Narodzenia to czas radości, wybaczania innym, miłych rodzinnych spotkań. Jednak nie w domu Simeona Lee, bogatego starszego pana, którego ulubioną rozrywką jest pogrywanie z własną rodziną. Po latach kłótni i wzajemnej nienawiści senior postanawia zaprosić wszystkich synów na wspólne święta. Czy przyczyną takiej zmiany jest prawdziwa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2002
Niesamowity wieczór wigilijny u naszych znajomych czyli święta w wydaniu pani Musierowicz.
Główną bohaterką tej świątecznej hecy będzie Elka, dziewczyna, delikatnie mówiąc, przyzwyczajona do pewnych wygód i atencji. Jak stwierdził dziadek Metody:
"- Ojciec cię z zasady nie bił, bo nie ma pojęcia o hodowli dziewczynek. Mój biedny brat tym bardziej nie ma pojęcia o hodowli dziewczynek. Ja jeden mam pojęcie o hodowli dziewczynek, ale ja nie byłem dopuszczony. Rezultat widzimy".
Owy rezultat z hukiem opuści dom w wigilijne popołudnie i popędzi z fochem na spotkanie przygody, powodując po drodze kilka nieprzemyślanych szkód. Przy okazji odwiedzimy oczywiście naszych starych znajomych, z rodziną Borejków na czele. Jako nastolatka zupełnie tego nie zauważałam, ale teraz czuję palący upływ czasu - Gabriela jest już rozwódką z dzieciakami, Ida właśnie próbuje się wydać za mąż, ale na przeszkodzie stoi brak pantofli w rozmiarze czterdzieści jeden ... leci ten czas :)
Miła historia, idealna na świąteczny czas.
Niesamowity wieczór wigilijny u naszych znajomych czyli święta w wydaniu pani Musierowicz.
Główną bohaterką tej świątecznej hecy będzie Elka, dziewczyna, delikatnie mówiąc, przyzwyczajona do pewnych wygód i atencji. Jak stwierdził dziadek Metody:
"- Ojciec cię z zasady nie bił, bo nie ma pojęcia o hodowli dziewczynek. Mój biedny brat tym bardziej nie ma pojęcia o hodowli...
2016-12-18
Już gdzieś kiedyś czytałam o pisemnej umowie między kobietą a mężczyzną dotyczącej ich... stosunków. Bliskich stosunków :D Na szczęście "Obietnica pod jemiołą" nie zerżnęła (tylko bez brzydkich skojarzeń! :P) pomysłu z bestsellera z szarością w tytule, umowa była grzeczna jak dzieci czekające na Świętego Mikołaja ;)
Evans nie ma nade mną mocy, to już druga jego książka, która nie trafiła w romantyczną część mojego zimnego serduszka. Niby historia jest wzruszająca, są święta, ale nie urzekła mnie ta nowoczesna wersja Kopciuszka. Wyłamuję się z szeregu, bo większości czytelników jednak się podobało. A ja jak zwykle grymaszę, normalnie francuski kotek :P
Najbardziej drażni mnie u Evansa to szastanie forsą (pan Kier z "Stokrotek w śniegu" też miał kasy jak lodu i cała jego "przemiana" z tego co pamiętam polegała na jej rozdawaniu), jakby babki leciały tylko na pieniądze. Wkurzają mnie te stereotypy. Jednak jak kobieta się weźmie za romansidło to lepiej jej to wychodzi :P Abo Evans miał pecha do partnerek i teraz powtarza schemat w swoich książkach.
No cóż, kupiłam kilka tych książek w pakiecie, może za rok kolejna bardziej przypadnie mi go gustu? W tym roku już nie będę ryzykować :)
Już gdzieś kiedyś czytałam o pisemnej umowie między kobietą a mężczyzną dotyczącej ich... stosunków. Bliskich stosunków :D Na szczęście "Obietnica pod jemiołą" nie zerżnęła (tylko bez brzydkich skojarzeń! :P) pomysłu z bestsellera z szarością w tytule, umowa była grzeczna jak dzieci czekające na Świętego Mikołaja ;)
Evans nie ma nade mną mocy, to już druga jego książka,...
2013-12
To już stanowczo nie mój typ wrażliwości. Życie Clotilde zawaliło się, straciła rodziców w wypadku, a zaraz potem narzeczony ją opuścił. Ale nie martwcie się, znajdzie się oczywiście przystojny, bogaty pan doktor, który ją pocieszy. No super, pomijając banalność rozwiązania i obowiązkowe romantyczne, szczęśliwe zakończenie, nastąpiło ono jednak trochę za szybko. Jakoś nie mogłam przeżyć tego, że Clotilde momentalnie pozbierała się po nagłej stracie rodziców i z uśmiechem rzuciła w objęcia doktora Thackery'ego. Ja wiem, że to tylko romansidło, ale bez przesady, jakieś pozory autorka mogłaby jednak zachować.
Dalej wszystko przebiegało w stałym rytmie, aż do happy endu.
Oj Betty, trzeba cię czytać na receptę, bo przedawkowanie grozi rozstrojem nerwowym ;) Na ten rok wystarczy Twoich romansideł.
Były święta, ale akurat tej książki nie polecam poszukującym gwiazdkowego klimatu. Czytałam lepsze romansidła z choinką w tle :)
To już stanowczo nie mój typ wrażliwości. Życie Clotilde zawaliło się, straciła rodziców w wypadku, a zaraz potem narzeczony ją opuścił. Ale nie martwcie się, znajdzie się oczywiście przystojny, bogaty pan doktor, który ją pocieszy. No super, pomijając banalność rozwiązania i obowiązkowe romantyczne, szczęśliwe zakończenie, nastąpiło ono jednak trochę za szybko. Jakoś nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12
Kolejny romans Betty Neels niewiele różni się od poprzednich - ona: niekoniecznie urodziwa, ale tym razem chociaż wygadana, on: wzięty chirurg ortopeda, bogaty i przystojny, nie mogło być przecież inaczej ;)
Zaskakująca fabuła i mrożące krew w żyłach zwroty akcji to nie ten adres. Mary Jane jest ledwo wiążącą koniec z końcem właścicielką małej herbaciarni oraz tą brzydszą siostrą. Sir Thomas Latimer (który w mojej wyobraźni był brzydką rybą :P) jest amatorem herbaty i brzydszej siostry, chociaż siostra ładniejsza wydaje się być na wygranej pozycji. Przynajmniej wydaje się tak Mary Jane i to przez większość książki, przecież gwałtowny wybuch uczuć nastąpi najwcześniej trzy strony przed końcem. Bo w to, że nastąpi chyba nikt nie wątpił? :)
Romantyczna, staromodna, naiwna historyjka. A jednak miło się czyta, i jeszcze te święta po drodze, dałam się złapać :) No i pani Beaver, nazwisko zobowiązujące w mojej wyobraźni do szczerego uśmiechu i uroczych zębów siecznych :P
Kolejny romans Betty Neels niewiele różni się od poprzednich - ona: niekoniecznie urodziwa, ale tym razem chociaż wygadana, on: wzięty chirurg ortopeda, bogaty i przystojny, nie mogło być przecież inaczej ;)
Zaskakująca fabuła i mrożące krew w żyłach zwroty akcji to nie ten adres. Mary Jane jest ledwo wiążącą koniec z końcem właścicielką małej herbaciarni oraz tą brzydszą...
2013-12
No tego, ekhem, tak, czytuję czasem harlequiny, przyznaję się, można już z obrzydzeniem wykasować mnie ze znajomych, żeby komuś przypadkiem nie obumarło kilka szarych komórek od samego patrzenia na okładkę tegoż dzieła :D
Książki Betty Neels to, nie owijając w bawełnę, przesłodzone romantyczne opowieści, które u mnie sprawdzają się świetnie jako pocieszacze i odstresowywacze. Szczególnie w okresie zimowo-świątecznym.
"Staromodna dziewczyna" to drugie spotkanie z autorką. Już sam tytuł wskazuje, że również tym razem będziemy mieli do czynienia ze schematem doboru głównych postaci: ona szara myszka, on bogaty, przystojny, chirurg dla odmiany (kiedyś lekarz to była partia, nie ma co, teraz to na nikim wrażenia nie robi :D). Żeby nie było wątpliwości - nie zapałają do siebie miłością od pierwszego wejrzenia, o nie! Ale nie martwcie się, oczywiście nastąpi zwrot akcji i główni bohaterowie w końcu się polubią. Och, jakież to zaskakujące i odkrywcze ;) I romantyczne, nie zapominajmy o romantyzmie!
Patience bywa oczywiście irytująco naiwna, a niektóre jej teksty były prawie żenujące, ale da się przeżyć, romantyczny finał wynagradza takie cierpienia :P. Przeszkadzał mi trochę jej totalny brak ambicji i zachwyt posadą sekretarki. Pan Van der Beek też nie należy do najsympatyczniejszych, a jego ostentacyjna oschłość i unikanie normalnych, naturalnych rozmów momentami aż razi.
Polecam tylko odważnym, do tego nastawionym na lukier i szczęśliwe zakończenia. Żadna komórka nerwowa mi jeszcze od tych książek nie obumarła, a na studiach w sesjach przeczytałam tego stosy dla odstresowania, więc konsultacje z lekarzem i farmaceutą możecie sobie odpuścić ;) Ale zabieracie się za czytanie na własną odpowiedzialność! ;)
No tego, ekhem, tak, czytuję czasem harlequiny, przyznaję się, można już z obrzydzeniem wykasować mnie ze znajomych, żeby komuś przypadkiem nie obumarło kilka szarych komórek od samego patrzenia na okładkę tegoż dzieła :D
Książki Betty Neels to, nie owijając w bawełnę, przesłodzone romantyczne opowieści, które u mnie sprawdzają się świetnie jako pocieszacze i...
„Syrenka” w porównaniu do „Niemieckiego bękarta” wypada trochę lepiej. Intryga może nie jest bardzo zagmatwana i jakoś specjalnie zaskakująca, ale przynajmniej tym razem tytuł nie sugeruje nam rozwiązania, zanim w ogóle zajrzymy do książki.
Autorka ma pewien schemat na prowadzenie akcji i w ogóle na całą konstrukcję książki, który ogólnie bardzo lubię, ale w Sadze o Fjällbace zaczyna mnie on już trochę nudzić. Gdybym nie czytała tomów jeden po drugim pewnie nie uznałabym tego za żaden minus, w końcu wstawki z przeszłości łączące się z teraźniejszością uwielbiam. Udaję więc, że tego nie zauważyłam i że nadal mi się to podoba.
Część obyczajowa, czyli wszystko poza śledztwem, zaczyna wędrować w trochę zbyt szalonym kierunku. Rola Eriki, którą w drugiej części uznałam za naturalną i przez to prawdziwą, w tej zamieniła się na coś zupełnie przeciwnego. Mimo swojego stanu zaczęła prowadzić własne śledztwo, oczywiście bez wiedzy Patrika, a nawet posunęła się dalej i postanowiła wsadzić nos w policyjne sprawy. Dla mnie odbija się to bardzo negatywnie na wiarygodności książki, dodaje sztuczności i stanowi jej wadę. Do tej pory ceniłam postać Eriki właśnie za w miarę zdroworozsądkowe podejście do pracy męża, jednak autorka postanowiła trochę zwiększyć jej udziały w wątku kryminalistycznym.
Końcówka wywołała we mnie mieszane uczucia. Przez pozostałych pięć tomów wszystko odbywało się w miarę naturalnie, ale zakończenie szóstego to już chyba nadmiar atrakcji, przynajmniej jak dla mnie. Nie wiem dlaczego autorka postanowiła aż tak zamieszać w życiu naszych głównych bohaterów, chyba muszę zabrać się za kolejny tom i się przekonać. Mam nadzieję, że to nie był tylko tani chwyt marketingowy.
„Syrenka” w porównaniu do „Niemieckiego bękarta” wypada trochę lepiej. Intryga może nie jest bardzo zagmatwana i jakoś specjalnie zaskakująca, ale przynajmniej tym razem tytuł nie sugeruje nam rozwiązania, zanim w ogóle zajrzymy do książki.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAutorka ma pewien schemat na prowadzenie akcji i w ogóle na całą konstrukcję książki, który ogólnie bardzo lubię, ale w Sadze o...