Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina John Geiger 7,6
Ta książka bywała na mojej liście do przeczytania już jakiś czas. Dodawałam ją i usuwałam z mojej wirtualnej półeczki. Niby wydawała się czymś ciekawym dla mnie, ale z drugiej strony, czy ja naprawdę chcę czytać o wyprawie sprzed ponad 150 lat, która miała na celu wytyczenie przełęczy, przez którą mogłyby przepływać statki z Europy do Azji przez Ocean Arktyczny…? I pewnie to moje przerzucanie się samej ze sobą tą książką trwałoby nadal, gdyby nie moja koleżanka z pracy, która z taką pasją opowiadała o tym, co miało wówczas miejsce, że uznałam: okej, to ten czas – czytam!
Co to była za książka! Jeśli znajdziecie gdzieś opinię, że to reportaż, który czyta się jak doskonały thriller to mogę zapewnić, że nie są one wystawiane bezpodstawnie. Książka trzyma w napięciu od pierwszych do ostatnich stron. Historię tragedii Terroru i Erebusa poznajemy jakby z dwóch stron. Najpierw mamy opis głównodowodzących w tej wyprawie oraz obszerne wyjaśnienie, jak w XIX wieku przedstawiała się sytuacja Wielkiej Brytanii na podróżniczej arenie międzynarodowej oraz jaki był cel tej i innych wypraw morskich, a także jakie znaczenie dla handlu miałoby powodzenie ekspedycji. Później płynnie przechodzimy do prób wyjaśnienia przez im współczesnych tajemniczego zaginięcia okrętów oraz całej załogi. Dzięki licznym wyprawom mającym uratować zaginionych, do opinii publicznej zaczęły docierać coraz to nowsze, ale i przerażające relacje, jak choćby ten o znajdowaniu ugotowanych ludzkich kości, z których ktoś dramatycznie głody wyssał szpik.
Kolejna połowa książki to wyprawa w latach 80. Owena Beattie – profesora uniwersyteckiego i antropologa sądowego, który wraz z zespołem postanowił dowiedzieć się, co tak naprawdę zabiło, a w zasadzie zabijało marynarzy w tamtej epoce. Jego badania oraz możliwość dokonania sekcji trzech świetnie zachowanych zwłok ludzi z Terroru i Erebusa dają odpowiedź, co było główną przyczyną totalnego osłabienia, a w rezultacie i przyczyną – pośrednią lub bezpośrednią – śmierci 129 osób.
Książka jest napisana oraz przetłumaczona świetnie. W żadnym momencie nie nuży czytelnika. Choć sporo w niej geografii, profesjonalnego nazewnictwa oraz niuansów świata nauki i archeologii, wszystko jest wytłumaczone w tak przejrzysty sposób, że ktoś, kto nie zjadł zębów na tych dziedzinach i tak jest dobrze rozeznany w całej historii. Ciekawie czytało się o codzienności na statkach podczas tak dużych ekspedycji oraz o tym, jak marynarze radzili sobie spędzają czasem i po kilka zim z rzędu w warunkach wiecznej zmarzliny. Równie fascynująco prezentowały się opisy już z perspektywy XX wieku, kiedy Owen Beattie i jego zespół przeczesywali ten teren i wciąż znajdowali elementy wyposażenia statków, jakby od tragedii nie minęło kilkanaście dekad, ale może raptem kilka lat. Niuanse pracy antropologa sądowego w takich warunkach również były czymś, o czym czytałam wręcz z wypiekami na twarzy.
Dobrym wprowadzeniem do książki jest również przedmowa Margaret Atwood, która opisuje również wcześniejsze wydanie tego tytułu (polski czytelnik nie miał przyjemności się z nim zapoznać, wydanie wydawnictwa Bo.Wiem jest bowiem (sic!) pierwszym na polskim rynku i jest to już wersja uzupełniona przez autorów). Nie brak w jej słowach również pewnego „nienachalnego romantyzmu” (jakkolwiek dziwacznie to brzmi, ale jeśli przeczytacie, to chyba wyczujecie, co miałam na myśli) odnoszącego się do legendy, jakim zaginięcie Terroru i Erebusa obrosło na przestrzeni lat. Zachęcam Was, by nie pomijać tego fragmentu.
Całość okraszona jest licznymi rycinami i zdjęciami, co dodatkowo wpływa na…
Hm. Tu napisałam, że wpływa na „przyjemność płynącą z lektury”, ale to straszliwie nie na miejscu słowa.
Książka jest fenomenalna. Choćbym miała się przyczepić do czegokolwiek, to tutaj naprawdę nie mam do czego. Warto, warto, warto.