-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2020-09-15
2019-03-14
2019-02-01
Sięgając po „ Władcę much” zastanawiałam się nad tym, czemu ta książka jest uznawana za dzieło kultowe. Stykając się z różnymi opiniami, rzucały mi się w oczy takie określenia, jak: wstrząsająca, brutalna, dystopijna, o pierwotnym złu i upadku człowieczeństwa. Postanowiłam sprawdzić, dlaczego tak określa się opowieść o grupie małych chłopców próbujących przetrwać na bezludnej wyspie.
Jedną z pierwszych myśli, które mi przyszły do głowy podczas czytania, było to, że sytuacja, w jakiej znaleźni się rozbitkowie przypomina trochę stanfordzki eksperyment więzienny przeprowadzony w 1971 roku, podczas którego grupa zwyczajnych ludzi została podzielona na więźniów i strażników więziennych. Ludzie ci bardzo szybko odnaleźli się w przydzielonych im rolach. Strażnicy zaczęli nadużywać swojej władzy i znęcać się nad więźniami, a więźniowie zaczęli się buntować i tracić poczucie własnej tożsamości. Eksperyment szybko wymknął się spod kontroli i trzeba było go przerwać. Z podobną sytuacją mamy do czynienia we „Władcy much”. Grupa grzecznych, niewinnych chłopców z dobrych angielskich domów, w wielu 6-12 lat, staje się rozbitkami na bezludnej wyspie. Chłopcy początkowo próbują stworzyć społeczność na wzór tego, co znają z domu. Ustalają zasady, zwołują zebrania, na których każdy ma prawo głosu, budują szałasy i wspólnie podtrzymują ogień mający być sygnałem dla przepływających statków. Bardzo szybko zostaje także wybrany przywódca oraz grupa myśliwych. Wydawać by się mogło, że w ten sposób chłopcy powinni spokojnie przetrwać do czasu ratunku.
Dlaczego więc wszystko poszło nie tak?
To pytanie zadaje sobie w kółko Ralph- chłopiec, który początkowo przewodził grupie. Kompletnie nie potrafi zrozumieć, dlaczego jego koledzy, towarzysze zabaw, zamienili się w żądnych krwi dzikusów. Wydaje się, że to w dużej mierze jest kwestia ról, jakie zostały im wydzielone w społeczeństwie. Ralph, jako przywódca, musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za grupę, myślał rozsądnie, próbował ustalać priorytety i trzymać się zasad. Przeciwieństwem Ralpha jest Jack, chłopiec który przegrał w wyborach na przywódcę, ale został mianowany szefem grupy myśliwych. Polowanie szybko staje się jego obsesją, która zaczyna przyćmiewać zdrowy rozsądek, aż Jack staje się prowodyrem buntu. Wśród pozostałych chłopców pojawiają się nocne koszmary i lęki, które stopniowo przeradzają się w irracjonalny strach przed stworzoną z wyobraźni bestią. Ponadto rozbitkowie są zmęczeni monotonną owocową dietą i gotowi zrobić wszystko za kawałek mięsa. Co się wydarzy, gdy już raz zaznają smaku krwi?
William Golding stworzył w zasadzie bardzo prostą opowieść, w której udało mu się zawrzeć całą prawdę o ludzkiej naturze. Chłopcy ukazują obraz społeczeństwa, w którym mamy rozsądnego przywódcę, mamy żądnego krwi buntownika, mamy inteligentnego grubaska, który przez swój wygląd nigdy nie będzie traktowany poważnie, mamy kata lubującego się w zadawaniu bólu oraz lekko zbzikowanego chłopca, który rozumie więcej niż inni. Są też bezwolne maluchy, które podążają za obietnicą większego dostatku. Ponadto autor ukazuje, że społeczeństwo opiera się na niepodważalnych zasadach, bez których w ludziach odzywa się pierwotna natura i dzikość, a im więcej jej posmakują, tym trudniej ją ujarzmić. Bez zasad i silnego przywódcy powstaje chaos.
„Władca much” to bardzo mocna książka, która w prosty sposób zdejmuje czytelnikowi klapki oczu i zmusza go do zmierzenia się z prawdą. Cała historia jest brutalna, przerażająca i szokująca. Naprawdę szkoda, że nie znajduje się w kanonie lektur szkolnych, bo mogłaby być pretekstem do bardzo ważnych, pouczających dyskusji. Ponadto autor pozostawia nam dość otwarte zakończenie, zmuszające do zastanowienia się nad tym, co mogłoby się dziać później. Czy dzieci, które zaznały pierwotnych instynktów, poznały czym jest strach i żądza mordu, potrafiłyby jeszcze odzyskać niewinność? Czy kiedykolwiek odnalazłyby się jeszcze w cywilizowanym społeczeństwie? Co by było, gdyby ta historia okazała się jedynie eksperymentem naukowym?
Gorąco polecam, zwłaszcza fanom powieść dystopijnych, bo ewidentnie widać, że wielu współczesnych autorów czerpało inspirację z tej książki.
Sięgając po „ Władcę much” zastanawiałam się nad tym, czemu ta książka jest uznawana za dzieło kultowe. Stykając się z różnymi opiniami, rzucały mi się w oczy takie określenia, jak: wstrząsająca, brutalna, dystopijna, o pierwotnym złu i upadku człowieczeństwa. Postanowiłam sprawdzić, dlaczego tak określa się opowieść o grupie małych chłopców próbujących przetrwać na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-22
Pierwszą część serii przeczytałam przeszło rok temu. Zapamiętałam ją jako bardzo dobrą młodzieżówkę, z dość oklepanym wątkiem nieśmiertelności, która jednak nie wyróżniała się z grona dystopii, którymi się wtedy zaczytywałam. Nie zrobiła też na mnie tak mocnego wrażenia, jak „Podzieleni” tego samego autora. Pewnie dlatego tak długo zwlekałam z sięgnięciem po drugą część. Tymczasem „Kosodom” okazał się naprawdę rewelacyjną książką, zdecydowanie przewyższającą pierwszą część serii.
W pierwszym tomie poznaliśmy Citrę oraz Rowana, którzy odbywali praktyki, by stać się kosiarzami. Od tamtych wydarzeń minął rok. Citra jest teraz Kosiarz Anastazją. Dziewczyna powoli godzi się z tym mianem, wprowadza własne zasady odnośnie zbiorów i zaczyna odczuwać satysfakcję ze swojej pracy. Tymczasem Rowan wdziewa czarną togę i jako samozwańczy Kosiarz Lucyfer postanawia walczyć z zakłamaniem Kosodomu likwidując najbardziej zepsutych sędziów. Konflikt jednak narasta. Zwolennicy nowego porządku walczą ze starą gwardią, a wszelkie próby uratowania świata mogą okazać się daremne. Jedynie sztuczna inteligencja dbająca o porządek na świecie mogłaby zapobiec katastrofie, lecz istnieją niepodważalne zasady niepozwalające jej ingerować w sprawy Kosodomu.
Najbardziej zdumiało mnie to, że autor, włożył do jednej książki dwa bardzo popularne motywy: nieśmiertelność oraz sztuczną inteligencję rządzącą całym światem. Oba tematy były już wielokrotnie wykorzystywane zarówno przez pisarzy, jak i scenarzystów filmowych i wydawać by się mogło, że nie można tu już wymyślić nic oryginalnego. Tymczasem Neal’owi Shusterman’owi udało się stworzyć naprawdę fascynujący świat łącząc oba te motywy. Z jednej strony mamy świat Kosiarzy, którzy zostali powołani by regulować liczebność ludności poprzez zbiory. Z drugiej wszystkowiedzącą, wszechwładną, nieomylną sztuczną inteligencję zwaną Thunderhead’em, która pełni tu niemal rolę boga. Thunderhead jest wirtualną chmurą stworzoną przez ludzkość, zawierającą całą jej wiedzę, która ma kontrolę nad wszystkim, co się dzieje na Ziemi. Oczywiście jej decyzje są poparte odpowiednimi algorytmami i ogromną wiedzą o ludzkiej naturze. Wszystkie działania mają natomiast służyć dobru ludzkości, a także każdej pojedynczej jednostki. Ogromny plusem są rozważania owej sztucznej inteligencji wplecione w treść książki, z której poznajemy jej zasady, motywy postępowania oraz wiedzę na temat ludzkości. Nie wiem czemu akurat ten wątek najbardziej przyciągnął moją uwagę. Może dlatego, że w filmach sztuczna inteligencja zawsze traci cierpliwość do człowieka, uznaje że to on jest swoim największym wrogiem i ostatecznie postanawia go zniszczyć. Jak będzie w tym wypadku? Pewnie dowiemy się tego dopiero w kolejnym tomie. Może ta historia skończy się zupełnie inaczej...
Książka niesamowicie wciąga i zaskakuje. Autor umożliwia poznanie historii zarówno z perspektywy głównych bohaterów, zepsutych Kosiarzy, jak i Thundereada. Każdy wątek jest świetnie dopracowany, przez co nie odczuwałam żalu, że zamiast czytać o głównej bohaterce, czytam o jakiejś pobocznej postaci (co zwykle mnie irytuje w wielowątkowych powieściach). Samo zakończenie naprawdę wciska w fotel i pozostawia ogromny niedosyt. Nie mogę się już doczekać kolejnej części.
Pierwszą część serii przeczytałam przeszło rok temu. Zapamiętałam ją jako bardzo dobrą młodzieżówkę, z dość oklepanym wątkiem nieśmiertelności, która jednak nie wyróżniała się z grona dystopii, którymi się wtedy zaczytywałam. Nie zrobiła też na mnie tak mocnego wrażenia, jak „Podzieleni” tego samego autora. Pewnie dlatego tak długo zwlekałam z sięgnięciem po drugą część....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-04-02
Żyjemy w czasach bardzo dynamicznego rozwoju technolgicznego. Telefony komórkowe, które jeszcze nie tak dawno temu, służyły jedynie do dzwonienia, dziś pełną niezliczone funkcje. Towarzyszą nam przez cały dzień i coraz częściej wyręczają w czynnościach, które kiedyś wymagały sporo wysiłku takich, jak przelewy bankowe, rezerwacja biletów lotniczych czy szukanie haseł encyklopedycznych. Dziś już nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Kupujemy coraz nowsze modele, a producenci prześcigają się w wymyślaniu coraz ciekawszych możliwości. Naturalnym wydaje się fakt, że nasze smartfony wkrótce nie będą w stanie udźwignąć wszystkich tych funkcji i na rynku pojawi się jakaś nowa technologia, która wyprze telefony komórkowe.
Alena Graedon w „Giełdzie słów” ukazuje nam świat z bardzo niedalekiej przyszłości, w której nikt już nie korzysta ze smartfonów, a z bardziej zaawansowanych urządzeń zwanych meme. Urządzenia te są podłączone do mózgu właściciela i działają niczym szósty zmysł, przewidując jego potrzeby. Mogą złożyć zamówienie w restauracji, wezwać taksówkę, pilnować terminowego opłacania rachunków, a w razie potrzeby zadzwonić pod numer alarmowy. Potrafią także poinformować właściciela o nastroju jego rozmówcy i podpowiedzieć słowo, którego nie może sobie przypomnieć podczas rozmowy, bądź podać definicję słowa, którego nie zrozumiał. Brzmi zachęcająco, prawda?
Problem pojawia się, gdy ludzie zaczynają zapominać własny język. Całkowicie odrzucili korzystanie z papierowych książek, gazet i pisania listów na rzecz przesyłania strumienia danych poprzez meme, co wyraźnie zaczyna im szkodzić. Wkrótce na świecie pojawia się dziwna choroba, rozpoczynającą się od coraz częstszych przejęzyczeń i uniemożliwiającą ludziom werbalne komunikowanie się między sobą. Choroba ta zostaje nazwana „grypą słowną” i w krótkim czasie, staje się prawdziwą epidemią zbierającą śmiertelne żniwo.
„Giełda słów” jest debiutancką powieścią autorki i wyraźnie widać, jaki ogrom pracy włożyła w jej powstanie. Cała historia została naprawdę świetnie dopracowana. Autorka wykazała się ogromną wiedzą technologiczną oraz językoznawstwem, wymyśliła nowe pojęcia oraz bardzo złożoną intrygę. Rozdziały zostały określone poprzez kolejne litery alfabetu oraz przypisane do nich hasła i definicje pochodzące z tytułowej giełdy słów, a w całej książce przewija się motyw „Alicji w krainie czarów. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie, choć były także elementy, które nie do końca do mnie przemówiły. Naprawdę zaintrygował mnie pomysł z grypą słowną i od początku byłam bardzo ciekawa, jakie wyjaśnienie biologiczne zastosuje autorka. Niestety miałam wrażenie, że ona sama nie potrafiła go wymyślić. Biologiczny aspekt choroby został wspomniany tylko w jednym fragmencie i kompletnie mnie nie przekonał, przez co cała historia straciła dla mnie na wiarygodności. Mamy tu także dosyć specyficzną pierwszoosobową narrację, pełną dygresji, wtrąceń w nawiasach oraz dolnych przypisów. Chwilę trwało nim udało mi się do niej przyzwyczaić i „wgryźć” w treść książki.
Myślę, że na uwagę zasługuje także intrygująca, minimalistyczna okładka, która przyciągnęła mój wzrok podczas zakupów. Czy jednak jest to elektryzujący, dystopijny thriller? Nie przesadzałabym z tymi określeniami. Na pewno jest to ciekawa, trzymająca w napięciu opowieść zmuszająca do refleksji nad tym, jak bardzo jesteśmy uzależniani od technologii codziennego użytku. Może nie jest to książka dla każdego, ale myślę, że każdy fan powieści dystopijnych (do których sama się zaliczam), znajdzie tu coś dla siebie.
Żyjemy w czasach bardzo dynamicznego rozwoju technolgicznego. Telefony komórkowe, które jeszcze nie tak dawno temu, służyły jedynie do dzwonienia, dziś pełną niezliczone funkcje. Towarzyszą nam przez cały dzień i coraz częściej wyręczają w czynnościach, które kiedyś wymagały sporo wysiłku takich, jak przelewy bankowe, rezerwacja biletów lotniczych czy szukanie haseł...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-02-27
Muszę przyznać, że pierwszy rzut oka na tę książkę zupełnie mnie nie przekonał do zapoznania się z jej treścią. Po przeczytaniu opisu na okładce odniosłam wrażenie, że jest to kolejna próba połączenia ze sobą kilku poczytnych młodzieżówek, by stworzyć jedną „oryginalną” historię. Sam pomysł, by bohaterem książki był potwór kradnący dusze poprzez grę na skrzypcach wydał mi się absurdalny. Co w takim razie mnie przekonało? Był moment, w którym co chwilę natykałam się na bardzo pozytywne opinie o tej książce. Niemal wszyscy byli zachwyceni jej oryginalnością, szybkim tempem akcji i zaskakującym zakończeniem. Postanowiłam więc, że koniecznie muszę to sprawdzić.
Postaram się przedstawić zarys fabuły nieco jaśniej niż zrobił to autor opisu na okładce. Mamy tutaj postapokaliptyczny świat zbudowany na pozostałościach dawnych Stanów Zjednoczonych. W wyniku wszechobecnej przemocy, na świecie zaczęły pojawiać się potwory będące namacalnym następstwem popełnianych zbrodni. Akcja książki dzieje się w Mieście Prawdy, które, w wyniku walki o władzę dwóch przywódców, zostało podzielone na pół. Flynn rządzi częścią, w której wyspecjalizowane oddziały eliminują potwory i chronią ludzi. W drugiej połowie miasta rządy sprawuje, znany z okrucieństwa Harker. Człowiek ten stworzył pozornie idylliczny świat, w którym wszyscy udają, że są bezpieczni i szczęśliwi. W rzeczywistości sprawuje on kontrolę nad dwoma krwiożerczymi gatunkami potworów, a mieszkańcy płacą mu za ochronę przed nimi. Przejdźmy teraz do głównych bohaterów. Kate jest córką Harkera, która przez lata tułała się po szkołach z internatem. Jest gotowa zrobić wszystko, by udowodnić ojcu, że jest osobą silną i godną jego nazwiska. August jest natomiast przybranym synem Flynna, przedstawicielem trzeciego gatunku potworów. Potrafi hipnotyzować ludzi poprzez grę na skrzypcach, by następnie pożreć ich dusze. Drogi tych dwojga oczywiście zetkną się w pewnym momencie i dalej będą biec jednym torem.
Tym, co na pewno wyróżnia „Okrutną pieśń” jest bogaty i bardzo dopracowany świat. Autorka nie stroni od brutalności i tworzy mroczny klimat wypełniony strachem i brakiem nadziei. Akcja toczy się szybko, a zwroty fabularne są naprawdę intrygujące. Trudno oderwać się od czytania. Ogromnym plusem są także kreacje głównych bohaterów, którzy mimo całej tej nadnaturalnej otoczki są realistyczni i mają prawdziwe problemy. Dziewczyna pragnie miłości i uznania ojca, a chłopak boryka się z kryzysem tożsamości. Podobała mi się także ich wzajemna relacja. Autorka nie stworzyła z nich pary nastolatków, którzy po dwudziestu stronach wyznają sobie miłość. Łączy ich powoli rodząca się przyjaźń i wzajemne zaufanie. Razem przeżywają chwile, które odmieniają ich na zawsze i zmuszają do szybkiego dorośnięcia, co wzmacnia łączącą ich więź. Naprawdę mam nadzieję, że w następnych tomach nie zostaną jednak parą, bo mam wrażenie, że bardzo spłyciłoby to ich wątek.
Muszę jednak przyznać, że bardzo uwierało mnie określenie „potwór”. Było dla mnie zwyczajnie niestrawne i długo trwało nim się do niego przyzwyczaiłam. Z jednej strony rzeczywiście wydaje się to być bardzo oryginalnym rozwiązaniem. Z drugiej strony owe potwory zostało opisane w sposób do złudzenia przypominający zombi, wampiry oraz demony i chyba wolałabym aby zostały nazwane w taki lub podobny sposób. Przyjemność z czytania popsuło mi także nieco to, że bardzo szybko odgadłam, jakie będzie zakończenie. Znacie to uczucie satysfakcji, gdy okazuje się, że wszystkiego się domyśliliście, lecz równocześnie czujecie się zawiedzeni, że autorowi nie udało się Was zaskoczyć? Ja miałam tak w tym wypadku. Zbyt szybko było dla mnie oczywiste, kto okaże się tym dobrym, a kto złym.
Mimo wszystko „Okrutna pieśń” bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Jestem naprawdę ciekawa jak potoczą się dalsze losy bohaterów i czy mieszkańcom Miasta Prawdy uda się przetrwać. Z całą pewnością sięgnę po kolejny tom.
Muszę przyznać, że pierwszy rzut oka na tę książkę zupełnie mnie nie przekonał do zapoznania się z jej treścią. Po przeczytaniu opisu na okładce odniosłam wrażenie, że jest to kolejna próba połączenia ze sobą kilku poczytnych młodzieżówek, by stworzyć jedną „oryginalną” historię. Sam pomysł, by bohaterem książki był potwór kradnący dusze poprzez grę na skrzypcach wydał mi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-30
Czytałam kiedyś artykuł naukowy na temat tego, że nasze społeczeństwo głupieje. Gdy zobaczyłam tytuł, w pierwszej chwili, byłam zdumiona. Przecież dzięki temu, że obecne zwiększył się komfort naszego życia, możemy sobie pozwolić na wieloletnią edukację i coraz więcej ludzi zdobywa wyższe wykształcenie. Więc skąd pomysł, że nasza inteligencja spada? Autorzy artykułu dopatrywali się przyczyn właśnie w tym lepszym komforcie życia. Ludzie nie muszą już walczyć o przetrwanie, a postęp technologiczny coraz częściej wyręcza nas z wielu zadań wymagających inteligencji. Wiedza szkolna opiera się natomiast na podążaniu stałymi schematami, a przejawy kreatywności i własnego myślenia często bywają negowane. Gdy dodamy do tego niewymagające treści pojawiające się w telewizji, internecie i (niestety) ostatnio także w wielu książkach, okazuje się, że jesteśmy już w połowie drogi do świata, który wykreował Ray Bradbury w „451° Fahrenheita”. Zadziwiające jest to, ze Bradbury przewidział tę tendencję już 1953 roku, gdy telewizja dopiero „raczkowała” i powoli stawała się ogólnodostępnym medium. Na podstawie własnych obserwacji, uznał, że zasypuje ona ludzi mnóstwem bezużytecznych treści, które źle oddziałują na inteligencję i niszczą zainteresowanie literaturą.
Świat przedstawiony w „451° Fahrenheita” jest naprawdę przerażający i to nie tylko dlatego, że płoną tu stosy książek, choć jest to bezpośrednim skutkiem opisywanych zmian społecznych. Zaczęło się od tego, że wraz ze wzrostem zaludnienia zaczęto dążyć do wyrównania różnic pomiędzy ludźmi. Trzeba więc było wyeliminować intelektualistów i wolnomyślicieli poprzez usunięcie czynników sprzyjających myśleniu. Dlatego zredukowano program nauczania, a książki najpierw streszczano, potem tworzono coraz krótsze streszczenia, aż wreszcie zostały całkowicie zakazane. Oczywiście równocześnie rozwijała się telewizja i inne, coraz bardziej prymitywne rozrywki. Ludzie zaczęli otrzymywać proste, łatwo przyswajalne treści, niewymagające samodzielnego myślenia. Jeden człowiek stał się podobny do drugiego i dzięki temu, zapanowało pozorne powszechne szczęście. Doprowadziło to do drastycznego spadku inteligencji i zatarcia się wyższych uczuć takich jak miłość, lojalność czy oddanie. Bark wyższych celów życiowych prowadził natomiast do myśli samobójczych i barku poszanowania ludzkiego życia.
Autor podobno zaprzeczył temu, że książka ma wydźwięk polityczny. Twierdził, że chciał jedynie uzmysłowić ludziom zagrożenie, jakie niesie ze sobą rozwój telewizji. Trudno jednak nie doszukiwać się tutaj innych celów. Zwłaszcza, że bohaterowie książki żyją w świecie przypominającym bańkę mydlaną, poza którą toczy się brutalna wojna. Komuś musiało więc zależeć na utrzymywaniu tych ludzi w niewiedzy, a za takie postępowanie zwykle odpowiedzialny jest ustrój totalitarny Zauważyłam tu także ostrzeżenie przed, obecne bardzo aktualnym problemem, nadmiernej poprawności politycznej, która może doprowadzić do zniekształcenia obrazu rzeczywistości i powszechnej cenzury.
Jest to jedna z lepszych dystopii, jakie miałam okazję przeczytać. Mimo, że powstała ponad sześćdziesiąt lat temu, to porusza problemy, które nie tylko wciąż są aktualne, ale wręcz przeżywają obecnie swój pełny rozkwit. Naprawdę warto się z nią zapoznać, choćby dlatego, że wielu współczesnych autorów ewidentnie czerpało inspirację z tej pozycji.
Czytałam kiedyś artykuł naukowy na temat tego, że nasze społeczeństwo głupieje. Gdy zobaczyłam tytuł, w pierwszej chwili, byłam zdumiona. Przecież dzięki temu, że obecne zwiększył się komfort naszego życia, możemy sobie pozwolić na wieloletnią edukację i coraz więcej ludzi zdobywa wyższe wykształcenie. Więc skąd pomysł, że nasza inteligencja spada? Autorzy artykułu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-27
Mam mieszane uczucia względem tej książki. Z jednej strony cały zarys fabularny to naprawdę dobra, dość wstrząsająca, opowieść. Z drugiej strony, kompletnie nie przypadł mi do gustu sposób prowadzenia narracji i nieuporządkowany ciąg zdarzeń. Zacznijmy jednak od początku. Główną bohaterką książki jest Kathy, która ma 31 lat i jest opiekunką pacjentów w szpitalu. Tego dowiadujemy się o niej, nim zaczyna snuć opowieść o swoim życiu. Kathy wychowywała się w elitarnej szkole z internatem, w której spędziła beztroskie dzieciństwo. Wraz z rozwojem fabuły, poznajemy zwyczaje panujące w owej szkole, jej wychowawców, uczniów i ich wzajemne relacje. Dowiadujemy się, że szkoła kładzie ogromny nacisk na kreatywność, zdolności manualne i sprawność fizyczną wychowanków. Bardzo dba się także o zdrowie dzieci, które co tydzień przechodzą specjalne badania. Pozornie wydaje się, że jest to zwyczajna szkoła, lecz wkrótce odkrywamy, że ma ona swoją straszną tajemnicę.
Fabuła książki została przedstawiona w formie opowieści, przez co jest właściwie jednym długim opisem przerywanym krótkimi fragmentami dialogów. Historia opowiadana przez Kath jest bardzo chaotyczna. W zasadzie biegnie ona chronologiczne, ale młoda kobieta co chwilę przypomina sobie o czymś istotnym dla bieżących wydarzeń i wraca myślami wstecz. Jedna historia przeradza się w kolejną, a my, w tym czasie, zapominamy, od czego właściwie zaczęła. Ponadto każde wydarzenie jest bardzo dokładnie i szczegółowo opisane, z uwzględnieniem wszystkich myśli i odczuć głównej bohaterki. Cała opowieść wydaje się być czymś w rodzaju spowiedzi, w której Kath próbuje zawrzeć każdy moment, w którym zrobiła lub powiedziała coś, czego po latach żałuje. Wszystko to sprawia, że historia wydaje się być strasznie rozwleczona, a istotne wydarzenia, przez większość książki, gubią się w tym natłoku wspomnień.
Książka porusza wiele ważnych tematów, istotnych w świetle rozwijającej się technologii medycznej. Zmusza nas do zastanowienia się nad definicją człowieczeństwa i pojęciem etyki. Przedstawia dylemat, przed którym, być może, kiedyś stanie nasza cywilizacja. Chciałabym wierzyć, że ludzkość, w takiej sytuacji, nie zdecydowałaby się na rozwiązanie, jakie przedstawia książka. Czy jednak naprawdę by tak było? Przecież nie rezygnujemy z jedzenia mięsa, chodź wiemy, że mamy je dzięki śmierci zwierząt. Jednak białko jest nam potrzebne do życia, więc staramy się nie myśleć o jego pochodzeniu. Czy wobec tego możliwość wyleczenia raka i stwardnienia rozsianego nie sprawiłaby, że przymknęlibyśmy oko na to, jak się to odbywa? Pozostaje tylko mieć nadzieję, że w naszym świecie nigdy nie pojawi się taki problem.
Moim zdaniem autor za bardzo skupił się na przedstawieniu życia głównej bohaterki w najdrobniejszych szczegółach. Zadbał o zachowanie ciągu przyczynowo- skutkowego opisując jej życie w szkolne i to co się wydarzyło tuż o jej zakończeniu, tym samym spychając na dalszy plan rzeczywisty temat książki. Dopiero ostatnie strony wywołały we mnie emocje, które powinny mi towarzyszyć od momentu poznania prawdy. Ostatecznie, zakończenie pozostawiło mnie z pewnym poczuciem pustki i beznadziei oraz zmusiło do zadumy nad ludzką naturą, lecz było tego o wiele za mało. Autor zdecydowanie nie wykorzystał potencjału swojego pomysłu na fabułę.
Mam mieszane uczucia względem tej książki. Z jednej strony cały zarys fabularny to naprawdę dobra, dość wstrząsająca, opowieść. Z drugiej strony, kompletnie nie przypadł mi do gustu sposób prowadzenia narracji i nieuporządkowany ciąg zdarzeń. Zacznijmy jednak od początku. Główną bohaterką książki jest Kathy, która ma 31 lat i jest opiekunką pacjentów w szpitalu. Tego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-11
Wyobraźmy sobie, że w dniu dzisiejszym ktoś wynalazł szczepionkę przeciwko starzeniu się. Zapewne z początku byłoby to owiane wielką tajemnicą, do której dopuszczono by jedynie tych najważniejszych i najbogatszych. Wkrótce jednak pewnie jakaś partia wykorzystałaby to jako narzędzie w zdobyciu władzy. Szczepionka zostałaby upowszechniona, ludzie mogliby żyć szczęśliwie i nieskończenie długo, a świat wreszcie stałby się idealny. Ale czy na pewno?
„Futu.re” Dmtrija Glukovskiego odpowiada na pytanie, jak mogłoby wyglądać nasze życie, gdybyśmy znaleźli sposób na oszukanie śmierci. Autor przedstawia nam bardzo wiarygodny świat, w którym ludzkość, licząca obecnie 7 miliardów ludzi, bardzo szybko zwielokrotniłaby tę liczbę. Konieczne było by zatem pomieszczenie gdzieś tego ogromu ludzkości i racjonalne dysponowanie ograniczonymi zasobami. Bardzo możliwe, że na całej szerokości świata, powstałyby ogromne wieżowce, a wszystkie materiały budowlane, odzież i żywność byłyby wytwarzane z syntetycznych substytutów. Nieuniknione byłoby także wprowadzenie kontroli liczebności populacji. Oczywiście, nie można odebrać ludziom raz danego prawa do nieśmiertelności. Można im za to zakazać tworzenia nowego życia. Wszystko musiałoby się odbywać tak, by ludzie wierzyli, że żyją w świecie idealnym, w którym młodość, piękno i nieśmiertelność są wartościami nadrzędnymi. Dzieci i starcy są natomiast wynaturzeniem, odbierają im miejsce do życia, energie oraz jedzenie i nie powinni mieć prawa bytu. Urodzenie dziecka to zatem zbrodnia przeciwko ludzkości, a ci którzy się upierają, by je posiadać powinni za to zapłacić własnym życiem. Oczywiście w demokratycznym świecie nie ma miejsca na egzekucję rodzica, ale przyspieszona starość i naturalna śmierć były by jak najbardziej humanitarne.
Książka ta wywarła na mnie przeogromne wrażenie. Glukovski stworzył bardzo skomplikowany świat: brutalny i przerażający, dopracowany pod kątem społecznym politycznym i psychologicznym. Ponadto autor mistrzowsko gra na emocjach czytelników. W trakcie lektury utożsamiałam się z głównym bohaterem Janem. Wraz z nim dusiłam się w tłumie, denerwowałam jadąc windą , czułam wzburzenie w trudnych sytuacjach, a później przeżywałam jego konflikt wewnętrzny. Wciąż przychodziły mi do głowy refleksje na temat świata i postępowania ludzkości. Na pewno długo będę pamiętała tę powieść i morał, który z niej wyniosłam, że to właśnie widmo śmierci nadaje sens naszemu życiu. Nie potrafilibyśmy delektować się życiem i przeżywać go w pełni, gdyby nasz czas nie był tak ograniczony.
Wyobraźmy sobie, że w dniu dzisiejszym ktoś wynalazł szczepionkę przeciwko starzeniu się. Zapewne z początku byłoby to owiane wielką tajemnicą, do której dopuszczono by jedynie tych najważniejszych i najbogatszych. Wkrótce jednak pewnie jakaś partia wykorzystałaby to jako narzędzie w zdobyciu władzy. Szczepionka zostałaby upowszechniona, ludzie mogliby żyć szczęśliwie i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-28
„Zasada jednego” to dystopijna opowieść o siostrach bliźniaczkach żyjących w czasach, gdy posiadanie więcej niż jednego dziecka jest zakazane. Dziewczęta od maleńkości muszą żyć życiem jednej zamieniając się miejscami. Każdego dnia jedna z nich wychodzi na powierzchnię i udaje się do szkoły, podczas gdy druga czeka schowana w piwnicy. Bez przerwy muszą się pilnować, by być dokładnie takie same, bo najmniejszy błąd może kosztować życie. Niestety jest ktoś, kto uważnie je obserwuje i domyśla się prawdy. Czy w tak ściśle kontrolowanym świecie dziewczętom uda się odnaleźć bezpieczną kryjówkę?
Autorki książki Ashley i Leslie Saunders miały dobry pomysł. Oparły fabułę na motywie bliźniaczek jednojajowych czerpiąc zapewne z własnego doświadczenia, ponieważ same są bliźniaczkami. Początek książki rzeczywiście był ciekawy i zapowiadał pewien powiew świeżości w gatunku młodzieżowych dystopii. Niestety szybko okazało się, że świat stworzony przez autorki nie wnosi nic nowego. Mamy tu Stany Zjednoczone za kilka pokoleń, przeludnienie, kontrolę urodzeń, globalne ocieplenie, wyczerpujące się zasoby wody, jedzenie wytwarzane laboratoryjnie i mikroczipy w nadgarstkach. Gdzieś w podziemiu istnieje natomiast grupa buntowników, która tylko czeka na odpowiedni moment, by przeciwstawić się władzy. To wszystko już było. Podczas czytania cały czas stawały mi przed oczami sceny z innych książek, takich jak: „Deklaracja”, „Delirium”, „Futu’re”, ”Intruz” czy „Podzieleni”.
Jak już wspominałam książka dobrze się zaczyna. Gra dziewcząt zostaje odkryta, przez co muszą opuścić swój dom i uciekać w kierunku wskazanym im przez ojca, który zostaje uwięziony i sądzony za zdradę stanu. Od tego momentu fabuła strasznie się rozwleka. Dziewczęta uciekają, chowają się, maszerują po pustyni, kłócą, tracą zapasy, ale tak właściwie to nie dzieje się w tym czasie nic, co można by uznać za ciekawy zwrot akcji. Samo zakończenie też jest bardzo przewidywalne. W dodatku rzuciła mi się w oczy jedna nieścisłość. Skoro świat jest tak strasznie przeludniony, to dlaczego dziewczyny właściwie cały czas wędrują przez pustkowia i co chwilę natrafiają na wymarłe miasta?
Moim zdaniem autorki nie wykorzystały potencjału tej książki. Miały dobry pomysł na początek, ale nie do końca wiedziały co z nim dalej zrobić. "Zasadę jednego" poleciłabym chyba tylko osobom, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z gatunkiem i nie mają zbyt wielkiego porównania.
„Zasada jednego” to dystopijna opowieść o siostrach bliźniaczkach żyjących w czasach, gdy posiadanie więcej niż jednego dziecka jest zakazane. Dziewczęta od maleńkości muszą żyć życiem jednej zamieniając się miejscami. Każdego dnia jedna z nich wychodzi na powierzchnię i udaje się do szkoły, podczas gdy druga czeka schowana w piwnicy. Bez przerwy muszą się pilnować, by być...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to