Giełda słów Alena Graedon 6,7
ocenił(a) na 86 lata temu Żyjemy w czasach bardzo dynamicznego rozwoju technolgicznego. Telefony komórkowe, które jeszcze nie tak dawno temu, służyły jedynie do dzwonienia, dziś pełną niezliczone funkcje. Towarzyszą nam przez cały dzień i coraz częściej wyręczają w czynnościach, które kiedyś wymagały sporo wysiłku takich, jak przelewy bankowe, rezerwacja biletów lotniczych czy szukanie haseł encyklopedycznych. Dziś już nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Kupujemy coraz nowsze modele, a producenci prześcigają się w wymyślaniu coraz ciekawszych możliwości. Naturalnym wydaje się fakt, że nasze smartfony wkrótce nie będą w stanie udźwignąć wszystkich tych funkcji i na rynku pojawi się jakaś nowa technologia, która wyprze telefony komórkowe.
Alena Graedon w „Giełdzie słów” ukazuje nam świat z bardzo niedalekiej przyszłości, w której nikt już nie korzysta ze smartfonów, a z bardziej zaawansowanych urządzeń zwanych meme. Urządzenia te są podłączone do mózgu właściciela i działają niczym szósty zmysł, przewidując jego potrzeby. Mogą złożyć zamówienie w restauracji, wezwać taksówkę, pilnować terminowego opłacania rachunków, a w razie potrzeby zadzwonić pod numer alarmowy. Potrafią także poinformować właściciela o nastroju jego rozmówcy i podpowiedzieć słowo, którego nie może sobie przypomnieć podczas rozmowy, bądź podać definicję słowa, którego nie zrozumiał. Brzmi zachęcająco, prawda?
Problem pojawia się, gdy ludzie zaczynają zapominać własny język. Całkowicie odrzucili korzystanie z papierowych książek, gazet i pisania listów na rzecz przesyłania strumienia danych poprzez meme, co wyraźnie zaczyna im szkodzić. Wkrótce na świecie pojawia się dziwna choroba, rozpoczynającą się od coraz częstszych przejęzyczeń i uniemożliwiającą ludziom werbalne komunikowanie się między sobą. Choroba ta zostaje nazwana „grypą słowną” i w krótkim czasie, staje się prawdziwą epidemią zbierającą śmiertelne żniwo.
„Giełda słów” jest debiutancką powieścią autorki i wyraźnie widać, jaki ogrom pracy włożyła w jej powstanie. Cała historia została naprawdę świetnie dopracowana. Autorka wykazała się ogromną wiedzą technologiczną oraz językoznawstwem, wymyśliła nowe pojęcia oraz bardzo złożoną intrygę. Rozdziały zostały określone poprzez kolejne litery alfabetu oraz przypisane do nich hasła i definicje pochodzące z tytułowej giełdy słów, a w całej książce przewija się motyw „Alicji w krainie czarów. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie, choć były także elementy, które nie do końca do mnie przemówiły. Naprawdę zaintrygował mnie pomysł z grypą słowną i od początku byłam bardzo ciekawa, jakie wyjaśnienie biologiczne zastosuje autorka. Niestety miałam wrażenie, że ona sama nie potrafiła go wymyślić. Biologiczny aspekt choroby został wspomniany tylko w jednym fragmencie i kompletnie mnie nie przekonał, przez co cała historia straciła dla mnie na wiarygodności. Mamy tu także dosyć specyficzną pierwszoosobową narrację, pełną dygresji, wtrąceń w nawiasach oraz dolnych przypisów. Chwilę trwało nim udało mi się do niej przyzwyczaić i „wgryźć” w treść książki.
Myślę, że na uwagę zasługuje także intrygująca, minimalistyczna okładka, która przyciągnęła mój wzrok podczas zakupów. Czy jednak jest to elektryzujący, dystopijny thriller? Nie przesadzałabym z tymi określeniami. Na pewno jest to ciekawa, trzymająca w napięciu opowieść zmuszająca do refleksji nad tym, jak bardzo jesteśmy uzależniani od technologii codziennego użytku. Może nie jest to książka dla każdego, ale myślę, że każdy fan powieści dystopijnych (do których sama się zaliczam),znajdzie tu coś dla siebie.