-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2018-11-06
2018-11-08
2018-09-25
2018-09-17
2018-07-31
2018-07-30
2018-07-19
2018-07-07
2018-06-20
2018-06-10
Minęło już parę dni, odkąd przeczytałam „Lot nad kukułczym gniazdem” i ta opowieść wciąż siedzi mi w głowie i wywołuje nowe refleksje. Nie jest to łatwa książka, trzeba naprawdę wczuć się w sytuację bohaterów, by zrozumieć ich postępowanie. Trzeba dostrzec, że pacjenci tego oddziału zakładu psychiatrycznego to nie są ludzie chorzy, lecz tacy, którzy w którymś momencie swojego życia się pogubili i przez to nie potrafią dalej funkcjonować w społeczeństwie. Szpitalna rutyna i życie według z góry ustalonych zasad wywołują u nich poczucie bezpieczeństwa. Nie uważają, że w szpitalu dzieje im się coś złego. Nagle w ten poukładany świat wkracza nowy pacjent McMurphy. Człowiek ten to hazardzista, oszust i cwaniak, który udaje wariata, by nie musieć odpracowywać wyroku na farmie. Wydawało by się, że to ktoś, od kogo trzeba się trzymać z daleka. Lecz to właśnie McMurphy dostrzega zakłamanie w jakim żyją pacjenci i budzi w nich iskrę buntu przeciwko szpitalnemu reżimowi. Kto okaże się silniejszy- potrafiący korzystać z życia szuler, czy wszechwładna Wielka Oddziałowa, sadystka i manipulatorka, która odbiera pacjentom poczucie człowieczeństwa? Czy pacjenci poczują się na tyle silni, by przeciwstawić się zasadom panującym w szpitalu? Czy udający głuchoniemego Indianin odważy się znów przemówić i ujawnić zasłyszane przez lata tajemnice? Naprawdę watro przeczytać tę powieść i poznać odpowiedzi na te pytania. Dodam jeszcze, zakończenie mną wstrząsnęło, choć po przeanalizowaniu ciągu zdarzeń doszłam do wniosku, że to musiało się tak skończyć.
Gorąco polecam.
Minęło już parę dni, odkąd przeczytałam „Lot nad kukułczym gniazdem” i ta opowieść wciąż siedzi mi w głowie i wywołuje nowe refleksje. Nie jest to łatwa książka, trzeba naprawdę wczuć się w sytuację bohaterów, by zrozumieć ich postępowanie. Trzeba dostrzec, że pacjenci tego oddziału zakładu psychiatrycznego to nie są ludzie chorzy, lecz tacy, którzy w którymś momencie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-17
„Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa…”
W drugiej części historii o szamance od umarlaków okazuje się, że Ida wplątała się w niezłą kabałę obiecując dawnej sąsiadce, że odnajdzie zaginioną duszę jej męża i sprowadzi ją w zaświaty. Teraz będzie musiała walczyć także o własne przetrwanie, bo grozi jej zniknięcie w niebycie. Na szczęście będzie mogła liczyć na pomoc funkcjonariusza WONu zwanego Kruchym (lub Chrupkim, jeśli ktoś woli wercję Tekli) oraz swojego nieodłącznego Pecha, którym niespodziewanie spotka się oko w oko w lustrzanych świecie. Na drodze stanie jej jednak psychopatyczny morderca i krwiożerczy krzak róży, a najważniejszą wskazówką może okazać się dziecięca kołysanka.
Pierwsza część przygód Igi Brzezińskiej mnie nie zachwyciła, dlatego nie spodziewałam się zbyt wiele po części drugiej. Okazało się jednak, że „Demon luster” naprawdę przypadł mi do gustu. Miałam wrażenie, że autorka bardzo się rozwinęła od czasu napisania „Szamanki od umarlaków”. Świetnym rozwiązaniem okazało się oparcie tej części na wątku kryminalnym oraz wprowadzenie postaci Kruchego. Ida i Kruchy tworzyli naprawdę dobraną i zabawną parę. Ponadto autorka wymyśliła skomplikowaną intrygę- masowy morderca, lustrzany świat, traumatyczna przeszłość Kruchego i jego konflikt z wysoko postawionym funkcjonariuszem WONu. Dodała do tajemniczą atmosferę, potęgowaną przez mroczne wizje Idy i czyhające na każdym kroku niebezpieczeństwo. To wszystko złożyło się w zgrabną i ciekawą całość. Niestety nadal bardzo przeszkadzały mi wulgaryzmy. Rozumiem, że główna bohaterka ma dość luźny styl wypowiedzi i przekleństwa miały to podkreślać, ale moim zdaniem zupełnie nie były tu potrzebne.
Jeśli po przeczytaniu części pierwszej wahacie się czy sięgnąć po drugą, to zdecydowanie polecam, bo historia naprawdę ciekawie się rozwija.
PS. Coś czuję, że szybko się nie uwolnię od tej kołysanki, ponieważ wciąż przyłapuję się na tym, że bezwiednie ją nucę.
„Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa…”
W drugiej części historii o szamance od umarlaków okazuje się, że Ida wplątała się w niezłą kabałę obiecując dawnej sąsiadce, że odnajdzie zaginioną duszę jej męża i sprowadzi ją w zaświaty. Teraz będzie musiała walczyć także o własne przetrwanie, bo grozi jej zniknięcie w...
2018-04-19
Trafiłam na tę książkę, szukając czegoś lekkiego i niezobowiązującego, co dobrze by się czytało, gdy zupełnie brakuje na to czasu. „Szamanka od umarlaków” doskonale spełniła swoje zadanie. Jest to naprawdę zabawna opowieść o dziewczynie rozmawiającej z duchami , która ma strasznego Pecha. Albo raczej to Pech ma ją. Może brzmi to nieco dziwnie, ale Pech jest tu rzeczywistą (choć niematerialną) istotą, która zdecydowanie uwzięła się na główną bohaterkę i tylko czyha na to, by jak najbardziej skomplikować jej życie. Ciekawym rozwiązaniem jest tu także umiejscowienie magicznego świata we współczesnych polskich realiach. Akcja rozgrywa się we Wrocławiu, a Ida studiuje na Uniwersytecie Wrocławskim. Było to dla mnie dość nowe doświadczenie, ponieważ od lat stroniłam od polskiej fantastyki młodzieżowej (już nawet nie pamiętam, która książka tak bardzo mnie do niej zniechęciła).
Początkowo nie byłam jednak przekonana czy „Szamanka od umarlaków” mi się spodoba. Przede wszystkim, po pierwszych kilkudziesięciu stronach, miałam wrażenie, że autorka nie potrafiła się zdecydować dla jakiej grupy wiekowej chce pisać. Z jednej strony, główna bohaterka jest studentką, zdarza jej się pić alkohol, palić papierosy, przeklinać, a nawet spróbować marihuany. Z drugiej strony pojawiają się tu elementy pasujące do książki dla trzynastolatków, takie jak duch siedmioletniego Indianina, który jest kimś w rodzaju guru i oczywiście mówi po polsku oraz łapacz snów będący dziwnym włochatym stworkiem. Jednak z czasem książka podobała mi się coraz bardziej, kilkukrotnie zdarzyło mi się parsknąć śmiechem, a końcówka naprawdę mnie wciągnęła. Przypuszczam, że gdybym przeczytała ją parę lat temu, to byłabym zachwycona. Polecam, jako lekturę dla rozluźnienia i odstresowania. Ja już zaczęłam czytać drugą cześć.
Trafiłam na tę książkę, szukając czegoś lekkiego i niezobowiązującego, co dobrze by się czytało, gdy zupełnie brakuje na to czasu. „Szamanka od umarlaków” doskonale spełniła swoje zadanie. Jest to naprawdę zabawna opowieść o dziewczynie rozmawiającej z duchami , która ma strasznego Pecha. Albo raczej to Pech ma ją. Może brzmi to nieco dziwnie, ale Pech jest tu rzeczywistą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-10
Co by było gdyby…? Chyba nie ma na świecie człowieka, który przynajmniej raz w życiu, nie zadałby sobie tego pytania. Co by było gdybym dokonał innego wyboru? Co by było gdybym się odważył? Co by było gdybym wtedy zdążył? Kitty Miller- główna bohaterka „Wyśnionego życia” niespodziewanie ma okazję się przekonać, co by było gdyby osiem lat temu odłożyła słuchawkę telefonu o parę sekund później niż to zrobiła.
Kitty to niezależna, trzydziestoośmioletnia kobieta, która wraz z najlepszą przyjaciółką prowadzi księgarnię. Lubi swoje proste, nieskomplikowane życie i już dawno wyzbyła się marzeń o własnej rodzinie. Jednak pewniej nocy, Kitty przenosi się do zupełnie innego świata. Świata, w którym używa pełnej wersji swojego imienia, czyli Katharyn i jest żoną człowieka, który kiedyś, w prawdziwym życiu, nie pojawił się na randce z nią. Wraz z dziećmi mieszkają w pięknym domu na przedmieściach i bardzo się kochają. Kitty wraca do tego świata co noc, coraz bardziej się w nim zatracając. Początkowo marzy o tym, jakby to było, gdyby by prawdziwy. Później jednak, po poznaniu wszystkich blasków i cieni, coraz bardziej cieszy się wracając do swojego prawdziwego życia. Jednak sny nie ustają i Kitty będzie musiała się z nimi zmierzyć.
Oprócz bardzo tajemniczego motywu powracających snów głównej bohaterki, książka dotyka wiele interesujących tematów. Akcja powieści została umiejscowiona w latach 60. XX wieku i przedstawia codzienne życie kobiety z tamtego okresu. Dzięki temu, że fabuła równolegle ukazuje dwa różne światy, w których obraca się KItty, możemy ujrzeć zarówno życie kobiety niezależnej, jak i gospodyni domowej. Książka dotyka także takich problemów, jak wypieranie małych sklepików przez duże centra handlowe, nierówność rasowa, a także (o zgrozo!) poglądu, że autyzm u dziecka pojawia się z winy matki.
„Wyśnione życie” to naprawdę intrygująca opowieść, w której jawa i sen wzajemnie się przenikają skutecznie mącąc czytelnikowi w głowie. Powieść niesamowicie wciąga i skłania do refleksji. Autorka bardzo płynnie prowadzi nas pomiędzy dwoma światami, dzięki czemu książkę czyta się lekko i przyjemnie. Zakończenie na pewno wiele osób może zaskoczyć. Ja niestety przewidziałam je dosyć szybko, ale to pewnie przez to, że przeczytałam już sporo książek i obejrzałam wiele filmów opartych na podobnych motywach i naprawdę trudno mnie zaskoczyć. Zupełnie mi to jednak nie przeszkadzało w niecierpliwym przerzucaniu kolejnych stron powieści. To naprawdę świetna książka i warto ją przeczytać. Gorąco polecam.
Co by było gdyby…? Chyba nie ma na świecie człowieka, który przynajmniej raz w życiu, nie zadałby sobie tego pytania. Co by było gdybym dokonał innego wyboru? Co by było gdybym się odważył? Co by było gdybym wtedy zdążył? Kitty Miller- główna bohaterka „Wyśnionego życia” niespodziewanie ma okazję się przekonać, co by było gdyby osiem lat temu odłożyła słuchawkę telefonu o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-04
Znałam twórczość Lucy Maud Motgomery jedynie z cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza. Po raz pierwszy przeczytałam tę serię mając niecałe dziesięć lat i totalnie się w niej zakochałam. Miała ona ogromny wpływ na mnie, jako dość nieśmiałą dziewczynkę i myślę, że w dużej mierze ukształtowała mój gust czytelniczy. Od tamtej pory wciąż zdarza mi się wracać do ulubionych części czy nawet samych fragmentów. Nigdy jednak nie zdecydowałam się na sięgnięcie po inną książkę tej autorki. Dlaczego? Chyba wydawało mi się, że jej bohaterki są do siebie zbyt podobne i obawiałam się, że przez to historia Ani Shirley straci dla mnie całą magię.
„Błękitny zamek” przedstawia jednak zupełnie inną opowieść. Główną bohaterką jest tutaj dwudziestodziewiącio letnia Joanna (bardzo nie lubię, gdy tłumacz spolszcza imiona) uznana przez swoje środowisko za starą pannę. Kobieta wiedzie bardzo nieszczęśliwe życie, w którym rodzina sprawuje nad nią całkowitą kontrolę, wciąż traktując ją jak małe, niezbyt rozgarnięte dziecko. W rzeczywistości, Joanna jest osobą błyskotliwą, obdarzoną poczuciem humoru i wielką wyobraźnią, lecz jej życiem wciąż rządzi strach. Kobieta nie potrafi postawić się rodzinie, wziąć życia w swoje ręce i zacząć realizować własnych pragnień. Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia, Joanna dowiaduje się, że cierpi na ciężką chorobę serca i został jej najwyżej rok życia. Ten wyrok dodaje jej pewności siebie i sprawia, że nie chce ona już więcej marnować ani chwili, a kilka śmiałych decyzji całkowicie odmieni jej życie.
Historia opowiedziana w „Błękitnym zamku” wydaje się być dość prosta i przewidywalna, lecz tak naprawdę jest dużo głębsza niż się na pozór wydaje i niesie ze sobą piękne przesłanie. Jest to opowieść o wielkiej samotności i wielkich niezrealizowanych pragnieniach. Ukazuje problem braku pewności siebie i tego, jak strach może nas ograniczać. Książka uświadamia nam także, jak kruche jest naszcze życie i że trzeba je codziennie doceniać i podejmować śmiałe decyzje, by nie żałować zmarnowanego czasu. Pokazuje nam także, by nie rezygnować z marzeń, bo nigdy nie jest za późno, by odmienić swoje życie.
Opowieść ta całkowicie mnie oczarowała i zachwyciła. Nie wiem czy naprawdę była tak doskonała czy to tylko we mnie odezwał się sentyment do stylu pisania Lucy Maud Montgomery. Wiem na pewno, że dawno żadna książka nie wzbudziła we mnie tylu emocji i niezwykłych przeżyć. Podobali mi się bohaterowie, podobała mi się narracja i nieco ironiczny humor. Zakończenie było dość oczywiste, lecz ta historia nie mogła skończyć się w żaden inny sposób, bo jej przesłanie straciłoby sens.
Gorąco polecam. Sama na pewno jeszcze kiedyś do niej wrócę, gdy będę potrzebowała solidnej dawki optymizmu. Może nawet zdecyduję się zapoznać z pozostałą twórczością autorki
Znałam twórczość Lucy Maud Motgomery jedynie z cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza. Po raz pierwszy przeczytałam tę serię mając niecałe dziesięć lat i totalnie się w niej zakochałam. Miała ona ogromny wpływ na mnie, jako dość nieśmiałą dziewczynkę i myślę, że w dużej mierze ukształtowała mój gust czytelniczy. Od tamtej pory wciąż zdarza mi się wracać do ulubionych części czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-02-07
Sięgnęłam po tę powieść sądząc, że będzie idealną lekturą do powolnego czytania w długie zimowe wieczory. Opis książki mnie zaciekawił, a tematyka mniej więcej pokrywała się z tym, o czym miałam ochotę poczytać. Tak naprawdę jednak niewiele sobie obiecywałam po tej książce. Byłam więc naprawdę zaskoczona, gdy okazało się, że ta powieść nie tylko niesamowicie wciąga, ale także, wraz z rozwojem akcji, jestem nią coraz bardziej zachwycona. Oczarował mnie klimat, urzekł sposób narracji, a tajemnica zaintrygowała. Ponadto okazało się, że autorka płynnie połączyła ze sobą różne gatunki literackie. Książka rozpoczyna się jako powieść obyczajowa, potem lawiruje pomiędzy romansem, dramatem, powieścią gotycką i thrillerem psychologicznym, a kończy się jako kryminał.
Głównym miejscem wydarzeń jest angielska posiadłość Manderley należąca do Maxima de Wintera. Jest to wspaniała rezydencja otoczono rozległymi ogrodami i urokliwym krajobrazem. Wnętrza zostały urządzone stylowo i z niezwykłym wyczuciem smaku, co jest zasługą pierwszej żony Maxima- Rebeki. Rebeka zginęła tragicznie rok przed początkiem historii ukazanej w powieści, pogrążając w żałobie i smutku rodzinę, znajomych oraz służbę. Dowiadujemy się, że była bardzo piękną, inteligentną i pewną siebie kobietą, która z łatwością zjednywała sobie ludzi. Manderley wciąż jest zarządzane ściśle według zasad, które ustaliła. Służba wykonuje swoje obowiązki zgodnie z harmonogramem dnia Rebeki, przygotowuje jej ulubione dania, ustawia kwiaty oraz bibeloty w wybranych przez nią miejscach. Jej sypialnia wciąż jest sprzątana, a rzeczy osobiste przygotowane do użytku tak, jakby pani domu miała zaraz do niego wrócić. Niespodziewanie, w ten ściśle uporządkowany świat wkracza druga żona Maxima. Jest ona bardzo młodą, niedoświadczoną i nieśmiałą osobą , którą przeraża nowa pozycja pani domu. Sytuację dodatkowo utrudnia niechęć służby, zwłaszcza ochmistrzyni, a także wciąż odczuwalna obecność wspaniałej, niezapomnianej Rebeki. Okazuje się, że jej silna osobowość tak mocno naznaczyła otoczenie, że wydaje się jakby to ona wciąż rządziła w Manderley. Młoda pani de Winter będzie musiała pokonać nieśmiałość i zmierzyć się z legendą swojej poprzedniczki.
Tym, co najmocniej zwraca uwagę jest niepowtarzalny klimat tej powieści. Autorka rozpoczęła opowieść od końca, zdradzając, że bohaterowie musieli opuścić swoją posiadłość i teraz tułają się po świecie. Ten zabieg sprawił, że choć opowieść toczy się początkowo bardzo leniwie, to jednak czytelnika ogarnia nerwowe oczekiwanie na jakieś straszne, bliżej nieokreślone wydarzenia. Z czasem opowieść staje się coraz bardziej mroczna i tajemnicza, a długie opisy, zamiast nudzić, potęgują napiętą atmosferę.
Inną kwestią, która zwróciła moją uwagę są doskonale przedstawione portrety psychologiczne bohaterów. Autorka stawia naprzeciw siebie dwie panie de Winter, będące swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Różnice te podkreśla dodatkowo wciąż przypominając imię Rebeki, a nie zdradzając wcale imienia jej następczyni (a przynajmniej mi się nie udało go wyśledzić). Ponadto autorka bardzo wiarygodnie ukazała problem nieśmiałości. Zdaję sobie sprawę, że postępowanie drugiej pani de Winter (nazywanej tak z powodu nieznajomości imienia), wielu osobom, może wydawać się irracjonalne i bezsensowne. Wiem jednak, czym jest nieśmiałość, dlatego doskonale rozumiałam jej zachowanie, szczerze jej współczułam i kibicowałam, gdy powoli zaczynała się przełamywać.
„Rebeka” jest niezwykłą powieścią łączącą w sobie wiele elementów. Znajdziemy tu wątek niebanalnej miłości, budzącego się zaufania oraz lojalności służącego wobec pracodawcy. Spotkamy się tu ze złem, nienawiścią i perfidią. Jest to także opowieść o dorastaniu, pokonywaniu własnych ograniczeń, stracie i niszczącym poczuciu winy. Wszystkie te elementy sprawiają, że w moim odczuciu, jest to powieść niemal doskonała.
P.S. Ze słuchowiska radiowego, będącego adaptacją „Rebeki”, dowiedziałam się, że druga pani de Winter ma na imię Joanna.
Sięgnęłam po tę powieść sądząc, że będzie idealną lekturą do powolnego czytania w długie zimowe wieczory. Opis książki mnie zaciekawił, a tematyka mniej więcej pokrywała się z tym, o czym miałam ochotę poczytać. Tak naprawdę jednak niewiele sobie obiecywałam po tej książce. Byłam więc naprawdę zaskoczona, gdy okazało się, że ta powieść nie tylko niesamowicie wciąga, ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-04-04
Nie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Katarzyny Bereniki Miszczuk, dlatego sądziłam, że doskonale wiem, czego mogę się spodziewać po tej książce- lekkiej i wciągającej, choć niebanalnej historii oraz nieco irytującej głównej bohaterki. Byłam bardzo miło zaskoczona, gdy okazało się, że „Druga szansa” przerosła moje oczekiwania. Autorka stworzyła naprawdę niesamowitą atmosferę balansując na cienkiej granicy pomiędzy jawą a snem, rzeczywistością i szaleństwem. Napięcie stopniowo tu rośnie, a czytelnik ma coraz większy mętlik w głowie. Co prawda bardzo szybko odgadłam, o co może w tym wszystkim chodzić, lecz później kilkukrotnie zmieniałam zdanie, a w ostateczności byłam zaskoczona tym, że od początku miałam rację.
Bardzo polubiłam zarówno serię z szeptuchą, jak i tę z diablicą, lecz moim zdaniem „Druga szansa” jest od nich dużo lepsza. Może nie jest to książka, która mogłaby zmienić czyjeś życie, lecz ja bardzo przyjemnie spędziłam z nią każdą wolną chwilę w ciągu ostatnich kilkunastu godzin i gorąco ją polecam.
P.S. Główna bohaterka nie była ani trochę irytująca.
Nie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Katarzyny Bereniki Miszczuk, dlatego sądziłam, że doskonale wiem, czego mogę się spodziewać po tej książce- lekkiej i wciągającej, choć niebanalnej historii oraz nieco irytującej głównej bohaterki. Byłam bardzo miło zaskoczona, gdy okazało się, że „Druga szansa” przerosła moje oczekiwania. Autorka stworzyła naprawdę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-04-02
Żyjemy w czasach bardzo dynamicznego rozwoju technolgicznego. Telefony komórkowe, które jeszcze nie tak dawno temu, służyły jedynie do dzwonienia, dziś pełną niezliczone funkcje. Towarzyszą nam przez cały dzień i coraz częściej wyręczają w czynnościach, które kiedyś wymagały sporo wysiłku takich, jak przelewy bankowe, rezerwacja biletów lotniczych czy szukanie haseł encyklopedycznych. Dziś już nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Kupujemy coraz nowsze modele, a producenci prześcigają się w wymyślaniu coraz ciekawszych możliwości. Naturalnym wydaje się fakt, że nasze smartfony wkrótce nie będą w stanie udźwignąć wszystkich tych funkcji i na rynku pojawi się jakaś nowa technologia, która wyprze telefony komórkowe.
Alena Graedon w „Giełdzie słów” ukazuje nam świat z bardzo niedalekiej przyszłości, w której nikt już nie korzysta ze smartfonów, a z bardziej zaawansowanych urządzeń zwanych meme. Urządzenia te są podłączone do mózgu właściciela i działają niczym szósty zmysł, przewidując jego potrzeby. Mogą złożyć zamówienie w restauracji, wezwać taksówkę, pilnować terminowego opłacania rachunków, a w razie potrzeby zadzwonić pod numer alarmowy. Potrafią także poinformować właściciela o nastroju jego rozmówcy i podpowiedzieć słowo, którego nie może sobie przypomnieć podczas rozmowy, bądź podać definicję słowa, którego nie zrozumiał. Brzmi zachęcająco, prawda?
Problem pojawia się, gdy ludzie zaczynają zapominać własny język. Całkowicie odrzucili korzystanie z papierowych książek, gazet i pisania listów na rzecz przesyłania strumienia danych poprzez meme, co wyraźnie zaczyna im szkodzić. Wkrótce na świecie pojawia się dziwna choroba, rozpoczynającą się od coraz częstszych przejęzyczeń i uniemożliwiającą ludziom werbalne komunikowanie się między sobą. Choroba ta zostaje nazwana „grypą słowną” i w krótkim czasie, staje się prawdziwą epidemią zbierającą śmiertelne żniwo.
„Giełda słów” jest debiutancką powieścią autorki i wyraźnie widać, jaki ogrom pracy włożyła w jej powstanie. Cała historia została naprawdę świetnie dopracowana. Autorka wykazała się ogromną wiedzą technologiczną oraz językoznawstwem, wymyśliła nowe pojęcia oraz bardzo złożoną intrygę. Rozdziały zostały określone poprzez kolejne litery alfabetu oraz przypisane do nich hasła i definicje pochodzące z tytułowej giełdy słów, a w całej książce przewija się motyw „Alicji w krainie czarów. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie, choć były także elementy, które nie do końca do mnie przemówiły. Naprawdę zaintrygował mnie pomysł z grypą słowną i od początku byłam bardzo ciekawa, jakie wyjaśnienie biologiczne zastosuje autorka. Niestety miałam wrażenie, że ona sama nie potrafiła go wymyślić. Biologiczny aspekt choroby został wspomniany tylko w jednym fragmencie i kompletnie mnie nie przekonał, przez co cała historia straciła dla mnie na wiarygodności. Mamy tu także dosyć specyficzną pierwszoosobową narrację, pełną dygresji, wtrąceń w nawiasach oraz dolnych przypisów. Chwilę trwało nim udało mi się do niej przyzwyczaić i „wgryźć” w treść książki.
Myślę, że na uwagę zasługuje także intrygująca, minimalistyczna okładka, która przyciągnęła mój wzrok podczas zakupów. Czy jednak jest to elektryzujący, dystopijny thriller? Nie przesadzałabym z tymi określeniami. Na pewno jest to ciekawa, trzymająca w napięciu opowieść zmuszająca do refleksji nad tym, jak bardzo jesteśmy uzależniani od technologii codziennego użytku. Może nie jest to książka dla każdego, ale myślę, że każdy fan powieści dystopijnych (do których sama się zaliczam), znajdzie tu coś dla siebie.
Żyjemy w czasach bardzo dynamicznego rozwoju technolgicznego. Telefony komórkowe, które jeszcze nie tak dawno temu, służyły jedynie do dzwonienia, dziś pełną niezliczone funkcje. Towarzyszą nam przez cały dzień i coraz częściej wyręczają w czynnościach, które kiedyś wymagały sporo wysiłku takich, jak przelewy bankowe, rezerwacja biletów lotniczych czy szukanie haseł...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-15
Dawno, dawno temu żył sobie żebrak, który pewnego dnia spotkał piękną księżniczkę. Początkowo, ukrył swoje pochodzenie, by się do niej zbliżyć, lecz wkrótce prawda wyszła na jaw. Żebrak postanowił jednak, że za wszelką cenę zdobędzie bogactwo, by być godnym ręki księżniczki i by móc się nią odpowiednio zaopiekować. Księżniczka obiecała zaczekać, aż mężczyźnie uda się to osiągnąć, lecz nie dotrzymała obietnicy i wkrótce wyszła za mąż za bogatego królewicza. Żebrak zdobył bogactwo, lecz było już za późno. Księżniczka złamała mu serce, ale mimo to, on wciąż szuka sposobu, by znów pojawić się w jej życiu. Jednak czy księżniczka będzie gotowa porzucić męża, swoje wygodne życie i pozycję społeczną dla dawnego kochanka?
Tak pokrótce można przedstawić historię opowiedzianą przez F. Scotta Fitzgeralda w „Wielkim Gatsbym”. Oczywiście powieść ta nie jest bajką. Główny bohater nie był żebrakiem, lecz ubogim żołnierzem, a księżniczka to tylko rozpieszczona panienka z dobrego domu. W jakiś sposób jednak historia miłości Daisy i Gatsby’ego, początkowo przypominała mi bajkę. Na szczęście autor zrezygnował z banalnego bajkowego zakończenia, ukazał prawdziwych ludzi z ich wadami i ograniczeniami, dzięki czemu jego powieść stała się dziełem kultowym.
Początkowo założyłam, że będzie to historia cwaniaka, który zdobył fortunę w niezbyt przyzwoity sposób i teraz szasta nią na prawo i lewo. Poniekąd tak jest, lecz Gatsby nie jest tu postacią negatywną. To tylko człowiek pragnący osiągnąć coś wielkiego i odzyskać utraconą miłość. Czarnym charakterem jest dla mnie postać Daisy. Muszę tutaj wspomnieć, że mam ostatnio szczęście (albo wręcz przeciwnie) do czytania książek, w których kobieta jest postacią negatywną. Jeszcze parę takich pozycji i sama uwierzę, że moja płeć jest odpowiedzialna za całe zło tego świata. W każdym razie, w Daisy trudno doszukać się jakichkolwiek pozytywnych cech charakteru. To osoba próżna, nieodpowiedzialna i egoistyczna, dla której najwyższą wartością w życiu jest bogactwo.
„Wielki Gatsby” należy do tych powieści, nad którymi trzeba się chwilę zastanowić, by w pełni pojąć treści, które przedstawia. Poza historią niespełnionej miłości znajdziemy tu także opowieść o czasach dynamicznego rozwoju gospodarczego w Ameryce, kulcie pieniądza, rasizmie, upadku obyczajów, a także o zdradzie, zazdrości i zbrodni . Autor ukazał tu moment zacierania się granicy pomiędzy bogatymi elitami społecznymi, a prostymi ludźmi, którym udało się osiągnąć sukces. Ludzie z wyższych sfer chętnie korzystali z pieniędzy i gościnności takich osób, lecz one nigdy nie stawały się częścią ich zamkniętej grupy. W przypadku nieszczęścia „przyjaciele” ich opuszczali i zostawali zupełnie sami.
Z powieści tej można wyciągnąć wiele cennych lekcji. Ta historia udowadnia, że nie warto gonić za bogactwem, bo możemy nie zdążyć się nim nacieszyć. Przestrzega nas przed egoistycznymi ludźmi w naszym otoczeniu i pokazuje, że gdy kogoś bardzo kochamy, to nie potrafimy dostrzec jego wad. Dla mnie najważniejszym przesłaniem tej książki było to, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie i tylko na nich możemy liczyć. Jest to powieść naprawdę warta przeczytania.
Dawno, dawno temu żył sobie żebrak, który pewnego dnia spotkał piękną księżniczkę. Początkowo, ukrył swoje pochodzenie, by się do niej zbliżyć, lecz wkrótce prawda wyszła na jaw. Żebrak postanowił jednak, że za wszelką cenę zdobędzie bogactwo, by być godnym ręki księżniczki i by móc się nią odpowiednio zaopiekować. Księżniczka obiecała zaczekać, aż mężczyźnie uda się to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-04
Chyba każdemu z nas zdarza się czasem całkowicie zatracić w czytanej książce. Wyobrażamy sobie wtedy siebie żyjących w przedstawionym świecie, marzymy by przeżyć niezwykłą przygodę, wielką miłość lub by poznać jakiegoś charyzmatycznego bohatera. Gdy książka się kończy, przez chwilę czujemy się otumanieni, lecz zaraz trzeba wrócić prawdziwego świata i zająć się codziennymi obowiązkami. „Pani Bovary” jest opowieścią o kobiecie, która nie potrafiła tego zrobić. Tak mocno zatracała się w czytanych książkach, że w jej głowie zatarła się granica między światem realnym a fikcyjnym. Ponad wszystko pragnęła, by jej życie wyglądało, jak w romantycznych powieściach. Marzyła o luksusowym życiu, idealnej miłości i doskonałym mężczyźnie. Wszystko to sprawiało, że czuła się znudzona i rozczarowana tym, co tworzyło jej świat: małżeństwem, macierzyństwem, stanem majątkowym i pozycją społeczną. Ciągle czuła się niezaspokojona i sfrustrowana. Pragnęła od życia coraz więcej, nigdy jednak osiągając pełnej satysfakcji.
Mój stosunek do głównej bohaterki bardzo się zmieniał wraz z rozwojem tej historii. Początkowo żywiłam wobec niej ciepłe uczucia. Wydawała się być niespełnioną marzycielką, którą (może niezbyt trafnie) porównywałam do mojej ulubionej Ani z Zielonego Wzgórza. Jednakże Ani Shirley w pewnym momencie dorosła i zamiast marzyć o nieistniejącym ideale zrozumiała, że kocha przyjaciela z dzieciństwa, a później była wspaniałą żoną i matką. Emma Bovary nie dorosła nigdy. Skupiała się jedynie na swoim nieszczęściu, nie potrafiąc dostrzec żadnych pozytywnych cech swojego męża. Była tylko, coraz bardziej rozczarowana tym, że w niczym, nie przypominał książkowych bohaterów. Wtedy zaczęłam postrzegać ją jako postać tragiczną, ofiarę czasów, w których przyszło jej żyć, gdy największą aspiracją kobiety było dobrze wyjść za mąż i spełniać powinności wobec męża. Nie liczyły się osobiste pragnienia, marzenia, ani szczęście kobiety, a nieudanych związków nie można było rozwiązać bez wzbudzania skandalu. Później jednak postać Emmy stopniowo stawała się dla mnie coraz trudniejsza do zniesienia. Okazała się być skrajną egoistką, obłudnicą, hipokrytką i złą matką. Poszukując szczęścia i wygody dopuszczała się czynów, które uznałam za niedopuszczalne. W którymś momencie musiałam sobie zrobić kilkudniową przerwę od tej historii, by później mozolnie ją dokończyć.
„Pani Bovary” jest opowieścią o upadku kobiety, która wcale nie musiała tak skończyć. Miałam wrażenie, że sama zatracała się w swoim nieszczęściu, czerpiąc z tego jakąś chorą satysfakcję. Autor wykazał się naprawdę ogromną przenikliwością ukazując tak skomplikowaną postać kobiecą. Zastanawiało mnie wręcz czy inspiracją była dla niego prawdziwa osoba czy raczej uważał, że wszystkie kobiety są równie próżne, obłudne i niezrównoważone, jak pani Bovary. Patrząc na jego styl pisania, skłaniałabym się chyba ku tej drugiej opcji.
Cała historia była dla mnie dosyć nierówna. Niektóre fragmenty były wciągające, inne nużące lub nawet irytujące. Zdecydowanie za dużo tu opisów, a za mało dialogów. Ponadto moja sympatia do bohaterów malała wraz z rozwojem historii. Jednakże uważam, że należy docenić kunszt autora, który stworzył naprawdę dopracowaną powieść, zarówno pod kontem psychologicznym, jak i społecznym. Myślę, że sporym ryzykiem było uczynienie głównej bohaterki postacią negatywną, a jednak „Pani Bovary” stała się klasykiem literatury światowej, dlatego, mimo wszystko, uważam, że warto było poznać tę historię.
Chyba każdemu z nas zdarza się czasem całkowicie zatracić w czytanej książce. Wyobrażamy sobie wtedy siebie żyjących w przedstawionym świecie, marzymy by przeżyć niezwykłą przygodę, wielką miłość lub by poznać jakiegoś charyzmatycznego bohatera. Gdy książka się kończy, przez chwilę czujemy się otumanieni, lecz zaraz trzeba wrócić prawdziwego świata i zająć się codziennymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Bliźnięta z lodu” dość długo leżały na mojej półce nim zdecydowałam się po nie sięgnąć. Głównym powodem były mieszane uczucia, które miałam względem drugiej powieści tej autorki pt. „Dziecko ognia”. W końcu postanowiłam sprawdzić cz faktycznie jej pierwsza książka jest dużo lepsza, jak sugerowały opinie na forach.
Angus i Sara postanawiają przeprowadzić się na małą szkocką wysepkę, by tam podnieść się po doznanej traumie. Rok wcześniej doszło do wypadku, w wyniku którego zginęła ich 6 letnia córeczka, jedna z bliźniaczek jednojajowych. Urokliwa wysepka otoczona mokradłami z samotną latarnią morską wydaje się być idealnym miejscem, by uleczyć rany, scalić rodzinę i pomóc żyjącej córce rozpocząć nowe życie bez ukochanej bliźniaczki. Sytuacja komplikuje się, gdy dziewczynka zaczyna twierdzić, że tak naprawdę to ona jest siostrą, którą uznano za zmarłą. Dziewczynki były identyczne zarówno pod względem wyglądu, jak i genotypu, dlatego wydaje się, że nie ma sposobu, by to sprawdzić. Jedynym dowodem, że doszło o pomyłki są słowa żyjącego dziecka. Rodzina wkrótce będzie musiała zmierzyć się z tym co naprawdę stało się tamtego feralnego dnia i kto ponosi odpowiedzialność za tę tragedię. Ojciec, którego dziewczynka wyraźnie bała się przed wypadkiem? Matka, pod której opieką były dziewczynki? A może więź między bliźniaczkami nie była tak silna, jak się na pozór wydawało?
Muszę przyznać, że autorka ma talent do tworzenia niesamowitego klimatu w swoich książkach. Samotna wysepka gdzieś w Szkocji otoczona zdradliwymi mokradłami, które można przebyć pieszo jedynie podczas odpływu. Do tego pogarszająca się jesienna pogoda, stara zniszczona chata i opowieści, według których, w tym miejscu jest cienka granica między światem żywych i umarłych. Autorka poradziła sobie także z psychologicznej strony. Pokazała, że rozpacz matki i ojca mogą przypierać różne formy i różne mogą być drogi do odzyskania psychicznej równowagi. Świetnie dopracowany jest także temat bliźniąt jednojajowych: nierozłącznych, będących swoimi idealnymi kopiami, mających własny niezrozumiały dla innych język i niemal telepatyczną więź. Dwoje dzieci powstałych z jednej komórki, które wspólnie wciąż tworzą jedną całość. Tylko, że te idealne dzieci w łonie matki walczą ze sobą o pokarm, a wzajemna miłość szybko może przekształcić się w chorobliwą zazdrość.
Wszystkie te elementy składają się na naprawdę ciekawą fabułę, napięcie powoli rośnie, aż czytelnik nie może oderwać oczu od kartek, by czegoś nie przeoczyć .Powoli docieramy do momentu kulminacyjnego, w którym wielka tajemnica wreszcie wyjdzie na jaw i… rozwiązanie okazuje się być takie… zwyczajne. Zupełnie nieadekwatne do całej tej mrocznej otoczki.
Na pewno jest to idealna pozycja ma długie jesienne wieczory, która zapewni dreszczyk emocji. Jeśli chodzi o samo zakończenie, no cóż… Ja poczułam się rozczarowana, ale to moja subiektywna opinia. Musicie przeczytać i sami ocenić.
„Bliźnięta z lodu” dość długo leżały na mojej półce nim zdecydowałam się po nie sięgnąć. Głównym powodem były mieszane uczucia, które miałam względem drugiej powieści tej autorki pt. „Dziecko ognia”. W końcu postanowiłam sprawdzić cz faktycznie jej pierwsza książka jest dużo lepsza, jak sugerowały opinie na forach.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAngus i Sara postanawiają przeprowadzić się na małą...