-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2020-05-03
2020-03-21
2020-02-14
2020-01-03
2019-12-30
2019-12-27
2019-10-25
2019-10-21
2019-08-20
2019-08-13
Sięgnęłam po „Dożywocie” zaintrygowana pozytywnymi opiniami, tak naprawdę nie wiedząc zupełnie, czego mam się spodziewać. Całe szczęście, że tak było, bo czegokolwiek bym nie oczekiwała, ta książka i tak kompletnie by to przebiła. Jest to opowieść zbyt absurdalna, aby traktować ją poważnie, ale i zbyt ironiczna, by uznać ją za bajkę. Bohaterowie są kompletnie pokręceni, nieprawdopodobni i dobrani zupełnie od czapy. Czy ktokolwiek inny potrafiłby połączyć ze sobą słodkiego anioła stróża w bamboszkach, nieszczęsne widmo mówiącego wierszem samobójcy, omackowanego potwora z głębin, demoniczne utopce i różowego królika? Wydaje się to niemożliwe? A jednak Marta Kisiel tego dokonała tworząc dzieło absolutnie genialne i jedyne w swoim rodzaju.
„Dożywocie” to historia pisarza Konrada (nie Wallenroda), który po rozstaniu z niedoszłą narzeczoną postanawia przeprowadzić się do niedawno odziedziczonego majątku na odludziu, by tam w ciszy, spokoju i harmonii tworzyć dzieło swojego życia. Lichotka, bowiem tak nazywa się owy majątek, nie okazuje się jednak miłą wiejską chatką, lecz ogromnym gotyckim domiszczem z dożywotnio zakwaterowanymi tam nieszablonowymi lokatorami rodem z legend i bajek. Połączenie tych dwóch światów okaże się prawdziwą mieszanką wybuchową i to nie taką złożoną z dynamitu, lecz z napadów nieokiełznanego śmiechu.
Po paru godzinach od zakończenia lektury wciąż jestem pod ogromnym, nieopanowanym, bezgranicznym wrażeniem języka, jakim posłużyła się autorka. Ten humor, ta ironia, ten nieoczywisty dowcip parodiujący nasze codzienne życie, patetyczne frazy przeplatane z językiem typowo potocznym i cała masa innych językowych smaczków zaczerpniętych ze współczesnej kultury, ale i takich stworzonych przez samą autorkę, tworzą przezabawną całość, która rozchmurzy największego ponuraka. Naprawdę nie spodziewałam się, że ta opowiastka mnie tak pochłonie i zauroczy.
Polecam bardzo, bardzo gorąco. Nic tak nie poprawi humoru, jak ta niepozorna książeczka. Alleluja! Apsik!
Sięgnęłam po „Dożywocie” zaintrygowana pozytywnymi opiniami, tak naprawdę nie wiedząc zupełnie, czego mam się spodziewać. Całe szczęście, że tak było, bo czegokolwiek bym nie oczekiwała, ta książka i tak kompletnie by to przebiła. Jest to opowieść zbyt absurdalna, aby traktować ją poważnie, ale i zbyt ironiczna, by uznać ją za bajkę. Bohaterowie są kompletnie pokręceni,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-08-12
Od premiery „Jagi” minęły prawie trzy miesiące, podczas których biłam się z myślami: czytać czy nie czytać. Z jednej strony cierpię na notoryczną awersję do wszelkich prequeli, spin-offów, dodatków do serii i opowiadań z danego uniwersum. W jakiś sposób zawsze jestem wierna głównej historii i jej bohaterom, a wszystko co poboczne i o nich nie mówi, zwyczajnie mnie drażni. Z drugiej strony naprawdę stęskniłam się za światem szeptuchy, za tą słowiańskością, ludowymi obrzędami, w których zawsze królują moje ulubione wianki, za tą wiejską sielankową otoczką, sabatami na Łysej Górze, upiorami, demonami i spiskami bogów. W dodatku uwielbiam styl Katarzyny Bereniki Miszczuk i to zdecydowanie przeważyło na mojej decyzji, której ani przez moment nie żałowałam.
W tej części poznajemy historię śmiałej, przedsiębiorczej i skorej do eksperymentowania Jarogniewy, która przybywa do Bielin, by przejąć schedę po zmarłej babce i zostać lokalną szeptuchą. Jednak początek drogi jaką przebywa Baba Jaga, by stać się osobą zamożną i powszechnie szanowaną, nie jest łatwy. Musi zamieszkać w starej wiejskiej chacie, gdzie luksusem jest drewniana podłoga, woda ze studni i wychodek za domem. W dodatku okazuje się, że dorobek życia jej babci został doszczętnie splądrowany, a więc wszystkie leki i nalewki będzie musiała tworzyć od nowa. Mieszkańcy Bielin nie ufają młodej i niedoświadczonej dziewczynie, która niespodziewanie zaczyna dostrzegać, że na świecie istnieją rzeczy, które dotąd nawet jej się nie śniły. Jarogniewa będzie musiała udowodnić swoją wartość, wygrać z plotkami i nieprzychylnością, ale także uratować miejscową ludność przed upiorami rodem z legend. Na szczęście zawsze będzie mogła liczyć na poczciwego, choć trochę nieporadnego kapłana Mszczuja i diabelnie przystojnego, choć niebezpiecznego i interesownego boga ognia Swarożyca.
Lektura „Jagi” to przede wszystkim świetna rozrywka, zarówno dla tych, który chcą od tej pozycji zacząć swoją przygodę z serią „Kwiat paproci”, jak i dla jej wiernych fanów. Mamy tutaj mnóstwo odniesień do historii Gosławy i Mieszka, ale przede wszystkim dowiadujemy się, że z poczciwej Baby Jagi było za młodu naprawdę niezłe ziółko. Jest to odrębna historia, inne przygody i bohaterka mająca inny (ciekawszy? mniej irytujący?) charakter. Mam wrażenie, że pani Katarzyna Berenika Miszczuk bardzo rozwinęła swój warsztat od czasu napisania „Szeptuchy”, przez co ta opowieść wydawała się jeszcze lepsza niż cała główna seria. Mam nadzieję, że autorka napisze kolejne części tego cyklu. Chętnie poznałabym dalsze losy Jarogniewy, zwłaszcza historię jej związku z Mszczujem, ale nie pogardziłabym także nowymi przygodami Gosi, Mieszka i ich synka Garda.
Gorąco polecam!!!
Od premiery „Jagi” minęły prawie trzy miesiące, podczas których biłam się z myślami: czytać czy nie czytać. Z jednej strony cierpię na notoryczną awersję do wszelkich prequeli, spin-offów, dodatków do serii i opowiadań z danego uniwersum. W jakiś sposób zawsze jestem wierna głównej historii i jej bohaterom, a wszystko co poboczne i o nich nie mówi, zwyczajnie mnie drażni. Z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-30
Polska kinematografia jest zadziwiająco uboga w horrory i filmy grozy. Szkoda, bo nasza rodzima mitologia pełna jest krwiożerczych potworów, które tylko czekają, by skrzywdzić ludzi. Gdyby powstał film na podstawie serii „Żniwiarz” Pauliny Hendel, mógłby się okazać równie ciekawy, jak np. amerykański serial „Supernatural”.
„Trzynasty księżyc”, to dalszy ciąg historii, w której Magda, jej wujek Feliks oraz chłopak Mateusz, będą musieli zmierzyć się z całą masą krwiożerczych nawich. Świat znany z poprzednich tomów powoli się zmienia. Chodzi po nim coraz więcej demonów tak, że nawet zwyczajni ludzie zaczynają odczuwać ich obecność. Pierwszy oczywiście wciąż coś knuje i próbuje wkupić się w łaski Magdy, twierdząc, że im wszystkim zagraża pradawne zło. Czy młodym Żniwiarzom uda się ocalić świat? Tego niestety jeszcze się nie dowiemy, bo autorka pisze kolejny tom cyklu.
Jest to naprawdę ciekawa i oryginalna seria, którą czyta się lekko i przyjemnie. Po raz kolejny żałuję, że nie miałam możliwości przeczytania jakiejś książki, gdy byłam nastolatką. Jestem pewna, że kilka lat temu ten cykl by mnie zachwycił i oczarował. Dziś jestem zadowolona z bardzo przyjemnie spędzonego czasu, ale dostrzegam też wady i zalety. Największą zaletą tej książki jest chyba postać Pierwszego. Wiemy, że jest to czarny charakter, ale cechuje go taki magnetyzm, że mimowolnie zaczyna się kibicować jego poczynaniom. Mateusz z kolei wypada przy nim strasznie blado i irytująco. Podobne zresztą odczucia miałam wobec Tosi. Jej postać miała do odegrania pewną rolę. Miała być kartą przetargową w potyczkach Magdy i Pierwszego. Gdy ta rola się skończyła, Tosia zaczęła zawadzać. Miałam wrażenie, że autorka kompletnie nie wiedziała co ma z nią dalej zrobić.
Myślę, że jest to genialna seria dla nieco młodszych czytelników, dzięki której, być może, zainteresują się naszymi dawnymi wierzeniami. Mnie niestety nieco irytował prosty, młodzieżowy język. Nie znaczy to jednak, że z zapartym tchem nie śledziłam losów bohaterów. Będę czekać z niecierpliwością na dalszy ciąg tej historii.
Polska kinematografia jest zadziwiająco uboga w horrory i filmy grozy. Szkoda, bo nasza rodzima mitologia pełna jest krwiożerczych potworów, które tylko czekają, by skrzywdzić ludzi. Gdyby powstał film na podstawie serii „Żniwiarz” Pauliny Hendel, mógłby się okazać równie ciekawy, jak np. amerykański serial „Supernatural”.
„Trzynasty księżyc”, to dalszy ciąg historii, w...
2019-01-22
Pierwszą część serii przeczytałam przeszło rok temu. Zapamiętałam ją jako bardzo dobrą młodzieżówkę, z dość oklepanym wątkiem nieśmiertelności, która jednak nie wyróżniała się z grona dystopii, którymi się wtedy zaczytywałam. Nie zrobiła też na mnie tak mocnego wrażenia, jak „Podzieleni” tego samego autora. Pewnie dlatego tak długo zwlekałam z sięgnięciem po drugą część. Tymczasem „Kosodom” okazał się naprawdę rewelacyjną książką, zdecydowanie przewyższającą pierwszą część serii.
W pierwszym tomie poznaliśmy Citrę oraz Rowana, którzy odbywali praktyki, by stać się kosiarzami. Od tamtych wydarzeń minął rok. Citra jest teraz Kosiarz Anastazją. Dziewczyna powoli godzi się z tym mianem, wprowadza własne zasady odnośnie zbiorów i zaczyna odczuwać satysfakcję ze swojej pracy. Tymczasem Rowan wdziewa czarną togę i jako samozwańczy Kosiarz Lucyfer postanawia walczyć z zakłamaniem Kosodomu likwidując najbardziej zepsutych sędziów. Konflikt jednak narasta. Zwolennicy nowego porządku walczą ze starą gwardią, a wszelkie próby uratowania świata mogą okazać się daremne. Jedynie sztuczna inteligencja dbająca o porządek na świecie mogłaby zapobiec katastrofie, lecz istnieją niepodważalne zasady niepozwalające jej ingerować w sprawy Kosodomu.
Najbardziej zdumiało mnie to, że autor, włożył do jednej książki dwa bardzo popularne motywy: nieśmiertelność oraz sztuczną inteligencję rządzącą całym światem. Oba tematy były już wielokrotnie wykorzystywane zarówno przez pisarzy, jak i scenarzystów filmowych i wydawać by się mogło, że nie można tu już wymyślić nic oryginalnego. Tymczasem Neal’owi Shusterman’owi udało się stworzyć naprawdę fascynujący świat łącząc oba te motywy. Z jednej strony mamy świat Kosiarzy, którzy zostali powołani by regulować liczebność ludności poprzez zbiory. Z drugiej wszystkowiedzącą, wszechwładną, nieomylną sztuczną inteligencję zwaną Thunderhead’em, która pełni tu niemal rolę boga. Thunderhead jest wirtualną chmurą stworzoną przez ludzkość, zawierającą całą jej wiedzę, która ma kontrolę nad wszystkim, co się dzieje na Ziemi. Oczywiście jej decyzje są poparte odpowiednimi algorytmami i ogromną wiedzą o ludzkiej naturze. Wszystkie działania mają natomiast służyć dobru ludzkości, a także każdej pojedynczej jednostki. Ogromny plusem są rozważania owej sztucznej inteligencji wplecione w treść książki, z której poznajemy jej zasady, motywy postępowania oraz wiedzę na temat ludzkości. Nie wiem czemu akurat ten wątek najbardziej przyciągnął moją uwagę. Może dlatego, że w filmach sztuczna inteligencja zawsze traci cierpliwość do człowieka, uznaje że to on jest swoim największym wrogiem i ostatecznie postanawia go zniszczyć. Jak będzie w tym wypadku? Pewnie dowiemy się tego dopiero w kolejnym tomie. Może ta historia skończy się zupełnie inaczej...
Książka niesamowicie wciąga i zaskakuje. Autor umożliwia poznanie historii zarówno z perspektywy głównych bohaterów, zepsutych Kosiarzy, jak i Thundereada. Każdy wątek jest świetnie dopracowany, przez co nie odczuwałam żalu, że zamiast czytać o głównej bohaterce, czytam o jakiejś pobocznej postaci (co zwykle mnie irytuje w wielowątkowych powieściach). Samo zakończenie naprawdę wciska w fotel i pozostawia ogromny niedosyt. Nie mogę się już doczekać kolejnej części.
Pierwszą część serii przeczytałam przeszło rok temu. Zapamiętałam ją jako bardzo dobrą młodzieżówkę, z dość oklepanym wątkiem nieśmiertelności, która jednak nie wyróżniała się z grona dystopii, którymi się wtedy zaczytywałam. Nie zrobiła też na mnie tak mocnego wrażenia, jak „Podzieleni” tego samego autora. Pewnie dlatego tak długo zwlekałam z sięgnięciem po drugą część....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-17
„Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa…”
W drugiej części historii o szamance od umarlaków okazuje się, że Ida wplątała się w niezłą kabałę obiecując dawnej sąsiadce, że odnajdzie zaginioną duszę jej męża i sprowadzi ją w zaświaty. Teraz będzie musiała walczyć także o własne przetrwanie, bo grozi jej zniknięcie w niebycie. Na szczęście będzie mogła liczyć na pomoc funkcjonariusza WONu zwanego Kruchym (lub Chrupkim, jeśli ktoś woli wercję Tekli) oraz swojego nieodłącznego Pecha, którym niespodziewanie spotka się oko w oko w lustrzanych świecie. Na drodze stanie jej jednak psychopatyczny morderca i krwiożerczy krzak róży, a najważniejszą wskazówką może okazać się dziecięca kołysanka.
Pierwsza część przygód Igi Brzezińskiej mnie nie zachwyciła, dlatego nie spodziewałam się zbyt wiele po części drugiej. Okazało się jednak, że „Demon luster” naprawdę przypadł mi do gustu. Miałam wrażenie, że autorka bardzo się rozwinęła od czasu napisania „Szamanki od umarlaków”. Świetnym rozwiązaniem okazało się oparcie tej części na wątku kryminalnym oraz wprowadzenie postaci Kruchego. Ida i Kruchy tworzyli naprawdę dobraną i zabawną parę. Ponadto autorka wymyśliła skomplikowaną intrygę- masowy morderca, lustrzany świat, traumatyczna przeszłość Kruchego i jego konflikt z wysoko postawionym funkcjonariuszem WONu. Dodała do tajemniczą atmosferę, potęgowaną przez mroczne wizje Idy i czyhające na każdym kroku niebezpieczeństwo. To wszystko złożyło się w zgrabną i ciekawą całość. Niestety nadal bardzo przeszkadzały mi wulgaryzmy. Rozumiem, że główna bohaterka ma dość luźny styl wypowiedzi i przekleństwa miały to podkreślać, ale moim zdaniem zupełnie nie były tu potrzebne.
Jeśli po przeczytaniu części pierwszej wahacie się czy sięgnąć po drugą, to zdecydowanie polecam, bo historia naprawdę ciekawie się rozwija.
PS. Coś czuję, że szybko się nie uwolnię od tej kołysanki, ponieważ wciąż przyłapuję się na tym, że bezwiednie ją nucę.
„Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa…”
W drugiej części historii o szamance od umarlaków okazuje się, że Ida wplątała się w niezłą kabałę obiecując dawnej sąsiadce, że odnajdzie zaginioną duszę jej męża i sprowadzi ją w zaświaty. Teraz będzie musiała walczyć także o własne przetrwanie, bo grozi jej zniknięcie w...
2018-04-19
Trafiłam na tę książkę, szukając czegoś lekkiego i niezobowiązującego, co dobrze by się czytało, gdy zupełnie brakuje na to czasu. „Szamanka od umarlaków” doskonale spełniła swoje zadanie. Jest to naprawdę zabawna opowieść o dziewczynie rozmawiającej z duchami , która ma strasznego Pecha. Albo raczej to Pech ma ją. Może brzmi to nieco dziwnie, ale Pech jest tu rzeczywistą (choć niematerialną) istotą, która zdecydowanie uwzięła się na główną bohaterkę i tylko czyha na to, by jak najbardziej skomplikować jej życie. Ciekawym rozwiązaniem jest tu także umiejscowienie magicznego świata we współczesnych polskich realiach. Akcja rozgrywa się we Wrocławiu, a Ida studiuje na Uniwersytecie Wrocławskim. Było to dla mnie dość nowe doświadczenie, ponieważ od lat stroniłam od polskiej fantastyki młodzieżowej (już nawet nie pamiętam, która książka tak bardzo mnie do niej zniechęciła).
Początkowo nie byłam jednak przekonana czy „Szamanka od umarlaków” mi się spodoba. Przede wszystkim, po pierwszych kilkudziesięciu stronach, miałam wrażenie, że autorka nie potrafiła się zdecydować dla jakiej grupy wiekowej chce pisać. Z jednej strony, główna bohaterka jest studentką, zdarza jej się pić alkohol, palić papierosy, przeklinać, a nawet spróbować marihuany. Z drugiej strony pojawiają się tu elementy pasujące do książki dla trzynastolatków, takie jak duch siedmioletniego Indianina, który jest kimś w rodzaju guru i oczywiście mówi po polsku oraz łapacz snów będący dziwnym włochatym stworkiem. Jednak z czasem książka podobała mi się coraz bardziej, kilkukrotnie zdarzyło mi się parsknąć śmiechem, a końcówka naprawdę mnie wciągnęła. Przypuszczam, że gdybym przeczytała ją parę lat temu, to byłabym zachwycona. Polecam, jako lekturę dla rozluźnienia i odstresowania. Ja już zaczęłam czytać drugą cześć.
Trafiłam na tę książkę, szukając czegoś lekkiego i niezobowiązującego, co dobrze by się czytało, gdy zupełnie brakuje na to czasu. „Szamanka od umarlaków” doskonale spełniła swoje zadanie. Jest to naprawdę zabawna opowieść o dziewczynie rozmawiającej z duchami , która ma strasznego Pecha. Albo raczej to Pech ma ją. Może brzmi to nieco dziwnie, ale Pech jest tu rzeczywistą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-04-04
Nie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Katarzyny Bereniki Miszczuk, dlatego sądziłam, że doskonale wiem, czego mogę się spodziewać po tej książce- lekkiej i wciągającej, choć niebanalnej historii oraz nieco irytującej głównej bohaterki. Byłam bardzo miło zaskoczona, gdy okazało się, że „Druga szansa” przerosła moje oczekiwania. Autorka stworzyła naprawdę niesamowitą atmosferę balansując na cienkiej granicy pomiędzy jawą a snem, rzeczywistością i szaleństwem. Napięcie stopniowo tu rośnie, a czytelnik ma coraz większy mętlik w głowie. Co prawda bardzo szybko odgadłam, o co może w tym wszystkim chodzić, lecz później kilkukrotnie zmieniałam zdanie, a w ostateczności byłam zaskoczona tym, że od początku miałam rację.
Bardzo polubiłam zarówno serię z szeptuchą, jak i tę z diablicą, lecz moim zdaniem „Druga szansa” jest od nich dużo lepsza. Może nie jest to książka, która mogłaby zmienić czyjeś życie, lecz ja bardzo przyjemnie spędziłam z nią każdą wolną chwilę w ciągu ostatnich kilkunastu godzin i gorąco ją polecam.
P.S. Główna bohaterka nie była ani trochę irytująca.
Nie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Katarzyny Bereniki Miszczuk, dlatego sądziłam, że doskonale wiem, czego mogę się spodziewać po tej książce- lekkiej i wciągającej, choć niebanalnej historii oraz nieco irytującej głównej bohaterki. Byłam bardzo miło zaskoczona, gdy okazało się, że „Druga szansa” przerosła moje oczekiwania. Autorka stworzyła naprawdę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Dożywocie” było taką przezabawną historyjką z genialnym językiem i bardzo trafnymi spostrzeżeniami na temat naszej polskiej rzeczywistości. „Siła niższa” jest nieco inna. Trochę mniej zabawna, dotykająca bardziej przyziemnych tematów. Główni bohaterowie wydają się też inni niż wcześniej, a ich język nie jest już tak błyskotliwy. Licho stało się smętne, a Konrad tylko krzyczy, użala się nad sobą i boleje nad męczącą codzienną rutyną i obowiązkami. Nowe postacie także nie uatrakcyjniają tej historii. Turu Brzęszczyk wprowadza dość toporny dowcip, skupiający się gównie na tylnej części ciała, a Tsadkiel, no cóż… Jest po prostu Tsadkielem- aniołem skromności i sprawiedliwości, ostoją, pocieszeniem, miłosierdziem i tak dalej. Bardzo brakowało mi tu widma nieszczęsnego panicza Szczęsnego, jego patosu, rymów i nietuzinkowych pomysłów. Jedynie różowe króliki nic a nic się nie zmieniły.
Początkowo miałam wrażenie, że cała historia straciła na świeżości i punkcie zaskoczenia. Tymczasem okazało się, że autorka po prostu poszła w inną stronę, stawiając na taką ciepłą rodzinną historię z morałem udowadniającą, że po długiej zimie zawsze przychodzi wiosna. Wszystko, co na początku mnie irytowało, nabrało głębszego sensu, a mój podziw dla autorki za mistrzowskie operowanie słowem pisanym, ani trochę nie osłabł.
„ Siła niższa” nie zachwyciła mnie tak bardzo, jak „Dożywocie” , które uważam za absolutnie genialne, ale to wciąż jest świetna historia, idealna na poprawę humoru, choć tym razem z nutką nostalgii. Gorąco polecam i sama chcę czytać dalej.
P.S. Cały czas niezmiernie nurtowała mnie jedna kwestia. Otóż, jak powszechnie wiadomo, królik to urządzenie wielofunkcyjne, ale nieposiadające opcji czyszczenia, czyli mówiąc kolokwialnie, po prostu robiące pod siebie i to w ilościach hurtowych. Osiem różowych królików mogłoby zatem spokojnie robić za fabrykę nawozu na skalę lokalną. Nasuwa się więc pytanie: kto to wszystko sprzątał w czasie, gdy Konrad się wściekał, pieklił i wybuchał, Licho miało doła, Turu dziergał zezowate aniołki, a Tsadekiel był irytującym sobą?
„Dożywocie” było taką przezabawną historyjką z genialnym językiem i bardzo trafnymi spostrzeżeniami na temat naszej polskiej rzeczywistości. „Siła niższa” jest nieco inna. Trochę mniej zabawna, dotykająca bardziej przyziemnych tematów. Główni bohaterowie wydają się też inni niż wcześniej, a ich język nie jest już tak błyskotliwy. Licho stało się smętne, a Konrad tylko...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to