-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2021-02-14
2021-01-05
2020-12-07
2019-12-12
2019-12-03
2019-08-31
2019-08-05
„Wszystko zależy od człowieka (…) Jednemu mąż umrze i to sprawi, że już nigdy się nie podźwignie, a drugiemu umrą wszyscy, dostanie zawału, odetnie mu nogi, a ten będzie sadził rabatki na drogach, jeżdżąc na wózku, i organizował grupy wsparcia dla podobnych sobie beznogich nieszczęśników”
Str.249
Nikt z nas nie lubi myśleć o śmierci. Zazwyczaj staramy się odsunąć od siebie takie myśli jak najdalej, by przypadkiem nie przyciągnąć nieszczęścia. Nie zastanawiamy się nad tym, jak zareagowalibyśmy gdyby odeszła najbliższa nam osoba. Czy ból z czasem by zmalał, a my potrafilibyśmy rzucić się jeszcze w wir życia i zaznać szczęścia czy raczej całkowicie byśmy się załamali i poddali. „Lot nisko nad ziemią” jest książką, która zmusza nas do konfrontacji z takimi właśnie myślami.
Główną bohaterką książki jest Weronika dorastająca w szaro burych czasach PRL-u, gdy największym osiągnięciem było bycie przeciętnym i nie wyróżnianie się z tłumu. Kobiecie udaje się jednak wybrać zawód, który daje jej radość i spełnienie. Wkrótce poznaje także miłość życia- tę jedną, jedyną, wymarzoną, kiedy nic na świecie nie jest straszne dopóki jest przy nas ta druga osoba. Niestety tym szczęściem dane jest jej się cieszyć jedynie przez dziesięć lat, do czasu, gdy ukochany mąż zostaje potrącony przez pijanego kierowcę i umiera. Czy Weronika znajdzie w sobie siłę by podźwignąć się z takiej tragedii?
„Lot nisko nad ziemią„ to przede wszystkim portret kobiety, która kocha, ma marzenia, pragnienia, pasje, dla której miłość do męża jest całym światem, a gdy on nagle umiera, dla niej świat się kończy. Dalej jest to historia o stracie i bólu, który nigdy nie mija, choć zapach męża wietrzeje z jego ubrań, a złoty litery na nagrobku matowieją. O tym jak pasja do pracy zmienia się w nienawiść do niej, jak znikają wszystkie życiowe cele, samo życie zamienia się w pustą egzystencję, a rzeczywistość zaczyna się zacierać. O tym jak człowiek w takiej sytuacji staje zgorzkniały i zły na cały świat, a w tej samotności zapomina, jak tworzyć zdrowe relacje z ludźmi i szuka pocieszenia tam, gdzie nie powinien. Co powiedziałby zmarły małżonek, gdyby zobaczył kim stała się jego ukochana?
Po raz kolejny trafiłam na sytuację, gdy wydawało mi się, że wydawca na tylnej stronie okładki zachwalał zupełnie inną książkę niż ta, którą czytałam. Po pierwsze „Lot nisko nad ziemią” miał być powieścią trzymającą w napięciu od samego początku do zaskakującego końca. Tymczasem czytałam tę książkę długo i mozolnie. Autorka postanowiła się zmierzyć z bardzo trudną tematyką śmierci, żałoby, rozpaczy i traumy. Takich historii nie czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Czy zaskoczyło mnie zakończenie? Niekoniecznie. W pewnym momencie (nie powiem którym, bo może sami nie zwrócicie na to uwagi) autorka zdradza nam zbyt wiele, przez co łatwo się domyślić, co będzie puentą tej historii. Być może jest to błąd redakcyjny, bo wystarczyłoby odrobinę zmienić jeden dialog, a może autorka celowo dała nam podpowiedź, abyśmy zaczęli baczniej zwracać uwagę na to, w jakim kierunku idzie fabuła. Po drugie miała być to piękna historia o tym, jak po bólu i stracie rodzi się nadzieja. Ja osobiście nie znalazłam tu żadnej nadziei. Ta opowieść, od początku do końca, była dla okropnie smutna i przygnębiająca. Autorka zdecydowała się na otwarte zakończenie, które mi jednak wydało się mało pozytywne, a wręcz złowieszcze.
Z całą pewnością nie polecam tej książki osobom będącym w żałobie, ani takim które z innego powodu szukałyby w literaturze ukojenia czy pocieszenia. Tutaj znajdziecie jedynie smutek i przygnębienie czytając o kobiecie, która nie jest w stanie poradzić sobie ze swoją stratą i pogrąża się tylko w bólu i depresji. Książka powinna się za to spodobać miłośnikom trudnych historii i mocno zarysowanych portretów psychologicznych głównych bohaterów. Mnie osobiście nie zachwyciła, być może dlatego, że nie polubiłam głównej bohaterki, nie potrafiłam jej współczuć, ani zrozumieć jej zachowania. Jednak to wszystko to są tylko moje subiektywne odczucia, być może odnajdziecie w tej historii zupełnie inne przesłanie, spojrzycie zupełnie inaczej na zakończenie, a przede wszystkim odnajdziecie tutaj tę mityczną dla mnie nadzieję. Musicie przeczytać i sami ocenić.
„Wszystko zależy od człowieka (…) Jednemu mąż umrze i to sprawi, że już nigdy się nie podźwignie, a drugiemu umrą wszyscy, dostanie zawału, odetnie mu nogi, a ten będzie sadził rabatki na drogach, jeżdżąc na wózku, i organizował grupy wsparcia dla podobnych sobie beznogich nieszczęśników”
Str.249
Nikt z nas nie lubi myśleć o śmierci. Zazwyczaj staramy się odsunąć od siebie...
2019-07-18
Sięgnęłam po „Stulecie Winnych” zaintrygowana fragmentami serialu, na które czasem trafiałam w telewizji. Postanowiłam, że zanim obejrzę serial od początku do końca, muszę najpierw poznać tę historię w formie papierowej. Podczas czytania nie robiłam przerw pomiędzy poszczególnymi częściami, przez co w mojej głowie stały się jednostajną opowieścią i jedynie orientacyjnie jestem w stanie wyróżnić co działo się na początku, a co na końcu historii. Moja opinia będzie się więc odnosić do całej sagi.
„Stulecie winnych” to stuletnia historia pewnej wielodzietnej rodziny, w której w każdym pokoleniu pojawiają się bliźniaczki. Winnych poznajemy w przededniu I wojny światowej, gdy w podwarszawskim Brwinowie przychodzą na świat dwie dziewczynki Ania i Mania, a ich matka umiera podczas porodu. Szybko okazuje się, że bliźniaczki, choć podobne do siebie niczym dwie krople wody, różnią się zupełnie osobowością, a Ania posiada niezwykły dar jasnowidzenia. Przez trzy tomy powieści śledzimy niełatwe losy tych dziewcząt, ich braci, kuzynów, a później dzieci, wnuków i prawnuków. Z perspektywy bohaterów poznajemy historię naszego kraju: obie wojny światowe, powstanie warszawskie, holokaust, kształtowanie się komunizmu w Polsce, szaro-bury świat PRL-u, stan wojenny i niełatwe początki życia w kapitalizmie.
Jest to bardzo dobra historia, poruszająca, napisana z rozmachem i niesamowicie wciągająca. Mnie osobiście najbardziej urzekło to, że jest to opowieść o zwyczajnych ludziach wiodących prawdziwe życie. Nie ma tu wielkich bohaterów, wielkich czynów, ani miłości, które wbrew wszelkim przeciwieństwom dążyłyby do nieprawdopodobnego szczęśliwego zakończenia. Są za to ludzie z krwi i kości, którym przyszło zmierzyć się z trudną rzeczywistością i muszą sobie jakoś poradzić. Czasem wiedzie im się lepiej, czasem gorzej. Często towarzyszymy im od chwili narodzin, zżywamy się z nimi, obserwujemy jak się starzeją i umierają. To bardzo mocno oddziałuje na emocje i uświadamia nam, jak kruche jest ludzkie życie.
Żeby nie było tak kolorowo, muszę uczciwie przyznać, że nie wszystko tak bezkrytycznie mi się podobało. Niektóre decyzje autorki odnośnie losów poszczególnych bohaterów wydawały mi się naciągane albo wręcz bezsensowne. Pierwsza sprawa- bogaci dobroczyńcy. Mogę uwierzyć, że jedna dziewczynka miała ogromne szczęście i zaprzyjaźniła się z bogatym człowiekiem, który sfinansował jej naukę, ale dwóch dobroczyńców w jednych czasie i na tym samym terenie to już tłok. Podobnie naciągana wydaje się sprawa, gdy nagle po wielu latach okazuje się, że dwóch mężów uznanych za zmarłych podczas wojny, jednak żyje. Miałam też poczucie, że autorka uśmiercała albo wysyłała za granicę postacie, na które nie miała już pomysłu. Taki los spotyka np. Florka, obu braci Ani i Mani, Andzię i Łucję (choć losy tych dwóch ostatnich mamy jeszcze okazję poznać). Ponadto pod koniec historii mamy już tak duże nagromadzenie postaci, że momentami trudno się zorientować, kto jest czyim dzieckiem i z którego pokolenia pochodzi. Jest to szczególnie odczuwalne w scenach, gdy wszyscy bohaterowie spotykają się na rodzinnych uroczystościach (choć może to tylko ja mam tak kiepską pamięć). Żałuję też, że przez tę mnogość postaci, losy niektórych bohaterów zostały jedynie „liźnięte” i streszczone do minimum, podczas gdy mniej istotni bohaterowi zajmują niemal pół książki (np. Jeremi i sprawa mafii pruszkowskiej).
Wyszło na to, że bardziej rozpisałam się na temat negatywów niż pozytywów powieści. Może dlatego, że ta historia naprawdę mi się podobała i wzbudziła ogromne emocje. Zdarzyło mi się uronić łzę, a niektóre fragmenty czytać z zapartym tchem. Ogromnym plusem były dla mnie także elementy realizmu magicznego, które w książkach uwielbiam. Przez to wszystko niedoskonałości były bardziej frustrujące i trudno było mi przyznać, że nie jest to powieść doskonała. Autorka postawiła sobie naprawdę bardzo trudne zadanie, by zebrać razem tak wiele wątków i bohaterów i mimo wszystko całkiem nieźle się z niego wywiązała.
Polecam gorąco, ponieważ jest to piękna historia z morałem, który mówi, że cokolwiek by się nie działo to rodzina jest naszą największą siłą i ostoją. Myślę, że gdyby każdy z nas poszperał trochę głębiej w historii własnego rodu, to odnalazłby podobne zdarzenia i podobne dramaty. W tym właśnie tkwi siła tej powieści.
Sięgnęłam po „Stulecie Winnych” zaintrygowana fragmentami serialu, na które czasem trafiałam w telewizji. Postanowiłam, że zanim obejrzę serial od początku do końca, muszę najpierw poznać tę historię w formie papierowej. Podczas czytania nie robiłam przerw pomiędzy poszczególnymi częściami, przez co w mojej głowie stały się jednostajną opowieścią i jedynie orientacyjnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-11
2019-07-11
2019-06-28
Sięgając po książkę o tak wiele mówiącym tytule, jak „Esesman i Żydówka” miałam bardzo sprecyzowane oczekiwania. Liczyłam na historię napisaną z rozmachem, przerażającą, wzbudzającą emocje, wyciskającą łzy, ale i trochę pokrzepiającą, dającą nadzieję. Wdaje mi się, że po tylu latach od wojny, gdy jest coraz mniej ludzi, którzy przeżyli te wszystkie okropności ważne są dwie rzeczy. Po pierwsze nie zapomnieć, jak ta wojna naprawdę wyglądała. Nie zapomnieć o ofiarach obozów koncentracyjnych, o tym jak wyglądała okupacyjna codzienność oraz o tych wszystkich ludziach, którzy narażali własne życie by ratować innych. Po drugie nie generalizować i nie wrzucać wszystkich żyjących wtedy Niemców do worka z napisem zbrodniarze wojenni. Wśród wielu psychopatów znajdowali się także ludzie, który mieli sumienie i nie akceptowali ówczesnego porządku rzeczy, lecz okoliczności zmusiły ich do wzięcia udziału w tej wojnie. Właśnie taka moim zdaniem powinna być rola książek typu „Esesman i Żydówka”. Niestety autorka zdecydowanie nie udźwignęła tego brzemienia.
Ta opowieść dobrze się zaczyna. Młoda Żydówka ucieka z transportu do Auschwitz (moja polonistka z liceum uczyła, aby nie używać określenia Oświęcim, bo to przyczynia się do szerzenia opinii o polskich obozach koncentracyjnych). Gdy dziewczyna jest już u szczytu wytrzymałości, odnajduje ją pewien esesman i zamiast zabić, ratuje jej życie. Potem niestety wszystko jest tylko jednym przydługim opisem narracyjnym. Autorka nie przedstawia nam losów tej pary tylko je opisuje i nie ratują tego nawet przeskoki narracyjne, gdy dostajemy opis z perspektywy głównych bohaterów. Miałam wrażenie, że nie czytam właściwej powieści, a jedynie jej streszczenie. W tej książce można było zawrzeć wszystkiego dużo więcej. Mogło być dużo więcej dialogów, więcej wprowadzonych postaci, więcej wydarzeń wojennych. Autorka mogła zdradzić coś więcej na temat działalności polskiego podziemia, struktur SS, ukazać obóz koncentracyjny oczami jego nadzorcy. Mogła nam pokazać dużo bardziej rozwinięte portrety psychologiczne nawróconego nazisty i cudem ocalałej Żydówki, która straciła całą rodzinę. Nie rozumiem też, jak to możliwe, że główni bohaterowie obnosili się ze swoim związkiem na ulicach okupowanego Krakowa i nikt nawet nie ogolił dziewczynie za to glowy. Wychwyciłam też jedną niescisłość. Najpierw dostajemy iformację, że siostra tytułowej Żydówki trafiła do gazu prosto z transportu węgierskich Żydów do Auschwitz. Potem okazuje się jednak, że kobieta zmarła na tyfus najpierw przekazując komuś list do siostry.
Naprawdę szkoda, że autorka potraktowała tę historię tak po macoszemu. W połowie książki miałam ochotę ją zostawić i sięgnąć po coś innego. Dobrze jednak, że tego nie zrobiłam, bo całość ratuje druga część powieści, której akcja dzieje się tuż po wojnie, gdy dochodzi do rozliczania zbrodni wojennych. Tutaj dostałam już jakąś akcję, zwroty fabularne, zaczęłam wreszcie kibicować bohaterom, dlatego podwyższyłam trochę moją ocenę.
Uważam, że ta historia to był materiał na mocną powieść historyczną. Powinna tylko być dużo bardziej rozwinięta i co najmniej dwa razy dłuższa. Naprawdę szkoda, że autorka potraktowała to jako opowiastkę miłosną, którą umiejscowiła w czasach wojny, aby było ciekawiej. To taka książka, którą można przeczytać do poduszki, o ile nie oczekuje się zbyt wiele.
Sięgając po książkę o tak wiele mówiącym tytule, jak „Esesman i Żydówka” miałam bardzo sprecyzowane oczekiwania. Liczyłam na historię napisaną z rozmachem, przerażającą, wzbudzającą emocje, wyciskającą łzy, ale i trochę pokrzepiającą, dającą nadzieję. Wdaje mi się, że po tylu latach od wojny, gdy jest coraz mniej ludzi, którzy przeżyli te wszystkie okropności ważne są dwie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-06-26
„Ósme życie” to historia kilku pokoleń rodziny Jaszi rozgrywająca się w Gruzji na tle wydarzeń XX wieku. Opowieść rozpoczyna się w momencie wybuchu rewolucji bolszewickiej, prowadzi nas przez wszystkie aspekty życia w Związku Radzieckim i zahacza o ważne wydarzenia odbywające się w Rosji, aż do upadku socjalizmu w Gruzji i jego konsekwencji. Nie brzmi to zbyt zachęcająco prawda? Zwłaszcza dla czytelników nie interesujących się zbytnio historią ZSRR, jakim ja sama jestem, przez co długo zwlekałam z sięgnięciem po tę powieść. Błąd! Poważny błąd!
Dawno nie czytałam książki, która wywarłaby na mnie tak ogromne wrażenie, jak „Ósme życie”. To prawda, jest tu dużo historii, ale poznajemy ją z perspektywy bardzo wyrazistych bohaterów, wraz z którymi przeżywamy chwile szczęścia i wielkie dramaty. Tracimy rodzinny majątek i wszelkie złudzenia tułając się po ogarniętych rewolucją ulicach. Zaznajemy socjalistycznego dobrobytu obracając się w wyższych sferach i płacimy za to wysoką cenę. Zaciągamy się do radzieckiego wojska, walczymy z Niemcami, ratujemy okupowany Leningrad i robimy zawrotną karierę w partii, by na koniec wszystko stracić. Jesteśmy torturowani przez NKWD i zmuszeniu do ucieczki z ojczyzny. Próbujemy się buntować i szukamy własnego szczęścia, by i tak zostać wciągniętym w szaro-bure socjalistyczne życie. Odnosimy artystyczny sukces, by pozwolić się zniszczyć nieodpowiedniemu mężczyźnie. Próbujemy uciec od własnej przeszłości, by w końcu i tak musieć się z nią zmierzyć.
Na pewno nie spodziewałam się, że w takim stopniu zainteresuje mnie powieść rozgrywająca się w socjalistycznych czasach w dodatku w dalekiej Gruzji. Tymczasem ta historia całkowicie mnie pochłonęła i wywołała wielkie emocje. Sprawiła, że w między czasie zaczęłam wyszukiwać informacje na temat Gruzji, metod pracy NKWD, życia w łagrach oraz poszczególnych postaci i wydarzeń historycznych. To właściwie jedyny mankament, do którego mogłabym się przyczepić. Początkowo miałam wrażenie, że autorka z góry założyła, że każdy kto czyta tę książkę zna z grubsza historię, traktując niektóre fakty i pojęcia jako oczywiste. Rzuca nam na przykład w twarz takimi pojęciami jak Generalissimus czy Mały Wielki Człowiek, prawie jakby mówiła „sami wiecie kto”. O ile dość oczywiste było, kto kryje się za tym pierwszym pojęciem, tak tego drugiego musiałam chwilę poszukać.
Gorąco polecam, zwłaszcza miłośnikom powieści historycznych. Będzie to jedna z lepszych książek, jakie w życiu przeczytacie.
„Ósme życie” to historia kilku pokoleń rodziny Jaszi rozgrywająca się w Gruzji na tle wydarzeń XX wieku. Opowieść rozpoczyna się w momencie wybuchu rewolucji bolszewickiej, prowadzi nas przez wszystkie aspekty życia w Związku Radzieckim i zahacza o ważne wydarzenia odbywające się w Rosji, aż do upadku socjalizmu w Gruzji i jego konsekwencji. Nie brzmi to zbyt zachęcająco...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-06-13
Ałbena Grabowska jest takim moim prywatnym odkryciem tego roku. Wcześniej miałam okazję przeczytać fantastyczną trylogię „Stulecie Winnych” i przygnębiający „Lot nisko nad ziemią”- dwie zupełnie inne historie. Dlatego, gdy w moje ręce wpadła „Lady M.” byłam bardzo ciekawa, czym tym razem zaskoczy mnie autorka.
Małgosia i Krzysztof są małżeństwem z wieloletnim stażem. Ona pracuje jako nauczycielka w pierwszych klasach podstawówki, on skończył medycynę, ale poświęcił się pracy akademickiej. Ona ambitna, apodyktyczna i kontrolująca każdy aspekt ich życia. On potulny, niezdolny do podejmowania własnych decyzji. Ona realizuje się poprzez karierę męża, twierdzi, że poświęciła absolutnie wszystko, by mógł się rozwijać. On lubi swoją pracę, szanuje i podziwia swojego profesora i w żadnym wypadku nie jest gotów na objęcie kierowniczego stanowiska. Wszystko się zmienia w dniu, w którym Krzysztof dostaje awans, a potem przypadkowo poznaje piękną, młodą dziewczynę. W tym samym czasie w szkole Małgosi pojawia się nowy dyrektor. Tłumione dotąd uczucia zaczną wychodzić na wierzch, a konsekwencje działań małżonków będą przerażające.
Ałbena Grabowska ma prawdziwy dar do tworzenia bardzo skomplikowanych postaci kobiecych. Potrafi zajrzeć głęboko w duszę swojej bohaterki, wyjąć z niej wszystkie brudy i niedoskonałości, podać czytelnikowi w bardzo antypatyczny sposób, a potem sprawić, że będzie jej głęboko współczuł. Małgorzata jest postacią, której od początku nie lubimy. Współczujemy Krzysztofowi, mimo że kłamie i zdradza żonę, bo przecież kto by wytrzymał z taką kobietą? Tymczasem to nie jest historia, w której mamy wyraźny podział na dobro i zło, biel i czerń. Pierwsze wrażenia wcale nie muszą być tymi, które będą nam towarzyszyć podczas zakończenia.
„Lady M.” niesamowicie wciąga, intryguje i zaskakuje. Czytając, dochodzimy do takiego momentu, gdy jesteśmy pewni, że wiemy, jak skończy się ta historia- prosto, banalnie, wręcz rozczarowująco. Tymczasem autorka funduje nam naprawdę szokujące zakończenie. Ostatnie akapity czytałam z szeroko otwartymi oczami. Już dawno żadna książka mnie aż tak nie zaskoczyła. Autorka stworzyła bardzo dobrą i nieprzewidywalną powieść, od której trudno się oderwać.
Ałbena Grabowska jest takim moim prywatnym odkryciem tego roku. Wcześniej miałam okazję przeczytać fantastyczną trylogię „Stulecie Winnych” i przygnębiający „Lot nisko nad ziemią”- dwie zupełnie inne historie. Dlatego, gdy w moje ręce wpadła „Lady M.” byłam bardzo ciekawa, czym tym razem zaskoczy mnie autorka.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMałgosia i Krzysztof są małżeństwem z wieloletnim stażem. Ona...