-
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1 -
Artykuły
Los zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2023-02-17
2022-11-27
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU -> https://about-katherine.blogspot.com/2023/05/samotne-serca-z-nuta-muzyki-w-tle-czyli.html
Ah! Jak dobrze poznawało mi się tą historię! To pierwsze co zdecydowanie mogę powiedzieć o Lonely heart, czyli pierwszym tomie świetnie zapowiadającej się serii Scarlet Luck od Mony Kasten. Bardzo brakowało mi stylu autorki, który tak bardzo pokochałam podczas czytania powieści z serii Begin Again. Tym razem Mona po raz kolejny pokazała nam na co ją stać serwując kolejną niezwykle wciągającą oraz emocjonującą historię.
W przypadku Lonely heart główny motyw stanowi muzyka, która towarzyszy nam praktycznie na każdej stronie. Z jednej strony mamy Rosie, która on najmłodszych lat się w niej zagłębia, a teraz, będąc już dorosłą kobietą, prowadzi autorską audycję Rosie Hart Show, w której rozmawia z wieloma sławnymi, jak i dobrze rokującymi artystami. Z drugiej zaś strony pojawia się Bestia (a właściwie Adam), czyli perkusista popularnego zespołu Scarlet Luck, którego poczynania Rosie śledzi od samego początku. Sprawiło to, iż stała się ich najwierniejszą fanką. To piosenki Scarlet Luck towarzyszyły jej bowiem w tych najbardziej dramatycznych oraz radosnych chwilach życia - gdy potrzebowała oderwać się od rzeczywistości. W końcu Rosie dostaje szansę przeprowadzenia wywiadu z członkami Scarlet Luck, jednak to, co miało być spełnieniem jej marzeń, szybko staje się najgorszym koszmarem. Wkrótce spotyka się z ogromnym hejtem ze strony fanów zespołu, a to nie tylko przekłada się na spadek popularności jej programu, ale także mocno oddziałuje na jej psychikę. Nic nie jest jednak przesądzone, gdy na drodze Rosie ponownie staje Bestia...
Duet Rosie i Bestia to dla mnie idealne połączenie! Już od pierwszych stron książki z wielkim zainteresowaniem śledziłam relację, która rodziła się pomiędzy nimi - a trzeba przyznać jest ona bardzo wybuchowa i nieoczywista. Każdy z bohaterów zmaga się z jakimiś demonami przeszłości, z którymi nie może sobie poradzić. Ale tak się składa, że samotne serce często zrozumieć może tylko drugie samotne serce. W Bestii niesamowicie zaintrygowała mnie tajemnica, którą skrywa oraz mrok, który zmusza go do odcinania się od rzeczywistości. Bardzo chciałam dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się w jego życiu, co ukształtowało go w taki właśnie sposób. Rosie natomiast zaintrygowała mnie swoim trzeźwym umysłem i niezwykle dorosłym, a jednocześnie radosnym (mimo wszystko) podejściem do życia. To bohaterka, której dawno nie spotkałam na swojej czytelniczej drodze. Spodobało mi się to, że stara się nie wyciągać pochopnych wniosków z czyjegoś zachowania czy postępowania oraz że stara się być wsparciem dla tych, którzy tego potrzebują.
Jest jeszcze motyw muzyki, o którym zdecydowanie nie mogę zapomnieć. Sama uwielbiam powieści z takim wątkiem, a w Lonely heart spodobało mi się, że choć muzyka nie stoi tu na pierwszym planie, to praktycznie cały czas jest obecna. Towarzyszy bohaterom na każdym możliwym kroku, co z łatwością można zauważyć. Jak dla mnie jest to zdecydowanie spory plus.
Lonely heart okazała się być dla mnie niczym emocjonalna jazda kolejką górską bez trzymanki i żadnego przygotowania. Książka wciągnęła mnie już od pierwszych stron i trzymała przy sobie praktycznie do ostatniego zdania. Nic nie było w tej powieści oczywiste, a już zwłaszcza zakończenie, które wyrwało mi serce z piersi i roztrzaskało na miliony drobnych kawałków. Sprawiło, że nie mogłam doczekać się kolejnego tomu, na który czekałam z ogromnym zniecierpliwieniem! Uwierzcie mi - bardzo długo próbowałam dojść do siebie po poznaniu zakończenia...💔
Cóż mogę więcej powiedzie - Lonely heart to jedna z lepszych książek jakie miałam ostatnio przyjemność czytać. Mona Kasten po raz kolejny udowodniła, że jest wspaniałą pisarką, która potrafi z wielką łatwością przykuć uwagę czytelnika i zatrzymać ją do samego końca. Kreuje nietuzinkowych bohaterów, z którymi nie sposób się nie utożsamiać. Uwielbiam ją, a Lonely heart dołącza do grona moich ukochanych książek!
Polecam wam ją z całego serca! Zdecydowanie nie pożałujecie!
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU -> https://about-katherine.blogspot.com/2023/05/samotne-serca-z-nuta-muzyki-w-tle-czyli.html
Ah! Jak dobrze poznawało mi się tą historię! To pierwsze co zdecydowanie mogę powiedzieć o Lonely heart, czyli pierwszym tomie świetnie zapowiadającej się serii Scarlet Luck od Mony Kasten. Bardzo brakowało mi stylu autorki, który tak bardzo...
2023-03-05
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2023/03/druga-kelly-i-chec-powrotu-do.html
~~~
Motyw "przejęcia czyjegoś życia" w książkach nie wydaje się niczym nowym. W końcu ile to już raczy czytaliśmy o tym, że bohater lub bohaterka tak bardzo pragnęli wieść takie życie, jak cel ich obserwacji, że koniec końców posuwali się do czynów, dzięki którym mogli to osiągnąć. Również w przypadku "Chcę twojego życia" wydawać by się mogło, że nie jest to nic nowego, że to kolejny powielany schemat.... Ale! No właśnie, ale. Amber Garza przygotowała dla swoich czytelników coś trochę innego, co choć z początku może wydawać się znane, z każdą kolejną przeczytaną stroną utwierdza nas w przekonaniu, że nic w tej książce nie jest takie, jak mogło nam się wydawać.
W książce poznajemy główna bohaterkę, Kelly Medinę, dla której najlepsze lata życia i "spełniania się" (jej zdaniem) już dawno minęły. Wychowała już syna, który pojechał na studia, a do rodziców odzywa się tylko w razie nagłej potrzeby, a mąż, pracujący jako wykładowca na jednej z uczelni w innym mieście, przyjeżdża do domu raz na kilka tygodni. Niejeden powiedziałby, że przyszedł czas, żeby kobieta w końcu mogła zająć się wyłącznie sobą, ale co w sytuacji, gdy jej najważniejszym życiowym celem oraz rolą było bycie żoną i matką? Sytuacja zmienia się, gdy pewnego ranka Kelly dostaje telefon z przychodni pediatrycznej przypominający jej o najbliższej wizycie u lekarza z dzieckiem. Okazuje się, że w mieście jest jeszcze jedna Kelly Medina - młodsza i w dodatku z małym dzieckiem. Od tej chwili Kelly nie może przestać myśleć o tej drugiej kobiecie, wyobrażając sobie, jak wygląda jej życie, czy jest do niej podobna, a w szczególności zazdroszcząc jej tego wszystkiego, co starsza Kelly ma już za sobą. Kelly od samego początku była dla mnie bohaterką mocno denerwującą. Bardzo drażniło mnie to jej ciągłe rozpaczanie na temat tego, że jej życie straciło już sens, bo nie może być matką. Trochę przykre z resztą było dla mnie to, że kobieta nie miała w swoim życiu nic, co byłoby tylko jej - żadnych zainteresowań, zajęć, marzeń... Dosłownie nic! Dla mnie jest to całkowicie niedorzeczne, jednak (co jest przykre) jest wiele takich kobiet, które myślą podobnie jak Kelly. Przecież bycie matką i żoną, czy nawet ojcem i mężem, nie powinno nikogo definiować. To tylko jedna z ról, jakie gra się w swoim życiu. Nie można zapomnieć o tym, kim jest się jako dana osoba. Jak widać, Kelly całkowicie o tym zapomniała, a to doprowadziło ją do tego, że nie mogła przestać myśleć o "młodszej wersji siebie", a z czasem nawet zapragnęła żyć jej życiem.
Fabuła w książce rozwija się stosunkowo płynnie. Całość pisana jest z perspektywy głównej bohaterki, dzięki czemu możemy w pewien sposób "zajrzeć" do jej głowy, poznać jej tok rozumowania, a niekiedy nawet zrozumieć jej działania. Powiedziałabym nawet, że Kelly to dość duża gaduła - prowadziła w swojej głowie wiele monologów i rozmów z drugą Kelly. Miejscami było to lekko denerwujące, zwłaszcza kiedy spokojna Kelly zaczęła robić się coraz bardziej agresywna. Przejście to było dla mnie za bardzo widoczne, zbyt dostrzegalne i lekko nienaturalne, To tak, jakby ktoś przełączył w kobiecie guzik i ze spokojnej osoby w jednej chwili zmieniła się w kogoś lekko nieobliczalnego. Co ciekawe jednak, jak wspomniałam wcześniej, motyw zazdrosnej bohaterki nie jest w przypadku tej książki tak oczywisty, jak by się mogło wydawać. Nie chcę mówić w tej kwestii nic więcej, żeby nie pozbawić was przyjemności z odkrywania tej zawiłości, jednak myślę, że możecie być dość mocno skołowani.
Autorka postanowiła podzielić książkę na kilka części, które stanowią odzwierciedlenie tego, jak zmieniają się bohaterowie (głównie Kelly) oraz wydarzenia. Część pierwsza stanowi chyba najobszerniejszą spośród pozostałych części i muszę przyznać, że także jest ona najnudniejsza. Moim zdaniem autorka zbyt mocno się na niej skoncentrowała, za bardzo chciała opisać normalne życie Kelly oraz jej spotkanie z drugą Kelly, a to sprawiło, że wiele fragmentów było zwyczajnie niepotrzebnych. Mnie samej przebrnięcie przez tą część zajęło trochę czasu, bo zwyczajnie miejscami nudziłam się, a przez to nie chciało mi się czytać dalej, Podobna sytuacja, lecz w przeciwną stronę, miała miejsce w przypadku końcowej części. Tutaj bowiem tych szczegółów było zdecydowanie za mało i miało się wrażenie, że autorka nie wiedziała za bardzo, co by tam jeszcze powiedzieć, albo że spieszyła się z ukończeniem książki. Przez to zakończenie potraktowano zdecydowanie po macoszemu. Jest tam sporo niedomówień, które mnie osobiście mocno rozczarowały. Sama końcowa scena to jak dla mnie jedno wielkie nieporozumienie...
Moje uczucia względem "Chcę twojego życia" Amber Garza są bardzo różnorodne. Z jednej strony podobał mi się sam pomysł na fabułę, a miejscami nawet czytało mi się dobrze, ale jest tu chyba jednak zbyt wiele takich fragmentów, które przeważyły na niekorzyść powieści. Autorka miała na prawdę świetny pomysł, jednak wydaje mi się, że kompletnie nie wiedziała, w jaki sposób go zakończyć. Co tu więc mogę powiedzieć więcej - pomysł był dobry, wykonanie miejscami również, ale zabrakło tu chęci na dobre zakończenie i zebranie wszystkiego w jedną spójną całość. Sama raczej nie zdecydowałabym się na tą książkę drugi raz.
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2023/03/druga-kelly-i-chec-powrotu-do.html
~~~
Motyw "przejęcia czyjegoś życia" w książkach nie wydaje się niczym nowym. W końcu ile to już raczy czytaliśmy o tym, że bohater lub bohaterka tak bardzo pragnęli wieść takie życie, jak cel ich obserwacji, że koniec końców posuwali się do czynów, dzięki...
2019-02-14
Gdybym miała wybierać pomiędzy psami a kotami, to bez wahania wybrałabym mruczki. Tak, jestem zdecydowaną kociarą. Jednakże przy każdej nowej książce W. Bruce'a Camerona o kolejnym cudownym psiaku nie muszę wybierać, bo wiem, że muszę tą powieść przeczytać! I tak samo było w przypadku O psie, który wrócił do domu. Pomijając już tą słodziutką tytułową Bellę na okładce, to jak mogłabym sobie odpuścić historię uroczego pieska, który zrobi wszystko, aby wrócić do swojego właściciela, który jest dla niej całym światem?
Kiedy pierwszy raz poznałam twórczość autora O psie, który wrócił do domu zakochałam się w jego stylu i w jego cudownym sposobie kreowania świata z perspektywy psiaka. Dotychczas myślała, że ciężko będzie stworzyć coś takiego, co w pełni oddawałoby myślenie tych czworonogów, ale W. Bruce'owi Cameronowi to się na prawdę udało! I dokładnie tak samo było w historii Belli - poznając tę książkę miałam wrażenie, jakbym na prawdę przeniosła się do mózgu tej uroczej suni i widziała świat tak, jak ona sama go postrzega. Bardzo podoba mi się prezentowanie historii w taki sposób i jestem pewna, że jeżeli autor w kolejnych swoich książkach będzie robił tak samo, to każda kolejna lektura będzie należała do udanych! Uwielbiam też to, że chociaż w książce jest tak na prawdę dużo odniesień do pieskiego życia, do tego co je ciekawi, do ich pragnień, czy zwyczajów, to jednak nie zabrakło tutaj tego, co jest typowo skierowane do ludzi. Chodzi mi o to, jak Bella dokładnie opisuje to co widzi, czy słyszy, chociaż sama tego nie rozumie (bo w końcu jest psem), jednakże nam, czytelnikom, daje to możliwość dokładniejszego poznania całej historii. Na prawdę jestem pod sporym wrażeniem tego z jaką łatwością autor umiał to wszystko przedstawić, bo podejrzewam, że nie jeden na prawdę dobry pisarz mógłby mieć z tym spory problem.
Tego, że pokochałam Bellę całym serduchem chyba nie muszę mówić. Nie dziwię się wcale, że każdy, w kogo życiu się ona pojawiała od razu pałał do niej tak ogromną sympatią. Z wypiekami na twarzy śledziłam wszystkie jej przygody i z przejęciem trzymałam kciuki za to, żeby nic złego, podczas tej jej długiej wędrówki Do Domu, się jej nie stało. Bardzo spodobało mi się też to, że autor postanowił wpleść do życia suczki tyle kotów - począwszy od Mamy Kotki i kociego potomstwa, po Dużą Koteczkę, której przywiązanie do Belli wydaje się być wręcz nieprawdopodobne, ale jednak prawdziwe. Sama Bella okazała się być cudowną, bardzo przyjacielską, pomocną i grzeczną sunią. Bardzo żałuję, że nigdy nie będzie mi dane poznać jej w prawdziwym życiu.
W całej książce dzieję się na prawdę sporo - w końcu wspólnie z Bellą przeżywamy najpierw jej wczesne życie, by później wyruszyć razem z nią w wędrówkę Do Domu, do Lucasa, która obejmowała przeszło 600 kilometrów. Jednakże mimo tego na prawdę wielkiego ogromu informacji podczas czytania zdecydowanie nie czuje się żadnego przesytu. Myślę, że może mieć to trochę związek z tym, że naszą narratorką jest suczka, a nie człowiek. Podawała ona jedynie wybiórcze informacje, jednakże skupiała się głównie na tych, które okazywały się być najważniejsze. Przez to właśnie książkę czyta się praktycznie jednym tchem. Bez trudu idzie się odnaleźć w całej sytuacji i wręcz nie można się doczekać, żeby poznać kolejne fakty z życia Belli.
Cóż więc, ja jestem jak najbardziej na tak! Myślę, że jest to świetna książka zarówno dla miłośników psów, jak i tych, którzy mimo wszystko (tak, jak ja) wolą koty. Każdy z nas znajdzie tutaj coś dla siebie, a niesamowity humor zawarty w powieści sprawi, że nikt z was nie będzie się mógł od niej oderwać. Jestem też już po obejrzeniu ekranizacji książki i muszę przyznać, że tym razem powieść okazała się być zdecydowanie lepsza! Także czytajcie i przeżywajcie tę cudowną historię w towarzystwie Bardzo Grzecznej Suni, jaką jest urocza Bella!
Gdybym miała wybierać pomiędzy psami a kotami, to bez wahania wybrałabym mruczki. Tak, jestem zdecydowaną kociarą. Jednakże przy każdej nowej książce W. Bruce'a Camerona o kolejnym cudownym psiaku nie muszę wybierać, bo wiem, że muszę tą powieść przeczytać! I tak samo było w przypadku O psie, który wrócił do domu. Pomijając już tą słodziutką tytułową Bellę na okładce, to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-06
Recenzja dostępna również na blogu! [https://about-katherine.blogspot.com/2022/11/mroczna-historia-ktora-wydarzya-sie-na.html]
Na osobę Michelle Knight trafiłam całkowicie przez przypadek - w piątkowy wieczór zastanawiałam się, jaki film obejrzeć tym razem, a Netflix postanowił podrzucić mi "Potwora z Cleveland". Początek filmu okazał się dla mnie na tyle mało interesujący, że już, już chciałam z niego zrezygnować. Dobrze jednak, że tego nie zrobiłam, bo dzięki tej dość przeciętnej produkcji usłyszałam między innymi o Michelle Knight, która przez 10 lat była więziona oraz brutalnie gwałcona przez psychopatę Ariela Castro. Choć może zabrzmieć to trochę dziwnie, bardzo lubię poznawać takie kryminalne historie. Gdy zatem dowiedziałam się o książce "Znajdź mnie", którą postanowiła napisać sama Michelle, wiedziałam, że zwyczajnie nie mogę przejść koło niej obojętnie. A to, co w niej przeczytałam, zapamiętam chyba do końca życia...
Mając zaledwie 21 lat Michelle została zwabiona i uwięziona przez Castro w jego własnym domu. Najbardziej rzuca się w oczy to, iż Michelle w pewnym sensie znała Castro - był on ojcem jednej z jej koleżanek. To właśnie ten fakt przyczynił się do tego, że dziewczyna postanowiła zaufać mężczyźnie, gdy ten zaproponował jej podwózkę do domu. I tak właśnie dziś już dorosła kobieta straciła wolność na 10 długich i ciężkich lat.
"Znajdź mnie" nie jest jednakże tylko książką opisującą to, co działo się z Michelle od momentu jej uwięzienia do chwili wyswobodzenia. Niezwykle intrygujące są również początkowe rozdziały, które przedstawiają bardzo trudne dzieciństwo kobiety - wszystko to tłumaczy w pewnym sensie fakt, dlaczego nikt nie zainteresował się jej zniknięciem. Dla mnie, jako osoby, która bardzo lubi doszukiwać się wszelkich informacji na temat różnych kryminalnych spraw, taka opcja, gdzie mogę jeszcze bardziej poznać ofiary czy sprawców, jest niezwykle wciągająca. Nie ma się zatem co dziwić, że "Znajdź mnie" wywarła na mnie tak duże wrażenie.
Ciekawy był dla mnie w tym przypadku sposób, w jaki Michelle postanowiła przedstawić swoją historię. Chociaż książkę z całą pewnością można zaliczyć do reportażu, autorka nie zdecydowała się na przedstawienie treści w klasyczny dla tego gatunku sposób. Czytając "Znajdź mnie" możemy poczuć się tak, jakbyśmy czytali niesamowity i niewyobrażalny thriller - mamy narratora (Michelle), bohaterów, dialogi. Autorka sama na początku książki zaznaczyła, że niektóre imiona czy nazwy zostały zmienione, zaś dialogi nie są pełnym odwzorowaniem rozmów, jakie odbywały się w danym momencie w rzeczywistości (w końcu nie jest to możliwe), ale poprzez takie zagranie myślę, że udało jej się znacznie lepiej dotrzeć do czytelnika. Całość jest zwyczajnie niezwykle ciekawa, wciągająca, wstrząsająca, przyprawiająca o ciarki, łzy i smutek. Wraz z każdą kolejną przewróconą stroną można wyczuć, jak wielkie emocje towarzyszyły Michelle podczas pisania "Znajdź mnie" - sami możemy jedynie domyślać się, jak bardzo musiało być to dla niej trudne.
Zaskakujące jest to, że pomimo tak niezwykle ciężkiego dzieciństwa oraz tego, że była więziona przez psychopatę przez 10 długich lat, Michelle udało się powrócić do normalnego życia i starać się czerpać z niego garściami. Bardzo dobrze wyjaśniła to pod koniec swojej książki, co myślę, że również jest dobrym powodem, żeby się z nią zapoznać. "Znajdź mnie" przedstawia historię jedynie z perspektywy Michelle - pozostałe dziewczyny, które również były więzione przez Castro (Amanda Berry oraz Gina DeJesus) mogą całkowicie inaczej się z nią zmagać.
"Znajdź mnie" to książka przedstawiająca niezwykle trudną, ciężką i dramatyczną historię, która na szczęście skończyła się happy endem. Michelle Knight, przy pomocy Michelle Burford, w intrygujący sposób zaprezentowała w niej swoją historię nie po to, by czytelnicy mogli jej współczuć, ale po to, by samej uporać się z traumą, jak i dać nadzieję wszystkim tym, których nikt nie szuka. Ja jestem na tak i z całą pewnością będę polecać ją każdemu, kto będzie miał ochotę zapoznać się z historią Michelle.
Recenzja dostępna również na blogu! [https://about-katherine.blogspot.com/2022/11/mroczna-historia-ktora-wydarzya-sie-na.html]
Na osobę Michelle Knight trafiłam całkowicie przez przypadek - w piątkowy wieczór zastanawiałam się, jaki film obejrzeć tym razem, a Netflix postanowił podrzucić mi "Potwora z Cleveland". Początek filmu okazał się dla mnie na tyle mało...
2022-08-09
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2022/09/szokujace-sekrety-w-australijskim.html
Gdy zabierałam się za czytanie "Rodziny z naprzeciwka" nie sądziłam, że otrzymam tak zawiłą, trzymającą w napięciu i przyprawiającą o gęsią skórkę historię. Książka ta zaskoczyła mnie zarówno fabułą, jak i sposobem, w jaki została napisana. Ciekawym zagraniem jest to, iż historię tytułowej rodziny z naprzeciwka (rodziny Westów) poznajemy za pośrednictwem kilku różnych narratorów, a co za tym idzie z wielu odrębnych perspektyw. Mamy do czynienia chociażby z pracownikiem firmy kurierskiej i natrętną sąsiadką, ale także z Katherine West. To dzięki takiemu przedstawieniu wydarzeń całość nabrała jeszcze większej tajemniczości - autorka sprawiła, że podczas czytania towarzyszy nam ciągłe napięcie, niepewność i niepokój.
Już początek książki zaczyna się mocnym wstępem, jednak trochę nie spodobało mi się to, iż dał nam dość duży spojler odnośnie tego, co dzieje się w trakcie całej lektury. Wydaje mi się, że takie wprowadzenie nie było do końca konieczne, chociaż rozumiem, że autorka chciała przez to wprowadzić pewnego rodzaju zapętlenie historii. Otóż książka w prologu zaczyna się wydarzeniem, do którego dochodzimy razem z jej bohaterami w ciągu dalszej lektury. I chociaż, jak wspomniałam, autorka dość mocno zaspojlerowała nam historię, końcowo ten początkowy fragment możemy odebrać w całkiem inny sposób.
Jak wspomniałam, w "Rodzinie z naprzeciwka" mamy do czynienia z różnymi narratorami - ciekawe jest to, iż autorka, oprócz tego, w jaki sposób oni odbierają cała sytuację powiązaną z Westami, postanowiła także częściowo przedstawić nam ich życie. Wszystko tak na prawdę zaczyna się od Gladys, czyli starszej sąsiadki, która przez wielu postrzegana jest za natrętną, zbyt ciekawską i wiedzącą wszystko o wszystkich. To ona zauważa bowiem, że w domu sąsiadów dzieje się coś nietypowego, co nie stanowi ich tradycyjnej rutyny. Dalej mamy także Logana, pracownika firmy kurierskiej, ze sporym bagażem doświadczeń. W jego przypadku mocno podobała mi się próba ukazania przez autorkę, że nie można oceniać innych po ich wyglądzie (chociaż czasami robiła to w zbyt dosłowny i niekiedy komiczny sposób). Wybór tych osób na narratorów nie jest jednak przypadkowy, gdyż wraz z rozwojem fabuły dowiadujemy się, co mają oni wspólnego z Westami i samym wydarzeniem, które dzieje się za zamkniętymi drzwiami w ich domu.
Najistotniejsza część fabuły odbywa się jednak za wspomnianymi zamkniętymi drzwiami, czyli w domu rodziny Westów. Odkrywanie tego, co ma tak miejsce, było dla mnie niezwykle przyjemne, gdyż nic nie było powiedziane przez autorkę wprost, - czytelnik sam musi się tego domyślić. Chociaż wspomniałam, że ta część historii jest najważniejsza, mam wrażenie, że w pewnym sensie była ona najbardziej spokojna. Owszem, z ciekawością odkrywałam to, co działo się w domu, jednak całość została przedstawiona przez autorkę w nieco nudny sposób. Przeważająca ilość rozdziałów, które były ukazywane z perspektywy osób znajdujących się w domu, stanowiła przedstawienie tego, co aktualnie się w nim działo, jak również myśli bohaterów związanych z obecnymi wydarzeniami.
Intrygującą, chociaż jak dla mnie nazbyt zagmatwaną, częścią książki jest jej zakończenie - to w nim cała prawda w końcu wychodzi na jaw. Odniosłam jednak wrażenie, że nie wszystkie wątki zostały w nim odpowiednio wytłumaczone, zaś kilka z nich nie miało dla mnie zbyt dużego sensu. Owszem przeżyłam spore zaskoczenie, jak cała sytuacja się wyjaśniła, ale motywy działań bohaterów nie zawsze były dla mnie w pełni zrozumiałe. Powiem po prostu, że niekiedy były nierealne i miejscami głupie. Wydaje mi się także, iż autorka zbyt szybko zakończyła historię, którą rozwijała przez cały czas trwania książki. Było tak, jakby powoli skradała się do wyjaśnienia wszystkich tajemnic, a gdy w końcu do tego doszła, po prostu to ujawniła i zostawiła czytelnika bez żadnego podsumowania. Czułam w związku z tym na prawdę spory niedosyt.
Książka "Rodzina z naprzeciwka" przedstawia historię, którą bardzo dobrze mi się poznawało. Cały czas trzymała mnie w napięciu i sprawiała, że musiałam poznawać kolejne rozdziały, aby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Nie zabrakło tu jednak kilku błędów oraz niedomówień, które mocno wpłynęły na moją ogólną ocenę względem powieści. Autorka ma intrygujący styl pisania, a dodatkowo kupiła mnie przedstawieniem historii z różnych perspektyw i świetnym oddaniem Australii pogrążanej w morderczych upałach (książkę czytałam akurat w momencie, gdy u nas również panowały upały, więc jeszcze bardziej pomogło mi to przenieść się do miejsca akcji powieści). Jest to z całą pewnością bardzo ciekawa pozycja, jednak sama raczej nigdy już do niej nie wrócę - była to dla mnie historia na jeden raz. Okazała się być ciekawa w momencie czytania, ale zdecydowanie nie zapadła mi w pamięć.
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2022/09/szokujace-sekrety-w-australijskim.html
Gdy zabierałam się za czytanie "Rodziny z naprzeciwka" nie sądziłam, że otrzymam tak zawiłą, trzymającą w napięciu i przyprawiającą o gęsią skórkę historię. Książka ta zaskoczyła mnie zarówno fabułą, jak i sposobem, w jaki została napisana. Ciekawym...
2022-07-14
Już na samym początku tej opinii musze powiedzieć, że bardzo mocno zawiodłam się na "Sercu na zakręcie". Po tym, jak zakończył się pierwszy tom serii, oczekiwałam, że autorka przygotuje w kontynuacji coś, co będzie stanowiło świetne uzupełnienie dla "Serca na walizkach", a także sprawi, że jak na szpilkach będę czekałam na kolejne kontynuacje. Oj tej książce zdecydowanie bardzo daleko do tego...
Tym razem akcja powieści rozgrywa się w Polsce, a dokładniej na terenie pensjonatu "Margaret", który należy do rodziców głównej bohaterki - Gośki. Po ciężkim rozstaniu z Raulem kobieta musi wrócić do kraju z powodu śmierci ojca i związanego z tym pogrzebu. W przypadku recenzji pierwszego tomu wspominałam, że mamy do czynienia z dwoma Gosiami - pierwsza z nich to znajdująca się pod ogromną presją męża szara mysz, która godzi się na każde zło, jakie mąż dla mniej zgotował. Druga jest pewną siebie kobietą żyjącą pełnią życia. I tak, jak w "Sercu na walizkach" przez większość czasu towarzyszyła nam ta druga wersja bohaterki, tak w tym tomie przez cały czas mamy do czynienia z Gosią w pierwszej wersji. Oj jak mnie to denerwowało! Na prawdę! Rzadko zdarza mi się, żeby bohater czy bohaterka jakiejś książki wywoływał u mnie takie emocje, a Gosi udaje się to bez żadnego problemu. Rozumiem, że jest zdołowana wszystkim tym, z czym musi się zmagać - ze śmiercią ojca, nieudanym małżeństwem i romansem - jednak to, co Gosia tu wyczynia jest dla mnie tak nieracjonalne i niezrozumiałe, że aż mi się to w głowie nie mieści.
W przypadku "Serca na zakręcie" ciekawe jest to, że trochę więcej dowiadujemy się o Michale, mężu Gosi, oraz o jej relacjach z rodzicami (czy raczej z matką). Pomijając to jednak bardzo ciężko jest mi znaleźć jakieś plusy dla tej książki. Mam wrażenie, iż ten tom został napisany przez autorkę tylko po to, żeby "zabić czas", aby mogła trochę dłużej popracować nad nowymi wątkami z życia Gosi. Cała powieść dotyczyła tak na prawdę jednego - uratowania pensjonatu "Margaret", aby matka Gośki była w stanie zaopiekować się nim na własną rękę po śmierci męża. Ciągle czytałam tylko o tym, jak to rodzice kobiety się zadłużyli, a ona była tak okropnym dzieckiem, że postanowiła porzucić rodziców i zająć się własnym życiem. Dodatkowo wszystko przeplatane było obecnością Michała, który wiecznie krytykował żonę (powiedzmy wprost - stosował przemoc psychiczną), a ta niby była na niego zła, by po chwili stwierdzić, że musi być w tym związku i nie może myśleć o Raulu... Kompletnie tego nie kupuję...
Nie będę się zbyt długo rozpisywać na temat tejże książki, ponieważ sądzę, że nie ma to najmniejszego sensu, a i sama jej fabuła w ogóle na to nie pozwala, więc powiem tylko tyle, że bardzo zawiodłam się zarówno na tej serii, jak i na autorce. Owszem, zawsze zdarzało mi się wyłapywać w jej twórczości fragmenty, które kompletnie mi nie pasowały, ale koniec końców dobrze bawiłam się czytając jej powieści. Tym razem zdecydowanie nie mogę tego powiedzieć. Tego tomu zwyczajnie mogło nie być, bo wszystko, co było w nim zawarte, można by przedstawić w kilku rozdziałach.
Książka "Serce na zakręcie" bardzo mocno mnie zawiodła - sprawiła, że poważnie zastanawiam się nad tym, czy dalej oczekiwać kolejnego tomu serii, by móc poznać losy bohaterów, a także czy w ogóle sięgać jeszcze po książki spod pióra K.A. Figaro. Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że powieść okazała się być dla mnie jedną wielką stratą czasu - a szkoda, bo historia Gosi i Raula mogła być na prawdę ciekawie przedstawiona.
Już na samym początku tej opinii musze powiedzieć, że bardzo mocno zawiodłam się na "Sercu na zakręcie". Po tym, jak zakończył się pierwszy tom serii, oczekiwałam, że autorka przygotuje w kontynuacji coś, co będzie stanowiło świetne uzupełnienie dla "Serca na walizkach", a także sprawi, że jak na szpilkach będę czekałam na kolejne kontynuacje. Oj tej książce zdecydowanie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-13
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2022/07/ognisty-romans-czy-romantyczna.html
"Pieprz i sól" K.A. Figaro jest książką, która dość mocno różni się na tle poprzednich powieści autorki. Na czym polega ta różnica? Otóż pierwszy raz miałam okazję poznać główną bohaterkę z twórczości pisarki, która stanowiłaby tak duży kontrast względem innych damskich postaci wykreowanych przez K.A Figaro. Gaja, jak widać to już z resztą z opisu książki, jest kobietą pewną siebie, silną, która wie czego chce, i która dodatkowo nie wstydzi się swoich pragnień. Śmiało dąży do celu - czy to zawodowego czy tego "miłosnego". Zawsze urzekały mnie damskie postacie tego typu, więc nie ma się co dziwić, że Gaję polubiłam już od pierwszych stron powieści. Ucieszyło mnie, że autorka postanowiła pokazać kobietę z perspektywy osoby, która świetnie sama jest w stanie sobie poradzić w życiu, nie gra księżniczki w opałach, ale co najważniejsze, że wszystkie inne postaci z "Pieprzu i soli" nie kwestionują tego i nie uważają jej z tego względu za dziwnej (a niestety często miałam okazję spotkać już taki pogląd w książkach). Bardzo się zatem cieszę, że K.A. Figaro postanowiła zmienić coś tworzonych zazwyczaj przez siebie bohaterkach, dzięki czemu miałam okazję poznać Gaję.
Gdybym miała w dość krótki sposób przedstawić, o czym jest "Pieprz i sól", powiedziałabym, że to historia młodej kobiety, przed którą los postawił dwóch całkowicie różnych od siebie mężczyzn. Z jednej strony mamy przystojnego i charyzmatycznego młodego lekarza, który marzy o prawdziwym związku, a z drugiej intrygującego i tajemniczego właściciela popularnego klubu w Warszawie, z jakim główna bohaterka z całą pewnością mogłaby przeżyć niejedną przygodę. Od siebie od razu dodam, że choć początkowo Mikołaj (lekarz) i dla mnie wydał się czarujący, to im bardziej poznawałam jego osobę, tym większą darzyłam go niechęcią. Bardzo nie spodobała mi się jego natarczywość oraz sam charakter - nie muszę więc chyba dodawać, że zdecydowanie bardziej kibicowałam Kostkowi. Bardzo intrygowało mnie również to, że tak mało wiemy o tym drugim, bo to sprawiało, że sama niesamowicie chciałam go poznać. Relacje Gai z obydwoma mężczyznami okazało się dość mocno poplątane, jednak myślę, że to właśnie dzięki temu tak bardzo wciągnęłam się w historię zaprezentowaną w "Pieprzu i soli".
Zdecydowanie największym plusem całej powieści są bohaterowie oraz relacje pomiędzy nimi. To właśnie na tym się koncentrujemy, a reszta stanowi (jak na razie) jedynie przyjemną (choć nie zawsze) otoczkę. Podejrzewam jednak, że autorka coś dla nas szykuje w kolejnych tomach serii, czego już teraz bardzo nie mogę się doczekać! Niesamowicie ciekawi mnie to, kto chciał zaszkodzić Gai poprzez opublikowanie kompromitującego ją filmiku z Klubu Costa - mam co prawda swoje podejrzenia, jednak i tak wydaje mi się, że całość może bardzo mocno mnie zaskoczyć.
Co tu więcej mówić - K.A. Figaro po raz kolejny pokazała, że umie tworzyć bardzo wciągające historie, a w "Pieprzu i soli" udowodniła dodatkowo, że nie jest autorką schematyczną i stara się kreować całkowicie różnych bohaterów. Moim zdaniem zdecydowanie jej się to udało! "Pieprz i sól" to jedna wielka tajemnica, której fragmenty poznajemy z każdą kolejną przeczytaną stroną. Autorka nie mówi wprost, czego możemy się spodziewać, a sprawia, że czytelnik na własną rękę pragnie poznawać tajemnice bohaterów. Jeśli zatem jesteście fanami twórczości autorki jestem pewna, że "Pieprz i sól" z pewnością wam się spodoba, a jeśli jeszcze nie mieliście okazji czytać niczego spod jej pióra, historia Gai sprawdzi się idealnie na pierwszy raz!
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2022/07/ognisty-romans-czy-romantyczna.html
"Pieprz i sól" K.A. Figaro jest książką, która dość mocno różni się na tle poprzednich powieści autorki. Na czym polega ta różnica? Otóż pierwszy raz miałam okazję poznać główną bohaterkę z twórczości pisarki, która stanowiłaby tak duży kontrast względem...
2022-06-05
RECENZJA POCHODZI Z BLOGA ABOUT KATHERINE - https://about-katherine.blogspot.com/2022/06/zakazana-miosc-i-szkockie-krajobrazy.html
Oh! Jak ja już dawno nie czytałam żadnej porządnej, wciągającej i zwyczajnie przyjaznej młodzieżówki, z którą czułabym się jak z najlepszym przyjacielem. Owszem, w moje ręce trafiło w międzyczasie kilka powieści, które mi się spodobały, jednakże zawsze mi w nich czegoś brakowało, a tym czym, co wiem już po lekturze "Don't love me" było właśnie to uczucie przyjemności, beztroskości, które zawsze czujemy w towarzystwie najlepszych przyjaciół. Lena Kiefer sprawiła, że w towarzystwie Kenzie i Lyalla czułam, że mogę oderwać się od codzienności - było mi z nimi po prostu dobrze. Czułam się z nimi dokładnie tak samo, jak oni, gdy mogli przebywać sam na sam, z dala od innych. Ale chwileczkę, bo chyba wybiegłam nazbyt do przodu z moją opinią - wypadałoby jednak zacząć od początku, prawda?
Podczas lektury "Don't love me" towarzyszymy Kenzie, która w po nagłej śmierci matki musiała porzucić swoją beztroskość oraz dzieciństwo, by pomóc ojcu w opiece nad młodszymi siostrami, Bardzo szybko przejęła rolę głowy rodziny i kogoś, z czyim zdaniem należy się liczyć. Pomimo, że dziewczyna nigdy nie narzekała na swoją nową rolę, pragnęła zrobić coś dla siebie i dla swojej przyszłości - tym czymś było podjęcie wakacyjnego stażu w hotelu, by móc uzyskać referencje niezbędne do podjęcia nauki jako architektka. Los chciał jednak, że dziewczyna trafiła do rodzinnej miejscowości jej zmarłej matki, gdzie pod opieką jej przyjaciółki z dawnych lat, i jednocześnie projektantki wnętrz, móc pozyskiwać niezbędne doświadczenie podczas urządzania wnętrz w znanym na całą Szkocję hotelu rodziny Henderson. I w tym miejscu wszystko w życiu Kenzie zaczęło się komplikować, ponieważ poznała Lyalla - członka klanu Hendersonów, który nie cieszy się najlepszą opinią wśród mieszkańców Highlands. Chłopak ma na swoim koncie jakąś tajemnicę, o której wiedzą wszyscy mieszkańcy miasteczka i przed którą chronią Kenzie najlepiej jak potrafią. To jednak nie powstrzymało tej dwójki przed rozbudzeniem w sobie uczuć, których w ogóle się nie spodziewali.
Nie da się ukryć, że w książkach z gatunku NA i YA kobiece postacie zazwyczaj są kreowane na takie, które są typowymi cichymi, szarymi myszkami, których pewność siebie jest na jak najniższym poziomie i które często dodatkowo zmagają się z jakimś życiowym problemem. Cieszę się jednak, że ten schemat powoli zaczyna się zmieniać, czego idealnym przykładem jest właśnie Kenzie. Choć ona również doświadczyła w życiu wielkiego cierpienia jest jedną z tych bohaterek, które potrafią o siebie zadbać, nie boją się wyrażać własnego zdania i zwyczajnie są sobą - nie starają się być kimś innym, żeby przyciągnąć uwagę mężczyzny. I to mi się niesamowicie spodobało! Nigdy nie rozumiałam, dlaczego autorzy prezentowali taki niekorzystny obraz młodej dziewczyny ukazujący to, że jedynie nieśmiałe i ciche bohaterki są w stanie znaleźć prawdziwą miłość. Kenzie to dziewczyna, która sama świetnie potrafi poradzić sobie w życiu, nie potrzebuje do tego księcia z bajki, który będzie robił wszystko za nią - co to, to zdecydowanie nie! Z drugiej strony autorka pokazała, iż to, że ktoś sam umie sobie w życiu świetnie radzić w cale nie oznacza, że nie potrzebuje bratniej duszy. Taki obraz miłości niesamowicie do mnie przemawia i z wielka chęcią poznałabym inne powieści, które prezentują go we właśnie taki sposób.
Teraz przyszedł czas na Lyalla, czyli naszego bad boy'a, którego nie może zabraknąć w żadnym romansie młodzieżowym - chociaż w tym przypadku sprawa również nie jest tak do końca jednoznaczna, jak było to w przypadku Kenzie. Tak jak dziewczyna, my również praktycznie przez całą powieść nie wiemy, co takiego zrobił Lyall, że całe miasto pała do niego aż tak wielką nienawiścią, co z resztą sprawiło, że on sam czuł się jak wybrakowany towar. Autorka świetnie przedstawiła jednak schematyczność ludzkiego myślenia - zawsze stajemy po stronie tej osoby, która jest z pozoru cicha i miła. Rzadko natomiast zadajemy sobie pytanie, ile w tym wszystkim jest prawdy, czy warto iść ślepo za tym, co sądzą inni, czy może lepiej jest nie wypowiadać się na jakiś temat, jeśli nie znamy tak na prawdę dwóch stron medalu. Sama polubiłam Lyalla praktycznie od razu i nie mogłam pojąć, dlaczego dosłownie wszyscy tak bardzie go nienawidzili. Gdy w końcu dotarłam do wyjaśnienia utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że większość z nas idzie ślepo za opiniami innych i nie potrafi myśleć samodzielnie, a to, jak widać chociażby po sytuacji z Lyallem, jest strasznie niesprawiedliwe i krzywdzące.
Autorka bardzo intrygująco przedstawiła w książce również cały system wartości rodziny Hendersonów - ich tradycje, zakazy i nakazy, podejście do mężczyzn, wizerunku, pieniędzy itp. Poznając to wszystko nie mogłam uwierzyć, że są ludzie, którzy zgadzają się na takie życie, choć wiadomo, że dla osoby z zewnątrz zawsze będzie to niedorozumienia. Nie chcę zbyt dużo zdradzać z tego wątku, ponieważ myślę, że poznanie go na własną rękę będzie znacznie ciekawsze, było mi jednak niesamowicie żal czytają, w jakiej rodzinie musiał dorastać między innymi Lyall. Jestem jednak bardzo ciekawa, jak w dalszych tomach autorka postanowiła pociągnąć wątek rodziny Hendersonów, tym bardziej, że wiem, jakie plany co do niej miał sam Lyall.
Co tu więcej mogę powiedzieć - "Don't love me" jest jedną z tych młodzieżówek, jakich ostatnio już dawno nie miałam okazji czytać. Wciąga praktycznie od pierwszych stron i trzyma w napięciu do samego końca. Autorce udało się przyciągnąć moją uwagę nie tylko dzięki intrygującym wątkom czy przyjaznym bohaterom, ale również dzięki swojemu stylowi, który był dla mnie podczas czytania zwyczajnie dobry i wpełni zadowalający. Wprowadziła ona, moim zdaniem, nieco świeżości do tego gatunku, którą mam nadzieję, że utrzymała również w kolejnych tomach serii. I chociaż jedyną rzeczą, do której mogłabym się tutaj przyczepić jest to, że trochę w treści było zbyt mało Szkocji, jak na to, że stanowiła ona miejsce akcji powieści, to jednak trochę żałuję, że w kolejnym tomie będę musiała przenieść się z bohaterami do innego kraju - ale co tam, może tam spodoba mi się jeszcze bardziej!
Jeśli zatem jeszcze nie udało się wam doczytać między wierszami, czy w przypadku tej pozycji jestem na tak, to rozwieję te wątpliwości - ZDECYDOWANIE MÓWIĘ TEJ KSIĄŻCE TAK!
RECENZJA POCHODZI Z BLOGA ABOUT KATHERINE - https://about-katherine.blogspot.com/2022/06/zakazana-miosc-i-szkockie-krajobrazy.html
Oh! Jak ja już dawno nie czytałam żadnej porządnej, wciągającej i zwyczajnie przyjaznej młodzieżówki, z którą czułabym się jak z najlepszym przyjacielem. Owszem, w moje ręce trafiło w międzyczasie kilka powieści, które mi się spodobały,...
2019-05-13
Tym, co najbardziej zachęciło mnie do sięgnięcia po Prosty układ była niewątpliwie fabuła. Gdy przeczytałam opis książki doszłam do wniosku, że to może być całkiem interesująca historia. Od razy wiadomo, że jest to klasyczny erotyk, a nie Bóg wie jak ambitna powieść, więc też nie można spodziewać się po niej czegoś nie wiadomo jak zachwycającego, ale sama liczyłam na po prostu dobrą rozrywkę. Chyba nigdy też nie czytałam erotyka w polskim wydaniu... Serio, gdy teraz o tym myślę, to nie przypominam sobie żadnej takiej książki. To również zachęciło mnie do sięgnięcia po Prosty układ. I co teraz - żałuję, czy jestem zadowolona? Cóż... powiedziałabym, że trochę tego i trochę tego.
Główną bohaterką powieści, z której perspektywy (głównie) poznajemy historię jest Łucja Zarzycka - młoda dziewczyna, która właśnie kończy studia i tak na prawdę nie wie jeszcze, czego oczekuje od swojego życia. Choć jest ona jeszcze w młodym wieku to już udało jej się zaliczyć bardzo trudny związek, który również wpłynął na postrzeganie przez nią świata. Gdy spędza jeden z wieczorów z przyjaciółką z dawnych lat w klubie w jej rodzinnym mieście, trafia na tajemniczego, przystojnego i bardzo przyciągającego Dymitra. Pewne zdarzenia wkrótce przyczyniają się do tego, że ta dwójka zaczyna mieć ze sobą co raz więcej do czynienia.
Powiem wam szczerze, że chyba polubiłam Łucję, jednak kompletnie nie przekonał mnie sposób, w jaki autorka ją wykreowała. Bądźmy szczerzy - przez większą część książki dziewczyna była tak strasznie niezdecydowana, że po prostu zniechęcała do siebie czytelnika... Gdy Dymitr był blisko niej, gdy tylko poczuła jego zapach i dotyk gotowa była zrobić dla niego wszystko, a gdy mężczyzna znikał, ta zachowywała się tak, jakby czar nagle prysł i znów mówiła jak bardzo go nienawidzi... Dla mnie takie zachowanie jest kompletnie nierealne i przez cały czas, jak czytałam książkę nie potrafiłam obdarzyć Łucji szacunkiem. Dobra, pisałam wcześniej, że ją polubiłam - i jest to prawda. Wydała mi się być bardzo miłą i przyjacielską osobą, przez co właśnie taką ją polubiłam. Nie cierpiałam jej jednak, gdy zaczynała zmieniać się w napaloną nastolatkę, która nie miała własnego mózgu, bo myślała tylko w kategoriach pożądania. Pozwalała, żeby Dymitr nią pomiatał, mimo że już za chwilę zarzekała się, że nie może na coś takiego pozwolić.
Dymitr zaś był dla mnie zdecydowanie antybohaterem. Owszem, mnie również fascynowało to, co działo się pomiędzy nim i Łucją, ale bardzo gardzę nim za to przedmiotowe traktowanie kobiet, jakby były to tylko i wyłącznie zabawi seksualne. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby taka osoba, jak ona mogła istnieć w prawdziwym życiu. Autorka chyba trochę za bardzo chciała poszaleć i przez to właśnie wpadła ze skrajności w skrajność. Kurczę no! Czytałam w swoim życiu już wiele erotyków, gdzie dla facetów liczył się tylko i wyłącznie seks, ale to już jakaś kompletna przesada! Zdaję sobie sprawę, że zachowanie Dymitra ma związek z jego przeszłością, ale on całkowicie już przeginał i ja sama nie widziałabym już przyszłości w tej historii.
To właśnie te rzeczy, które opisałam powyżej przyczyniły się do tego, że uważam Prosty układ za bardzo przeciętną powieść. Książka miała na prawdę wiele cudownych elementów, które bardzo mi się spodobały i zachęciły do sięgnięcia po drugi tom serii, ale jednak to podejście głównych bohaterów do siebie, ich wzajemne traktowanie się (a głównie traktowanie Łucji przez Dymitra) zniechęciły mnie do tego stopnia do tej historii, że nie chciałabym jej polecać nikomu, kto ceni sobie moją opinię. Bardzo spodobał mi się styl K.A. Figaro i jestem przekonana, ze gdy tylko pojawi się jakaś nowa książka autorki, która nie nawiązuje do serii Prosty układ na pewno po nią sięgnę . Był taki luźny, przyjazny - czułam się tak, jakby Łucja Zarzycka sama opowiadała mi swoją historię przy kawie. Taki styl zdecydowanie tutaj pasuje! Nie przeszkadzało mi również to, że akcja dzieje się w Warszawie i jest wiele nawiązań do miasta, co z reguły denerwuje mnie w powieściach polskich pisarzy.
Podsumowując więc.... Prosty układ to chyba jedna z najbardziej kontrowersyjnych powieści, które czytałam w swoim życiu i które wzbudziły we mnie tak wiele emocji. Plusy należą jej się za historię, bo ta była na prawdę przyjemna i wciągająca, ale ogromne minusy kieruję w stronę bohaterów. Bardzo zniszczyli mi tą historię i gdybym tylko nie byłą ciekawa, jak zakończy się ten dziwny romans, na pewno już nigdy więcej nie wracałabym do Łucji i Dymitra...
Tym, co najbardziej zachęciło mnie do sięgnięcia po Prosty układ była niewątpliwie fabuła. Gdy przeczytałam opis książki doszłam do wniosku, że to może być całkiem interesująca historia. Od razy wiadomo, że jest to klasyczny erotyk, a nie Bóg wie jak ambitna powieść, więc też nie można spodziewać się po niej czegoś nie wiadomo jak zachwycającego, ale sama liczyłam na po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-19
Za każdym razem, kiedy sięgałam po książki autorstwa K.A. Figaro budziły one we mnie na prawdę sprzeczne uczucia. Z jednej strony historia, którą wymyślała autorka wydawała mi się ciekawa i taka w moim stylu, jednak z drugiej bardzo przeszkadzała mi kreacja bohaterów, motywy ich działania, zachowanie, czy nawet charakter. Nie da się ukryć, że to często wpływało na moją opinię odnośnie konkretnego tomu serii "Rozchwiani". Mimo to, wciąż wracałam do tego cyklu, bo chęć dowiedzenia się, jak potoczą się dalej losy Łucji i Dymitra zawsze wygrywała. Także i tym razem sięgnęłam po trzeci już tom tej intrygującej serii i jestem zaskoczona, że "Próba życia" tak pozytywnie mnie zaskoczyła.
Jeśli więc jesteście ciekawi, jakie są moje wrażenia po poznaniu dalszych poczynań Łucji i Dymitra, zapraszam was do zapoznania się z całą recenzją!
Po wyjawieniu Dymitrowi, że Łucja jest z nim w ciąży i kategorycznym rozpadzie ich nietuzinkowej relacji, dziewczyna robi wszystko, aby jak najmocniej odciąć się od swojej przeszłości. Dzięki pomocy Sebastiana wiedzie teraz spokojne życie za granicami swojego rodzinnego kraju. Na świat przyszła też jej cudowna córeczka, która choć daje jej masę miłości i radości, przy każdym spojrzeniu wzbudza wspomnienia, przez które serce dziewczyny ponownie rozpada się na kawałki. Dymitr ją porzucił, nazwał dziwką i wyrzekł się ich wspólnego dziecka - tego nie da się tak łatwo zapomnieć. Lecz również i życie mężczyzny zaczęło sypać się odkąd po Łucji zaginął najmniejszy ślad. Choć Dymitr nie chce się do tego przyznać nie potrafi pogodzić się ze stratą dziewczyny, która znaczyła dla niego tak wiele. Co raz bardziej stacza się więc w mroczną otchłań swojej osobowości.
"Próba życia" to pierwszy z tomów, w którym nasi główni bohaterowie rozstają się na tak długo. Praktycznie przez całą książkę nie mają ze sobą żadnej styczności. I ja wam powiem, że to było świetne posunięcie. Często mówi się, że przy kłótni w związkach, najlepszy jest "odpoczynek od siebie", aby móc na spokojnie przemyśleć wszystko to, co zaprząta nam głowę. Myślę, że w przypadku historii Łucji i Dymitra wyszło to autorce na prawdę dobrze - nie dość, że obserwujemy to, co dzieje się z bohaterami po rozłące, widzimy, jak oni radzą sobie z rozstaniem i jak przez to zmienia się ich sposób myślenia, to jeszcze sami mamy taką możliwość. Możemy poznać obydwie postaci z całkiem innej strony, a to pozwala nam przemyśleć wszystko, co się wydarzyło dotychczas znacznie lepiej. Ja sama na przykład zmieniłam nieznacznie postrzeganie Dymitra - przez cały czas uważałam go za najpodlejszego człowieka na świecie i chociaż w tej części staje się swojego rodzaju kwintesencją tego słowa, to pozwoliło mi to znacznie bardziej wczuć się w "jego skórę". Dzięki temu bardziej zrozumiałam sposób jego postępowania w niektórych sytuacjach i dało mi to nadzieję, że może jednak z tym facetem stanie się coś lepszego.
Zawsze miałam mieszane uczucia w stosunku do samego sposobu, w jaki K.A. Figaro kreuje swoich bohaterów i jaki daje im tok rozumowania. Bardzo często nie rozumiałam jej wyborów i to co przedstawiała wydawało mi się niekiedy kompletnie nieprawdopodobne. Im bardziej jednak zagłębiam się w lekturę jej książek, tym bardziej jednak zaczynam się do niej przekonywać. Oczywiście nadal nie do końca zgadzam się ze wszystkim, co autorka przedstawia w swoich powieściach, jednak z całą pewnością zaczynam lubić się z jej stylem. Jestem bardzo ciekawa, jak to będzie dalej, czy przy kolejnych książkach będę mogła powiedzieć to samo.
"Próba życia" zdecydowanie czytała mi się najlepiej ze wszystkich dotychczasowych części, jednak z drugiej strony czuję tutaj pewien niedosyt. Odniosłam wrażenie, że jest to swego czasu taki zapychacz, jakby autorka nie bardzo wiedziała, co zrobić dalej. Niczego szczególnego, tak na dobrą sprawę, się z tej części nie dowiedzieliśmy, a i całość mi na przykład bardzo się dłużyła. Wiem, że jest to trochę sprzeczne z tym, o czym wspominałam wyżej, jednak tak właśnie było. Cały czas czekałam na jakiś zwrot akcji, coś, po czym stwierdzę, że na to właśnie warto było czekać, ale niestety się zawiodłam. Jedynym plusem jest tutaj zakończenie, które wgniata w fotel i budzi ogromną ciekawość względem następnego tomu. Tego się nie spodziewałam i już snuję teorie, co dalej może się wydarzyć.
Podsumowując więc, "Próba życia" to kolejna z serii "Rozchwiani", która wzbudziła we mnie tak sprzeczne uczucia. Z jednej strony znajduję w niej kilka plusów, które mocno wpływają na to, jak postrzegam cały cykl, z drugiej jednak wciąż mocno przeszkadza mi to, z czym miałam problem w przypadku dwóch poprzednich tomów. Jednakże dzięki temu, że K.A. Figaro zawsze zostawia nas z jakimś zaskakującym zakończeniem, już teraz mocno czekam na kontynuację przygód Łucji i Dymitra i coś mi mówi, że może się tam na prawdę sporo zmienić. Zobaczymy... A co do "Próby życia" polecam, jeśli polubiliście bohaterów w poprzednich częściach.
Za każdym razem, kiedy sięgałam po książki autorstwa K.A. Figaro budziły one we mnie na prawdę sprzeczne uczucia. Z jednej strony historia, którą wymyślała autorka wydawała mi się ciekawa i taka w moim stylu, jednak z drugiej bardzo przeszkadzała mi kreacja bohaterów, motywy ich działania, zachowanie, czy nawet charakter. Nie da się ukryć, że to często wpływało na moją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-27
Z RECENZJĄ KSIĄŻKI MOŻNA ZAPOZNAĆ SIE RÓWNIEŻ NA BLOGU! - https://about-katherine.blogspot.com/2022/04/pomienne-historie-i-intrygujace.html
Mam ogromną słabość do zbiorów opowiadań, a ostatnimi czasy niesamowicie polubiłam się z krótkimi historiami z miłosnym wątkiem w tle. Po lekturze pierwszego takiego zbioru od Wydawnictwa Lipstick Books ("Gorąca gwiazdka"), który miałam okazję przeczytać nie wahałam się ani chwili, gdy tylko usłyszałam o premierze "Gorących sekretów". Ponownie mogłam się w nim zapoznać z historiami spod pióra mojej ulubionej Katarzyny Bereniki Miszczuk oraz K.A. Figaro, jak również kilku całkowicie nieznanych mi autorek. Czy jednak książka ta wciągnęła mnie w takim samym stopniu, jak miało to miejsce w przypadku świątecznych miłosnych opowiadań? Nie jestem tego aż tak pewna...
Tym razem w książce zawarto siedem opowiadań siedmiu różnych autorek, natomiast głównym ich wątkiem, zaraz obok oczywiście miłości i romansu, był sekret. I tutaj już mam jedno "ale", ponieważ odniosłam wrażenie, że nie wszystkie z opowiadań kryły w sobie ten obiecany sekret. Tak miałam chociażby w przypadku opowiadania "Tajemnicza pokusa" Agnieszki Rusin. W historii tej towarzyszymy Maciejowi oraz Dawidowi, którzy postanowili spędzić wspólnie wakacje na Krecie. W samolocie Maciej dostrzegł pewną niesamowicie piękną kobietę, od której zwyczajnie nie mógł oderwać oczu. Z czasem okazało się, że dziewczyna mieszka dokładnie w tym samym hotelu, co mężczyźni, dzięki czemu szanse Macieja na przeżycie z nią płomiennego wakacyjnego romansu znacznie urosły. Pomijając zatem to, iż nie dostrzegłam w tymże opowiadaniu raczej żadnego sekretu, tajemnicy itp., która faktycznie by mnie usatysfakcjonowała, sama historia była dla mnie raczej mdła i nijaka. Nie było w niej niczego intrygującego ani wciągającego, a dodatkowo całość była bardzo mocno przewidywalna (już po pierwszych zdaniach opowiadania można było spodziewać się tego, jak się ono zakończy). Myślę więc, że śmiało mogę powiedzieć, iż to opowiadanie okazało się być dla mnie najbardziej nudne i zwyczajnie kiepskie.
Nieco podobne zdanie mam w kwestii opowiadania "Dziewczyna ratownika" Zuzanny Arczyńskiej, choć trzeba przyznać, że wątek tajemnicy zdecydowanie się tutaj pojawił. Zabawne okazało się dla mnie być jednakże zakończenie tej historii, ponieważ w pewnym sensie zostało one wzięte dosłownie znikąd! Jestem pewna, że nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy (a już zwłaszcza sam bohater "Dziewczyny ratownika"). Choć początkowo nie do końca byłam nim zachwycona, to muszę jednak przyznać, że w całym tym opowiadaniu jest jakiś szalony sens.
W kwestii pozostałych opowiadań było już znacznie lepiej - najbardziej podobało mi się opowiadanie K.A. Figaro "Kim ty jesteś", Katarzyny Bereniki Miszczuk "Eliksir" oraz Jagny Rosolskiej "Jedwab hrabiny", choć w przypadku tego ostatniego miałam początkowo problemy, żeby przyzwyczaić się do stylu, w jakim opowiadanie zostało napisane, gdyż było to opowiadanie historyczne. Sama nie czytam książek tego typu, więc nie ukrywam, iż z takim stylem miałam troszkę pod górkę. Po opowiadaniu K.A. Figaro nie spodziewałam się natomiast TAKIEGO zakończenia! Byłam w całkowitym szoku, gdy dobrnęłam do ostatnich stron historii. Znam prawie wszystkie książki autorki i czegoś takiego w jej wykonaniu jeszcze nie czytałam. Powiem tylko, że autorka zdecydowanie powinna spróbować swoich sił z nieco mroczniejszymi romansami, podobnymi do opowiadania "Kim ty jesteś", bo taka historia spod jej pióra mogłaby się okazać na prawdę fascynująca! Zbliżając się do końca dodam jeszcze, iż ciekawe było opowiadanie od Mai Frost, które stanowiło nawiązanie do jej książek "Klub pana G." oraz "Klub pani M." - historia ta ukazuje, jak doszło do tego, iż główna bohaterka obydwóch książek stała się częścią bardzo kontrowersyjnego wyzwania. Nie powiem, ciekawie mi się to czytało, jednakże raczej niczego nowego o całej serii się nie dowiedziałam.
Jak zatem wspominałam na samym początku, moje uczucia względem "Gorących sekretów" są niesamowicie różnorodne. Kilka spośród opowiadań mi się spodobało, jednakże na moją całościową opinię zdecydowanie większy wpływ miały historie z których nie jestem zadowolona. Porównując książkę do "Gorącej gwiazdki" odnoszę wrażenie, że jednak tego tytułowego wątku, czyli sekretu, który moim zdaniem powinien stanowić kwintesencję tego zbioru opowiadań, było na prawdę mało. W "Gorącej gwiazdce" znacznie łatwiej autorkom było wpleść świąteczny motyw zaraz obok gorących romansów, tu natomiast okazało się to być znacznie trudniejsze. Szczerze mówiąc nie wiem, czy sięgnęłabym po tą pozycję ponownie i czy byłabym w stanie ją komuś polecić. Chyba jednak nie. Jednakże bardzo mocno popieram ideę tworzenia takich zbiorów opowiadań - warto jednakże nad nimi nieco bardziej popracować, żeby oprócz nazwisk znanych autorek czytelnik mógł otrzymać po prostu dobrą lekturę.
Z RECENZJĄ KSIĄŻKI MOŻNA ZAPOZNAĆ SIE RÓWNIEŻ NA BLOGU! - https://about-katherine.blogspot.com/2022/04/pomienne-historie-i-intrygujace.html
Mam ogromną słabość do zbiorów opowiadań, a ostatnimi czasy niesamowicie polubiłam się z krótkimi historiami z miłosnym wątkiem w tle. Po lekturze pierwszego takiego zbioru od Wydawnictwa Lipstick Books ("Gorąca gwiazdka"), który...
2021-11-27
RECENZJĘ ZNAJDZIESZ TEŻ NA BLOGU -> https://about-katherine.blogspot.com/2021/11/odwrocone-role-i-miosny-roller-coaster.html
"Klub Pani M." to kontynuacja, na którą czekałam, jednak zdecydowanie nie w takiej odsłownie, jaką finalnie otrzymałam. Gdyby podczas lektury "Klubu Pana G." ktoś mi powiedział, że główna bohaterka, Milena, otworzy swój własny klub dla swingersów, pomyślałabym, że chyba po prostu nie zna tej postaci! Autorka książki co do Mileny miała jednak bardzo poważne plany - czy okazały się one dobre, czy złe? Sama do końca tego nie wiem... Najpierw jednak parę słów o fabule.
Po tym, jak Gabriel okazał się dla Mileny jednym wielkim kłamstwem, a jej małżeństwo praktycznie przestało istnieć, kobieta próbuje ułożyć sobie życie całkowicie od podstaw. Jak jednak wiadomo, nieszczęścia lubią chodzić parami. Takim oto sposobem bohaterka zostaje bez pracy, a jej mama na dodatek trafia do szpitala. Z pomocą przychodzi jej jednak najlepsza przyjaciółka Agata, wraz z mężem, którzy proponują jej założenie ekskluzywnego klubu dla par lubiących od czasu do czasu poeksperymentować, w mieszkaniu, które odziedziczyli po zmarłej ciotce. Dla Mileny pomysł wydaje się wręcz szalony, ale to jedyna szansa na to, by zapewnić matce odpowiednią opiekę lekarską. Kobieta bardzo szybko odkrywa w sobie żyłkę do interesów i takim oto sposobem Klub Pani M. staje się obowiązkowym punktem spotkań dla swingersów w Polsce. Dodatkowo w jej życiu znów zaczyna pojawiać się Gabriel - pomimo tego, co mężczyzna jej zrobił, Milena nie może o nim zapomnieć. On z pewnością wcale jej tego nie ułatwia.
Nowa rola Mileny okazała się dla mnie jednym wielkim zaskoczeniem - z szarej myszki zmieniła się w pewną siebie biznesmenkę, która wie, co robić oraz czego chce. Z początku wydawało mi się to dosyć przerysowane, jednak teraz, gdy jestem już po przeczytaniu "Klubu Pani M." zaczynam się zastanawiać, czy nie była to jedynie maska, jaką postanowiła założyć bohaterka, by w końcu poczuć się komfortowo, aby poradzić sobie z przeszłością. Myśląc o tym, wszystko w fabule zaczyna mi się układać. Jeżeli zatem Maia Frost miała właśnie taki zamysł, by w swojej książce pokazać, że każdy z nas czasami zakłada maskę i przyjmuję rolę, która daje nam bezpieczeństwo, jednakże w ogóle nas nie odzwierciedla, to myślę, że jak najbardziej jej się to udało. Pomysł, aby uczynić z Mileny szefową kontrowersyjnego klubu był, moim zdaniem, dosyć szalony, ale jednocześnie odważny. Przez to, zdecydowana większość fabuły książki ma miejsce właśnie w klubie dla swingersów. Tak, jak w pierwszym tomie, razem z Mileną, mieliśmy okazję jedynie obserwować to miejsce z perspektywy "klienta", tak tutaj możemy zobaczyć, jak wszystko to wygląda od podszewki i ujrzeć w takim miejscu zwyczajny pomysł na biznes. Owszem, sceny szalonego seksu pojawiają się w bardzo licznych ilościach, ale w tej książce można dostrzec coś więcej. Spotykamy tu kobietę, która próbuje odnaleźć swoje miejsce na ziemi, poszukuje miłości i jednocześnie stara się wieść życie zwykłego człowieka. To drugie dno bardzo mnie do tej książki zachęciło, i mimo tego, że początkowo nie do końca odpowiadał mi pomysł na książkę, koniec końców myślę, że to całkiem niezła pozycja z dość sporą nutką pikanterii.
Bardzo dużym zaskoczeniem było dla mnie pojawienie się Matteo, czyli byłego kochanka Mileny, którego poznałam w opowiadaniu "Świąteczna kwarantanna" w książce "Gorąca gwiazdka". Oczywiście, wiedziałam, że bohaterka "Klubu Pana G." to ta sama dziewczyna, co w opowiadaniu, jednak w ogóle nie spodziewałam się takiego nawiązania. Żałuję jedynie, że autorka postanowiła wpleść postać Matteo dopiero przy końcu książki. Sama postać mężczyzny, jaki i romans bohaterów, został słabo wytłumaczony. Dla kogoś, kto nie czytał opowiadania, wątek ten może okazać się w ogóle nie na na miejscu i raczej niezrozumiały. Odnoszę trochę wrażenie, że autorka nie wiedziała, jak inaczej miałaby pociągnąć ten wątek, przez co potraktowała go raczej po macoszemu. Takie same odczucia mam względem postaci Gabriela. Niekiedy miałam wrażenie, że to kompletnie inny bohater, albo że zamienił się on z Mileną charakterami. W książce pojawia się od czasu do czasu, Milena jedynie sporo o nim wspomina, jednakże nie dowiadujemy się o nim niczego nowego. Choć w "Klubie Pana G." bardzo podobał mi się całokształt jego postaci, tak w "Klubie Pani M." często zwyczajnie mnie drażnił. Maya Frost zdecydowanie skoncentrowała się na głównej bohaterce oraz organizacji i działaniu prowadzonego przez nią klubu. Czy to dobrze, czy to źle - szczerze mówiąc sama nie wiem.
Podsumowując "Klub Pani M." to mocno zaskakująca kontynuacja "Klubu Pana G.". Zarówno bohaterowie, jak i fabuła, jak gdyby zamienili się swoimi miejscami, co niekiedy było dużym plusem. Ciekawym doświadczeniem okazała się dla mnie możliwość poznania działania klubu dla swingersów bardziej "od kuchni", choć zdaję sobie sprawę z tego, że z pewnością nie oddaje to rzeczywistości. Pojawiło się kilka intrygujących wątków, które nie zostały w pełni rozwinięte. Zakończenie okazało się dla mnie niezbyt wystarczające - w przypadku niektórych wątków fabuła dopiero się rozkręcała i można by z tego było jeszcze sporo ciekawej historii wyciągnąć. Mam więc ogromną nadzieję, że autorka zafunduje nam kontynuację przygód Mileny. Sama z pewnością będę na to czekać.
RECENZJĘ ZNAJDZIESZ TEŻ NA BLOGU -> https://about-katherine.blogspot.com/2021/11/odwrocone-role-i-miosny-roller-coaster.html
"Klub Pani M." to kontynuacja, na którą czekałam, jednak zdecydowanie nie w takiej odsłownie, jaką finalnie otrzymałam. Gdyby podczas lektury "Klubu Pana G." ktoś mi powiedział, że główna bohaterka, Milena, otworzy swój własny klub dla swingersów,...
2019-07-29
W swojej czytelniczej karierze nie sięgnęłam jeszcze chyba po ani jedną pozycję z gatunku literatury faktu. Aż wstyd mi się do tego przyznać! Czasem do jakichś tytułów mnie ciągnęło, nie bujam tylko i wyłącznie w fikcji, jednak do tej pory nie skusiłam się jeszcze na żaden konkretny tytuł. Ale to jednak dobrze! A wiecie dlaczego? Bo mogłam zacząć swoją przygodę z tym gatunkiem z tak świetnie napisaną i niesamowicie szokującą książką, jaką jest Tajemnice pielęgniarek. Och co to była za lektura! Tyle emocji, tyle różnych poglądów i tak wiele wariantów przedstawienia świata pielęgniarek. Tak, już widać, że zakochałam się w tej książce i teraz będę robić wszystko, aby was do niej zachęcić!
A uwierzcie mi, że warto!
Żeby było jasne - nie mam nic wspólnego ze środowiskiem pielęgniarek! Nigdy nie chciałam iść na pielęgniarstwo, a i moje doświadczenia z pielęgniarkami są raczej znikome. Coś mnie ostatnio ten temat jednak dość mocno zainteresował, a że jeszcze to dotyczy Polski, czyli czegoś, co tak na prawdę każdy z nas widzi na co dzień, jeszcze bardzie spotęgowało to moją ciekawość.
Na początek może powiem wam trochę o "budowie" książki, czyli o sposobie w jaki cały temat został przedstawiony przez Mariannę Fijewską. Z tego, co możemy dowiedzieć się z przedmowy, autorka przeprowadziła wiele rozmów, wywiadów z bardzo różnymi ludźmi. Nie są to tylko i wyłącznie pielęgniarki. Znajdziemy tutaj również wypowiedzi lekarzy, prawników, przedstawicieli różnych grup zawodowych, czy nawet byłych pacjentów. Sama zastanawiałam się na początku, jak autorka postanowiła to wszystko poskładać, żeby miało to jakieś ręce i nogi. Dobrze więc, że postanowiła ona posegregować te wszystkie wypowiedzi i uporządkować pod względem jakiegoś konkretnego tematu. I tak mamy na przykład opinię i historie pielęgniarek na temat pacjentów, później przedstawiony został stosunek pielęgniarek do lekarzy i odwrotnie, czy zdanie społeczeństwa i pielęgniarek na temat protestów. To oczywiście tylko fragment tego, co możemy znaleźć w książce.
Całość została okraszona miejscami komentarzami Marianny Fijewskiej, jej spostrzeżeniami dotyczących rozmówców, czy historiami dotyczącymi trudności dotarcia do informacji.
Mi osobiście strasznie spodobał się ten sposób przedstawienia informacji, bo odniosłam wrażenie, że autorka nie chce występować tu w roli jakiegoś sędzi, który przedstawi nam swój punkt widzenia na całą sprawę i narzuci nam to, co mamy myśleć. Była ona tylko pewnym biernym obserwatorem, który dzięki swojej umiejętności pisania udzielił pielęgniarką głosu i możliwości dotarcia do szerszego grona odbiorców.
Dalej też, jeśli jestem już przy autorce, na prawdę mocno spodobał mi się jej styl. Po literaturę faktu nie sięgałam dotychczas między innymi przez to, że cały czas miałam takie swoje wyobrażenie, że jest to ciężka i wymagająca literatura pisana mocno formalnym i niezachęcającym językiem. Mówię, nie jestem znawcą w tym gatunku, ale urzekło mnie to, że Marianna Fijewska opisała całość w bardzo przystępny i zrozumiały sposób. Język w książce jest taki zwyczajny, codzienny, że aż chce się czytać. Widać też, że autorka tej książki rozmawiała ze zwykłymi, przeciętnymi ludźmi, ich wypowiedzi nie zostały w żaden sposób przekształcone tak, żeby były bardziej "na poziomie". Ot po prostu litera dotycząca zwykłych ludzi i do takich samych osób też skierowana.
Patrząc na to wszystko łatwo więc mogę powiedzieć, że jest to książka, którą powinien poznać każdy polak. Mi osobiście otwarła oczy na wiele spraw i pozwoliła wyrobić sobie własne zdanie na temat grupy jaką są pielęgniarki. Autorka nie postawiła ich tylko na piedestale, - są pokazane tutaj dobre i negatywne rzeczy dotyczące ich. No powiedzcie sami - czego chcieć więcej?!
Zapamiętajcie więc ten tytuł i jeśli tylko będziecie mieli taką okazję przeczytajcie tą książkę. Mogę wam zagwarantować, że nie będziecie tego żałować!
W swojej czytelniczej karierze nie sięgnęłam jeszcze chyba po ani jedną pozycję z gatunku literatury faktu. Aż wstyd mi się do tego przyznać! Czasem do jakichś tytułów mnie ciągnęło, nie bujam tylko i wyłącznie w fikcji, jednak do tej pory nie skusiłam się jeszcze na żaden konkretny tytuł. Ale to jednak dobrze! A wiecie dlaczego? Bo mogłam zacząć swoją przygodę z tym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-18
RECENZJA KSIĄŻKI DOSTĘPNA NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2021/02/przedpremierowo-niezwyka-modziezowka-w.html
Szczerze mówiąc byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej książki. Gdy dostałam propozycję jej recenzji, od razu chciałam odmówić - a to wszystko dlatego, że poezja jest zwyczajnie nie dla mnie. Nigdy nie rozumiałam tego gatunku i zawsze trzymałam się od niego z daleka. Jednakże połączenie poezji i młodzieżówki bardzo mnie zaintrygowało. Dodatkowo fakt, że "Projekt Prawda" to nie tylko wiersze, ale również fragmenty SMS-ów i e-mailów jeszcze bardziej mnie zaciekawił. Zacisnęłam więc pasa i postanowiłam dać szansę tej niecodziennej młodzieżówce. Czy było warto?
Cordelia jest niezwykle ambitną uczennicą. Razem z rodziną mieszka na Alasce a jej największą pasją jest poezja. W szkole dostaje zadanie - ma przygotować swój własny, indywidualny projekt na wybrany przez siebie temat i w dowolnej formie. Cordelia, oczywiście, postanawia wykorzystać do tego poezję, a całość ma opierać się na poszukiwaniu korzeni dziewczyny. Uważa ona bowiem, że kompletnie nie pasuje do swojej rodziny i chce zbadać, czy jej podejrzenia są słuszne. Projekt ten wywraca jej życie jednak całkowicie do góry nogami, bo to, czego się dowiaduje, może całkowicie zniszczyć jej rodzinę.
Nie zdziwiłabym się teraz, gdybyście powiedzieli, że fabuła ta nie prezentuje sobą nic wyjątkowego - w końcu ile jest książek, i to w dodatku młodzieżowych, o podobnym motywie? Ale to, co najbardziej wyróżnia tą pozycję, to jej forma, która jest zdecydowanie jedna z jej najmocniejszych stron! Nie będę kłamać - z początku wczytanie się w całość było dla mnie nie lada wyzwaniem. Jak mówiłam nie lubię i nie rozumiem poezji, a jednak książka ta całkowicie się na niej opiera. Jednakże im dalej w las, tym było lepiej. Aż sama zdziwiłam się, jak dobrze poznawało mi się tą historię, bo z czasem liczne wiersze oraz fragmenty SMS-ów stały się dla mnie wręcz normalnością. Czekałam na każdy kolejny wiersz opisujący życie Cordelii, bo nie były to typowe wiersze. Można powiedzieć, że to właśnie dziewczyna jest ich autorką i mówi w nich o swoim życiu - o tym co się aktualnie wydarzyło, czy co ją trapi. Jestem pewna, że gdyby książka została napisana w normalny, tradycyjny sposób, całość nie wywarłaby na mnie aż tak wielkiego wpływu. Cieszę się więc, że autorka postanowiła wykreować coś tak innego.
Akcja "Projektu Prawda" dzieje się głównie na Alasce, gdzie mieszka Cordelia. Chociaż opisów tego stanu jest mało, to jednak czytając książkę miałam wrażenie, jakbym sama tam była. Mimo, że autorka skupiła się na problemach głównej bohaterki świetnie udało jej się oddać klimat otoczenia. Mnie Alaska zawsze mocno intrygowała, więc jest to dla mnie kolejny duży plus tej książki. Przez formę, na którą zdecydowała się autorka, nie mieliśmy za bardzo okazji przyjrzeć się dokładniej wszystkim bohaterom. Znamy bowiem jedynie to, w jaki sposób są oni postrzegani przez Cordelię. Mimo wszystko bardzo zżyłam się z nimi wszystkimi. Dobrze spędzało mi się czas w ich towarzystwie, choć niektórzy troszkę mnie irytowali. Mam tutaj głównie na myśli starszą siostrę Cordelii, która była dla mnie bardzo przemądrzała i niezwykle samolubna. Co prawda jej akurat nie było w książce za dużo, jednakże przez ten moment, gdy miałam okazję ją poznać, miałam jej już serdecznie dość.
Myślę, że to, co najbardziej spodobało mi się w tej pozycji to fakt, że Dante Medemie udało się przedstawić tak zwyczajny (choć nie do końca) wątek, w taki inny i niespotykany sposób. Sprawiła, że przedstawiona historia nabrała zupełnie innego brzmienia i że całkowicie inaczej jest ona odbierana przez czytelników. Nie jest to książka, która będzie odpowiadać wszystkim, bo jednak nie każdy może czuć się dobrze w takiej formie, w jakiej została ona przedstawiona. Uważam jednak, że jest to pozycja, której warto dać szansę, bo może ona zaskoczyć nie jednego czytelnika! Sama bardzo się cieszę, że mimo wcześniejszej niechęci dałam jej szansę.
RECENZJA KSIĄŻKI DOSTĘPNA NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2021/02/przedpremierowo-niezwyka-modziezowka-w.html
Szczerze mówiąc byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej książki. Gdy dostałam propozycję jej recenzji, od razu chciałam odmówić - a to wszystko dlatego, że poezja jest zwyczajnie nie dla mnie. Nigdy nie rozumiałam tego gatunku i zawsze trzymałam...
2021-06-20
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2021/07/miosc-od-pierwszego-wejrzenia-z-wielka.html
Książka "36 minut, by cię poznać. 4 minuty, by pokochać" dość długo czekała na swoją kolej na mojej biblioteczce. Z jednej strony jej okładka niesamowicie mnie intrygowała (jest wprost świetna), z drugiej natomiast trochę bałam się tego, co mogę otrzymać zważywszy na to, że jest to hiszpańska książka. Dotychczas czytałam może 2-3 książki hiszpańskich autorów i niestety nigdy nie kończyło się to spektakularnie, także mój lęk był chyba uzasadniony. Ale dobra! Książkę już przeczytałam i mogę się o niej wypowiedzieć - czy było warto, czy dobrze zrobiłam tak długo z nią zwlekając?
Głównym bohaterem powieści jest Marcos - poznajemy go podczas imprezy jednego ze znajomych znajomego. Chłopak przeżywa swoje niedawne rozstanie z dziewczyną, w którą był bardzo zapatrzony, a która postanowiła go rzucić. Warto w tym miejscu powiedzieć, że Marcos jest 100% romantykiem i gdy już zakochuje się w jakiejś dziewczynie, robi to nieodwracalnie (albo przynajmniej do czasu, gdy to ona postanowi się z nim rozstać). Na imprezie dostrzega tańczącą dziewczynę, która według niego stanowczo wyróżnia się z tłumu. Jakie więc było jego zaskoczenie, gdy dziewczyna postanowiła do niego zagadać - w końcu on jest zwyczajnym, niczym nie wyróżniającym się nastolatkiem, a ona to prawdziwa bogini w ludzkiej skórze. Marcos i Bibiana rozmawiają ze sobą przez resztę imprezy, a chłopak już wie, że to coś więcej, niż zwyczajna pogawędka z koleżanką. Od tego momentu nie może o niej zapomnieć i bardzo stara się, aby z tego wszystkiego wynikło coś więcej. Jednakże Bibiana, z którą spotkał się następnym razem w parku, nie jest tą samą dziewczyną, jaką widział tańczącą na parkiecie - pewną siebie, radosną. Ta jest niesamowicie cicha, wystraszona i zwyczajnie słaba. Marcos wie, że skrywa ona jakąś tajemnicę, a pytanie brzmi tylko "jaką?".
Książkę czyta się niesamowicie szybko! Mogę nawet powiedzieć, że zwyczajnie się przez nią przepływa. Fakt, jest napisana nieco większą czcionką, jednakże sama historia jest tak bardzo wciągająca i płynna, że aż chce się ją czytać! Gdy tylko zapoznałam się z pierwszymi stronami "36 minut..." po prostu nie byłam w stanie wypuścić książki z rąk. Najzabawniejsze jest jednak to, że sama fabuła powieści nie jest zbyt rozległa, bo jednak większość wydarzeń odbywa się w jednym miejscu i w dość krótkim czasie. Nie mamy tutaj zbędnych opisów i niepotrzebnych wątków - wszystko jest bardzo mocno skoncentrowane. Autorowi udało się jednak przedstawić to w tak dobry sposób, że nie stanowi to żadnego problemu. Odnalezienie się w fabule czy wczucie się w nią jest czymś bardzo prostym i naturalnym. Dawno nie czytałam powieści, która reprezentowała by sobą coś takiego.
Koniecznie muszę wspomnieć też o tym, że książka jest przepełniona emocjami. Uczucia, jakie wyrażane są przez głównych bohaterów, czyli Marcosa i Bibianę są tak silne i intensywne, iż w bardzo prosty sposób można wyczuć je na każdej kartce "36 pytań...". Jak wspomniałam wcześniej Marcos jest romantykiem i to bardzo dobrze widać. Chociaż na jego temat nie dowiadujemy się zbyt dużo, to jednak autor zaprezentował tą postać w taki sposób, że doskonale można wyczuć emocje, jakie nim targają, a to pozwala na jeszcze lepsze wczucie się w tą postać. Duet Bibiana i Marcos stał się jednym z moich ulubionych i na pewno na dłużej pozostanie w mojej pamięci.
Dla mnie motyw, jaki został poruszony w książce "36 minut..." jest niezwykle ważny i za każdym razem mocno przeżywam tego typu powieści. Zdradzę tylko, iż całość dotyczy pewnych psychicznych problemów, a co za tym idzie możemy spotkać się tutaj z licznymi trudnościami, zmaganiami bohaterów, ale także postrzeganiem tego przez szerszą społeczność. Uważam, że jest to jedna z lepszych książek z motywem chorób psychicznych, które są warte uwagi. Dodatkowo wpleciony romantyczny (ale jednak nie przesadzony) wątek romantyczny jeszcze bardziej działa tutaj na plus. Bardzo obawiałam się tejże powieści, ale teraz widzę, że nie miałam do tego żadnych powodów. Autor bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i mam szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję poznać kolejną młodzieżową powieść z pod jego pióra. Z pewnością będzie to następna niezapomniana przygoda.
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2021/07/miosc-od-pierwszego-wejrzenia-z-wielka.html
Książka "36 minut, by cię poznać. 4 minuty, by pokochać" dość długo czekała na swoją kolej na mojej biblioteczce. Z jednej strony jej okładka niesamowicie mnie intrygowała (jest wprost świetna), z drugiej natomiast trochę bałam się tego, co mogę...
2016-07-06
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/07/117-chopak-na-zastepstwo.html
Gia jest chyba najpopularniejszą dziewczyną w szkole - wszyscy ją znają i chcą się z nią przyjaźnić, pełni funkcję przewodniczącej samorządu szkolnego, ma doskonałe wyniki w nauce, fantastyczne przyjaciółki oraz idealnych rodziców. Do szczęścia brakuje jej jeszcze wspaniałego chłopaka, którego wbrew temu, co sądzą o tym jej przyjaciółki tak na prawdę ma. Problem polega jednak na tym, że choć Gia chodzi z Bradleyem już jakiś czas, nigdy jeszcze nie spotkał się z jej przyjaciółkami, a wspólne zdjęcia nie są niestety dowodem, którym dziewczyna by się mogła posłużyć. Gdy nadarza się w końcu na poznanie dziewczyn z Bradleyem, ten zrywa z Gią przed salą gimnastyczną, gdzie ma się odbyć bal maturalny, gdyż uważa, że wszystko co robi, robi pod publikę. Zrozpaczona tym, że przyjaciółki uznają ją za kłamczuchę postanawia coś z tym zrobić. Na parkingu, w jednym ze stojących tam aut zauważa chłopaka, który troszeczkę przypomina Bradleya. W końcu dziewczyny nigdy go w pełni nie widziały, więc w sumie każdy chłopak mógł by zostać Bradleyem. Pozostaje jednak kwestia przekonania nieznajomego do pomocy. Ten o dziwo bardzo szybko przystaje na jej propozycję. Czy jednak zastępczy Bradley może być dostatecznym rozwiązaniem? I kim tak na prawdę jest ten tajemniczy nieznajomy, który postanowił pomóc Gii?
Pierwsze, co muszę powiedzieć o tej książce to to, że ma ona po prostu prze-genialną okładkę! Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia i aż do teraz nie mogę oderwać od niej oczu. Idealnie pasuje ona moim zdaniem do tego, jaką historię możemy znaleźć w środku. Jest to jedna z nielicznych okładek, która po prostu świetnie odzwierciedla zawartość. Jest prosta i nie przekombinowana. Jednym słowem idealna!
Główną bohaterką i narratorką Chłopaka na zastępstwo jest niejaka Gia. Ciekawe było dla mnie to, że nie jest ona kolejną nieśmiałą, nieświadomą swojej urody bohaterką, która wiedzie dość szare i spokojne życie do czasu, aż spotka miłość swojego życia. Powiedziałabym, że Gia jest zupełnym przeciwieństwem właśnie takiej dziewczyny. Jest mądra, ładna i niezwykle popularna. W większość przypadków okazuje się również, że jest także zaborcza, uważa się za lepszą od innych, a gdy znajduje się w towarzystwie swojej paczki przyjaciół, potrafi być również wredna dla tych określanych mianem wyrzutków. Dotychczas chyba nie spotkałam się jeszcze w żadnej z przeczytanych przeze mnie książek z właśnie taką główną postacią. Autorzy zbyt mocno skupili się nie raz na przedstawianiu właśnie takiej niewinnej postaci, a moim zdaniem ciekawie jest też poznać punkt widzenia tej, która jest jej całkowitym przeciwieństwem. W pierwszej chwili więc gdy poznałam Gię obawiałam się, że się nie polubimy. Z początku wydawała mi się być ona całkowitym moim przeciwieństwem i myślałam, że tak już będzie przez całą powieść. Co ciekawe szybko możemy zorientować się, że Gia nie jest do końca taka, jak widzą ją jej przyjaciele czy rodzina. Dzięki tej książce możemy zobaczyć, im tak na prawdę jest. Koniec końców bardzo więc ją polubiłam i cieszę się, że ta znajomość z Haydenem pomogła jej dojrzeć prawdziwą siebie. Jeśli zaś chodzi o Haydena, czyli tytułowego chłopaka na zastępstwo, jego polubiłam praktycznie od pierwszych stron. To jedna z tych postaci, które potrafią czuć się swobodnie w towarzystwie praktycznie każdego, wprowadzają do powieści "życie", a ich obecność skłania wielu bohaterów do zastanowienia się nad sobą. Hayden ma niezwykłą charyzmę i wcale się nie dziwię, że Gia również go polubiłam, mimo iż prawie go nie znała.
Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi na myśli, jeśli myślę o fabule książki to zwyczajna, jednak tak zwyczajna, że aż wyjątkowa. Rzadko zdarza się, aby autor potrafił niezwykle normalny wątek fabuły przekształcić w coś fantastycznego, jednak jeśli to się zdarza, książki takie zdecydowanie zasługują na miano perełek. Mają one w sobie coś takiego, że choć historia jaką zawierają jest po prostu zwyczajna, codzienna, nie ma w niej nic niepowtarzalnego, to całość jest tak wciągająca i zapadająca w pamięć, że po prostu uważamy ją za genialną i jedyną w swoim rodzaju. Ja właśnie miałam tak w przypadku Chłopaka na zastępstwo. No bo powiedzmy sobie szczerze, co może być ciekawego w tym, że jakaś dziewczyna, którą chłopak rzuca przed balem maturalnym na szybko znajduje sobie zastępczego chłopaka na parkingu? A no właśnie może być i to właśnie znalazłam w tej książce! Nie wiem, jak autorka to zrobiła, ale mam nadzieję, że uda jej się to powtórzyć w przypadku jej kolejnych powieści. Książka ta jest po prostu cudowna - słowami nie idzie tego wyrazić, po prostu należy ją przeczytać!.
Co więcej mogę powiedzieć na temat Chłopaka na zastępstwo? Chyba tylko tyle, że koniecznie musicie ją przeczytać. Ja podczas całej lektury nie mogłam się od niej oderwać. Niesamowicie się cieszę, że natrafiłam na twórczość Kasie West i mam nadzieję, że kolejne jej powieści, za które trzymam kciuki, by ukazały się w Polsce, mnie nie zawiodą i będę mogła ponownie tak pozytywnie wyrazić swoje zdanie na ich temat. Nie czekajcie więc, tylko koniecznie zabierzcie się za Chłopaka na zastępstwo!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/07/117-chopak-na-zastepstwo.html
Gia jest chyba najpopularniejszą dziewczyną w szkole - wszyscy ją znają i chcą się z nią przyjaźnić, pełni funkcję przewodniczącej samorządu szkolnego, ma doskonałe wyniki w nauce, fantastyczne przyjaciółki oraz idealnych rodziców. Do szczęścia brakuje jej jeszcze...
2021-06-11
Recenzja dostępna na https://about-katherine.blogspot.com/2021/06/nieudane-mazenstwo-i-gorace.html
Na nową powieść od K.A. Figaro czekałam z bardzo wielkim zniecierpliwieniem! Choć moje odczucia względem poprzedniej serii autorki, a mianowicie historia o Łucji oraz Dymitrze, wzbudziła u mnie wiele sprzecznych emocji, to jednak polubiłam styl autorki. Śmiało mogę powiedzieć nawet, że mocno mi go brakowało. Nie ma się więc co dziwić, że i po "Serce na walizkach" zdecydowałam się sięgnąć. Mocno ciekawiło mnie, jaką nową historię oraz bohaterów K.A. Figaro wykreowała tym razem i co najważniejsze, czy będzie to gorący romans podobny do poprzedniej serii autorki. Dodatkowo również ten obiecany klimat słonecznej Portugalii sugerował dość intrygującą historię.
Mam wrażenie, że ostatnio trafiam jedynie na powieści, w których pierwsze rozdziały są zwyczajnie nudne i zniechęcają mnie do czytania. We wszystkich tych przypadkach kończyło się na tym, że akcja dopiero od połowy sprawiała, że nie mogłam oderwać się od książki. I w przypadku "Serca na walizkach" było bardzo podobnie! Praktycznie połowa książki ciągnęła mi się niemiłosiernie - wydaje mi się nawet, że początek powieści mówił wciąż o tym samym, czyli o tym, jak bardzo nieszczęśliwa w swoim małżeństwie jest Gosia - nasza główna bohaterka. Z zewnątrz małżeństwo Gośki wydaje się być wręcz idealne, w końcu czego może chcieć więcej - ma męża na wysokim stanowisku, dzięki któremu posiada także wymarzone mieszkanie i może pozwolić sobie na wszystko to, o czym od tak dawna marzyła, a także ulubioną pracę, której zadaniem jest głównie zapełnienie jej czasu wolnego. Ale to wszystko pozory... Tak na prawdę Gosia ma wrażenie, że jej mąż kompletnie się od niej odsunął i czasem nawet nie jest w stanie znieść bliskiego kontaktu z nią. Kobieta czuje się przez to zaniedbana i kompletnie niekochana, a każda z prób zmienienia tego nie przynosi żadnych korzyści.
W związku ze swoją pracą (sprzedaje ona nieruchomości) zostaje wysłana w delegację do Portugalii, gdzie spotkać się ma z właścicielem licznych hoteli, który pragnie tym razem podbić polski rynek. I tutaj właśnie ta prawdziwa, upragniona przeze mnie akcja się zaczyna! Bardzo dobrze można z resztą dostrzec, że i sama postać głównej bohaterki, tylko od momentu, kiedy przybyła do Portugalii niesamowicie się zmieniła. Dostajemy w tym momencie to, czego oczekiwaliśmy od autorki - gorący romans, przystojnego i niesamowicie charyzmatycznego bohatera, a żeby się nie było zbyt idealnie kilka drobnych problemów. Gdybym miała ocenić zatem tą część książki, gdzie Gosia wybiera się w delegacje, stanowczo oceniłabym ją znacznie wyżej, jednakże patrząc na całokształt jest nieco gorzej.
Rzadko zdarza mi się, żebym miała tak mieszane uczucia w stosunku do jakiegoś z bohaterów książek, ale ta Gosia w Polsce strasznie mnie denerwowała... Mówiąc, że miałam ochotę nią potrząsnąć to zdecydowanie za mało! Natomiast Gosia z Portugali była fantastyczna! Pewna siebie, wolna kobieta, która wiedziała czego chce i nie czekała z podkulonym ogonem na to, aż ktoś podejmie za nią jakąś decyzję. Różnica jest niesamowicie widoczna. Podejrzewam, że taki efekt był zamierzony, ale nie będę ukrywać, że miejscami mocno mi to przeszkadzało i koniec końców przyczyniło się do tego, że zwyczajnie nie potrafię w pełni szanować tejże bohaterki. Raul natomiast jest dla mnie postacią dość mocno enigmatyczną - nie jestem do końca w stanie rozgryźć jakie są jego intencje, chociaż też nie mogę powiedzieć, że go nie polubiłam. O nim samym dowiadujemy się stosunkowo mało, jednakże mam wielką nadzieję, że w dalszych tomach to się już zmieni.
Oceniając "Serce na walizkach" mogę powiedzieć, że mimo tych niektórych elementów, które dość mocno mi przeszkadzały, koniec końców książka mi się podobała. Bardzo dobry lekki romans - wręcz idealny na lato. Nie ma sensu doszukiwać się tutaj czegoś ambitniejszego i nad wyraz wspaniałego, bo tego zwyczajnie nie dostaniemy, jednakże w przypadku, gdy mamy ochotę na dobry romans "Serce na walizkach" sprawdza się idealnie. Ja z całą pewnością będę czekać na kontynuację serii, bo jednak za bardzo ciekawi mnie, jak rozwinie się sytuacja Gosi.
Recenzja dostępna na https://about-katherine.blogspot.com/2021/06/nieudane-mazenstwo-i-gorace.html
Na nową powieść od K.A. Figaro czekałam z bardzo wielkim zniecierpliwieniem! Choć moje odczucia względem poprzedniej serii autorki, a mianowicie historia o Łucji oraz Dymitrze, wzbudziła u mnie wiele sprzecznych emocji, to jednak polubiłam styl autorki. Śmiało mogę powiedzieć...
2021-03-21
Nie będę ukrywać, że na "Amerykański sen" czekałam z wielkim zniecierpliwieniem. Pomimo niedociągnięć pierwszego tomu, niesamowicie wciągnęłam się w fabułę i bardzo ciekawiło mnie, jak autorka pociągnie wątek konkursu kulinarnego, do którego zgłosiła się Patrycja. Miałam nadzieję, że otrzymam świetny romans z twistem w formie ów konkursu, jednak nie do końca to dostałam. Całą historię zawartą w drugim tomie serii "Kontynenty namiętności" podzieliłabym na "przed Maxem" i "po nim". Chodzi mi o to, że w części "przed Maxem", Patrycja brała udział w konkursie kulinarnym, który w książce został prawie całkowicie pominięty. Autorka postanowiła podzielić się z nami tylko drobnymi szczegółami, które akurat mnie nie usatysfakcjonowały. Gdy z poprzedniego tomu dowiedziałam się o tym, co Patrycja będzie robić w Stanach, bardzo się ucieszyłam. Chciałam choć trochę zobaczyć, jak autorka to sobie wyobrażała... A tutaj klapa. Świetnie, że trochę więcej uwagi poświęciła ona życiu Patrycji po konkursie, jednakże to wszystko przyczyniło się do tego, że pierwszą połowę książki czytało mi się na prawdę mozolnie. Mogę nawet powiedzieć, że miejscami miałam ochotę ją odłożyć i w ogóle do niej nie wracać.
Później nastąpiła część "po nim", a raczej po przybyciu Maxa do USA. I tu w końcu zaczęło się coś dziać! Powróciła tak bardzo polubiona przeze mnie para bohaterów, o których w tej serii chciała poczytać zdecydowanie najwięcej. Dobrze, że w tej drugiej połowie książki autorka znacznie się poprawiła, bo to uratowało trochę "Amerykański sen". Dodatkowo wplotła ona również różne ciekawe wątki, które moim zdaniem idealnie wtopiły się w fabułę i nadały całości urozmaicenia. No i zakończenie! Po raz kolejny autorka sprawiła, że wprost nie mogę doczekać się kolejnego tomu serii! Bardzo ciekawi mnie, co też się w nim wydarzy!
Podsumowując zatem, tak jak było to w przypadku "Żaru Australii", i w tym tomie znalazłam sporo minusów oraz plusów. W "Amerykańskim śnie" brakowało mi nieco tego amerykańskiego klimatu, choć i tak było go moim zdaniem więcej, niż Australii w "Żarze Australii" 😁 Mimo to całość zwyczajnie mi się dłużyłai gdybym miała sięgnąć po książkę jeszcze raz, raczej bym tego nie zrobiła. Tutaj o wiele chętniej zrobiłabym re-read "Amerykańskiego snu". Mogę jednak śmiało powiedzieć, że Alexa Lavenda ma na prawdę spory potencjał! Jej styl jest niezwykle przyjemny i dobrze idzie jej kreacja bohaterów. Wie, jak przyciągnąć uwagę czytelnika zakończeniem i zachęcić go do czekania na kontynuacje. Jeśli tylko popracowałaby nad rozwojem fabuły byłoby na prawdę genialnie!
Nie będę ukrywać, że na "Amerykański sen" czekałam z wielkim zniecierpliwieniem. Pomimo niedociągnięć pierwszego tomu, niesamowicie wciągnęłam się w fabułę i bardzo ciekawiło mnie, jak autorka pociągnie wątek konkursu kulinarnego, do którego zgłosiła się Patrycja. Miałam nadzieję, że otrzymam świetny romans z twistem w formie ów konkursu, jednak nie do końca to dostałam....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-15
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/02/140-ps-i-like-you.html
Lily to z pozoru zwyczajna dziewczyna, która jednak dość mocno wyróżnia się na tle swoich koleżanek i kolegów ze szkoły. Ma swój własny, niepowtarzalny styl, uwielbia słuchać alternatywnych kapel, o których nikt jak dotąd nie słyszał, a gdy się denerwuje zaczyna pleść co jej ślina na język przyniesie. Przez to niestety wielu z jej rówieśników uważa ją za dziwadło, jednak najlepsze w tym wszystkim jest to, że Lily kompletnie się tym nie przejmuje. Jest tylko jedna osoba, która swoimi komentarzami doprowadza ją do białej gorączki, a mianowicie Cade, który jest typowym przystojnym i lubianym amerykańskim chłopcem. Pewnego razu Lily pod wpływem impulsu (i braku swojego ulubionego zeszytu z pomysłami) zapisuje kawałek tekstu piosenki na szkolnej ławce w sali chemicznej - niby nic takiego, jednak od tego małego zbitka słów wszystko się zaczęło. Gdy na następnej lekcji chemii dziewczyna odkrywa, że nie dość, iż ktoś odpowiedział na to, co napisała, to jeszcze zna i uwielbia tą samą kapelę co ona. Jak rozwinie się ta intrygująca konwersacja?
Na kolejną książkę Kasie West czekałam z naprawdę wielką niecierpliwością. Ucieszyłam się więc, gdy nadarzyła mi się okazja do zapoznania się z kolejną powieścią autorki i to w dodatku nie wiedząc tak na prawdę nic na temat tej pozycji, gdyż miała ona być niespodzianką od wydawnictwa. Spodziewałam się, że otrzymam kolejną świetną historię, którą pokocham całym sercem, a niestety chociaż sama historia była przyjemna to jednak nie spodobała mi się ona aż tak bardzo, jak to było w przypadku dwóch poprzednich tytułów od Kasie West.
Zawsze bardzo podobało mi się to, że w swoich powieściach autorka zawsze wybiera tematy, sytuacje i bohaterów z życia wziętych. Czytając miało się wrażenie, że poznajemy historię jakiejś osoby z naszego otoczenia, co z pozoru może wydawać się nudne, jednak autorce zawsze udawało się przedstawić to w fantastyczny sposób. W przypadku P.S. I Like You również Kasie West postawiła właśnie na takie zagranie, jednak tym razem to nie do końca do mnie przemówiło. Główną bohaterką książki jest Lily Abbot. Polubiłam ją już od pierwszych stron książki, a nawet w wielu sytuacjach odnajdywałam w jej osobie samą siebie. Strasznie spodobało mi się w niej to, że mimo tego, iż przez wielu uważana jest za dziwną i zwariowaną, ona się tym nie przejmowała - wręcz przeciwnie, robiła wszystko, by podkręcić swoją osobowość do maksimum. Prócz Lily polubiłam też bardzo postać Cage'a. Od samego początku wiedziałam, że mimo szczerej niechęci głównej bohaterki do chłopaka (i w sumie z wzajemnością), jakoś zabłyśnie on na przestrzeni całej książki. Dzięki tym dwóm bohaterom P.S. I Like You czytało mi się na prawdę przyjemnie.
Choć tak jak wspomniałam na początku historia przedstawiona w książce na prawdę mi się podobała, to jednak nie jestem do końca zadowolona z tej powieści. Odczuwam na prawdę spory niedosyt, gdyż zwyczajnie nie oczarowała mnie ona tak bardzo jak dotychczas robiły to inne powieści autorki. Bardzo jestem tym faktem rozczarowana, gdyż spodziewałam się kolejnego wielkiego WOW a tutaj otrzymałam coś zwyczajnie dobrego. Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię, że książka była koszmarna i nie warta w ogóle uwagi - co to, to zdecydowanie nie! Z całego serca wam ją polecam, jednak uważam ją za najsłabszą powieść Kasie West.
Podsumowując więc, P.S. I Like You to dobra książka, jednak nie powala na kolana. Czyta się ją bardzo przyjemnie, poznajemy na prawdę uroczych i zabawnych bohaterów (z resztą całej fabule nieustannie towarzyszy nam charakterystyczny dl autorki humor), a sama historia jest niezwykle oryginalna, jednak to tyle. Nie ma tu żadnego wielkiego zachwytu. Mimo wszystko polecam wam najnowszą powieść Kasie West, gdyż zdecydowanie umili nam ona niejeden zimowy wieczór.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/02/140-ps-i-like-you.html
Lily to z pozoru zwyczajna dziewczyna, która jednak dość mocno wyróżnia się na tle swoich koleżanek i kolegów ze szkoły. Ma swój własny, niepowtarzalny styl, uwielbia słuchać alternatywnych kapel, o których nikt jak dotąd nie słyszał, a gdy się denerwuje zaczyna pleść co...
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2023/05/zagadkowe-znikniecie-i-skrywane.html
___
Jak tylko dowiedziałam się o tym tytule wiedziałam, że koniecznie muszę się z nim zapoznać! A to dlaczego? Połączenie thrillera z motywem florystycznym niesamowicie mnie zaintrygowało. Dotychczas nie zetknęłam się jeszcze z kombinacją tego typy, więc jak mogłam przejść koło niego obojętnie? Czy było warto i się nie zawiodłam? Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii zapraszam was do przeczytania reszty recenzji.
Trzeba przyznać, że autorce książki już od samego początku udało się bez problemu przykuć moją uwagę. Intrygująca tajemnica spotyka nas już na pierwszych stronach, kiedy to razem z bohaterką powieści, Sonią, dowiadujemy się, że jej przyjaciółka i jednocześnie szefowa kwiaciarni, w której wspólnie pracowały, zniknęła. Nikt nie wie, co tak na prawdę stało się z kobietą - tylko Sonia podejrzewa, że coś tu nie gra i że Helenie mogło przytrafić się coś złego. Czuje, że musi coś zrobić, aby pomóc przyjaciółce, jednakże po drodze musi zmierzyć się z wieloma sekretami, jakie ukrywała przed wszystkimi Helena.
Niesamowicie spodobało mi się to, że autorka dała czytelnikom możliwość poznawania tajemnic Heleny razem z bohaterami książki - głównie Sonią oraz mężem zaginionej kobiety. Bardzo szybko okazało się bowiem, że ta niezwykle utalentowana florystka, zajmująca w swojej branży wysoką pozycję i ciesząca się uznaniem wśród swoich klientów, nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Za Heleną ciągnie się mroczna przeszłość, o której wiedzą tylko nieliczni. Ci natomiast dla własnego dobra nie zdradzą jej sekretów. Warto tu wspomnieć o tym, iż względem zaginięcia kobiety duże znaczenie miały okoliczności, w jakich Sonia i Helena się poznały. Śmiało można powiedzieć, że Sonia uratowała swojej przyjaciółce życie, a ta postanowiła odwdzięczyć się jej najlepiej jak potrafiła - ucząc ją swojego fachu i zatrudniając w swojej kwiaciarni. Jednak i w tym przypadku prawda nie jest do końca taka, jak Soni się wydaje.
Zagłębiając się w fabułę "Florystek" towarzyszymy w szczególności Soni, która jest w pewnym sensie naszym przewodnikiem po całej historii. To dzięki niej z każdą kolejną stroną poznajemy nowe fakty odnoszące się do życia Heleny, jej małżeństwa, przeszłości, jak i samej znajomości z Sonią. I choć z początku mogłoby się wydawać, że nie ma w tych sekretach nic niezwykłego, bo w końcu każdy z nas ma jakieś swoje tajemnice, wszystko zmienia się po odnalezieniu pamiętnika Heleny. To on zdradza nam wszystko to, co kobieta przez tyle lat starała się ukryć, a co tak mocno rzutowało na jej osobę - co spowodowało, że stała się tym, kim była obecnie. Muszę przyznać, iż czytanie wspomnianego pamiętnika razem z Sonią było dla mnie niesamowicie fascynujące. Alicja Sinicka postanowiła dodatkowo go nam dozować, przeplatając go jednocześnie z rzeczywistością Sonii. Dzięki temu wiele spraw zaczynało nabierać sensu - zarówno dla nas, jak i dla Sonii.
Najmocniejszym elementem książki jest z całą pewnością jej zakończenie, gdy w końcu dowiadujemy się, co tak na prawdę stało się z Heleną i dlaczego. Nie ukrywam, że byłam w ogromnym szoku, gdy dowiedziałam się o jednym z najważniejszych wydarzeń z przeszłości Heleny i o tym, dlaczego zaginęła. Czytając cały czas miałam ciarki, czemu dodatkowo towarzyszyło niedowierzanie, ogromne zdziwienie, a jednocześnie dość spory smutek. Alicja Sinicka wykonała kawał na prawdę dobrej roboty - udało jej się przyciągnąć uwagę czytelnika już od pierwszych stron i utrzymać ją praktycznie do samego końca, gdzie zaprezentowane przez nią zakończenie okazało się istną petardą!
Lektura "Florystek" była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Alicji Sinickiej i już teraz wiem, że zdecydowanie nie ostatnim! Jej styl prowadzenia akcji, wykreowane postacie, budowanie napięcia podczas lektury i zjawiskowe zakończenie zdecydowanie przyczyniły się do tego, że z całą pewnością będę musiała poznać kolejne powieści, które wyszły spod jej pióra. Książka "Florystki" okazała się być na prawdę niezłym thrillerem, który na długo pozostanie w mojej pamięci.
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2023/05/zagadkowe-znikniecie-i-skrywane.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to___
Jak tylko dowiedziałam się o tym tytule wiedziałam, że koniecznie muszę się z nim zapoznać! A to dlaczego? Połączenie thrillera z motywem florystycznym niesamowicie mnie zaintrygowało. Dotychczas nie zetknęłam się jeszcze z kombinacją tego typy, więc jak...