-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2016-07-06
2016-02-04
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/02/90-lato-koloru-wisni.html
Do Berlina przeprowadza się najlepsza przyjaciółka Emely. Dziewczyny rozdzieliły się idąc na studia, nie oznacza to jednak, że ich przyjaźń na tym ucierpiała. W końcu jednak ich drogi znów się stykają, a wszystko za sprawą nieudanego związku Alex, która zamiast się załamywać postanowiła zacząć życie od nowa, zamieszkując w zupełnie innym mieście i wybierając całkiem nowy kierunek studiów. Wszystko byłoby fantastycznie, gdyby nie fakt, iż Alex zamieszka ze swoim bratem - dawną skrytą miłością Emely, zadufanym w sobie Elyasem, który za sprawą swojego dawnego czynu stał się najgorszym koszmarem bohaterki. Najgorsze więc, co mogło przytrafić się Emely to dodatkowo fakt, iż Elyas na swój dziwny sposób stara się ją poderwać. Czy Emely da radę uporać się z demonami przeszłości? Bo może Elyas rzeczywiście się zmienił i na prawdę zależy mu na czymś więcej niż tylko przygodna znajomość na jedną noc.
Wiele znajomych blogerek mocno zachęcało mnie do zapoznania się z tą książką. Wszystkie zgodnie twierdziły, że powieść Cariny Bartsch jest jednym słowem genialna i z całą pewnością mi się spodoba. Nie dowierzałam, ale cóż... miały rację. Nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego po tej powieści, dlatego przeżyłam duży szok, gdy w końcu udało mi się z nią zapoznać i dostrzec to wszystko, co tak mocno zachwyciło innych. Oj tak... na tą książkę zdecydowanie trzeba zwrócić uwagę.
Główną bohaterką, z której perspektywy poznajemy całą sytuację jest Emely Winter. To skromna dziewczyna, która cały swój wolny czas stara się przeznaczyć na naukę i pracę. Nie zależy jej na przelotnych związkach, gdyż uważa je jedynie za stratę czasu, a dodatkowe konsekwencje takich rozstań mogłyby przysporzyć jej wiele złego. Sama z resztą nie wieży już w prawdziwą miłość - jest ona dla niej jedynie mitem, który swoje ujście w prawdziwym życiu znajduje jedynie w bardzo nielicznych przypadkach. Emely to bardzo przyjemna postać, która jednak ma wiele uprzedzeń względem przeróżnych sytuacji. Z całą pewnością wielu może to przeszkadzać (mnie samą na samym początku to denerwowało), jednakże z czasem czytelnik dostrzega, dlaczego bohaterka jest taka a nie inna, dlaczego wszystkich trzyma na dystans (szczególnie przedstawicieli płci przeciwnej). Z każdą kolejną stroną jednak widzimy, jak dzięki znajomości z Elyasem i ponownemu budowaniu zaufania względem niego dziewczyna się zmienia. Moim wielkim faworytem jednak, w przypadku Lata koloru wiśni, jest nie kto inny jak sam Elyas, którego po prostu pokochałam. Sama mam ogromną słabość do tych nieco złych fikcyjnych chłopców, dlatego więc nic dziwnego, że Elyas tak bardzo mi się spodobał. Bardzo ciekawiło mnie, jaki jest on tak na prawdę, gdyż Emely cały czas strasznie ko demonizowała przypisując mu same najgorsze cechy, które zapamiętała z dawnych lat.
Sama historia może wydawać się z wierzchu raczej mało interesująca, jednakże dzięki bardzo ciekawemu sposobowi, w jaki została przedstawiona oraz niepowtarzalnemu humorowi przyciąga uwagę nie jednego czytelnika. Myślę, że prócz ciekawych bohaterów, których możemy poznać na kartach Lata koloru wiśni to właśnie ten humor tak bardzo spodobał się zarówno mi, jak i innym dotychczasowym czytelniczkom powieści. Bardzo podobały mi się te wszystkie potyczki słowne pomiędzy Emely i Elyasem, a uwierzcie mi znajdziecie ich tu na prawdę dużo. Rzadko zdarza mi się śmiać podczas czytania jakiejś książki, a ty robiłam to praktycznie cały czas. Dodatkowo ciekawym motywem, który się tu pojawia jest postać Luci - tajemniczego cichego wielbiciela głównej bohaterki, który jako nie liczny z mężczyzn zdaje się doskonale ją rozumieć. Dzięki temu, iż Emely nie poznała go jeszcze osobiście, książce cały czas towarzyszy ta charakterystyczna nutka tajemniczości, która aż prosi się o wyjawienie.
Bardzo spodobał mi się styl Cariny Bartsch. Ci, którzy znają mnie już troszkę lepiej wiedzą, że z reguły sięgam tylko po powieści, amerykańskich bądź brytyjskich pisarzy. Nie robię tego świadomie, tak po prostu jest, a lubię czytać o bohaterach z USA albo Wielkiej Brytanii. Nie wiem, jak to się stało, że nie spostrzegłam, iż zarówno autorka Lata koloru wiśni, jak i jej bohaterowie to Niemcy, a sama akcja powieści dzieje się w Berlinie. Początkowo trudno było mi się przestawić z tego dobrze znanego mi schematu, jednakże Carina Bartsch przedstawiła wszystko w tak przemyślany i ciekawy sposób, że mimo chodem zakochałam się zarówno w jej stylu jak i samem powieści.
Nie ma więc wątpliwości, że Lato koloru wiśni to fantastyczna książka, która zdecydowanie zasłużyła sobie na te wszystkie liczne ochy i achy na swój temat. Jej fabuła jest nad wyraz przemyślana, a bohaterowie doskonale wykreowani. Całość dopełnia bardzo interesujący styl autorki, która z całą pewnością włożyła wiele wysiłku i serca w stworzenie całej tej historii. Sama z wielką niecierpliwością czekam na moment, w którym dane mi będzie zapoznać się z jej kontynuacją - Zimą koloru turkusu, która mam nadzieję, będzie równie wspaniała co jej poprzedniczka. Obok Lata koloru wiśni nie można przejść obojętnie, gdyż byłaby to na prawdę ogromna strata.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/02/90-lato-koloru-wisni.html
Do Berlina przeprowadza się najlepsza przyjaciółka Emely. Dziewczyny rozdzieliły się idąc na studia, nie oznacza to jednak, że ich przyjaźń na tym ucierpiała. W końcu jednak ich drogi znów się stykają, a wszystko za sprawą nieudanego związku Alex, która zamiast się...
2016-02-21
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/02/93-zima-koloru-turkusu.html
Po cudownym wypadzie pod namiot, Elyas przestał się odzywać do Emely. Zniknęło codzienne nagabywanie - czy to osobiście, czy też poprzez telefon. Nie ma już głupich zaczepek z jego strony. Wydawać by się mogło, że takie zachowanie powinno ucieszyć Emely, w końcu cały czas modliła się, aby Elyas dał jej wreszcie spokój. Ale dlaczego teraz? Dlaczego po tym wspaniałym wypadzie pod namiot, gdzie w końcu dziewczyna zaczęła dostrzegać, że Elyas nie jest do końca taki, za jakiego go uważała i że mimo rozsądkowi, znów zaczęła się w nim zakochiwać? Dziewczyna postanawia więc wyjaśnić całą sytuację, lecz gdy na imprezie Halloweenowej dostrzega dystans chłopaka względem jej osoby, zaczyna to się robić coraz trudniejsze. Elyas coś ukrywa, pytanie tylko, co? Czy ta tajemnica zniszczy wszystko, co się między nimi zrodziło?
Ci, którzy śledzą cały czas mojego bloga wiedzą, że po lekturze Lata koloru wiśni zakochałam się w bohaterach książki, jak i w samej fabule i stylu autorki. Nie ma się temu co dziwić - książka ma w sobie to coś, co długo nie pozwala o niej zapomnieć. Miałam po niej ogromne oczekiwania względem jej kontynuacji - Zimy koloru turkusu. Zakończenie pierwszej części pozostawiło po sobie tak wiele pytań, na których odpowiedzi liczyłam podczas czytania jej kontynuacji. W Zimie koloru turkusu wszystko w końcu się wyjaśniło, a wiele z tych rzeczy było dla mnie nie mała zaskoczeniem.
Na samym początku muszę wspomnieć, że bardzo podobało mi się to, że książka zaczęła się dokładnie w tym samym momencie, w którym zakończyła się jej poprzedniczka. Nie kilka dni później, czy tydzień później, lecz w tym samym momencie. Sama bardzo lubię coś takiego, gdyż wtedy wprost idealnie odbieram kontynuację danej historii. Człowiek czuje się wówczas, jakby wcisnął po prostu pauzę, by później zacząć oglądać dalszy ciąg filmu. W przypadku serii bardzo się to dla mnie liczy, a tu właśnie to otrzymałam. Ucieszyło mnie również, że choć widać znaczącą zmianę w zachowaniu głównych bohaterów - Emely i Elyasa, to mimo to nadal pozostali sobą. Choć ich uczucia wobec siebie na wzajem zdecydowanie się zmieniły, tak jak ich wzajemne nastawienie, książce cały czas towarzyszył niewyparzony język Emely oraz pewność siebie i zadziorność Elyasa. Lato koloru wiśni polubiłam między innymi dzięki głównym bohaterom, dlatego bardo się cieszę, że mogłam znów się z nimi spotkać w Zimie koloru turkusu takiej formie, jakich zapamiętałam.
Zmieniła się również sama forma fabuły, jaką stworzyła autorka - w pierwszej części serii to Elyas stara się zwrócić na siebie uwagę Emely, w Zimie... jest zupełnie na odwrót. Zabieg ten z całą pewnością przysporzy czytelnikom wielu na prawdę ciekawych doświadczeń. W książce dzieje się na prawdę dużo - podczas czytania towarzyszą nam zarówno momenty pełne namiętności, jak również chwile smutku i bezradności. Całe to urozmaicenie to kolejny duży plus!
Sięgając po Zimę koloru turkusu dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam z paroma dodatkowymi bonusami. Nie zabrakło tu momentów ogromnego zaskoczenia, gdy w końcu na jaw wyszły chociażby prawdziwe pobudki Elyasa. Zarówno podczas lektury Lata koloru wiśni jak i Zimy koloru turkusu byłam pewna, że wiem co nim kieruje, a tu okazało się, że mimo iż po części moje przypuszczenia się potwierdziły, koniec końców otrzymałam jedną wielką niespodziankę. Czy polecam Zimę koloru turkusu? Zdecydowanie tak! Jest to powieść, której po prostu nie da się przejść obojętnie. Ci, którzy jeszcze nie zapoznali się z całą tą serią nie wiedzą, co tracą i lepiej niech czym prędzej nadrobią zaległości. Uwierzcie mi, nie będziecie żałować. Mi samej jest ogromnie smutno, że historię Emely i Elyasa mam już za sobą. Pozostaje mi mieć nadzieję, że może autorka napisze jeszcze jedną część tej serii. Z wielkim zaszczytem przeczytam również inne powieści, które wyjdą z pod pióra Cariny Bartsch.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/02/93-zima-koloru-turkusu.html
Po cudownym wypadzie pod namiot, Elyas przestał się odzywać do Emely. Zniknęło codzienne nagabywanie - czy to osobiście, czy też poprzez telefon. Nie ma już głupich zaczepek z jego strony. Wydawać by się mogło, że takie zachowanie powinno ucieszyć Emely, w końcu cały...
2016-04-27
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/04/103-poacz-kropki-niesamowite-miejsca.html
Ostatnimi czasy bardzo popularne na rynku wydawniczym stały się kolorowanki antystresowe. Myślę, że chyba każdy z was miał już chociaż z jedną do czynienia (jeśli nie z własnym egzemplarzem, to z całą pewnością przeglądaliście jakiś przy okazji wizyty w księgarni). Sama jak najbardziej je lubię, jednakże wiem z własnego otoczenia, że nie każdemu taka forma odstresowania się podoba - powiedzmy sobie szczerze, większość kolorowanek antystresowych jest raczej przeznaczone dla pań (z racji licznych kwiatowych i uroczych motywów). Nie twierdzę oczywiście, że panowie nie mogą z nich korzystać - wręcz przeciwnie! A co powiedzielibyście na coś, co nie jest do kolorowania, jednakże jest wspaniałą kreatywną zabawą przeznaczoną zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn? Z taką propozycją wyszło Wydawnictwo Muza prezentując nam wspaniałą i niezwykle wyciszającą książkę, jaką jest Połącz kropki. Niesamowite miejsca.
Co znajdziemy w środku? Mnóstwo fantastycznych plansz pełnych oczywiście kropek i cyferek! Uwierzcie mi, że po zajrzeniu do środka górę bierze ciekawość, co z tych wydawałoby się przypadkowo rozmieszczonych kropek wyjdzie. Nawet najbardziej stroniąca od zajęć kreatywnych osoba ma wielką ochotę samodzielnie od początku do końca ukończyć którąś z tych licznych plansz, by na własnej skórze przekonać się, co z tego wyjdzie.
Czego potrzebujemy do pracy nad taką planszą? Przede wszystkim ołówka, gumki do mazania, ewentualnie linijki i trochę wolnego czasu i chęci. Jeśli chcecie, możecie łączyć kropki odręcznie. Nie ma problemu. Jednakże z własnego doświadczenia wiem, że te, tworzone przy akompaniamencie linijki prezentują się zdecydowanie ładniej i estetyczniej. Powiedziałam, że potrzebujecie ołówka - oczywiście możecie pracować z długopisem, czy kredkami, jednakże na pewno nie raz zdarzy się wam, że połączycie jakieś kropki nieprawidłowo i będziecie chcieli coś poprawić. Decydując się na ołówek będzie wam w takim przypadku zdecydowanie łatwiej.
Głównym celem tej książki jest wyciszenie się, pobudzenie kreatywności, ćwiczenie cierpliwości i spostrzegawczości. Czy to się sprawdza w praktyce? Zdecydowanie tak! Osobiście to sprawdziłam dając jedną taką planszę do rozwiązania dziewczynie mojego brata - przez przeszło dwie godziny musieliśmy sprawdzać, czy została ona jeszcze z nami, czy już całkowicie przepadła w kropkowym świecie. Pracując nad odkryciem jednego z ukrytych w książce zabytków architektury człowiek całkowicie się wycisza, skupia na odnajdowaniu zaginionych kropek i zapomina o dręczących go codziennych sprawach. Jaki jest wniosek? Taką książkę zdecydowanie powinien posiadać każdy z nas!
Połącz kropki. Niesamowite miejsca to edycja, gdzie łącząc poszczególne kropki odkrywamy nie jedne wspaniałe cuda architektury i piękne miejsca stworzone przez naturę. Na stronach książki kryje się między innymi Most Golden Gate, Koloseum, czy Wielki Kanion. Spędzając więc czas w towarzystwie tej oto nietypowej książki możemy też przy okazji odbyć na prawdę ciekawą podróż po tych wszystkich niesamowitych miejscach. Gdybyście jednak w niektórych przypadkach nie wiedzieli, co kryje za sobą rozwiązana przez was plansza, spokojnie możecie zajrzeć na tyły książki, gdzie wszystkie zabytki są już wyłowione z kropek i dokładnie opisane.
Ogromnym plusem jest tutaj to, że każda z plansz do rozwiązania znajduje się na osobnej kartce, dzięki czemu unikniemy tu odbijania się ołówka na innej stronie, co tylko zniszczyłoby naszą pracę. Możemy więc cieszyć się niesamowicie wygodną pracą.
Ogólnie, na rynku wydawniczym możemy nabyć już kilka różnych takich pozycji z łączeniem kropek, jednakże choć było to moje pierwsze spotkanie z takim typem książki, ze swojej strony jak najbardziej zachęcam was do zapoznania się właśnie z Połącz kropki. Niesamowite miejsca. Koszt takiej książki, według ceny okładkowej, to 29,90 zł. Wydawać by się mogło, że to trochę dużo, jednakże pozycja ta jest moim zdaniem jak najbardziej warta swojej ceny. W książce znajdziemy aż 42 plansze, które zapewnią nam rozrywkę na bardzo, bardzo długo.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/04/103-poacz-kropki-niesamowite-miejsca.html
Ostatnimi czasy bardzo popularne na rynku wydawniczym stały się kolorowanki antystresowe. Myślę, że chyba każdy z was miał już chociaż z jedną do czynienia (jeśli nie z własnym egzemplarzem, to z całą pewnością przeglądaliście jakiś przy okazji wizyty w...
2016-07-20
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/07/119-naznaczeni.html
Cassie przez całe życie wychowywała się tylko u boku matki. To razem z nią odbywała liczne podróże po kraju, gdzie jej mama zabawiała publiczność, jako wróżka. Zawsze były dla siebie wystarczające - nie potrzebowały nikogo i niczego. Gdy więc pewnego razu przed występem Cassie znajduje zakrwawioną garderobę matki już wie, że jej życie nigdy nie będzie już takie samo. Zamieszkała ze swoją ostatnią rodziną, jaka jej pozostała. Jej dziadkowie, oraz niezliczeni wujkowie, ciotki i kuzynki starali się robić wszystko, żeby dziewczyna poczuła się jak u siebie w domu. Dla Cassie jednak dom stracił swoje znaczenie, gdy straciła matkę. Pozostała jej po niej jedynie zdolność rozszyfrowywania ludzi - wystarczy, że tylko spojrzy na jakąś osoba, a już wie, kim ona jest, jaki ma zawód i co zamierza dalej robić. Gdy więc pewnego dnia zgłasza się do niej FBI z propozycją zwerbowania jej w swoje szeregi, by mogła wykorzystać swoje zdolności pomagając rozwiązywać niewyjaśnione zagadki, dziewczyna nie waha się ani na chwilę. Czy jednak była to słuszna decyzja?
Muszę przyznać, że niezwykle zaciekawił mnie sam opis książki. Od czasu do czasu lubię czytać różne thrillery (lekko mrożące krew w żyłach), jednak jak już kiedyś wspominałam, muszą mnie one bardzo mocno do siebie zachęcić, abym w końcu dała im szansę. Naznaczeni to jeden z przedstawicieli tego gatunku, jednak co ciekawe, nie jest to sam czysty kryminał. Bardzo mi się spodobało, że jest to połączenie powieści New Adult oraz thrillera. Jak dotąd chyba nie słyszałam o zbyt wielu takich miksach i właśnie to najbardziej zwróciło moją uwagę - w końcu jest to połączenie dwóch lubianych przeze mnie gatunków. Nie da się jednak ukryć, że często, mimo szczerych chęci autora, nie wszystko wychodzi po jego myśli i koniec końców otrzymujemy coś, co bardzo odbiega od naszych oczekiwań. Ale czy tak było w odniesieniu do Naznaczonych?
Książkę od pierwszych stron poznajemy dzięki głównej bohaterce imieniem Cassie. Bardzo lubię, gdy to właśnie główny bohater pełni funkcję narratora, gdyż dzięki temu możemy się z nim o wiele bardziej utożsamić poznając głębiej jego uczucia, postrzeganie świata oraz historie z przeszłości, którymi niezbyt chętnie dzieli się z innymi. Cassie spodobała mi się już na samym wstępie, jednakże z początku trochę ciężko było mi ją rozgryźć. Nie mogłam do końca odkryć, jaka to jest osoba - czy może to, co przeżyła ukształtowało ją w jakiś określony sposób, jakie uczucia darzyła do swojej rodziny od strony ojca u której mieszkała. Gdy teraz o tym myślę dochodzę do wniosku, że jest to jedna z tych postaci, które tak na prawdę nigdy nie pokazuje czytelnikowi do końca swojego wnętrza i chociaż mamy większą możliwość,aby ją poznać (bo w końcu dzięki narracji pierwszoosobowej mamy dostęp do tego, co wie tylko główna bohaterka), to tak na prawdę koniec końców stwierdzamy, że tak na prawdę jej raczej nie znamy. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie w stosunku do Cassie. Jednakże w żaden sposób nie oznacza to, że jest to złe. Wręcz przeciwnie. Z racji tego, że Naznaczeni to początek cyklu pod tym samym tytułem, mam wielką nadzieję, że z każdą kolejną częścią będziemy mogli poznać Cassie lepiej.
Spodobał mi się sam motyw naznaczonych, czyli ludzi, którzy posiadają specyficzne zdolności, których normalni ludzie w żaden sposób nie są w stanie nauczyć. Nie są to jakieś wybujałe i paranormalne zdolności, lecz takie, które zdecydowanie mogą znaleźć się w prawdziwym świecie - poznawanie uczuć innego człowieka, dzięki obserwacji jego zachowania, mimiki i gestów, profilowanie ludzi za sprawą obserwacji i wcielanie się w rolę ów osoby, niebywały umysł do liczb i statystyk, czy w końcu dostrzegania kłamstwa i prawdy. Myślę, że takie zagranie autorki nie jednemu się spodoba, gdyż tak jak mówiłam, zdecydowanie możemy mieć z tym do czynienia w naszym własnym życiu. Ciekawe było również wykorzystanie tych ów zdolności na potrzeby FBI. Dzięki temu mogliśmy przeniknąć do świata rządowej organizacji, do której zapewne nigdy nie będziemy mieć dostępu. Spodobało mi się, jak autorka opisała różne dedukcje bohaterów dotyczących przykładów spraw, z którymi musiało borykać się FBI oraz nawiązanie do seryjnych morderców. Jednakże to, co spodobało mi się najbardziej to to, że mogłam wniknąć chociaż trochę do mózgu mordercy i poznać choć ten mały tok jego rozumowania. Zawsze coś takiego mnie ciekawiło, a dzięki Jennifer Lynn Barnes miałam okazję, by poznać ten świat w chociaż najmniejszym stopniu.
Choć z początku książki trochę nudziła mnie sama fabuła, dalej na szczęście wszystko ciekawie się rozwinęło i sprawiło, że nie mogłam oderwać się od powieści, gdyż bardzo byłam ciekawa dalszych losów głównej bohaterki. Ciekawe było to, że do końca nie byłam pewna, kto tak na prawdę jest kim. Gdy już myślałam, że jestem bliska rozwiązaniu zagadki, okazywało się jednak, że chodzi o coś całkowicie innego. Dzięki temu autorka bardzo mnie zaciekawiła i sprawiła, że z całą pewnością sięgnę po kolejne jej powieści.
Podsumowując, Naznaczeni to bardzo ciekawie zapowiadająca się seria. Pierwsza część, mimo trochę nudnego początku, pokazała że połączenie thrillera z powieścią skierowaną dla młodych dorosłych może być całkiem niezłym pomysłem, z którego powinno skorzystać więcej pisarzy. Fabuła trzyma w napięciu do samego końca, by później zaprezentować na bardzo zaskakujące zakończenie. Bohaterowie dają się poznawać stopniowo, co jest miłą odmianą w stosunku do innych powieści NA. Naznaczeni to przyjemna powieść, przy której zdecydowanie warto się zatrzymać. Z pewnością spodoba się nie jednemu fanowi gatunku. Ja z całą pewnością niecierpliwie będę czekać na kolejne części.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/07/119-naznaczeni.html
Cassie przez całe życie wychowywała się tylko u boku matki. To razem z nią odbywała liczne podróże po kraju, gdzie jej mama zabawiała publiczność, jako wróżka. Zawsze były dla siebie wystarczające - nie potrzebowały nikogo i niczego. Gdy więc pewnego razu przed występem...
2016-12-27
Od sprawy z agentką Lockie minęło już trochę czasu, jednak Cassie nadal dręczą koszmary związane z jej osobą. Dziewczyna musi zrobić jednak wszystko by porzucić przeszłość za sobą, gdyż nadciągają kolejne problemy, z którymi cała grupa naznaczonych musi zmierzyć się ponownie. W mieście dochodzi bowiem do tajemniczego zabójstwa młodej studentki. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie ogromne podobieństwo ów morderstwa do tych, jakie popełniał Daniel Redding - ojciec Deana. Wszystko wskazuje na to, że morderca jest zafascynowany osobą Reddinga, a sam więzień może mieć jakieś informacje, które mogą pomóc zatrzymać falę morderstw. Grupa naznaczonych postanawia więc złamać obowiązujące zakazy i wdraża się w bieżące śledztwo by pomóc Deanowi w końcu porzucić przeszłość i zostawić w tyle okrutną łatkę dzieciaka Reedinga. Jednak czy to wszystko wydaje się tylko takie proste?
Z tego, co pamiętam bardzo podobała mi się zarówno sama idea Naznaczonych oraz fabuła, jaką otrzymałam w pierwszej części serii. Książka miała jednak kilka wad, które w jakimś stopniu utrudniały mi czytanie i przyczyniły się do tego, że miejscami miałam problem z przebrnięciem przez niektóre wątki. Jednak mimo wszystko postanowiłam sięgnąć po kolejną część, jaką jest Naznaczeni. Mroczna strona by zapoznać się z tym, co po raz kolejny postanowiła przygotować dla swoich czytelników autorka i sprawdzić, czy udało jej się uporać z drażniącymi mnie elementami. Czy jej się udało.
W poprzedniej części całą uwagę skupialiśmy tak naprawdę na osobie Cassie - jej historii oraz życiu, które postanowiło wprowadzić dziewczynę w niezły bałagan. W tej części natomiast przenosimy się już w kierunku Deana - jednego z naznaczonych, który jest najbardziej tajemniczą postacią z całej piątki młodych bohaterów. Nie oznacza to jednak, że Cassie przeszła na boczne tory, co to, to nie. Historia tym razem skupia się na przeszłości chłopaka, jednak my cały czas poznajemy wszystko z perspektywy dziewczyny, a motyw Deana i jego ojca jest umiejętnie wprowadzonym i dopasowanym do całości dodatkiem. Osobiście cieszę się, że autorka nie skupia się tylko i wyłącznie na jednym bohaterze, gdyż bardzo szybko każdemu czytelnikowi mogłoby się to znudzić. Dzięki temu zagraniu możemy dokładniej poznać historię pobocznych bohaterów z czego ja jestem jak najbardziej zadowolona.
Poprzednio podobało mi się to całe połączenie kryminału z powieścią dla młodych dorosłych i również tym razem właśnie na tym się nie zawiodłam. Autorka wprowadza kolejny ciekawy, mroczny i niezwykle wciągający wątek, który cały czas skłania nas do myślenia i kusi, aby podjąć próbę rozwiązania zagadki tajemniczych morderstw. Szybko okazuje się jednak, że choć wszystkie tropy wydają się być właściwie, osoba o której myśleliśmy, że jest winna, nie ma w ogóle styczności z tą sprawą (jednak, czy na pewno?). W książce więc cały czas coś się dzieje - nie ma więc możliwości, aby ktoś w trakcie czytania się nudził.
Jedyne z czego nie jestem tutaj niestety zadowolona to to, że autorka cały czas popełnia te same błędy - miejscami powieść czyta się dość mozolnie, czego przyczyną są niepotrzebne fragmenty, czy zbyt długie skupianie się na niepotrzebnych szczegółach, co mnie osobiście rozprasza. Myślałam, że autorka może upora się jakoś z tymi błędami, jednak jak widać, chyba się myliłam.
Myślę, że Naznaczeni. Mroczna strona śmiało może dorównać pierwszej części serii, gdyż mimo powtarzających się wciąż błędów bardzo przyjemnie mi się ją czytało. Zdecydowanie warto tutaj przymknąć oko na te niedoskonałości i bardziej skupić się na tym, co jest tutaj na prawdę dobre, czyli na fantastycznej fabule. Liczyłam na to, że dostanę coś równie wciągającego, mrocznego i tajemniczego, jak było to w przypadku Naznaczonych i dokładnie to otrzymałam. Z niecierpliwością będę czekać na ukazanie się kolejnych części serii, gdyż jestem bardzo zaintrygowana tym, co ciekawego jeszcze wymyśliła dla swoich czytelników Jennifer Lynn Barnes.
Od sprawy z agentką Lockie minęło już trochę czasu, jednak Cassie nadal dręczą koszmary związane z jej osobą. Dziewczyna musi zrobić jednak wszystko by porzucić przeszłość za sobą, gdyż nadciągają kolejne problemy, z którymi cała grupa naznaczonych musi zmierzyć się ponownie. W mieście dochodzi bowiem do tajemniczego zabójstwa młodej studentki. Nie było by w tym nic...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-27
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/09/127-przedpremierowo-chopak-z-sasiedztwa.html
Dziesięć lat temu Charlie, w wypadku samochodowym, straciła matkę i od momentu jej całe życie to jej trzej starsi bracia, ich przyjaciel z domu na przeciwko oraz ojciec. Różni się ona od innych dziewczyny - uwielbia sport każdego rodzaju, nie maluje się ani nie stroi i uwielbia spędzać czas w towarzystwie swoich braci. Są oni niesamowicie zgraną paczką, przez co Charlie czasem czuje się, jakby była jeszcze jednym chłopakiem w rodzinie. Do tej pory w ogóle jej to nie przeszkadzało - nie martwiła się, że ktoś może zobaczyć ją umazaną błotem, czy spoconą, nie zastanawiała się, jakie ciuchy najlepiej na siebie ubrać, a co najważniejsze nie wstydziła się być sobą. Gdy jednak z powodu narzuconej przez ojca kary Charlie musi znaleźć sobie pracę, wszystko powoli zaczyna się zmieniać. Zatrudnia się w małym butiku z ubraniami u niezwykle charyzmatycznej Lindy, która zaczyna budzić w bohaterce uczucia, jakie dzieliłaby ona ze swoją matką. Tam poznaje też Amber, która wciąga ją w świat makijażu i mody, nie wiedząc tak na prawdę, jaka Charlie jest na prawdę. Szybko okazuje się, że jej bracia, przyjaciel Braiden oraz ojciec znają jedną Charlie, a Linda, Amber oraz inne osoby które poznała za sprawą pracy, poznali tą drugą dziewczynę, która całkowicie różni się od oryginału. Tylko Braiden zauważa, że bohaterka coraz bardziej zanurza się w kłamstwie i stara się ją od tego odwieźć. Bo przecież jedna osoba nie może skrywać w sobie dwóch różnych osób.
Pierwsza książka autorstwa Kasie West, z którą miałam styczność niesamowicie mnie oczarowała. Autorka potrafiła zrobić coś z niczego i przedstawiło z pozoru zwykłą, niczym nie wyróżniającą się historię w taki sposób, że powstało z niej coś tak wciągającego, że po prostu nie szło się od tego oderwać. Jednak często zdarza się to tylko raz i już kolejna książka autora okazuje się być zwyczajnie przeciętna, gdyż nie udało mu się powtórzyć swojego wcześniejszego sukcesu. Choć bardzo starałam się zagłuszyć ten cichy głosik, obawiałam się, że może się tyczyć to właśnie Chłopaka z sąsiedztwa. Postanowiłam więc podejść do książki na luzie i nie oczekiwać niczego wielkiego, aby później się nie rozczarować (takie rozczarowania są najgorsze). Bardzo szybko okazało się jednak, że Chłopak z sąsiedztwa to niesamowita i prosta historia, a autorce znów udało się przedstawić ją w taki sposób, że wyszło coś po prostu genialnego!
Główną bohaterką powieści jest Charlie - najmłodsza z czwórki rodzeństwa i jedyna dziewczyna w gronie trzech pokaźnych chłopaków. Wychowywanie przez samych mężczyzn przyczyniło się do tego, że dziewczyna stała się typem chłopczycy, jednak jej wcale to nie przeszkadzało. Charlie to niezwykle przyjazna osoba kochająca każdą dyscyplinę sportową jaka tylko istnieje, która świetnie wprost dogaduje się ze swoimi braćmi i ich przyjacielem Braidenem, którego nawiasem mówiąc również traktuje jak jednego z braci. Już od pierwszych stron powieści bardzo ją polubiłam, mimo iż różnimy się od siebie w bardzo wielu kwestiach. Spodobało mi się w niej to, że tak swobodnie czuje się w towarzystwie chłopaków oraz jej przezabawne podejście do życia. Świetnie poznawało mi się historię przedstawioną właśnie z jej perspektywy - praktycznie pochłonęłam ją za jednym razem. Jednakże po prostu pokochałam wszystkich jej braci oraz Braidena! Choć posiadanie samych braci wydawać by się mogło czymś strasznym i przerażającym, Charlie trafiła na samych wspaniałych facetów, których po prostu nie da się nie lubić! Te ich miejscami głupkowate pomysły, ich podejście oraz troska o siostrę oraz to, że choć bardzo podobni do siebie byli tak na prawdę całkowicie inni niesamowicie mi się spodobał. Jestem po prostu przekonana, że gdyby nie oni książka nie spodobała by mi się tak bardzo, gdyż utraciłaby cały swój niepowtarzalny charakter. No i jest oczywiście jeszcze Braiden, który trafił jako kolejny na listę moich ulubionych męskich bohaterów. Tu również bardzo spodobał mi się sposób, w jaki traktował on Charlie, jak i w sumie pozostałych trzech jej braci, jego niepowtarzalny humor i mimo wszystko troskliwe podejście do każdej sprawy. Od samego początku kibicowałam jemu i Charlie, by w końcu się między nimi ułożyło.
Jak wspomniałam prędzej, historia wydawać by się mogła z pozoru na prawdę zwyczajna, jednak autorka po raz kolejny stworzyła coś z niczego! Rzadko się to zdarza, a Kasie West osiągnęła to już drugi raz pod rząd. Potrafi pisać ona niesamowicie chwytające za serce teksty prezentujące historię zwykłej osoby, która bardzo przypomina czytelnika. Od jej historii po prostu nie idzie się oderwać. Mnie oczarowała po raz kolejny i sprawiła, że z jeszcze większą niecierpliwością będę czekać na kolejne jej powieści, które z całą pewnością dorównają dwóm poprzednim.
Bardzo się cieszę, że mogłam już zapoznać się z Chłopakiem z sąsiedztwa i to w dodatku jeszcze przedpremierowo, jednak ogromnie zazdroszczę tym, którzy tą historię dopiero poznają. Chciałabym być na waszym miejscu i zagłębić się w tej cudownej historii jeszcze raz. Spędzenie czasu w towarzystwie tak charyzmatycznych i przyjacielskich bohaterów to spełnienie marzeń każdego czytelnika. Śmiało mogę więc powiedzieć, że Chłopak na zastępstwo to kolejne wspaniałe dzieło autorki, które z całą pewnością będę polecała każdemu fanowi gatunku. To książka, obok której nie można przejść obojętnie i mam nadzieję, że i wy przystaniecie przy niej na chwilkę, by później już po jej przeczytaniu móc w stu procentach zgodzić się z moim zdaniem.Ja z całą pewnością jeszcze nie raz będę do niej chętnie wracać.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/09/127-przedpremierowo-chopak-z-sasiedztwa.html
Dziesięć lat temu Charlie, w wypadku samochodowym, straciła matkę i od momentu jej całe życie to jej trzej starsi bracia, ich przyjaciel z domu na przeciwko oraz ojciec. Różni się ona od innych dziewczyny - uwielbia sport każdego rodzaju, nie maluje...
2016-01-23
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2016/01/88-jestes-wyzwaniem.html
Liz to dziewczyna, która każdego dnia stara się żyć pełnią życia i w szczególności nie tracić cennego czasu na niepotrzebne związki, które i tak z całą pewnością zakończą się klapą. Bo komu potrzebny chłopak i towarzysząca temu później gorycz rozstania, gdy swoje potrzeby można zaspokajać przygodnymi znajomościami? Myślenie Liz powoli zaczyna się jednak zmieniać, gdy na swojej drodze spotyka niezwykle przystojnego Cohena, który jak się okazuje mieszka w tym samym budynku co ona. Niewinna znajomość bardzo szybko zmienia się w coś, czego Liz bardzo nie chciała. Jednakże czasem nie można wyłączyć uczuć, które w każdej sekundzie stają się coraz mocniejsze. Czy Liz odważy się jeszcze raz zaryzykować?
Jesteś wyzwaniem to powieść, na którą czekałam z wielkim zainteresowaniem. Po zapoznaniu się z pierwszym tomem serii Unravel Me, Jesteś zagadką (recenzja klik) ciekawiło mnie, co na temat Liz, którą udało się nam poznać już wcześniej, napisze autorka. Choć książka nie była aż jakaś tragiczna muszę przyznać, że bardzo się na niej zawiodłam. Co prawda nie oczekiwałam od niej Bóg jeden wie jakie ambitnej lektury, lecz mimo wszystko liczyłam na coś ciut bardziej interesującego.
W Jesteś wyzwaniem zapoznajemy się z Liz - przyjaciółką Ashlyn, która była główną bohaterką w pierwszej części serii. W Jesteś zagadką dziewczyna miała kilka na prawdę ciekawych wejść, jednakże autorka postanowiła tam nie skupiać się zbyt wiele na jej postaci. Ostatnimi czasy bardzo popularne jest tworzenie serii, gdzie po głównej części, każda kolejna przedstawia historię przyjaciół wiodących bohaterów (jak to chociażby było w przypadku serii Hopeless). Z doświadczenia wiem, że nie zawsze takie zagranie się opłaca i zdecydowanie lepiej dla pisarza by było, gdyby zakończył historię na pierwszym tomie. Owszem fajnie jest poznać dalsze losy bohaterów z drugiego planu, tym bardziej jeśli ów bohater bardzo nam się spodobał. Tak właśnie było ze mną i Liz - zadziorną, pewną siebie i stroniącą od trwałych związków z mężczyznami dziewczyną. Ciekawie czytało się książkę, gdzie w przeciwieństwie do dobrze znanego nam schematu bohaterce nie zależy na związkach, a liczy się dla niej tylko przelotny seks. Jednakże każda kobieta mimo wszystko, w głębi duszy, marzy o miłości z prawdziwego zdarzenia oraz o mężczyźnie, który okaże się być dla niej tym wyśnionym księciem z bajki. Poznanie Cohena - męskiego ideału - z całą pewnością nie skończy się więc dla Liz dobrze.
W przypadku tej powieści bardzo mi się spodobało to, że skupia się ona tylko i wyłącznie na relacjach Liz i Cohena. Ashlyn i Aidan, głowni bohaterowie Jesteś zagadką zostali więc zepchnięci na drugi plan i podczas czytania towarzyszą nam tylko w przelotnych momentach. W Jesteś wyzwaniem mamy skupić się na Liz, co jak najbardziej udało się autorce. Największym minusem jest u jednak dla mnie styl autorki. Z pierwszej części Unravel Me pamiętam owszem, że nie był on jakiś wielce idealny, jednak książkę czytało mi się bardzo przyjemnie i oczekiwałam, że w kontynuacji autorka znacznie się poprawi. Niestety bardzo się myliłam, wręcz przeciwnie odnoszę wrażenie, że zamiast się poprawić jej styl bardzo się pogorszył, a szkoda, bo sama fabuła wyszła autorce jak najbardziej interesująco.
Nie będę więc ukrywać, że jestem tą pozycją mocno rozczarowana. Oczekiwałam, że sięgając po Jesteś wyzwaniem otrzymam bardzo interesujący erotyk, z którym bardzo miło spędzę czas, a dostałam coś bardzo przeciętnego. Czy polecam? Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć na pytanie. Myślę, że gdyby ktoś nie zdecydował się na sięgnięcie po tą powieść nic nie straci. Pierwszej części mówię głośne tak, jednakże jej kontynuacji zdecydowane nie. Gdyby powstała trzecia część serii zapewne sięgnęła bym po nią z czystej ciekawości, chociaż nie mam pojęcia, co jeszcze mogłaby na ten temat napisać autorka.
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2016/01/88-jestes-wyzwaniem.html
Liz to dziewczyna, która każdego dnia stara się żyć pełnią życia i w szczególności nie tracić cennego czasu na niepotrzebne związki, które i tak z całą pewnością zakończą się klapą. Bo komu potrzebny chłopak i towarzysząca temu później gorycz rozstania, gdy swoje...
2016-10-13
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/10/129-wszystko-to-co-wyjatkowe.html
Jestem ogromną fanką twórczości Matthew Quicka i gdy tylko dowiedziałam się o wydaniu w Polsce kolejnego jego dzieła wprost nie posiadałam się z radości! Quick ma to do siebie, że nie dość iż tworzy niezwykle ciekawe i wciągające historie, to jeszcze każda z jego książek niesie ze sobą jakąś lekcję, która potrafi nauczyć wiele dobrego niejednego czytelnika. Ja miałam tak w przypadku powieści Poradnik pozytywnego myślenia i śmiało mogę powiedzieć, że to samo przeżyłam zagłębiając się w lekturze cudownej pozycji Wszystko to co wyjątkowe.
Nanette O'Hare to młoda dziewczyna, która przez większość swojego życia robiła wszystko to, czego się od niej oczekiwało. Nigdy nie sprawiała rodzicom problemów, świetnie grała w piłkę nożną, by sprawić przyjemność współczłonkom drużyny, trenerowi i ojcu i nigdy przenigdy nie sprzeciwiała się. Wolała jednak przebywać w samotności, gdyż interesowały ją zupełnie inne rzeczy, niż osoby w jej wieku. Gdy pewnego razu dostaje od swojego ulubionego nauczyciela egzemplarz książki Kosiarz balonówki, jej życie zmienia się całkowicie. Szybko zakochuje się w treści powieści i chcąc dowiedzieć się, jak właściwie cała historia się zakończyła, kontaktuje się z jej autorem mając nadzieję, że rozjaśni jej on całą sprawę. Booker, choć nie chce w ogóle poruszać tematu Kosiarza balonówki, proponuje Nanette przyjaźń, przez co spędzają ze sobą każdą wolną chwilę. Jednak jak wiadomo fikcja nie zawsze przedstawia to, co realne i trzeba jedynie pamiętać, by umieć te różnice rozróżnić.
Szczerze mówiąc, gdybym miała zacząć wymieniać wszystkie elementy, które spodobały mi się we Wszystko to co wyjątkowe podejrzewam, że zwyczajnie nie zanudziłabym was na śmierć. Matthew Quick po raz kolejny udowodnił mi, jaki wspaniałym jest autorem i że ze zwykłej historii potrafi zrobić fantastyczną powieść, która rozbawi, poruszy oraz nauczy czegoś dosłownie każdego czytelnika!
Jak można się domyślać, główną bohaterką i narratorką powieści jest niejaka Nanette O'Hare. Jej postać polubiłam praktycznie już od pierwszych stron i mogę powiedzieć, że w bardzo wielu przypadkach się z nią utożsamiałam. W wielu sytuacjach odnosiłam wrażenie, jakby czytała nie o Nanette, lecz właśnie o sobie - szczególnie widać było to, gdy bohaterka wyrażała swoje zdanie na temat tego, jak zachowują się jej rówieśnicy i co uważają za normalne. Niezmiernie jednak wzruszyło mnie w Nanette to, że przez większą część swojego życia ukrywała tak na prawdę samą siebie, Zawsze robiła wszystko, by dostosować się do innych, nie patrząc przy tym na dobro samej siebie. Kontrowersyjną postacią w tej książce jest dla mnie Alex, który nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Z początku bardzo przypominał mi on jednego z moich znajomych (mam tu na myśli oczywiście jego zachowanie), przez co dzięki temu, że za pośrednictwem powieści spędzałam z tą postacią dość dużo czasu, zaczęłam w inny sposób postrzegać mojego ów znajomego. Jednak Alex to jedna wielka chodząca zagadka, która zaskoczy zapewne niejednego czytelnika.
Bardzo spodobał mi się pomysł na włączenie Kosiarza balonówki do treści powieści Matthew Quicka. Gdy coraz bardziej zagłębiałam się w historię, która towarzyszyła tej książce, miałam jeszcze większą ochotę, by samemu się z nią zapoznać. Szkoda więc, że to jedynie książka w książce, gdyż myślę, że bardzo przyjemnie by się ją czytało.
Jak już wcześniej wspomniałam Matthew Quick ma to do siebie, że w jego powieściach zawsze znajdziemy jakieś przesłanie, życiową lekcję, która z całą pewnością będziemy mogli utożsamić z jakąś sytuacją z naszego życia. Strasznie spodobało mi się, że autor poruszył właśnie ten temat odmienności, gdyż jeszcze nigdy nie spotkałam się z książką, która by ten wątek tak dokładnie wyjaśniała. Myślę, że powieść tą powinny przeczytać wszystkie osoby, które nie raz naśmiewały się z osób o odmiennych do tradycyjnych zainteresowaniach, które większość społeczeństwa postrzega jako dziwne. Myślę, że w końcu przejrzały by one na oczy, bo w końcu to, że nie naśladuje się większości w cale nie oznacza, że jest się dziwnym.
Podsumowując więc, sięgając po powieść Wszystko to co wyjątkowe po raz kolejny otrzymałam od autora niezwykle wciągającą, oczarowującą i jakże mądrą historię. Sprawiła ona, że nie mogłam oderwać się od lektury i pochłonęłam ją w bardzo krótkim czasie. Nie zawiodłam się również na stylu autora, który utrzymał swój fantastyczny poziom. Wszystko to co wyjątkowe to kolejna świetna książka z pod pióra Matthew Quicka, która zapadnie w moim umyśle na bardzo długo i z pewnością jeszcze nie raz będę do niej wracać. Jednym słowem polecam!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/10/129-wszystko-to-co-wyjatkowe.html
Jestem ogromną fanką twórczości Matthew Quicka i gdy tylko dowiedziałam się o wydaniu w Polsce kolejnego jego dzieła wprost nie posiadałam się z radości! Quick ma to do siebie, że nie dość iż tworzy niezwykle ciekawe i wciągające historie, to jeszcze każda z...
2016-05-25
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/05/107-barwy-miosci.html
Grace, studentce ekonomi ze Stanów Zjednoczonych, nadarzyła się ogromna szansa - możliwość odbycia trzymiesięcznych praktyk w Wielkiej Brytanii we wspaniałej firmie Huntington Ventures. Dzięki temu dziewczyna zyska niesamowicie cenne doświadczenie, które pomoże jej w przyszłości w znalezieniu dobrej pracy w zawodzie, oraz dodatkowo pokaże, jak taka praca wygląda od podszewki. Wszystko jest już załatwione, dziewczyna ma zapewnione mieszkanie, za które wpłaciła już zaliczkę - w końcu nic nie może pójść źle. Gdy na lotnisku w Londynie dziewczyna zauważa samego Jonathana Huntingtona - swojego nowego szefa, jest w wielkim szoku, bo przecież to jest niemożliwe, żeby sam właściciel Huntington Ventures pofatygował się na lotnisko, by odebrać zwykłą praktykantkę. Szybko jednak okazuje się, że to tylko zwykły przypadek, jednakże w tym czasie Grace zdążyła już zrobić z siebie ogromną idiotkę. Normalny człowiek pokroju Jonathana z całą pewnością stroił by sobie z niej żarty, jednak ku wielkiemu zaskoczeniu dziewczyny mężczyzna udaje jakby nic się nie stało i zaprasza Grace do swojej limuzyny i oferuje podwiezienie jej do siedziby firmy. To wystarczy, żeby bohaterka nie mogła przestać o nim myśleć, tym bardziej, że jej nowy szef to niesamowicie atrakcyjny mężczyzna. Jak się wkrótce okazuje, Jonathan również nie może przestać myśleć o swojej nowej, uroczej praktykantce...
Do Barw Miłości podchodziłam raczej sceptycznie. Starałam się nie oczekiwać jakoś zbyt wiele od tej książki, gdyż już dawno zdążyłam się przekonać, że takie zapewnienia typu "Najgorętsza powieść od czasów 50 twarzy Greya" raczej rzadko się sprawdzają, a dodatkowo sama nie cierpię takich porównań. Bardzo szybko się jednak przekonałam, że powieść ta w cale nie jest taka zła, jak mi się na początku wydawało. Zgadza się, może trochę do bólu schematyczna i miejscami bardzo przewidywalna, ale mimo wszystko na prawdę przyjemna i wciągająca.
Grace Lawson jest tutaj główną bohaterką powieści, z której to perspektywy poznajemy całą historię zawartą w Barwach miłości. Poznajemy ją, gdy jest w trakcie lotu z Chicago do Londynu, gdzie udaje się na trzy miesięczne praktyki. Dla Grace to niesamowita szansa, lecz również możliwość udowodnienia, że wbrew pozorom bardzo dobrze zna się na ekonomi, którą studiuje i świetnie poradzi sobie w tak dużej firmie, jaką jest Huntington Ventures. Jest to niezwykle ambitna osoba, która doskonale zna swoje możliwości i wie, z czym da sobie radę, a z czym nie. Jest również bardzo otwarta, co pozwala jej niesamowicie szybko nawiązywać całkiem to nowe znajomości. Mimo wszystko jest jednak dość nieśmiała i jak każda kobieta, nie może opędzić się od kompleksów. Jej postać bardzo mi się spodobała, jednakże w bardzo wielu przypadkach miałam jej już serdecznie dosyć. Najbardziej chyba przeszkadzało mi to, że z prawie każdym bohaterem, która tylko chciała o tym słuchać rozmawiała o swoich związkowych problemach. Jestem osobą, która uważa, że takie sprawy powinno zachowywać się dla siebie lub dzielić nimi z najbliższymi osobami, jak najlepsza przyjaciółka, czy siostra. Grace natomiast chyba jest nieco innego zdania, bo podczas lektury Barwy miłości odnosiłam wrażenie, że gdyby było to możliwe, dzieliłaby się z tym z każdą osobą, która tylko zna, albo słyszała o jej obiekcie westchnień. Mimo wszystko jednak bardzo miło spędzało mi się czas w jej towarzystwie. Myślę jednak, że wcale dużym zaskoczeniem nie będzie to, że jednak moim ulubionym bohaterem był tutaj nie kto inny jak Jonathan Huntington. Od samego początku bardzo spodobała mi się nutka tajemniczości, która cały czas towarzyszy tej postaci. Czytelnik wie o nim bardzo mało, tak jak główna bohaterka z resztą, dlatego z zapartym tchem poznajemy kolejny to nowo poznany fakt z jego życia.
Co powiedzieć mogę o samej fabule... Nie wiem czy to była moja wina, czy też po prostu tak działa sama książka, ale im bardziej rozwijała się fabuła, tym bardziej zaczynałam porównywać poznane tam momenty z tym, z czym spotkałam się czytając Pięćdziesiąt twarzy Greya. Czasami odnosiłam wrażenie, jakby wszystko to odbywało się według tego samego schematu. Oczywiście nie można z całą pewnością powiedzieć, że książki są identyczne, gdyż mimo wszystko sama fabuła Barw miłości bardzo różni się od tego, co wymyśliła E L James, jednak myślę, że nie tylko ja potrafiłam dostrzec tutaj ten pewien schemat: nieśmiała dziewczyna, która pojawia się w firmie właściciela miliardera, zarówno on jak i ona po pierwszym spotkaniu zwracają na siebie uwagę, jednak on nie daje do końca tego po sobie poznań, a ona myśli, że i tak nie ma u niego szans, potem on stara się nawiązać z nią jakiś kontakt, co dziwi wszystkich, bo przecież szef tak się nigdy nie zachowuje, mimo początkowych oporów z jego strony i ostrzegań, że w tym związku nie będzie miejsca na uczucia, nawiązuje się pomiędzy nimi gorący romans, itp, itd. A to jest dopiero początek. Starałam się, aby schemat ten nie za bardzo przeszkadzał mi podczas lektury książki, jednak nie da się ukryć, że jest on dosyć mocno zauważalny.
Bardzo spodobał mi się ten motyw tajemnicy Jonathana. Nie będę wam go oczywiście zdradzać, gdyż pozbawiłabym was przez to całej zabawy z czytania tej książki, jednakże jedno co mogę powiedzieć to, że był on dla mnie raczej niespotykany i w ogóle się go nie spodziewałam.
Ogólnie jednak, gdybym miała podsumować moje odczucia do fabuły książki Kathryn Taylor, to śmiało mogę powiedzieć, że jak najbardziej mnie ona wciągnęła i z każdą kolejną stroną bardzo chciałam wiedzieć, jak dalej potoczą się losy głównych bohaterów powieści.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym dopiero w połowie książki nie zorientowała się, że autorka książki napisała jeszcze Powrót do Daringham Hall. Tej powieści jeszcze nie czytałam (cały czas czeka na swoją kolej na mojej półce), jednakże już dużo się na jej temat naczytałam. Styl z jakim się spotkałam czytając Barwy miłości idealnie odzwierciedlił mi to, czego spodziewałam się właśnie po Powrocie do Daringam Hall. Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie (wbrew pozorom nie jest to wcale jakaś tam głupiutka książeczka dla mało wymagających czytelników). Kathryn Taylor ma na prawdę ciekawy styl, którym świetnie potrafi zachęcić czytelnika do lektury swoich powieści. Zachęciła mnie tym do sięgnięcia po kolejne jej powieści, których z całą pewnością już sobie nie odpuszczę.
Podsumowując więc, Barwy miłości mimo tych moich licznych uwag, na prawdę bardzo mi się podobały i niesamowicie mnie wciągnęły. Nim się obejrzałam już byłam przy końcu powieści i całe szczęście, że akurat miałam już pod ręką kontynuację serii, gdyż nie wiem, jak bym wytrzymała ten czas rozłąki z Grace i Jonathanem. Autorka pisze w niesamowicie interesujący sposób, co jest jej wielkim atutem i ogromną zaletą jej powieści. Potrafiła mimo wszystko zachęcić mnie do dalszej lektury, gdy dostrzegłam w książce ten charakterystyczny dla erotyków schemat, za co moim zdaniem należy się jej przeogromny plus. Barwy miłości to kawał bardzo dobrego erotyku, który z całą pewnością będę mile wspominać. Kolejna jego część już za mną, jednakże już z wielką niecierpliwością wyczekuję trzeciej serii części, która mam nadzieję ukaże się w Polsce bardzo szybko. Jednym słowem, polecam!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/05/107-barwy-miosci.html
Grace, studentce ekonomi ze Stanów Zjednoczonych, nadarzyła się ogromna szansa - możliwość odbycia trzymiesięcznych praktyk w Wielkiej Brytanii we wspaniałej firmie Huntington Ventures. Dzięki temu dziewczyna zyska niesamowicie cenne doświadczenie, które pomoże jej w...
2016-05-26
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/05/108-barwy-miosci-czerwien.html
Po wizycie w tajemniczym seksklubie dla wybranych i bogatych członków elity, Grace dochodzi do wniosku, że jest to jednak dla niej zbyt wiele. Myślała, że będzie potrafiła przełamać swoje zahamowania dla Jonathana, jednakże teraz już wie, że jeżeli tak miałby wyglądać ich "związek", ona nie jest gotowa na takie poświęcenie. Gdy zrozpaczona wybiega z klubu okazuje się, że Jonathan nie chce by dziewczyna go opuściła i jest gotów zaniechać swoich wizyt w tym tajemniczym przybytku dla niej. Deklaruje również, że może postarać się zmienić formę ich związku tak, jakby tego chciała Grace, jednakże nadal pozostawiając w tyle uczucia. To stanowczo nie podoba się tajemniczemu Yuuto Nagako, któremu bardzo mocno zależało na wizycie Grace w klubie. Jednak czy takie postanowienia i próby starania się wystarczą dziewczynie? Czy jest gotowa na tak skomplikowany związek?
Gdy tylko skończyłam czytać Barwy miłości, czym prędzej zabrałam się za jej kontynuację. Ów zakończenie pozostawiło po sobie tak wielki niedosyt, że po prostu nie było mocnych, którzy odciągnęliby mnie od od książki Barwy miłości. Czerwień. Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki zaczęła się powieść - historia rozpoczęła się w dokładnie tym samym momencie, w którym skończyła się jej kontynuacja. Dzięki czemu nie mieliśmy wrażenia, jakbyśmy czytali coś zupełnie innego, no i oczywiście nic nas tam nie ominęło. Autorka dalej utrzymuje ten sam świetny poziom, który tak spodobał mi się podczas czytania jej poprzedniej książki. Nadal doskonale potrafi zaciekawić swojego czytelnika nawet najdrobniejszymi zdarzeniami. Niestety tutaj również od razu doszukałam się tego schematu, o którym wspominałam w przypadku Barw miłości. Miałam nawet wrażenie, że był on nieco bardziej namacalny, jednakże tutaj jakoś aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało.
W Barwach miłości. Czerwień dzieje się na prawdę dużo, jednakże mam wrażenie, że to, co zaserwowała nam tu autorka, to tylko przysłowiowa cisza przed burzą. Między bohaterami zachodzi ogromny przełom ich związku, chociaż to nadal nie jest to, czego główna bohaterka by oczekiwała. Niezaprzeczalnie najciekawsze jest tu chyba zakończenie, które również wywołuje w czytelniku wielki szok. Spowodowało to, że z wielką niecierpliwością czekam teraz na kontynuację serii, która mam nadzieję, ukaże się w Polsce dosyć szybko. Fabułę podsumowałabym dwoma słowami - bardzo interesująca.
Barwy miłości. Czerwień to doskonałą kontynuacja serii. Bohaterowie nie zmienili się drastycznie, wciąż są tacy sami, jakimi zdążyliśmy ich zapamiętać z pierwszej części, jednakże powoli możemy zauważyć nadchodzące w ich charakterach i uczuciach zmiany. Powieść cały czas trzyma w napięciu i nie można się od niej oderwać. Zakończenie natomiast, tak jak było to prędzej, to prawdziwa perełka, która z pewnością zaskoczy niejednego czytelnika. Jeśli więc zaczęliście przygodę z Grace i Jonathanem, koniecznie sięgnijcie po Barwy miłości. Czerwień, a jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, koniecznie nadróbcie zaległości, bo z każdą kolejną książką, seria rozwija się coraz bardziej. Z pewnością nie pożałujecie swojej decyzji.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/05/108-barwy-miosci-czerwien.html
Po wizycie w tajemniczym seksklubie dla wybranych i bogatych członków elity, Grace dochodzi do wniosku, że jest to jednak dla niej zbyt wiele. Myślała, że będzie potrafiła przełamać swoje zahamowania dla Jonathana, jednakże teraz już wie, że jeżeli tak miałby...
2016-09-24
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/09/126-heaven-miasto-elfow.html
Pewnego dnia, będąc w trakcie doręczania jednej z przesyłek od panny Trodwood, David poznaje na dachu przez przypadek tajemniczą dziewczynę imieniem Heaven. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż dziewczyna twierdzi, że wcześniej wycięto jej serce i ukradziono. Choć logika każdemu w tum momencie podpowiadałaby, że takie rzeczy nie mogą mieć miejsc, bo w końcu bez serca nie da się żyć, Heaven jest święcie przekonana, że właśnie tak się stało. Choć całkowicie sceptycznie nastawiony do tego David, mimo niezbitych dowodów wskazanych przez dziewczynę, uważa, że musiała ona postradać zmysły, postanawia pomóc wrócić jej do domu. Gdy jednak udając się do szpitala, bohaterowie dowiadują się, że Heaven jest ścigana przez tych samych mężczyzn, którzy ukradli jej serce, David postanawia pomóc jej uporać się z problemem. Jednak rzeczy całkowicie niemożliwe bardzo często się zdarzają!
W większości przypadków staram się nie oceniać książek po okładce, jednakże gdy tylko zobaczyłam jak cudownie prezentuje się powieść Heaven. Miasto elfów wiedziałam, że nie mogę przejść koło niej obojętnie. Jej okładka jej po prostu cudowna - utrzymana w ciemnych niebiesko-fioletowych barwach idealnie oddaje charakter całej fabuły i świetnie pasuje do miejsca akcji w niej przedstawionego. Pewnie gdyby nie to w ogóle nie zdecydowałabym się na zapoznanie z tą książką, gdyż czasy, gdy czytałam powieści paranormalne czy fantasy mam już za sobą - teraz zwyczajnie nudzę się przy tego typu książkach. Opis książki, choć trzeba przyznać, że ciekawy i oryginalny, nie przekonał mnie jednak aż tak bardzo do siebie, bym po nią sięgnęła. Teraz jednak bardzo się cieszę, że choć raz to dzięki okładce zdecydowałam się na lekturę, gdyż w Heaven. Miasto elfów otrzymałam na prawdę wciągającą powieść, którą świetnie mi się czytało.
W książce poznajemy młodego chłopaka, który chcąc oderwać się od swojego dotychczasowego życia przeniósł się jakiś czas temu z Cardiff do Londynu. Jego dzieciństwo wcale nie było takie, jak powinno być. Przez większość czasu musiał zmagać się z chorobą matki oraz agresją ojca. Wszystko to posunęło go w końcu do ucieczki z domu, by w końcu móc żyć według własnych zasad. David nie był jednak wcale taki świetny, wcześniej mieszał się nie raz w nieciekawe interesy i spędzał czas w nieodpowiednim towarzystwie, jednak udało mu się trafić na osobę, która pomogła mu się z tego wydostać. Bardzo spodobała mi się osoba Davida - to jego opanowanie, bezinteresowność i spokój. To jeden z tych bohaterów, których poznajemy lepiej za pośrednictwem postrzegania danej historii właśnie z jego perspektywy. Zaimponowało mi to, że spotykając dziewczynę, która wygaduje rzeczy nie mające w ogóle sensu, nie odwrócił się od niej wyzywając od wariatek, lecz widząc ją w potrzebie, trzymając na wodzy swoje przekonania, po prostu jej pomógł. Oczywiście zapewne w tym przypadku miało duże znaczenie to, że Heaven od samego początku mu się spodobała, jednakże nie często znajdziemy już takie osoby, jak David.
Oczywiście nie byłoby też całe historii, gdyby nie Heaven, czyli ta tajemnicza dziewczyna bez serca. Przez większość książki tak naprawdę razem z Davidem i nie raz nią samą, poznajemy ją - jaka jest, skąd pochodzi no i jaką ma tajemnicę. Szybko się okazuje, że tak na prawdę to nawet sama Heaven tak na prawdę nie zna siebie do końca. Wydawać by się mogło, że po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie - ot przypadkowa dziewczyna, której ktoś chciał wyciąć serce. Dalej jednak wszystko się wyjaśnia - a jest to bardzo intrygujące wyjaśnienie. Co do Heaven mam mieszane uczucia. Bardzo ciężko było mi ją rozgryźć i tak właściwie odnoszę wrażenie, że nawet teraz, gdy już mam lekturę ów książki za sobą, tak na prawdę nie udało mi się tak prawdziwie jej poznać. Odnoszę wrażenie, że autor powieści za bardzo skupił się na tym całym wątku tajemnicy, który towarzyszy jej osobie, a zapomniał bardziej przedstawić czytelnikowi prawdziwą Heaven, a szkoda, bo mogłaby być to na prawdę przyjazna osoba.
Jak już wcześniej wspominałam, sama historia bardzo mile mnie zaskoczyła i wbrew temu, co myślałam na początku, jak najbardziej mi się spodobała. Jej fabuła wydała mi się być jak najbardziej przemyślana, choć miejscami może nie do końca dopracowana. Trochę rozczarowało mnie to, że autor skupił się na bardzo dokładnym przedstawieniu środka książki, natomiast jej zakończenie tak na prawdę zrobił tak, jakby po prostu bardzo mu się gdzieś spieszyło i dopisał je szybciutko na kolanie. Wiele z przedstawionych pod koniec wątków było dla mnie po prostu słabych i błahych - z łatwością można by pociągnąć całość nieco dalej i stworzyć bardziej odpowiadające całości zakończenie.
W stylu autora nie podobała mi się w sumie jedna jedyna rzecz - to, że podczas przemieszczania się bohaterów po Londynie wymieniał on prawie każdą ulicę, którą mijali. Podejrzewam, że chciał on, aby cała historia stała się przez to bardziej rzeczywista i pragnął umożliwić czytelnikowi lepsze odnalezienie się w tym sporym mieście, jednak jak dla mnie wyszło to raczej bardzo męcząco. Dla osoby, która nigdy w tym mieście nie była, nie ma tak na prawdę znaczenia, jakimi dokładnie ulicami bohaterowie się poruszali, wystarczył wymienić jedną, góra dwie nazwy, a nie wszystkie! Mi osobiście bardzo przeszkadzało to w czytaniu i nie raz ze złości miała ochotę książkę zwyczajnie porzucić. Dzięki jednak bardzo ciekawej fabule tego nie zrobiłam (zdecydowanie później bym tej decyzji żałowała), myślę jednak, że nie jedna osoba może tego nie wytrzymać, przez co straci na prawdę świetną historię.
Podsumowując więc, Heaven. Miasto elfów to na prawdę ciekawa książka, która jednak sporo traci przez te wymienione przeze mnie wady. Autor miał bardzo ciekawy pomysł na fabułę, bohaterów oraz umieszczenie wszystkiego na ulicach Londynu, jednakże nie przemyślał on do końca kilku z pozoru mało istotnych, a jednak bardzo ważnych elementów. Mimo wszystko uważam jednak lekturę książki za udaną i będę ją polecać każdemu, kto choć w jakimś stopniu lubi tego typu powieści. Myślę, że warto przymknąć trochę oko na ów wady, by móc zapoznać się z tą ciekawą historią.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/09/126-heaven-miasto-elfow.html
Pewnego dnia, będąc w trakcie doręczania jednej z przesyłek od panny Trodwood, David poznaje na dachu przez przypadek tajemniczą dziewczynę imieniem Heaven. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż dziewczyna twierdzi, że wcześniej wycięto jej serce i...
2016-10-24
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/10/130-cos-swietego.html
Coś świętego to czwarta z kolei powieść autorstwa Sarah Dessen, z którą miałam przyjemność się zapoznać. Po ostatniej - Gwiazdka z nieba i jeszcze więcej - byłam jednak nieco zawiedziona i chociaż nie skreśliłam jeszcze autorki na dobre obawiałam się, że i ta książka okażę się raczej przeciętna. Szybko okazało się jednak, że Coś świętego już od samego początku zapowiada bardzo ciekawą historię, której poznawanie okaże się być świetną zabawą.
Główną bohaterką ów historii jest niejaka Sydney - to bardo cicha i skromna osoba, która przez całe swoje życie nie sprawiała swoim rodzicom żadnego problemu. W przeciwieństwie do jej starszego brata, który z cudownego synka będącego oczkiem w głowie rodziców, przeobraził się w problematycznego chłopaka mającego problemy z prawem. Od momentu, gdy został skazany na karę więzienia, zainteresowanie ze strony rodziców jeszcze bardziej skierowało się w jego stronę, co za tym idzie, Sydney została skierowana na jeszcze odleglejszy plan. Choć oczywiście dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, że dla rodziców ważniejszy jest Peyton, dotychczas jej to jednak nie przeszkadzało. Gdy jednak poznała rodzinę Chathmanów - zakręconą i niezwykle przyjacielską Laylę, opiekuńczego i uroczego Maca oraz ich mamę, która mimo swojej choroby nadal była filarem, który niestrudzenie podtrzymywał całą rodzinę - zobaczyła, co tak na prawdę jest nie tak w jej życiu.
Pierwsze o czym muszę tu wspomnieć to to, że strasznie, ale to strasznie denerwowała mnie matka Sydney. Chyba jeszcze nigdy żaden bohater czytanej przeze mnie powieści nie działał mi na nerwy aż tak bardzo. Gdy widziałam, jak okropnie traktuje ona swoją córkę oraz jak ślepo jest zapatrzona w swojego syna, który wbrew temu co kobieta myślała wcale nie był niewiniątkiem, już otwierał mi się scyzoryk w kieszeni. Strasznie było mi więc żal głównej bohaterki, jednak miejscami byłam zła również na nią - że nie potrafiła powiedzieć rodzicom, że nie podoba jej się, jak jest przez nich traktowana, że ma swoje zdanie, które jest odmienne z ich własnym oraz że ona również jest ważna a nie tylko Peyton. Można by powiedzieć, że Sydney była sobie sama trochę winna całej zaistniałej sytuacji, jednak i tak całą winę zwalam za to na jej matkę.
Tak jak Sydney, bardzo polubiłam również rodzinę Chathmanów, którzy są dla mnie wzorem prawdziwej, szczęśliwej i kochającej się rodziny. Różne spory i nieporozumienia są u nich na porządku dziennym, lecz według mnie tak właśnie wygląda rodzina warta naśladowania. Moim faworytem był oczywiście Mac, który choć nie grał przez całą powieść pierwszych skrzypiec i tak stanowił bardzo ważną część powieści.
Bardzo spodobała mi się historia, jaką autorka przedstawiła w powieści. To jedna z tych historii, które wydają się być zwyczajne i niczym niewyróżniające, jednak autorka potrafiła uczynić z niej na prawdę świetną i niezwykle wciągającą opowieść. Dzięki zabawnym bohaterom oraz wielu powiedziałabym przyjaznym wydarzeniom, udało jej się podrasować książkę w taki sposób, aby zapadła ona czytelnikowi na długo. Całość czyta się na prawdę bardzo szybko - historia nie przytłacza oraz nie przynudza, nie ma w niej zbędnych opisów, a wszystko wydaje się być odpowiednio wyważone.
Cieszę się, że w powieści Coś świętego autorce udało się stworzyć przemycić dwa wątki, które sprawiły, że książka tak mi się podobała. Równomiernie połączyła ona zabawne i przyjemne wątki z tymi bardziej ważnymi, trudniejszymi i bardzo pouczającymi. Lekturę właśnie tej pozycji uważam za jak najbardziej udaną i cieszę się, że miałam okazję się z nią zapoznać. Dzięki niej zyskałam nadzieję, że kolejne powieści autorki mogą być równie świetne, jak ta.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/10/130-cos-swietego.html
Coś świętego to czwarta z kolei powieść autorstwa Sarah Dessen, z którą miałam przyjemność się zapoznać. Po ostatniej - Gwiazdka z nieba i jeszcze więcej - byłam jednak nieco zawiedziona i chociaż nie skreśliłam jeszcze autorki na dobre obawiałam się, że i ta książka okażę...
2016-01-03
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2016/01/82-byam-tu.html
Nagła i samobójcza śmierć Meg wstrząsnęła dosłownie wszystkimi, a już zwłaszcza jej najlepszą przyjaciółką Cody, z którą znała się praktycznie całe życie. Nikt nie spodziewał się, że tak pełna życia i dobroć osoba jak Meg może zmagać się z wewnętrznymi demonami, z którymi nie będzie miała już siły walczyć, że będzie chciała zakończyć swoje dotychczasowe życie. Cody jednak najbardziej boli to, że przyjaciółka nic jej o tym nie powiedziała, że nie wiedziała, jak Meg bardzo cierpi, że nie mogła jej pomóc, gdy ta najbardziej potrzebowała jej wsparcia. Samo samobójstwo dziewczyna zaplanowała w każdym najdrobniejszym szczególe - udała się do jednego z moteli, który znajdował się w miejscowości, gdzie studiowała, zostawiła obok siebie szczegółowy list, wyjaśniający policji co zrobiła, dla pokojówki, która znalazła jej ciało pozostawiła napiwek, mający wynagrodzić jej szokujące odkrycie oraz instrukcje, co ma zrobić, gdy już ją znajdzie, a prędzej przygotowała listy pożegnalne dla rodziców i Cody, których wysłanie zaplanowała z dużym wyprzedzeniem. Nie było więc wątpliwości, że Meg planowała to już od bardzo dawna. Jakiś czas po odkryciu tej strasznej i szokującej prawdy, Cody została poproszona przez rodziców zmarłej przyjaciółki o udanie się do jej akademika i zabranie jej rzeczy. Sprawa Meg spędza jej jednak sen z powiek, dlatego bohaterka postanawia sama odkryć przyczynę postępowań przyjaciółki.
Muszę przyznać, że jestem tą książką troszkę zawiedziona. Po przeczytaniu tylu wspaniałych powieści z pod pióra Gayle Forman, czytając Byłam tu trochę się wynudziłam. Najgorszy moim zdaniem był początek, gdyż choć prezentował sobą ciekawą historię został przedstawiony w dość pospolity sposób. Obawiałam się, że tak będzie przez całą powieść, jednakże z czasem akcja trochę bardziej się rozkręciła i dale czytało mi się dosyć dobrze.
Główną bohaterką jest tutaj niejaka Cody, która po śmierci swojej najlepszej i jak dotąd jedynej przyjaciółki zaczyna popadać w rozpacz, a wszystko bez Meg powoli przestaje mieć dla niej sens. Dziewczyna nie może pojąć, dlaczego jej tak pozytywnie nastawiona do świata przyjaciółka postanowiła popełnić samobójstwo. Obwinia się częściowo za to, co się stało i za to, że nie była w stanie odwieźć Meg od jej pomysłu. Nie da się ukryć, że Cody bardzo zagubiła się po śmierci Meg i nie bardzo wiedziała, jak ma poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. W końcu doszła do wniosku, że jedynie odkrycie prawdy pomoże jej zaznać spokój, jednak nie dopuszczała do siebie wiadomości, że czasem po prostu jest lepiej zostawić jakąś sytuację niewyjaśnioną.
To, co spodobało mi się w przypadku Byłam tu, to jak zawsze w przypadku książek Gayle Forman, ogromne grono wspaniałych i mający jakiś wpływ na nasze życie bohaterów - tych ważnych i tych mniej ważnych. Każdy z nich ma jakiś wpływ na poznawaną przez nas historię i życie głównego bohatera i gdyby któregoś z nich zabrakło całą fabuła nie byłaby już taka wyjątkowa. Ciekawe jest to, że autorka pisząc tą powieść zainspirowała się prawdziwymi zdarzeniami. Dzięki temu zyskała ona w moich oczach jeszcze bardziej.
Jak już wspominałam sama fabuła nie jest zła, lecz została przedstawiona w trochę nudny sposób. Sięgając po Byłam tu liczyłam zdecydowanie na coś bardziej ciekawego, Nie oznacza to jednak, że książka mi się nie podobała i odradzam wam sięgnięcie po nią. Wręcz przeciwnie, myślę, że warto zapoznać się z tą smutną i ściskającą za serce historią prawdziwej przyjaźni, gdyż może ona zdecydowanie nas wiele nauczyć. Bardzo spodobał mi się tu wątek miłosny, jaki przedstawiła nam autorka, oraz sam wątek śmierci samobójczej Meg, który z czasem rozwijającej się fabuły zaskakiwał mnie coraz bardziej. Pod sam koniec nie dowierzałam, że coś takiego mogło mieć miejsce. Tak więc jak sami widzicie, książka nie należy do tych tragicznych, ma bardzo wiele zalet, dla których zdecydowanie warto się z nią zapoznać. Mimo, iż uważam ją za najgorszą z twórczości autorki, to jednak z całą pewnością dalej będę wyczekiwać na jej kolejne powieści by móc się przekonać, czy nadal będzie znajdowała się ona w gronie moich ulubionych autorów.
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2016/01/82-byam-tu.html
Nagła i samobójcza śmierć Meg wstrząsnęła dosłownie wszystkimi, a już zwłaszcza jej najlepszą przyjaciółką Cody, z którą znała się praktycznie całe życie. Nikt nie spodziewał się, że tak pełna życia i dobroć osoba jak Meg może zmagać się z wewnętrznymi demonami, z którymi nie...
2016-01-16
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2016/01/85-ze-dziewczyny-nie-umieraja.html
Alexis mieszka wraz ze swoją młodszą siostrą Kasey oraz rodzicami w starym, przerażającym, jednakże bardzo niezwykłym domu. Choć przeprowadzili się do niego już kilka lat temu w dziewczynie nadal czasem wzbudza on niepokój. Nie ma się jednak co temu dziwić, w końcu taki dom jak ich w każdym budziłby grozę. Pewnego razu Alexis dostrzega, że coś dzieje się z jej młodszą siostrą. Niektóre dziwne zachowania Kasey, będące codziennością u dziecka, zamiast przemijać, tak jak to zwyczajnie powinno się stać, zaczynają się wzmagać. Dziewczyna nie ma żadnych przyjaciół, a przez swoich rówieśników uważana jest za dziwadło. Dodatkowo w domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a wszystko to ma miejsce, gdy w pobliżu znajduje się Kasey. Czy za tym tajemniczym domem może kryć się jakaś tajemnica, która ma wpływ na zachowanie siostry Alexis?
Złe dziewczyny nie umierają to pierwsza część serii o tym samym tytule autorstwa Katie Alender. Już gdy tylko ujrzałam tą genialną i niezwykle tajemniczą okładkę wiedziałam, że będę musiała zapoznać się z tą historią. Sam tytuł mówi nam już, że nie znajdziemy tu przesłodzonej historii pełnej happy end'ów. Powieść ta to jedna wielka mroczna zagadka, którą czytelnik odkrywa z każdą kolejną przeczytaną stroną.
Całą historię poznajemy za pośrednictwem Alexis. To typ buntowniczki, który nie da sobie w kaszę dmuchać. Łatwo domyślić się, że taki wizerunek, oraz bardzo wyróżniające się różowe włosy nie budzą zaufania i aprobaty wśród jej rówieśników i współmieszkańców. Prócz niej bardzo ważną postacią powieści jest jej siostra Kasey. Ma ona nietypową pasję, jaką jest kolekcjonowanie lalek.Z czasem zmienia się to jednak w jej obsesję, która bardzo zaczyna niepokoić Alexis.
Powieść ta otoczona jest niezwykłą aurą tajemniczości i grozy. Nie ma się tu jednak co obawiać, gdyż nie jest ona wcale taka straszna, jaką może się wydawać. Bardzo spodobała mi się fabuła, jaką na kartach Złe dziewczyny nie umierają przedstawiła autorka. Z każdą kolejną przewróconą stroną ciekawiła mnie ona coraz bardziej i strasznie chciałam dowiedzieć się, co też będzie dalej. Dotychczas nie miałam okazji zapoznać się z taką historią, dlatego jest ona dla mnie niezwykle oryginalna. Spodobało mi się to, iż mimo tego, że występował tu wątek miłosny, był on tylko drobnym dodatkiem, który miał na celu wprowadzić nieco urozmaicenia. Nie był on wcale nachalny, lecz bardzo przyjemny. Katie Alender ma interesujący styl, dzięki któremu książkę czyta się bardzo szybko. Pierwsze spotkanie z jej twórczością uznaję za bardzo udane i nie mogę się wręcz doczekać na kolejne powieści z pod pióra autorki.
Książkę oczywiście jak najbardziej polecam, gdyż jest to moim zdaniem świetne oderwanie się od tych wszystkich przesłodzonych romantycznych historii, które ostatnio zawładnęły rynkiem wydawniczym. Jest ona niezwykle wciągająca, a towarzyszący całej lekturze tajemniczy i mroczny klimat czyni ją tylko jeszcze bardziej interesującą. Jest to moim zdaniem kawał na prawdę bardzo interesującej powieści, z którą z całą pewnością należy się zapoznać. Ja sama z wielką niecierpliwością czekam na kolejne części serii, które mam nadzieję, ukażą się jak najszybciej. Jednym słowem, polecam!
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2016/01/85-ze-dziewczyny-nie-umieraja.html
Alexis mieszka wraz ze swoją młodszą siostrą Kasey oraz rodzicami w starym, przerażającym, jednakże bardzo niezwykłym domu. Choć przeprowadzili się do niego już kilka lat temu w dziewczynie nadal czasem wzbudza on niepokój. Nie ma się jednak co temu dziwić, w...
2016-05-23
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/05/106-od-zej-do-przekletej.html
Po tym, co zaledwie rok temu spotkało Alexis i jej rodzinę, dziewczyna z całą pewnością nie zaważy się już mieszać w żadne podejrzane i nadprzyrodzone sytuacje. Z całą pewnością byłaby to nauczka dla każdego z nas. To jednak, co się wydarzyło już nigdy nie pozostanie tylko mglistym wspomnienie,. Kasey w końcu opuściła ośrodek, w którym musiała spędzić rok, teraz musi zacząć normalne życie wśród swoich rówieśników. Oficjalna plotka niczym ma się do tego z czym musiała zmierzyć się Kasey, jednak dla zachowania pozorów i ułatwienia jej powrotu do normalności cała rodzina uznała, że lepiej nie mówić, iż miała ona do czynienia z wściekłym duchem Sary, który chciał, aby zabiła całą swoją rodzinę. Od tej chwili Kasey musi radzić sobie sama, w końcu Lexi nie może całe życie pełnić roli jej obrońcy. Dlatego więc, gdy dziewczynie udaje się poznać nowe dziewczyny, cała rodzina odczuwa wielką ulgę z sukcesów najmłodszej córki. Dla Lexi coś jednak nie gra, cała ta grupa nowych przyjaciółek jej siostry jest bardzo mocno podejrzana. Z dnia na dzień wszystkie dziewczęta zaczynają się robić piękniejsze, zgrabniejsze i bardziej dystyngowane. Chcąc nie chcą Alexis musi znów zacząć działać, bo czy to możliwe, aby dziewczyny znów wplątały się w jakąś nadprzyrodzoną sytuację?
Odnoszę wrażenie, jakbym całkowicie niedawno sięgała dopiero po pierwszy tom serii Złe dziewczyny nie umierają. Książka ta niezwykle zauroczyła mnie tym, że chociaż nawiązuje do motywów spirytystycznych, raczej nie można określić jej mianem powieści fantastycznej. W końcu każdego z nas mogłoby spotkać to, co spotkało Alexis i Kasey. Dziewczyny miały to szczęście, że udało im się pokonać złego ducha, jednakże jak się okazuje przeszłość nie chce pójść sobie w niepamięć.
W Od złej do przeklętej również pierwsze skrzypce gra Lexi. Tak jak było to w przypadku powieści Złe dziewczyny nie umierają, tak samo tutaj pełni ona funkcję narratora i głównego bohatera. Co ciekawe jednak tutaj to ona staje się po części ofiarą, a jej siostra tą, która stara się ją w jakiś sposób uratować. Zacznijmy jednak od początku. Po wydarzeniach z przed roku w życiu Lexi zaszło wiele wydawać by się mogło raczej drobnych zmian, które mimo wszystko raczej nie miały by miejsca gdyby nie duch Sary. Dziewczyna jest w udanym związku i nie nienawidzi wszystkich tak bardzo jak to było wcześniej. Przyjaźni się z ludźmi, których wcześniej wyśmiewała, stara się żyć zgodnie z prawem i rozwijać swoje umiejętności fotograficzne. Można śmiało powiedzieć, że zaczęła postrzegać życie z nieco innej perspektywy. Zdecydowanie jednak nie pozbyła się całej tej Alexis, którą była rok temu - nadal jest buntownicza i uparta. Po powrocie Kasey do domu jest też bardzo czujna, w końcu skoro jej siostrę już raz opętał duch, może się to zdarzyć ponownie. Jednak teraz coś się zmieniło, tym razem przez nieuwagę to Lexi wpadła w szpony ciemności...
To, co otrzymałam w tej książce pod względem fabuły bardzo mi się spodobało. Szczerze, to nie spodziewałam się, że otrzymam tu coś aż tak dobrego. Śmiało mogę powiedzieć, że historia przedstawiona w Od złej do przeklętej wciągnęła mnie o wiele mocniej niż ta z pierwszego tomu serii. Autorka nadal trzyma ten sam świetny poziom co poprzednio, a to tylko jeszcze bardziej sprawiało mi ogromną przyjemność z czytania. Bardzo spodobało mi się to, że w tutaj możemy poznać poznanych wcześniej bohaterów (niektórych zaledwie przelotnie) od tej innej, powoli opętywanej strony. Jak się okazuje to, co czytaliśmy na temat danej osoby w pierwszej części, tutaj może okazać się całkowitą nieprawdą, a zmiana wielkim zaskoczeniem. Wszystko zostało tu jednak tak zaplanowane - nie jest to dzieło przypadku, czy zboczenia autorki z głównej ścieżki powieści. To co Katie Alender nam tu przedstawia to dokładnie obmyślony plan, w którym wszystko składa się w ścisłą całość.
Od złej do przeklętej zaskakuje niezwykłą fabułą, ciągłymi zwrotami akcji oraz nieprzewidywalnym zakończeniem. Doskonale widać tu, że autorka musiała się mocno napracować, aby wszystko było spójne, jednakże jej praca z całą pewnością się opłaciła. Otrzymałam świetną kontynuację dobrze zapowiadającej się serii, przy której zdecydowanie nie da się nudzić. Pochłania się ją jednym tchem, a po zakończeniu lektury pragnie się poznać dalszą część. Całej serii wciąż towarzyszy nutka tajemniczości i lekkiej grozy, którą na pewno każdy z nas polubi. Ma ona swój niepowtarzalny charakter, który czyni ją jeszcze bardziej wyjątkową. Ja jestem jak najbardziej na tak i mam nadzieję, że tak samo będzie w waszym przypadku!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/05/106-od-zej-do-przekletej.html
Po tym, co zaledwie rok temu spotkało Alexis i jej rodzinę, dziewczyna z całą pewnością nie zaważy się już mieszać w żadne podejrzane i nadprzyrodzone sytuacje. Z całą pewnością byłaby to nauczka dla każdego z nas. To jednak, co się wydarzyło już nigdy nie...
2016-11-01
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/11/133-czy-wspominaam-ze-za-toba-tesknie.html
Po tym, jak Eden i Tyler powiedzieli swoim rodzicom o uczuciu, jakie ich łączy i po następującej po tym niespodziewanej ucieczce Tylera, Eden całkowicie się załamuje. Z początku ma nadzieję, że chłopak wyjechał tylko na chwilę, bo ciężko było mu z całą tą sytuacją, jednak gdy dni zamieniają się w miesiące, a miesiące w cały rok, Eden coraz bardziej zamiast tęsknoty i straty zaczyna odczuwać ogromny gniew. Gdy jego nie było w pobliżu, to Eden musiała znosić wszystkie te okropne komentarze pod swoim adresem, liczne krzywe spojrzenia każdego, kto tylko ją znał, czy w końcu ogromną odrazę, jaką obdarzali ją jej ojciec oraz jeden z przyrodnich braci. Lecz jednak pewnego dnia Tyler wraca, jak gdyby nigdy nic i nie może zrozumieć, dlaczego Eden go nienawidzi. Czy uda im się w końcu żyć u swojego boku mimo opinii społeczności?
Pamiętam, że pierwsza część serii DIMILY strasznie mocno mi się spodobała i choć druga już zachwyciła mnie nieco mniej, to i tak z wielką niecierpliwością czekałam na moment, w którym będę mogła w końcu poznać zakończenie całej serii. Owszem, nie obyło się bez obaw, że może jednak autorka nie przygotowała nic spektakularnego. przez co po lekturze będę odczuwała na prawdę spory niedosyt, jednak ciekawość zwyciężyła. Czy moje obawy się sprawdziły, czy jednak Czy wspominałam, że za Tobą tęsknię? okazała się fantastycznym podsumowaniem całej serii?
Nie raz wspominałam już, że mam wielką słabość do tych niegrzecznych bohaterów literackich płci męskiej. Nic więc dziwnego, że już od pierwszego momentu zwyczajnie zakochałam się w Tylerze. W drugiej części serii widziałam już, że w bohaterze coraz to mocniej zachodzi zmiana, która ma go sprowadzić "na dobrą drogę". Domyślałam się, że już w ostatnim tomie Tyler będzie się mocno różnił od tego, co było na początku, jednak nie spodziewałam się, że będzie to aż tak wielka różnica. I wiecie co.... nie do końca mi się ona spodobała. Nie zrozumcie mnie źle, fajnie, że pod wpływem wszystkich tych wydarzeń, które poznajemy podczas czytania wszystkich książek serii, zaszła w nim zmiana na lepsze, jednak osobiście uważam, że autorka prawie w stu procentach zmieniła jego osobę. Owszem, ten nowy Tyler również jest świetny, jednak jak dla mnie to już nie jest ta postać, którą pokochałam na samym początku. Według mnie to bardzo sprzyja na niekorzyść całej historii, gdyż na pewno znajdą się takie osoby, które będą myśleć dokładnie tak samo jak ja.
Ciekawym pomysłem było jednak stworzenie przez Tylera miejsca, do którego dzieciaki, które nie miały co ze sobą zrobić, lub miały jakieś problemy z którymi same nie mogły sobie poradzić, mogły się udać, by w końcu spotkać się z pomocą ze strony Tylera i Emily. Myślę, że taka inicjatywa jak najbardziej pasuje do chłopaka (i tego starego i tego odmienionego), jednocześnie cieszę się jednak, że autorka nie skupiła się na tym wątku aż za bardzo, gdyż mogłoby to zdominować całą historię.
Estelle Maskame bardzo dobrze poradziła sobie również z przedstawieniem konfliktu pomiędzy Eden i Tylerem, a ojcem dziewczyny i bratem pary. Jak dla mnie był on bardzo realistyczny i cały czas z wielką niecierpliwością śledziłam każdą kolejną kłótnię, by móc się przekonać jak wszystko koniec końców się zakończy. Czuję jednak lekki niedosyt po tym, jak autorka przedstawiła końcówkę powieści, gdyż pozostało mi po niej na prawdę sporo pytań, na które chyba już nigdy nie otrzymam odpowiedzi. A to wielka szkoda.
Podsumowując więc, uważam, że Czy wspominałam, że za Tobą tęsknię? to dobra książka, jednak mogłaby być jeszcze lepsza. Kończąc ją nie odczuwałam potrzeby, by zapoznać się z nią w najbliższym czasie jeszcze raz i teraz mam jeszcze kilka pytań, które pewnie przez jakiś czas będą mnie jeszcze męczyć. Jednak na pewno nie można uznać jej za fatalną, gdyż to zdecydowanie nie prawda. Szkoda, że autorka do końca nie wykorzystała potencjału całej historii. Jednak jak mówiłam, uważam że to dobra książka i dobre zakończenie całej serii. Jeśli więc zastanawiacie się, że po nią sięgać zdecydowanie powiem tak, jednak nie nastawiajcie się na coś wielce spektakularnego.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/11/133-czy-wspominaam-ze-za-toba-tesknie.html
Po tym, jak Eden i Tyler powiedzieli swoim rodzicom o uczuciu, jakie ich łączy i po następującej po tym niespodziewanej ucieczce Tylera, Eden całkowicie się załamuje. Z początku ma nadzieję, że chłopak wyjechał tylko na chwilę, bo ciężko było mu z całą...
2016-03-15
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/03/96-czy-wspominaem-ze-cie-potrzebuje.html
Od czasu, gdy Eden postanowiła rozstać się z Tylerem, minęło dokładnie 359 dni. Rozstanie nie oznaczało jednak, że przybrane rodzeństwo będzie się trzymało od siebie całkowicie z daleka. Po tym, jak Tyler wyjechał do Nowego Jorku w ramach programu, który miał pomóc mu poradzić sobie z jego przeszłością, bohaterowie utrzymują ze sobą stały kontakt. Telefonują do siebie w każdej wolnej chwili, by dzielić się wzajemnie nowinkami ze swojego życia. Eden postanowiła ułożyć sobie życie u boku Dean'a - najlepszego przyjaciela Tylera - i w końcu zapomnieć, o tym, co niegdyś łączyło ją z jej przyrodnim bratem. Gdy jednak dziewczyna przylatuje na wakacje do niego w odwiedziny, uczucia w jednej chwili odradzają się na nowo i Eden już wie, że nigdy nie pozbędzie się tego, co czuje do Tylera.
Po lekturze Czy wspominałam, że Cię kocham? nie mogłam wprost doczekać się kontynuacji serii. Książka zakończyła się w takim momencie, że nie było mocnych, aby oderwać mnie od poznania dalszego ciągu. Estelle Maskame zdecydowanie utrzymała poziom, jaki narzuciła sobie w pierwszej części serii Dimily, a był on na prawdę bardzo wysoki.
W tej części pomiędzy Eden i Tylerem na nowo rozkwita uczucie, jakie dwa lata temu postanowili zakończyć w Santa Monica. Teraz jednak Tyler jest w Nowym Jorku, bohaterowie nie widzieli się od prawie roku - jak się okazuje to wcale nie ostudziło ich uczuć. Autorka zabiera nas we wspaniałą podróż po ulicach miasta, które nigdy nie śpi. Mając za przewodnika Tylera, razem z Eden podążamy po najpopularniejszych ulicach Nowego Jorku i podziwiamy to, co miasto ma do zaoferowania turystom. Estelle Maskame fantastycznie wręcz poradziła sobie z opisami tych wszystkich miejsc i choć sama nigdy nie byłam w Nowym Jorku, znam go tylko i wyłącznie z filmów i seriali, czytając Czy wspominałem, że Cię potrzebuję? czułam się, jakbym sama tam była. Szczegółowe (lecz oczywiście bez przesady) opisy idealnie odwzorowały zarówno wygląd miasta, jak i samą jego fantastyczną atmosferę.
Sama fabuła, choć zdecydowanie przemyślana w każdym najdrobniejszym szczególe, w porównaniu z pierwszą częścią serii Dimily, nieco mnie nudziła. Nie była ona oczywiście zła, wręcz przeciwnie, autorka na prawdę świetnie się spisała, jednakże w Czy wspominałem, że Cię potrzebuję? mamy do czynienia z pewnymi zmianami charakteru bohaterów (zarówno w głównej mierze Tylera, jak i Eden), które mają moim zdaniem znaczący wpływ na fabułę. Jest to jednak taki drobny minus, który z całą pewnością nie szkodzi całej książce i nie powinno się z niej rezygnować właśnie z tego powodu.
W Czy wspominałem, że Cię potrzebuję? dzieje się na prawdę dużo, a samo zakończenie z całą pewnością dla niejednego z was okaże się być ogromnym zaskoczeniem. Tak jak było to w przypadku Czy wspominałam, że Cię kocham? jeszcze bardziej zachęca ono, do sięgnięcia po trzecią część serii, która moim zdaniem przyniesie nam coś na prawdę fantastycznego. Osobiście jak najbardziej polecam wam tą powieść Estelle Maskame, gdyż zdecydowanie warto się z nią zapoznać. Czytając dalszą cześć przygód Eden i Tylera jeszcze bardziej tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że jej autorka to prawdziwy geniusz w swojej dziedzinie. Myślę więc, że decydując się na zapoznanie z Czy wspominałem, że Cię potrzebuję? zdecydowanie nie będziecie żałować swojej decyzji.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/03/96-czy-wspominaem-ze-cie-potrzebuje.html
Od czasu, gdy Eden postanowiła rozstać się z Tylerem, minęło dokładnie 359 dni. Rozstanie nie oznaczało jednak, że przybrane rodzeństwo będzie się trzymało od siebie całkowicie z daleka. Po tym, jak Tyler wyjechał do Nowego Jorku w ramach programu, który...
2016-06-26
Recenzja dostępna również na blogu:http://about-katherine.blogspot.com/2016/06/115-serce-ze-szka.html
uli zostaje zaproszona przez wydawcę swojego ojca do spędzenia wraz z nim świątecznych ferii w jego rezydencji na wyspie Martha's Vineyard. Nie chodzi jednak o beztroskie spędzanie czasu, lecz dotrzymywanie towarzystwa pogrążonemu w depresji Davidowi Bellowi - synowi Jasona Bella - którego narzeczona stała się ofiarą śmiertelnego wypadku. Wszyscy uważają, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek, jednakże David jest przekonany, że to przez niego Charlie rzuciła się z klifu Gay Head. Zarówno Jason Bell, jak i ojciec Juli uważają, że dzięki jej bezpośredniości i pogodzie ducha uda jej się w końcu dotrzeć do chłopaka i sprawić, by otrząsnął się po tragedii, która go spotkała. Jednak Davidowi wcale się ten pomysł nie podoba i od samego początku jest dla niej niezwykle oschły, uprzedzony i gburowaty. Nie ukrywa też faktu, że wcale nie chciał widzieć jej w swoim domu. Z czasem jednak Juli odkrywa, że mimo ogromnie grubego muru, jaki bohaterów wzniósł wokół siebie, czasem udaje się jej przez niego przebić. Nie wie jeszcze jednak, w co tak na prawdę się wpakowała, ani że na rodzinie Bellów ciąży przerażająca klątwa, która z czasem może dotyczyć także jej
Nie raz już wspominałam, że bardzo lubię czytać książki, o których wiem stosunkowo mało, tzn. nie przeglądałam żadnych recenzji na temat książki, jak dotąd nie miałam pojęcia o istnieniu jej autora , nie zagłębiałam się zbytnio w jej fabule - znałam ją tylko i wyłącznie na podstawie opisu z okładki, z którym zapoznałam się stosunkowo dawno. Mówiąc prościej uwielbiam brnąć w nieznane. Mam wówczas otwarty na różne scenariusze umysł i wszystko poznaję z jeszcze większą ciekawością. Nie mam również żadnych uprzedzeń co do fabuły, nie wiem, czego mogę się po niej spodziewać, a co za tym idzie nie rozczaruję się, gdy to, czego od konkretnej powieści się spodziewałam okaże się być zupełnie czymś innym niż to, co koniec końców otrzymałam. Takie właśnie czytanie jest dla mnie najbardziej satysfakcjonujące. Tak też było w przypadku Serca ze szkła - kiedyś zapoznałam się tylko z jej opisem, który jednak nie zdradzał zbyt wiele. I tym razem jednak przekonałam się, że czasem im mniej wiemy na temat jakiejś powieści, tym większą radość czerpiemy z jej czytania!
W przeciwieństwie do okładki książki, która mimo pewnych mrocznych elementów jest moim zdaniem niezwykle radosna (dzięki temu różowemu kolorowi), środek już od samego początku pokazuje nam, że nie takiej powieści do końca możemy się tutaj spodziewać. Serce ze szkła utrzymana jest w niezwykle tajemniczym, chłodnym i lekko groźnym klimacie, który ja po prostu uwielbiam. Idealnie oddaje to ten fantastyczny charakter książki, który tak bardzo mi się spodobał. Taki klimat nie jest jednak dziełem przypadku - to efekt zamierzony, który doskonale wpasowuje się w fabułę.
Prócz okładki drugim wielkim kontrastem jest tutaj główna bohaterka dzieła Kathrin Lange, a mianowicie Juli. To dziewczyna pełna fantastycznej energii, humoru i niespotykanej radości życia. Jest to jedna z tych bohaterek książkowych, których moim zdaniem po prostu nie da się nie lubić. Mimo bowiem tak wielu pozytywnych cech dziewczyna nie wywyższa się, wręcz przeciwnie uważa się za całkiem normalną i niczym nie wyróżniającą się osobę, co tylko jeszcze bardziej czynie ją niesamowicie przyjazną. W każdym bądź razie nie ma w niej ani grama smutku, czy rozpaczy. Jest więc całkowitym przeciwieństwem pogrążonego w depresji i nienawiści zarówno do siebie, jak i do innych Davida Bella. Bardzo spodobało mi się to, że podczas lektury dostrzegamy, że podczas pobytu w Sorrow (rodzinnej posiadłości Davida) Juli bardzo szybko zaczyna doświadczać właśnie tych uczuć, których w ogóle byśmy się po niej nie spodziewali - uczucie bezradności, smutku, rozpaczy i całkowitej samotności. Nic nie dzieje się jednak bez przyczyny, a Juli postanawia tą przyczynę odnaleźć.
Nie zdziwiło mnie również, jak bardzo spodobała mi się postać Davida. Powiedział on, że dziewczyny takie jak Juli lubią chłopców z problemami. Myślę, że ja również zaliczam się do tego grona (przynajmniej zgadza się to w przypadku tych książkowych chłopców). Niezwykle spodobała mi się w nim ta tajemnica, którą cały czas starał się ukryć przed wszystkimi ze swojego otoczenia. Doskonale widać, że chłopak cierpi, gdyż ma problem, z którym nie potrafi sobie sam poradzić. Z każdą kolejną stroną, dzięki osobie Juli, poznajemy go też z tej troszeczkę bardziej radosnej strony, co jeszcze bardziej sprawiało, że pałałam do niego coraz to większą sympatią. Stał się on więc kolejnym z moich ulubionych książkowych bohaterów!
No dobrze, ale co tak właściwie kryje w sobie ta powieść? Nie wiem czemu, ale sama cały czas myślałam, że jest to kolejna powieść paranormal romance, gdzie podczas lektury będą towarzyszyć mi istoty nadprzyrodzone różnej maści. Teraz, gdy o tym myślę, nie mam pojęcia, dlaczego właśnie to sobie ubzdurałam. Idąc za tym tokiem myślenia obawiałam się, że książka mi się nie spodoba, gdyż w tego typu powieściach gustowałam kilka lat temu i teraz większość z nich nieco mnie nudzi. Uspokajam więc tych, którzy myśleli podobnie do mnie, to nie jest kolejna powieść, gdzie znów będziemy mieć styczność z istotami paranormalnymi! Jest tu jednak jeden motyw, który w jakimś stopniu nawiązuje troszkę do idei paranormal. Otóż krąży legenda, że Sorrow, a raczej klif Gay Head, na którym posiadłość została zbudowana, został przeklęty przez niejaką Madeline Bower, która w tysiąc osiemset osiemdziesiątym czwartym roku zginęła na pokładzie statku "City of Columbus", który podczas sztormu wpadł na podwodne skały. Wszystko działo się w pobliżu klifów, a że Madeline miała akurat wyjść za mąż przeklęła to miejsce, by nikt już tam nie zaznał miłości. Cała fabuła krąży więc wokół tej legendy oraz postaci Madeline. Bardzo spodobało mi się tu jednak to, że wbrew powieściom paranormal romance, gdzie pojawienie się wampirów, wilkołaków, czy innych jeszcze tego typu stworzeń w naszym życiu jest niezwykle mało prawdopodobne. Tutaj jednak motyw klątwy i duchów może w gruncie rzeczy dotknąć każdego z nasz, co czyni ta powieść moim zdaniem niezwykle wiarygodną. Motyw utrzymany w Sercu ze szkła niezwykle mi się spodobał,a dodatkowo fakt, iż wszystko to autorka oparła na powieści Rebeka jeszcze bardziej tylko mnie zaciekawił.
Jednym z mocnych punktów tej powieści jest niewątpliwie jej zakończenie, które odsłania w końcu wszystkie tajemnice, z którymi cały czas zmagamy się na kartach powieści, byśmy mogli odkryć, że wszystko to, o czym myśleliśmy, że jest prawdziwe, tak na prawdę kryje za sobą coś zupełnie innego, czego z całą pewnością się nie spodziewaliśmy. Osobiście nie dość, że przeżyłam ogromny szok, to jeszcze doznałam mini zawału serca. Ale dlaczego? Tego już wam nie zdradzę, gdyż pozbawiłabym was całej radości z czytania ów książki. Myślę jednak, że ci, którzy mają już za sobą lekturę Serca ze szkła doskonale wiedzą, co mam na myśli!
Spodobał mi się również styl autorki - potrafiła w bardzo prosty i przyjemny sposób przedstawić miejscami nieco zawiłą fabułę, a dodatkowo jej słowa potrafią tak przyciągnąć do siebie czytelnika, że bardzo trudno oderwać się od lektury.
Podsumowując więc, nie spodziewałam się, że Serce ze szkła okaże się być tak fantastyczną książką! Okładka i opis w ogóle nie są w stanie przygotować nas do tego, co znajdziemy w środku, co jak dla mnie jest wręcz idealne. Porusza ona w sobie te klimaty, które osobiście uwielbiam i które za każdym razem sprawiają, że nie mogę się oderwać od czytanej przeze mnie książki - i tym razem otrzymałam coś równie wspaniałego. Czytając cały czas otoczeni jesteśmy niezwykłym klimatem z ogromną dozą tajemniczości. Autorka wykonała na prawdę świetne zadanie tworząc Serce ze szkła. Jak dla mnie książka ta posiada wiele z tych cech, które składają się na fantastyczną książkę - wspaniałych, ciekawych i niezwykle różniących się bohaterów, niebanalną fabułę, nawiązanie do innego dzieła i umiejętne umieszczenie go w całej powieści, idealne wręcz zakończenie no i w końcu ten genialny tajemniczy klimat! Dla mnie jest to prawie definicja ideału.
Z wielką niecierpliwością czekam na moment, w którym będę mogła zapoznać się z kontynuacją powieści i mam nadzieję, że podejdę do niej z równie wielkim spokojem i dystansem, jak do Serca ze szkła. Liczę na to, że się nie zwiodę, gdyż byłaby to wówczas wielka strata.
Recenzja dostępna również na blogu:http://about-katherine.blogspot.com/2016/06/115-serce-ze-szka.html
uli zostaje zaproszona przez wydawcę swojego ojca do spędzenia wraz z nim świątecznych ferii w jego rezydencji na wyspie Martha's Vineyard. Nie chodzi jednak o beztroskie spędzanie czasu, lecz dotrzymywanie towarzystwa pogrążonemu w depresji Davidowi Bellowi - synowi...
2016-01-19
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2016/01/86-kuracja-samobojcow.html
Sloane i Jamesowi udało się uciec z ich rodzinnego miasta, lecz program nadal siedzi im na karku. Od siostry Michaela Realma dowiedzieli się, gdzie mają się kierować, by trafić do chłopaka, a co za tym idzie, przyłączyć się do buntowników. Czasem jednak nawet najlepsze plany potrafią legnąć w gruzach i aby chronić siebie - swoje życie i wspomnienia, trzeba robić coś, czego niegdyś nigdy byśmy nie zrobili. Bohaterowie więc przyłączają się do grupy buntowników z hardą i pewną siebie Dallas na czele. Buntownicy postanowili pomóc w ukrywaniu się Sloane i Jamesa przed ścigającym ich programem, do czasu, aż nie znajdą sposobu, jak obalić jego ideę. Nie wiedzą oni jednak, że Sloane jest w posiadaniu pewnej małej i tajemniczej tabletki, która może stać się kluczem do rozwiązania wszystkich ich problemów. Jednak w czasach programu nikomu już nie można ufać, bo każdy może okazać się zdrajcą...
Kuracja samobójców to drugi tom fascynującej serii Program, poruszającej motyw tajemniczej epidemii, która skłania młodych ludzi do popełniania samobójstw. Po przeczytaniu jej pierwszej części - Plagi samobójców byłam oszołomiona tym, co udało mi się poznać na kartach powieści, jednakże po zakończeniu Kuracji samobójców jestem po prostu oczarowana, gdyż to, co tam poznałam niesamowicie mi się spodobało.
W Kuracji... poznajemy dalsze losy bohaterów, których zdążyliśmy poznać już podczas lektury Plagi samobójców. Na tym jednak się nie kończy, gdyż autorka wprowadziła tu wiele nowych i niezwykle ważnych dla całej fabuły bohaterów, jak chociażby samego twórcę programu - Artura Pritcharda. Bardzo spodobało mi się to, że tworząc drugą część Programu, autorka zaczęła ją dokładnie od tego samego momentu, na którym skończyła się jej poprzedniczka. Nie ma tam żadnego owijania w bawełnę i niepotrzebnych opisów. Czujemy się po prostu tak, jakbyśmy po wcześniejszym wciśnięciu pauzy, wznowili oglądanie całej historii. Może dla niektórych jest to raczej nieważny szczegół, jednakże dla mnie bardzo się on liczy.
Spodobało mi się również to, że Sloane i James, których dobrze już poznałam na stronach Plagi samobójców nadal byli tacy, jak ich zapamiętałam. Nie chodzi mi tu o zmiany, jakie wywołał w nich program, bo takie oczywiście są, lecz jest to oczywiste po przeżyciu tego, czego oni doświadczyli. Mam tu na myśli to, że autorka dobrze ich sobie wykreowała i starała się, by wciąż byli tacy sami, by utrzymali swój charakter.
No i teraz punkt kulminacyjny, czyli ta genialna fabuła. To, co przedstawiła tu Suzanne Young jest dla mnie wręcz mistrzostwem! Autorka wprowadziła wiele ciekawych i dobrze przemyślanych wątków. Początkowo skupiła się na samej ucieczce i współtowarzyszeniu buntownikom, jednakże dalsze wątki po prostu pobiły wszystko co było dotychczas. Widać, że Suzanne Young dobrze obmyśliła sobie całą koncepcję serii i trzymała się wyznaczonych przez siebie celów. Tak jak było to w przypadku Plagi samobójców, w Kuracji samobójców nie znajdziemy zbędnych opisów czy monologów, gdyż wszystko tworzy ze sobą wręcz idealną całość. Nie zawiodłam się również na stylu autorki, który był dokładnie taki, jak zapamiętałam go z pierwszej części serii. Czytało mi się wprost fantastycznie. Cały czas nie mogłam się oderwać od książki, gdyż bardzo chciałam wiedzieć, jak cała fabuła potoczy się dalej. Nie było ty nudy, cały czas coś się działo. Za takie coś Suzanne Young z całą pewnością zasłużyła sobie na ogromne brawa.
Bardzo zaskoczyło mnie to, iż prócz głównego elementu książki, czyli samej Kuracji samobójców znajdziemy tu także bardzo ciekawy dodatek - Rehabilitacja, którego głównych bohaterem jest sam Michael Realm. A czego dotyczy ten fragment? Tego już wam nie zdradzę, gdyż nie tylko zdradziłabym wam przez to zakończenie, ale również pozbawiła was tej frajdy, jaka towarzyszyła mi podczas czytania Rehabilitacji.
Bardzo rzadko zdarza mi się czytać dystopie. Powiem szczerze, że te idee jakichś tajemniczych chorób, czy co tam jeszcze możemy spotkać w powieściach tego typu, jakoś do mnie nie przemawiają. Jednakże, gdy tylko zobaczyłam okładkę Plagi samobójców wiedziała, że ta seria będzie inna i że muszę zapoznać się z historią Sloane. Po raz kolejny moja intuicja mnie nie zawiodła. Po prostu zakochałam się w całej tej fabule i czuję ogromny niedosyt, gdyż bardzo chciałabym zapoznać się już z Lekiem dla samobójców - trzecią książką z serii. Oczekuję od niej bardzo wiele i mam nadzieję, że się nie zawiodę i autorka nadal utrzyma tak wysoki poziom, jaki narzuciła sobie w Kuracji samobójców. Wam jak najbardziej polecam zapoznanie się z tą serią, jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z żadnym tomem, jak i z samą Kuracją samobójców, jeśli czytaliście już pierwszą część Programu. Uwierzcie mi, że jeśli tego nie zrobicie będziecie bardzo mocno żałować i ominie was kawał na prawdę genialnej lektury, obok której, po prostu nie można przejść obojętnie.
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2016/01/86-kuracja-samobojcow.html
Sloane i Jamesowi udało się uciec z ich rodzinnego miasta, lecz program nadal siedzi im na karku. Od siostry Michaela Realma dowiedzieli się, gdzie mają się kierować, by trafić do chłopaka, a co za tym idzie, przyłączyć się do buntowników. Czasem jednak nawet...
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/07/117-chopak-na-zastepstwo.html
Gia jest chyba najpopularniejszą dziewczyną w szkole - wszyscy ją znają i chcą się z nią przyjaźnić, pełni funkcję przewodniczącej samorządu szkolnego, ma doskonałe wyniki w nauce, fantastyczne przyjaciółki oraz idealnych rodziców. Do szczęścia brakuje jej jeszcze wspaniałego chłopaka, którego wbrew temu, co sądzą o tym jej przyjaciółki tak na prawdę ma. Problem polega jednak na tym, że choć Gia chodzi z Bradleyem już jakiś czas, nigdy jeszcze nie spotkał się z jej przyjaciółkami, a wspólne zdjęcia nie są niestety dowodem, którym dziewczyna by się mogła posłużyć. Gdy nadarza się w końcu na poznanie dziewczyn z Bradleyem, ten zrywa z Gią przed salą gimnastyczną, gdzie ma się odbyć bal maturalny, gdyż uważa, że wszystko co robi, robi pod publikę. Zrozpaczona tym, że przyjaciółki uznają ją za kłamczuchę postanawia coś z tym zrobić. Na parkingu, w jednym ze stojących tam aut zauważa chłopaka, który troszeczkę przypomina Bradleya. W końcu dziewczyny nigdy go w pełni nie widziały, więc w sumie każdy chłopak mógł by zostać Bradleyem. Pozostaje jednak kwestia przekonania nieznajomego do pomocy. Ten o dziwo bardzo szybko przystaje na jej propozycję. Czy jednak zastępczy Bradley może być dostatecznym rozwiązaniem? I kim tak na prawdę jest ten tajemniczy nieznajomy, który postanowił pomóc Gii?
Pierwsze, co muszę powiedzieć o tej książce to to, że ma ona po prostu prze-genialną okładkę! Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia i aż do teraz nie mogę oderwać od niej oczu. Idealnie pasuje ona moim zdaniem do tego, jaką historię możemy znaleźć w środku. Jest to jedna z nielicznych okładek, która po prostu świetnie odzwierciedla zawartość. Jest prosta i nie przekombinowana. Jednym słowem idealna!
Główną bohaterką i narratorką Chłopaka na zastępstwo jest niejaka Gia. Ciekawe było dla mnie to, że nie jest ona kolejną nieśmiałą, nieświadomą swojej urody bohaterką, która wiedzie dość szare i spokojne życie do czasu, aż spotka miłość swojego życia. Powiedziałabym, że Gia jest zupełnym przeciwieństwem właśnie takiej dziewczyny. Jest mądra, ładna i niezwykle popularna. W większość przypadków okazuje się również, że jest także zaborcza, uważa się za lepszą od innych, a gdy znajduje się w towarzystwie swojej paczki przyjaciół, potrafi być również wredna dla tych określanych mianem wyrzutków. Dotychczas chyba nie spotkałam się jeszcze w żadnej z przeczytanych przeze mnie książek z właśnie taką główną postacią. Autorzy zbyt mocno skupili się nie raz na przedstawianiu właśnie takiej niewinnej postaci, a moim zdaniem ciekawie jest też poznać punkt widzenia tej, która jest jej całkowitym przeciwieństwem. W pierwszej chwili więc gdy poznałam Gię obawiałam się, że się nie polubimy. Z początku wydawała mi się być ona całkowitym moim przeciwieństwem i myślałam, że tak już będzie przez całą powieść. Co ciekawe szybko możemy zorientować się, że Gia nie jest do końca taka, jak widzą ją jej przyjaciele czy rodzina. Dzięki tej książce możemy zobaczyć, im tak na prawdę jest. Koniec końców bardzo więc ją polubiłam i cieszę się, że ta znajomość z Haydenem pomogła jej dojrzeć prawdziwą siebie. Jeśli zaś chodzi o Haydena, czyli tytułowego chłopaka na zastępstwo, jego polubiłam praktycznie od pierwszych stron. To jedna z tych postaci, które potrafią czuć się swobodnie w towarzystwie praktycznie każdego, wprowadzają do powieści "życie", a ich obecność skłania wielu bohaterów do zastanowienia się nad sobą. Hayden ma niezwykłą charyzmę i wcale się nie dziwię, że Gia również go polubiłam, mimo iż prawie go nie znała.
Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi na myśli, jeśli myślę o fabule książki to zwyczajna, jednak tak zwyczajna, że aż wyjątkowa. Rzadko zdarza się, aby autor potrafił niezwykle normalny wątek fabuły przekształcić w coś fantastycznego, jednak jeśli to się zdarza, książki takie zdecydowanie zasługują na miano perełek. Mają one w sobie coś takiego, że choć historia jaką zawierają jest po prostu zwyczajna, codzienna, nie ma w niej nic niepowtarzalnego, to całość jest tak wciągająca i zapadająca w pamięć, że po prostu uważamy ją za genialną i jedyną w swoim rodzaju. Ja właśnie miałam tak w przypadku Chłopaka na zastępstwo. No bo powiedzmy sobie szczerze, co może być ciekawego w tym, że jakaś dziewczyna, którą chłopak rzuca przed balem maturalnym na szybko znajduje sobie zastępczego chłopaka na parkingu? A no właśnie może być i to właśnie znalazłam w tej książce! Nie wiem, jak autorka to zrobiła, ale mam nadzieję, że uda jej się to powtórzyć w przypadku jej kolejnych powieści. Książka ta jest po prostu cudowna - słowami nie idzie tego wyrazić, po prostu należy ją przeczytać!.
Co więcej mogę powiedzieć na temat Chłopaka na zastępstwo? Chyba tylko tyle, że koniecznie musicie ją przeczytać. Ja podczas całej lektury nie mogłam się od niej oderwać. Niesamowicie się cieszę, że natrafiłam na twórczość Kasie West i mam nadzieję, że kolejne jej powieści, za które trzymam kciuki, by ukazały się w Polsce, mnie nie zawiodą i będę mogła ponownie tak pozytywnie wyrazić swoje zdanie na ich temat. Nie czekajcie więc, tylko koniecznie zabierzcie się za Chłopaka na zastępstwo!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2016/07/117-chopak-na-zastepstwo.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGia jest chyba najpopularniejszą dziewczyną w szkole - wszyscy ją znają i chcą się z nią przyjaźnić, pełni funkcję przewodniczącej samorządu szkolnego, ma doskonałe wyniki w nauce, fantastyczne przyjaciółki oraz idealnych rodziców. Do szczęścia brakuje jej jeszcze...