-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2021-12-31
2021-11-27
2021-07-06
"Teraz i na zawsze" to druga pozycja od teamu Mikki Daughtry i Rachael Lippincott, jaką miałam okazję czytać. Pamiętam, że "Trzy kroki od siebie" podobała mi się, ale jednak "Teraz i na zawsze" zdecydowanie bardziej podziałała na moje emocje.
Mamy tutaj Kyle'a, który podczas wypadku samochodowego traci swoją ukochaną dziewczynę. Para zostaje rozdzielona jednak w kłótni, a to sprawia, że bohater w ogóle nie może pogodzić się ze śmiercią dziewczyny. Z czasem na cmentarzu poznaje Marley, która doskonale wie co to strata, a ich przyjaźń powoli przeradza się w coś więcej...
Pamiętam, że czytając z początku książkę miałam wrażenie, że nie spotykam się z niczym nowym. Im dalej jednak zagłębiałam się w fabułę, tym bardziej nie mogłam oderwać się od książki. Historii tej towarzyszy tak dużo emocji, że nie sposób nie mieć po jej lekturze książkowego kaca. Ale żeby nie było - nie jest to kolejna zwyczajna książka o miłości nastolatków - tu dzieje się coś znacznie więcej, co na pewno was zszokuje.
Innymi słowy "Teraz i na zawsze" to niesamowicie wciągająca książka, przepełnioną nastoletnim uczuciem i znanym już motywem miłości, który zdecydowanie udało się autorkom mocno podrasować. Mam wielką nadzieję, że również ta książka autorek zostanie zekranizowana - z całą pewnością pierwsza czekała bym na premierę filmu.
"Teraz i na zawsze" to druga pozycja od teamu Mikki Daughtry i Rachael Lippincott, jaką miałam okazję czytać. Pamiętam, że "Trzy kroki od siebie" podobała mi się, ale jednak "Teraz i na zawsze" zdecydowanie bardziej podziałała na moje emocje.
Mamy tutaj Kyle'a, który podczas wypadku samochodowego traci swoją ukochaną dziewczynę. Para zostaje rozdzielona jednak w kłótni, a...
2021-10-13
2021-09-24
2021-01-18
RECENZJA KSIĄŻKI DOSTĘPNA NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2021/02/przedpremierowo-niezwyka-modziezowka-w.html
Szczerze mówiąc byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej książki. Gdy dostałam propozycję jej recenzji, od razu chciałam odmówić - a to wszystko dlatego, że poezja jest zwyczajnie nie dla mnie. Nigdy nie rozumiałam tego gatunku i zawsze trzymałam się od niego z daleka. Jednakże połączenie poezji i młodzieżówki bardzo mnie zaintrygowało. Dodatkowo fakt, że "Projekt Prawda" to nie tylko wiersze, ale również fragmenty SMS-ów i e-mailów jeszcze bardziej mnie zaciekawił. Zacisnęłam więc pasa i postanowiłam dać szansę tej niecodziennej młodzieżówce. Czy było warto?
Cordelia jest niezwykle ambitną uczennicą. Razem z rodziną mieszka na Alasce a jej największą pasją jest poezja. W szkole dostaje zadanie - ma przygotować swój własny, indywidualny projekt na wybrany przez siebie temat i w dowolnej formie. Cordelia, oczywiście, postanawia wykorzystać do tego poezję, a całość ma opierać się na poszukiwaniu korzeni dziewczyny. Uważa ona bowiem, że kompletnie nie pasuje do swojej rodziny i chce zbadać, czy jej podejrzenia są słuszne. Projekt ten wywraca jej życie jednak całkowicie do góry nogami, bo to, czego się dowiaduje, może całkowicie zniszczyć jej rodzinę.
Nie zdziwiłabym się teraz, gdybyście powiedzieli, że fabuła ta nie prezentuje sobą nic wyjątkowego - w końcu ile jest książek, i to w dodatku młodzieżowych, o podobnym motywie? Ale to, co najbardziej wyróżnia tą pozycję, to jej forma, która jest zdecydowanie jedna z jej najmocniejszych stron! Nie będę kłamać - z początku wczytanie się w całość było dla mnie nie lada wyzwaniem. Jak mówiłam nie lubię i nie rozumiem poezji, a jednak książka ta całkowicie się na niej opiera. Jednakże im dalej w las, tym było lepiej. Aż sama zdziwiłam się, jak dobrze poznawało mi się tą historię, bo z czasem liczne wiersze oraz fragmenty SMS-ów stały się dla mnie wręcz normalnością. Czekałam na każdy kolejny wiersz opisujący życie Cordelii, bo nie były to typowe wiersze. Można powiedzieć, że to właśnie dziewczyna jest ich autorką i mówi w nich o swoim życiu - o tym co się aktualnie wydarzyło, czy co ją trapi. Jestem pewna, że gdyby książka została napisana w normalny, tradycyjny sposób, całość nie wywarłaby na mnie aż tak wielkiego wpływu. Cieszę się więc, że autorka postanowiła wykreować coś tak innego.
Akcja "Projektu Prawda" dzieje się głównie na Alasce, gdzie mieszka Cordelia. Chociaż opisów tego stanu jest mało, to jednak czytając książkę miałam wrażenie, jakbym sama tam była. Mimo, że autorka skupiła się na problemach głównej bohaterki świetnie udało jej się oddać klimat otoczenia. Mnie Alaska zawsze mocno intrygowała, więc jest to dla mnie kolejny duży plus tej książki. Przez formę, na którą zdecydowała się autorka, nie mieliśmy za bardzo okazji przyjrzeć się dokładniej wszystkim bohaterom. Znamy bowiem jedynie to, w jaki sposób są oni postrzegani przez Cordelię. Mimo wszystko bardzo zżyłam się z nimi wszystkimi. Dobrze spędzało mi się czas w ich towarzystwie, choć niektórzy troszkę mnie irytowali. Mam tutaj głównie na myśli starszą siostrę Cordelii, która była dla mnie bardzo przemądrzała i niezwykle samolubna. Co prawda jej akurat nie było w książce za dużo, jednakże przez ten moment, gdy miałam okazję ją poznać, miałam jej już serdecznie dość.
Myślę, że to, co najbardziej spodobało mi się w tej pozycji to fakt, że Dante Medemie udało się przedstawić tak zwyczajny (choć nie do końca) wątek, w taki inny i niespotykany sposób. Sprawiła, że przedstawiona historia nabrała zupełnie innego brzmienia i że całkowicie inaczej jest ona odbierana przez czytelników. Nie jest to książka, która będzie odpowiadać wszystkim, bo jednak nie każdy może czuć się dobrze w takiej formie, w jakiej została ona przedstawiona. Uważam jednak, że jest to pozycja, której warto dać szansę, bo może ona zaskoczyć nie jednego czytelnika! Sama bardzo się cieszę, że mimo wcześniejszej niechęci dałam jej szansę.
RECENZJA KSIĄŻKI DOSTĘPNA NA BLOGU: https://about-katherine.blogspot.com/2021/02/przedpremierowo-niezwyka-modziezowka-w.html
Szczerze mówiąc byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej książki. Gdy dostałam propozycję jej recenzji, od razu chciałam odmówić - a to wszystko dlatego, że poezja jest zwyczajnie nie dla mnie. Nigdy nie rozumiałam tego gatunku i zawsze trzymałam...
2021-06-20
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2021/07/miosc-od-pierwszego-wejrzenia-z-wielka.html
Książka "36 minut, by cię poznać. 4 minuty, by pokochać" dość długo czekała na swoją kolej na mojej biblioteczce. Z jednej strony jej okładka niesamowicie mnie intrygowała (jest wprost świetna), z drugiej natomiast trochę bałam się tego, co mogę otrzymać zważywszy na to, że jest to hiszpańska książka. Dotychczas czytałam może 2-3 książki hiszpańskich autorów i niestety nigdy nie kończyło się to spektakularnie, także mój lęk był chyba uzasadniony. Ale dobra! Książkę już przeczytałam i mogę się o niej wypowiedzieć - czy było warto, czy dobrze zrobiłam tak długo z nią zwlekając?
Głównym bohaterem powieści jest Marcos - poznajemy go podczas imprezy jednego ze znajomych znajomego. Chłopak przeżywa swoje niedawne rozstanie z dziewczyną, w którą był bardzo zapatrzony, a która postanowiła go rzucić. Warto w tym miejscu powiedzieć, że Marcos jest 100% romantykiem i gdy już zakochuje się w jakiejś dziewczynie, robi to nieodwracalnie (albo przynajmniej do czasu, gdy to ona postanowi się z nim rozstać). Na imprezie dostrzega tańczącą dziewczynę, która według niego stanowczo wyróżnia się z tłumu. Jakie więc było jego zaskoczenie, gdy dziewczyna postanowiła do niego zagadać - w końcu on jest zwyczajnym, niczym nie wyróżniającym się nastolatkiem, a ona to prawdziwa bogini w ludzkiej skórze. Marcos i Bibiana rozmawiają ze sobą przez resztę imprezy, a chłopak już wie, że to coś więcej, niż zwyczajna pogawędka z koleżanką. Od tego momentu nie może o niej zapomnieć i bardzo stara się, aby z tego wszystkiego wynikło coś więcej. Jednakże Bibiana, z którą spotkał się następnym razem w parku, nie jest tą samą dziewczyną, jaką widział tańczącą na parkiecie - pewną siebie, radosną. Ta jest niesamowicie cicha, wystraszona i zwyczajnie słaba. Marcos wie, że skrywa ona jakąś tajemnicę, a pytanie brzmi tylko "jaką?".
Książkę czyta się niesamowicie szybko! Mogę nawet powiedzieć, że zwyczajnie się przez nią przepływa. Fakt, jest napisana nieco większą czcionką, jednakże sama historia jest tak bardzo wciągająca i płynna, że aż chce się ją czytać! Gdy tylko zapoznałam się z pierwszymi stronami "36 minut..." po prostu nie byłam w stanie wypuścić książki z rąk. Najzabawniejsze jest jednak to, że sama fabuła powieści nie jest zbyt rozległa, bo jednak większość wydarzeń odbywa się w jednym miejscu i w dość krótkim czasie. Nie mamy tutaj zbędnych opisów i niepotrzebnych wątków - wszystko jest bardzo mocno skoncentrowane. Autorowi udało się jednak przedstawić to w tak dobry sposób, że nie stanowi to żadnego problemu. Odnalezienie się w fabule czy wczucie się w nią jest czymś bardzo prostym i naturalnym. Dawno nie czytałam powieści, która reprezentowała by sobą coś takiego.
Koniecznie muszę wspomnieć też o tym, że książka jest przepełniona emocjami. Uczucia, jakie wyrażane są przez głównych bohaterów, czyli Marcosa i Bibianę są tak silne i intensywne, iż w bardzo prosty sposób można wyczuć je na każdej kartce "36 pytań...". Jak wspomniałam wcześniej Marcos jest romantykiem i to bardzo dobrze widać. Chociaż na jego temat nie dowiadujemy się zbyt dużo, to jednak autor zaprezentował tą postać w taki sposób, że doskonale można wyczuć emocje, jakie nim targają, a to pozwala na jeszcze lepsze wczucie się w tą postać. Duet Bibiana i Marcos stał się jednym z moich ulubionych i na pewno na dłużej pozostanie w mojej pamięci.
Dla mnie motyw, jaki został poruszony w książce "36 minut..." jest niezwykle ważny i za każdym razem mocno przeżywam tego typu powieści. Zdradzę tylko, iż całość dotyczy pewnych psychicznych problemów, a co za tym idzie możemy spotkać się tutaj z licznymi trudnościami, zmaganiami bohaterów, ale także postrzeganiem tego przez szerszą społeczność. Uważam, że jest to jedna z lepszych książek z motywem chorób psychicznych, które są warte uwagi. Dodatkowo wpleciony romantyczny (ale jednak nie przesadzony) wątek romantyczny jeszcze bardziej działa tutaj na plus. Bardzo obawiałam się tejże powieści, ale teraz widzę, że nie miałam do tego żadnych powodów. Autor bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i mam szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję poznać kolejną młodzieżową powieść z pod jego pióra. Z pewnością będzie to następna niezapomniana przygoda.
RECENZJA DOSTĘPNA RÓWNIEŻ NA BLOGU: http://about-katherine.blogspot.com/2021/07/miosc-od-pierwszego-wejrzenia-z-wielka.html
Książka "36 minut, by cię poznać. 4 minuty, by pokochać" dość długo czekała na swoją kolej na mojej biblioteczce. Z jednej strony jej okładka niesamowicie mnie intrygowała (jest wprost świetna), z drugiej natomiast trochę bałam się tego, co mogę...
2021-06-11
Recenzja dostępna na https://about-katherine.blogspot.com/2021/06/nieudane-mazenstwo-i-gorace.html
Na nową powieść od K.A. Figaro czekałam z bardzo wielkim zniecierpliwieniem! Choć moje odczucia względem poprzedniej serii autorki, a mianowicie historia o Łucji oraz Dymitrze, wzbudziła u mnie wiele sprzecznych emocji, to jednak polubiłam styl autorki. Śmiało mogę powiedzieć nawet, że mocno mi go brakowało. Nie ma się więc co dziwić, że i po "Serce na walizkach" zdecydowałam się sięgnąć. Mocno ciekawiło mnie, jaką nową historię oraz bohaterów K.A. Figaro wykreowała tym razem i co najważniejsze, czy będzie to gorący romans podobny do poprzedniej serii autorki. Dodatkowo również ten obiecany klimat słonecznej Portugalii sugerował dość intrygującą historię.
Mam wrażenie, że ostatnio trafiam jedynie na powieści, w których pierwsze rozdziały są zwyczajnie nudne i zniechęcają mnie do czytania. We wszystkich tych przypadkach kończyło się na tym, że akcja dopiero od połowy sprawiała, że nie mogłam oderwać się od książki. I w przypadku "Serca na walizkach" było bardzo podobnie! Praktycznie połowa książki ciągnęła mi się niemiłosiernie - wydaje mi się nawet, że początek powieści mówił wciąż o tym samym, czyli o tym, jak bardzo nieszczęśliwa w swoim małżeństwie jest Gosia - nasza główna bohaterka. Z zewnątrz małżeństwo Gośki wydaje się być wręcz idealne, w końcu czego może chcieć więcej - ma męża na wysokim stanowisku, dzięki któremu posiada także wymarzone mieszkanie i może pozwolić sobie na wszystko to, o czym od tak dawna marzyła, a także ulubioną pracę, której zadaniem jest głównie zapełnienie jej czasu wolnego. Ale to wszystko pozory... Tak na prawdę Gosia ma wrażenie, że jej mąż kompletnie się od niej odsunął i czasem nawet nie jest w stanie znieść bliskiego kontaktu z nią. Kobieta czuje się przez to zaniedbana i kompletnie niekochana, a każda z prób zmienienia tego nie przynosi żadnych korzyści.
W związku ze swoją pracą (sprzedaje ona nieruchomości) zostaje wysłana w delegację do Portugalii, gdzie spotkać się ma z właścicielem licznych hoteli, który pragnie tym razem podbić polski rynek. I tutaj właśnie ta prawdziwa, upragniona przeze mnie akcja się zaczyna! Bardzo dobrze można z resztą dostrzec, że i sama postać głównej bohaterki, tylko od momentu, kiedy przybyła do Portugalii niesamowicie się zmieniła. Dostajemy w tym momencie to, czego oczekiwaliśmy od autorki - gorący romans, przystojnego i niesamowicie charyzmatycznego bohatera, a żeby się nie było zbyt idealnie kilka drobnych problemów. Gdybym miała ocenić zatem tą część książki, gdzie Gosia wybiera się w delegacje, stanowczo oceniłabym ją znacznie wyżej, jednakże patrząc na całokształt jest nieco gorzej.
Rzadko zdarza mi się, żebym miała tak mieszane uczucia w stosunku do jakiegoś z bohaterów książek, ale ta Gosia w Polsce strasznie mnie denerwowała... Mówiąc, że miałam ochotę nią potrząsnąć to zdecydowanie za mało! Natomiast Gosia z Portugali była fantastyczna! Pewna siebie, wolna kobieta, która wiedziała czego chce i nie czekała z podkulonym ogonem na to, aż ktoś podejmie za nią jakąś decyzję. Różnica jest niesamowicie widoczna. Podejrzewam, że taki efekt był zamierzony, ale nie będę ukrywać, że miejscami mocno mi to przeszkadzało i koniec końców przyczyniło się do tego, że zwyczajnie nie potrafię w pełni szanować tejże bohaterki. Raul natomiast jest dla mnie postacią dość mocno enigmatyczną - nie jestem do końca w stanie rozgryźć jakie są jego intencje, chociaż też nie mogę powiedzieć, że go nie polubiłam. O nim samym dowiadujemy się stosunkowo mało, jednakże mam wielką nadzieję, że w dalszych tomach to się już zmieni.
Oceniając "Serce na walizkach" mogę powiedzieć, że mimo tych niektórych elementów, które dość mocno mi przeszkadzały, koniec końców książka mi się podobała. Bardzo dobry lekki romans - wręcz idealny na lato. Nie ma sensu doszukiwać się tutaj czegoś ambitniejszego i nad wyraz wspaniałego, bo tego zwyczajnie nie dostaniemy, jednakże w przypadku, gdy mamy ochotę na dobry romans "Serce na walizkach" sprawdza się idealnie. Ja z całą pewnością będę czekać na kontynuację serii, bo jednak za bardzo ciekawi mnie, jak rozwinie się sytuacja Gosi.
Recenzja dostępna na https://about-katherine.blogspot.com/2021/06/nieudane-mazenstwo-i-gorace.html
Na nową powieść od K.A. Figaro czekałam z bardzo wielkim zniecierpliwieniem! Choć moje odczucia względem poprzedniej serii autorki, a mianowicie historia o Łucji oraz Dymitrze, wzbudziła u mnie wiele sprzecznych emocji, to jednak polubiłam styl autorki. Śmiało mogę powiedzieć...
2021-03-21
Nie będę ukrywać, że na "Amerykański sen" czekałam z wielkim zniecierpliwieniem. Pomimo niedociągnięć pierwszego tomu, niesamowicie wciągnęłam się w fabułę i bardzo ciekawiło mnie, jak autorka pociągnie wątek konkursu kulinarnego, do którego zgłosiła się Patrycja. Miałam nadzieję, że otrzymam świetny romans z twistem w formie ów konkursu, jednak nie do końca to dostałam. Całą historię zawartą w drugim tomie serii "Kontynenty namiętności" podzieliłabym na "przed Maxem" i "po nim". Chodzi mi o to, że w części "przed Maxem", Patrycja brała udział w konkursie kulinarnym, który w książce został prawie całkowicie pominięty. Autorka postanowiła podzielić się z nami tylko drobnymi szczegółami, które akurat mnie nie usatysfakcjonowały. Gdy z poprzedniego tomu dowiedziałam się o tym, co Patrycja będzie robić w Stanach, bardzo się ucieszyłam. Chciałam choć trochę zobaczyć, jak autorka to sobie wyobrażała... A tutaj klapa. Świetnie, że trochę więcej uwagi poświęciła ona życiu Patrycji po konkursie, jednakże to wszystko przyczyniło się do tego, że pierwszą połowę książki czytało mi się na prawdę mozolnie. Mogę nawet powiedzieć, że miejscami miałam ochotę ją odłożyć i w ogóle do niej nie wracać.
Później nastąpiła część "po nim", a raczej po przybyciu Maxa do USA. I tu w końcu zaczęło się coś dziać! Powróciła tak bardzo polubiona przeze mnie para bohaterów, o których w tej serii chciała poczytać zdecydowanie najwięcej. Dobrze, że w tej drugiej połowie książki autorka znacznie się poprawiła, bo to uratowało trochę "Amerykański sen". Dodatkowo wplotła ona również różne ciekawe wątki, które moim zdaniem idealnie wtopiły się w fabułę i nadały całości urozmaicenia. No i zakończenie! Po raz kolejny autorka sprawiła, że wprost nie mogę doczekać się kolejnego tomu serii! Bardzo ciekawi mnie, co też się w nim wydarzy!
Podsumowując zatem, tak jak było to w przypadku "Żaru Australii", i w tym tomie znalazłam sporo minusów oraz plusów. W "Amerykańskim śnie" brakowało mi nieco tego amerykańskiego klimatu, choć i tak było go moim zdaniem więcej, niż Australii w "Żarze Australii" 😁 Mimo to całość zwyczajnie mi się dłużyłai gdybym miała sięgnąć po książkę jeszcze raz, raczej bym tego nie zrobiła. Tutaj o wiele chętniej zrobiłabym re-read "Amerykańskiego snu". Mogę jednak śmiało powiedzieć, że Alexa Lavenda ma na prawdę spory potencjał! Jej styl jest niezwykle przyjemny i dobrze idzie jej kreacja bohaterów. Wie, jak przyciągnąć uwagę czytelnika zakończeniem i zachęcić go do czekania na kontynuacje. Jeśli tylko popracowałaby nad rozwojem fabuły byłoby na prawdę genialnie!
Nie będę ukrywać, że na "Amerykański sen" czekałam z wielkim zniecierpliwieniem. Pomimo niedociągnięć pierwszego tomu, niesamowicie wciągnęłam się w fabułę i bardzo ciekawiło mnie, jak autorka pociągnie wątek konkursu kulinarnego, do którego zgłosiła się Patrycja. Miałam nadzieję, że otrzymam świetny romans z twistem w formie ów konkursu, jednak nie do końca to dostałam....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-07
Recenzja dostępna również na blogu: https://about-katherine.blogspot.com/2021/03/powrot-do-los-diablos-oraz-gang-anioow.html
Sięgnięcie po książkę "Ja, anielica" było dla mnie niczym powrót do domu i aż nie mogę uwierzyć, że to mówię, bo jeszcze nie tak dawno temu broniłam się rękami i nogami przed tą serią! Już jednak pierwszy tom cyklu o Wiktorii Biankowskiej sprawił, że najzwyczajniej w świecie zakochałam się w tym genialnym świecie wykreowanym przez Katarzynę Berenikę Miszczuk i teraz z zapartym tchem poznaję dalsze losy przedstawionych przez nią bohaterów.
Już na podstawie samego tytuły książki - "Ja, anielica" - możemy spodziewać się, że tym razem akcja powieści będzie odgrywać się w niebie, a w zasadzie w Wyższej Arkadii. Chociaż uwielbiam Los Diablos w Niższej Arkadii, to jednak już od samego początku bardzo chciałam dowiedzieć się, jaką wizję nieba obmyśliła sobie autorka. I wiecie co... Choć niebo, jak to niebo prezentuje się pięknie, to jednak gdybym miała wybór, chciałabym iść jednak do piekła! Chyba zbyt dużo łączy mnie z Wiktorią, bo z tego, co pamiętam, miała podobne zdanie do mojego. W każdym bądź razie i tym razem nie mogło obyć się bez jakiejś szalonej intrygi Azazela oraz Beletha, w którą i tym razem została wplątana Wiktoria. Autorka jak zawsze świetnie poradziła sobie w kreacji tych licznych tajemnic i zawiłości, a to sprawiło, że zwyczajnie nie mogłam oderwać się od powieści.
W książce pojawiły się także liczne nowe postaci, które swoim charakterem z pewnością nie odbiegały od tych poznanych już przez nas w "Ja, diablica". Jedyne, czym byłam troszkę rozczarowana to fakt, że w "Ja, anielica" było bardzo mało Azazela, a nie ukrywam, że jestem jego wielką fanką! Bardzo brakowało mi go na stronach powieści, jednak dodać mogę, że gdy już się pojawił, stuprocentowo wynagrodził mi swoją nieobecność. Jeśli jestem już przy bohaterach to muszę zwrócić jeszcze uwagę na relację pomiędzy Wiktorią, Belethem i Piotrkiem. Autorka cały czas trzyma nas w niewiedzy i nie zdradza do końca, kogo w końcu wybierze Wiktoria. Szczerze miejscami mnie to trochę drażniło, bo bardzo chciałam, żeby Wiktoria w końcu się na kogoś zdecydowała (oczywiście jestem #teambeleth) i gdy już myślałam, że coś tam wiem na ten temat, to bohaterka znów robiła coś, albo dowiadywała się czegoś, co całkowicie burzyło moją koncepcję. Jestem pewna, że całość rozwiąże się przy końcu cyklu, jednak mam też wielką nadzieję, że już w trzecim tomie tejże serii dowiem się, na kogo bardziej stawia Wiktoria.
Podsumowując więc i tym razem nie zawiodłam się lekturą książki z pod pióra Katarzyny Bereniki Miszczuk. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że m.in. przez serię o Wiktorii Biankowskiej stała się ona jedną z moich ulubionych polskich autorek! "Ja, anielica" okazała się genialną kontynuacją, której udało się utrzymać poziom z pierwszego tomu! Jej zakończenie sprawiło oczywiście, że już teraz nie mogę doczekać się kolejnego tomu, który mam wielką nadzieję, jak najszybciej trafi w moje ręce! I chociaż "Ja, diablica" nadal pozostaje, w moim przypadku, na pierwszym miejscu, to "Ja, anielica" mogę uznać za bardzo udaną powieść! A jeśli wy nadal nie możecie zdecydować się na tą serię to cóż mogę więcej powiedzieć... ZDECYDOWANIE POLECAM!
Recenzja dostępna również na blogu: https://about-katherine.blogspot.com/2021/03/powrot-do-los-diablos-oraz-gang-anioow.html
Sięgnięcie po książkę "Ja, anielica" było dla mnie niczym powrót do domu i aż nie mogę uwierzyć, że to mówię, bo jeszcze nie tak dawno temu broniłam się rękami i nogami przed tą serią! Już jednak pierwszy tom cyklu o Wiktorii Biankowskiej sprawił, że...
2021-01-26
May'ę Frost poznałam całkiem niedawno, a to wszystko za sprawą opowiadań "Gorąca gwiazdka", które miałam okazję czytać w okresie Bożego Narodzenia. Jej opowiadanie "Świąteczna kwarantanna" bardzo mocno mi się spodobało, ale nie przypuszczałam, że już niedługo będę mogła poznać dalsze losy Mileny (głównej bohaterki opowiadania) w pełnowymiarowej książce! No nie ukrywam - bardzo się z tego ucieszyłam. W "Klubie Pana G." przenosimy się jednak dalej, do momentu, gdzie Milena jest już żoną Adama (którego była narzeczoną w opowiadaniu) i teoretycznie jej życie jest pełne miłości i radości. No właśnie - niestety nie jest tak kolorowo, jak by się mogło wydawać. Życie Mileny mocno odbiega od tego, które sobie wymarzyła jeszcze za czasów "Świątecznej kwarantanny". Kobieta wiedzie życie typowej kury domowej i myślę, że nawet śmiało można powiedzieć, że jest traktowana przez swojego męża i jego synów jak zwykła służąca. Cóż, w pewnym sensie, sama do tego dopuściła. Mimo tego nie potrafi jednak odejść od męża by na powrót stać się tą Mileną, którą tak bardzo lubiła.
Pewnego dnia, w jednej z kawiarni, poznaje Gabriela. Jak się okazuje para zna się z widzenia ze szkoły, do której chodzą synowie Adama. Mężczyzna od razu oczarowuje Milenę i ewidentnie widać, że tą dwójkę do siebie ciągnie. I mimo, że kobieta z początku bardzo starała się unikać Gabriela, podejrzenie romansu jej męża z jego wspólniczką przelewa czarę goryczy. Okej - jak na razie wydawać by się mogło, że w fabule nie ma nic oryginalnego. Jednakże wszystko zaczyna się rozkręcać, gdy Milena dowiaduje się o specjalnych upodobaniach Gabriela. Razem udają się bowiem do bardzo specyficznego klubu, który jest idealnym miejscem dla osób lubujących się w swingingu (czyli seksem z dwoma lub więcej osobami na raz). I tu się wszystko dopiero zaczyna...
Nie będę ukrywać - w swoim czytelniczym życiu przeczytałam już sporo erotyków i romansów. Poznawałam różne historie oraz opisy seksu, ale czegoś takiego, jak w "Klubie Pana G." jeszcze nie poznałam! Trochę szkoda, że pierwsze, co muszę powiedzieć o tej książce to właśnie to, ale no kurczę... Tam uprawiają seks prawie na każdej stronie! Okej, wiem, że to erotyk i na tym, między innymi, książki z tego gatunku polegają, jednakże mam wrażenie, że trochę tych scen, w stosunku do pozostałej fabuły, było za dużo. Po przeczytaniu książki pozostał mi taki lekki niedosyt, odnośnie samego życia jej bohaterów, czy zwyczajnie innych, towarzyszących wątków. Wielka szkoda, bo bardzo się wciągnęłam w to, co otrzymałam, jednakże bardzo chciałabym czegoś więcej. Same sceny erotyczne, jeśli już przy nich jestem, myślę, że były na prawdę przemyślane i dobrze przedstawione. Widać, że autorka dobrze sobie wszystko opracowała, bo całość jest bardzo spójna. Styl autorki urzekł mnie natomiast już za sprawą opowiadania "Świąteczna kwarantanna", a teraz tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że podoba mi się sposób, w jaki Maya Frost pisze i z wielką chęcią będę poznawać kolejne jej powieści! Główna bohaterka - Milena - jest dla mnie postacią niezwykle dziwną... Z jednej strony polubiłam ją za jej humor, z drugiej strony wydała mi się bardzo niepoważna. Czasem jej zachowanie, na przestrzeni całej książki, bardzo mnie denerwowało i sprawiało nawet, że czułam do niej lekką niechęć. O Gabrielu natomiast wiemy bardzo nie wiele - a w zasadzie nic. Podejrzewam, że o to właśnie autorce chodziło, żebyśmy razem z Mileną na bieżąco poznawali postać Gabriela, jednakże mi osobiście nie za bardzo to podpasowało.
Podsumowując - patrząc na całokształt książka mi się podobała. Przyjemnie mi się ją czytało, jak również dostałam to, czego oczekiwałam. Zbyt wiele jest tu jednak różnych luk, żebym mogła powiedzieć, że książka jest świetna. Pod względem technicznym jest na prawdę dobra i bardzo obiecująca, pod względem skupiania się na drobnych szczegółach, które jednak stanowią podstawę całej historii, jest dużo braków, które mi osobiście przeszkadzały. Patrząc na to wszystko książka jest dobra, a mogła by być świetna. Mimo wszystko czekam na dalsze powieści spod pióra autorki i, mam nadzieję, że będę mogła poznać dalsze losy Mileny i Gabriela.
May'ę Frost poznałam całkiem niedawno, a to wszystko za sprawą opowiadań "Gorąca gwiazdka", które miałam okazję czytać w okresie Bożego Narodzenia. Jej opowiadanie "Świąteczna kwarantanna" bardzo mocno mi się spodobało, ale nie przypuszczałam, że już niedługo będę mogła poznać dalsze losy Mileny (głównej bohaterki opowiadania) w pełnowymiarowej książce! No nie ukrywam -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-11
2021-01-03
Recenzja książki pochodzi z bloga About Katherine - https://about-katherine.blogspot.com/2021/01/niezwyka-historia-opowiedziana-oczami.html
Na książkę "Pokój" miałam ochotę od momentu, gdy tylko pierwszy raz poznałam jej ekranizację. Do teraz pamiętam, jakie wrażenie wywarła na mnie historia przedstawiona w filmie, a to tylko jeszcze bardziej przekonało mnie do tego, że muszę przeczytać jej papierowy pierwowzór. Okej, bałam się trochę, że książka nie sprosta moim oczekiwaniom i że zepsuje ona moje postrzeganie samej historii, ale trzeba ryzykować, prawda?
Czy więc teraz mogę powiedzieć, że moja decyzja była słuszna? Czy było warto?
Narracja książki jest bardzo nietypowa, bo całą historię opowiada nam Jack - pięcioletni chłopiec, który od urodzenia mieszka w małym pokoiku bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, razem ze swoją mamą. Nie było by w tym nic nietypowego, gdyby nie to, że ta narracja chłopca jest typowo dziecięca - wiele słów Jack przekręca, nie rozumie tego, co się dzieje, ani nie wie, co znaczą niektóre pojęcia, jakimi czasem posługuje się jego matka. Mówiąc krótko - dzięki tej narracji "zamieszkujemy" w umyśle chłopca, poznajemy wszystkie jego myśli i zwyczajnie patrzymy na świat jego oczami. Jestem na prawdę pod wielkim wrażeniem, jak autorce udało się to wszystko osiągnąć. Niby to nic trudnego, ale czytając miałam wrażenie, jakby całą książkę napisał mały chłopiec a nie dorosłą kobieta! Nie ukrywam, że z początku trochę ciężko było mi się przyzwyczaić do takiej formy, ale już po kilku rozdziałach przeszłam nad tym do porządku dziennego.
Dla Jacka wiele z tego, co się dzieje wokół niego jest niezrozumiałe. W przeciwieństwie jednak do jego mamy, która wcześniej żyła normalnym życiem, a później została porwana, przetrzymywana i gwałcona przez kilka lat, dla chłopca, który urodził się w tym miejscu, życie w zamkniętym pokoju, z dala od cywilizacji i kontaktu z ludźmi jest czymś całkowicie normalnym. Często nie rozumie on, dlaczego jego mama jest smutna i nie cierpi pokoju, który dla niego jest ukochanym domem. Jestem pewna, że gdyby autorka zdecydowała się na narrację tej historii z perspektywy mamy Jacka, lub osoby trzeciej, książka ta nie byłaby już tak bardzo ujmująca, szokująca i chwytająca za serce, jak to ma miejsce teraz.
Sama historia, jaka została przedstawiona w "Pokoju" jest niewiarygodna. Przez całą książkę zastanawiałam się, jakim trzeba być potworem, aby uwięzić kogoś i trzymać go w zamknięciu. Z drugiej strony bardzo podobało mi się śledzenie psychiki bohaterów, tego jak radzą sobie oni z zaistniałą sytuacją. Owszem jest co w całości fikcja, jednak podejrzewam, że może być ona dość mocno zbliżona do rzeczywistości. Wiem, że takie sytuacje niestety mają miejsce w prawdziwym świecie i dzięki tej książce jestem jeszcze bardziej pełna podziwu względem ludzi, którzy taką sytuację przetrwali i mimo wszystko starają się z nią żyć (chociażby na swój własny sposób).
Podsumowując - jestem niesamowicie oczarowana historią, którą na kartach książki "Pokój" przedstawiła nam Emma Donoughue! Chociaż wcześniej poznałam ją już za sprawą ekranizacji, którą miałam okazję poznać znacznie wcześniej, to i tak z wielkim zapałem śledziłam całą rozwijającą się akcję i przeżywałam wszystko wspólnie z bohaterami. "Pokój" to niesamowicie wyjątkowa pozycja, którą każdy powinien poznać. Jestem przekonana, że chwyci ona za serce niejednego czytelnika. Odpowiadając więc na pytanie - czy było warto zaryzykować? - odpowiadam - zdecydowanie tak!
Recenzja książki pochodzi z bloga About Katherine - https://about-katherine.blogspot.com/2021/01/niezwyka-historia-opowiedziana-oczami.html
Na książkę "Pokój" miałam ochotę od momentu, gdy tylko pierwszy raz poznałam jej ekranizację. Do teraz pamiętam, jakie wrażenie wywarła na mnie historia przedstawiona w filmie, a to tylko jeszcze bardziej przekonało mnie do tego, że...
RECENZJĘ ZNAJDZIESZ TEŻ NA BLOGU -> https://about-katherine.blogspot.com/2021/11/odwrocone-role-i-miosny-roller-coaster.html
"Klub Pani M." to kontynuacja, na którą czekałam, jednak zdecydowanie nie w takiej odsłownie, jaką finalnie otrzymałam. Gdyby podczas lektury "Klubu Pana G." ktoś mi powiedział, że główna bohaterka, Milena, otworzy swój własny klub dla swingersów, pomyślałabym, że chyba po prostu nie zna tej postaci! Autorka książki co do Mileny miała jednak bardzo poważne plany - czy okazały się one dobre, czy złe? Sama do końca tego nie wiem... Najpierw jednak parę słów o fabule.
Po tym, jak Gabriel okazał się dla Mileny jednym wielkim kłamstwem, a jej małżeństwo praktycznie przestało istnieć, kobieta próbuje ułożyć sobie życie całkowicie od podstaw. Jak jednak wiadomo, nieszczęścia lubią chodzić parami. Takim oto sposobem bohaterka zostaje bez pracy, a jej mama na dodatek trafia do szpitala. Z pomocą przychodzi jej jednak najlepsza przyjaciółka Agata, wraz z mężem, którzy proponują jej założenie ekskluzywnego klubu dla par lubiących od czasu do czasu poeksperymentować, w mieszkaniu, które odziedziczyli po zmarłej ciotce. Dla Mileny pomysł wydaje się wręcz szalony, ale to jedyna szansa na to, by zapewnić matce odpowiednią opiekę lekarską. Kobieta bardzo szybko odkrywa w sobie żyłkę do interesów i takim oto sposobem Klub Pani M. staje się obowiązkowym punktem spotkań dla swingersów w Polsce. Dodatkowo w jej życiu znów zaczyna pojawiać się Gabriel - pomimo tego, co mężczyzna jej zrobił, Milena nie może o nim zapomnieć. On z pewnością wcale jej tego nie ułatwia.
Nowa rola Mileny okazała się dla mnie jednym wielkim zaskoczeniem - z szarej myszki zmieniła się w pewną siebie biznesmenkę, która wie, co robić oraz czego chce. Z początku wydawało mi się to dosyć przerysowane, jednak teraz, gdy jestem już po przeczytaniu "Klubu Pani M." zaczynam się zastanawiać, czy nie była to jedynie maska, jaką postanowiła założyć bohaterka, by w końcu poczuć się komfortowo, aby poradzić sobie z przeszłością. Myśląc o tym, wszystko w fabule zaczyna mi się układać. Jeżeli zatem Maia Frost miała właśnie taki zamysł, by w swojej książce pokazać, że każdy z nas czasami zakłada maskę i przyjmuję rolę, która daje nam bezpieczeństwo, jednakże w ogóle nas nie odzwierciedla, to myślę, że jak najbardziej jej się to udało. Pomysł, aby uczynić z Mileny szefową kontrowersyjnego klubu był, moim zdaniem, dosyć szalony, ale jednocześnie odważny. Przez to, zdecydowana większość fabuły książki ma miejsce właśnie w klubie dla swingersów. Tak, jak w pierwszym tomie, razem z Mileną, mieliśmy okazję jedynie obserwować to miejsce z perspektywy "klienta", tak tutaj możemy zobaczyć, jak wszystko to wygląda od podszewki i ujrzeć w takim miejscu zwyczajny pomysł na biznes. Owszem, sceny szalonego seksu pojawiają się w bardzo licznych ilościach, ale w tej książce można dostrzec coś więcej. Spotykamy tu kobietę, która próbuje odnaleźć swoje miejsce na ziemi, poszukuje miłości i jednocześnie stara się wieść życie zwykłego człowieka. To drugie dno bardzo mnie do tej książki zachęciło, i mimo tego, że początkowo nie do końca odpowiadał mi pomysł na książkę, koniec końców myślę, że to całkiem niezła pozycja z dość sporą nutką pikanterii.
Bardzo dużym zaskoczeniem było dla mnie pojawienie się Matteo, czyli byłego kochanka Mileny, którego poznałam w opowiadaniu "Świąteczna kwarantanna" w książce "Gorąca gwiazdka". Oczywiście, wiedziałam, że bohaterka "Klubu Pana G." to ta sama dziewczyna, co w opowiadaniu, jednak w ogóle nie spodziewałam się takiego nawiązania. Żałuję jedynie, że autorka postanowiła wpleść postać Matteo dopiero przy końcu książki. Sama postać mężczyzny, jaki i romans bohaterów, został słabo wytłumaczony. Dla kogoś, kto nie czytał opowiadania, wątek ten może okazać się w ogóle nie na na miejscu i raczej niezrozumiały. Odnoszę trochę wrażenie, że autorka nie wiedziała, jak inaczej miałaby pociągnąć ten wątek, przez co potraktowała go raczej po macoszemu. Takie same odczucia mam względem postaci Gabriela. Niekiedy miałam wrażenie, że to kompletnie inny bohater, albo że zamienił się on z Mileną charakterami. W książce pojawia się od czasu do czasu, Milena jedynie sporo o nim wspomina, jednakże nie dowiadujemy się o nim niczego nowego. Choć w "Klubie Pana G." bardzo podobał mi się całokształt jego postaci, tak w "Klubie Pani M." często zwyczajnie mnie drażnił. Maya Frost zdecydowanie skoncentrowała się na głównej bohaterce oraz organizacji i działaniu prowadzonego przez nią klubu. Czy to dobrze, czy to źle - szczerze mówiąc sama nie wiem.
Podsumowując "Klub Pani M." to mocno zaskakująca kontynuacja "Klubu Pana G.". Zarówno bohaterowie, jak i fabuła, jak gdyby zamienili się swoimi miejscami, co niekiedy było dużym plusem. Ciekawym doświadczeniem okazała się dla mnie możliwość poznania działania klubu dla swingersów bardziej "od kuchni", choć zdaję sobie sprawę z tego, że z pewnością nie oddaje to rzeczywistości. Pojawiło się kilka intrygujących wątków, które nie zostały w pełni rozwinięte. Zakończenie okazało się dla mnie niezbyt wystarczające - w przypadku niektórych wątków fabuła dopiero się rozkręcała i można by z tego było jeszcze sporo ciekawej historii wyciągnąć. Mam więc ogromną nadzieję, że autorka zafunduje nam kontynuację przygód Mileny. Sama z pewnością będę na to czekać.
RECENZJĘ ZNAJDZIESZ TEŻ NA BLOGU -> https://about-katherine.blogspot.com/2021/11/odwrocone-role-i-miosny-roller-coaster.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Klub Pani M." to kontynuacja, na którą czekałam, jednak zdecydowanie nie w takiej odsłownie, jaką finalnie otrzymałam. Gdyby podczas lektury "Klubu Pana G." ktoś mi powiedział, że główna bohaterka, Milena, otworzy swój własny klub dla swingersów,...