-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2019-02-14
2019-05-13
Tym, co najbardziej zachęciło mnie do sięgnięcia po Prosty układ była niewątpliwie fabuła. Gdy przeczytałam opis książki doszłam do wniosku, że to może być całkiem interesująca historia. Od razy wiadomo, że jest to klasyczny erotyk, a nie Bóg wie jak ambitna powieść, więc też nie można spodziewać się po niej czegoś nie wiadomo jak zachwycającego, ale sama liczyłam na po prostu dobrą rozrywkę. Chyba nigdy też nie czytałam erotyka w polskim wydaniu... Serio, gdy teraz o tym myślę, to nie przypominam sobie żadnej takiej książki. To również zachęciło mnie do sięgnięcia po Prosty układ. I co teraz - żałuję, czy jestem zadowolona? Cóż... powiedziałabym, że trochę tego i trochę tego.
Główną bohaterką powieści, z której perspektywy (głównie) poznajemy historię jest Łucja Zarzycka - młoda dziewczyna, która właśnie kończy studia i tak na prawdę nie wie jeszcze, czego oczekuje od swojego życia. Choć jest ona jeszcze w młodym wieku to już udało jej się zaliczyć bardzo trudny związek, który również wpłynął na postrzeganie przez nią świata. Gdy spędza jeden z wieczorów z przyjaciółką z dawnych lat w klubie w jej rodzinnym mieście, trafia na tajemniczego, przystojnego i bardzo przyciągającego Dymitra. Pewne zdarzenia wkrótce przyczyniają się do tego, że ta dwójka zaczyna mieć ze sobą co raz więcej do czynienia.
Powiem wam szczerze, że chyba polubiłam Łucję, jednak kompletnie nie przekonał mnie sposób, w jaki autorka ją wykreowała. Bądźmy szczerzy - przez większą część książki dziewczyna była tak strasznie niezdecydowana, że po prostu zniechęcała do siebie czytelnika... Gdy Dymitr był blisko niej, gdy tylko poczuła jego zapach i dotyk gotowa była zrobić dla niego wszystko, a gdy mężczyzna znikał, ta zachowywała się tak, jakby czar nagle prysł i znów mówiła jak bardzo go nienawidzi... Dla mnie takie zachowanie jest kompletnie nierealne i przez cały czas, jak czytałam książkę nie potrafiłam obdarzyć Łucji szacunkiem. Dobra, pisałam wcześniej, że ją polubiłam - i jest to prawda. Wydała mi się być bardzo miłą i przyjacielską osobą, przez co właśnie taką ją polubiłam. Nie cierpiałam jej jednak, gdy zaczynała zmieniać się w napaloną nastolatkę, która nie miała własnego mózgu, bo myślała tylko w kategoriach pożądania. Pozwalała, żeby Dymitr nią pomiatał, mimo że już za chwilę zarzekała się, że nie może na coś takiego pozwolić.
Dymitr zaś był dla mnie zdecydowanie antybohaterem. Owszem, mnie również fascynowało to, co działo się pomiędzy nim i Łucją, ale bardzo gardzę nim za to przedmiotowe traktowanie kobiet, jakby były to tylko i wyłącznie zabawi seksualne. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby taka osoba, jak ona mogła istnieć w prawdziwym życiu. Autorka chyba trochę za bardzo chciała poszaleć i przez to właśnie wpadła ze skrajności w skrajność. Kurczę no! Czytałam w swoim życiu już wiele erotyków, gdzie dla facetów liczył się tylko i wyłącznie seks, ale to już jakaś kompletna przesada! Zdaję sobie sprawę, że zachowanie Dymitra ma związek z jego przeszłością, ale on całkowicie już przeginał i ja sama nie widziałabym już przyszłości w tej historii.
To właśnie te rzeczy, które opisałam powyżej przyczyniły się do tego, że uważam Prosty układ za bardzo przeciętną powieść. Książka miała na prawdę wiele cudownych elementów, które bardzo mi się spodobały i zachęciły do sięgnięcia po drugi tom serii, ale jednak to podejście głównych bohaterów do siebie, ich wzajemne traktowanie się (a głównie traktowanie Łucji przez Dymitra) zniechęciły mnie do tego stopnia do tej historii, że nie chciałabym jej polecać nikomu, kto ceni sobie moją opinię. Bardzo spodobał mi się styl K.A. Figaro i jestem przekonana, ze gdy tylko pojawi się jakaś nowa książka autorki, która nie nawiązuje do serii Prosty układ na pewno po nią sięgnę . Był taki luźny, przyjazny - czułam się tak, jakby Łucja Zarzycka sama opowiadała mi swoją historię przy kawie. Taki styl zdecydowanie tutaj pasuje! Nie przeszkadzało mi również to, że akcja dzieje się w Warszawie i jest wiele nawiązań do miasta, co z reguły denerwuje mnie w powieściach polskich pisarzy.
Podsumowując więc.... Prosty układ to chyba jedna z najbardziej kontrowersyjnych powieści, które czytałam w swoim życiu i które wzbudziły we mnie tak wiele emocji. Plusy należą jej się za historię, bo ta była na prawdę przyjemna i wciągająca, ale ogromne minusy kieruję w stronę bohaterów. Bardzo zniszczyli mi tą historię i gdybym tylko nie byłą ciekawa, jak zakończy się ten dziwny romans, na pewno już nigdy więcej nie wracałabym do Łucji i Dymitra...
Tym, co najbardziej zachęciło mnie do sięgnięcia po Prosty układ była niewątpliwie fabuła. Gdy przeczytałam opis książki doszłam do wniosku, że to może być całkiem interesująca historia. Od razy wiadomo, że jest to klasyczny erotyk, a nie Bóg wie jak ambitna powieść, więc też nie można spodziewać się po niej czegoś nie wiadomo jak zachwycającego, ale sama liczyłam na po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-29
W swojej czytelniczej karierze nie sięgnęłam jeszcze chyba po ani jedną pozycję z gatunku literatury faktu. Aż wstyd mi się do tego przyznać! Czasem do jakichś tytułów mnie ciągnęło, nie bujam tylko i wyłącznie w fikcji, jednak do tej pory nie skusiłam się jeszcze na żaden konkretny tytuł. Ale to jednak dobrze! A wiecie dlaczego? Bo mogłam zacząć swoją przygodę z tym gatunkiem z tak świetnie napisaną i niesamowicie szokującą książką, jaką jest Tajemnice pielęgniarek. Och co to była za lektura! Tyle emocji, tyle różnych poglądów i tak wiele wariantów przedstawienia świata pielęgniarek. Tak, już widać, że zakochałam się w tej książce i teraz będę robić wszystko, aby was do niej zachęcić!
A uwierzcie mi, że warto!
Żeby było jasne - nie mam nic wspólnego ze środowiskiem pielęgniarek! Nigdy nie chciałam iść na pielęgniarstwo, a i moje doświadczenia z pielęgniarkami są raczej znikome. Coś mnie ostatnio ten temat jednak dość mocno zainteresował, a że jeszcze to dotyczy Polski, czyli czegoś, co tak na prawdę każdy z nas widzi na co dzień, jeszcze bardzie spotęgowało to moją ciekawość.
Na początek może powiem wam trochę o "budowie" książki, czyli o sposobie w jaki cały temat został przedstawiony przez Mariannę Fijewską. Z tego, co możemy dowiedzieć się z przedmowy, autorka przeprowadziła wiele rozmów, wywiadów z bardzo różnymi ludźmi. Nie są to tylko i wyłącznie pielęgniarki. Znajdziemy tutaj również wypowiedzi lekarzy, prawników, przedstawicieli różnych grup zawodowych, czy nawet byłych pacjentów. Sama zastanawiałam się na początku, jak autorka postanowiła to wszystko poskładać, żeby miało to jakieś ręce i nogi. Dobrze więc, że postanowiła ona posegregować te wszystkie wypowiedzi i uporządkować pod względem jakiegoś konkretnego tematu. I tak mamy na przykład opinię i historie pielęgniarek na temat pacjentów, później przedstawiony został stosunek pielęgniarek do lekarzy i odwrotnie, czy zdanie społeczeństwa i pielęgniarek na temat protestów. To oczywiście tylko fragment tego, co możemy znaleźć w książce.
Całość została okraszona miejscami komentarzami Marianny Fijewskiej, jej spostrzeżeniami dotyczących rozmówców, czy historiami dotyczącymi trudności dotarcia do informacji.
Mi osobiście strasznie spodobał się ten sposób przedstawienia informacji, bo odniosłam wrażenie, że autorka nie chce występować tu w roli jakiegoś sędzi, który przedstawi nam swój punkt widzenia na całą sprawę i narzuci nam to, co mamy myśleć. Była ona tylko pewnym biernym obserwatorem, który dzięki swojej umiejętności pisania udzielił pielęgniarką głosu i możliwości dotarcia do szerszego grona odbiorców.
Dalej też, jeśli jestem już przy autorce, na prawdę mocno spodobał mi się jej styl. Po literaturę faktu nie sięgałam dotychczas między innymi przez to, że cały czas miałam takie swoje wyobrażenie, że jest to ciężka i wymagająca literatura pisana mocno formalnym i niezachęcającym językiem. Mówię, nie jestem znawcą w tym gatunku, ale urzekło mnie to, że Marianna Fijewska opisała całość w bardzo przystępny i zrozumiały sposób. Język w książce jest taki zwyczajny, codzienny, że aż chce się czytać. Widać też, że autorka tej książki rozmawiała ze zwykłymi, przeciętnymi ludźmi, ich wypowiedzi nie zostały w żaden sposób przekształcone tak, żeby były bardziej "na poziomie". Ot po prostu litera dotycząca zwykłych ludzi i do takich samych osób też skierowana.
Patrząc na to wszystko łatwo więc mogę powiedzieć, że jest to książka, którą powinien poznać każdy polak. Mi osobiście otwarła oczy na wiele spraw i pozwoliła wyrobić sobie własne zdanie na temat grupy jaką są pielęgniarki. Autorka nie postawiła ich tylko na piedestale, - są pokazane tutaj dobre i negatywne rzeczy dotyczące ich. No powiedzcie sami - czego chcieć więcej?!
Zapamiętajcie więc ten tytuł i jeśli tylko będziecie mieli taką okazję przeczytajcie tą książkę. Mogę wam zagwarantować, że nie będziecie tego żałować!
W swojej czytelniczej karierze nie sięgnęłam jeszcze chyba po ani jedną pozycję z gatunku literatury faktu. Aż wstyd mi się do tego przyznać! Czasem do jakichś tytułów mnie ciągnęło, nie bujam tylko i wyłącznie w fikcji, jednak do tej pory nie skusiłam się jeszcze na żaden konkretny tytuł. Ale to jednak dobrze! A wiecie dlaczego? Bo mogłam zacząć swoją przygodę z tym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-29
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2019/03/226-stags-ma-bennett.html
Niby mówi się, żeby nie oceniać książek po okładce. Jednak nie oszukujmy się - każdy z nas mocno zwraca uwagę na wizualny wygląd powieści. A mówię to dlatego, że sama właśnie w przypadku "STAGS" niesamowicie zauroczyłam się jej okładką i to między innymi ona przyczyniła się do tego, że tak bardzo chciałam poznać zawartą w niej historię. Dodatkowo ten świetny i intrygujący opis, który zwiastował świetną powieść młodzieżową z nutą dreszczyku i chwilami nawet grozy! Czego chcieć więcej?! Ale choć "STAGS" była dobrą książką, to jednak czegoś mi w niej zabrakło...
Zacznijmy może od tego, że prost uwielbiam thrillere, a gdy dodatkowo jest to thriller młodzieżowy, jestem kupiona od samego początku! Dlatego więc chyba nic w tym dziwnego, że zdecydowałam się poznać i tą pozycję. Zawsze podobało mi się to połączenie książki skierowanej właśnie do młodzieży - wiecie, taka z pozoru zwyczajna historyjka - z nutką grozy, którą dostarcza nam thriller. Czy więc patrząc na te kryteria jestem zadowolona z lektury? W pewnym sensie tak - całość czytało mi się bardzo dobrze, wciągnęłam się w samą historię i bardzo chciałam się dowiedzieć, co motywuje Ludzi Średniowiecza do działania. Z drugiej strony jednak trochę mało było tu jak dla mnie w tej całej grozy. Spodziewałam się czegoś znacznie mroczniejszego, czegoś, co przez całą książkę podtrzyma to napięcie, a tego mi niestety zabrakło. Po prostu mało było tutaj dla mnie thrillera. Młodzieżówki była zdecydowanie wystarczająca ilość (nawet jestem bardzo zadowolona, że autorka nie postanowiła iść zbyt mocno w tym kierunku), jednak najwięcej było tu neutralności - ni to jedno ni to drugie, takie coś pomiędzy. Przez to "pomiędzy" książka ucierpiała dość mocno, moim zdaniem, bo gdyby skupić się bardziej na tych elementach thrillera wyszedł by kawał na prawdę świetnej książki!
W ogóle czytając "STAGS" nie wiem czemu cały czas myślała, że historia będzie nieco bardziej mrożąca krew w żyłam. Sądziłam, że Ludzie Średniowiecza będą mieli jakiś związek z reinkarnacją, albo długowiecznością - nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło 😂 Dlatego więc kiedy w końcu dowiedziałam się, o co chodzi, byłam dość mocno zaskoczona, bo jak mówiłam, kompletnie się tego nie spodziewałam. Myślę, że ten główny wątek, który wymyśliła sobie autorka był na prawdę super - ani przesadzony, ani nie czułam po nim niedosytu. Na samą myśl, że coś takiego mogłoby się wydarzyć w prawdziwym życiu, że ktoś byłby do tego zdolny, czuję dreszcze na plecach. Także jak widzicie - to zdecydowanie się autorce udało!
Jeśli zdarzyło wam się kiedyś czytać thrillery to wiecie, że raczej nie jesteśmy tutaj w stanie poznać lepiej bohaterów. Chodzi mi o takie poznanie, po którym zaczynamy albo przywiązywać się do nich, albo z nimi utożsamiać. W tym gatunku chodzi o tą tajemnicę, zagadkę, a bohater jest tylko kimś, kto opowiada nam swoją historię. W "STAGS" bardzo spodobał mi się sposób narracji. Całą historię poznajemy z perspektywy głównej bohaterki Greer, ale żeby było ciekawie opowiadając to, co wydarzyło się w Longcross Hall, kieruje ona opowieść bezpośrednio do nas, do czytelników. Czytając więc mamy wrażenie, jakby Greer była naszą znajomą, która opowiada nam to, czego doświadczyła. W wielu miejscach wtrąca jakieś bezpośrednie zwroty do czytelnika, pyta go o zdanie, tłumaczy swoje zachowanie, bo wie, jak może być przez niego postrzegana. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam, ale muszę przyznać, że strasznie mi się to spodobało. To było na prawdę ciekawe doświadczenie - poczułam się tak, jakbym oglądała tą animację "Freaky stories", gdzie zawsze na samym początku narrator zaczyna odcinek mówiąc, że ta historia zdarzyła się przyjacielowi kuzyna chłopka siostry (jeśli wiecie, o co mi chodzi), przez to czujemy się bardziej tak, jakby historia dotyczyła i nas. Myślę nawet, że gdyby autorka zdecydowała się na napisanie książki w tradycyjny sposób, to bardzo dużo by na tym straciła. Powiem więcej - chętnie poznałabym więcej takich powieści!
Także jak widzicie - moje uczucia względem "STAGS" są na prawdę mieszane. Nie mogę powiedzieć, że byłam nią zachwycona, ale też że bardzo się nią rozczarowałam. Jest wiele rzeczy, które mi się w tej historii spodobały, ale też kilka znaczących elementów wpłynęło na to, że trochę mnie nudziła i nie sprostała moim oczekiwaniom. Na pewno jednak mogę powiedzieć, że jest to dobra książka, która bardzo mocno odcina się na tle tych wszystkich tradycyjnych młodzieżówek, których tak dużo na rynku wydawniczym - i za to właśnie ją szanuję.
Tym razem ani nie polecam wam tej książki, ani was nie zniechęcam - musicie sami zaryzykować, czy warto ją poznać! 😉
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2019/03/226-stags-ma-bennett.html
Niby mówi się, żeby nie oceniać książek po okładce. Jednak nie oszukujmy się - każdy z nas mocno zwraca uwagę na wizualny wygląd powieści. A mówię to dlatego, że sama właśnie w przypadku "STAGS" niesamowicie zauroczyłam się jej okładką i to między innymi ona...
2019-11-10
Od momentu, gdy poznałam książkę "Tajemnice pielęgniarek" Marianny Fijewskiej, zakochałam się w takich pozycjach. Dlatego tym razem wzięłam na tapetę książkę, która wydała mi się jeszcze bardziej ciekawa i intrygująca, a mianowicie "Rozwód po polsku. Strach i nadzieje". Nastawiłam się na fascynującą lekturę pełną historii z życia wziętych, szokujących wyznań i intrygujących sytuacji.
No i niestety troszkę się zawiodłam...
Kiedy sięgałam po "Rozwód po polsku" oczekiwałam, że poznam w książce prawdziwe historie opowiedziane z perspektywy głównie ludzi, którzy sami się rozwodzili. Wypowiedzi sędziów, prawników, czy psychologów miały być dla mnie tylko dodatkiem. Moim zdaniem książka skonstruowana w taki sposób byłaby znacznie bardziej ciekawa i fascynująca. Niestety autorka postanowiła ugryźć to z nieco innej strony i cały temat rozwodów przedstawiła poprzez historie głównie prawników, a jako dodatek, swoisty smaczek, dodała również wypowiedzi rozwodników. Może nie byłoby to nic złego, jednak dla mnie wszystkie te historie straciły trochę na autentyczności. Owszem, ciekawie słucha się o tym, jak wyglądała sprawa rozwodowa jakiej dwójki osób z perspektywy ich prawnika, czy sędzi, jednakże wydaje mi się, że powinno być tutaj więcej historii z tej tak zwanej "pierwszej ręki". Tak właśnie było w przypadku książki "Tajemnice pielęgniarek" - dotyczyła ona pielęgniarek i to właśnie od nich dowiadywaliśmy się najwięcej o ich zawodzie. A tutaj czytamy o rozwodnikach, ale wszystko poznajemy poprzez opowieści kogoś innego. Nie wiem, mnie to jakoś bardzo nie poruszyło.
Odniosłam również wrażenie, że poprzez przedstawienie książki właśnie w taki sposób, jaki wybrała autorka, całość okazała się nieco nudna. Za mocno skupiono się na niektórych rozdziałach i katowano je aż do znudzenia (jak na przykład w odniesieniu do tematu alimentów). Natomiast znalazły się i takie, które mogły być ciekawe, ale nie poświęcono im zbyt wiele uwagi. Wiadomo, każdemu się nie dogodzi i jednego będzie interesować to, a drugiego tamto, ale sądzę, że autorka mogła wszystkie rozdziały podzielić bardziej "po równo".
Mimo wszystko podobało mi się w tej książce to, że wiele rzeczy, o których zwykły człowiek nie ma pojęcia, zostało wyjaśnionych. Autorka w stosownych momentach zamieszczała adnotacje informujące o tym, jak działa polskie prawo, bo w końcu skąd ludzie, którzy nigdy nie znaleźli się w podobnej sytuacji, mieli by o tym wiedzieć. Duży plus również za wypowiedzi psychologów, którzy wyjaśniali, jak działają oni w przypadku kiedy sprawa dotyczy opieki nad dziećmi. Mnie osobiście interesuje psychologia, więc uważam coś takiego za na prawdę duży plus.
Ogólnie mogę powiedzieć, że "Rozwód po polsku. Strach i nadzieje" to na prawdę ciekawa pozycja, którą warto przeczytać, jeśli nadarzy się nam taka okazja. Należy się jednak liczyć z tym, że ma ona swoje wady (i jest ich niestety całkiem sporo), które skutecznie mogą zniechęcić do poznania tej pozycji. Jednakże jak mówiłam to w przypadku recenzji "Tajemnice pielęgniarek", największym plusem książki jest fakt, iż całość dotyczy Polski i polskich realiów, a myślę, że właśnie to najbardziej zachęca do czytania.
Od momentu, gdy poznałam książkę "Tajemnice pielęgniarek" Marianny Fijewskiej, zakochałam się w takich pozycjach. Dlatego tym razem wzięłam na tapetę książkę, która wydała mi się jeszcze bardziej ciekawa i intrygująca, a mianowicie "Rozwód po polsku. Strach i nadzieje". Nastawiłam się na fascynującą lekturę pełną historii z życia wziętych, szokujących wyznań i intrygujących...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-11
Ah... Pamiętam, gdy rękami i nogami broniłam się przed przeczytaniem pierwszego tomu z przygodami cudownego psiaka Bailey'a. Kompletnie nie ciągnęło mnie do tej powieści i trochę czasu musiało minąć, żebym w końcu dała jej szansę. Teraz sądzę, że to chyba najlepsza historia pisana z perspektywy psa - nie dość, że zabawna, to jeszcze bardzo chwytająca za serce. Nic więc dziwnego, że i drugi tom książki "Był sobie pies" znalazł się na moim czytelniczym koncie - już na wstępie mogę wam powiedzieć, że moje uczucia względem tej historii w ogóle się nie zmieniły, a tylko bardziej pokochałam naszego wyjątkowego czworonoga!
Akcja powieści zaczyna się kilka ładnych lat po zakończeniu pierwszego tomu. Już na samym początku dowiadujemy się, co nas ominęło, co zmieniło się w życiu Ethana, Hannah oraz naszego głównego bohatera, czyli Koleżki. Wydawać by się mogło, że nasz psiak w końcu osiągnął swój życiowy cel i teraz może odejść już w spokoju do psiego nieba. Jednakże los ma dla niego inne plany.
Jeśli chodzi o ludzkich bohaterów, tym razem głównym elementem książkowej układanki jest Clarity lub też CJ, czyli wnuczka Ethana i Hannah. Koleżka bardzo szybko zdaje sobie sprawę z tego, że teraz to ona staje się jego życiowym celem i musi zrobić wszystko, aby zapewnić jej bezpieczeństwo i być dla niej "grzecznym pieskiem".
To, co najbardziej podobało mi się w tej książce, to ta wspaniała autentyczność - z jednej strony wiemy oczywiście, że wszystko to o czym czytaliśmy nie może się wydarzyć w rzeczywistości, jednak autor tak umiejętnie nam wszystko przedstawił, że najzwyczajniej w świecie o tym zapominamy. Ja sama śledziłam przygody naszego pieska z niesamowicie wielkim zapałem, kibicowałam mu, gdy musiał odnaleźć swoją Panią i rozpaczałam, gdy umierał. Cudownie obserwowało mi się życie ludzi z perspektywy czworonoga. Najlepsze jest to, że autor tak na prawdę w całej książce bardzo mało mówi nam o tym, co dotyczy ludzkich bohaterów w taki sposób, jak ma to miejsce w zwyczajnych książkach. Nie mamy tutaj przemyśleń bohaterów, typowych opisów miejsc czy sytuacji. Wszystkie wydarzenia obserwujemy z perspektywy psa i to właśnie on wszystko nam tłumaczy. Owszem, czytamy dialogi między bohaterami, itp., jednak na tym się kończy. W końcu zwierzęta nie znają się na ludzkich sprawach, prawda? Mimo to jednak doskonale idzie odnaleźć się w sytuacji - wiemy z jakimi problemami borykają się bohaterowie, jak rozwija się ich życie, czy w jakiej znajdują się sytuacji. Za tak umiejętne operowanie naszą wyobraźnią autorowi książki "Był sobie pies 2" należą się ogromne brawa!
W książce bardzo podobało mi się również to, że cały czas coś się w niej działo. Nie było czasu na nudę. Wydarzenia rozwijały się z niesamowitą prędkością, jak się okazuje życie piesków nie jest wcale takie nudne, a mimo to świetnie idzie się w tym wszystkim odnaleźć. Przez całą książkę przewija się bardzo dużo bohaterów - jedni są bardzo ważni, inni już troszkę mniej, ale wszyscy dorzucają jakąś swoją cegiełkę do powieści.
"Był sobie pies 2" to bardzo wyjątkowa książka - pełna uczuć, humory, poruszająca ważne kwestie i pozwalająca nam spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy. Cudowna historia ukazująca wielką miłość i przywiązanie człowieka i czworonoga. Przepadłam w tej wspaniałej książce, a ostatnie strony wylały ze mnie całe morze łez. Film jeszcze przede mną, ale jestem przekonana, że nic nie pobije jego papierowego pierwowzoru.
A jeśli wy jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z tą historią, to uwierzcie mi, że czym prędzej musicie to zmienić. Innej opcji nie ma!
Ah... Pamiętam, gdy rękami i nogami broniłam się przed przeczytaniem pierwszego tomu z przygodami cudownego psiaka Bailey'a. Kompletnie nie ciągnęło mnie do tej powieści i trochę czasu musiało minąć, żebym w końcu dała jej szansę. Teraz sądzę, że to chyba najlepsza historia pisana z perspektywy psa - nie dość, że zabawna, to jeszcze bardzo chwytająca za serce. Nic więc...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-18
2019-07-27
Nie będę ukrywać - gdy tylko dowiedziałam się, że moja ukochana Anna Todd, ta która stworzyła uwielbianą przeze mnie niegdyś serię After, stworzyła dla swoich czytelników kolejną książkową serię, nie posiadałam się ze szczęścia. Nie było siły, która mogłaby odwieść mnie od przeczytania nowego książkowego dziecka autorki. Oj tak, miałam wedle niej na prawdę spore oczekiwania, choć jednocześnie uspokajałam sama siebie - After czytałaś już dawno, przecież teraz może ci się nie spodobać ten styl. Byłam jednak uparta, wiedziałam, że nawet jakieś drobne błędy nie sprawią, że nie spodoba mi się The Brightest Stars. Pożar zmysłów.
To co, domyślacie się, jak tam moje wrażenia po lekturze? Koniecznie zajrzyjcie dalej!
Seria #STARS to coś, co całkowicie różni się od poprzednich powieści Anny Todd. Sięgając po nią mamy dostać intrygującą i ognistą historię, a to wszystko okraszone wątkiem wojska, żołnierzy i rodzin wojskowych - nawet nie wiedziałam, że lubię takie klimaty. To chyba ten wątek militarny (jeśli możemy go w ogóle tak nazwać) chyba najbardziej mi się spodobał. Nie jest go tutaj też jakoś bardzo dużo, więc jeśli ktoś z was się tego obawia, to spokojnie mogę zapewnić was, że jest on jedynie takim delikatnym dodatkiem i pewnym tłem dla całej historii. Zaintrygowało mnie jednak, że Anna Todd tak dobrze umiała go przedstawić, co przyczyniło się do jeszcze lepszego wczucia w całą opowieść. Tak jak mówię, nie skupiała się ona na nim jakoś mocno, ale cały czas gdzieś on tam w tle był i to mi się bardzo spodobało!
W kwestii bohaterów muszę jednak powiedzieć, że poczułam się trochę tak, jakbym ich nie znała. Nie mówię już o Kaelu, czyli naszym męskim bohaterze, bo zdaję sobie sprawę z tego, że jego postać jest tą tajemniczą i mamy odkrywać go razem z Kariną. Jednak to właśnie odnośnie Kariny czuję duży niedosyt. Przez całą książkę nie umiałam się z nią za bardzo utożsamić, czy nawet do końca jej zrozumieć. Owszem, Anna Todd przedstawiła nam mniej więcej jej historię rodzinną, relacje z bratem bliźniakiem, czy ojcem, ale jak dla mnie było tam tego za mało. Jej postać jest ciekawa i widać, że dużo przeszła. Nie jest kolejną nieśmiałą dziewczyną, tylko kobietą, która musiała sama sobie radzić, chciała wieść własne życie i osiągnęła to wszystko dzięki ciężkiej pracy. Za to należy się jej szacunek. Mi czegoś tu jednak brakowało. Kaela natomiast kompletnie nie rozumiem - dla mnie to bohater z lekką dwubiegunówką... Dziwnymi postaciami byli również dla mnie ojciec Kariny i jego nowa żona. Wydaje mi się, że autorka trochę za bardzo tutaj popłynęła i stworzyła zbyt skrajną, za bardzo władczą i samolubną osobę, ale mogę się mylić.
Gdy patrzę na historię przedstawioną w The Brightest Stars. Pożar zmysłów już po przeczytaniu książki odnoszę wrażenie, że była ona zbyt monotonna i uboga jak na moje oczekiwania. Tak na prawdę nic konkretnego się tam nie działo, a nawet odnoszę wrażenie, że cały czas autorka skupiała się na tylko jednym elemencie, który postanowiła rozciągnąć do granic możliwości. Trochę mi przykro z tego powodu, ale wydaje mi się, że jest to kolejna historia, którą się poznaje i od razu zapomina. Nie przekreślam całej serii całkowicie, bo może w dalszych tomach czymś mnie zaskoczy. Raczej sięgnę po kontynuację, bo po pierwsze za bardzo ciekawi mnie tajemnica Kaela, a po drugie patrząc na moje wspomnienia dotyczące serii After, myślę, że i temu cyklowi należy się jeszcze jedna szansa. Jednak jeśli macie coś ciekawszego do czytania, nie traćcie na tą pozycję czasu - serio nie warto.
Nie będę ukrywać - gdy tylko dowiedziałam się, że moja ukochana Anna Todd, ta która stworzyła uwielbianą przeze mnie niegdyś serię After, stworzyła dla swoich czytelników kolejną książkową serię, nie posiadałam się ze szczęścia. Nie było siły, która mogłaby odwieść mnie od przeczytania nowego książkowego dziecka autorki. Oj tak, miałam wedle niej na prawdę spore...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-08-24
2019-12-01
W dzisiejszych czasach dla każdego z nas normalne jest to, że stałym elementem naszego życia stały się smartfony, komputery, czy internet. Nie ma w tym nic odkrywczego - to jest i chyba już zawsze będzie stały element naszego życia. Tak samo normalne stało się dla nas udostępnianie prywatnych informacji na nasz temat dla innych - a to poprzez zdjęcia na Instagramie ukazujące naszą codzienność, a to poprzez wszelkie dane, które upubliczniamy, by dokonać jakiegoś zakupu w sieci. Nie raz też pojawiały się obawy, że cyberprzestępcy zhakują nasze dane i nie będziemy umieli się przed tym ustrzec. Jednak czy ktoś z was zastanawiał się kiedykolwiek nad tym, czy to możliwe, aby ta sztuczna inteligencja zyskała świadomość i żeby to właśnie ona zaczęła działać na naszą niekorzyść? Albo dzięki rozwiniętej medycynie i technologii będziemy mogli przenieść naszą świadomość do wirtualnego świata, do tak zwanej "chmury"? Wydaje się być to całkowicie niemożliwe, a jednak intrygujące i wzbudzające wielkie obawy.
Taką rzeczywistość udało się przedstawić Claudii Pietschmann w "Chmurze" i już na wstępie mogę powiedzieć, że wyszło jej to nad wyraz dobrze!
Emma straciła młodszego brata w wyniku wypadku w domu. Po śmierci najmłodszego dziecka jej rodzice postanowili zrobić wszystko, aby i ją uchronić przed niebezpieczeństwem. Przeprowadzili się więc do inteligentnego domu - miejsca będącego nowoczesnym bunkrem mającym zapewnić im komfort oraz najwyższe bezpieczeństwo. Dla Emmy to jednak jak uwięzienie w klatce. Jej kojarzy się on tylko z najgorszymi momentami życia. Dziewczyna czuje się niesamowicie samotna, a jedyne wsparcie, jakiego potrzebuje znajduje w grupie dla ludzi pogrążonych w żałobie na Facebooku. Tam też poznaje Paula, który wydaje się być jedyną osobą na świecie, która nadaje na tych samych falach, co ona. Powoli przyjaźń zamienia się w coś więcej, chociaż ta dwójka jeszcze nigdy nie miała okazji poznać się w rzeczywistości.
Szczerze mówiąc, gdy zabierałam się za czytanie "Chmury" spodziewałam się po tej książce czegoś zupełnie innego. Myślałam, że razem z główną bohaterką wdamy się w niebezpieczny romans z kimś poznanym przez internet i że z czasem ta tajemnicza osoba zacznie zagrażać jej życiu. I w pewnym sensie miałam rację! Z tą jednak różnicą, że mamy tutaj do czynienia z czymś... wirtualnym. Dla mnie okazało się to być jednym wielkim zaskoczeniem - czegoś takiego w ogóle się nie spodziewałam. Okazuje się bowiem, że Paul był kiedyś normalnym chłopakiem, jednak jego życie z czasem bardzo mocno się zmieniło. Ciężko jest tutaj powiedzieć coś więcej, żeby nie zdradzić zbyt wiele, jednak śmiało mogę powiedzieć, że z czymś takim jeszcze się nie spotkałam.
Historia zawarta w "Chmurze" jest niesamowita! Wciąga już od pierwszych stron i ten stan utrzymuje się aż do ostatniej przeczytanej kartki. Ta z pozoru zwykła młodzieżówka skrywa w sobie na prawdę świetną fabułę, która na pewno zaskoczy nie jednego czytelnika. Bardzo spodobało mi się to wykorzystanie w powieści sztucznej inteligencji w normalnym życiu. Nie mamy tutaj do czynienia z jakąś fantastyką, czy bardzo odległą przyszłością. Zarówno Emma, jak i jej rodzice to tak na prawdę zwykli ludzie, którzy postanowili uczynić swoje życie bezpieczniejszym po przeżytej tragedii. Można więc powiedzieć, że coś takiego mogłoby spotkać każdego z nas (gdybyśmy oczywiście mieli wystarczająco dużo pieniędzy, aby taki domowy system sobie sprawić). Zaskakujące jest to, jak szybko coś, co miało ułatwiać nam życie może stać się naszym najgorszym koszmarem.
Najciekawszymi postaciami z tych przedstawionych w "Chmurze" są niewątpliwie główni bohaterowie, czyli Emma i Paul. O dziewczynie dowiadujemy się najwięcej i to jej towarzyszymy podczas trwania fabuły. Poznajemy to, jak postrzega ona świat i jak strata kogoś bliskiego wpłynęła na jej osobę. Paul natomiast to jedna wielka zagadka. Razem z Emmą poznajemy go w sieci i dowiadujemy się o nim tylko tyle, ile sam zechce nam powiedzieć. W międzyczasie pojawiają się smaczki, które pokazują nam, że coś z nim nie jest do końca w porządku, a to tylko bardziej zaostrza nam apetyt na poznanie całej książki.
Punktem kulminacyjnym i zdecydowanie najlepszą częścią "Chmury" jest jej końcówka. To ona wzbudza najwięcej emocji i najbardziej trzyma w napięciu. Dla mnie była też jednym wielkim zaskoczeniem i sprawiła, że trzymałam kciuki za Emmę, aby wyszła z tego cało. Autorka świetnie poradziła sobie ze zbudowaniem napięcia w swojej historii. Potrafiła bez problemu przykuć uwagę czytelnika, a dodatkowo udało jej się utrzymać ją aż do samego końca - a to nie często się zdarza.
Dla mnie lektura "Chmury" to jedna wielka przygoda, którą uważam za bardzo udaną. To połączenie młodzieżówki z lekkim wątkiem miłosnym z budzącym ciarki na plecach thrillerem - jedno z moich ulubionych połączeń. Claudia Pietschmann zrobiła na mnie na prawdę spore wrażenie i z wielką chęcią sięgnę po kolejne jej powieści. Cieszę się bardzo, że bez żadnych wyrzutów sumienia mogę polecić wam jej książkę, bo jestem przekonana, że na pewno zaskoczy was ona tak samo, jak mnie.
W dzisiejszych czasach dla każdego z nas normalne jest to, że stałym elementem naszego życia stały się smartfony, komputery, czy internet. Nie ma w tym nic odkrywczego - to jest i chyba już zawsze będzie stały element naszego życia. Tak samo normalne stało się dla nas udostępnianie prywatnych informacji na nasz temat dla innych - a to poprzez zdjęcia na Instagramie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-15
Książka, w pewnym sensie, podzielona jest na dwie części. W pierwszej poznajemy historię Rocka i Trishy, a w zasadzie mamy przyjemność zanurzyć się w ich wspomnieniach z czasów, gdy nie byli jeszcze ani małżeństwem ani parą. Osobiście trochę żałuję, że Abbi Glines nie poświęciła im związkowi całej, osobnej książki, jak to było w przypadku poprzednich bohaterów. W "Tylko ze mną" towarzyszymy im jedynie przez pół książki, przez co nie jesteśmy w stanie poznać do końca wszystkich aspektów ich znajomości, wczuć się w ich postaci, czy lepiej zrozumieć to, czym teraz kierują się jako małżeństwo i rodzice. W drugiej części natomiast skaczemy od jednej pary z serii Sea Breeze do drugiej. Zabawne i niestety trochę nudne jest to, że właściwie każda z nich w tym króciutkim fragmencie, jaki serwuje nam autorka, zmaga się z jakimś problemem, który w pewnym sensie zakłóca (i to dość mocno) ich spokój. Rozumiem, że Abbi Glines chciała w ten sposób dać fanom serii taki smaczek prezentując dalsze losy ich ulubionych bohaterów, jednak jak dla mnie to było trochę niepotrzebne. Liczyłam, że otrzymam cudowną historię miłosną Trishy i Rocka, a tutaj dostałam jedynie jej malutki fragment.
Jako, że "Tylko ze mną" to ostatnio tom serii, czuję się nim dość mocno rozczarowana. Mam wrażenie, że gdyby poprzestano na poprzedniej części, czyli na "Pragnij mnie" wszyscy wyszliby na tym znacznie lepiej. Mówię o tym, ponieważ wracając w "Tylko ze mną" do poprzednich bohaterów przesuwamy się też w czasie do przodu - obserwujemy, jak rozwijają się ich rodziny, jak dorastają ich dzieci. Mi osobiście zmieniło to nieco "patrzenie" na tych moich ulubionych bohaterów, co niezbyt mi się podoba. Sama nie do końca wiem, co mam o tym myśleć, bo jednak z jednej strony oczywiście ciekawie jest zobaczyć, co było dalej, ale z drugiej.... chyba wolałabym jednak zostać przy tym, co było...
Co tu więcej mówić - choć całą serię Sea Breeze uważam za na prawdę udaną i wyróżniającą się w tym gatunku, to jednak "Tylko ze mną" oceniam jako bardzo przeciętną i nie do końca dopracowaną pozycję. Widać, że było to tylko i wyłącznie pisanie dla pieniędzy, pod publikę - a wielka szkoda.
Tak więc jeśli chodzi o samą serię to jak najbardziej wam ją polecam. Jeśli jeszcze o niej nie słyszeliście a gustujecie w romansach, myślę, że jest to dla was pozycja wręcz obowiązkowa. "Tylko ze mną" jest moim zdaniem, niepotrzebnym dodatkiem, który można przeczytać tylko z czystej ciekawości. Osobiście go nie polecam.
Książka, w pewnym sensie, podzielona jest na dwie części. W pierwszej poznajemy historię Rocka i Trishy, a w zasadzie mamy przyjemność zanurzyć się w ich wspomnieniach z czasów, gdy nie byli jeszcze ani małżeństwem ani parą. Osobiście trochę żałuję, że Abbi Glines nie poświęciła im związkowi całej, osobnej książki, jak to było w przypadku poprzednich bohaterów. W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-27
Po przeczytaniu pierwszego tomu cynamonowej serii bardzo polubiłam zarówno świat wykreowany przez autorkę, jak i jej bohaterów. Niesamowicie spodobało mi się poczucie humoru Dagmary Bach, a świetny motyw przeskoków to innej rzeczywistości wydał mi się idealnym pomysłem. Z wielką przyjemnością więc sięgnęłam po "Cynamon, kłopoty i ja", na którą to z tak wielką niecierpliwością czekałam. Chciałam znów oderwać się od rzeczywistości i potowarzyszyć trochę szalonej Victorii King.
W pierwszym tomie Vicki myślała, że jej przeskoki do paralelnej rzeczywistości są już przeszłością, jednak bardzo szybko znów zamienia się życiem ze swoim kolejnym wcieleniem. Jej drugie ja okazuje się być jednak znacznie przyjemniejszą wersją, niż Tori z ostatnich przeskoków, a to daje Victorii do myślenia. Z racji tego, że z jej chłopakiem łączy ją co raz więcej, a ona czuje się kompletnie zielona w sprawach chłopak-dziewczyna, dochodzi do wniosku, że mogłaby wykorzystać przeskoki, aby poćwiczyć na drugiej wersji ??? randkowanie. Ale oczywiście jak to bywa w przypadku Victorii, nic nie może pójść jak z płatka i cały jej plan wymyka jej się z pod kontroli.
Powrót do świata Victorii King to jak otulenie się ulubionym ciepłym kocykiem. Czytając miałam wrażenie, że powracam do mojej najlepszej i bardzo szalonej przyjaciółki, a to chyba mówi samo za siebie. Uwielbiam sposób, w jaki Dagmara Bach wykreowała swoich bohaterów - ten cudowny humor sprawia, że zawsze mam wielką ochotę przenieść się do książki i osobiście poznać zarówno Victorię jak i całą jej szaloną rodzinkę. Nie da się ukryć, że cała seria jest przeznaczona zdecydowanie do młodszych czytelników, patrząc chociażby na problemy z jakimi musi zmagać się główna bohaterka (głównie z miłosnymi), jednak mi osobiście to wcale nie przeszkadzało. Swoją drogą klimatem powieść przypomina mi pozycje od jednej z moich ulubionych autorek, czyli Kerstin Gier, więc jeśli również lubicie jej twórczość to myślę, że i seria cynamonowa bardzo się wam spodoba.
Jedyna rzecz, która troszkę przeszkadza mi w całym tym cyklu to to, że tak na prawdę jeszcze nic nie zostało nam chociaż w jakimś stopniu wyjaśnione odnośnie przenoszenia się przez Vicki do innej rzeczywistości. Czytając ten tom miałam taką malutką nadzieję, że może jednak tym razem autorka co nieco nam wyjaśni a tu niestety cisza... Jednakże w Cynamon, kłopoty i ja miało miejsce pewne bardzo zaskakujące zdarzenie, które może w sumie zapoczątkować rozwiązywanie zagadki. Także pozostaje mi w tej kwestii jedynie czekać na kolejny, trzeci już tom, w którym może poznam odpowiedzi na dręczące mnie pytania.
Co tu więcej mówić - Cynamon, kłopoty i ja to na prawdę świetna kontynuacja tak bardzo polubionej przeze mnie serii. Czyta się ją jednym tchem, a od całości na prawdę nie można się oderwać. Dodatkowo poczucie humoru autorki jeszcze bardziej tylko ją ubarwiło. Nie zrażajcie się tym, że jest to literatura dla młodszych czytelników, jeśli w jakiś sposób wam to przeszkadza. Myślę, że jeśli się zdecydujecie na poznanie zarówno tej książki, jak i całej serii, możecie być na prawdę mile zaskoczeni!
Po przeczytaniu pierwszego tomu cynamonowej serii bardzo polubiłam zarówno świat wykreowany przez autorkę, jak i jej bohaterów. Niesamowicie spodobało mi się poczucie humoru Dagmary Bach, a świetny motyw przeskoków to innej rzeczywistości wydał mi się idealnym pomysłem. Z wielką przyjemnością więc sięgnęłam po "Cynamon, kłopoty i ja", na którą to z tak wielką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-01
2019-04-07
2019-06-23
2019-09-11
2019-12-11
2019-10-31
2019-10-26
2019-08-08
O mojej miłości do książek Abbi Glines już chyba nie muszę powtarzać, bo mówię wam o tym praktycznie na każdym kroku. Wszystko, co wyjdzie z pod pióra tej cudownej autorki pochłaniam za jednym zamachem. Jeśli pamiętacie, albo i nie, z serią The Field Party nie polubiłam się od razu, ale już po drugiej książce bardzo ją polubiłam.... I nagle Abbi Glines wyskakuje mi z "Nie chcę Cię stracić"... Może dramatyzuję, może trochę wyolbrzymiam to, co tak bardzo mnie w tej książce zdenerwowało, ale kurczę no, dlaczego?
Jak wszystkie historie w tej serii, akcja dzieje się w szkole średniej. Mamy szkolną gwiazdę futbolu oraz pewną nieśmiałą, chowającą się przed innymi dziewczynę. Tym razem jednak różnica jest taka, że Tallulah, nasza główna bohaterka, jeszcze całkiem nie tak dawno miała kilka o kilka kilogramów za dużo i jedyną osobą, która w szkole traktowała ją mimo wszystko przyjaźnie był właśnie Nash. Wszystko się zmieniło, kiedy dziewczyna usłyszała, jak razem z przyjacielem naśmiewa się z jej wagi. To było dla niej niczym wbicie noża w plecy i przez to postanowiła coś ze sobą zrobić. Gdy wraca do szkoły oczywiście chce zrobić wszystko, żeby odegrać się na Nashu, który tak bardzo ją zdradził.
I właśnie tu jest cały pies pogrzebany!
Bardzo, ale to bardzo, nie spodobało mi się, jak został tutaj przedstawiony problem nadmiernej wagi. Według Abbi Glines wszyscy nienawidzili Tallulah za jej wygląd, gardzili nią i często traktowali jak śmiecia. Sama dziewczyna również czuła do siebie ogromną odrazę za to, jak wyglądała, bo postrzegała siebie w takich kategoriach, jak robili to jej rówieśnicy. Zarówno dla głównej bohaterki, jak i dla uczniów jej szkoły bycie grubym było najgorszym złem na świecie, serio chyba nawet bycie mordercą czy gwałcicielem byłoby w tym przypadku lepsze... Ludzie! Bez przesady!!! To jest tak skrajne i nierealne myślenie, że sama nie wiem, czy mam się z tego powodu śmiać czy płakać. Sama jestem osobą, która ma kilka kilogramów więcej i uwierzcie mi, że chociaż w moim życiu zdarzały się i takie osoby, które szykanowały mój wygląd, to nigdy nie działo się to tak, jak przedstawiła to Abbi Glines. To już jakaś totalna paranoja. Jak można aż tak oceniać kogoś przez pryzmat wyglądu? Ja wiem, że Tallulah była też osobą nieśmiałą i sama stroniła od towarzystwa, ale gdy czytałam "Nie chcę Cię stracić" odniosłam wrażenie, że w jej szkole odbywało się istne polowanie na czarownicę - a tą czarownicą była oczywiście Tallulah.
Trochę się na ten temat rozpisałam, ale mówię o tym, bo to nie jest tylko jakiś tam poboczny wątek. Cały motyw bycia grubym przewija się tak na prawdę przez większość książki, jest taką jakby jego bazą, a właśnie to przyczyniło się do tego, że tak bardzo jestem tą książką zawiedziona...
Pomijając moje wynurzenia to książka na prawdę mi się podobała. Nie mogę powiedzieć, że było inaczej. Wciągnęłam się w nią i z chęcią poznawałam Nasha oraz Tallulah. Bardzo im kibicowałam i chciałam, żeby byli razem, ale tak na prawdę ten nieszczęsny wątek o którym mówiłam wcześniej przyćmił, jak dla mnie, pozostałe plusy tej powieści. Nie wiem, może Abbi Glines trochę za bardzo odpłynęła, gdy tworzyła tą historię, ale mi przez to na prawdę mocno złamała serce. Czy tak bycie grubym postrzegają osoby, które nigdy nie miały problemu z wagą? Nie mam pojęcia.
Dobra, koniec narzekania! Zapomnijmy o tym nieszczęsnym wątku.
Jak mówiłam całość książki poznawało mi się na prawdę przyjemnie. Tallulah wydała mi się być interesującą postacią, taką całkowicie w stylu Abbi Glines. Myślę, że sama książka jest bardzo dobrym uzupełnieniem serii i jeśli tylko nie będzie wam przeszkadzać to, o czym pisałam, to może się wam ona na prawdę mocno spodobać. Mimo wszystko cieszę się bardzo, że ją poznałam i już z wielkim zapałem czekam na dalsze tomy serii (z którą, nawiasem mówiąc, ciągle mam jakieś problemy), bo jetem bardzo ciekawa, których bohaterów będzie nam dane poznać bliżej.
Czy polecam, kurczę nie wiem co wam powiedzieć... Powiedziałabym wam, że tak, ale trochę powstrzymuje mnie przed tym to feralne przedstawienie problemu nadwagi. Chyba tym razem nie będę mówić nic - znacie już moje zdanie na temat tej książki, więc decyzję, by ją przeczytać, zostawię wam.
O mojej miłości do książek Abbi Glines już chyba nie muszę powtarzać, bo mówię wam o tym praktycznie na każdym kroku. Wszystko, co wyjdzie z pod pióra tej cudownej autorki pochłaniam za jednym zamachem. Jeśli pamiętacie, albo i nie, z serią The Field Party nie polubiłam się od razu, ale już po drugiej książce bardzo ją polubiłam.... I nagle Abbi Glines wyskakuje mi z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdybym miała wybierać pomiędzy psami a kotami, to bez wahania wybrałabym mruczki. Tak, jestem zdecydowaną kociarą. Jednakże przy każdej nowej książce W. Bruce'a Camerona o kolejnym cudownym psiaku nie muszę wybierać, bo wiem, że muszę tą powieść przeczytać! I tak samo było w przypadku O psie, który wrócił do domu. Pomijając już tą słodziutką tytułową Bellę na okładce, to jak mogłabym sobie odpuścić historię uroczego pieska, który zrobi wszystko, aby wrócić do swojego właściciela, który jest dla niej całym światem?
Kiedy pierwszy raz poznałam twórczość autora O psie, który wrócił do domu zakochałam się w jego stylu i w jego cudownym sposobie kreowania świata z perspektywy psiaka. Dotychczas myślała, że ciężko będzie stworzyć coś takiego, co w pełni oddawałoby myślenie tych czworonogów, ale W. Bruce'owi Cameronowi to się na prawdę udało! I dokładnie tak samo było w historii Belli - poznając tę książkę miałam wrażenie, jakbym na prawdę przeniosła się do mózgu tej uroczej suni i widziała świat tak, jak ona sama go postrzega. Bardzo podoba mi się prezentowanie historii w taki sposób i jestem pewna, że jeżeli autor w kolejnych swoich książkach będzie robił tak samo, to każda kolejna lektura będzie należała do udanych! Uwielbiam też to, że chociaż w książce jest tak na prawdę dużo odniesień do pieskiego życia, do tego co je ciekawi, do ich pragnień, czy zwyczajów, to jednak nie zabrakło tutaj tego, co jest typowo skierowane do ludzi. Chodzi mi o to, jak Bella dokładnie opisuje to co widzi, czy słyszy, chociaż sama tego nie rozumie (bo w końcu jest psem), jednakże nam, czytelnikom, daje to możliwość dokładniejszego poznania całej historii. Na prawdę jestem pod sporym wrażeniem tego z jaką łatwością autor umiał to wszystko przedstawić, bo podejrzewam, że nie jeden na prawdę dobry pisarz mógłby mieć z tym spory problem.
Tego, że pokochałam Bellę całym serduchem chyba nie muszę mówić. Nie dziwię się wcale, że każdy, w kogo życiu się ona pojawiała od razu pałał do niej tak ogromną sympatią. Z wypiekami na twarzy śledziłam wszystkie jej przygody i z przejęciem trzymałam kciuki za to, żeby nic złego, podczas tej jej długiej wędrówki Do Domu, się jej nie stało. Bardzo spodobało mi się też to, że autor postanowił wpleść do życia suczki tyle kotów - począwszy od Mamy Kotki i kociego potomstwa, po Dużą Koteczkę, której przywiązanie do Belli wydaje się być wręcz nieprawdopodobne, ale jednak prawdziwe. Sama Bella okazała się być cudowną, bardzo przyjacielską, pomocną i grzeczną sunią. Bardzo żałuję, że nigdy nie będzie mi dane poznać jej w prawdziwym życiu.
W całej książce dzieję się na prawdę sporo - w końcu wspólnie z Bellą przeżywamy najpierw jej wczesne życie, by później wyruszyć razem z nią w wędrówkę Do Domu, do Lucasa, która obejmowała przeszło 600 kilometrów. Jednakże mimo tego na prawdę wielkiego ogromu informacji podczas czytania zdecydowanie nie czuje się żadnego przesytu. Myślę, że może mieć to trochę związek z tym, że naszą narratorką jest suczka, a nie człowiek. Podawała ona jedynie wybiórcze informacje, jednakże skupiała się głównie na tych, które okazywały się być najważniejsze. Przez to właśnie książkę czyta się praktycznie jednym tchem. Bez trudu idzie się odnaleźć w całej sytuacji i wręcz nie można się doczekać, żeby poznać kolejne fakty z życia Belli.
Cóż więc, ja jestem jak najbardziej na tak! Myślę, że jest to świetna książka zarówno dla miłośników psów, jak i tych, którzy mimo wszystko (tak, jak ja) wolą koty. Każdy z nas znajdzie tutaj coś dla siebie, a niesamowity humor zawarty w powieści sprawi, że nikt z was nie będzie się mógł od niej oderwać. Jestem też już po obejrzeniu ekranizacji książki i muszę przyznać, że tym razem powieść okazała się być zdecydowanie lepsza! Także czytajcie i przeżywajcie tę cudowną historię w towarzystwie Bardzo Grzecznej Suni, jaką jest urocza Bella!
Gdybym miała wybierać pomiędzy psami a kotami, to bez wahania wybrałabym mruczki. Tak, jestem zdecydowaną kociarą. Jednakże przy każdej nowej książce W. Bruce'a Camerona o kolejnym cudownym psiaku nie muszę wybierać, bo wiem, że muszę tą powieść przeczytać! I tak samo było w przypadku O psie, który wrócił do domu. Pomijając już tą słodziutką tytułową Bellę na okładce, to...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to