-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2017-10-07
2018-06-05
Najpierw obejrzałam pierwszych 10 minut filmu. Potem stwierdziłam, że jest zbyt dobry, by oglądać go bez znajomości kontekstu, czyli "Pani Dalloway". Przeczytałam ją więc, a potem w moje łapki wpadły "Godziny" - bestsellerowa powieść nagrodzona Pulitzerem i PEN/Faulkner Award. I jakkolwiek dobra nie okaże się jej ekranizacja, to nie pożałuję, że odwlokłam jej oglądanie, by przeczytać książkę.
Ciąg dalszy na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2018/07/354-godziny.html
Najpierw obejrzałam pierwszych 10 minut filmu. Potem stwierdziłam, że jest zbyt dobry, by oglądać go bez znajomości kontekstu, czyli "Pani Dalloway". Przeczytałam ją więc, a potem w moje łapki wpadły "Godziny" - bestsellerowa powieść nagrodzona Pulitzerem i PEN/Faulkner Award. I jakkolwiek dobra nie okaże się jej ekranizacja, to nie pożałuję, że odwlokłam jej oglądanie, by...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-10
"Sprzedawczyk" to przede wszystkim krzyk frustracji, gniewu i rozpaczy. Dickens to miasto-symbol, a jego wymazanie to próba wymazania nierówności na tle rasowym z publicznej świadomości. (...) Pomysł wprowadzenia faworyzującej osoby kolorowe „resegregacji” w Dickens jest oczywiście absurdalny, ale zostaje on potraktowany śmiertelnie poważnie i pozwala niesamowicie dobrze uwypuklić wiele problemów rasowych. (fragment recenzji)
Całość na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2018/12/377-sprzedawczyk.html
"Sprzedawczyk" to przede wszystkim krzyk frustracji, gniewu i rozpaczy. Dickens to miasto-symbol, a jego wymazanie to próba wymazania nierówności na tle rasowym z publicznej świadomości. (...) Pomysł wprowadzenia faworyzującej osoby kolorowe „resegregacji” w Dickens jest oczywiście absurdalny, ale zostaje on potraktowany śmiertelnie poważnie i pozwala niesamowicie dobrze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-01
Lata dwudzieste. David Martin od zawsze marzy o tym, aby zostać pisarzem. Najpierw pracuje w podrzędnej gazecie, by wreszcie móc pracować w swoim ukochanym zawodzie. Kupuje starą, opuszczoną willę i przyjmuje niezwykle intratną ofertę od tajemniczego wydawcy, Andreasa Corelliego. Być może te dwie decyzje na zawsze zmienią życie jego i jego bliskich.
Kurczę, jestem mocno niezadowolona ze swojego opisu. Zupełnie nie oddaje atmosfery tej powieści. Już dużo lepszy byłby ten z okładki, ale ja lubię wszystko robić sama. A więc o czym właściwie jest "Gra Anioła"? Jest historią całego życia głównego bohatera. Zaczynając od dzieciństwa, a kończąc na... (nie zamierzam spoilerować), poznajemy dogłębnie jego duszę, by w każdej chwili mógł nas czymś zadziwić. Bo jest on prawdziwym bohaterem z krwi i kości.
Zafón stworzył opowieść mroczną i mglistą. Tak się ją właśnie czyta. Traktuję to jako swego rodzaju pomost pomiędzy "Cmentarzem Zapomnianych Książek" a "Trylogią mgły". Do tego pierwszego pasuje realistyczną (do pewnego momentu) fabułą, a do tego drugiego - niezwykłą atmosferą. Niby powinno się to zaliczyć do fantastyki, ale coś nie pozwala. Jezu... Pierwszy raz nie wiem, co napisać - nie potrafię wyrazić swoich odczuć wobec tej książki słowami. To trzeba przeczytać.
Tak jak w pierwszym tomie, "Cieniu Wiatru", mamy tu pokazaną przemianę głównego bohatera, jego dojrzewanie. Jest tu jednak miejsce na pewną zadumę, dowolność interpretacji (znowu nie potrafię tego po ludzku napisać!). Gdyby porównać te dwie pozycje, to zajęłyby u mnie tę samą pozycję. Dlaczego? W tej drugiej momentami się nudziłam, co w pierwszej mi się nie zdarzało. Czasami przyczyny bywają prozaiczne ;)
Jeśli do czegoś można by się przyczepić (ale to czepianie byłoby niezwykle czepialskie) to realizm. Niby opowieść osadzona dokładnie w rzeczywistości, ale historia tak nieprawdopodobna, że kurczę. Ale ja aż tak czepialska nie jestem, więc nie bierzemy tego w ogóle pod uwagę.
Lektura "Gry Anioła" była niezwykle przyjemna. Rozkoszowałam się każdym słowem autora. Opisy pisania książek wydają się tak (po raz kolejny używam tego słowa) realistyczne, że gdybym była głupia, to doszukiwałam się tu jakichś elementów autobiograficznych. To one chyba zasługują najbardziej na wyróżnienie. Nie czyta się tego szybko, ale czas spędzony w ten sposób wydawała mi się niezwykle "luksusowy" jak przejażdżka zabytkowym samochodem. W dodatku to niejednoznaczne zakończenie... Kocham takie chwyty! Kocham Zafóna! Kocham czytać! Nic więcej dodawać nie trzeba.
PS. Zauważam, że ostatnio mam niebywałe szczęście do świetnych pozycji książkowych i aby tak dalej.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/
Lata dwudzieste. David Martin od zawsze marzy o tym, aby zostać pisarzem. Najpierw pracuje w podrzędnej gazecie, by wreszcie móc pracować w swoim ukochanym zawodzie. Kupuje starą, opuszczoną willę i przyjmuje niezwykle intratną ofertę od tajemniczego wydawcy, Andreasa Corelliego. Być może te dwie decyzje na zawsze zmienią życie jego i jego bliskich.
Kurczę, jestem mocno...
2017-07-27
Bałam się nieco tej powieści, ale równocześnie cieszyłam się, że ma mpretekst ją przeczytać. I choć jej nie pokochałam w całości, to jakiś element na pewno. I choć już wczoraj (wczoraj względem daty pisania recenzji, a nie publikacji) u Qubusia pisałam, iż mam silne wrażenie, że jej pod wieloma względami nie zrozumiałam, to moja potrzeba pisania jest zbyt silna. Niech ta recenzja będzie moją prywatną próbą uchwycenia i uporządkowania moich odczuć oraz przemyśleń. Zapraszam Was do Pietna.
Ciąg dalszy na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/08/olga-tokarczuk-dom-dzienny-dom-nocny.html
Bałam się nieco tej powieści, ale równocześnie cieszyłam się, że ma mpretekst ją przeczytać. I choć jej nie pokochałam w całości, to jakiś element na pewno. I choć już wczoraj (wczoraj względem daty pisania recenzji, a nie publikacji) u Qubusia pisałam, iż mam silne wrażenie, że jej pod wieloma względami nie zrozumiałam, to moja potrzeba pisania jest zbyt silna. Niech ta...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-09
2024-03-09
2024-03-01
2018-01-25
Początek tego roku to czas intensywnych amerykańskich antyamerykańskich powieści: "Fuck America", "Sprzedawczyka" czy "Elegii dla bidoków". "Długi marsz w połowie meczu" zdecydowanie powinien zostać przywołany w ich kontekście. Bo zwyczajnie cholernie na to zasługuje. Uwaga, recenzja najeżona soczystymi cytatami. Uwaga, w ramach soczystości mieszczą się wulgaryzmy. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2018/03/333-dlugi-marsz.html
Początek tego roku to czas intensywnych amerykańskich antyamerykańskich powieści: "Fuck America", "Sprzedawczyka" czy "Elegii dla bidoków". "Długi marsz w połowie meczu" zdecydowanie powinien zostać przywołany w ich kontekście. Bo zwyczajnie cholernie na to zasługuje. Uwaga, recenzja najeżona soczystymi cytatami. Uwaga, w ramach soczystości mieszczą się wulgaryzmy....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-06
Od dłuższego czasu czekałam na tę książkę w bibliotece, starannie pielęgnując wspomnienie o "Cieniu Wiatru". Teraz mam ją w swoich łapkach.
Ciąg dalszy historii Daniela Sempere, bohatera "Cienia Wiatru". Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Fermin Romero de Torres ma niedługo ożenić się ze swoją ukochaną Bernardą, lecz wydaje się, że coś go dręczy. Tymczasem pomimo okresu świątecznego interesy w księgarni "Sempere i synowie" idą dużo gorzej niż zwykle. Do czasu, gdy odwiedza ją tajemniczy człowiek, dawny znajomy Fermina. Za jego sprawą mężczyzna musi ponownie zmierzyć się ze swoją przeszłością, w tajemniczy sposób związaną z samym Danielem. Historia ta może jeszcze wiele zmienić w życiu ich obojga.
Z początku książka bardzo mnie zawiodła i zirytowała. Już po kilku stronach wiedziałam, że odnajdę tu atmosfery "Cienia...". Bo i nie jest to książka o dojrzewaniu, tylko raczej o podejmowaniu ważnych decyzji. W całej swojej fabule wydaje się być bardziej zwyczajna. Choć dla mnie tak naprawdę zaczyna się dopiero z początkiem opowieści Fermina.
Pragnę wierzyć, że historię tę autor stworzył w oparciu o prawdziwe zeznania z tamtych lat. Bo większa część książki traktuje właśnie o okrucieństwach reżimu generała Franco, których ofiarą również stał się bohater. Ukazuje również trochę codzienny tragizm powojennej biedy i sytuacji nieustawicznego oskarżenia ludzi o powiązania z komunistami i im podobnymi. Dla mnie najbardziej przerażająca była scena w szpitalu z chorą Isabellą.
Istnieje tam również mnóstwo pobocznych wątków, m.in. naczelnika Mauricia Vallsa, który jest tutaj jedną z najbardziej charakterystycznych postaci, jakich wiele było w tamtych czasach i wiele jest dzisiaj. Zafón świetnie kreuje swoich bohaterów, sprawiając, że nie sposób ich ze sobą pomylić, a jednocześnie wciąż nam czymś zaskoczyć (wieczór kawalerski Fermina i Sempere senior). Jego historie są jak wyjęte z życia i zachwycają swoją drobiazgowością.
Mimo że "Więzień Nieba" jest trochę słabszy od "Cienia Wiatru" ze względu na samą fabułą, to niezmiernie mi się podobał i dołącza do grona moich ulubionych książek. Bardzo polecam każdemu i zaczynam polować na "Grę Anioła".
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/
Od dłuższego czasu czekałam na tę książkę w bibliotece, starannie pielęgnując wspomnienie o "Cieniu Wiatru". Teraz mam ją w swoich łapkach.
Ciąg dalszy historii Daniela Sempere, bohatera "Cienia Wiatru". Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Fermin Romero de Torres ma niedługo ożenić się ze swoją ukochaną Bernardą, lecz wydaje się, że coś go dręczy. Tymczasem pomimo okresu...
2020-03-13
2018-08-07
2017-10-29
Pierwsza książka jakiegokolwiek niemieckiego autora, która mi się spodobała. I to bardzo.
Pierwsza książka jakiegokolwiek niemieckiego autora, która mi się spodobała. I to bardzo.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-09-12
2019-09-16
2019-09-05
2014-09-13
więcej recenzji na: miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Rodzina Creedów przeprowadza się do małego miasteczka, by zamieszkać w swoim wymarzonym domu. Stoi on przy ruchliwej drodze, gdzie niejednokrotnie ginęły zwierzęta okolicznych mieszkańców. Dzieci chowały je na własne ręcznie stworzonym cmentarzu w środku lasu: Cmętarzu Zwieżąt. Budzi on grozę w sercach ludzi, lecz nikt nie domyśla się prawdy... I powtarzają historię, nie słuchając ostrzeżeń...
Smętarz (wolę tę wersję tytułu) czytałam miesiąc. Serio. Gdyby nie samozaparcie i możliwość przedłużania terminu w bibliotece przynajmniej dwa razy zaprzestałabym lektury, a książkę oddała. Dlaczego więc dałam tak wysoką ocenę? Bo jest to świetna książka, a tylko ja się akurat tak zawsze męczę na horrorach.
Wstyd się przyznać, ale to pierwsza książka Kinga w moim dorobku czytelniczym, jednak na pewno nie ostatnia. To co najbardziej mnie zachwyciło w tym autorze, to umiejętność budowania nastroju: najpierw małomiasteczkowego spokoju, później rozmytego napięcia, aż w końcu czystej grozy. Czyli tego, co tygryski lubią najbardziej.
Drugą zaletą jest sposób konstrukcji charakterów. PPP nie są nikim nadzwyczajnym – zwyczajna rodzina. Ich moc stanowią doświadczenia. Mają być tylko idealnym tłem na wydarzeń, co wyjątkowo mi nie przeszkadzało. Louis był lekko wkurzający w swoim ograniczeniu, lecz nikt inny nie sprawdziłby się tak dobrze w powierzonej mu roli.
Co do całego pomysłu, to wspomnę o miłym zaskoczeniu, jakie wywołało u mnie zrozumienie roli, jaką odgrywa tytuł. Ale cichosza ;) Mam wrażenie, że jest to jedna z pierwszych książek o tematyce zombie, która jednak nie zupełnie o tym jest… Hmm. Ciężko o tym pisać, trzeba przeczytać :)
Książkę czyta się powoli, co z pewnością wpłynęło na mój "zapał". Jakieś wady? Może zbyt krótkie zakończenie. Akcja rozwija się bardzo długo, by w końcu wybuchnąć człowiekowi prosto w twarz. Ale kto by się przejmować moim czepialstwem. Smętarz Zwierząt to po prostu idealny, wzorcowy horror. Jak najbardziej polecam.
więcej recenzji na: miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Rodzina Creedów przeprowadza się do małego miasteczka, by zamieszkać w swoim wymarzonym domu. Stoi on przy ruchliwej drodze, gdzie niejednokrotnie ginęły zwierzęta okolicznych mieszkańców. Dzieci chowały je na własne ręcznie stworzonym cmentarzu w środku lasu: Cmętarzu Zwieżąt. Budzi on grozę w sercach ludzi, lecz...
2015-09-16
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/09/167-wojciech-cejrowski-rio-anaconda.html
Wojciech Cejrowski wyrusza na poszukiwania jednego z ostatniego odizolowanych od cywilizacji plemion, Indian Carapana. Po drodze przemierza Kolumbię i poznaje szamańskie sekrety.
Pana Cejrowskiego uwielbiam. Jego książki połykam, chichrając się bezwstydnie, a do niedawna niedzielne śniadanie bez entej powtórki Boso przez świat to nie było to [teraz dają po prostu w porze pośniadaniowej]. Książki czytam w kolejność bardzo dowolnej, ale, poza małymi zastrzeżeniami, podobają mi się zawsze.
Ale w przypadku Rio Anaconda takowych nie mam. Lubię książki podróżnicze, a najfajniejsze w nich jest to, jak bardzo różni się poziom językowych ich autorów. Czasami brzmią jak poloniści, czasem dość mocno potocznie. Lalki w ogniu zachwyciły mnie "powieściowymi", poetyckimi opisami, a książki WC... to po prostu książki WC. Składają się z krótkich felietono-rozdziałów, ułożonych w mniej lub bardziej tematyczne księgi. Jako że rozdzialiki mają do 6 stron długości i każdy z nich jest inną, krótką historią [albo omówieniem innego problemu, na przykład kleszczy], to nie sposób się nudzić.
W tym przypadku ważne jest, że układają się one w spójną całość. Niezwykle ucieszyło mnie to, ponieważ ostatnio czytany przeze mnie Podróżnik WC [poprawione wydanie pierwszej książki autora], okazał się zlepkiem krótkich historyjek z niemal całego świata. A ja lubię, gdy książka stanowi całość [chyba że zaznaczone jest, że to zbiór]. Tutaj otrzymujemy opowieść o powolnym zagłębianiu się w dzicz: zaczynamy od klimatu Kolumbii w ogóle, potem lecimy [dosłownie] do miasteczka na końcu świata, idziemy do indian w miarę ucywilizowanych, a na końcu do tych raczej nieucywilizowanych. Każde z tych miejsc jest odkrywane jednakowo i to chwyciło mnie właśnie za serce.
Jednak najlepsza w Rio Anaconda jest... magia. Tak, w tej książce pojawia się magia, czary, sztuczki szamańskie, czy jak kto to woli nazywać. I czytelnik ma się nigdy nie dowiedzieć, ile w tym prawdy, ile "ziółkowych wizji", a ile inwencji twórczej autora. Nawet jeśli to tylko to ostatnie, to i tak niesamowicie pasuje do całości. Do aury tajemnicy i niedomówień. Do Indian Carapana po prostu.
Jak w każdej książce o Indianach, tak i tutaj nasuwa się smutna refleksja o ich wymieraniu. Póki mogą, odchodzą w głąb dżungli, ale kiedyś i to będzie niemożliwe. I wtedy przywiozą [im] aparaty fotograficzne, ubrania, proszki, co piorą i trują ryby. Lekarstwa, które leczą te kilka chorób, na które ja nie mam sposobu, a przy okazji wiele innych chorób, na które oni sami nie mają rady. W imię cywilizacji. Której Carapana nie chcą i nie potrzebują.
Słowem, jest to świetna książka podróżnicza i przezabawne czytadło. Pochłaniałam ją w pośpiechu, chcąc poznać jak najwięcej anegdotek. Wojciech Cejrowski przy okazji śmiesznych dykteryjek zapoznaje czytelnika z mnóstwem ciekawych faktów na temat Indian i skłania do namysłu. Całości dopełnia gawędziarska forma i barwne zdjęcia. Jak najbardziej polecam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/09/167-wojciech-cejrowski-rio-anaconda.html
Wojciech Cejrowski wyrusza na poszukiwania jednego z ostatniego odizolowanych od cywilizacji plemion, Indian Carapana. Po drodze przemierza Kolumbię i poznaje szamańskie sekrety.
Pana Cejrowskiego uwielbiam. Jego książki połykam, chichrając się bezwstydnie, a do niedawna...
2015-11-16
Zapraszam do dyskusji:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/12/183-michael-crummey-sweetland.html
Osadę Chance Cove na wysepce Sweetland zamieszkuje kilkadziesiąt osób, które z trudem wiążą koniec z końcem po zapaści nowofundlandzkiego rybołówstwa. Nic dziwnego, że złożona przez rząd propozycja sowitej rekompensaty za opuszczenie podupadającej mieściny na krańcu świata wywołuje wśród byłych rybaków ogromne poruszenie. Jedynym warunkiem jest jednomyślna zgoda wszystkich mieszkańców na przeprowadzkę. Plany sąsiadów krzyżuje Moses Sweetland, emerytowany latarnik uparcie sprzeciwiający się opuszczeniu ukochanej wyspy. Gdy zbliża się termin ostatecznej decyzji, narastająca niechęć mieszkańców Chance Cove daje Sweetlandowi podstawy do obaw o własne życie. Splot konfliktów, tragedii oraz wciąż żywych bolesnych wspomnień popchnie go do szalonego postanowienia, w wyniku którego świadomie skaże się na nieodwołalną izolację…
[źródło opisu: okładka]
Sweetland zainteresowało mnie już w czasie przeglądania majowych zapowiedzi. No ale jak to u mnie bywa: dobrze zapowiadających się książek pojawia się zbyt wiele, więc dość szybko o tej zapomniałam. Ale gdy pod koniec października zobaczyłam ją na półce z nowościami w bibliotece, wzięłam w ciemno. I nie pożałowałam.
Sweetland zostało wewnątrz podzielone na dwie części: Królewski Tron oraz Dom Latarnika. I nie jest to bynajmniej rozdział przypadkowy, gdyż te połowy różnią się od siebie niemal wszystkim. Z początku otrzymałam to, czego oczekiwałam: niespieszne opisy życia na wyspie, trochę miejsca poświęconego każdemu mieszkańcowi, a wszystko doprawione strawną dawką pieprznego humoru. I to by w zasadzie mi wystarczyło. Nie potrzebuję szybkiej akcji (nie znajdziecie jej na pewno) i tutaj chyba nie dało się zastosować niczego innego niż właśnie to leniwe tempo. Momentami robi się nawet nudnawo. Autorowi jednak zawsze udaje się z tego wybrnąć, zazwyczaj dzięki retrospekcji. To kolejny powód, przez który książki nie czyta się szybko... ale od pewnego momentu wciąga ona do ostatniej literki.
Od tego momentu będę balansowała na granicy spoileru. Po ponownym przejrzeniu stwierdzam, że chyba jej nie przekroczyłam. Moim zdaniem nie da się jednak w pełni wyjaśnić geniuszu tej pozycji, nie odwołującej do jej drugiej połowy. Zapoczątkowuje ją tragedia, która odziera Sweetland z resztek sielankowości i zmienia światopogląd głównego bohatera o sto osiemdziesiąt stopni. Niewyróżniająca się historyjka o starym pryku niepotrafiącym wyobrazić sobie życia gdzie indziej zmienia się w głęboki dramat psychologiczny. Nagle ważny staje się średnio eksponowany wątek pogróżek i czytelnik przestaje rozpoznawać, co jest obiektywnym faktem, a co dzieje się wyłącznie w głowie Mosesa. Dzielimy z nim całą samotność, kiełkujące szaleństwo i wszystkie demony przeszłości. Powieść zaczyna uwierać, lecz jednocześnie nie pozwala odłożyć finału na następny dzień. I tego samego wieczora z wysuszonymi na wiór oczami dochodzimy do punktu kulminacyjnego i kończymy książkę z poczuciem zagubienia, absolutnej pustki w głowie i zwyczajnej niewiedzy. Wymęczeni psychicznie możemy czuć się oszukani. Aczkolwiek część czytelników na pewno przyzna mi rację, że wraz z wyjaśnieniem wszystkiego, powieść traci połowę swojej siły rażenia.
Czytając Sweetland, ani na moment nie oddalamy się postaci Mosesa Sweetlanda. Zaraz na początku, jeden z urzędnik pragnących nakłonić mieszkańców do przeprowadzki, pyta mężczyznę, czy jego przywiązanie do rodzinnego lądu wiąże się ze zbieżnością brzmienia jego nazwiska i nazwy wyspy. Jednak próżno szukać w Sweetlandzie tego typu przemyśleń. To człowiek wrażliwy, ale prosty. Jego prawdziwą głębię i motywacje działań odkrywamy stopniowo, wraz z retrospekcjami, które tworzą sporą część powieści.
Styl autora niezwykle mi odpowiada. Michael Crummey nie bawi się w poetykę, jest drobiazgowy i naturalistyczny w opisach. Jednocześnie potrafi budować emocje czy napięcie. Stworzył powieść wielowymiarową i ambitną, lecz w zupełnie nienachalny sposób. Brakowało mi tego m.in. w prozie jego rodaczki, Alice Munro (o jej opowiadaniach za jakiś czas), która zbyt często zahaczała o pretensjonalność. Tu tego nie znajdziemy.
Dla kogo więc jest Sweetland? Dla wielbicieli otwartych zakończeń, klaustrofobicznych narracji i niespiesznej akcji. Dosyć wąskie grono. Ale jego członkom na pewno się spodoba. Sama zaś nie mogę się doczekać, by sięgnąć po inne książki Crummey'a.
Zapraszam do dyskusji:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/12/183-michael-crummey-sweetland.html
Osadę Chance Cove na wysepce Sweetland zamieszkuje kilkadziesiąt osób, które z trudem wiążą koniec z końcem po zapaści nowofundlandzkiego rybołówstwa. Nic dziwnego, że złożona przez rząd propozycja sowitej rekompensaty za opuszczenie podupadającej mieściny na...
Do debiutanckiej powieści Margaret Atwood podchodziłam bardzo ostrożnie. Opis zapowiadał prostą historię o kobiecym samoprzebudzeniu. Niesłusznie jednak zwątpiłam w jedną z moich ulubionych autorek. "Kobieta do zjedzenia" to powieść inteligentna, uszczypliwie dowcipna i po której, mimo upływu prawie pięćdziesięciu lat od daty premiery, absolutnie nie czuć wieku. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/11/210-kobieta-do-zjedzenia.html
Do debiutanckiej powieści Margaret Atwood podchodziłam bardzo ostrożnie. Opis zapowiadał prostą historię o kobiecym samoprzebudzeniu. Niesłusznie jednak zwątpiłam w jedną z moich ulubionych autorek. "Kobieta do zjedzenia" to powieść inteligentna, uszczypliwie dowcipna i po której, mimo upływu prawie pięćdziesięciu lat od daty premiery, absolutnie nie czuć wieku....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to