-
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2017-10-07
2017-07-31
Bardzo chciałam i chcę przeczytać drugą książkę Marcina Wichy, "Rzeczy, których nie wyrzuciłem". Ale jako że moja kolejka zakupowa jest długa i nieprzewidywalna, musiałam zadowolić się "erzaciem", czyli debiutanckim dziełem autora. Och, cóż to za wspaniały erzac.
Ciąg dalszy na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/08/294-marcin-wicha-jak-przestalem-kochac-design.html
Bardzo chciałam i chcę przeczytać drugą książkę Marcina Wichy, "Rzeczy, których nie wyrzuciłem". Ale jako że moja kolejka zakupowa jest długa i nieprzewidywalna, musiałam zadowolić się "erzaciem", czyli debiutanckim dziełem autora. Och, cóż to za wspaniały erzac.
Ciąg dalszy...
2017-02-26
Do "Bezbarwnego Tsukuru i lat jego pielgrzymstwa" podchodziłam z dużym zapałem. Grudniowa lektura "Przygody z owcą" uświadomiła mi, że nie wszystkie książki tego autora się dla mnie nadają, a niektóre nawet bardzo nie, więc następnym razem udałam się do kogoś, kto ma w tej dziedzinie większe doświadczenie. Poprosiłam o coś bliższego cudownemu Norwegian Wood i otrzymałam właśnie "Bezbarwnego Tsukuru". I choć przez sporą część książki moje odczucia były dosyć mieszane (choć jakże błędne!), to zakończywszy lekturę, uważam jej rekomendację za niezwykle trafną.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/04/262-haruki-murakami-bezbarwny.html
Do "Bezbarwnego Tsukuru i lat jego pielgrzymstwa" podchodziłam z dużym zapałem. Grudniowa lektura "Przygody z owcą" uświadomiła mi, że nie wszystkie książki tego autora się dla mnie nadają, a niektóre nawet bardzo nie, więc następnym razem udałam się do kogoś, kto ma w tej dziedzinie większe doświadczenie. Poprosiłam o coś bliższego cudownemu Norwegian Wood i otrzymałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-21
2017-04-18
2017-08-20
To jedna z tych książek, które na wieczne czasy zaległyby po środku moje kolejki do zakupu, gdyby nie ekranizacja. Ekranizacja, którą chce się obejrzeć, a która pewnie niedługo zniknie z kanałów filmowych na amen. Ekranizacji się nie obejrzy, jeśli chce się przeczytać książkę. Więc czytamy książkę. I to jest dobra książka. Zapraszam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/10/303-ted-chiang-historia-twojego-zycia.html
To jedna z tych książek, które na wieczne czasy zaległyby po środku moje kolejki do zakupu, gdyby nie ekranizacja. Ekranizacja, którą chce się obejrzeć, a która pewnie niedługo zniknie z kanałów filmowych na amen. Ekranizacji się nie obejrzy, jeśli chce się przeczytać książkę. Więc czytamy książkę. I to jest dobra książka....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-27
Bałam się nieco tej powieści, ale równocześnie cieszyłam się, że ma mpretekst ją przeczytać. I choć jej nie pokochałam w całości, to jakiś element na pewno. I choć już wczoraj (wczoraj względem daty pisania recenzji, a nie publikacji) u Qubusia pisałam, iż mam silne wrażenie, że jej pod wieloma względami nie zrozumiałam, to moja potrzeba pisania jest zbyt silna. Niech ta recenzja będzie moją prywatną próbą uchwycenia i uporządkowania moich odczuć oraz przemyśleń. Zapraszam Was do Pietna.
Ciąg dalszy na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/08/olga-tokarczuk-dom-dzienny-dom-nocny.html
Bałam się nieco tej powieści, ale równocześnie cieszyłam się, że ma mpretekst ją przeczytać. I choć jej nie pokochałam w całości, to jakiś element na pewno. I choć już wczoraj (wczoraj względem daty pisania recenzji, a nie publikacji) u Qubusia pisałam, iż mam silne wrażenie, że jej pod wieloma względami nie zrozumiałam, to moja potrzeba pisania jest zbyt silna. Niech ta...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-16
2017-03-28
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/04/261-ewa-winnicka-milionerka.html
Do lektury "Milionerki" zasiadłam z bardzo ogólnymi wiadomościami na temat Barbary Piaseckiej-Johnson. Być może dlatego, że najwięcej mówiło się o niej w Polsce wtedy, kiedy mnie nie było jeszcze na świecie i/lub kiedy interesowały mnie wyłącznie lalki oraz klocki (i pomału też książki, ale to osobny temat). Rozpoczęłam więc czytanie tej pozycji bez żadnych uprzedzeń, co chyba ważne w przypadku tak kontrowersyjnej postaci. Ale, czego zupełnie się nie spodziewałam, skończyłam ją z dość mocno skonkretyzowaną opinią. Co wadą w tym wypadku raczej nie jest.
„Jeśli wrócę, to tylko rolls-roycem” – mówi przyjaciołom jesienią 1967 roku i wyjeżdża z Polski. Kiedy kilka lat później odwiedza ojczyznę, jest już żoną starszego o ponad czterdzieści lat potentata branży kosmetycznej. I milionerką.
Kim była Barbara Piasecka-Johnson? Kochającą męża wielką kolekcjonerką i filantropką czy przebiegłą łowczynią majątków? Dobrodziejką, która chciała uratować upadającą Stocznię Gdańską, czy kapryśną bogaczką z ciągłymi napadami furii? To bajka o współczesnym Kopciuszku czy o Królowej Śniegu, która nie uznaje kompromisów?
I wreszcie: jaki los czeka człowieka, który z dnia na dzień dostaje wszystko, co można kupić za pieniądze?
źródło opisu: okładka
Ofiara pieniędzy?
Wspomniałam o skonkretyzowanej opinii, więc powinnam zacząć od jej przedstawienia. Barbara Piasecka-Johnson w interpretacji Ewy Winnickiej jawi nam się jako kobieta, którą skrzywdziło bogactwo. Która kochała ze wzajemnością swojego męża. To dosyć karkołomna teza, ale broni się - łatwo zakwalifikować pokojówkę wychodzącą za starszego od niej multimilionera jako typową łowczynię posagów, ale uwagę zwracają pozytywne opinie przyjaciół rodziny. Oni naprawdę wydawali się być ze sobą szczęśliwi. Po jego śmierci odziedziczyła fortunę, ale pochodząc z niezamożnej rodziny, zupełnie nie potrafiła nią operować. Nie umiała rozeznać, kto jest po jej stronie, a kto chce ją oszukać. W związku z tym ufała wyłudzaczom pieniędzy i chorobliwie podejrzewała tych, którym na sercu leżało jej dobro, i prędzej czy później odrzucała ich. Bojąc się, że ktoś związałby się z nią dla pieniędzy, do śmierci pozostała samotna. W życiu nie pomagał jej wybuchowy charakter oraz częste zmienianie zdania, niezależnie, czy chodziło o przyjaźnie czy interesy. Kluczem do rozgryzienia jej postaci wydaje się ta wypowiedź dziennikarki Joanny Solskiej:
"Lubiła przyjeżdżać do Gdańska. Dobrze się czuła w towarzystwie chorych, zamkniętych w swoim świecie maluchów. Akurat w tej relacji nie było złudzeń i rozczarowań: ona pomagała, a one nie odwzajemniały sympatii, ale wiadomo było, że nie mogły".
Roller-coaster
Ciekawa jest forma biografii. Większa część książki przypomina roller-coaster. Sprzeczne opinie o bohaterce przeplatają się ze sobą; w jednej chwili wzbudza ona sympatię, a w drugiej - irytację i niechęć. Po dwustu stronach te ostatnie uczucia przenoszą się na sam zabieg zastosowany przez autorkę. Z tegoż powodu "środek" jest zwyczajnie męczący. Męczący emocjonalnie. Z jednej strony zamieszczone informacje nie pozwalają zachować obiektywizmu, a z drugiej strony uniemożliwiają również jakiekolwiek jednoznaczne ustosunkowanie się. Sfrustrowana, zagłębiałam się w życiorys bohaterki z myślą: "No, mam nadzieję, autorko, że potem to jakoś ładnie podsumujesz".
Ryzyko, które się opłaciło
Co nie nastąpiło, ale gdzieś pod koniec zrozumiałam, dlaczego Ewa Winnicka zastosowała tak ryzykowny zabieg stylistyczny. Został on niejako podyktowany samą biografią i wewnętrznymi rozdźwiękami w naturze bohaterki, a także rodzajem źródeł, z jakich zmuszona była korzystać autorka. Barbara Piasecka nie zostawiła po sobie żadnych pamiętników czy pełnych wynurzeń listów. Nieliczne udzielone wywiady ciężko uznać za wiarygodne źródła informacji. Dziennikarka musiała opierać się przede wszystkim na dość mocno stronniczych (czyt. sprzecznych ze sobą) wypowiedziach osób z otoczenia Piaseckiej, z których nikogo nie pozostawiła obojętnym, oraz czynach jej samej, co czyni "Milionerkę" biografią mocno reporterską. To z nich dopiero wnioskowała motywacje bohaterki i na ich podstawie zbudowała jej spójny portret. I co ciekawe, uczyniła to bez bezpośrednich analiz czy nawet bez konkretnego podsumowania. Wszystkie wnioski wysnuwamy z samej treści. Zabieg niemal tak ryzykowny, jak wspomniane operowanie sprzecznościami, ale równie udany. Ewa Winnicka już w poprzedniej czytanej przeze mnie książce, "Angolach", pokazała niezwykłą sprawność w opowiadaniu historii samymi tekstami źródłowymi. Jej styl jest bardzo oszczędny; relacjonuje wydarzenia w czasie teraźniejszym, operując bardzo prostym językiem. Choć prywatnie wolę jednak bardziej "literacką" stylistykę, to ta tutaj sprawdza się całkiem nieźle, każąc skupić się na samej treści. A właściwie na samej bohaterce.
Empatia przede wszystkim
Bo "Milionerka" to przede fascynujący obraz kobiety. Zwykłej kobiety, która została wciągnięta w tryby wielkiego świata. Pomimo licznych wad oraz popełnionych błędów Barbara Piasecka wzbudziła we mnie pewną szczególną sympatię, a na pewno ogromne współczucie. Słowem: poczułam dużo silnych emocji w stosunku do osoby dotąd dla mnie obojętnej. Warto też dodać, iż z jednej strony Ewa Winnicka powołuje się na wiele różnych źródeł, ale równocześnie unika plotek i "Pudelkowania". Na rzetelnych podstawach i zwyczajnej ludzkiej empatii buduje intrygującą interpretację. Polecam.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/04/261-ewa-winnicka-milionerka.html
Do lektury "Milionerki" zasiadłam z bardzo ogólnymi wiadomościami na temat Barbary Piaseckiej-Johnson. Być może dlatego, że najwięcej mówiło się o niej w Polsce wtedy, kiedy mnie nie było jeszcze na świecie i/lub kiedy interesowały mnie wyłącznie lalki oraz klocki (i pomału też książki,...
2017-05-11
Pewnie wiecie, że bardzo lubię "Świat Dysku", ale sięgam po niego wyrywkowo, wykorzystując właściwie tylko okazje pożyczenia różnych tomów. W ten sposób udało mi się przeczytać ich siedem. Niedużo. Chciałabym więcej. Dlatego chętnie sięgnęłam po "Przewodnik pani Bradshaw" jako po nieoczywisty dodatek do lubianej serii. I tym mocniej się zawiodłam.
Całość na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/07/278-terry-pratchett-przewodnik.html
Pewnie wiecie, że bardzo lubię "Świat Dysku", ale sięgam po niego wyrywkowo, wykorzystując właściwie tylko okazje pożyczenia różnych tomów. W ten sposób udało mi się przeczytać ich siedem. Niedużo. Chciałabym więcej. Dlatego chętnie sięgnęłam po "Przewodnik pani Bradshaw" jako po nieoczywisty dodatek do lubianej serii. I tym mocniej się zawiodłam.
Całość...
2017-11-03
Po "Okrutnym maszyniście" - zbiorku opowiadań słowackiego pisarza, Pavla Vilikovskiego - nie oczekiwałam zbyt wiele; zdobyłam go kiedyś w ramach wymiany i przeczytałam go teraz głównie dlatego, że pod względem objętości idealnie nadawał się na szybką lekturę. Otrzymałam coś dobrego, aczkolwiek również męczącego. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/12/313-okrutny-maszynista.html
Po "Okrutnym maszyniście" - zbiorku opowiadań słowackiego pisarza, Pavla Vilikovskiego - nie oczekiwałam zbyt wiele; zdobyłam go kiedyś w ramach wymiany i przeczytałam go teraz głównie dlatego, że pod względem objętości idealnie nadawał się na szybką lekturę. Otrzymałam coś dobrego, aczkolwiek również męczącego. Zapraszam.
Ciąg dalszy...
2017-10-18
Długo zastanawiałam się, czy pisać o "Miłości i śmierci". Zdaję sobie sprawę, że jest to pozycja trudno dostępna i dość niszowa. Ale równocześnie na tyle ciekawa, że zasługuje na parę słów przypomnienia. I nagany względem wydawcy. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/11/311-miosc-i-smierc.html#more
Długo zastanawiałam się, czy pisać o "Miłości i śmierci". Zdaję sobie sprawę, że jest to pozycja trudno dostępna i dość niszowa. Ale równocześnie na tyle ciekawa, że zasługuje na parę słów przypomnienia. I nagany względem wydawcy. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/11/311-miosc-i-smierc.html#more
2017-10-29
2017-08-25
Gdy autor pisze o Afryce, jedną z najbardziej oczywistych konwencji będzie realizm magiczny. I właśnie po niego sięgnął słowacki pisarz, Marek Vadas. "Uzdrowiciel" to zbiorek krótkich opowiadań i miniatur literackich inspirowanych trzynastoma długimi podróżami autora po Kamerunie, Czadzie, Gabonie oraz Nigerii. I choć niektóre utwory mnie zachwyciły, to książka ta ma jeden duży zasadniczy problem. I parę pomniejszych.
Ciąg dalszy na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/10/302-marek-vadas-uzdrowiciel.html
Gdy autor pisze o Afryce, jedną z najbardziej oczywistych konwencji będzie realizm magiczny. I właśnie po niego sięgnął słowacki pisarz, Marek Vadas. "Uzdrowiciel" to zbiorek krótkich opowiadań i miniatur literackich inspirowanych trzynastoma długimi podróżami autora po Kamerunie, Czadzie, Gabonie oraz Nigerii. I choć niektóre utwory mnie zachwyciły, to książka ta ma jeden...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-29
W przerwie pomiędzy lekturą pierwszego a drugiego tomu trylogii "Maddaddam" w ręce wpadła mi wcześniejsza powieść Margaret Atwood - nagrodzony Man Booker Prize "Ślepy zabójca". I okazał się wielkim zaskoczeniem. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/10/304-margaret-atwood-slepy-zabojca.html
W przerwie pomiędzy lekturą pierwszego a drugiego tomu trylogii "Maddaddam" w ręce wpadła mi wcześniejsza powieść Margaret Atwood - nagrodzony Man Booker Prize "Ślepy zabójca". I okazał się wielkim zaskoczeniem. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/10/304-margaret-atwood-slepy-zabojca.html
2017-09-11
Po fascynującym "Domu dziennym, domu nocnym" Olgi Tokarczuk dość szybko zdecydowałam się sięgnąć po "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Wielokrotnie pisałam o swoim zamiłowaniu do prozy gatunkowej tworzonej przez autorów zajmujących się na co dzień raczej literaturą ambitną. Tym smutniej mi, że "Prowadź swój pług..." nie zachwyca, a elementy thrillera schodzą mocno na dalszy plan. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
http://bit.ly/2zrMfEA
Po fascynującym "Domu dziennym, domu nocnym" Olgi Tokarczuk dość szybko zdecydowałam się sięgnąć po "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Wielokrotnie pisałam o swoim zamiłowaniu do prozy gatunkowej tworzonej przez autorów zajmujących się na co dzień raczej literaturą ambitną. Tym smutniej mi, że "Prowadź swój pług..." nie zachwyca, a elementy thrillera schodzą mocno na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-27
Po lekturze wspaniałego "Saturna" mój wybór kolejnej spośród książek Jacka Dehnela padł właśnie na "Lalę", chyba najbardziej znaną jego powieść. Akurat przypadała jedenasta rocznica pierwszego wydania i opublikowano "Życie Lali", czyli zbiór zapisków głównej bohaterki. Mało która książka może się pochwalić tak nietypowym "dodatkiem" (a może to Lala powinna być nazywana dodatkiem?). Bo i nie jest to pozycja typowa.
Całość na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/06/274-jacek-dehnel-lala.html#more
Po lekturze wspaniałego "Saturna" mój wybór kolejnej spośród książek Jacka Dehnela padł właśnie na "Lalę", chyba najbardziej znaną jego powieść. Akurat przypadała jedenasta rocznica pierwszego wydania i opublikowano "Życie Lali", czyli zbiór zapisków głównej bohaterki. Mało która książka może się pochwalić tak nietypowym "dodatkiem" (a może to Lala powinna być nazywana...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-08
Zapraszam do dyskusji i wygodniejszej lektury:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/04/263-rafal-cichowski-pyl-ziemi.html
Miesiąc temu przeczytałam debiutancką książkę Rafał Cichowskiego, "2049". Nie była najlepsza, ale czułam jednocześnie, że autor nie zaprezentował w niej pełni swoich możliwości. Dlatego też "Pył Ziemi" kusił mnie; zwłaszcza iż wydawał się bardzo odległy od poprzedniej powieści. Zaryzykowałam. I faktycznie, oba utwory naprawdę się różnią. Choć niekoniecznie poziomem.
Świat nie do końca dopracowany
W XXIV wieku Ziemia umiera. W przestrzeń kosmiczną zostaje wystrzelony Yggdrasil - pokoleniowy statek kosmiczny z 70 milionami osób na pokładzie. Ma on za zadanie ocalić gatunek ludzki i znaleźć mu nowy dom. Po siedmiuset latach na Ziemię wraca dwoje wysłanników, Lilo i Rez, szukając Biblioteki Snów, na wpół legendarnego miejsca, gdzie przechowywane są wszystkie wspomnienia ludzkości. Jednak wbrew ich oczekiwaniom planeta wcale nie jest wyludniona i ludzkość ma się całkiem dobrze. (na podstawie opisu z okładki)
W błąd wprowadza już sam blurb (celowo tutaj niezamieszczony), wymieniając różne społeczności, na jakie natkną się główni bohaterowie. Zasiadając do lektury, oczekiwałam raczej czegoś w stylu "Metra", Dmitrija Głuchowskiego, gdzie różne grupy reprezentują różne sposoby myślenia i spotkania z nimi tworzą w miarę zamknięte epizody. Tymczasem prezentują się dość zwyczajnie; wprowadzone na początku fabuły, wykorzystywane są w jej dalszej części. Ale tylko ogólnie, bo np. o ile nomadowie przewijają się przez całą książkę, to futurystyczni kowboje czy zagadka morderstw prostytutek pełnią chyba wyłącznie rolę (atrakcyjnej i zabawnej) zapchajdziury, która nie ma najmniejszego wpływu na przebieg akcji. (O innych nieścisłościach więcej za chwilę).
Więc "Pył Ziemi" nie jest żadną powieścią drogi. To raczej SF spod znaku: "szukać, pokonywać trudności, znajdować". (Tak tylko uściślam). I to SF dość mocno nieskonkretyzowane. Momentami można mieć wrażenie, że ilością szczegółów autor pozuje na hard SF, i do pewnego stopnia się mu udaje. Zaawansowane technicznie ciała bohaterów nie stanowią wyłącznie futurystycznej ozdoby, ale mają realne zastosowania. Ktoś w dyskusji to nazwał motywem transhumanistycznym, ja bym była nieco bardziej ostrożna - zbyt mały ma wpływ na sposób myślenia i psychikę bohaterów. Ale otrzymujemy też wiele niewiadomych - Yggdrasil jest bajecznie zaawansowany technicznie, pokonaliśmy śmierć, ale mamy problem z pozyskaniem wody? Albo chociaż substratów potrzebnych do hydrolizy (tutaj zawsze będzie mi stawał przed oczami "Marsjanin")? Nie chce mi się wierzyć. Dalej: statek zaczyna poważnie nawalać, więc wysyłają ekipę na Ziemię. I ten statek nie rozleci się do ich powrotu? "Kilka" lat musieli przecież lecieć. Nikt z bohaterów nie wydaje się jakoś specjalnie tym martwić.
SEKSIZM!
Wspomniałam o psychice bohaterów. Ta leży i kwiczy. Minęło dziesięć wieków, a bohaterowie zachowują się jak współcześni ludzie. Do Ziemian odnoszą się z dziwną, nieuzasadnioną wyższością, wykazując się przy tym wprost rozkosznie pozbawionym logiki relatywizmem moralnym. Co więcej brakuje konsekwencji: w jednej chwili pomagają komuś bez większego powodu, a w drugiej Rez na poważnie grozi wysadzeniem planety "bo Lilo". Można było przeoblec to w ciekawy wątek, ale nie wyszło.
Zaskakujący jest też już sam wybór narracji. Mając dwóch protagonistów, logicznym byłoby udzieleniu głosu obojgu, ale nie. Wypowiada się wyłącznie Rez, co w sumie, wziąwszy pod uwagę jego cudownie ironiczny humor, ciężko uznać za wadę. Tyle że tym samym im dalej w las, tym mniej miejsca dla Lilo, od początku wyjątkowo nijakiej. Nie ma równowagi między nimi; w ogóle ciężko mówić o równowadze w przypadku postaci tak mocno definiowanych przez wzajemne mocno niespójnie przedstawione relacje.
Zaintrygowały mnie one już na wstępie, kiedy Rez wspomina o tym, że byli z Lilo zakochani, ale po n latach wspólnej (a jednocześnie rozdzielnej, bo w osobnych kapsułach) podróży i telepatycznej łączności ciężko mówić o jakimś uczuciu. Taki potencjał! A zupełnie niewykorzystany! Autentycznie, później prawie nic na tym polu się nie dzieje i to pomimo wielu nowych faktów, które otrzymujemy dzięki retrospekcjom. Problem ten pozostaje nierozwiązany; autor kieruje się natomiast w stronę wzajemnej troski i pełnego oddania spod znaku: Jak mi nie powiecie, gdzie ona jest, to rozwalę całą planetę (pisałam już o tym). Jesteśmy również świadkiem pewnej płomiennej sceny miłosnej, ale to wszystko bez jakichkolwiek fundamentów psychologicznych. Nie mówiąc o tym, że "głęboka relacja" między nimi nie przeszkadza Rezowi w wygłoszeniu takiej oto kwestii: "Lilo ewidentnie podoba się ten klimat. Jeszcze po popołudniu namawiała mnie, żeby zmusić lorda Nothinga do współpracy, tratując go jego własną karocą, ale cztery godziny spędzone pod czujną opieką sztabu stylistek i fryzjerów zagłuszyły w niej poczucie obowiązku. Być może wyłączyła filtry, a może po prostu kobiety tak mają. Zmieniają zdanie i lubią się stroić. Z naturą nie wygrasz". (s. 47) SEKSIZM! SEKSIZM DO POTĘGI! Naprawdę, dawno żadna kwestia w książce mnie tak nie wkurzyła. Przy czym absolutnie nie jest to element portretu psychologicznego bohatera. Absolutnie.
Postawiłabym nawet ryzykowną tezę, że autor ma problem ze wczuciem się w postać kobiecą. Bo o ile Rez jest do pewnego stopniu płytki, to jednak ma w miarę spójne motywacje. A Lilo nie. Od pewnego momentu schodzi ona na dalszy plan i traci na samodzielności, tzn. gdy Rez dokonuje ważnych dla fabuły odkryć, to ona stoi na czatach. Wiemy, że gdzieś tam ona sterczy, ale w zasadzie nic nam to nie robi. Najciekawsze jest jednak to, że gdy główny bohater... istotnie się zmienia (w tym momencie przestaję oczekiwać po nim logiki), to ona przyjmuje go, w dużym uproszczeniu, z otwartymi ramionami. Usiadłam jak wryta. Napiszę nieco sarkastycznie: jako kobieta, która "tak ma", kopnęłabym Reza w tylną część ciała i tu akcja by się zakończyła. A tymczasem mamy cyrk na kółkach otoczony toną znaków zapytania.
Chaos, który zerwał się ze smyczy
Słowo "cyrk" chyba w odpowiedni sposób nawiązuje do kolejnego, równie ważnego problemu, który należy poruszyć. Czyli tytułowego szaleństwa i rzeczy, z którą mam olbrzymi problem. A jest nią nie do końca umiejętne prowadzenie akcji oraz chaos (im dalej, tym większy). Co ciekawe, w moim odczuciu chaos do pewnego stopnia planowany. Który niestety zerwał się ze smyczy. Już wyjaśniam.
Pierwszym wyraźnym sygnałem był wątek wiktoriańskiego Londynu oraz Kuby Rozpruwacza. Bardzo wyraziste elementy potrzebujące odpowiedniej oprawy i odpowiedniej ilości kartek. Tymczasem akcja rozgrywa się w nim wyjątkowo krótko, a samo śledztwo w sprawie morderstw ledwie się zacznie, już się kończy. A co najważniejsze: wydaje się nie mieć ono większego znaczenia dla fabuły. Ale napiszę Wam coś jeszcze śmieszniejszego: prawie wszystko, czego się dowiecie, prędzej czy później okaże się nie mieć wpływu na nią. Nie może to być zwykły wypadek przy pracy, zakładam więc celowe działanie autora (zwłaszcza w świetle podwójnego zakończenia). Tyle że zupełnie nieudane. Czytelnik nie wita nowych rozwiązań z uśmiechem zaskoczenia, a raczej ze zmarszczeniem czoła. Od pewnego momentu czytając, nie przestawałam zadawać sobie pytania, co się tu właściwie dzieje. Kompozycyjny i koncepcyjny chaos, które wyrywają nas z dość zgrabnie prowadzonej początkowo narracji i porzucają się gdzieś poza granicami Układu Słonecznego (tak pozostając w klimacie).
Pierwszym wyraźnym sygnałem, że coś nie działa, są dwie długie retrospekcje, które z dużo lepszym rezultatem można było rozbić na kilka mniejszych i powplatać w wątek współczesny. Każda dorzuca dużo informacji i zanim zdążymy je przetrawić, pojawia się coś nowego, w kilku przypadkach unieważniającego wcześniejszą wiedzę. Poza tym: czego my tu nie mamy, panie! Wprowadzić alternatywne wszechświaty, które przewracają do góry nogami fabułę 50 stron przed zakończeniem książki? Żaden problem! Już w recenzji "2049" zwracałam uwagę na nie do końca umiejętne rozplanowanie akcji i tutaj, gdzie autor sięgnął po dużo śmielsze koncepty, stało się ono wyraźniejsze. Szaleństwo kontrolowane jest ciekawym zabiegiem, ale tylko w doświadczonych rękach. I tylko tam, gdzie pozostałe elementy nie kuleją.
Zalety, które giną w tłumie
Przy czym to nie tak, że Pył Ziemi jest książką złą. Przy kilku olbrzymich wadach ma naprawdę dużo drobnych zalet. Największą jest wspomniany humor Reza oraz wyrazisty styl autora. Cichowski trafnie komentuje i zgrabnie opisuje rozgrywające się wydarzenia. Same pomysły też są niezwykle oryginalne i podane w dowcipny sposób; jak chociażby prezentacja działania odgórnie kontrolowanej demokracji (to nie jest tak bezsensowne, jak się wydaje ;)). I choć zdają się one ginąć nieco w tłumie, to mimo wszystko zapadają w pamięć.
"Pył Ziemi" był książką z potencjałem, który jednak nie został wykorzystany. To zupełnie inna powieść niż "2049"; tam głównym problemem była nijakość - tutaj nie ma po niej śladu. Zarówno wady, jak i zalety są dużo wyraźniejsze. Czuć, że autor wciąż się rozwija i to bardzo dobrze, ale nie jestem pewna, czy czytelnicy muszą poznawać jego "pośrednie" dzieła. "Pył Ziemi" to w rezultacie dziwaczny miszmasz. I choć nie stawiam na Rafale Cichowskim kreski, to zaczekam, aż ktoś inny poinformuje mnie, że rozwinął się on w pełni. A tego tworu raczej nie polecam.
Zapraszam do dyskusji i wygodniejszej lektury:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/04/263-rafal-cichowski-pyl-ziemi.html
Miesiąc temu przeczytałam debiutancką książkę Rafał Cichowskiego, "2049". Nie była najlepsza, ale czułam jednocześnie, że autor nie zaprezentował w niej pełni swoich możliwości. Dlatego też "Pył Ziemi" kusił mnie; zwłaszcza iż wydawał się...
2017-03-01
Podchodziłam do tej książki jak do jeża. Jestem przeciwniczką vanity publishing i powinnam nie czytać 2049 dla zasady. Ale nominacja do Zajdla (nie żeby ona o czymkolwiek świadczyła) oraz opinie kilku zaufanych osób, że to nie jest takie złe, jakie mogłoby być (ze wskazaniem na nawet niezłe) zaciekawiły mnie. I oto w moich łapkach znalazła się owa cienka książeczka. I po jej przeczytaniu zgadzam się: to mogło być dużo gorsze. Co więcej, gdyby nad 2049 popracować, otrzymalibyśmy coś naprawdę dobrego. A tak...
Ciąg dalszy na:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/03/257-rafal-cichowski-2049.html
Podchodziłam do tej książki jak do jeża. Jestem przeciwniczką vanity publishing i powinnam nie czytać 2049 dla zasady. Ale nominacja do Zajdla (nie żeby ona o czymkolwiek świadczyła) oraz opinie kilku zaufanych osób, że to nie jest takie złe, jakie mogłoby być (ze wskazaniem na nawet niezłe) zaciekawiły mnie. I oto w moich łapkach znalazła się owa cienka książeczka. I po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-04
Zapraszam do dyskusji i wygodniejszej lektury:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/10/301-hans-christian-andersen-improwizator.html
Nie mogłabym, pisząc o "Improwizatorze", nie nawiązać do baśni Andersena. Moje dzieciństwo upłynęło właśnie pod ich znakiem; bracia Grimm nie mieli szans. Gdy dziś wracam do baśni w ogóle, stwierdzam, że te drugie (mówimy oczywiście o wersjach nieocenzurowanych) były po prostu brutalne. W pewnym wieku wydziobywanie oczu złym siostrom Kopciuszka wydaje się już tylko dziwne. Natomiast najlepszym przymiotnikiem opisującym baśnie Andersena byłoby w moim odczuciu "niepokojące". Obraz dziewczyny wpadającej w bagno, gdyż stanęła na chlebie, pozostanie ze mną do końca życia. Podobnie moje ulubione "Dzikie łabędzie" wciąż poruszają wyobraźnię. W "Improwizatorze" czuć klimat tych baśni. Choć może to po prostu romantyzm. Zapraszam.
Losy tytułowego improwizatora, Antonia, śledzimy już od jego wczesnego dzieciństwa. Wychowywany samotnie przez owdowiałą matkę chłopiec dość szybko zostaje osierocony. Trafia do chłopskiej rodziny w Kampanii, gdzie pewnego razu przypadkiem napotyka członka wpływowej rzymskiej rodziny Borghese. Zafascynowani inteligencją chłopca i jego talentem do improwizowania wierszy, postanawiają wziąć go pod swoje skrzydła i zadbać o jego edukację. Antonio dorasta, a wraz z nim jego zamiłowanie do poezji oraz wrażliwość na piękno świata. Jednak tym, co najmocniej na niego wpływa są kolejne jego miłości.
Życie Antonia to nieustanne zbiegi okoliczności, dramaty i... podróże po Włoszech. Nadrzędnym celem jakichkolwiek zmian w scenerii wydaje się chęć wplecenia poetyckich opisów wszystkich miejsc we Włoszech, jakie odwiedził autor. Jest to na tyle ostentacyjne, że można się bić głowie, ale można też skupić się na samych opisach. A te są naprawdę czarowne. Zawsze wydawało mi się, że nie znoszę nadmiernego rozpoetyzowania w literaturze, ale tutaj te wszystkie z lekka przesadzone metafory i stosy epitetów zaskakująco pasują i wcale nas nie rażą. I to raczej nie dlatego, że są tak świeże i odkrywcze. Czy to kwestia "magii Italii"? Czy może raczej zakotwiczenia stylu powieści w percepcji narratora-improwizatora? Ciężko mi powiedzieć. Ale nawet jeśli nie przepadacie za "malarskimi opisami" i całą resztą tego sentymentalnego tałatajstwa, to nie skreślajcie z góry "Improwizatora".
I o ile rozpoetyzowanie jestem w stanie zaakceptować, nawet pomimo kilku porządnych dreszczy mego wewnętrznego poczucia dobrego smaku, to jest coś, do czego jednak muszę się przyczepić. Fabuła. I nie chodzi już o te podróże, nie chodzi nawet o czerpanie ze wszystkich możliwych motywów romantyzmu. Antonio, mimo bycia bohaterem bardzo romantycznym, okazuje się na początku naprawdę fascynującym narratorem. Już w pierwszych akapitach ubolewa nad tym, jak próżność uniemożliwia mu obiektywne opisanie własnych losów. Później znajdziemy więcej ciekawych charakterologicznie epizodów: jak scena, gdzie odmawia brania lekcji hebrajskiego, aby jego przyjaciel mógł spotykać się z dziewczyną, którą pokochał. Albo konflikt między oczekiwaniami Borghese a jego wewnętrznym pragnieniem uprawiania poezji. Problem polega na tym, że ukazują one wyłącznie pewien wyrywek psychiki Antonia, ale w żaden sposób nie kleją się ze sobą. Jego spójne scharakteryzowanie okazuje się niemożliwe. Podobnie z jego romansami. Każda z jego ukochanych jest inna i logicznym byłoby ukazać wpływ, jak obcowanie z tak różnymi kobietami wpłynęło na jego kształtowanie się jako człowieka. Tymczasem powieść kończy się spotkaniem tej jedynej (nie jest to duży spoiler, zwłaszcza, że kandydatek jest wiele). W swoistym epilogu poznajemy Antonia jako szczęśliwego męża i ojca, nie dowiadujemy się nawet nic o jego późniejszych losach jako improwizatora. Jakby Andersen miał ciekawy pomysł na postać, ale zupełnie nie potrafił jej zbudować. Ostatecznie wszystkie wątki poboczne zostają na wpół rozgrzebane i satysfakcjonująco zamknięty zostaje tylko ten miłosny.
"Improwizator" nie jest na pewno pozycją jednoznacznie złą. Z jednej strony to pięknie napisane dzieło swojej epoki, z całym bagażem motywów i rekwizytów. Z drugiej i bardziej uniwersalnej - powieść o zmarnowanym potencjale. Jeśli szukacie czegoś romantycznego spoza kanonu, to może się Wam spodobać. Nie oczekujcie tylko jakiegoś zapomnianego arcydzieła.
Zapraszam do dyskusji i wygodniejszej lektury:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/10/301-hans-christian-andersen-improwizator.html
Nie mogłabym, pisząc o "Improwizatorze", nie nawiązać do baśni Andersena. Moje dzieciństwo upłynęło właśnie pod ich znakiem; bracia Grimm nie mieli szans. Gdy dziś wracam do baśni w ogóle, stwierdzam, że te drugie (mówimy...
Do debiutanckiej powieści Margaret Atwood podchodziłam bardzo ostrożnie. Opis zapowiadał prostą historię o kobiecym samoprzebudzeniu. Niesłusznie jednak zwątpiłam w jedną z moich ulubionych autorek. "Kobieta do zjedzenia" to powieść inteligentna, uszczypliwie dowcipna i po której, mimo upływu prawie pięćdziesięciu lat od daty premiery, absolutnie nie czuć wieku. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/11/210-kobieta-do-zjedzenia.html
Do debiutanckiej powieści Margaret Atwood podchodziłam bardzo ostrożnie. Opis zapowiadał prostą historię o kobiecym samoprzebudzeniu. Niesłusznie jednak zwątpiłam w jedną z moich ulubionych autorek. "Kobieta do zjedzenia" to powieść inteligentna, uszczypliwie dowcipna i po której, mimo upływu prawie pięćdziesięciu lat od daty premiery, absolutnie nie czuć wieku....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to