-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2017-10-07
2014-04-30
Przełom XVIII i XIX wieku. Elżbieta Bennet wraz rodzicami i czterema siostrami mieszka w posiadłości Longbourn w hrabstwie Hertfordshire. Dziewczęta muszą dobrze wyjść za mąż, by, wedle prawa majoratu, po śmierci ojca i przejęciu majątku przez ich krewnego, pastora Collinsa, móc utrzymać matkę i ewentualne niezamężne siostry. Problemem dla nich może być jednak brak posagu i dosyć przeciętne pochodzenie. Niespodziewanie pobliską posiadłość kupuje niezwykle zamożny pan Bingley. Sąsiad wkrótce wyprawia bal, na którym Elżbieta poznaje jego przyjaciela, pana Darcy'ego...
Do tej książki podchodziłam z rezerwą. Staram się od czasu do czasu przeczytać coś z klasyki romansu (w ten sposób poznałam "Wielkiego Gatsby'ego"), więc wcześniej czy później musiałam trafić na tę pozycję. Z początku czytanie szło mi opornie. Nieco przegadane dialogi, kompletny brak opisów, archaiczny język i ogólnie powolne tempo akcji nie zachęcały. Więc lekturę przerwałam, by powrócić do niej po jakimś miesiącu.
I dałam się wciągnąć. Odkryłam całość jakby na nowo. Świetny klimat, chociaż opisów wciąż trochę brakowało. Mieszane uczucia miałam tylko co do głównej bohaterki. Elżbieta jest taka... Fakt, na tle innych dziewcząt wypada pozytywnie, ale nie zmienia to faktu, że jej impulsywność oraz pozorna niedostępność potrafią zirytować. Pokochałam za to państwa Bennet. Matkę raczej za sposób przedstawienia jej charakteru i sposoby myślenia, w którym nie była odosobniona. Ale pan Bennet był, mało literackie słowo, rozwalający. Niektóre jego wypowiedzi w stosunku do żony po prostu rozkładały na łopatki. Ale i tak najlepszy był Darcy. Chociaż nie mam skłonności do zakochiwania się w bohaterach książkowych to on był po prostu boski *_* Zaczęłam rozumieć Elżbietę.
Skoro jesteśmy przy tym, to nie sposób nie wspomnieć w romansie o wątku miłosnym. A on był całkiem... przyjemny. Dużym zaskoczeniem było to, że współczesne Jane Austen autorki nie pochwalały chyba jeszcze miłości od pierwszego wrażenia. Tytułowa duma i uprzedzenie Elżbiety w stosunku do Darcy'ego była świetnie przedstawiona, aż momentami chciałam krzyczeć: NO POWIEDZ MU, IDIOTKO, ŻE GO KOCHASZ I BĄDŹCIE JUŻ RAZEM DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE!!! Na szczęście tego nie zrobiłam. Oczywiście chwilami następowały u mnie chwile zwątpienia w jakość powieści, ale kilka rozdziałów dalej autorka znowu serwowała nam jakieś zaskakujące wydarzenie.
Jane Austen przedstawiła też, raczej niechcący, świetne wprowadzenie w świat drobnego ziemiaństwa w owych czasach i w mentalność tamtych ludzi. Praktycznie każdy bohater reprezentuje inny charakter i mentalność. Doskonale też opisała moim zdaniem panujące konwenanse. Najbardziej widać to po ucieczce Lidii - kiedy wyszła ona za Wickhama, nikt już praktycznie nie miał jej tego za złe, mimo że groziło to zniszczeniem reputacji wszystkich sióstr. Właśnie dzięki temu przystępnemu ukazaniu realiów powieść ta jest tak popularna obecnie.
Jednak jaki był największy mankament książki? Język i tłumaczenie. O zgrozo. "Dumę..." przetłumaczono na polski po raz pierwszy w latach pięćdziesiątych i ten przekład jest nadal najpopularniejszy. Jednak jest ono tak kiepskie, że głowa boli. Wszystko wina stylizacji językowej, która z marnym językiem tłumaczki stworzyło małego koszmarka dla uczniów. Po prostu trąci myszką.
Jednakże książkę bardzo polecam, chociaż może nie jako lekturę. Ta pozycja jest po prostu obowiązkowa dla każdego mola książkowego, ale należy przeczytać ją z własnej woli. Z przyjemnością sięgnę po inne książki autorki oraz po ekranizację, szczególnie, że uwielbiam Keirę Knightley.
Przełom XVIII i XIX wieku. Elżbieta Bennet wraz rodzicami i czterema siostrami mieszka w posiadłości Longbourn w hrabstwie Hertfordshire. Dziewczęta muszą dobrze wyjść za mąż, by, wedle prawa majoratu, po śmierci ojca i przejęciu majątku przez ich krewnego, pastora Collinsa, móc utrzymać matkę i ewentualne niezamężne siostry. Problemem dla nich może być jednak brak posagu i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-17
Świetny, "mięsny" styl. Genialny opis relacji braci (plus chapeaux bas za stworzenie czterech charakterów, które nie są ani identyczne, ani różne w przerysowany sposób). I niesamowicie dobrze pokazana odmienność kulturowa (jak w scenie z syczeniem na matkę: "Czy ty na mnie właśnie syknąłeś?"). Tak się jakoś zawsze trafia, że w okresach, gdy nie mam zbyt czasu na lekturę, zawsze trafi mi się takie cudeńko i mogę się nim powoli delektować.
Świetny, "mięsny" styl. Genialny opis relacji braci (plus chapeaux bas za stworzenie czterech charakterów, które nie są ani identyczne, ani różne w przerysowany sposób). I niesamowicie dobrze pokazana odmienność kulturowa (jak w scenie z syczeniem na matkę: "Czy ty na mnie właśnie syknąłeś?"). Tak się jakoś zawsze trafia, że w okresach, gdy nie mam zbyt czasu na lekturę,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-01
Lata dwudzieste. David Martin od zawsze marzy o tym, aby zostać pisarzem. Najpierw pracuje w podrzędnej gazecie, by wreszcie móc pracować w swoim ukochanym zawodzie. Kupuje starą, opuszczoną willę i przyjmuje niezwykle intratną ofertę od tajemniczego wydawcy, Andreasa Corelliego. Być może te dwie decyzje na zawsze zmienią życie jego i jego bliskich.
Kurczę, jestem mocno niezadowolona ze swojego opisu. Zupełnie nie oddaje atmosfery tej powieści. Już dużo lepszy byłby ten z okładki, ale ja lubię wszystko robić sama. A więc o czym właściwie jest "Gra Anioła"? Jest historią całego życia głównego bohatera. Zaczynając od dzieciństwa, a kończąc na... (nie zamierzam spoilerować), poznajemy dogłębnie jego duszę, by w każdej chwili mógł nas czymś zadziwić. Bo jest on prawdziwym bohaterem z krwi i kości.
Zafón stworzył opowieść mroczną i mglistą. Tak się ją właśnie czyta. Traktuję to jako swego rodzaju pomost pomiędzy "Cmentarzem Zapomnianych Książek" a "Trylogią mgły". Do tego pierwszego pasuje realistyczną (do pewnego momentu) fabułą, a do tego drugiego - niezwykłą atmosferą. Niby powinno się to zaliczyć do fantastyki, ale coś nie pozwala. Jezu... Pierwszy raz nie wiem, co napisać - nie potrafię wyrazić swoich odczuć wobec tej książki słowami. To trzeba przeczytać.
Tak jak w pierwszym tomie, "Cieniu Wiatru", mamy tu pokazaną przemianę głównego bohatera, jego dojrzewanie. Jest tu jednak miejsce na pewną zadumę, dowolność interpretacji (znowu nie potrafię tego po ludzku napisać!). Gdyby porównać te dwie pozycje, to zajęłyby u mnie tę samą pozycję. Dlaczego? W tej drugiej momentami się nudziłam, co w pierwszej mi się nie zdarzało. Czasami przyczyny bywają prozaiczne ;)
Jeśli do czegoś można by się przyczepić (ale to czepianie byłoby niezwykle czepialskie) to realizm. Niby opowieść osadzona dokładnie w rzeczywistości, ale historia tak nieprawdopodobna, że kurczę. Ale ja aż tak czepialska nie jestem, więc nie bierzemy tego w ogóle pod uwagę.
Lektura "Gry Anioła" była niezwykle przyjemna. Rozkoszowałam się każdym słowem autora. Opisy pisania książek wydają się tak (po raz kolejny używam tego słowa) realistyczne, że gdybym była głupia, to doszukiwałam się tu jakichś elementów autobiograficznych. To one chyba zasługują najbardziej na wyróżnienie. Nie czyta się tego szybko, ale czas spędzony w ten sposób wydawała mi się niezwykle "luksusowy" jak przejażdżka zabytkowym samochodem. W dodatku to niejednoznaczne zakończenie... Kocham takie chwyty! Kocham Zafóna! Kocham czytać! Nic więcej dodawać nie trzeba.
PS. Zauważam, że ostatnio mam niebywałe szczęście do świetnych pozycji książkowych i aby tak dalej.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/
Lata dwudzieste. David Martin od zawsze marzy o tym, aby zostać pisarzem. Najpierw pracuje w podrzędnej gazecie, by wreszcie móc pracować w swoim ukochanym zawodzie. Kupuje starą, opuszczoną willę i przyjmuje niezwykle intratną ofertę od tajemniczego wydawcy, Andreasa Corelliego. Być może te dwie decyzje na zawsze zmienią życie jego i jego bliskich.
Kurczę, jestem mocno...
2024-03-09
2018-10-08
Całkiem możliwe, że "Małe ogniska" okażą się moim najbardziej pozytywnym zaskoczeniem tego roku. I nie chodzi o to, że do amerykańskich bestsellerów podchodzę bardzo nieufnie. Tak naprawdę to ja zaskoczyłam samą siebie. Nie sądziłam, że przy tak wielu zastrzeżeniach wobec książki jestem w stanie tak mocno zaangażować się w jej fabułę i życie bohaterów. Że moje serce potrafi w aż takim stopniu olać rozum.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2018/10/367-male-ogniska.html
Całkiem możliwe, że "Małe ogniska" okażą się moim najbardziej pozytywnym zaskoczeniem tego roku. I nie chodzi o to, że do amerykańskich bestsellerów podchodzę bardzo nieufnie. Tak naprawdę to ja zaskoczyłam samą siebie. Nie sądziłam, że przy tak wielu zastrzeżeniach wobec książki jestem w stanie tak mocno zaangażować się w jej fabułę i życie bohaterów. Że moje serce potrafi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-28
2023-10-14
2017-10-18
Długo zastanawiałam się, czy pisać o "Miłości i śmierci". Zdaję sobie sprawę, że jest to pozycja trudno dostępna i dość niszowa. Ale równocześnie na tyle ciekawa, że zasługuje na parę słów przypomnienia. I nagany względem wydawcy. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/11/311-miosc-i-smierc.html#more
Długo zastanawiałam się, czy pisać o "Miłości i śmierci". Zdaję sobie sprawę, że jest to pozycja trudno dostępna i dość niszowa. Ale równocześnie na tyle ciekawa, że zasługuje na parę słów przypomnienia. I nagany względem wydawcy. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/11/311-miosc-i-smierc.html#more
2014-02-06
Od dłuższego czasu czekałam na tę książkę w bibliotece, starannie pielęgnując wspomnienie o "Cieniu Wiatru". Teraz mam ją w swoich łapkach.
Ciąg dalszy historii Daniela Sempere, bohatera "Cienia Wiatru". Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Fermin Romero de Torres ma niedługo ożenić się ze swoją ukochaną Bernardą, lecz wydaje się, że coś go dręczy. Tymczasem pomimo okresu świątecznego interesy w księgarni "Sempere i synowie" idą dużo gorzej niż zwykle. Do czasu, gdy odwiedza ją tajemniczy człowiek, dawny znajomy Fermina. Za jego sprawą mężczyzna musi ponownie zmierzyć się ze swoją przeszłością, w tajemniczy sposób związaną z samym Danielem. Historia ta może jeszcze wiele zmienić w życiu ich obojga.
Z początku książka bardzo mnie zawiodła i zirytowała. Już po kilku stronach wiedziałam, że odnajdę tu atmosfery "Cienia...". Bo i nie jest to książka o dojrzewaniu, tylko raczej o podejmowaniu ważnych decyzji. W całej swojej fabule wydaje się być bardziej zwyczajna. Choć dla mnie tak naprawdę zaczyna się dopiero z początkiem opowieści Fermina.
Pragnę wierzyć, że historię tę autor stworzył w oparciu o prawdziwe zeznania z tamtych lat. Bo większa część książki traktuje właśnie o okrucieństwach reżimu generała Franco, których ofiarą również stał się bohater. Ukazuje również trochę codzienny tragizm powojennej biedy i sytuacji nieustawicznego oskarżenia ludzi o powiązania z komunistami i im podobnymi. Dla mnie najbardziej przerażająca była scena w szpitalu z chorą Isabellą.
Istnieje tam również mnóstwo pobocznych wątków, m.in. naczelnika Mauricia Vallsa, który jest tutaj jedną z najbardziej charakterystycznych postaci, jakich wiele było w tamtych czasach i wiele jest dzisiaj. Zafón świetnie kreuje swoich bohaterów, sprawiając, że nie sposób ich ze sobą pomylić, a jednocześnie wciąż nam czymś zaskoczyć (wieczór kawalerski Fermina i Sempere senior). Jego historie są jak wyjęte z życia i zachwycają swoją drobiazgowością.
Mimo że "Więzień Nieba" jest trochę słabszy od "Cienia Wiatru" ze względu na samą fabułą, to niezmiernie mi się podobał i dołącza do grona moich ulubionych książek. Bardzo polecam każdemu i zaczynam polować na "Grę Anioła".
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/
Od dłuższego czasu czekałam na tę książkę w bibliotece, starannie pielęgnując wspomnienie o "Cieniu Wiatru". Teraz mam ją w swoich łapkach.
Ciąg dalszy historii Daniela Sempere, bohatera "Cienia Wiatru". Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Fermin Romero de Torres ma niedługo ożenić się ze swoją ukochaną Bernardą, lecz wydaje się, że coś go dręczy. Tymczasem pomimo okresu...
2013-08-16
Kiedyś czytałam już książę Zafóna ("Książę Mgły") i bardzo mi się spodobała, więc kiedy nadarzyła się okazja zakupienia dla mnie najsłynniejszej książki pisarza, "Cienia Wiatru", praktycznie za grosze, nie mogłam się powstrzymać.
I zauroczyłam się. Zauroczyłam się Barcelonie, w jej zaułkach. Zauroczyłam się w Cmentarzu Zapomnianych Książek. I zauroczyłam się w słowach autora, przywodzących mi na myśl misternie wykonaną koronką. Zafón to czarodziej słów. Czytelnik rozkoszuje się każdym zdaniem. Jednak "Cień Wiatru" to nie jest jedynie czytadło. Przede wszystkim nie czyta się go szybko, lecz bynajmniej nie jest to czas stracony. Autor w niezwykły sposób zawiera w swojej książce całe obrazy tak, że po minucie lektury czujemy się, jakbyśmy spacerowali uliczkami Barcelony.
Jednak najważniejszy nie jest wcale "Cień Wiatru" Zafóna, tylko "Cień Wiatru" Juliana Caraxa. Książka ta jest przyczyną wielu wydarzeń w życiu głównego bohatera: dorasta z jej historią w tle, aż w końcu czuje, że musi rozwikłać tajemnicy jej autora. To jest według mnie najpiękniejsze w tej powieści: wpływa niepozornej, zapomnianej przez wszystkich książki na życie pojedynczego człowieka, ale też jego rodziny.
Z przyjemnością polecam ten literacki majstersztyk.
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/
Kiedyś czytałam już książę Zafóna ("Książę Mgły") i bardzo mi się spodobała, więc kiedy nadarzyła się okazja zakupienia dla mnie najsłynniejszej książki pisarza, "Cienia Wiatru", praktycznie za grosze, nie mogłam się powstrzymać.
I zauroczyłam się. Zauroczyłam się Barcelonie, w jej zaułkach. Zauroczyłam się w Cmentarzu Zapomnianych Książek. I zauroczyłam się w słowach...
2023-03-22
2023-03-20
2021-05-01
2016-12-29
2015-11-16
Zapraszam do dyskusji:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/12/183-michael-crummey-sweetland.html
Osadę Chance Cove na wysepce Sweetland zamieszkuje kilkadziesiąt osób, które z trudem wiążą koniec z końcem po zapaści nowofundlandzkiego rybołówstwa. Nic dziwnego, że złożona przez rząd propozycja sowitej rekompensaty za opuszczenie podupadającej mieściny na krańcu świata wywołuje wśród byłych rybaków ogromne poruszenie. Jedynym warunkiem jest jednomyślna zgoda wszystkich mieszkańców na przeprowadzkę. Plany sąsiadów krzyżuje Moses Sweetland, emerytowany latarnik uparcie sprzeciwiający się opuszczeniu ukochanej wyspy. Gdy zbliża się termin ostatecznej decyzji, narastająca niechęć mieszkańców Chance Cove daje Sweetlandowi podstawy do obaw o własne życie. Splot konfliktów, tragedii oraz wciąż żywych bolesnych wspomnień popchnie go do szalonego postanowienia, w wyniku którego świadomie skaże się na nieodwołalną izolację…
[źródło opisu: okładka]
Sweetland zainteresowało mnie już w czasie przeglądania majowych zapowiedzi. No ale jak to u mnie bywa: dobrze zapowiadających się książek pojawia się zbyt wiele, więc dość szybko o tej zapomniałam. Ale gdy pod koniec października zobaczyłam ją na półce z nowościami w bibliotece, wzięłam w ciemno. I nie pożałowałam.
Sweetland zostało wewnątrz podzielone na dwie części: Królewski Tron oraz Dom Latarnika. I nie jest to bynajmniej rozdział przypadkowy, gdyż te połowy różnią się od siebie niemal wszystkim. Z początku otrzymałam to, czego oczekiwałam: niespieszne opisy życia na wyspie, trochę miejsca poświęconego każdemu mieszkańcowi, a wszystko doprawione strawną dawką pieprznego humoru. I to by w zasadzie mi wystarczyło. Nie potrzebuję szybkiej akcji (nie znajdziecie jej na pewno) i tutaj chyba nie dało się zastosować niczego innego niż właśnie to leniwe tempo. Momentami robi się nawet nudnawo. Autorowi jednak zawsze udaje się z tego wybrnąć, zazwyczaj dzięki retrospekcji. To kolejny powód, przez który książki nie czyta się szybko... ale od pewnego momentu wciąga ona do ostatniej literki.
Od tego momentu będę balansowała na granicy spoileru. Po ponownym przejrzeniu stwierdzam, że chyba jej nie przekroczyłam. Moim zdaniem nie da się jednak w pełni wyjaśnić geniuszu tej pozycji, nie odwołującej do jej drugiej połowy. Zapoczątkowuje ją tragedia, która odziera Sweetland z resztek sielankowości i zmienia światopogląd głównego bohatera o sto osiemdziesiąt stopni. Niewyróżniająca się historyjka o starym pryku niepotrafiącym wyobrazić sobie życia gdzie indziej zmienia się w głęboki dramat psychologiczny. Nagle ważny staje się średnio eksponowany wątek pogróżek i czytelnik przestaje rozpoznawać, co jest obiektywnym faktem, a co dzieje się wyłącznie w głowie Mosesa. Dzielimy z nim całą samotność, kiełkujące szaleństwo i wszystkie demony przeszłości. Powieść zaczyna uwierać, lecz jednocześnie nie pozwala odłożyć finału na następny dzień. I tego samego wieczora z wysuszonymi na wiór oczami dochodzimy do punktu kulminacyjnego i kończymy książkę z poczuciem zagubienia, absolutnej pustki w głowie i zwyczajnej niewiedzy. Wymęczeni psychicznie możemy czuć się oszukani. Aczkolwiek część czytelników na pewno przyzna mi rację, że wraz z wyjaśnieniem wszystkiego, powieść traci połowę swojej siły rażenia.
Czytając Sweetland, ani na moment nie oddalamy się postaci Mosesa Sweetlanda. Zaraz na początku, jeden z urzędnik pragnących nakłonić mieszkańców do przeprowadzki, pyta mężczyznę, czy jego przywiązanie do rodzinnego lądu wiąże się ze zbieżnością brzmienia jego nazwiska i nazwy wyspy. Jednak próżno szukać w Sweetlandzie tego typu przemyśleń. To człowiek wrażliwy, ale prosty. Jego prawdziwą głębię i motywacje działań odkrywamy stopniowo, wraz z retrospekcjami, które tworzą sporą część powieści.
Styl autora niezwykle mi odpowiada. Michael Crummey nie bawi się w poetykę, jest drobiazgowy i naturalistyczny w opisach. Jednocześnie potrafi budować emocje czy napięcie. Stworzył powieść wielowymiarową i ambitną, lecz w zupełnie nienachalny sposób. Brakowało mi tego m.in. w prozie jego rodaczki, Alice Munro (o jej opowiadaniach za jakiś czas), która zbyt często zahaczała o pretensjonalność. Tu tego nie znajdziemy.
Dla kogo więc jest Sweetland? Dla wielbicieli otwartych zakończeń, klaustrofobicznych narracji i niespiesznej akcji. Dosyć wąskie grono. Ale jego członkom na pewno się spodoba. Sama zaś nie mogę się doczekać, by sięgnąć po inne książki Crummey'a.
Zapraszam do dyskusji:
http://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2015/12/183-michael-crummey-sweetland.html
Osadę Chance Cove na wysepce Sweetland zamieszkuje kilkadziesiąt osób, które z trudem wiążą koniec z końcem po zapaści nowofundlandzkiego rybołówstwa. Nic dziwnego, że złożona przez rząd propozycja sowitej rekompensaty za opuszczenie podupadającej mieściny na...
2021-07-31
2021-06-27
Do debiutanckiej powieści Margaret Atwood podchodziłam bardzo ostrożnie. Opis zapowiadał prostą historię o kobiecym samoprzebudzeniu. Niesłusznie jednak zwątpiłam w jedną z moich ulubionych autorek. "Kobieta do zjedzenia" to powieść inteligentna, uszczypliwie dowcipna i po której, mimo upływu prawie pięćdziesięciu lat od daty premiery, absolutnie nie czuć wieku. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2017/11/210-kobieta-do-zjedzenia.html
Do debiutanckiej powieści Margaret Atwood podchodziłam bardzo ostrożnie. Opis zapowiadał prostą historię o kobiecym samoprzebudzeniu. Niesłusznie jednak zwątpiłam w jedną z moich ulubionych autorek. "Kobieta do zjedzenia" to powieść inteligentna, uszczypliwie dowcipna i po której, mimo upływu prawie pięćdziesięciu lat od daty premiery, absolutnie nie czuć wieku....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to