Pierwszy bandzior Miranda July 6,5
ocenił(a) na 72 lata temu Co ja czytam?! No, naprawdę...
Z każdą stroną "Pierwszego bandziora" moje brwi unosiły się wyżej, a oczy otwierały się szerzej. Od lekkiej konsternacji poprzez zdziwienie, szok, zażenowanie, niesmak, obrzydzenie, aż do rozbawienia... i z powrotem. Doprawdy nie wiem, w jaki sposób opisać to, co zaserwowała mi pani July - więc będzie bez ogródek, kawa na ławę, bez pruderii i literackich upiększeń. Dokładnie tak, jak u autorki.
Cheryl Glickman jest zdrowo walnięta. Tak właśnie. Kobieta samotna, lekko po czterdziestce, z ugruntowaną pozycją w pracy - wydawałoby się, że powinna być osobą poukładaną, ale TO, co się dzieje w jej głowie. Fiu, fiu... klękajcie narody. Nie pamiętam, żebym się kiedykolwiek spotkała z postacią tak pokręconą, a absurd w literaturze lubię bardzo i różne dziwności nad dziwnościami już czytywałam. Natomiast ona, jej globus histericus i sposoby, które odkrywa (i, o zgrozo stosuje) aby sobie z nim radzić, biją wszystkich znanych mi literackich ekscentryków na głowę.
Pewnego dnia, zbiegiem okoliczności, na kanapie bohaterki ląduje córka szefostwa. Ponoć na krótko, póki nie znajdzie własnego lokum i pracy w LA... ale wiecie jak to jest. Poza tym jak baba samotna, to przecież nie ma co robić, prawda? Może przygarnąć to utrapienie, a my będziemy mieli problem z głowy i jeszcze się na tym zaoszczędzi. Utrapienie zaś jest rozpuszczone, bezczelne, ma wszystkich w nosie i... jest równie szurnięte, jak pani Glickman.
Właściwie w otoczeniu Cheryl nie ma ani jednego normalnego człowieka. Poczynając od wszystkich pracowników Open Palm (co do jednego),poprzez terapeutów, którzy sami nadawaliby się do leczenia (dr Tibbets w zakładzie zamkniętym),na ogrodniku kończąc. Zwyczajowo napisałabym, że możecie sobie wyobrazić, co tu się będzie działo. W tym przypadku - uwierzcie mi - nie możecie.
Ja naprawdę kocham absurd, groteskę, pastisze i zabawy konwencją. Ale "moje" świry, to te bliżej ekranowej stylistyki Jima Jarmuscha czy Tima Burtona, a tu mamy wczesnego Lyncha podkręconego do wersji hard. I to takiej, którą należałoby opatrzyć czerwonym kwadracikiem w rogu ekranu, napisem "Tylko dla dorosłych" i emitować w późnych godzinach nocnych. Fantazje Cheryl Glickman to jest bowiem coś, o czym się filozofom nie śniło. A może jednak? Tym w pokojach o tapicerowanych ścianach...
Siedzę sobie więc, czytam i zaczynam rechotać w momencie, w którym uzmysławiam sobie, że ja naprawdę zamierzam dotrzeć do końca tej historii. I to był mój błąd, bo gdybym rzuciła "Pierwszego bandziora" w kąt nieco wcześniej, mogłabym sobie teraz do woli poużywać ganiąc wulgarność, obsceniczność i opisy chwilami ocierające się o perwersję. A tak... koniec końców nawet polubiłam tę wariatkę. Może trochę zrobiło mi się jej żal? Może strona w jaką podążyła ta historia, to jest jednak coś, co ociera się o rejony estetyki, która mi odpowiada? I może nawet idea Kubelko Bondy'ego przestała być taka straszna? I przytulić by się może chciało? I... więcej wam nie napiszę. Jeśli chcecie, proszę bardzo: możecie sami spróbować zmierzyć się ze światem pani Glickman.
Albo lepiej nie.
Nie czytajcie tego.
Potem będzie na mnie i przeklniecie mnie na wieki.