Koala Lukas Bärfuss 7,3
ocenił(a) na 82 lata temu Czasem tak bywa, że czytam książkę, o której myślę "powstała specjalnie dla mnie". I oto trzymam w rękach świeżo przeczytanego Koalę Lukasa Bärfussa (w znakomitym przekładzie Arkadiusza Żychlińskiego): przedziwne skrzyżowanie pamiętnika i eseju, pozorny chaos myśli i zaskakująco prosta konkluzja, pozwalają zmierzyć się z najprzedziwniejszą normą społeczną, która niezwykle rzadko bywa kontestowana, choć jej wymowa nie jest wcale przekonywająca. Wyraża ją przedziwne "trzeba żyć" - wygłaszane zazwyczaj z westchnieniem, które dokładnie przeczy banałowi tych słów. Owo "trzeba żyć" w rzeczywistości oznacza "trzeba dalej harować". Owo bezlitosne "trzeba żyć" osobę myślącą inaczej natychmiast piętnuje, wyrzuca poza nawias, oskarża i deprecjonuje. Jaka jest bowiem alternatywa? Pasywność, wycofanie, śmierć?
Część wspomnieniowa książki dotyczy brata narratora - wyciszonego, samotnego człowieka, który popełnił samobójstwo. Część eseistyczna - początkowo zaskakująca i pozornie odległa tematycznie - to na pół poetycka opowieść o podboju Australii. Częścią wspólną staje się postać koali - jednego z najdziwniejszych bytów naszego globu, stareńkiego (z perspektywy gatunkowej) i zadziwiającego zbędnością swojej bezproduktywnej egzystencji.
Brat narratora został naznaczony imieniem koali, jako swego zwierzęcia totemicznego na jednym z obozów skautowskich. Trudno uznać, czy tak świetnie rozpracowali go koledzy, czy też imię zaciążyło na przyszłości nastolatka - fakt faktem, że pozostał stworzeniem społecznie bezużytecznym: powolnym, pozbawionym dynamiki, aspiracji, żądzy awansu, mało produktywnym, poprzestającym na tym, co niezbędne. Pozostał koalą.
Historia podboju odległego kontynentu w zestawieniu z pełnym zakłopotania milczeniem, jakie otacza śmierć mężczyzny, pozwalają Bärfussowi nakreślić alegorię społeczeństwa, które nie jest w stanie zaakceptować bierności jako postawy egzystencjalnej. To samo społeczeństwo, które mniej lub bardziej skłonne jest zmierzyć się z dziwactwami artystów, szaleństwami różnych odmian dewiacji, a nawet zbrodnią i przemocą - toleruje wyłącznie tych, którzy do czegoś dążą. Być może kosztem innych. Być może za cenę dewastacji otoczenia. Być może za cenę ruiny własnej psychiki - ale prą do przodu, tworzą lub dekonstruują, potem budują od nowa albo miażdżą walcem cudzy wysiłek - niewątpliwie jednak pozostają w ruchu. Ta dynamika i produktywność jest racją bytu, która nie tylko na poziomie gospodarczym, ale także społecznym, jest jedyną aprobowaną postawą.
„Lenistwo zaś, jak się nauczyłem, było nie do przyjęcia. (…) Stworzenia będące emanacją lenistwa znoszono jedynie w niewielkiej liczbie, w ogrodach zoologicznych i w rezerwatach przyrody, zniekształcone do postaci pluszowych przytulanek w prostodusznych książkach dla dzieci. Zasada ich egzystencji – brak ambicji – nie powinna mieć możliwości swobodnego rozwoju, zbyt duże było niebezpieczeństwo prowokacji”.
Bärfuss stworzył historię o usuwaniu tego, co nieużyteczne dla rozwoju cywilizacji. Co prawda dzieje obsesyjnej próby wyniszczenia gatunków uznanych za nieużyteczne, doprowadziły ostatecznie do pełnego politowania i wzruszenia pochylenia się nad losem puchatego koali. Ale czym innym jest naturalna bezradność i apatia zwierzęcia, a czym innym los człowieka w społeczeństwie głodnym sukcesu i aprobującym wyłącznie jednostki walczące o sukces. Nie po to wszak zamieniliśmy świat w stanowisko pracy, żeby teraz tolerować tych, którzy chcą wyłącznie trwać.
Niejedną rozprawę poświęcono problemowi kapitalizmu, który kategorię użyteczności przeniósł na ludzkie życie, wartość relacji społecznych, godność człowieka oraz wartość ludzkiego istnienia samego w sobie. Wspaniale - choć w stylu popularnonaukowym, a nie literackim - pisał o tym chociażby Marcin Napiórkowski. Mistrzowsko rozgrywają ten model platformy społecznościowe przekładając powszechną i wyłączną aprobatę sukcesu i pędu do "robienia wyników" w grywalizacyjne fundamenty potężnych modeli biznesowych. I jakkolwiek wielokrotnie obnażono ów system spieniężania naszej uwagi, czasu i kreatywności, to nieporównanie rzadziej stawiano pytanie o naszą podatność i plastyczność, która nie pozwala nam kontestować elementarnego zagadnienia: dlaczego mam być kreatywny/produktywny/użyteczny/zajęty itd.
Na tym tle książka Bärfussa może być odczytywana jako znakomita powiastka filozoficzna o opresyjnym społeczeństwie, w którym nie można nie być pracowitym, ambitnym i pożytecznym. Czy można inaczej? Narrator nie pozostawia nam zbyt wielkich nadziei. Śmierć jego brata nie jest manifestem czy wyrazem buntu, ale prostego wyboru, którego skutkiem jest dobrowolne usunięcie się ze społeczeństwa. Ta śmierć nikim nie wstrząsa, jest wstydliwie pomijana w rozmowach, pomimo że prawie wszyscy znajomi narratora zetknęli się z samobójstwem we własnych rodzinach lub kręgach znajomych. Nikt nie chce dopatrywać się w samobójstwie stanowczej krytyki powszechnie przyjętego modelu ludzkiej egzystencji - łatwiej uznać, że to akt desperacji tych, którzy nie dali rady sprostać oczekiwaniom, załamali się, byli chorzy.
Bywają śmierci samobójcze, które "mają sens" lub którym takowy próbujemy nadać. Antyczne opowieści o Katonie czy Senece, którzy skończyli ze swoim życiem po długotrwałej walce i uznaniu swojej przegranej są wyrazem sprzeciwu, świadomego buntu, wyrazem woli, a nie żałosną rejteradą z dynamicznie rozwijającego się świata. Sens samobójczej śmierci może też nadać współczesna narracja o triumfie naszej jednostkowej wolnej woli i prawie do wyboru tej szczególnej chwili. Jednak nawet w takim porywie tkwi dynamika, pasja, namiętność. Niestety żaden z tych przypadków nie dotyczy brata narratora, którego odejście przypominało
"naturalny proces wymierania gatunków, a więc było raczej łagodnym usunięciem się w cień, zrobieniem miejsca tym, którzy są w stanie energiczniej je zagospodarować, bardziej ambitnym, przedsiębiorczym, pomysłowym".
Taka bezużyteczna forma odejścia rodzi podejrzenia o motywy żałosne: rezygnacja, ucieczka z pola bitwy, porażka, przegrana, tchórzostwo, skutek depresji. Coś o czym trudno rozmawiać ze znajomymi bez obawy, że zaszkodzi się wizerunkowi zmarłego, a przecież de mortuis aut bene, aut nihil.
„Nie było w nim żadnego fanatyzmu, on nie odrzucił swojego życia, lecz odłożył je, oddał jak klucz do mieszkania, z którego człowiek się wyprowadza, być może pełen nostalgicznych wspomnień ze spędzonych tam lat, zarazem jednak świadom zbędności samych kluczy”.
Jeśli spojrzeć na "Koalę", jak na literacką analizę nowożytnego człowieka i krytykę charakteru jego pracy, to wniosek może być tylko jeden: nasz wysiłek i tak pozostanie daremny, bo nie wybawi nas od naszej własnej śmierci. Za to życie na powszechnie aprobowanych (pożądanych) zasadach rodzi zazdrość i podsyca nieufność, czyniąc z nas niewolników, wyalienowane automaty, które zniosą wszystko oprócz jednego – apatii i nieróbstwa innych.
Czy strategia koali może być jakąkolwiek odpowiedzią na opisywany stan rzeczy? Co zrobić z tą obszerną krytyką konsumpcyjnego, zatomizowanego, naznaczonego przemocą i skupionego na wytwarzaniu i pożeraniu swoich wytworów społeczeństwa? Do czego doprowadziła próba zgłębienia fenomenu samobójstwa w obrębie wysokorozwiniętego społeczeństwa?
Narrator także nie podejmuje się roli ewangelisty - próbuje co prawda rozgryźć motywy, które kierowały bratem, docieka źródeł powściągliwych reakcji, swoistej omerty, jaką owiany jest każdy przypadek samobójstwa, wreszcie - sam dla siebie - uznaje ów akt za wybór, a nie przejaw bezradności, ale w ostatnim zdaniu powieści pisze:
"Wsiadłem do samochodu, pojechałem do domu, usiadłem przy biurku i zabrałem się do pracy".
Dotkliwa pustka, wątpliwości i poczucie bezradności - to chyba najbardziej wyraziste uczucia, jakie pozostały mi po tej lekturze. Podobnie odczuł to chyba Grzegorz Jankowicz (autor posłowia): nie znalazłszy w Koali bezpośredniej odpowiedzi, chwyta się bowiem ostatnich zdań powieści jako obietnicy, że oto literatura jest tym, co może nas wybawić. Z autorską czułością, o której tyle mówi się i pisze od czasu słynnej mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk, pisarz jest w stanie nadać sens indywidualnym ludzkim losom - sens wykraczający poza neoliberalny bełkot powinności gospodarczych i przedsiębiorczych atrybutów. Jedno wielkie "wolałbym nie" - jak w proteście Bartleby'ego Hermana Melvilla.