-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2021-04-09
2021-02-28
2021-01-14
2021-01-04
2020-07-24
2019-12-12
Chyba mogą gdzieś być tam spoilery, ale jeśli chcesz przeczytać książkę, bo Ci się podobały poprzednie tomy, to ta opinia zdecydowanie nie jest dla Ciebie.
Ten tom swoją głupotą przebił wszystkie pozostałe i nie mogę do tej pory wyjść z podziwu, że taki chłam jest sprzedawany. Podczas „czytania” (chociaż musiałam przewijać strony, bo się nie dało) zapisałam sobie kilka luźnych przemyśleń, które zaprezentuję poniżej. Całość jest jednak tak wierutnie głupia, opisy seksu i chlania skutecznie obrzydzają mi te 2 czynności na resztę moich dni. Co jednak najbardziej mnie zabolało, to zrobienie totalnej kurtyzany z logiki. Otóż autorka nagle zdała sobie sprawę, że główny bohater jest gwałcicielem i przemocowcem? Wspaniale! Szkoda, że na jego miejsce wprowadziła identycznego patusa. Pomijając już całą końcową akcję, która była nudna jak flaki z olejem i nie przeszłaby nawet w Michalakversum. A jednak u Blani poszło jak z płatka. Dobrze, że to koniec tej męczarni, ale wydawnictwo (halo, wykupiliście seksistowską gazetę, żeby wydawać seksistowskie książki – nie tędy droga) powinno mi płacić za uszczerbek, jakiego doznała moja psychika.
A teraz kilka luźnych myśli, bez większego ładu i składu, które miałam zanim mi się mózg wyłączył:
1. Po co wprowadzać nowego bohatera, skoro jego zachowanie to dokładnie kalka poprzednika? Naprawdę, dopóki w tekście nie pada imię tego Nachosa, mam wrażenie, że gdzieś tam wyparowała cześć tego pornosa. Znaczy, przepraszam, „akcji” i dalej czytamy o „czarnym” (no i słownictwo też jakieś biedne. Tylko czarny, kolorowy, łysy, kutas, suko).
2. Te opisy w szpitalu też takie realistyczne (chociaż czy to w ogóle był szpital?). Oczywiście aUtorce nie życzę osobistych wizyt w takich placówkach, ale przypadłoby się trochę wiedzy? Realizmu? Czegokolwiek? Naprawdę, pierdyliard ekranów nie równa się super opieka medyczna. Ale no dobra, w sumie czego ja chcę. Przecież to pornoopko. A. Po przeszczepie serca bierze się lekarstwa.
3. Oldze to naprawdę przyda się umyć buzię domestosem. Kto wpada na pomysł, żeby umieścić taka postać w swojej historii? No kto? Serio, jak może się krzyczenie do swojej przyjaciółki per „suko” sprzedać? Tak to się nawet dzieci w podstawówce nie zachowują.
4. Do tego znów mamy syndrom Sztokholmski i zakochanie w porywaczu, eh jak wspaniale. No ale ten pieska nie zabija, to jest cacy.
5. Wracając do przeszczepu - przeszczep serca i narkotyki, genialne.
A swoją drogą ten chłop na okładce jest paskudny, halo, tak nie wygląda ucieleśnienie boskości.
Chyba mogą gdzieś być tam spoilery, ale jeśli chcesz przeczytać książkę, bo Ci się podobały poprzednie tomy, to ta opinia zdecydowanie nie jest dla Ciebie.
Ten tom swoją głupotą przebił wszystkie pozostałe i nie mogę do tej pory wyjść z podziwu, że taki chłam jest sprzedawany. Podczas „czytania” (chociaż musiałam przewijać strony, bo się nie dało) zapisałam sobie kilka...
2019-11-12
To w sumie takie "Na Wspólnej", "Ksiądz Mateusz", "Suits" i konkurs na naczelnego grafomana w jednym.
Nic a nic nie trzyma się kupy. Jeśli ktoś kupuje intrygę o wielkich i tajnych służbach, inwigilacji, podsłuchach, ISIS, spisku światowym (dodatkowo jeszcze ubraną w otoczkę najtańszego romansu), to niestety - ale mam wrażenie, że i w płaską ziemię wierzy.
Oczywiście standardowa check-lista Mroza musiała zostać odhaczona:
- żenujące przepychanki pomiędzy Chyłką i Zordonem - są! (rodem z przedszkola)
- podryw jak z podstawówki - jest!
- przestępca, który nic nie mówi i jest tajemniczy, że huhu - jest!
- brak realizmu - jest!
- polskie prawo niczym z serialu "Suits" - jest!
- koszmarne zakończenie - a i owszem, jest!
- grafomania i nuda - oczywiście, jak zawsze!
Widać, że na hurt pisane, skoro trzeba sobie zrobić listę standardowych wątków.
No nie da się. Naprawdę, nie rozumiem co się w tym tomie zadziało i kto wpadł na taki idiotyczny pomysł rozwiązania całej sprawy. Książka ani trochę nie trzyma w napięciu, wręcz bym powiedziała, że to 600 stron ciągnie się i ciągnie. Ja wiem, że ISIS i terroryzm to nośny temat, że fajnie zarzucić jakieś frazesy o spisku, zamachach. Tylko niech to ma ręce i nogi. W tym momencie mam wrażenie, że raczej przypomina potworka z gierek postapo, któremu tych nóżek i rączek wyrosło trochę za dużo.
I po co ja sobie to robię?
To w sumie takie "Na Wspólnej", "Ksiądz Mateusz", "Suits" i konkurs na naczelnego grafomana w jednym.
Nic a nic nie trzyma się kupy. Jeśli ktoś kupuje intrygę o wielkich i tajnych służbach, inwigilacji, podsłuchach, ISIS, spisku światowym (dodatkowo jeszcze ubraną w otoczkę najtańszego romansu), to niestety - ale mam wrażenie, że i w płaską ziemię wierzy.
Oczywiście...
2019-11-09
Chyba dopiero po czterech tomach, odpowiednim poziomie gorączki i „naćpania” lekami jestem w stanie zrozumieć fenomen tej serii. Nie jest to w żadnym przypadku „wysoki poziom”, nie jest to również „niespotykane i porywające pióro”, nie są to także „realistyczne postacie, z którymi możemy się utożsamiać”. To po prostu czytadło, które na okładce zamiast „polecajek” powinno mieć wielkimi literami wypisane „czyta się LEKKO i ŁATWO i CZCIONKA JEST DUŻA”. Autentycznie, dzięki połączeniu audiobook + ebook człowiek jest w stanie przeczytać (niekoniecznie przetrawić) to w mniej więcej 6 godzin. Czyli akurat - na 2 dni po powrocie z pracy, ewentualnie jeden spędzony w łóżku. I nie trzeba się wcale angażować, ani zastanawiać, co się czyta. W sumie – po stresującym dniu w pracy ideolo, kto by sobie chciał „de-na-el” zawracać czymś ciężkim. Nawet wydarzeń nie trzeba analizować. Od przeczytać, zapomnieć, sięgnąć po następną część. Hurtowo. Dlatego też i autor hurtowo tworzy te potworki.
Tylko cholera, to dalej nie zmienia tego, że te książki powinny stać na półkach z fantastyką, a nie kryminałami. Już pomijam to śmieszkowanie, strojenie się na wielkiego pana obeznanego z „internetami”, wciskanie wszędzie mało ambitnych żarcików, no zdarza się, tak w sumie można trafić do większego grona odbiorców, jestem w stanie to usprawiedliwić. Ale powtórzę to po raz kolejny – trochę realizmu. Naprawdę, odrobinę. Ciężko mi kupić historię o wiecznie nawalonej Pani Mecenas, która śmierdząca wódą i zataczająca się lata po sądach, w sumie praktycznie jawnie „kręci” ze swoim byłym podopiecznym i nie interesuje się nią ORA. Ja wiem, wiem. To tylko książka, wymysł, można naciągnąć fakty. No ale żeby aż tak? Wiadomo, tu liczy się kontrowersja, dlatego mamy młodego sędziego TK, który okazuje się przemocowym świrem (jakby tego nie było, to co? Za nudno, nie?), mamy babę skrajnie uzależnioną od alkoholu, aplikanta, który może sobie pozwolić na sprzęt od Apple i auto (i to bez pomocy rodziców! A taki przeciętniaczek. No, no… Może i dla wielu mi podobnych jest jeszcze szansa na spektakularną karierę przed 30 – nie. To żart. A raczej śmiech przez łzy).
Jeśli ktoś zastanawia się po co katuję się czymś, co nawet mi się nie podoba to proszę bardzo – odpowiedź (a raczej odpowiedzi są proste):
1) Mój mózg przypomina jajko sadzone.
2) Nie mam siły czytać niczego, co wymaga głębszych procesów myślowych.
3) Lektor ma fajny głos.
4) Chcę dobić do chociaż 39 książek w tym roku, by nie odstawać od lat poprzednich, a czas nieubłaganie ucieka.
Dziękuję za uwagę, nie polecam, cieszę się tylko z abonamentu w Legimi.
Chyba dopiero po czterech tomach, odpowiednim poziomie gorączki i „naćpania” lekami jestem w stanie zrozumieć fenomen tej serii. Nie jest to w żadnym przypadku „wysoki poziom”, nie jest to również „niespotykane i porywające pióro”, nie są to także „realistyczne postacie, z którymi możemy się utożsamiać”. To po prostu czytadło, które na okładce zamiast „polecajek” powinno...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-08
Tak, to dalej gniot. Tak, dalej jest tam sterta bzdur ("tymczasowe zatrzymanie" serio, autorze?). Tak, dalej uważam, że to chłam. Ale w formie audiobooka weszło idealnie. Lektor ma bardzo przyjemny tembr głosu i autentycznie - zmienił to "arcydzieUo" mocno na plus.
Co do samej fabuły, litości. Chlanie wódki, bez mała ma sali sądowej, nie przechodzi w normalnym świecie. W ogóle zachowanie Chyłki jest skrajnie irracjonalne i jeszcze bardziej irytujące niż zazwyczaj. I jakoś trudno mi uwierzyć, że pijana jak szczupaczek jest w stanie jakkolwiek funkcjonować. Chyba jedyny plus to to, że jest #teamkarne. Zordon jak zawsze mameja, aż dziwne, że tym razem w twarz nie dostał.
Oczywiście - nie polecam. Chyba, że audiobooka - wtedy tak. Nie trzeba się na tym skupiać, a i tak się wszystko wie. Naprawdę, powinnam to dodać na półkę "fantasy".
Tak, to dalej gniot. Tak, dalej jest tam sterta bzdur ("tymczasowe zatrzymanie" serio, autorze?). Tak, dalej uważam, że to chłam. Ale w formie audiobooka weszło idealnie. Lektor ma bardzo przyjemny tembr głosu i autentycznie - zmienił to "arcydzieUo" mocno na plus.
Co do samej fabuły, litości. Chlanie wódki, bez mała ma sali sądowej, nie przechodzi w normalnym świecie. W...
2019-09-28
„Mister” to kolejne „wiekopomne” dzieło naszej (a przynajmniej mojej) „ukochanej” autorki powieści „erotycznych” (raczej – idiotycznych i szkodliwych) o niejakim Panu Szarym (czytaj: „50 twarzy Greya” i kolejne części) – niejakiej E.L. James. W nowej książce znów dostajemy ultra przystojnego, niesamowicie seksownego, obłędnego w łóżku (proszę nie krzyczeć, że to spoiler, przecież od pierwszej strony, ba, od tego co możemy wyczytać na okładce, wiadomo, że do tego ta książka dąży), diabelsko bogatego faceta. Różnica? Jest arystokratą z Wielkiej Brytanii i nie jest aż tak chory psychicznie, jak Gray (w sensie – odpada ten fragment z kontrolowaniem ukochanej na każdym kroku, znajdywaniem informacji o niej, śledzeniem, stalkingiem i innymi takimi chorymi rzeczami, którymi nikt by się nie zachwycał, gdyby głównym bohaterem był Janusz z campera). Dodatkowo Maxim Trevelyany przeżywa ogromną tragedię. Jego brat ginie w wypadku samochodowym, a na barki naszego młodego arystokraty spada obowiązek utrzymania dworów i rodowych interesów (nie żeby to robił na kartach powieści. Ma od tego przydupasa Oliviera, który jest w tym „dziele” tylko po to, by autorka nie musiała opisywać skomplikowanych perypetii życia arystokracji). Co do reszty fabuły to czy różni się ona od poprzednich czterech książek tej autorki? Moim zdaniem nie. Wręcz jest taka sama. Znów mamy porwanie, znów mamy zbirów, znów mamy zahukaną laskę (tym razem jednak jest z zagranicy. Z Albanii! No i w przeciwieństwie do Anastazji ma ona jakiś talent, który nie jest umiejętnością ssania prącia od pierwszego razu niczym gwiazda porno. Nasza Alessia Demachi jest wirtuozem pianina i kradnie każdemu serce swoją muzyką) która zakochuje się w bogaczu. A no i kolejny raz są nieprozumienia i rozstania, które tym razem rozwiązują się po jakichś 10 stronach. Czy było tak koszmarnie? Nie wiem. Śnić mi się to po nocach nie będzie, ale dwa dni zbierałam siły by opisać swoje wrażenia. Czytało mi się to naprawdę zadziwiająco szybko, chociaż nie ma co się dziwić, bo pół tekstu można było pominąć. Przejdźmy może jednak do trochę głębszej analizy.
Co było w książce na plus?
- Brak jakiegoś pseudo BDSM. Naprawdę, bałam się, że będzie to zwykła w świecie kalka, a nie zniosłabym ponownego czytania o kontraktach, tańczących boginiach i innych bzdetach. Cieszę się, że Pani James aż tak nie skopiowała swojej poprzedniej książki.
- W miarę znośny język, bez miliarda powtórzeń o rozpadaniu się kawałki. Na moje szczęście-nieszczęście czytałam przez Legimi, więc nie wiem jak wypada oryginał i czy to po prostu nie była dobra robota tłumaczy + jakiegoś ghostwritera.
- Czytało się szybko i łatwo (bo przyjemnie nie było). A no i czcionka była duża. Ale to już zasługa mojego czytnika.
Na minus? No i tu zaczyna się litania.
- Jestem w stanie zrozumieć fenomen tych książek, szczególnie pośród kobiet żyjących samotnie, bądź też w nieszczęśliwych związkach (od razu uwaga – nie jestem psychologiem, psychiatrą, ani socjologiem. To tylko moja delikatna analiza, dygresja – nie uważam się za żadnego specjalistę w tym momencie). No bo kto by tak nie chciał? Jedziesz za granicę do pracy, wchodzisz do mieszkania i bach! Po 2 tygodniach jesteś szczęśliwie zakochana w przystojnym facecie, macie górę kasy (znaczy on ma, a ty możesz z niej dowoli korzystać), wszystkie twoje problemy znikają. Masz świetny seks, miłość, urodę – słowem: wszystko. Tylko, że taki stereotyp jest naprawdę bardzo szkodliwy. Kobiety są wartościowe bez tego. Mogą osiągnąć sukces bez mężczyzny. Być z nim szczęśliwe, nie ze względu na bajońskie sumy na koncie. Naprawdę – chciałabym, żeby moda na te „kopciuszkowe” romanse się zakończyła. Wiem, że tak nie będzie, ale pomarzyć można.
- Jest to kopia Greya. Jak już wcześniej wspomniałam, nie mamy tu BDSM. Ale jest po pierwsze porwanie głównej bohaterki (musi być, w końcu w Greyu też było). Mamy dodatkowo bohatera, który nigdy się nie zakochał, ale przychodzi Anasta… przepraszam - Alessia i już cały świat wywraca się mu do góry nogami, a po tygodniu? No może maksymalnie trzech chce się żenić. Brzmi znajomo? Oczywiście. Bo to samo czytaliśmy poprzednio. Poza tym, strona 255 na 1766 na moim czytniku: „W jaki sposób udało jej się opanować moje myśli w tak krótkim czasie? Nic o niej nie wiem poza tym, że jest zupełnie inna od wszystkich kobiet, jakie dotąd znałem”. Nie powiem, chciałabym się kiedyś tak ekspresowo zakochać, ile to mniej problemów i rozterek życiowych!
- Brak realizmu. Serio, ja wiem, wyobrażenia o arystokratach, to tylko książka, blablablabla. Tylko, że pewne zasady panują, w biznesie rodzinnym odgrywa się pewną rolę. A jak nie zasady, to naprawdę nie wiem jakie szczęście trzeba mieć, żeby w przepastnym Londynie, akurat w jednej sekundzie znaleźć kobietę, wywieźć ją i jednocześnie jeszcze wpaść na jej ukochanego. Nic tylko w totka grać.
- Narracja. Autorka ciągle ją zmienia. Raz mamy pierwszoosobową, raz opowiada nam narrator, a raz mamy wszystko wymieszane i człowiek sam już nie wie o co chodzi.
- No i te dialogi, „myśli” bohaterów. Poniżej pozwolę przytoczyć sobie kilka zapisanych fragmentów, bo inaczej się uduszę. Ale zanim to – Maxim nie jest zbyt lotny. Jego szwagierka też nie. Matka i siostra pojawiają się na chwilę, w sumie nie wiadomo po co. Jego koledzy? Każdy taki sam. Stado papierowych postaci.
„Bezmyślny seks – wiele za nim przemawia. Żadnych zobowiązań i oczekiwań, zero rozczarowań. Muszę tylko zapamiętać ich imiona. Jak się nazywała ta ostatnia? Jojo? Jeanne? Jody? Nieważne. Była jakąś bezimienną dupą, która non stop jęczała w łóżku i poza nim”.
Takimi słowami wita nas to „wybitne dzieło” światowej literatury. I szczerze? Mam ochotę zanucić „ale to już było”. No bo powiedzcie sami? Powyższy cytat nie wydaje się wam znajomy? Oklepany? Kolejne żałosne przedstawienie postaci pt. „Jestem taki zły, mam w dupie konwenanse, ale ze mnie chad” (dla niezaznajomionych z internetową nomenklaturą, za słownikiem miejskim - „Osoba, która ma co najmniej 180cm wzrostu. Jest przeciwieństwem przegrywa. Ma największe powodzenie u dziewczyn, które zalicza na każdej imprezie”). Strasznie irytujące i niepotrzebne. Ja wiem, że ciężko jest stworzyć dobrą postać. Tylko, że sięganie po utarte schematy tego nie zmieni. Ba! Czytelnika wręcz zanudzi. No i mojej sympatii takie słowa nie wzbudzają.
Zanim dam kolejny cytat, pragnę przypomnieć, że bohaterka jest dziewicą, uciekła do Anglii, swojego szefa zna całe kilka dni. Dodatkowo wychowana jest w turbo tradycyjnej i katolickiej rodzinie. Ja mam lekki dysonans poznawczy i coś mi nie gra w tej kreacji postaci, no ale co ja wiem o życiu. Przecież to nic trudnego przełamać lata swojego wychowania i wskoczyć do łóżka facetowi, którego „znasz” od kilku dni. Przy czym „znasz” to też słowa dość na wyrost, bo przecież nawet nie wiesz, kim naprawdę jest. „Chcę go tam też całować. Ta myśl powoduje gdzieś w głębi dziwny, rozkoszny ucisk. Z wahaniem podnosi rękę i wskazującym palcem prowadzi linię od piersi Maxima w dół, pomiędzy mięśniami brzucha aż do pępka”. Takie opisy przewijają się jeszcze niezliczoną ilość razy przez książkę, ale już daruję sobie przepisywanie. Szczerze? Jak dla mnie jest to totalnie bez sensu i marnuje się potencjał na „fajną” książkę. Bo czy nie lepiej by było, żeby stopniowo przełamywała swoje bariery? Żeby powoli została wprowadzona w wszystkie tajniki relacji międzyludzkich? Nie, po co. Walnijmy tekst o jej strasznym wychowaniu, tradycjach, napiszmy ze dwa zdania, kiedy wstydzi się swojego zachowania, a później śmiało – niech galopuje na penisie ku zachodzącemu słońcu.
A no i na sam koniec tak mnie jakoś nachodzi. Mam wrażenie, że autorka wyjątkowo nie lubi blondynek. W książce pojawia się Caroline. Blondwłosa piękność, szwagierka naszego głównego bohatera – Maxima, wdowa po jego niedawno zmarłym bracie Kitcie. I co? No i oczywiście jest zazdrosna i chce naszego brytyjskiego hrabiego tylko dla siebie. Dowód? „Szczere mówiąc, nie miałem pojęcia, że ma wobec mnie zamiary wykraczające poza okazjonalne bzykanko. Cholera. Ona jest zazdrosną. Zazdrosna o Alessię. Ożeż. Mam w głowie mętlik”.
Ciężko mi się dalej rozpisywać, bo każda chwila dłużej z tą książką to starta czasu. Książki nie polecam i naprawdę szkoda marnować na nią swój czas. O ile jeszcze rozumiem, że Grey był czymś „kontrowersyjnym” i zdecydowanie nowym na rynku, to „Mister” to zwykły, oklepany do bólu i stereotypowy romans. Co więcej jestem świecie przekona, że i tak będzie następna część, w końcu nasze gołąbeczki muszą wziąć ślub, mieć dzieci, kolejne porwania, morderstwa, konfrontację z matką pana młodego, etc. etc. Wątpię, że Pani James odpuści taką okazję. W końcu światem rządzi pieniądz.
„Mister” to kolejne „wiekopomne” dzieło naszej (a przynajmniej mojej) „ukochanej” autorki powieści „erotycznych” (raczej – idiotycznych i szkodliwych) o niejakim Panu Szarym (czytaj: „50 twarzy Greya” i kolejne części) – niejakiej E.L. James. W nowej książce znów dostajemy ultra przystojnego, niesamowicie seksownego, obłędnego w łóżku (proszę nie krzyczeć, że to spoiler,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-20
Jednym słowem: dramat. Książka była tak nudna, że momentami oczy mi same leciały. Zero akcji, zero jakiegoś strachu, tylko biadolenie o kosmitach. Pomysł na fabułę nie był ani trochę ciekawy. A to zakończenie? Totalnie od czapy I niepotrzebne. Śmiech na sali, bardzo nie polecam.
Jednym słowem: dramat. Książka była tak nudna, że momentami oczy mi same leciały. Zero akcji, zero jakiegoś strachu, tylko biadolenie o kosmitach. Pomysł na fabułę nie był ani trochę ciekawy. A to zakończenie? Totalnie od czapy I niepotrzebne. Śmiech na sali, bardzo nie polecam.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-06-22
Dlaczego ja nie mogę dać oceny na minusie? Od razu przepraszam za język tej opinii, ale niestety - opadło mi z hukiem. Wszystko. A mózg uciekł na wakację do Laponii, bo Teneryfa i Sycylia zostały mi skutecznie obrzydzone.
O tempora. O mores. O chuj (chociaż na słowa „chuj”, „kutas”, „fiut” będzie mi niedobrze chyba jeszcze przez miesiące po zakończeniu tego czegoś). Co to było? Naprawdę, pierwsza część była słaba, koszmarna i szkodliwa, ale to? O fabule nic nie piszę, bo poza wydawaniem pieniędzy i obrzydliwym seksem nic się tam nie działo. Ten brat bliźniak (na co to było? W sensie, i tak umiera off-screen, więc po co wprowadzać go nawet na chwilę? A no tak. Bo jest piękny, bogaty i ma dużego fiuta, ziew… to już było), Anna (pamiętacie? Ta z pierwszej części. Wbija na wesele cała na czarno, później okazuje się, że to cegiełeczka w planie wielkiego Pana Masterminda) i porwanie (które komuś tak średnio wyszło, ale było idealnym tłem dla obrzydliwości wypisywanych przez tę… autoreczkę) to dalej nie były żadne wydarzenia, które coś zmieniały. Ot zwykły przerywnik pomiędzy „rżnij mnie mocniej” a „lubię wydawać ciężko zarobione pieniądze mojego mężusia”. Mrr… te „ciężko zarobione pieniądze” równiemnie upajają. No ale faktycznie, mordowanie, handel ludźmi i narkotykami to ciężki kawałek chleba. Wiadomo, jeden nosi betonowe butki, a drugi diorowskie szpileczki.
Co do bohaterów, Laura dalej pusta, Olga dalej się szmaci, a Massio ma umysł przedszkolaka (chociaż nie chcę ich obrażać, bo wiele jest bardziej lotnych). Znaczy – od pierwszej części nic się nie zmieniło. Zresztą czego spodziewać się po „autorce”, która sama o sobie mówi, że jest grafomanką? A no tak! Już wiem czego. OBRZYDLIWYCH TEORII NA TEMAT ZGWAŁCENIA.
Ja pierdolę. Przepraszam, bez bluźnierstw nie mogę. Za propagowanie tak szkodliwych postaw i stereotypów na temat zgwałcenia powinny być kary. Wnoszę o miliardową nowelizację kodeksu karnego w trybie natychmiastowym, bo to co Blancia wyprawia w tej książce prosi się o pręgież. Nie, wmawianie kobietą, które zostały zgwałcone, że są NIECZYSTE i ZDRADZIŁY męża to nie są niewinne bzdury. To tak szkodliwe gadanie, że chce mi się rzygać i bez wylewania z siebie tony przekleństw nie przeżyję tego… nawet nie gówna, bo to już jest wartościowszy produkt, przynajmniej przydaje się żukom gnojakom. Wmów jeszcze wszystkim ofiarą, że to ich wina, bo majtek pod sukienkę nie włożyły. Bogowie, błagam, dawno nie poczułam takiej wściekłości. Kto to wypuścił? Kto to napisał? Czy ten ktoś ma coś w głowie, oprócz fiutów i kozaczków od Givenchy? Obrzydliwe. Ale to tak skrajnie obrzydliwe, że chyba pora umyć się we wrzątku. Przecież to się płakać chce.
Naprawdę, nie polecam. A jeśli komuś się ta książka podoba, to pozostaje mi tylko smutno pochylić głowę. Niestety, to poza moim pojmowaniem, że kobietą podoba się robienie z nich „bransoletek”, syndrom sztokholmski i zgwałcenia na każdym kroku.
I autentycznie, dalej przepraszam za mój język, ale po przeczytaniu tego gniota przepaliły się wszystkie moje styki, a cała kultura poszła się tralala, jak Olo z Adasiem, czy Bla… Laurcia z kim tam ona w snach i w realu nie kopulowała.
Dlaczego ja nie mogę dać oceny na minusie? Od razu przepraszam za język tej opinii, ale niestety - opadło mi z hukiem. Wszystko. A mózg uciekł na wakację do Laponii, bo Teneryfa i Sycylia zostały mi skutecznie obrzydzone.
O tempora. O mores. O chuj (chociaż na słowa „chuj”, „kutas”, „fiut” będzie mi niedobrze chyba jeszcze przez miesiące po zakończeniu tego czegoś). Co to...
2019-06-21
W normalnych okolicznościach nie sięgnęłabym po książkę Mroza, ale na fali zachwytu serialem, postanowiłam dać jeszcze jedną szansę tej literaturze jakże niezwykle „wysokich” lotów. A może to raczej wewnętrzny masochizm się we mnie odezwał, nie ważne zresztą. Nie oczekiwałam nic oprócz nudy, prawniczego fantasy i tony fanservice pt.: „Joanna Chyłka jest badassem”. Czy moje oczekiwania się spełniły? Praktycznie tak (na moje nieszczęście). Jedyne co mnie zaskoczyło, to fakt, że aż tak bardzo mnie ta pozycja nie usypiała. Nie zmienia to faktu, że interesująca i ciekawą nie mogę jej nazwać. Akcja była tak prosta i toporna, że momentami nie dało się tego wytrzymać. Pomysł może i byłby dobry, ale niestety – nie przy tak fatalnym wykonaniu. I ta fabuła… Książkę było można skrócić o jakieś 100 stron, nie zrobiłoby to większej różnicy, a może by pozwoliło to szybciej zmęczyć. A bohaterowie? Aplikant robiący maślane oczka do patronki (odruch wymiotny za każdym razem gdy się do niej przystawiał. No autentycznie, to ich mizdrzenie było nie do zniesienia. Chyba, że to jakaś osobliwa wersja syndromu sztokholmskiego…), irytująca mecenaska (mięso, metal, alkohol – no wspaniała prawniczka. I jeszcze to „spierdalaj” do prokuratora. Cóż za erudycja, cóż za elokwencja), tępa kretynka (no nie czarujmy się, nie mogę jakoś inaczej nazwać Angeli. A jeszcze mając przed oczyma, kto ją w serialu grał – porażka) i jakiś minion, o którym nikt by nie pamiętał, gdyby nie jego proces.
No właśnie, i jeszcze ten nieszczęsny proces sądowy. Może i bym na to oko przymknęła, naprawdę, w końcu nie każdy musi znać się na prawie i wiedzieć jak to te sądy działają i jak procesy wyglądają. Plus no wiadomo, to nie podręcznik od „kpk”, żeby trzymać się dosłownie przepisów. Tylko no litości. Po pierwsze pisał to doktor nauk prawnych, a po drugie – cała akcja była tak odrealniona, że naprawdę miałam wrażenie, że czytałam idiotyczne fantasy, napisane przez studenta pierwszego roku, który naoglądał się za dużo „Suits” czy innych pseudo-prawniczych serialików.
Autentycznie nie rozumiem zachwytów nad tą książką. Nie ma tu niczego, co pozwoliłoby mi ocenić ją bardziej pozytywnie. Bo i co? Że czyta się lekko, łatwo i nie tak do końca przyjemnie? Przepraszam, ale to jednak trochę za mało zalet. Czy sięgnę po dalsze części? Może. Moja gorsza część miłuje się w czytaniu takich gniotów i krytykowaniu ich. Tylko czy da się to udźwignąć psychicznie? Szczególnie patrząc na tempo wydawania tej „literatury”. Zdecydowanie nie polecam.
W normalnych okolicznościach nie sięgnęłabym po książkę Mroza, ale na fali zachwytu serialem, postanowiłam dać jeszcze jedną szansę tej literaturze jakże niezwykle „wysokich” lotów. A może to raczej wewnętrzny masochizm się we mnie odezwał, nie ważne zresztą. Nie oczekiwałam nic oprócz nudy, prawniczego fantasy i tony fanservice pt.: „Joanna Chyłka jest badassem”. Czy moje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-12
Za tak koszmarną narrację pierwszoosobową powinny być jakieś kary. Szczególnie, kiedy brzmi ona jak przeklejona z bloga, pisanego przez 12-latkę. Chociaż nie, stop. Za całe to książopko powinny być jakieś kary. Najlepiej dokładnie takie, jak orzedstawione w tym... czymś. Ciekawe czy i wtedy związanie i porwanie byłby takie mroczno-romantyczno-podniecające. Ale od początku...
Już pierwsze kilka stron tej książki i scenka w samolocie mnie niesamowicie zdenerwowała i zażenowała. Nie, przymusowy seks nie jest niczym podniecającym. I nie, durne wyjaśnienia autorki, że "ona wiedziała, co go podnieca i w sumie to SAMA TEGO CHCIAŁA" nie zmienią tego, że zaserwowano nam tu najprawdziwszy opis gwałtu. Już po tym wycinku powinnam cisnąć tym gównem w kominek, ale szkoda mi czytnika.
Jedziemy dalej. Czytając dialogi w samolocie, jakieś wizje Pani, które wymykały się naszemu "super przystojnemu i ultra bogatemu" bochaterowi spod kontroli - zasnęłam. Autentycznie zasnęłam. Logika i sens poszły się tralala. Może jakby to była książka fantasy to bym uwierzyła w tę wizję. Wiecie, skoro są jednorożce i demony, to i facet może sobie dziewuchę wyśnić, no ale na bogów wszelakich - nie w pornopku. Tu ponownie odechciało mi się czytać tego gniota, ale miałam jeszcze nadzieję, że dalej się to rozkręci. No i rozkręca się...
Tylko, że ze strony na stronę jest jeszcze gorzej. Nasza główna bochaterka to skretyniała materialista. Facet ją porwał? No w sumie to bardzo źle się zachował, ale ta kiecka od Prady jest taka cuuuudowna. Koleś grozi twojej rodzinie? No niby powinnam go nienawidzić, ale ma takiego boskiego kutasa. Wymioty, rwanie sobie włosów z głowy i zażenowanie to jedyne na co mnie stać przy tych opisach, dialogach i scenkach. Tej baby nie da się polubić. I naprawdę, jeśli to, co autorka mówi w wywiadach jest prawdą - to po prostu, tak po ludzku, współczuję.
Następnie jest przyjaciółka Laury - Olga. Można ją podumować krótkim "o żesz kurwa, ja pierdolę". A, no i ma duże cycki. I daje dupy za pieniądze, ale mówi, że nie jest dziwką. W sumie trudno coś o niej napisać pozytywnego. Rynsztokowy język, chodzenie ubraną jak pierwsza lepsza. Czy ja naprawdę czytałam literaturę kobiecą, a nie, za przeproszeniem, wysryw jakiegoś smalca alfa? To jest najgorzej napisana postać kobieca ever. Obrzydliwie, wulgarnie, seksistowsko.
No i nasz gangster od siedmiu boleści. Nawet jego imienia nie pamiętam. Massim, Maxim, whatever. Toż to nawet autorKasia kreuje bardziej rozumne postacie. A tu? Dostajemy zabójczo przystojnego Włocha, o penisie tak wielkim, że łatwiej sobie słoik włożyć. Dodatkowo jest bogaty. Bajecznie bogaty. W sumie to pewnie jak sika, to złotem. No i może wszystko. Porywa dziewczynę, mówi, że nic nie zrobi wbrew jej woli, a później ją obmacuje. Uprawia z nią seks bez prezerwatywy, dochodzi w niej podczas dni płodnych, zabija jej ex, grozi jej rodzinie. No materiał na męża, nie? A i owszem. Bo dla naszej LaurBillki liczy się tylko hajs i kutas. I nowe buty. Żeby tu chociaż był syndrom sztokholmski, ale nie. Dostajemy po prostu rasowe opowiadanie młodej, naiwnej nastolatki.
Rzygać mi się chce po tej książce. To największy gniot, którego miałam w rękach od czasu Bezdomnej. Bardzo mi przykro, że kobieta przedstawia kobiety w takim świetle - jako bezmózgie lale, dla których liczy się tylko kasa i seks. Boli mnie to, że książka jest totalnie nierealna, idiotyczna i po prostu skrajnie obrzydliwa. Niedobrze mi od kreacji bochaterów, języka tam używanego. To jest po prostu złe, tragiczne i aż muszę się umyć, żeby zmyć z siebie to obrzydzenie. Lepiej by było, żeby kontynuuacja nie ujrzała światła dziennego, bo zdecydownie - książka jest szkodliwa dla młodych, dla naiwnych, dla samotny. W sumie to po prostu dla całego świata.
Cieszę się w takich chwilach, że mam Legimi, bo serio - bolałoby mnie wydać na to pieniądze. Tak boli tylko stracony czas.
Za tak koszmarną narrację pierwszoosobową powinny być jakieś kary. Szczególnie, kiedy brzmi ona jak przeklejona z bloga, pisanego przez 12-latkę. Chociaż nie, stop. Za całe to książopko powinny być jakieś kary. Najlepiej dokładnie takie, jak orzedstawione w tym... czymś. Ciekawe czy i wtedy związanie i porwanie byłby takie mroczno-romantyczno-podniecające. Ale od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-29
Czuję się, jakbym wróciła do czasów gimnazjum. Nawet pogoda taka podobna, że aż w wyobraźni słyszę szum starego komputera. Widzę siebie, jak w wyszukiwarkę wpisuję blog.onet.pl i czytam... właśnie tę książkę. Książkę, która niczym nie różni się od internetowych opowiastek, tworzonych przez 15-latki, którym wariują hormony.
No bo hej, koleś cię porywa, więzi, bije i rozdziewicza analnie. Poniża cię i chce sprzedać jako seksualną niewolnicę. No ale jest przystojny! I ma takie piękne oczy! I znam go całe 3 tygodnie. Po prostu idealny kandydat na męża, szykujmy obrączki, oto państwo młodzi - świrnięty porywacz i laleczka z syndromem sztokholmskim.
Książka była beznadziejna. Nudna, durna i skończenie głupia. Nie wiem jakim cudem ta historia ma być podniecająca i romantyczna, ale nie. W 3 tygodnie nie zakochujemy się w swoim porywaczu na zabój.
O zakończeniu już nie wspomnę, bo po prostu mnie zażenowało.
Nie polecam, a wręcz odradzam. Lepiej iść na spacer niż tracicz czas na to "czytadło".
Czuję się, jakbym wróciła do czasów gimnazjum. Nawet pogoda taka podobna, że aż w wyobraźni słyszę szum starego komputera. Widzę siebie, jak w wyszukiwarkę wpisuję blog.onet.pl i czytam... właśnie tę książkę. Książkę, która niczym nie różni się od internetowych opowiastek, tworzonych przez 15-latki, którym wariują hormony.
No bo hej, koleś cię porywa, więzi, bije i...
Dno i 3 metry mułu. Mało spójna porno historyjka, napisana niesamowicie drażniącymi językiem. Usypiające opowieści o ubraniach, jedzeniu i piciu, przeplatane bzdurnymi rozmyślaniami głównej bohaterki i opisami seksu (swoją drogą - już lepsze można znaleźć na dedykowanych takim rzeczą stronach). Jakakolwiek "frajdę" może sprawić tylko początek tej historii, dalej to już tylko nuda i ziewanie.
Zdecydowanie nie polecam, strata czasu.
Dno i 3 metry mułu. Mało spójna porno historyjka, napisana niesamowicie drażniącymi językiem. Usypiające opowieści o ubraniach, jedzeniu i piciu, przeplatane bzdurnymi rozmyślaniami głównej bohaterki i opisami seksu (swoją drogą - już lepsze można znaleźć na dedykowanych takim rzeczą stronach). Jakakolwiek "frajdę" może sprawić tylko początek tej historii, dalej to już...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to