-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel11
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-02
2023-11-27
2023
2023-08-01
2023-06-30
2023-02-24
KOBIETY, KOKAINA I PROBLEMY Z NIEISTNIENIEM
Z przykrością przyznaję, że nie czytałam nigdy żadnej z książek Arthura Conana Doyle'a. Powieściowe perypetie stworzonej przez niego ikony – Sherlocka Holmesa są mi więc raczej obce. Kojarzę je głównie z filmów, opowiadających o przygodach genialnego detektywa. Nie da się więc ukryć, że z kryminałami mi nie po drodze, jednak gdy w grę wchodzą powieści Dana Simmonsa, ciężko mi po nie nie sięgnąć.
"Piąty kier" to jedna z nowszych powieści autora "Hyperiona". Kto zna styl pisarza, ten mniej więcej wie już, czego się po nim spodziewać. Imponuje przede wszystkim świat, stworzony z ogromnym rozmachem i dbałością o szczegóły. Simmons odmalowuje realia przełomu XIX i XX wieku z precyzją niezwykle skrupulatnego realisty. mogącą przyprawić niekiedy o lekki zawrót głowy.
Lektura "Piątego kiera" stanie się okazją do spotkania z takimi znakomitościami, jak Henry James, Mark Twain czy Theodore Roosevelt. Ich interakcje z postaciami znanymi z książek pozostają intrygujące i elektryzujące. Simmons znakomicie bawi się, mieszając prawdę historyczną z literacką fikcją, nieustannie zwodząc czytelnika na manowce.
Przejdźmy jednak do początku, czyli do momentu spotkania dwójki głównych bohaterów. Dobiegający pięćdziesiątki i cierpiący z powodu depresji Henry James udaje się do Paryża, żeby skoczyć w odmęty Sekwany. Przypadkiem wpada jednak na naszego genialnego detektywa, który własną śmierć upozorował, a świat przemierza, podając się za norweskiego podróżnika Jana Sigersona. Cóż wyniknie z ich współpracy, gdy udadzą się razem do Ameryki?
Jak wspomniałam wcześniej, żałuję nieco, że nie znam lepiej przygód Sherlocka Holmesa. Jego konfrontacja z postaciami, takimi jak profesor Moriarty czy Irene Adler, okazałaby się na pewno jeszcze smakowitsza. Świat stworzony przez Simmonsa pozostaje jednak na tyle rozległy, że kreślone przez niego niuanse zadowolą również miłośników twórczości Henry'ego Jamesa czy Marka Twaina.
Akcja toczy się wyjątkowo powolnie, nawet dla czytelników zaznajomionych z takimi dziełami jak "Abominacja". W opowieści nie grają roli nagłe zwroty akcji, chociaż nie obędzie się bez pewnych zaskoczeń. Kluczem do rozsmakowania się w stworzonym przez Simmonsa uniwersum, pozostaje zagubienie się w świecie, który dawno odszedł już do przeszłości.
Czy warto sięgnąć po "Piątego kiera"? Moim zdaniem miłośnicy twórczości Simmonsa nie powinni się długo wahać. Powieścią tą pisarz udowadnia, że szanuje swojego czytelnika, tworząc dzieła przemyślane i spójne. Historia przygód Sherlocka Holmesa i Henry'ego Jamesa zadowoli też osoby, które lubią opasłe tomiszcza, bowiem tej opowieści nie pochłonie się w jeden wieczór i zapewne poświęcimy tej lekturze niejeden wieczór.
KOBIETY, KOKAINA I PROBLEMY Z NIEISTNIENIEM
Z przykrością przyznaję, że nie czytałam nigdy żadnej z książek Arthura Conana Doyle'a. Powieściowe perypetie stworzonej przez niego ikony – Sherlocka Holmesa są mi więc raczej obce. Kojarzę je głównie z filmów, opowiadających o przygodach genialnego detektywa. Nie da się więc ukryć, że z kryminałami mi nie po drodze, jednak gdy...
2022-07-09
POWRÓT DO KRAINY DZIECIŃSTWA
Czy zdarza wam się czasem, drodzy czytelnicy, tęsknić do krainy dzieciństwa? Do czasów, kiedy wszystko było prostsze, bardziej wyraziste i kryło w sobie więcej magii codzienności. Nie da się ukryć, że gdy zagłębicie się w powieść Roberta McCammona podobne odczucia powrócą, bowiem owo poczucie nostalgii to największa siła tej jakże prostej i wciągającej historii.
Z okładki książki czytelnik dowie się, że „Magiczne lata” porównywane są z „To” Stephena Kinga oraz „Letnią nocą” Dana Simmonsa. Warto jednak wspomnieć rolę, jaką w twórczości Roberta McCammona odegrał Ray Bradbury i jego „Słoneczne wino”. Napisana w 1957 roku nowela składa się z krótkich opowieści z życia 12-letniego chłopca, zamieszkującego małe, senne amerykańskie miasteczko. I, dobrze się składa, że również ta stara, napisana pięknym, poetyckim językiem historia doczekała się niedawno wznowienia.
Głównym bohaterem „Magicznych lat” jest chłopiec w podobnym wieku, Cory Mackenson. Pewnego marcowego, chłodnego poranka są razem ze swym ojcem, mleczarzem świadkiem przerażającego zdarzenia. Do głębokiego jak Rów Mariański jeziora stacza się samochód. Podczas prób ratowania kierowcy okazuje się, że w kabinie znajdują się nagie, zmasakrowane zwłoki. Tajemnica tego makabrycznego zabójstwa tonie razem z pojazdem, zaś do serc i umysłów głównych bohaterów wkrada się mrok.
Stopniowo wychodzą też na jaw tajemnice miasteczka Zephyr, pozornie nad wyraz sielankowego i spokojnego miejsca. McCammon wspaniale oddał atmosferę lat 60. XX wieku, przesiąkniętych swoistym luzem i muzyką Beach Boys. To czas rodzących się swobód obyczajowych, ale i ciągle żywych podziałów rasowych oraz działających ruchów rasistowskich.
Centrum powieści pozostaje oczywiście młody Cory i jego dorastanie w małym, chociaż podlegającym dynamicznym zmianom miasteczku. Jego opowieść pełna magii, przedziwnych zdarzeń i postaci wciąga od samego początku, nie pozostawiając miejsca na nudę. Znajdziecie tu rozmawiającą z duchami ciemnoskórą Damę czy paradującego nago po ulicach syna miejscowego bogacza. Poznacie sprawiającą niemałe kłopoty małpę Lucyfera, czy zwierzę z wymarłego świata.
Jeśli cenicie dobrą, niebanalną rozrywkę, „Magiczne lata” są powieścią idealną dla was. Chociaż mym skromnym zdaniem do opowieści snutej przez McCammon bardziej pasowałoby określenie „odrywkowej”, gdyż doskonale odrywa ona od rzeczywistości, przenosząc do światów, jakie dawno odeszły już w przeszłość.
Dość powiedzieć, że pochłonęłam tę liczącą ponad 600 stron księgę w dwa dni, a zaprzestać jej czytania wprost nie mogłam. I cieszę się ogromnie, że to nie ostatnia powieść McCammona, która zostanie wydana przez wydawnictwo Vesper.
POWRÓT DO KRAINY DZIECIŃSTWA
Czy zdarza wam się czasem, drodzy czytelnicy, tęsknić do krainy dzieciństwa? Do czasów, kiedy wszystko było prostsze, bardziej wyraziste i kryło w sobie więcej magii codzienności. Nie da się ukryć, że gdy zagłębicie się w powieść Roberta McCammona podobne odczucia powrócą, bowiem owo poczucie nostalgii to największa siła tej jakże prostej i...
2022-07-06
2022-04-22
2022-02-04
STULECIE PEŁNE DZIWÓW
Wyznać wam muszę, drodzy miłośnicy grozy, iż chyba nie przepadam za podobnymi książkami. Ledwie dostaniesz je w swoje ręce, a już zmuszają cię do tego, żebyś do nich zajrzał. Niestety, gdy już to uczynisz, przepadłeś na dobre. Pewnie w grę wchodzą niecne, szatańskie uroki, ale nieprzespane noce nad powyższą lekturą można potraktować jako pewnik. Cóż, nie bez przyczyny powieść owa nosi tytuł „Zew nocnego ptaka”.
Napomknę mimochodem, że tę liczącą ponad 900 stron cegłę pochłonęłam w zaledwie cztery dzionki. Wielbicieli wydawnictwa Vesper nie muszę chyba przekonywać, że została równie elegancko i solidnie wydana, co ich pozostałe publikacje, zaś ilustracje Macieja Kamudy doskonale podkreślają klimat opowieści. W ostateczności jej waga oraz objętość czynią zeń również doskonałą broń przeciwko wszelkim siłom nieczystym, zarówno tym ziemskim, jak i wyobrażonym.
Przejdźmy jednak do sedna, czyli do samej historii. Przenosimy się w czasie o kilkaset lat. Jest rok 1699, do maleńkiej osady Fount Royal, leżącej na skraju brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej, przybywa sędzia Isaac Woodward oraz jego młody sekretarz Matthew Corbett. Mają osądzić Rachel Howarth, podejrzaną o spółkowanie z diabłem oraz zamordowanie swojego męża i pastora. Czy faktycznie piękną, młodą wdowę opętał Szatan?
„Zew nocnego ptaka” to bardzo sprawnie napisany kryminał, który wciąga czytelnika od pierwszych stron, oferując mu wartkie tempo opowieści oraz nagłe, niespodziewane zwroty akcji. McCammon wykreował całą gamę barwnych, nietuzinkowych postaci oraz rozmieścił ich role w historii z wprawnością szachowego mistrza. Każdy, nawet najmniej istotny z pozoru bohater okazuje się istotny w miarę rozwoju fabuły.
Wydarzenia, rozgrywające się w miasteczku Fount Royal, widzimy oczami młodego Matthew Corbetta – bohatera, do którego nie sposób nie poczuć sympatii. Ten niedoświadczony, ale bardzo przekorny i obdarzony wnikliwym intelektem młodzieniec, ma odwagę stoczyć samotny bój przeciwko całemu światu. Jego postać wnosi do powieści mnóstwo dickensowskiego uroku, zaś opowieść o poszukiwaniu prawdy zadowoli z pewnością miłośników klasycznych historii detektywistycznych, które wyszły spod pióra Arthura Conana Doyle’a.
Groza, jaką serwuje nam McCammon, to jedynie sztafaż, nadający powieści mroczny, niepokojący klimat. Dzięki autorowi wnikamy w umysły ówczesnych ludzi, dla których wizje czarownic, spółkujących z diabłem i zsyłających na bliźnich nieszczęścia, są tak samo realne jak wszelkie inne doświadczane zmysłowo zjawiska. Przenosimy się zatem do świata znanego z opowieści o czarownicach z Salem, chociaż świata widzianego z pespektywy współczesnego odbiorcy.
Nie bez znaczenia pozostaje również klimat, jaki budowany jest wokół miasteczka od chwili, gdy wkraczają do niego nasi bohaterowie. Oto znajdujemy się w miejscowości, spowitej przez miazmaty choroby i rozkładu. Nieustający deszcz i burze sprawiają, że okolica tonie w błocie, nie dając nieszczęsnym mieszkańcom chwili wytchnienia. Miłośników historii ucieszy z pewnością fakt, że z wielką dbałością przytoczono w powieści niektóre szczegóły dawnych zabiegów medycznych, które napawają współczesnych przerażeniem równie mocnym, co niegdysiejsze tortury. W naszym pojmowaniu było to z pewnością stulecie pełne dziwów.
Autor „Chłopięcych lat” doskonale buduje i rozkłada napięcia w fabule, dostarczając czytelnikowi świetnej rozrywki. Być może niektóre rozwiązania fabularne, szczególnie te zastosowane pod koniec powieści, wydały mi się nieco zbyt przewidywalne i chwytliwe, ale nie zepsuło to przyjemności czerpanej z lektury. Cóż, nie pozostaje mi nic innego tylko czekać na kolejną część przygód Matthew Corbetta.
STULECIE PEŁNE DZIWÓW
Wyznać wam muszę, drodzy miłośnicy grozy, iż chyba nie przepadam za podobnymi książkami. Ledwie dostaniesz je w swoje ręce, a już zmuszają cię do tego, żebyś do nich zajrzał. Niestety, gdy już to uczynisz, przepadłeś na dobre. Pewnie w grę wchodzą niecne, szatańskie uroki, ale nieprzespane noce nad powyższą lekturą można potraktować jako pewnik. Cóż,...
2022-01-31
W mroźną, wietrzną noc, kiedy nie mogąc zasnąć, wsłuchuję się w wycie wiatru, nachodzą mnie czasem myśli o prozie Lovecrafta i jego Przedwiecznych. Symfonia wichrów zbyt głośna i natarczywa przywodzi mi na myśl utwory Cienia z Providence z ich barokowym bogactwem frazy.
Ostatnimi czasy wichury przetoczyły się nad naszym krajem, ja zaś postanowiłam podzielić się z wami refleksją na temat "Kotów Ultharu". Zdaję sobie sprawę, że niektórzy czytelniczy narzekali na powtarzalność opowiadań pojawiających się w zbiorze. Jedyną nowością są tu bowiem "Koty Ultharu" w tłumaczeniu Macieja Płazy.
Odnoszę jednak wrażenie, że dziesięć opowiadań zawartych w publikacji tworzy spójną i starannie wyselekcjonowaną całość. Oto przenosimy się bowiem do światów mrocznych, lirycznych, tajemniczych, wypełnionych gęstą tkanką snów i majaków sennych.
Najbardziej przypadło mi chyba do gustu najdłuższe z opowiadań - "Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka", gdzie razem z głównym bohaterem Carterem wyruszamy w niezwykłą wyprawę. Lovecraft z niezwykłą maestrią odmalował w tym utworze krainy fantastyczne i niesamowite, lecz także tajemnicze, pełne posępnego mroku.
Równie interesująco wypadły "Koty Ultharu", gdzie kocie plemię mści się w okrutny sposób na swoich oprawcach. Osób, interesujących się twórczością autora, z pewnością nie zdziwi fakt, że pisarz darzył wyjątkowym uwielbieniem koty. Ja, przyznać muszę, trzymałam mocno kciuki za kocich bohaterów, a fragmenty, w których się oni pojawiali na kartach opowiadań, okazywały się najbardziej elektryzujące w całym zbiorze.
"Istnieją zakręty w czasie i przestrzeni, w zwidzeniach i rzeczywistości, które może odszukać jedynie śniący" - czytamy w "Srebrnym kluczu". Jeśli ktokolwiek znalazł ów klucz do owych światów dziwnych i tajemniczych, to z pewnością był nim Lovecraft.
'Koty Ultharu" wydane elegancko i z dbałością o szczegóły, nawet jeśli nie zaskakują, to powyższą tezę doskonale potwierdzają. Być może nie jest to zbiór, od którego powinno się rozpoczynać przygodę z twórczością Lovecrafta, ale jego poetycki i niejednoznaczny charakter zdecydowanie przypadł mi do gustu.
W mroźną, wietrzną noc, kiedy nie mogąc zasnąć, wsłuchuję się w wycie wiatru, nachodzą mnie czasem myśli o prozie Lovecrafta i jego Przedwiecznych. Symfonia wichrów zbyt głośna i natarczywa przywodzi mi na myśl utwory Cienia z Providence z ich barokowym bogactwem frazy.
Ostatnimi czasy wichury przetoczyły się nad naszym krajem, ja zaś postanowiłam podzielić się z wami...
MROK JUŻ NA NAS CZEKA
Święta, Święta i po Świętach. Być może wielu z nas znalazło pod choinką prezenty książkowe, a część oddała się kulinarnej i literackiej rozpuście. Kto oglądał „Straszny dom” z drugiego sezonu serialu „Miłość, śmierć i roboty”, ten wie natomiast, że Święty Mikołaj, chociaż przynosi prezenty tylko grzecznym dzieciom i dorosłym, może być niewiele piękniejszy od filmowego Obcego. Serię Alien skończyłam jednak już wcześniej, dlatego w świątecznym czasie czekały na mnie inne potworności, mianowicie udałam się do światów zdominowanych przez Przedwiecznych.
Cthulhu – któż z nas go nie zna? Przerażający, olbrzymi, wszechmocny. Jego ojcem jest oczywiście H.P. Lovecraft, lecz nawiązania do stworzonej przez pisarza mitologii odnajdziemy u wielu późniejszych pisarzy. „Szaleństwo Cthulhu” gromadzi opowiadania zainspirowane jednym z najważniejszych dzieł amerykańskiego pisarza – „W górach szaleństwa”. Jeśli nie pamiętacie go dobrze, oczywiście nic straconego. Otwiera ono antologię, a przełożył je oczywiście niezawodny Maciej Płaza.
Chociaż nie powinno oceniać się książki po okładce, to ilustracje Macieja Kamudy, szczególnie okładka utrzymana w lekko psychodelicznym nastroju, robi duże wrażenie. Szukałam ostatnio koszulki z motywem Cthulhu i chętnie kupiłabym jedną z podobną grafiką. Zresztą publikacja została jak zwykle świetnie wydana, co jest chyba znakiem firmowym Vespera.
Przejdźmy jednak do treści. W przypadku zbiorów opowiadań często pada sformułowanie, że prezentują one nierówny poziom. Trudno ukryć, że podobny zarzut można postawić „Szaleństwu Cthulhu”. Dużo zależy oczywiście od naszych oczekiwań. „W górach pomroczności” Arthura C Clarke’a to krótka, żartobliwa wariacja na temat twórczości Lovecrafta, co jednych rozbawi, a innych lekko zniesmaczy. Któż bowiem widział Przedwiecznych, siadających z zwykłymi śmiertelnikami do herbatki z mleczkiem?
Niech nas jednak nie zwiedzie powyższe opowiadanie, bowiem historii parodiujących opowieści o Przedwiecznych będzie tu jak na lekarstwo. Być może jeszcze „Shoggoth z Fillmore”, opowiadający o grającym psychodelicznego rocka zespole, którego członkowie nadużywają dragów, niesie w sobie posmak groteski, jednak dalsze opowieści są już utrzymane w zdecydowanie poważniejszym tonie. Przygotujcie się więc, że będzie plugawo, zaś wszystko oblepi wszechobecna czarna maź.
Które historie zapadły mi najbardziej w pamięć? Z pewnością była to „Artemida o stu piersiach” Roberta Silverberga, która miała najlepiej poprowadzoną akcję oraz najciekawszych, najbardziej wiarygodnych bohaterów. Na tle innych opowiadań wypadała subtelnie i intrygująco, pozostawiając przestrzeń do rozważań na temat ludzkich religii. Równie ciekawie prezentuje się „Opowieść psiego opiekuna” Donalda Tysona z zapadającym w pamięć zakończeniem, czy „Panienka”, gdzie J. C. Koch świetnie wykreował postać mrocznej i krwiożerczej femme fatale. Moją uwagę zwróciły również opowiadania „Kantata” i „Ciepły”, które, chociaż dość lakoniczne, okazywały się intrygujące i poruszające.
Nie sposób ukryć, że „Szaleństwo Cthulhu” adresowane jest przede wszystkim do fanów Lovecrafta. Pięknie wydane będzie z pewnością elegancko prezentować się na półce obok innych książek. Ale czy opowiadania innych twórców zrobią równie wielkie wrażenie, co dzieła autora „W górach szaleństwa”? W to niestety śmiem powątpiewać.
MROK JUŻ NA NAS CZEKA
Święta, Święta i po Świętach. Być może wielu z nas znalazło pod choinką prezenty książkowe, a część oddała się kulinarnej i literackiej rozpuście. Kto oglądał „Straszny dom” z drugiego sezonu serialu „Miłość, śmierć i roboty”, ten wie natomiast, że Święty Mikołaj, chociaż przynosi prezenty tylko grzecznym dzieciom i dorosłym, może być niewiele...
"Bez względu na to, jak straszny jest sen... kiedy się budzę, rzeczywistość jest jeszcze gorsza" - słowa te doskonale oddają klimat, jaki panuje zarówno w filmach z serii "Obcy", jaki i powieściach, powstałych na ich podstawie. Zdarza się, że dawno nakręcone horrory mocno się starzeją. "Alien" do nich nie należy, bowiem nadal budzi grozę w umysłach odbiorców.
Do czwartej części "Obcego" zawsze miałam duży sentyment. Głównie dlatego, że powstałą w 1997 roku część obejrzałam jako pierwszą. Dopiero później dane mi było zobaczenie powstałych wcześniej filmów. Chyba teraz moje podejście do kolejnej odsłony przygód Ellen Ripley (oraz jej klonów) zmieniło się znacząco, wtedy jednak bohaterowie "Przebudzenia" wzbudzili moją sympatię, a niektóre sceny zapadły mi mocno w pamięć.
Co innego jednak, kiedy ma się kilkanaście lat, a co innego, gdy człowiek powoli zbliża się do czterdziestki. Upływ czasu nie zmienił wprawdzie mojej sympatii dla serii filmów z Sigourney Weaver w roli głównej. Nadal uważam, że znakomicie wypada ona za każdym razem, a i naszym dobrym, krwiożerczym, śliniącym przyjaciołom z odległej galaktyki niczego odmówić nie można. W czym jednak problem? Zakończenie trzeciej części, niezwykle mocne w swojej wymowie, mogłoby stać się idealnym zwieńczeniem całości. Czy potrzebna więc była kontynuacja?
Pierwsze trzy części powieści napisane zostały przez Alana Dean Fostera, zaś czwarta przez A. C. Crispin. Przyznać muszę, że styl pierwszego autora znacznie bardziej przypadł mi do gustu. Chociaż wcześniejsze historie wydawały mi się opowiedziana zbyt skrótowo, to jednak w przypadku "Obcego" nadmiar niedopowiedzeń okazuje się lepszym wyjściem niż łopatologiczne tłumaczenie czytelnikowi wszystkiego, co dzieje się na kartach powieści (bądź jak kto woli na ekranie) i w głowach bohaterów.
Oczywiście nadal uważam, że zarówno w filmie, jak i w powieści, pojawia się szereg elementów wartych uwagi. Nadal żywię dużą sympatię do niektórych postaci. Bardzo intrygująco przedstawia się perspektywa syntezy międzygatunkowej, która stawia w zupełnie odmiennym świetle poczynania naszego własnego gatunku. W końcu najbardziej ludzkie okazują się istoty, niebędące ludźmi.
Książka została wyjątkowo efektownie wydana, a warstwa graficzna pozostaje najmocniejszą stroną publikacji. Czy sięgnęłabym po powieść jedynie dla treści? Cóż, nie będę ukrywać, że "Obcy. Przebudzenie" ma dla mnie przede wszystkim walor kolekcjonerski. Czy zresztą owo maleństwo na okładce nie wygląda uroczo?
"Bez względu na to, jak straszny jest sen... kiedy się budzę, rzeczywistość jest jeszcze gorsza" - słowa te doskonale oddają klimat, jaki panuje zarówno w filmach z serii "Obcy", jaki i powieściach, powstałych na ich podstawie. Zdarza się, że dawno nakręcone horrory mocno się starzeją. "Alien" do nich nie należy, bowiem nadal budzi grozę w umysłach odbiorców.
Do czwartej...
TANIEC ZE ŚMIERCIĄ
Szary, jesienny dzień. Właśnie sączę kolejną filiżankę kawy, bo do późna w nocy czytałam pewną książkę, od której nie mogłam się oderwać. Ta książka to oczywiście "Ulice Laredo", kontynuacja słynnej "Na południe od Brazos". Zaprawdę niełatwe zadanie miał autor, kiedy podjął się jej pisania. Czytelnicy, których urzekł rozmach pierwszej części, mogliby oczekiwać podobnego dzieła. Tymczasem dostajemy w swoje ręce powieść zupełnie odmienną.
Kapitana Woodrowa Calla kojarzą prawie wszyscy. Nic więc dziwnego, że otrzymuje zadanie wytropienia i pojmania niezwykle groźnego meksykańskiego bandyty - Joey'a Garzy. Nasz stary bohater lata świetności ma jednak za sobą. Zdrowie już nie to samo, a refleks szwankuje. Jego sława odchodzi w przeszłość razem z opowieścią o Dzikim Zachodzie. Nim to jednak nastąpi, czeka go owa ostatnia misja, pojedynek z młodym, nieuchwytnym bandytą.
"Ulice Laredo" snują się powoli niczym pieśń o przemijaniu i śmierci. Przesiąknięte są atmosferą nostalgii, tęsknoty i poczucia kresu. Towarzyszymy samotnemu kapitanowi, wspominającemu z żalem swego dawnego druha. Gusa McCrae. Oj, brakuje tej postaci bardzo! Przyznam, że dla mnie początkowo jej nieobecność pozostawała największą bolączką powieści.
Całe szczęście McMurthy jest prawdziwym mistrzem w konstruowaniu pełnokrwistych, wiarygodnych postaci. Szczególnie dobrze zaś idzie mu kreacja silnych, walecznych, ale niepozbawionych wrażliwości bohaterek. Zarówno matkę młodego Garzy – Marię, jak i znaną nam dobrze Lorenę popycha do działania miłość i troska o swoich najbliższych. Mężczyźni blakną niekiedy przy tych dwóch damach, sprawiając wrażenie miałkich i nijakich. Nie da się ukryć, że to do dwóch kobiet należy przyszłość dzikiej, nieprzyjaznej krainy.
Autor z pełną premedytacją bawi się konwencją westernu, dążąc do jego demitologizacji. "Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi" – chciałoby się powiedzieć, czytając o perypetiach bohaterów, których życiem rządzi przypadek. Nie ma w ich poczynaniach niczego heroicznego, nawet wyczyny kapitana Calla widziane oczyma jego przeciwników okazują się mniej podniosłe.
A jednak okazały się "Ulice Laredo" opowieścią nad wyraz poruszającą i do głębi przejmującą. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że to historia idealna na jesień, kiedy myśli o przemijającym roku tłuką się natrętnie po głowie. Największą zaś siłą powieści pozostają słabości bohaterów – ułomnych, bezradnych oraz zaskakujące relacje, nawiązujące się pomiędzy poszczególnymi postaciami. Ale więcej już, drodzy czytelnicy, wam nie zdradzę.
Książka została oczywiście świetnie wydana, solidnie oprawiona i bogato ilustrowana. Nie zawiodło również posłowie, przemycające liczne ciekawostki oraz intrygującą analizę napisanej przez McMurthy'ego historii. Jednym słowem, pozycja nie ustępuje pod żadnych względem swej poprzedniczce.
Zachęcam szczególnie tych z Was, którym "Na południe od Brazos" przypadło do gustu, do sięgnięcia po kontynuację. Jeśli zaś szukacie pomysłu na prezent, to może się ona okazać strzałem w dziesiątkę. Takim, którego nie powstydziłby się sam Joey Garza.
TANIEC ZE ŚMIERCIĄ
Szary, jesienny dzień. Właśnie sączę kolejną filiżankę kawy, bo do późna w nocy czytałam pewną książkę, od której nie mogłam się oderwać. Ta książka to oczywiście "Ulice Laredo", kontynuacja słynnej "Na południe od Brazos". Zaprawdę niełatwe zadanie miał autor, kiedy podjął się jej pisania. Czytelnicy, których urzekł rozmach pierwszej części, mogliby...
BRACIE MÓJ, PRZYJACIELU MÓJ, WROGU MÓJ...
Światło i mrok. Dzień i noc. Yin i Yang. Kain i Abel. Odwieczny taniec dwóch przeciwstawnych potęg to motyw, który powtarza się przez wieki w wielu dziełach literackich. Niech nas więc nie zdziwi, że spotkamy go również w powieści "Ten drugi" – historii dwóch trzynastoletnich bliźniaków, rozgrywającej się na sielankowej prowincji Nowej Anglii w latach trzydziestych XX wieku.
Czy znaliście wcześniej nazwisko Thomasa Tryona? Przyznam ze smutkiem, że obce mi ono było całkowicie. Tym bardziej wdzięczna jestem wydawnictwu Vesper, że dzięki nim mogłam obcować z dziełem powyższego pisarza. Zaprawdę wspaniała to była uczta, niezapomniana i przerażająca zarówno dzięki pięknemu stylowi pisarza, jak również gęstwinie emocji, w którą jego opowieść nas czytelników wplątuje.
Wydana w 1971 roku powieść to nostalgiczna podróż do krain, które minęły, przepełnionych magią i dziwnością. Pochodząca z Rosji Ada wychowuje dwóch wnuków, Nilesa i Hollanda. Obdarzeni niezwykłą wyobraźnią i wrażliwością chłopcy grają z nią gry, w których wczuwają się w otaczające ich zjawiska. Bliźniaków łączy magiczna więź, a dzieli – niemal wszystko. Jeden to ucieleśnienie jasności, łagodności i dobra, drugi – prawdziwy mrok, złośliwość i lęk.
Zdaję sobie sprawę, że fabuła streszczona w kilku słowach mogłaby wydawać się nad wyraz banalna i prozaiczna. Tymczasem przebogata mozaika obrazów oddziałuje na wszystkie zmysły, mami i czaruje wielością barw. Poetyckością dziwnością swej prozy przywodził mi autor nieraz na myśl Bruno Schultza, chociaż skojarzenia owe pozornie mogłyby zostać wzięte za zbyt przesadne.
Jakże piękne są obrazki dnia codziennego, jakie kreśli Tryon! Plecione z nici światła i mroku, zapachów dochodzących z przytulnych domostw i rozległych pół. Wreszcie czuć tu ów pociąg do bytów zdeformowanych, zniekształconych i nienaturalnych, miłość do ciemnych sztuk magicznych i kuglarstwa. Zaprawdę zapadają w pamięć sceny, kiedy obaj chłopcy wyprawiają się do przyjezdnego cyrku bądź planują swoje tajemnicze sztuczki.
Autor zwodzi oczywiście czytelnika z pełną premedytacją, mieszając punkty widzenia, z jakich patrzymy na tragiczne wydarzenia, rozgrywające się w owej sielskiej krainie dzieciństwa. Chociaż określimy "Tego drugiego" mianem horroru, brak tu scen krwistych i makabrycznych, jednak żadna lektura dawno nie wzbudziła w mym umyśle takiego lęku i trwogi.
Wiem, że nie mogę, moi drodzy, ręczyć wam, że równie mocno zachwycicie się książką. "Ten drugi" będzie chyba obok opowiadań Stefana Grabińskiego i "Terroru" Dana Simmonsa moim ulubionym dziełem grozy, wydanym przez wydawnictwo Vesper. Wprawdzie do końca roku trochę czasu jeszcze zostało, ale już dziś mogę ocenić, że będzie to bardzo mocny kandydat do książki roku.
BRACIE MÓJ, PRZYJACIELU MÓJ, WROGU MÓJ...
Światło i mrok. Dzień i noc. Yin i Yang. Kain i Abel. Odwieczny taniec dwóch przeciwstawnych potęg to motyw, który powtarza się przez wieki w wielu dziełach literackich. Niech nas więc nie zdziwi, że spotkamy go również w powieści "Ten drugi" – historii dwóch trzynastoletnich bliźniaków, rozgrywającej się na sielankowej prowincji...
2021-10-27
SEA OF SIN I'M SWIMMING IN
Człowiek w swym życiu potrzebuje dla równowagi ducha różnych lektur. Przyznać muszę, że ostatnio coraz częściej stawiam na książki rozrywkowe, mniej wymagające i pozwalające na chwilę relaksu po ciężkim dniu. Jeśli weźmiemy pod uwagę podobne kryteria, "Grzesznik" Urbanowicza doskonale nada się dla osób, które pragnęłyby rzucić wszystko w cholerę i wyjechać do Suwałk.
Suwałki, bo tam właśnie rozgrywa się akcja powieści, to prowincjonalne miasteczko, rządzone przez srogich, groźnych mafiosów. "A co oni umią, ci młodzi wilcy?" - zapytałby "Siara" z "Kilera". "Umiem wymusić okup, ściągnąć haracz, jebnąć ze łba" - padłoby w odpowiedzi, a bardzo podobnie o sobie mógłby powiedzieć Marek Suchocki "Suchy", postrach Suwalszczyzny. Zimny drań, torturujący ludzi bez mrugnięcia okiem.
Historia prowincjonalnego mafioza opowiedziana zostaje oczywiście z przymrużeniem oka, zaś suwalski półświatek to naturalnie nie gangi Nowego Jorku, lecz środowisko swojskie i przaśne. Tandetny lokal bossa, rozgrywki drugorzędnej ligi piłkarskiej oraz rodzinka głównego bohatera składają się na tę barwną, jarmarczną mozaikę.
Sam "Suchy" natomiast to postać mało przekonująca. Walter White, schodzący na ścieżkę zła, wydawał się nad wyraz wiarygodny i pełnokrwisty. Suchocki, będący prawdziwym macho, to niestety jego całkowite przeciwieństwo. W trakcie lektury wielokrotnie zastanawiałam się, w jaki sposób podobny "mięczak" mógł dojść do władzy w mafii. Gdyby jego perypetie z siłami zła nie były równie zabawne, mogłyby wręcz irytować.
Przyznam szczerze, że ciężko mi było z bohaterem choćby w drobnym stopniu sympatyzować, co mogłoby wpłynąć na mój odbiór powieści. Okazało się jednak, że równie bezbarwna i miałka postać mi nie przeszkadzała, ponieważ książka dostarczyła tak potrzebnej mi rozrywki. Prowincjonalne Suwałki, równie prowincjonalne zaświaty z hordą umarlaków - trzeba przyznać, że Urbanowicz zbudował świat spójny i konsekwentny.
Pomieszanie historii gangsterskiej z opowieścią o siłach ciemności (nawet jeśli chciałoby się, żeby te szatańskie pomioty były ciut bardziej bystre i wyraźne) to dość udana mieszanka, idealna wręcz na Halloween. Niestety moje oczekiwania wobec autora "Inkuba" były nieco większe, dlatego nie ukrywam, że spotkało mnie lekkie rozczarowanie.
Jeśli poszukujecie książki na raz, którą potraktujecie jako odskocznię od przygniatających was problemów i reset mózgu, to "Grzesznik" sprawdza się wręcz idealnie. Jeżeli natomiast liczycie na lekturę bardziej zapadającą w pamięć, to zdecydowanie lepiej sprawdzi się wyżej wspomniany "Inkub".
SEA OF SIN I'M SWIMMING IN
Człowiek w swym życiu potrzebuje dla równowagi ducha różnych lektur. Przyznać muszę, że ostatnio coraz częściej stawiam na książki rozrywkowe, mniej wymagające i pozwalające na chwilę relaksu po ciężkim dniu. Jeśli weźmiemy pod uwagę podobne kryteria, "Grzesznik" Urbanowicza doskonale nada się dla osób, które pragnęłyby rzucić wszystko w cholerę...
2021-10
MAM CIĘ, ZJEM CIĘ, OBEDRĘ ZE SKÓRY
Trzecia część "Obcego" niezbyt mi się kiedyś podobała. Miałam przeczucie, że na barki biednej Ellen Ripley zrzucono zbyt wiele, jakby złośliwy scenarzysta miał ochotę upodlić tę postać do granic możliwości. Są jednak osoby, w tym mój małżonek, dla których "Obcy 3" to film równie dobry jak produkcja z 1979 roku. Dlaczego więc nie dać mu kolejnej szansy?
Kojarzycie może pamiętną scenę, gdy wstrętny, opancerzony potwór zbliża śliniącą się gębę do przerażonej twarzy Ripley? To chyba jeden z najłatwiej zapamiętywalnych obrazów w kinie, więc często nawiązują do niego inni producenci filmowi. Cała historia okazuje się natomiast jeszcze mroczniejsza, gęstsza i bardziej klaustrofobiczna niż poprzednie.
Na pokładzie statku, którym leci nasza bohaterka, pojawia się stary znajomy. Zanim zdąży jednak wszystkich zabić, uruchomi alarm i procedury ratunkowe. Jednostka zostanie zniszczona, a kapsuła ratunkowa wystrzelona w stronę kolonii karnej Fiorina 161, gdzie zsyłani są najgorsi przestępcy.
O ile wcześniejsze książki z serii "Obcy" dostarczyły mi niezłej rozrywki, w przypadku trzeciej części odniosłam wrażenie, że niewiele wniosła ona do historii opowiedzianej w filmie. Obawiałam się konfrontacji ze śmiercią kolejnych bohaterów, tymczasem nie zrobiły na mnie one większego wrażenia.
Wydaje mi się jednak, że powieść zachęciła mnie do ponownego obejrzenia filmu i zmierzenia się z własnymi o nim wyobrażeniami. Dowiodła bowiem wyraźnie, że fabuła została dobrze przemyślana i umiejętnie wyważona, i oto mamy do czynienia z prawdziwym klasykiem horroru. Chyba nadaje się on więc idealnie na Halloween?
Wydana przez wydawnictwo Vesper publikacja ma dla mnie przede wszystkim walory kolekcjonerskie. Równie efektowna co poprzednie części, bardzo dobrze prezentuje się na półce. Jeśli jest się zagorzałym fanem "Aliena", na pewno warto pokusić się o to wydanie. Ale czyż książki na podstawie filmów nie są przeznaczone właśnie dla zagorzałych fanów?
MAM CIĘ, ZJEM CIĘ, OBEDRĘ ZE SKÓRY
Trzecia część "Obcego" niezbyt mi się kiedyś podobała. Miałam przeczucie, że na barki biednej Ellen Ripley zrzucono zbyt wiele, jakby złośliwy scenarzysta miał ochotę upodlić tę postać do granic możliwości. Są jednak osoby, w tym mój małżonek, dla których "Obcy 3" to film równie dobry jak produkcja z 1979 roku. Dlaczego więc nie dać mu...
2021-10-16
GŁĘBOKIE, GŁĘBOKIE POŁUDNIE
Kojarzycie być może film "Sok z żuka"? Michael McDowell, autor "Żywiołaków" napisał również scenariusz do wyreżyserowanego przez Tima Bartona obrazu. Jeśli lubicie więc grozę podszytą humorem, napisana w 1981 roku powieść może okazać się strzałem w dziesiątkę. Zanim powiem o niej kilka słów więcej, przyznam, że zapewniła mi ona porządną rozrywkę i odskocznię od rzeczywistości.
Michael McDowell to pisarz Głębokiego Południa. W "Żywiołakach" przenosimy się więc do tonącej w gorącym słońcu Alabamy, do Beldame. Na półwyspie, regularnie odcinanym od świata przez przypływy, znajdują się trzy wiktoriańskie wille. Dwie z nich należą do wpływowych i bogatych rodzin Savage’ów i McCrayów. Trzecia hacjenda stoi od lat pusta, pożerana przez żarłoczny piasek. Dlaczego nikt nie pali się jednak, aby wejść do środka? Oczywiście, jak w podobnych przypadkach się dzieje, muszą kryć się w jej wnętrzu mroczne siły.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od pogrzebu. Wprawdzie żałobników w świątyni niewiele, lecz nieczęsto zmarłej matronie podczas ceremonii wbity zostaje nóż w serce. Gdy poznamy bliżej historię obu rodzin, przekonamy się, że obawy najbliższych nie są całkowicie bezpodstawne. Cóż jednak może oznaczać budzące trwogę zawołanie „Matki Savage’ów pożerają własne dzieci!”?
Na poczynania bohaterów patrzymy oczyma nastolatki Indii McCray, która nie zdążyła jeszcze przywyknąć do atmosfery nudy i bezczynności, panującej w Beldame. Okazuje się ona, podobnie jak pozostałe postacie, ciekawa i wiarygodna. Równie interesująco prezentują się dialogi, momentami barwne i dosadne, nie pozostawiające przestrzeni na nudę, mimo iż akcja rozwija się powoli i niespiesznie.
Czuć, że autor napisał powieść z przymrużeniem oka, nie do końca na poważnie. Wprawdzie lęk i przerażenie przybędą nieuchronnie, jednak wkroczą podszyte groteską, lekko przerysowane. McDowell bawi się konwencją horroru wyjątkowo umiejętnie, równocześnie strasząc i bawiąc czytelnika. No i ten klimat dusznego, przegrzanego Południa - wszystko tworzy świetną mieszankę, równie wciągającą co kilka lat temu pierwszy sezon serialu "Detektyw".
"Postrzegam wszechświat w kategorii żartu - mówił pisarz w wywiadzie - i to z nas się śmieją. Poprzez horror mogę wyrazić to w najpełniejszy sposób". Swój stosunek do otaczającej go rzeczywistości, doskonale potwierdził również w odpowiedzi na pytanie, dlaczego pisze horrory: "Ponieważ dobrze się sprzedają".
Doskonale podkreślają klimat książki ilustracje Jakuba Sokólskiego: nieco karykaturalne, groteskowe i przerysowane. McDowell nie boi się bawić motywami z tzw. kultury niskiej i wysokiej, mieszać ich z dużą swobodą. Dla mnie więc "Żywiołaki" to wprost idealna propozycja na Halloween.
GŁĘBOKIE, GŁĘBOKIE POŁUDNIE
Kojarzycie być może film "Sok z żuka"? Michael McDowell, autor "Żywiołaków" napisał również scenariusz do wyreżyserowanego przez Tima Bartona obrazu. Jeśli lubicie więc grozę podszytą humorem, napisana w 1981 roku powieść może okazać się strzałem w dziesiątkę. Zanim powiem o niej kilka słów więcej, przyznam, że zapewniła mi ona porządną rozrywkę...
NA POCZĄTKU BYŁ LĘK, NA KOŃCU PRZYJDZIE LĘK
Czego oczekujecie, drodzy czytelnicy, od powieści grozy? Czy jest to wartka akcja, nieoczekiwane zwroty akcji i hektolitry krwi? Czy może powoli budowane napięcie, klaustrofobiczna i duszna atmosfera pełna niedopowiedzeń? Jeśli wybierzecie drugą odpowiedź, najnowsza książka Tomasza Sablika "Lęk" może okazać się propozycją idealną dla was.
Przyznać muszę, że oprawa graficzna książki stoi na najwyższym poziomie, zaś efektowne, nastrojowe ilustracje Dawida Boldysa znakomicie podkreślają mozolnie, ale dyskretnie budowany klimat lęku. Pod kątem graficznym publikacje wydawnictwa Vesper nie zawodzą. I tym razem otrzymujemy wydanie, które miłośnik grozy z radością umieści na swej półce.
Wiadomo oczywiście, że książki nie należy oceniać tylko po okładce. Przejdźmy więc do treści. Oto niedobitki ludzkości – Jakub i Julia oraz Daniel i Marta, którzy uciekli przed zarazą na skraj pustyni. Julia obsesyjnie pragnie dziecka, Jakub ucieczkę i jedyną nadzieję odnajduje w Biblii, Daniel powoli traci wzrok i wiarę, zaś Marta to chyba najsilniejsza i najbardziej zdecydowana z całej czwórki postać. W ich spokojną, samotną egzystencję, przerywaną sporadycznymi wyprawami do wyludnionego miasta, wtargnie tajemniczy przybysz.
Autor w posłowiu zapewnia, że pomysł wywołanej pandemią zagłady przyszedł mu do głowy zanim na nasz świat padło widmo koronawirusa (wiem, że niektórzy mogą być podobną tematyką znużeni). Otrzymujemy w "Lęku" plagę straszniejszą niż dżuma, z którą ludzkość, mimo zaawansowanej medycyny, nie potrafi sobie poradzić.
Osobiście wolę powieści, gdzie koniec świata tonie w gąszczu niedopowiedzeń, takie jak "Droga" Cormaca McCarthy'ego. W tym przypadku wolałabym jednak, żeby wizja ostatnich dni człowieka została wyraźniej nakreślona. Od pierwszych stron lektury rodziło się bowiem w mojej głowie mnóstwo pytań, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Chwilami wydawało mi się wręcz, że nawiązania do zarazy burzą spójność opowieści.
W miarę, jak akcja się rozwija, poszczególne elementy układanki zaczynają jednak do siebie pasować i powyższe wrażenie częściowo zanikło. Powolnie budowany nastrój, przesiąknięty aurą samotności, izolacji i mrocznej erotyki oblepia bohaterów oraz ich mały świat - pułapkę, skąd nie ma ucieczki. Rozległa pustynia, do której przylegają ich domostwa, nabiera z kolei wymiaru biblijnego. Zresztą imię głównego bohatera Jakuba, również nasuwa podobne skojarzenia.
Żywia, ów tajemniczy przybysz, okazuje się natomiast kluczem, otwierającym drzwi do pradawnych wierzeń słowiańskich. Imieniem tym określano niegdyś boginię życia, płodności i wiosny, jedną z najstarszych. Nic dziwnego, że bohaterka Tomasza Sablika okazuje się uosobieniem pierwotnych sił, emanuje dziką i nieokiełznaną seksualnością, przywodzą na myśl pogańskie rytuały.
Kobiety są w powieści postaciami o wiele ciekawszymi niż mężczyźni, Osobiste sympatie i antypatie wobec bohaterów uznaję za cenniki drugorzędne w ocenie książki, nie jestem jednak w stanie uciec od wrażenia, że to Jakub wydaje się indywiduum najbardziej drażniącym. Podobnie jak Daniel odznacza się większą naiwnością, bardziej emocjonalnym postrzeganiem rzeczywistości. To Julia i Marta pozostają osobami racjonalnie myślącymi, nie ulegającymi tak łatwo uczuciom.
"Lęk" to dobrze napisana, choć niezbyt zaskakująca, historia, której największymi atutami pozostają mroczny, przytłaczający klimat oraz wszechogarniające poczucie osamotnienia. Być może niektórym czytelnikom akcja wyda się zbyt powolna. Ja momentami odczuwałam znużenie i nudę, nie będę ukrywać. W trakcie lektury przekonałam się jednak do rozwiązań zaproponowanych przez autora, uznając świat przez niego stworzony za spójny i konsekwentny. Zakończenie również mnie nie rozczarowało.
Podsumowując, nie odnoszę wrażenia, że po przeczytaniu powieści Tomasza Sablika będziecie bali się w nocy zasnąć (chociaż nie przypominam sobie, żeby jakiś horror wywarł na mnie podobne wrażenie – prędzej będą to informacje w prasie codziennej), ale z pewnością pozostaje ona na tyle intrygującą, ciekawie skomponowaną opowieścią, że mogę ją bez obaw polecić miłośnikom nieoczywistej grozy. Czy zachwyci was, czy może znudzi? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sam.
NA POCZĄTKU BYŁ LĘK, NA KOŃCU PRZYJDZIE LĘK
Czego oczekujecie, drodzy czytelnicy, od powieści grozy? Czy jest to wartka akcja, nieoczekiwane zwroty akcji i hektolitry krwi? Czy może powoli budowane napięcie, klaustrofobiczna i duszna atmosfera pełna niedopowiedzeń? Jeśli wybierzecie drugą odpowiedź, najnowsza książka Tomasza Sablika "Lęk" może okazać się propozycją idealną...
2021-04
SYMPATHY FOR THE DEVIL
Najpierw książka, potem film - podobna kolejność okazuje się często pożądana. Trudno jednak ukryć, że w moim przypadku było zupełnie odwrotnie. Film Romana Polańskiego oglądałam kilkanaście lat temu i zrobił on na mnie wtedy ogromne wrażenie. Warto więc wiedzieć, iż jest to adaptacja powieści Iry Levina o tym samym tytule, wydana w 1967 roku.
Doskonale zdajemy sobie sprawę, że należy wystrzegać się opuszczonych, wyglądających podejrzanie chatek na odludziu. Mało kto uświadamia jednak sobie, jak niebezpieczne mogą okazać się eleganckie apartamenty w prestiżowej dzielnicy Nowego Jorku. Dla Rosemary i Guya Woodhouse przeprowadzka do przestronnego mieszkania wydaje się darem od losu. Nie przejmują się różnymi dziwnymi zdarzeniami, jakie miały miejsce na terenie posiadłości w przeszłości. tym bardziej, że starsze małżeństwo, z którym od razu się zaprzyjaźniają, wygląda na nad wyraz sympatyczną parę.
"Już wcześniej wiedziałem, że największe napięcie w horrorach występuje nie wtedy, gdy dzieje się coś strasznego, tylko zanim to zacznie się dziać" - pisze Ira Levin w posłowiu. Muszę przyznać, że pisarz konsekwentnie trzyma się powyższej zasady. Akcja toczy się niespiesznie, zaś groza narasta powoli, żeby w pewnym momencie zaatakować czytelnika ze zdwojoną siłą. Wypełnione ziołami amulety, przedziwne sny z szatanem w roli głównej - wszystkie te elementy budują ową tajemniczą układankę.
Pisarz przyznał również, iż zainspirowała go powieść "Kukułcze jaja z Midwich", w której wszystkie kobiety z małego miasteczka zostają w tajemniczych okolicznościach zapłodnione przez kosmitę. Autor "Dziecka Rosemary", nie chcą powielać konceptu, musiał go nieco zmodyfikować. "Czułem się zatem skazany na szatana" - stwierdza w posłowiu.
Zarys fabuły był mi oczywiście dobrze znany, jednak sama historia mocno mnie wciągnęła. Wyraziste postacie, szczególnie dobrze nakreślona sylwetka młodej Rosemary, oraz umiejętnie budowane napięcie strzegą czytelnika przed znudzeniem. Być może historia nieco się przez kilkadziesiąt lat zestarzała, lecz nadal może być atrakcyjną propozycją dla miłośnika horrorów.
Ira Levin podkreślał, iż on sam nie wierzył w szatana, kiedy pisał swoją powieść. Stworzył jednak dzieło wyjątkowo przekonujące, nadal budzące strach i grozę. I chociaż sam belzebub okazuje się w powieści bytem nad wyraz realnym, to ciągle pozostaje pytanie - na ile istnieje on samodzielnie, a na ile jest częścią człowieczej duszy.
SYMPATHY FOR THE DEVIL
Najpierw książka, potem film - podobna kolejność okazuje się często pożądana. Trudno jednak ukryć, że w moim przypadku było zupełnie odwrotnie. Film Romana Polańskiego oglądałam kilkanaście lat temu i zrobił on na mnie wtedy ogromne wrażenie. Warto więc wiedzieć, iż jest to adaptacja powieści Iry Levina o tym samym tytule, wydana w 1967...
Przyznać muszę, że jest kilku pisarzy, po których pozycje sięgam zawsze, jak tylko pojawią się one w sprzedaży. Niedawno do owego zacnego grona dołączył Robert McCammon, a "Zew nocnego ptaka" i "Magiczne lata" wręcz uwielbiam. Jego powieści to dla mnie znakomita rozrywka na najwyższym poziomie. Lektury, które pozwalają oderwać się od rzeczywistości i przenieść w krainę magicznych fantazji.
"Słuchacz" przenosi nas w lata trzydzieste, do ogarniętej kryzysem Ameryki. Już na pierwszych stronach powieści autor zapoznaje nas z wyjątkowo nieciekawą dwójką: Johnem "Bielutkim" Partlowem i Ginger LaFrance. Ta dwójka doskonale odnajduje się w trudnej rzeczywistości, chwytając się rozmaitych brudnych interesów. I już od początku przeczuwamy, że nie cofną się przed niczym, żeby osiągnąć swoje niecne, zbrodnicze cele.
Po jasnej stronie mocy stoi z kolei Curtis Mayhew, dysponujący niezwykłymi, telepatycznymi mocami. Jego talent pozwala mu "słuchać" myśli osób, znajdujących się w całkowicie odległych od niego miejscach. Niestety młody, wrażliwy, ciemnoskóry chłopak musi stawić czoła licznym uprzedzeniom trawiącym amerykańskie społeczeństwo. Słoneczne południe toczy bowiem bakcyl wszechobecnego rasizmu i przemocy wobec osób o odmiennym kolorze skóry.
Równocześnie pozostaje klimat bagnistej Luizjany jednym z najmocniejszych atutów powieści. Owe wilgotne, parne przestrzenie, które tak znakomicie sportretowane zostały w serialu "True detective", u McCammona stają się sceną, na której rozrywa się dramat porwanych dzieci. I chociaż sama historia nie należy do najbardziej nietypowych, to jednak wciąga i angażuje czytelnika emocjonalnie.
"Słuchacz" jest jedną z prostszych i krótszych powieści pisarza. Nie ukrywam, że w moim osobistym rankingu wyżej stawiam inne pozycje autora "Magicznych lat". Oczywiście dla niektórych osób z pewnością owa prostota języka oraz niespieszna fabuła mogą okazać się atutem. Czytelnikom, którzy McCammona jeszcze nie znają, z pewnością polecę inne książki pisarza, ale miłośnicy jego prozy mogą po "Słuchacza" sięgnąć bez obaw.
Naturalnie pod kątem graficznym powieść prezentuje się znakomicie, ale do tego jesteśmy już przyzwyczajeni, a wydawnictwo Vesper swoich fanów nie zawodzi.
Przyznać muszę, że jest kilku pisarzy, po których pozycje sięgam zawsze, jak tylko pojawią się one w sprzedaży. Niedawno do owego zacnego grona dołączył Robert McCammon, a "Zew nocnego ptaka" i "Magiczne lata" wręcz uwielbiam. Jego powieści to dla mnie znakomita rozrywka na najwyższym poziomie. Lektury, które pozwalają oderwać się od rzeczywistości i przenieść w krainę...
więcej Pokaż mimo to